Śladem cieni - Rachel Moore - ebook + książka
NOWOŚĆ

Śladem cieni ebook

Moore Rachel

4,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Duchy nie istnieją, prawda? Este też tak myślała. Do czasu gdy zaczęła naukę w Radcliffe Prep: elitarnym liceum, znanym także jako nawiedzona szkoła. Nastolatka chciała odnaleźć informacje o swoim nieżyjącym ojcu, który kiedyś uczył się w tym miejscu. Na przeszkodzie stanął jej jednak Mateo. Wyjątkowo irytujący duch wpakował ją w niezłe kłopoty i rozpłynął się w powietrzu. Este musi odnaleźć złośliwą zjawę, podążając tropem ojca po najmroczniejszych zakamarkach szkolnej biblioteki. A co, jeżeli opowieści o zaginionych uczniach nie są tylko straszakami dla pierwszorocznych?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (23 oceny)
5
13
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Book_besties__

Dobrze spędzony czas

"Może wystarczyłoby, gdyby wszystko, co kiedykolwiek mieli, było prawie - prawie namacalne, prawie wspólne, prawie prawdziwe" 👻 Este Logano właśnie rozpoczyna naukę w elitarnym liceum Radcliffe Prep, chce w ten sposób poznać przeszłość swojego zmarłego ojca. Od jego śmierci dziewczyna nie może odnaleźć swojego miejsca, ma nadzieję, że uda jej się to w (podobno nawiedzonym) liceum, do którego chodził. Zadanie to utrudnia jej złośliwy, ale bardzo przystojny Mateo, przez którego, już pierwszego dnia wpada w poważne kłopoty. Mateo twierdzi, że wie coś na temat jej ojca, ale w zamian za informacje oczekuje pomocy w odnalezieniu brakujących stron pewnej ważnej dla niego księgi. Nie jest on jedyną osobą, której zależy na tajemniczej książce. 👻 Na początku trudno było mi się w nią wciągnąć (ale mogła to nie być wina książki tylko mojej blokady 😅), jednak kiedy akcja trochę nabrała tempa, już nie mogłam się oderwać. 👻 Mamy okazję towarzyszyć Este, w drodze do odnalezienia brakujących stro...
00
jemiesx

Dobrze spędzony czas

ale ta książka była lekka, przyjemna i wciągająca
00
Goszaczyta98

Dobrze spędzony czas

👻 „Ś𝓵𝓪𝓭𝓮𝓶 𝓬𝓲𝓮𝓷𝓲” 𝓡𝓪𝓬𝓱𝓮𝓵 𝓜𝓸𝓸𝓻𝓮👻 •• Duchy nie istnieją, prawda? 👻 Este też tak myślała. Do czasu gdy zaczęła naukę w Radcliffe Prep: elitarnym liceum, znanym także jako nawiedzona szkoła. •• ▪️𝗥𝗘𝗖𝗘𝗡𝗭𝗝𝗔 ▪️ 🍂 „Śladem cieni” to wymarzona lektura na jesienny wieczory! Nawiedzona szkoła, zagadka do rozwikłania i nietuzinkowa atmosfera sprawia, że nie sposób przejść obojętnie obok tej książki! 👻🍂 Ta pozycja poleca się dla młodszych czytelników ( 12+) i nie tylko! Niejeden dorosły będzie się przy niej świetnie bawił. 🍂 👻 Este to nastoletnia dziewczyna, którą poznajemy w chwili gdy rozpoczyna naukę w elitarnym liceum. Dziewczyna ma swój cel. Chce tam odnaleźć informacje o swoim zmarłym ojcu. Rzekomo szkoła, do której uczęszcza Este jest nawiedzona. Wiele osób tam wierzy w duchy, jednak nie Este. Tylko jak wyjaśnić fakt iż już pierwszego dnia dziewczyna spotyka na swej drodze intrygującego chłopaka Mateo (przez którego swoją drogą wpada w niezłe tarapaty)...
00
Ulcia1616

Całkiem niezła

Ciekawa historia ☺️
00
Naddia

Dobrze spędzony czas

Fajna ale czegoś jej brakuje.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Li­brary of Sha­dows
Prze­kład: Mo­nika Orent
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Ewa Ku­ja­szew­ska
Ko­rekta: Kinga Ko­siba, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Skład: Mo­nika No­wicka
Co­py­ri­ght © 2023 by Ra­chel Mo­ore All ri­ghts re­se­rved. © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książkimoż­liwe jest tylko na pod­sta­wiepi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82998-92-4
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Chri­sto­phera, który ni­gdynie po­zo­sta­wia mnie w cie­niach.

