Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny - Anna Kłodzińska - ebook + książka

Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny ebook

Anna Kłodzińska

3,7

Opis

Pierwszy – i od razu bardzo dobry, debiutancki kryminał słynnej autorki. Po nim, napisała ich jeszcze ponad trzydzieści. W większości z nich pojawia się tytułowy porucznik Szczęsny, który w kolejnych powieściach Kłodzińskiej awansuje najpierw do stopnia kapitana, by zakończyć służbową (i literacką) karierę jako major.

Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku. W centrum Warszawy, w piwnicach kamienicy przy ulicy Złotej dozorca odkrywa zwłoki. Przybyli na miejsce milicjanci oraz lekarz stwierdzają, że ciało spoczywa w piwnicy co najmniej od pół roku. Po pewnym czasie okazuje się, że ofiarą jest młoda, dwudziestokilkuletnia kobieta, zatrudniona na stanowisku tokarza w Zakładach Elektrotechnicznych. Zapowiada się trudne i mozolne śledztwo. Porucznik Szczęsny przypuszcza, że co najmniej kilka osób może mieć coś wspólnego ze śmiercią Janiny Kowalik. Rozpoczynają się przesłuchania. Niestety, nie wszyscy mieszkańcy kamienicy chętnie współpracują z milicją. Nie zraża się tym nasz bohater. Jest pewien, że uda mu się doprowadzić do wykrycia i przykładnego ukarania mordercy.
Mimo, że książka „Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny” jest debiutem powieściowym autorki, trzeba przyznać, że Kłodzińska potrafiła budować napięcie, kluczyć i podsuwać czytelnikom mylne tropy a tym samym całkiem zgrabnie konstruować intrygi kryminalne.
Annę Kłodzińską można bez wątpienia określić jako pierwszą damę polskiego kryminału milicyjnego. Pracująca w redakcji „Życia Warszawy” dziennikarka była jedną z prekursorek gatunku, niezwykle popularnego w latach PRL-u. Spod jej pióra wyszło kilkadziesiąt tomików wydawanych już od lat 50-tych ubiegłego wieku. Na podstawie jej książek zrealizowane zostały dwa odcinku kultowego polskiego serialu „07 zgłoś się”. Bohaterem wielu powieści Kłodzińskiej jest porucznik Szczęsny, młody funkcjonariusz, któremu doświadczenia operacyjnego mógłby pozazdrościć niejeden milicyjny wyga. Jasnowłosy przystojniak o dużych czarnych oczach podoba się kobietom, jest wyrozumiały dla podwładnych i bezwzględny dla przestępców. Ambitny porucznik wysoko zawiesza sobie poprzeczkę. Przełożeni cenią w nim zdolności śledcze i powierzają mu prowadzenie trudnych, skomplikowanych spraw.
[zapomnianabiblioteka.pl]

Wszystko zaczyna się w kamienicy przy ulicy Złotej w Warszawie. Dozorca (czyli cieć), pan Antosiak, spodziewa się komisji kontrolującej czystość i porządek. Licho wie, co taka komisja będzie chciała sprawdzić. Antosiak boi się, że kontrolujący zechcą obejrzeć piwnice, a tam nasz dozorca już dawno nie zaglądał. Schodzi więc na dół i już przy wejściu wyczuwa jakiś dziwny zapach. Wkrótce potem okazuje się, że niemiłej woni nie wydziela bynajmniej martwy szczur, a ludzkie zwłoki. Śledztwo w tej sprawie poprowadzi właśnie Szczęsny, wówczas jeszcze szef zwykłego komisariatu MO. Nie od razu udaje się stwierdzić tożsamość ofiary, schwytanie mordercy też nie będzie łatwe, tym bardziej, że przy okazji ujawni się poboczny wątek związany z nielegalnym handlem mięsem. Niezrozumiałe dzisiaj pustki w sklepach mięsnych były przez wiele lat utrapieniem, ale jak miało być inaczej, skoro co lepsze kawałki mięsa krążyły w drugim obiegu? [Ewa Helleńska, KlubMOrd.com]

Anna Kłodzińska w swoim debiutanckim kryminale pokazała, że umie zawiązać dobrą intrygę. Jest to bez wątpienia kryminał tzw. milicyjny, rzetelny i bardzo konkretny. Polecam i biorę się za nastepne książki tej autorki. [Lordin Kotecki, lubimczytac.pl]

Pierwsze, papierowe wydanie tej książki ukazało się nakładem wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej (Warszawa 1957) w popularnej serii „Labirynt” w nakładzie 30000 egz.