JE­DEN

Nowa współ­lo­ka­torka Este była du­chem, i do tego nie­zbyt roz­gar­nię­tym.

Po dru­giej stro­nie ce­dro­wych drzwi do Ve­sper­tine Hall 503 stała na­sto­latka na­kryta tka­niną w tu­rec­kie wzory.

– Rany, Este, je­steś! Cześć! – po­wie­działa.

Este bar­dzo chciała, żeby jej pierw­szy dzień w szkole Radc­liffe Prep był szansą na wchło­nię­cie tego wszyst­kiego. Spo­sobu, w jaki świa­tło prze­bi­jało się przez so­sny za oknami. Uczu­cia, ja­kiego do­świad­czała, gdy stą­pała po ory­gi­nal­nych, drew­nia­nych pod­ło­gach z 1901 roku. Faktu, że w końcu jest tu­taj, na­prawdę tu­taj.

Za­miast tego od razu zna­la­zła się na prze­słu­cha­niu do Ca­spra, przy­ja­znego duszka.

Zgod­nie z do­ku­men­tami wpro­wa­dza­ją­cymi, które otrzy­mała, dziew­czyną spod prze­ście­ra­dła mu­siała być jej współ­lo­ka­torka, Posy Thatch, nowa ko­le­żanka z klasy, nocny ma­rek i dzien­ni­karka ama­torka. Przy­naj­mniej na pa­pie­rze (a tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, na kwe­stio­na­riu­szu współ­lo­ka­tor­skim, który nowi ucznio­wie zmu­szeni byli wy­peł­nić) two­rzyły ide­alną parę.

Ale w rze­czy­wi­sto­ści? Z dwóch dziur wy­cię­tych w po­gnie­cio­nym wciąż ma­te­riale ocze­ku­jąco wpa­try­wały się w nią zie­lone, sze­roko otwarte oczy.

Este pchnęła drzwi, które za­mknęły się za nią.

– Na­wie­dzasz wła­śnie nasz po­kój?

– Roz­pa­ko­wuję się. – Posy zdjęła swój pro­wi­zo­ryczny ko­stium i od­sło­niła bu­rzę ru­dych wło­sów, sze­roki uśmiech i bluzę z logo Radc­liffe Prep, z któ­rej wciąż zwi­sała jesz­cze metka.

– To pre­zent po­że­gnalny od mo­ich młod­szych braci na wy­pa­dek im­prezy hal­lo­we­eno­wej. Mama nie była za­do­wo­lona. Ale pew­nie sama wiesz, jak to jest.

– Nie­zu­peł­nie. – Este re­gu­lo­wała pa­ski ple­caka tylko po to, by za­jąć czymś ręce.

Ostat­nie trzy lata Este i jej mama spę­dziły w dro­dze. Pró­bo­wały ja­koś so­bie ra­dzić; jeź­dziły od miej­sca do miej­sca i ni­g­dzie nie osia­dły na zbyt długo. Mama pew­nie na­wet te­raz gnała już w dół gór­skich zbo­czy Ver­montu, by być gdzie­kol­wiek, byle nie tu­taj. Na­wet nie za­dała so­bie trudu, by od­pro­wa­dzić Este na za­ję­cia za­po­znaw­cze. Zo­sta­wiła ją pod strze­li­stą, że­la­zną bramą szkoły z in­ter­na­tem. Jej smu­tek był zbyt ciężki, by zdo­łała go wnieść na te­ren Radc­liffe. Czy wła­śnie ta­kie rze­czy opo­wiada się pierw­szego dnia no­wej współ­lo­ka­torce?

– Je­stem je­dy­naczką – po­wie­działa tylko.

Posy wy­da­wała się nie­zra­żona wy­ra­zem twa­rzy Este, która przy­po­mi­nała te­raz sarnę za­sty­głą w świe­tle sa­mo­cho­do­wych re­flek­to­rów.

– Okej. Spoko! Chodź, opro­wa­dzę cię.

Este prze­mil­czała fakt, iż apar­ta­ment był tak mały, że wi­działa prak­tycz­nie wszystko, sto­jąc w drzwiach wej­ścio­wych. Nie­wielki aneks ku­chenny, wy­po­sa­żony w ma­lutką lo­dówkę, ku­chenkę mi­kro­fa­lową, płytę grzew­czą i zle­wo­zmy­wak, otwie­rał się na wspólną prze­strzeń miesz­kalną. Więk­szość me­trażu zaj­mo­wały tam zie­lona ka­napa na ozdob­nych nóż­kach, re­gał z książ­kami i sto­lik ka­wowy za­sta­wiony przed­mio­tami i ga­dże­tami, któ­rych zde­cy­do­wa­nie nie wy­mie­niono na su­ge­ro­wa­nej li­ście rze­czy do za­bra­nia. Za drzwiami po obu stro­nach sa­lonu mie­ściły się sy­pial­nie 503A i 503B.