Książka wznowiona w formie elektronicznej przez Wydawnictwo Estymator w ramach serii: Kryminał z myszką – Tom 133.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (11 ocen)
4
3
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

smutna historia. ...
00

Popularność




Anna Kłodzińska

Współpraca: Józef Radzicki

ŚLEDZTWO PROWADZI

PORUCZNIK SZCZĘSNY

Kryminał z myszką – Tom 133

Wydawnictwo Estymator

www.estymator.net.pl

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67769-47-1

Copyright © Christofer Klodzinski

Pierwsze wydanie: MON, Warszawa 1957

1

Antosiak, dozorca domu przy ulicy Złotej 21, był nie w humorze. Licho nadało te komisje czystości czy porządków – jak tam się nazywają, akurat w ten piątek, kiedy Antosiakowa robiła pranie, i świętym, od lat ustalonym obowiązkiem jej męża było przynieść węgiel, a potem pomóc w wieszaniu bielizny. Antosiak przyzwyczaił się już do tego „obowiązku” i traktował go jako swoistą rozrywkę w monotonnym życiu dozorcy.

Komisja miała jednak przyjść lada godzina. Wprawdzie podwórze i schody były czyste, na strychu piasek i co tam trzeba przeciw pożarowi, ale… tak, było jedno „ale”. Jeżeli komisji zechce się nagle zejść do ganków pod piwnicami, gdzie Antosiak nie był od – no, chyba od paru lat, to z tą czystością może być krucho.

Dozorca był ambitny i wrażliwy na krytykę. Toteż westchnąwszy raz jeszcze i nawydziwiawszy ile się dało na jakąś tam komisję (przed wojną, panie, tego nie było i świat się nie zawalił), wziął miotłę, szuflę, stary pogrzebacz i zeszedł schodami wiodącymi do piwnicy.

W głównym ganku było światło elektryczne i dosyć czysto. Antosiak zgarnął na szuflę jakiś kłębek wiórów, kawałek węgla, brudną szmatkę – rozejrzał się i zawahał. W lewo od ganku załamanie korytarza prowadziło do piwnicy emerytowanego radcy Mayera. Właściwie nie było po co tam chodzić. Radca żył samotnie, do piwnicy nigdy nie schodził, bo po prostu nie miał co w niej trzymać. W kamienicy było centralne ogrzewanie, a obiady jadał w pobliskiej restauracji; niepotrzebny więc był mu węgiel ani kartofle czy marchew. Piwnica była zamknięta na kłódkę, od której dawno zgubił klucz, i nic go to nie obchodziło.

Toteż Antosiak wahał się, czy zajrzeć w załamanie korytarza, czy dać sobie z tym spokój.

– Po cholerę będę lazł… – mruknął, bo nagle zrobiło mu się jakoś nieswojo. Obejrzał się, splunął i wzruszył ramionami. Nie był strachliwy. A przecież coś go przejęło niepokojem…

Pociągnął nosem… jeszcze nie mógł sobie uzmysłowić, co czuje; z ciemnego załamania płynęła jakaś nikła, obca woń, od której niepokój jego zaczął wzrastać.

– Zdechły szczur? kot? tlące pakuły? – próbował przyłożyć te określenia do nieznanego zapachu, ale żadne nie pasowało.

Stał tak dobrą chwilę i niezdecydowanie obracał w palcach kij od miotły. Był moment, że miał ochotę wrzasnąć, wziąć nogi za pas i jak najszybciej znaleźć się tam, na górze, w podwórzu, w pełni świeżego, majowego poranka.