Mimo wszystko miej­sce było o niebo lep­sze niż lo­kal w Mo­telu 6, który Este wła­śnie opu­ściła.

– Wzię­łam ten po­kój – rzu­ciła Posy, kie­ru­jąc się w lewo, do sy­pialni 503B. – Mam na­dzieję, że nie masz nic prze­ciwko. Po pro­stu przy­cią­gnęła mnie tu ener­gia. Nie prze­ska­no­wa­łam jesz­cze czę­sto­tli­wo­ści, ale wy­daje mi się, że to miej­sce jest na­wie­dzone. Nie są­dzisz?

– Uhm – po­wie­działa Este, prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę. – Mo­żesz zde­fi­nio­wać „na­wie­dzone”?

Przede wszyst­kim po­kój wy­da­wał się nie­sa­mo­wi­cie ró­żowy. Posy mu­siała wpro­wa­dzić tu nie­małe zmiany, bo nie było mowy, żeby ta­kie ilo­ści pa­ste­lo­wych barw miały coś wspól­nego z wy­mo­gami szkoły. Wszyst­kie cztery nogi łóżka owi­nięto świą­tecz­nymi lamp­kami, a ma­te­rac sta­ran­nie przy­kry­wała koł­dra w groszki. Obok gi­gan­tycz­nej dru­karki, która pa­mię­tała jesz­cze ze­szłą de­kadę, stały ku­bek po brzegi wy­peł­niony że­lo­wymi dłu­go­pi­sami i stos za­pa­cho­wych świec. A to do­piero po­czą­tek.

Ściany po­koju Posy były ozdo­bione mo­zaiką wspo­mnień. Zdję­cia z prze­szło­ści przed­sta­wiały ją trzy­ma­jącą się za ra­miona z przy­ja­ciółmi na me­czach fut­bo­lo­wych, ca­łu­jącą ko­goś w opa­lony po­li­czek i ba­wiącą się na szkol­nej uro­czy­sto­ści w to­wa­rzy­stwie chło­paka, ubraną w od­świętny strój z kwia­tami zwi­sa­ją­cymi jej z nad­garstka. Były też ro­dzinne fo­to­gra­fie, na któ­rych sie­działa wci­śnięta mię­dzy ro­dzeń­stwo; trzy pie­go­wate twa­rzyczki z sze­ro­kimi uśmie­chami. To mu­siał być pierw­szy raz, gdy Posy była z dala od ro­dziny. Po raz pierw­szy sta­nęła na wła­snych no­gach, po raz pierw­szy zo­stała sama.

Coś ści­snęło Este we­wnątrz. Zbyt do­brze znała sa­mot­ność. Sa­mot­ność, która wy­drą­żyła jej w piersi ka­nion, głę­bo­kie ko­ryto wy­schnię­tej rzeki. Nie wie­działa, jak je na­peł­nić. Nie była na­wet pewna, czy w ogóle tego chce. Woda i tak w końcu by wy­pa­ro­wała.

Posy ma­chała rę­kami po po­koju, zu­peł­nie jakby Este była w sta­nie zo­ba­czyć nie­wąt­pli­wie dzie­jące się na ich oczach zja­wi­ska pa­ra­nor­malne.

– No wiesz, du­chy, widma i zjawy cza­sem nie mogą ru­szyć na­przód. Radc­liffe Prep jest trze­cim naj­bar­dziej na­wie­dzo­nym li­ceum w kraju, więc nie je­stem za­sko­czona. Przy­się­gam, już tyle razy wi­dzia­łam mi­go­czące świa­tła.

– To po to są te wszyst­kie rze­czy w sa­lo­nie? Bę­dziesz po­lo­wać na du­chy?

Nie­trudno było do­strzec, że Posy była w swoim ży­wiole. Unio­sła ra­miona, a w jej oczach roz­bły­sło świa­tło. Wy­glą­dała, jakby cze­kała na to py­ta­nie.

– Tak. Wy­da­łam na to wszyst­kie pie­nią­dze, które za­ro­bi­łam w wa­ka­cje. Chcia­łam się przy­go­to­wać.

Este wy­mu­siła uśmiech. Nie miała serca po­wie­dzieć ko­le­żance, że nie wie­rzy w du­chy, a przy­naj­mniej że w nie już nie wie­rzy. Nie była jed­nak pewna, czy zdo­ła­łaby prze­trwać cały rok szkolny, gdyby jej współ­lo­ka­torka znie­na­wi­dziła ją za taki scep­ty­cyzm. Je­śli idzie o liczbę przy­ja­ciół, Este za­zwy­czaj oscy­lo­wała w oko­licy zera.

W prze­ci­wień­stwie do świą­tyni TK Ma­xxa, którą Posy stwo­rzyła w 503B, po­kój Este wy­glą­dał do­kład­nie tak, jak w bro­szu­rach. Za­pro­jek­to­wano go z my­ślą o funk­cjo­nal­no­ści, a nie o stylu. W sy­pialni znaj­do­wały się łóżko, szafa i nie­wiel­kie biurko umiesz­czone w rogu. Przez okna, któ­rych nikt nie mył praw­do­po­dob­nie od ostat­niego prze­łomu ty­siąc­leci, wpa­dało ni­kłe świa­tło sło­neczne.

Radc­liffe Pre­pa­ra­tory Aca­demy to eli­tarne li­ceum, któ­rego pro­gram ma za za­da­nie przy­go­to­wać uczniów je­de­na­stych i dwu­na­stych klas do pod­ję­cia stu­diów na uni­wer­sy­te­tach Ivy Le­ague[1]. Wśród tych uczniów była te­raz Este.

Pod że­brami po­czuła pa­lącą eks­cy­ta­cję i opa­dła na łóżko, które wy­dało się jej na­miastką domu. Już dawno się tak nie czuła. Gdy wy­rzu­ciła za­war­tość ple­caka na ma­te­rac, Posy wy­szła do sa­lonu tylko po to, by po chwili wró­cić, trzy­ma­jąc w rę­kach jedno z urzą­dzeń ze sto­lika ka­wo­wego. Wy­glą­dało jak Nin­tendo Switch, ale naj­wy­raź­niej miało być su­per­po­waż­nym sprzę­tem do po­lo­wa­nia na du­chy.

– Co ty ro­bisz? – za­py­tała Este. Czy współ­lo­ka­to­rzy po­winni być aż tak... za­an­ga­żo­wani?

Ga­dżet Posy za­świer­go­tał w od­po­wie­dzi.

– Spraw­dzam czę­sto­tli­wo­ści elek­tro­ma­gne­tyczne za po­mocą czyt­nika – od­po­wie­działa Posy, wsu­wa­jąc ska­ner pod łóżko Este. – To znak roz­po­znaw­czy nad­przy­ro­dzo­nej obec­no­ści.

– I co, działa? – Este chwy­ciła stos swe­trów, które peł­niły funk­cję opa­ko­wa­nia ochron­nego dla trzech opra­wio­nych zdjęć. Nie wy­star­czy­łyby do stwo­rze­nia ca­łej in­sta­la­cji ar­ty­stycz­nej po­dob­nej do tej z po­koju Posy, ale były jej. Z każ­dej fo­to­gra­fii wpa­try­wał się w Este jej tata.

Na jed­nym ze zdjęć, zro­bio­nym pod­czas jej ósmych uro­dzin, Este trzyma swoją pierw­szą kartę bi­blio­teczną. Ona w war­ko­czy­kach. On z wą­sami. Oby­dwoje mie­wali chyba lep­sze czasy.

Na in­nym tata Este po­daje dłoń mar­mu­ro­wemu po­są­gowi sto­ją­cemu po­środku fon­tanny na dzie­dzińcu. Este mi­nęła go w dro­dze do po­koju i roz­po­znała mię­dzy ude­rze­niami serca. Pa­trząc na tę fo­to­gra­fię, z ła­two­ścią można było do­strzec po­do­bień­stwo córki do ojca. Odzie­dzi­czyła po nim brą­zowe włosy, orze­chowe oczy i pełne usta. Gdzieś w ple­caku wciąż miała starą bluzę z Radc­liffe, która na­le­żała do taty, cho­ciaż te­raz rę­kawy były po­strzę­pione od cią­głego no­sze­nia.