– Stary durniu! – powiedział wreszcie do siebie. Przekręcił kontakt na ścianie, ale światło nie zapaliło się. W lewym korytarzu nie było widocznie żarówki albo się przepaliła. Znów się zawahał. Potem położył miotłę, szuflę i pogrzebacz na ziemi, wyjął z kieszeni pudełko zapałek i świeczkę, którą zawsze brał ze sobą, ilekroć schodził do piwnicy. Zapalił ją i postąpił parę kroków w lewo, wysoko podnosząc w górę migocące światło. Teraz nieznany zapach spotęgował się. Antosiak poruszył nozdrzami i nagle uczuł, że blednie, a gdzieś z tyłu czaszki – jak gwałtowny ból – chwyta go zimny, przeraźliwy strach…

A przecież przed drzwiami piwnicy radcy Mayera nie było nic, co mogłoby wzbudzać obawę. Drzwi były jak zawsze zamknięte, duża kłódka tkwiła nieruchomo, pokryta grubą warstwą kurzu. Dokoła nie było tlących pakuł ani zdechłego szczura czy kota. A więc?…

Pod drzwiami czerniał otwór, zabezpieczony czterema żelaznymi prętami. Otwór ten – Antosiak wiedział – prowadził do wnęki, skąd wiodło przejście do trzech innych lochów biegnących pod piwnicami. Czort wie, komu i kiedy potrzebne były te lochy i po co je budowano. Dom przy Złotej 21 był jednym ze starszych domów miasta; jego budowniczy miał widocznie jakiś cel w takim właśnie, a nie innym zakładaniu piwnic. Kiedyś podobno trzymano w lochach wino, w co Antosiak nie wierzył, bo piwnice były wilgotne – kiedy indziej znów mówiono, że to pierwszy właściciel założył lochy w przewidywaniu wojny i podobno rzeczywiście służyły komuś za schronienie przed gestapo. Dość, że lochy istniały. I teraz dozorca stał niedaleko otworu nie mając odwagi doń się zbliżyć. Zauważył, że jeden z prętów był wyrwany z ziemi i odgięty, przez co otwór poszerzył się.

Co było w lochu? Skąd szedł ten okropny zapach? Antosiak nie był tchórzem; bał się tylko umarłych. Za nic nie poszedłby w nocy na cmentarz, a nawet kiedy przechodził obok sklepu z trumnami, odwracał głowę w drugą stronę.

A jednak trzeba się było przekonać… Postąpił jeszcze dwa kroki i przezwyciężając strach pochylił się nad otworem…

Wystarczyło jedno spojrzenie, aby zdobyć pewność, że w lochu leżą zwłoki. W głowie dozorcy zakłębiło się naraz od myśli: Kto to? Skąd? Od kiedy? Morderstwo… Kto zabił? Dlaczego?! – Ciekawość była silniejsza od strachu, więc przybliżył świeczkę do otworu. I nagle wydało mu się, że trup ubrany jest w aksamitną, błyszczącą suknię…

Kobieta? Czy z tego domu zginęła jakaś kobieta? – Nie, przecież on by o tym wiedział! Czyżby więc ktoś podrzucił do obcej piwnicy czyjeś zwłoki? Któż mógł zdobyć się na to, aby je przenieść przez ulicę?

A może… może ta kobieta do kogoś przyszła? A więc w domu – w domu, w którym on jest dozorcą – popełniono morderstwo?!!

– Chryste Panie! – jęknął i oparł się plecami o ścianę, bo nogi zrobiły mu się nagle jak z waty. Morderca… w tym domu… może jeszcze mieszka? Ale kto – KTO?!

Otarł czoło mokre od potu i schylił się po szuflę i miotłę. Bezmyślnie zagarnął trochę śmieci i znów spojrzał w otwór. Drgnął. W nikłym świetle błyszczały na zwłokach dwa duże korale: czerwony i niebieski. Dwa korale… Zawieszone na strzępku nitki, połyskiwały wesoło, kontrastując z ponurą grozą porzuconych przez mordercę zwłok.

– Miała korale… – mruknął nie mogąc oderwać od nich oczu. Strach ustąpił miejsca dziwnemu uczuciu jakiegoś żalu.

Kupiłaś sobie korale, a teraz tu leżysz martwa… – myślał. – Co za drań cię tak urządził!

Świeczka zaczęła skwierczeć; dopalała się. Antosiak spiesznie wycofał się do głównego ganku, gdzie było światło. Zapomniał o komisji; teraz potrzebny był tu zupełnie ktoś inny.

Wyszedł na schody, zamknął drzwi od piwnicy i klucz wsunął do kieszeni. Wiedział, co ma robić; kiedykolwiek i przez kogokolwiek zabójstwo zostało popełnione, morderca może być jeszcze w tym domu. A więc, im szybciej zjawi się tu milicja, tym lepiej.

– Coś ty taki blady? – przestraszyła się Antosiakowa, gdy stanął na progu kuchni. – Bój się Boga, chory jesteś czy co? Całe czoło masz mokre.

– Nic – odburknął. Wytarł twarz ręcznikiem, napił się wody i sięgnął po czapkę.

– Wychodzisz? A jak przyjdzie komisja? – żona patrzyła na niego ze zdziwieniem.

Wyraził się brzydko, gdzie ma komisję. Zresztą, powiedział, zaraz wróci – nie chciał z żoną o tym mówić, a o niczym innym nie byłby w stanie.

Do najbliższego komisariatu MO było nie dalej jak trzysta metrów, ale Antosiakowi zdawało się, że idzie aż na koniec miasta. Na dworze był rześki, pogodny dzień, dzieci uganiały się po ulicy z wesołym piskiem, w świeżej zieleni drzew wróble ćwierkały jak oszalałe; świat był zadowolony z wiosny, słońca i czegoś tam jeszcze – a on szedł jak na pogrzebie. Szedł i rozmyślał. – Zaczną pytać, badać, jeszcze się mnie uczepią! – Aż przystanął na chwilę. – No, przecie nic nie wiem – powiedział prawie na głos. – Tak czy owak zameldować trzeba.

Wszedł do komisariatu.

– Co nowego, panie Antosiak? – zagadnął go znajomy milicjant. Dozorca machnął ręką.

– At, tam… Komisarz jest?

Antosiak nie mógł się nauczyć, że w komisariacie jest kierownik, a nie komisarz.

– Porucznik u siebie – odparł milicjant, trochę zdziwiony. Rozmowny zazwyczaj, wesoły dozorca wyglądał, jakby go spotkało jakieś nieszczęście. – Niech pan wejdzie.

Porucznik Szczęsny pisał coś w notesie przy biurku. Był to młody jeszcze, szczupły mężczyzna o bardzo jasnych, prawie białych włosach i dużych, czarnych oczach. Na widok Wchodzącego uśmiechnął się i odłożył pióro.

– Dzień dobry. Cóż tam słychać? – zapylał.

– Źle! – uciął krótko dozorca. – U mnie w piwnicach… pod piwnicami, w lochach… jedna zabita jakaś. Znaczy się, zwłoki.

Oficer uniósł lekko brwi i przyjrzał mu się uważnie. Nie, Antosiak nie wyglądał na pijanego, raczej na chorego.

– Zwłoki? – powtórzył chowając notes i rozglądając się już za czapką. – Zwłoki kobiety?

– Chyba tak, bo w aksamitnej sukni. I te… korale. A tu jeszcze komisja czystości… cholera z tym wszystkim! – zaklął dozorca denerwując się coraz bardziej.

– No dobra, chodźmy! – powiedział porucznik Szczęsny. Przelotnie pomyślał, że staremu coś się pokręciło w głowie; co ma wspólnego z trupem jakaś komisja czystości?

Zabrał z komisariatu jeszcze dwóch milicjantów i latarkę, bo Antosiak uprzedził, że w lochach jest ciemno.

* * *

Gdy podeszli do załamania korytarza, dozorcę znowu opuściła odwaga.

– To tam! – rzucił pokazując ręką przed siebie. Milicjanci zbliżyli się do otworu. Oficer poświecił latarką i gwizdnął przeciągle. Taaak… stary nie zmyślał. W lochu leżały zwłoki kobiety, na oko już chyba od pół roku albo i więcej. I rzeczywiście mogła mieć na sobie aksamitną suknię, bo w świetle latarki odzież jej połyskiwała srebrzyście. Były i korale…

– Czy pan ją zna? – zwrócił się porucznik do dozorcy.