Na ostat­nim zdję­ciu chudy szes­na­sto­la­tek stoi przed drzwiami do Ve­sper­tine Hall 503A. Oj­ciec był wtedy w jej wieku. W rogu ziar­ni­stej i wy­bla­kłej, a do tego po­marsz­czo­nej na brze­gach fo­to­gra­fii wid­niała no­tatka taty: „Pierw­szy dzień w Radc­liffe, wrze­sień 1997”. Atra­ment roz­ma­zał się nieco. Este ze­ska­no­wała zdję­cie i wy­słała do dzie­kana do spraw uczniow­skich z prośbą – no do­bra, bła­ga­niem – o umiesz­cze­nie jej w tym sa­mym po­koju. Od­po­wiedź była dość obo­jętna: „Prośba zo­stała przy­jęta i zo­sta­nie roz­pa­trzona”.

Ale w końcu tu była. Stała w tym sa­mym miej­scu, gdzie stał tata. Wy­peł­niała tę samą prze­strzeń.

– Oj, tak. Mamy tu do czy­nie­nia z czymś na­prawdę upior­nym – za­mru­czała Posy, wsta­jąc z pod­łogi.

Po­wstrzy­maw­szy śmiech, Este usta­wiła ramki na biurku i za­częła prze­ko­py­wać stos swo­ich rze­czy w po­szu­ki­wa­niu książki. Jej palce do­brze znały fak­turę zie­lo­nej oprawy. Zbiór opo­wia­dań był pre­zen­tem od ojca. Znała na pa­mięć już chyba każde słowo wy­dru­ko­wane na czer­pa­nym pa­pie­rze, ale mimo to wciąż znaj­do­wała uko­je­nie w tych sta­rych hi­sto­riach, któ­rym nie mo­gła się oprzeć.

Znała każdy wers, każdy od­cisk tu­szu, każdy za­gięty róg. Zwy­kła prze­su­wać pal­cami po czy­stych kar­tach na końcu książki, na któ­rych kie­dyś za­pi­sze wła­sną hi­sto­rię. Jedna z kart za­wie­rała no­tatkę ojca, na­ba­zgraną nie­bie­skim atra­men­tem: „Z bi­blio­teki Este Lo­gano”. Pod spodem na­pi­sał jesz­cze: „Jest ży­cie, jest śmierć i jest mi­łość – a naj­więk­sza z nich jest mi­łość”.

Kiedy zmarł kilka lat po na­pi­sa­niu tych słów, Este wie­działa, że się po­my­lił. Po­cho­wali go na po­kry­tym py­łem cmen­ta­rzu w dół drogi od ich ma­łego, smut­nego Paso Ro­bles i bez względu na to, ile mi­ło­ści prze­lało jej zła­mane serce, tata na­dal był w gro­bie.

Przez ja­kiś czas Este de­spe­racko pra­gnęła wie­rzyć w du­chy. Chciała jesz­cze raz zo­ba­czyć twarz ojca lub usły­szeć jego głos. Szu­ka­nie kształ­tów w ciem­no­ści było jak zdzie­ra­nie stru­pów ze świe­żych ran, co nie po­zwa­lało im się za­goić. W pew­nym mo­men­cie mu­siała się jed­nak pod­dać. Du­chy nie mo­gły być praw­dziwe, bo gdyby były, już dawno by go zo­ba­czyła.

Ale przy­naj­mniej miała szansę zba­dać miej­sca, w któ­rych by­wał, i być może to po­winno jej wy­star­czyć.

Sprzęt Posy wy­dał z sie­bie se­rię pi­sków jak bez­pań­ski kot, który zna­lazł wła­śnie mysz po­lną.

– Ho­uston, mamy du­cha!

Gdy Posy ob­ró­ciła ska­ner, szu­ka­jąc źró­dła, Este mruk­nęła:

– Oba­wiam się, że je­dyne, co tu pa­dło, to ba­te­rie w tym czymś.

– Je­śli mnie sły­szysz, daj nam ja­kiś znak. – Posy wspięła się na łóżko Este i wy­cią­gnęła ska­ner w stronę su­fitu. Mama Este wy­ko­ny­wała cza­sem ten ruch, szu­ka­jąc za­sięgu na pu­styni.

– Czy tem­pe­ra­tura spada? Wy­daje się chłod­niej.

Na­gle drzwi za­trza­snęły się gdzieś w głębi ko­ry­ta­rza. Brwi Posy na­tych­mia­stowo się pod­nio­sły, ale Este po­trzą­snęła głową. Trzeba było jej to przy­znać. Posy była wy­trwała.

– To dzień, kiedy wszy­scy się wpro­wa­dzają – po­wie­działa Este, kart­ku­jąc grube strony książki. – Nie Na­wie­dzony dom na wzgó­rzu.