– Nie przyglądałem się – odparł Antosiak – ale chyba nie. Z naszego domu nikt nie zginął, nikogo nie szukali. Z sąsiednich – też nie słyszałem. Nie chciałem ruszać zwłok, zanim panowie nie przyjdą – tłumaczył, choć za żadną cenę nie tknąłby nieboszczyka ani nawet nie przyjrzał mu się bliżej. No, ale o tym nie musieli wiedzieć.

– Dobrze pan zrobił – pochwalił go porucznik Szczęsny. – Zresztą my też nie będziemy ruszać… na razie.

Wyszli zamykając drzwi od piwnicy na klucz, który tym razem powędrował do kieszeni kierownika komisariatu. Jeden milicjant został na posterunku. Antosiakowi kazano iść do domu, nikomu nic nie mówić i czekać na dalsze polecenia.

– To już wolę iść z panami na komisariat – mruknął dozorca. Wiedział, jak ciężką walkę przyszłoby mu stoczyć w domu z własną żoną, która potrafiła wyciągnąć z niego każdą tajemnicę.

Porucznik zgodził się. Tak było nawet lepiej. W komisariacie połączył się telefonicznie z ekspertem kryminalistyki i medycyny sądowej, doktorem Krasińskim. Na szczęście zastał go w domu. Ekspert obiecał, że zaraz przyjedzie.

– Tak… – powiedział Szczęsny w zamyśleniu, Podkładając słuchawkę.

Po kwadransie przed bramą komisariatu zatrzymał się samochód. Sierżant Kamiński wyjrzał oknem.

– Przyjechał doktor Krasiński – powiedział.

– Dobrze – oficer wstał i podszedł do drzwi. – Chodźcie, pojedziemy od razu na Złotą.

– W jakim stanie są zwłoki? – zapytał ekspert, gdy wsiedli do samochodu.

– Twarzy nie można rozpoznać, bo uległa rozkładowi. Ciało wygląda jako tako. Leży już chyba z pół roku albo więcej. Odzież zachowała się dość dobrze. Zdaje się, że ta kobieta miała na sobie białą albo też srebrzystą suknię… jak gdyby aksamitną, czyżby to po jakiejś zabawie?

– Ofiara karnawału! – uśmiechnął się doktor Krasiński. – Byłaby więc w lochach gdzieś od lutego… No, zobaczymy.

Zatrzymali się przed bramą. Z sieni wysunął się czuwający tam milicjant. Zasalutował ekspertowi. Poznał go mimo roboczego kombinezonu i szczelnie przylegających, ochronnych okularów.

– Wszystko w porządku? – rzucił Szczęsny skierowując się w stronę piwnic.

– Tak jest, obywatelu poruczniku. Ale chciałem… – zawahał się.

– No co, Zieliński? – oficer przystanął patrząc nań badawczo.

– Tutaj mieszka mój kumpel, znaczy się – mój znajomy, też milicjant, tylko z V komisariatu.

– Na którym piętrze?

– Na trzecim, mieszkania sześć. A na parterze od tyłu – jego rodzice. Bo on jak się ożenił, to dostał pokój z kuchnią oddzielnie.

– Jak się nazywa ten milicjant? – Szczęsny wyjął notes.

– Łukasiak. Roman Łukasiak, bardzo bystry facet; on na pewno coś będzie mógł powiedzieć…

– Jak to rozumiecie? – oficer już odchodził, ale nagle zatrzymał się.

– Nie, żeby coś wiedział, boby przecież zameldował gdzie trzeba, ale że ludzi zna w kamienicy, mieszka tu od małego pętaka… – Milicjant był trochę zmieszany. Wyszło nie tak, jak chciał, i towarzyszący porucznikowi Kamiński przyjrzał mu się z ironicznym uśmiechem.

– Dobrze – Szczęsny pomyślał chwilę – zajdźcie do niego i zobaczcie, czy jest w mieszkaniu. Jeżeli tak, to niech tu przyjdzie. Tylko nie róbcie szumu. Ot, zaszliście do znajomego zapytać, co słychać…

– Chodźmy – zniecierpliwił się ekspert. Gorąco mu było w kombinezonie i uwierało coś pod pachą.

Porucznik Szczęsny otworzył drzwi od piwnic, wpuścił eksperta i sierżanta i przekręcił klucz od wewnątrz. Lada chwila ktoś z kamienicy mógł zejść po węgiel. Wprawdzie Antosiak również pilnował w bramie i nikogo nie wpuszczał, ale robił to tak gorliwie, że co chwila zbierała się nowa gromadka ciekawych, żądnych sensacji.