Posy z hu­kiem ze­sko­czyła na pod­łogę i omio­tła ma­gicz­nym wy­kry­wa­czem du­chów drzwi szafy, jed­no­szy­bowe okno i biurko. Este wy­chy­liła się pod wy­cią­gnię­tym ra­mie­niem współ­lo­ka­torki, by po­ło­żyć książkę obok zdjęć.

– Je­steś pewna? – za­py­tała Posy i prze­chy­liła głowę, na­słu­chu­jąc ko­lej­nych oznak ży­cia po­za­gro­bo­wego. – Bo brzmiało jak...

Roz­le­gło się pu­ka­nie do fron­to­wych drzwi apar­ta­mentu. Posy cof­nęła się z wrza­skiem i ude­rzyła ple­cami o biurko tak, że za­chwiała się jedna z ra­mek na zdję­cia. Este zdą­żyła tylko wy­dać z sie­bie jęk prze­ra­że­nia, a uła­mek se­kundy póź­niej po ziemi po­sy­pały się odłamki szkła.

Nie, nie, nie. Este po­chy­liła się, a jej dło­nie za­wi­sły nad po­tłu­czoną ramką. Posy po­sia­dała setki, może ty­siące ro­dzin­nych zdjęć. Este na­to­miast miała tylko te trzy fo­to­gra­fie ojca.

Głos Posy wy­brzmie­wał jakby z od­dali, na­wet gdy przy­kuc­nęła obok Este.

– Tak mi przy­kro. Na­prawdę nie chcia­łam.

Znie­cier­pli­wiony gość za­pu­kał po­now­nie.

– Idź stąd – wy­ce­dziła Este przez za­ci­śnięte zęby.

– Może po­mogę ci to po­skła­dać.

Pa­lące łzy na­pły­nęły Este do oczu, ale nie chciała po­zwo­lić, by Posy zo­ba­czyła, jak pła­cze. Nie były ze sobą aż tak bli­sko.

– Pro­szę, po pro­stu otwórz drzwi – od­parła Este wy­mu­sze­nie de­li­kat­nym gło­sem.

Tym ra­zem Posy tylko ski­nęła głową. Kiedy otwo­rzyła drzwi, do sy­pialni Este prze­do­stał się dziw­nie zna­jomy głos. To pew­nie dok­tor Kirk, opie­kunka in­ter­natu i na­uczy­cielka hi­sto­rii, przy­szła wy­gła­szać mą­dro­ści na te­mat ci­szy noc­nej i go­dzin od­wie­dzin. Este le­dwo sły­szała, o czym roz­ma­wiają. Zro­biła drżący wy­dech i za­jęła się oce­nia­niem znisz­czeń.

Błysz­czące odłamki szkła po­kry­wały pod­łogę. Rama, ude­rzyw­szy o li­stwę pod­ło­gową, pę­kła na pół, a jej czarne plecy od­biły się ry­ko­sze­tem i wy­lą­do­wały pod biur­kiem. Este przy­ci­snęła pa­lec do kra­wę­dzi w miej­scu, gdzie róg odła­mał się pod wpły­wem upadku, i od­sło­nił ka­wa­łek nie­po­ma­lo­wa­nego drewna. Na szczę­ście zdję­cie po­zo­stało nie­tknięte. Este i tata na­dal uśmie­chali się w Bi­blio­tece Miej­skiej Paso Ro­bles. Za­mro­żeni w cza­sie; bez­pieczni i nie­świa­domi.

Este zrzu­ciła ostre odłamki na stos przy ścia­nie. To mu­siało na ra­zie wy­star­czyć. Zdję­cie i drew­niane li­stewki wsu­nęła na biurko, a na­stęp­nie przy­kuc­nęła, by wy­do­stać spod spodu plecy ramki.

Gdy tylko wzięła je do ręki, po­now­nie je upu­ściła. Były cięż­sze, niż się spo­dzie­wała, i wy­śli­zgnęły jej się z pal­ców. Po ich we­wnętrz­nej stro­nie znaj­do­wał się so­lidny, mo­siężny klucz owi­nięty rze­mie­niem.

Serce pod­sko­czyło jej do gar­dła. Po pierw­sze, co to było? A po dru­gie, jak zna­la­zło się w jej ramce na zdję­cia albo, co waż­niej­sze, dla­czego w ogóle się tam zna­la­zło?

– W po­rządku? – za­py­tała Posy, wró­ciw­szy zbyt szybko.

Pró­bu­jąc wstać, Este ude­rzyła głową w biurko. Skrzy­wiła się i rzu­ciła po­god­nie:

– Wszystko su­per.

Naj­szyb­ciej, jak to moż­liwe, odło­żyła ele­ment ramki na biurko, pró­bu­jąc za­cho­wy­wać się nor­mal­nie. Cho­ciaż z pew­no­ścią nor­mal­nie nie wy­glą­dała. Klucz ukryty za jej zdję­ciem? To prze­cież de­fi­ni­cja nie­nor­mal­no­ści.

– Może się przy­dać – rzu­ciła nie­pew­nie Posy, trzy­ma­jąc w rę­kach mio­tłę i szu­felkę. Na pie­go­wa­tej twa­rzy ma­lo­wał się wy­raz skru­chy. Wy­glą­dała jak wam­pi­rzyca z pro­duk­cji te­le­wi­zyj­nych, która musi po­cze­kać na za­pro­sze­nie. To ozna­czało, że w ciągu pięt­na­stu mi­nut zna­jo­mo­ści Este już zdą­żyła ją od sie­bie ode­pchnąć, tak jak każ­dego in­nego. Posy otwo­rzyła na chwilę bu­zię, jakby chciała coś do­dać: wy­gło­sić ko­lejne prze­pro­siny, ja­kąś głu­potę albo cie­ka­wostkę o du­chach, ale za­miast tego wzru­szyła ra­mio­nami, od­ga­nia­jąc ten po­mysł, i po­wie­działa: – Za dzie­sięć mi­nut dok­tor Kirk opro­wa­dzi uczniów po kam­pu­sie. Mamy spo­tkać się w lobby.

Este po­dzię­ko­wała jej swoim naj­lep­szym sztucz­nym uśmie­chem. To wy­star­czyło, by prze­ko­nać Posy do znik­nię­cia za ro­giem. Rzu­ciła „pa” na po­że­gna­nie i za­mknęła za sobą drzwi wyj­ściowe. Gdy tylko Este zo­stała sama, wy­do­stała klucz.

Przez chwilę trzy­mała go luźno w pal­cach, po czym de­li­kat­nie roz­wi­nęła rze­myk, by przyj­rzeć się zna­le­zi­sku. Miała po­czu­cie, że otwiera drzwi, które po­winny zo­stać za­mknięte. Na główce klu­cza wid­niał mi­ster­nie wy­kuty w me­talu kwiat. Rze­myk prze­wle­czony przez je­den z płat­ków miał chyba peł­nić rolę na­szyj­nika.

Este wpa­try­wała się w zdję­cie zro­bione tam­tego dnia w bi­blio­tece Paso Ro­bles.

Tata za­wsze po­wta­rzał, że to jego ulu­biona fo­to­gra­fia. Bliź­nia­cze uśmie­chy w miej­scu, które ko­chali naj­bar­dziej. Te­raz wie­działa dla­czego. Za­wie­siła rze­myk na szyi, a mo­siężny klucz taty do­pa­so­wał się do jej serca. Zu­peł­nie jakby na­le­żał do niej.

Do­kąd­kol­wiek by ją pro­wa­dził, znaj­dzie to miej­sce.

Na ko­ry­ta­rzach za­pa­no­wała ci­sza, bo wszy­scy ucznio­wie ze­brali się w lobby, by obej­rzeć szkołę. Este mu­siała do nich do­łą­czyć. Nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na złe pierw­sze wra­że­nie. Jej przy­ję­cie do szkoły za­le­żało od hoj­nego sty­pen­dium, które umoż­li­wiało jej kon­ty­nu­ację na­uki od mo­mentu, w któ­rym ukoń­czył ją jej oj­ciec. Ten bo­wiem bez­ce­re­mo­nial­nie zmie­nił szkołę w po­ło­wie je­sieni. Za­wsze my­ślała, że sty­pen­dia dzie­dziczne przy­znaje się oso­bom, które ukoń­czyły szkołę, ale kim była, żeby od­rzu­cić dar­mowe cze­sne i moż­li­wość no­sze­nia tylu gol­fów, ile du­sza za­pra­gnie?

Po­pę­dziła przez wy­ło­żone wy­kła­dziną pod­łogi Ve­sper­tine Hall w dół ce­dro­wymi scho­dami, aż do­tarła do lobby, ale grupa zdą­żyła już wyjść na ze­wnątrz. Na kam­pu­sie kró­lo­wały spie­czona słoń­cem ce­gła, pło­żące ja­łowce i kwit­nące wi­cio­krzewy. Ucznio­wie nie­śli przed sobą stosy ksią­żek, opie­ra­jąc je na klat­kach pier­sio­wych, ści­skali w dło­niach pa­ru­jące kubki z kawą i szep­tali do sie­bie na ław­kach w ogro­dzie. Peł­znąca po nie­bie chmura przy­sło­niła słońce, a po­po­łu­dniowe cie­pło ustą­piło miej­sca orzeź­wia­ją­cej bry­zie. Este mo­głaby spę­dzić tu wiecz­ność, klu­cząc mię­dzy pniami brzóz i igla­ków.

Na sa­mym końcu wy­cieczki ko­ły­sał się, na­le­żący do Posy, ku­cyk w ko­lo­rze sjeny pa­lo­nej. Grupa około czter­dzie­stu uczniów wlała się do Bi­blio­teki imie­nia Li­lith Radc­liffe, klej­notu w ko­ro­nie Radc­liffe Prep.

Este wes­tchnęła na wi­dok skle­pień że­bro­wych i zdo­bio­nych gar­gul­cami oka­pów. Bu­dy­nek upstrzony był oknami. Jej wzrok przy­kuł chło­pak sie­dzący w wy­ku­szu skry­tym w cie­niu zie­lo­nego klonu. Pod­wi­nął rę­kawy po­gnie­cio­nej bia­łej ko­szuli. Czarne włosy opa­dały mu na czoło niby strużki roz­la­nego atra­mentu.

Mu­siał być star­szy, bo nie oglą­dał szkoły ra­zem z grupą dok­tor Kirk. Chło­pak prze­rwał pi­sa­nie i pod­niósł wzrok znad roz­ło­żo­nego na ko­la­nach no­tat­nika. Este nie mo­gła prze­stać się w niego wpa­try­wać i ich spoj­rze­nia w końcu się spo­tkały.

– Este! – za­wo­łała Posy. – Mam dla cie­bie czyt­nik elek­tro­ma­gne­tyczny.

Posy odłą­czyła się od reszty grupy i po­pę­dziła w stronę Este, trzy­ma­jąc w dłoni je­den ze swo­ich ga­dże­tów. Miała na so­bie te­raz ka­mi­zelkę ry­backą, którą zdo­biły na­pra­so­wanki i ema­lio­wane przy­pinki. Ska­ner po­brzę­ki­wał przy każ­dym jej kroku.

Oczy­wi­ście.

Prze­pro­siny w for­mie ba­da­nia zja­wisk pa­ra­nor­mal­nych.

– Na­wet nie wiem, jak się tego używa. – Este zmu­siła się do uśmie­chu. – Za­trzy­maj go.

– Jak so­bie chcesz – od­parła Posy, ma­cha­jąc czyt­ni­kiem w kie­runku fa­sady Li­lith. Urzą­dze­nie wy­dało z sie­bie wy­soki dźwięk, a Posy pi­snęła w od­po­wie­dzi.

– Mó­wi­łam ci, że to miej­sce jest cał­ko­wi­cie na­wie­dzone.

Este jesz­cze raz omio­tła wzro­kiem wy­kusz i spoj­rzała na chło­paka. Zdą­żył już za­mknąć no­tat­nik i z uśmiesz­kiem na ustach przy­glą­dał się te­raz spek­ta­klowi w wy­ko­na­niu Posy.

A po­tem mru­gnął. Do niej.

Este po­czuła, jak płoną jej po­liczki, i by­naj­mniej nie przy­czy­niło się do tego po­po­łu­dniowe słońce, które wy­chy­liło się zza chmur.

Czy można umrzeć z za­że­no­wa­nia?

Kiedy Este w końcu od­wa­żyła się zer­k­nąć na sie­dze­nie przy oknie, osła­nia­jąc dło­nią oczy przed słoń­cem, chło­paka już tam nie było. Po­szedł po­czy­tać Pro­usta, po­kon­tem­plo­wać Nie­tz­schego albo po­ro­bić inne rze­czy, na które chłopcy z pry­wat­nych szkół, tacy jak on, prze­zna­czali czas wolny.

Serce tłu­kło jej się w klatce pier­sio­wej tak, że wbiła pa­znok­cie w prze­szy­cia je­an­sów na udach. Dobrze, po­my­ślała. Skup się. Nie była tu po to, by śli­nić się na wi­dok star­szych ko­le­gów z nie­po­ko­jąco ostrą li­nią szczęki. Przy­je­chała do Radc­liffe, aby po­dą­żać śla­dami ojca, a każdy z nich pro­wa­dził do bi­blio­teki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Ivy Le­ague to zrze­sze­nie ośmiu naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych pry­wat­nych uni­wer­sy­te­tów w Sta­nach Zjed­no­czo­nych [przyp. tłum.].