– Sierżancie, chciałbym podyktować wam protokół oględzin – powiedział ekspert. Oczy jego były teraz czujne i ostre, rozglądał się dokoła, macał ostrożnie ściany, wymierzał coś i liczył.

Sierżant Kamiński wyjął gruby notes i wieczne pióro.

– Wchodząc do piwnicy – zaczął doktor Krasiński – na drzwiach wewnętrznych, prowadzących na schody, znalazłem brunatny ślad wielkości cztery na dwanaście centymetrów na wysokości półtora metra. Drugi widoczny ślad, o tym samym zabarwieniu, na ścianie, w odległości od pierwszego o… zaraz wymierzę – tak, o sto dwadzieścia siedem centymetrów. Wielkość drugiego śladu: sześć na dwanaście centymetrów. Idziemy dalej!

Zeszli schodami w dół i skręcili na prawo. Szczęsny przyglądał się ścianom rozważając w myśli, czy śmierć nieznanej kobiety nastąpiła tutaj, czy gdzie indziej. Ślady, o których mówił przed chwilą ekspert, wskazywałyby raczej na to, że zabito ją poza obrębem piwnic i zwłoki zostały później zniesione do lochów. Niosąc je zabójca otarł się o drzwi, a potem trochę dalej o ścianę.

Chciał podzielić się tą myślą z lekarzem, ale urwał wpół słowa. Wiedział, co tamten powie. Dopóki nie przeprowadzi ekspertyzy, nie ma żadnych dowodów na to, że ślady są krwią. Może to być farba, jakieś zatarcie, brud czy co tam jeszcze.

Przeszli przez piwnice kierując się w stronę załamania. Po dokonaniu pomiarów korytarza ekspert wszedł w załamanie i stanął przed otworem. Obaj milicjanci zbliżyli się do niego i stali tak chwilę w milczeniu, wpatrując się w zwłoki. W ostrym świetle latarek zamigotały dwa duże, barwne korale…

– Taak… – przeciągnął lekarz. – No cóż, zabierzemy się do roboty. Piszcie, sierżancie: pod drzwiami piwnicy… czyja to piwnica?

– Emerytowanego radcy Mayera – odparł Kamiński.

– …piwnicy radcy Mayera znajduje się otwór wielkości osiemdziesiąt na czterdzieści centymetrów. Zabezpieczony czterema prętami żelaznymi grubości pięciu milimetrów w odstępach jeden od drugiego o około osiemnastu centymetrów. Prawy pręt jest wyrwany z ziemi i zagięty od strony wewnętrznej… Wiecie co, poruczniku, spróbujcie no wyrwać tein sąsiedni pręt, dobrze?

Szczęsny pochylił się i wyjął żelazo bez większego trudu. Pręt był długi; zakopano go w ziemi na jakieś siedemdziesiąt centymetrów.

– Dziwne, że tak lekko wyszedł… – powiedział sierżant.

– Stary, obluzował się – odparł porucznik oglądając dokładnie pręt. Ekspert machnął ręką:

– Tam nic nie znajdziecie, szkoda czasu. Gdyby ją zabito prętem… a zresztą, zobaczymy. Pochopne wnioski do niczego nie prowadzą.

Ostatnie słowa powiedział zduszonym głosem, gdyż właśnie prześlizgiwał się przez otwór do wnętrza lochu.

Ostrożnie, starając się nie dotknąć zwłok, przyjrzał się pozycji, w jakiej spoczywały, i leżąc na plecach, dyktował:

– Zwłoki ubrane są tylko w bieliznę. Po lewej stronie czaszki widoczne ciemnowiśniowe zabarwienie skóry. Lewe ramię z częścią głowy położone jest na…

– Na czym? – sierżant pochylił się nad otworem.

– Zaraz. Wolnego, obywatelu, tu nie piekarnia.

Szczęsny uśmiechnął się. Sytuacja, w jakiej znajdował się lekarz, naprawdę nie sprzyjała dowcipom.

– Położone jest… co mówiłem?

KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI