Soulmate - Anna I Hains - ebook
NOWOŚĆ

Soulmate ebook

Anna I Hains

3,6

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak daleko się posuniesz, by zaspokoić swoje żądze? Jak nisko musisz upaść, by zrozumieć, że podążasz drogą autodestrukcji?

Broń, dziwki, narkotyki. Brawo, Roxanne.”

„Soulmate” to powieść, która pożera cię od pierwszego zdania, wciągając w wir erotycznej namiętności i psychologicznej głębi.

Roxanne – piękna, ambitna i zagubiona – zabiera cię w podróż przez luksusową codzienność Warszawy, namiętne noce Barcelony i zmysłowe wybrzeża Grecji, by ostatecznie dać się zaskoczyć Szwecji. Każda sceneria to nowe pokusy i pragnienia, które tylko czekają, by je zaspokoić. I kolejne kroki w przepaść. To opowieść o obsesji i o kobiecie, która za cenę hedonistycznych rozkoszy traci kontrolę nad swoim życiem,balansując na granicy autodestrukcji. Sukces i blichtr to tylko fasada, za którą kryje się samotność, uzależnienie od adrenaliny i pragnienie wypełnienia emocjonalnej pustki.

Czy naprawdę można uciec przed sobą? Czy w takim świecie Roxanne ma szansę odnaleźć bratnią duszę? 

 

 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (23 oceny)
10
3
2
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga1420

Nie oderwiesz się od lektury

🔥 Kiedy kontynuacja, ja się pytam???
40
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

❤️‍🔥Jeśli kochasz odważne i pikantne historie z pewną siebie bohaterką to musisz poznać „SOULMATE”. Rozgrzeje,pobudzi i sprawi,że będziesz chciał/a więcej! Moc wrażeń gwarantowane! Polecam❤️‍🔥
40
eroticbookslover

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to kwintesencja najskrytszych fantazji, do których nawet samemu przed sobą nie sposób się przyznać. Czterysta siedemdziesiąt stron przyjemności, sensacji i nieoczekiwanych zwrotów akcji, śmiechu, wzruszeń, zaskoczeń, a wszystko to w entourage’u luksusu, piękna i bajecznych miejsc zaczynając od tych warszawskich "na topie", poprzez bardzo gorące i piękne, a potem te prawie najzimniejsze kraje. Polecam baaaardzo gorąco!!!
40
grazynkaiwanicka2010

Nie oderwiesz się od lektury

Wow wow wow
30
Oczyzwierciadlemduszy

Dobrze spędzony czas

🔥 ,,Soulmate" @anna_i_hains Tom 1 Najgorętsza powieść roku. •Obsesja •pożądanie •depresja • marzenia •gorący erotyk•intrygi•luksus•trudne wybory Soulmate to powieść, która wciągnie was w wir erotycznej namiętności. Główną bohaterką jest Roxanne ambitna ale zagubiona w swoich uczuciach.Jest właścicielką firmy Real Estate Warsaw Investments.Prowadzi luksusowy styl życia. Roxanne- poznajemy w trakcie rozwodu i batalii o mieszkanie. Autorka, zabiera nas w podróż po Warszawie, Barcelonie, w Grecji, Szwecji – szukając nowych doznań. Każda podróż to pokusy, pragnienia do zaspokojenia. To opowieść o kobiecie, która traci kontrolę nad swoim uczuciowym życiem. Roxanne czerpie z życia garściami. Żyje odważnie(chwilami aż za odważnie według mnie) W swojej erotycznej przygodzie trafia na różnych mężczyzn:brutalnych z obsesjami. Nie zważa na to czy przekroczy granice rozkoszy. Ma zachowania autodestrukcyjne –seks, koka, alkohol, zabawy przynosiły ulgę, pomagały odciąć się od emocji dawały ch...
30

Popularność



Podobne


ty­tuł książ­ki: So­ul­ma­te

au­tor: Anna I Ha­ins

co­pyw­ri­te © 2025 Anna I Ha­ins

wy­da­nie I, War­sza­wa, 2025

isbn: 978-83-973802-1-9

re­dak­cja i ko­rek­ta: Anna Ho­lek­sa

pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: Iza­be­la Sur­dy­kow­ska-Ju­rek

przygotowanie wersji elektronicznej: Ga­briel Wy­glę­dacz stu­dio aka­pit

Książ­ka jest dzie­łem fik­cji li­te­rac­kiej.

Wszel­kie po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób,

miejsc i wy­da­rzeń jest cał­ko­wi­cie przy­pad­ko­we.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne.

Żad­na część tej pu­bli­ka­cji nie może być ko­pio­wa­na,

re­pro­du­ko­wa­na ani roz­po­wszech­nia­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie

bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra, z wy­jąt­kiem cy­ta­tów uży­tych

w re­cen­zjach i ma­te­ria­łach pro­mo­cyj­nych.

Książ­kę de­dy­ku­ję mo­je­mu uko­cha­ne­mu, zmar­łe­mu mę­żo­wi, któ­ry za­wsze we mnie wie­rzył, na­wet w naj­trud­niej­szych chwi­lach. To Ty, Ko­cha­nie, by­łeś moim naj­więk­szym wspar­ciem, a Two­ja mi­łość – źró­dłem nie­koń­czą­cej się siły i in­spi­ra­cji. Ko­cham Cię nie­skoń­czo­ną mi­ło­ścią.

Two­ja obec­ność w moim ży­ciu była da­rem nie do prze­ce­nie­nia, a wia­ra we mnie spra­wia­ła, że za­wsze dą­ży­łam do zre­ali­zo­wa­nia, wy­da­wa­ło­by się nie­re­al­nych, ce­lów – Ty ni­g­dy nie zwąt­pi­łeś. Two­ja mi­łość na­dal we mnie pły­nie i tak bę­dzie już na wie­ki.

Dzię­ku­ję Bogu za to, że choć przez krót­ką chwi­lę mo­głam cie­szyć się Two­ją obec­no­ścią.

Wie­rzę, że kie­dyś znów bę­dzie­my ra­zem, bo bar­dzo za Tobą tę­sk­nię.

Dzię­ku­ję so­bie za siłę, wy­trwa­łość i de­ter­mi­na­cję, któ­re po­zwo­li­ły mi na­pi­sać tę książ­kę.

Bła­ga­łam Boga o siłę, któ­ra mia­ła mi po­móc prze­trwać kosz­mar, jaki prze­to­czył się przez moje ży­cie. Pust­ka po stra­cie była tak ogrom­na, że nie wi­dzia­łam sen­su dal­sze­go ist­nie­nia. Klę­cza­łam na środ­ku sa­lo­nu oto­czo­na mro­kiem, a w dło­niach ści­ska­łam dwie pi­guł­ki – czer­wo­ną i nie­bie­ską. Od de­cy­zji, któ­rą z nich po­łknę, za­le­ża­ło moje dal­sze ży­cie. Jed­na z nich obie­cy­wa­ła na­tych­mia­sto­wą ulgę od cier­pie­nia i ko­niec wszyst­kich pro­ble­mów. Czu­łam, jak ogrom­ny ka­mień przy­gnia­ta mi ple­cy, ra­mio­na nie były już w sta­nie go unieść. Za­ci­snę­łam moc­niej dłoń z czer­wo­ną pi­guł­ką. Nie mia­łam sił dłu­żej wal­czyć. We­zmę ją, nie je­stem tak sil­na, jak my­śla­łam. Pod­no­sząc do ust ta­blet­kę, ostat­ni raz spoj­rza­łam na tę dru­gą, nie­bie­ską, któ­rej po­łknię­cie gwa­ran­to­wa­ło kon­ty­nu­ację kosz­ma­ru. Ogar­nę­ło mnie zwąt­pie­nie. Czy na pew­no chcę się pod­dać wła­śnie te­raz? A może ju­tro bę­dzie le­piej i wszyst­ko się uło­ży? Gło­sy w mo­jej gło­wie roz­po­czę­ły za­wzię­tą wal­kę.

Przede mną była naj­trud­niej­sza do pod­ję­cia de­cy­zja. Ży­cie zno­wu mnie te­sto­wa­ło, jed­nak te­raz bar­dziej do­bit­nie. Nie mia­łam już siły na ko­lej­ny tre­ning. Bła­ga­łam o uko­je­nie. Spa­da­łam z hu­kiem z naj­wyż­sze­go pię­tra wie­żow­ca. Za­mknę­łam oczy, a my­śli prze­wi­ja­ły się jak klat­ki fil­mu. Wi­dzia­łam i złe, i do­bre chwi­le. Wzię­łam głę­bo­ki wdech, te­raz moc­niej ści­ska­jąc w dło­ni nie­bie­ską ta­blet­kę. Nie wiem, ile upły­nę­ło cza­su, nim po­czu­łam, że łzy wy­czer­pa­nia wy­sy­cha­ją. By­łam wra­kiem czło­wie­ka. Po­łknę­łam pi­guł­kę. Te­raz wszyst­ko bę­dzie już do­brze…

•••

Otwo­rzy­łam oczy. Ota­cza­ła mnie zu­peł­nie obca prze­strzeń. Fala dez­orien­ta­cji ude­rzy­ła z nie­ocze­ki­wa­ną siłą. Pró­bo­wa­łam zlo­ka­li­zo­wać się w rze­czy­wi­sto­ści, ale wzrok bez­sku­tecz­nie prze­su­wał się po nie­zna­nym mi wnę­trzu, po­szu­ku­jąc choć­by naj­mniej­sze­go punk­tu orien­ta­cyj­ne­go. Moje cia­ło za­sty­gło ze stra­chu.

– Gdzie ja je­stem?

I

Pi­lo­ci nie są dla wszyst­kich.

•••

– Moja gło­wa, kur­wa! Ała, jak boli! – Zła­pa­łam się za skroń, pró­bu­jąc zła­go­dzić pul­so­wa­nie pod czasz­ką. Przez wiel­kie okno wpa­da­ły pierw­sze pro­mie­nie bu­dzą­ce­go się dnia. – Nie­na­wi­dzę po­ran­ków… – Za­ci­snę­łam po­wie­ki, li­cząc na to, że uda mi się za­snąć jesz­cze cho­ciaż na kil­ka mi­nut. Cho­ler­ny ból gło­wy nie usta­wał, a na­wet mia­łam wra­że­nie, że jest co­raz sil­niej­szy. Pró­bo­wa­łam ze­brać my­śli. Czu­łam, że nie mam siły otwo­rzyć oczu.

– Ja pier­do­lę, zno­wu nie wiem, co się dzia­ło wczo­raj wie­czo­rem. – Ner­wo­wo grze­ba­łam w za­ka­mar­kach pa­mię­ci, usi­łu­jąc od­na­leźć ja­kie­kol­wiek wspo­mnie­nie, któ­re mo­gło­by rzu­cić świa­tło na moją obec­ną sy­tu­ację. „Jaki dziś dzień ty­go­dnia?” – za­sta­na­wia­łam się, pró­bu­jąc coś so­bie przy­po­mnieć. Czu­łam, jak­bym mia­ła dziu­ry w mó­zgu albo skle­ro­zę.

Sta­ra­łam się otwo­rzyć skle­jo­ne po­wie­ki, wal­cząc z cię­ża­rem, któ­ry zda­wał się na nie na­ci­skać. „Do cho­le­ry, gdzie ja je­stem?!” – krzyk­nę­łam w my­ślach. Ogar­nę­ło mnie prze­ra­że­nie, kie­dy zda­łam so­bie spra­wę, że miej­sce, w któ­rym się znaj­du­ję, jest mi cał­ko­wi­cie obce. Moje spoj­rze­nie po­bie­gło do sto­ją­ce­go nie­opo­dal ma­łe­go, szkla­ne­go sto­li­ka, na któ­rym wzno­si­ła się kom­po­zy­cja z pu­stych bu­te­lek po Moet & Chan­don Brut. Wi­dok tych luk­su­so­wych po­zo­sta­ło­ści po­głę­bił mój nie­po­kój. Skrzy­wi­łam się. Nie­do­pał­ki pa­pie­ro­sów, któ­re „pięk­nie” to­wa­rzy­szy­ły pu­stym flasz­kom, przy­pra­wia­ły mnie o mdło­ści. Moją uwa­gę przy­cią­gnę­ła lśnią­ca, zło­ta taca z reszt­ka­mi bia­łe­go śnie­gu oraz zwi­nię­ta w ru­lo­nik ka­na­dyj­ska dwu­dzie­sto­do­la­rów­ka. Przez se­kun­dę za­sta­na­wia­łam się, czy nie do­koń­czyć te­ma­tu. Czu­łam się tak źle, że w mo­jej gło­wie za­kieł­ko­wa­ła myśl o chwi­lo­wym uko­je­niu. „Czym się stru­łaś, tym się lecz” – po­my­śla­łam iro­nicz­nie, przy­po­mi­na­jąc so­bie sta­re po­wie­dze­nie mo­jej uko­cha­nej bab­ci Róży. „Bia­ła dama nie od­mó­wi ci gra­ma” – zry­mo­wa­łam, pró­bu­jąc przy­wró­cić się do ży­cia.

Jed­nak po chwi­li wy­rzu­ty su­mie­nia i sta­ny lę­ko­we za­czę­ły ze sobą wal­kę, two­rząc burz­li­wą mie­szan­kę emo­cji. „Może jed­nak le­piej bę­dzie, jak stąd pój­dę” – po­my­śla­łam, pró­bu­jąc od­na­leźć reszt­ki god­no­ści i siłę, aby wstać. Cała obo­la­ła się­gnę­łam do le­żą­cej na pod­ło­dze to­reb­ki i wy­cią­gnę­łam z niej smart­fon. Prze­łą­czy­łam na ka­mer­kę, aby rzu­cić okiem na swo­je od­bi­cie. Dłu­gie blond wło­sy były po­tar­ga­ne i czymś skle­jo­ne, a twarz po­twor­nie opuch­nię­ta. Nie­bie­skie oczy, któ­re zwy­kle ema­no­wa­ły pew­no­ścią sie­bie i by­stro­ścią, te­raz wy­da­wa­ły się ni­ja­kie. To było bez wąt­pie­nia moje naj­gor­sze sel­fie, bez­li­to­śnie od­zwier­cie­dla­ją­ce stan, w któ­rym się znaj­do­wa­łam.

„Ma­sa­kra! Co ja tu ro­bię?! To nie może się tak koń­czyć”. Moje za­ni­ki pa­mię­ci do­bit­nie świad­czy­ły o tym, że nie po­win­nam była mie­szać al­ko­ho­lu z ko­ka­iną. Do tego wy­glą­da­łam jak po­marsz­czo­ny ba­lon. By­łam w miej­scu, w któ­rym nie po­win­nam się zna­leźć. Ile już razy po­wta­rza­łam so­bie, że dość bu­dze­nia się z ka­cem gi­gan­tem na ja­kichś me­li­nach? Czy ja nie mo­głam cho­ciaż raz za­cząć dnia jak inni, nor­mal­ni lu­dzie, bez su­cho­ści w ustach i bólu gło­wy? Czu­łam, jak świat wi­ru­je, zbie­ra­ło mi się na wy­mio­ty. Nie chcia­łam wsta­wać. I wte­dy po raz ko­lej­ny uświa­do­mi­łam so­bie, że na­praw­dę po­trze­bu­ję zmia­ny, bo taki tryb ży­cia mnie wy­koń­czy.

Reszt­ka­mi woli pod­nio­słam się z mięk­kiej, obi­tej za­mszem ka­na­py. Mój umysł był jak­by za­mglo­ny, jesz­cze nie cał­kiem świa­do­my tego, co się dzie­je. Zer­k­nę­łam pod koc, któ­rym by­łam okry­ta.

– Mat­ko Bo­ska, je­stem pra­wie naga!

Gdy po­wo­li i z nie­ma­łym wy­sił­kiem ob­ró­ci­łam gło­wę w pra­wo, moje spoj­rze­nie uchwy­ci­ło dwie śpią­ce po­sta­cie – na­sto­let­nie dziew­czy­ny. Le­ża­ły na dy­wa­nie przy ko­min­ku, kom­plet­nie na­gu­sień­kie. Spo­sób splą­ta­nia ich ciał po­twier­dzał, że nie tra­fi­ły tu przy­pad­kiem. Jed­na z nich mia­ła wło­sy w ko­lo­rze pla­ty­ny, de­li­kat­nie roz­rzu­co­ne na ple­cach, dru­ga – rów­nie dłu­gie, lecz czar­ne pa­sma, któ­re two­rzy­ły ostry kon­trast z jej por­ce­la­no­wo bia­łą skó­rą. Obie mia­ły moc­no pod­kre­ślo­ne oczy i so­czy­ście czer­wo­ne usta. „Ma­ki­jaż chy­ba prze­żył całą noc” – po­my­śla­łam, przy­glą­da­jąc się im uważ­niej. „Co to za szmin­ka, że tak dłu­go się utrzy­mu­je?”

Blon­dyn­ka z lek­ko otwar­ty­mi usta­mi chra­pa­ła tak gło­śno, jak­by wal­czy­ła o każ­dy od­dech.

– Bie­dacz­ka, chy­ba prze­sa­dzi­ła z kok­si­kiem.

Na dru­gim koń­cu ogrom­ne­go sa­lo­nu za­uwa­ży­łam śpią­ce­go dość po­staw­ne­go męż­czy­znę, któ­ry ści­skał w dło­ni błysz­czą­cą broń. Przez mo­ment po­my­śla­łam, że ser­ce za­trzy­ma mi się ze stra­chu i pad­nę tu na za­wał. Fa­cet wy­glą­dał jak wy­cią­gnię­ty pro­sto z or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czej. Miej­sce, w któ­rym się zna­la­złam, mimo ele­ganc­kie­go wy­stro­ju, mia­ło mrocz­ną aurę. Obec­ność tych osób i cała ota­cza­ją­ca mnie at­mos­fe­ra spra­wi­ły, że czu­łam, jak­bym zna­la­zła się w środ­ku fil­mu sen­sa­cyj­ne­go.

Prze­bi­łam samą sie­bie. W gor­sze gów­no niż to chy­ba nie moż­na się wplą­tać.

„Broń, dziw­ki i nar­ko­ty­ki. Bra­wo, Ro­xan­ne”. Pod­świa­do­mość kla­ska­ła mi iro­nicz­nie, kpiąc. „Co zro­bię, je­śli ten gość jest na­ćpa­ny, obu­dzi się i nas wszyst­kich po­za­bi­ja? Świr je­ba­ny. Spier­da­lam stąd. Nad­szedł czas, aby po­że­gnać się z ma­fij­nym to­wa­rzy­stwem i całą tą mło­dzie­żo­wą eskor­tą”. W po­śpie­chu na­rzu­ci­łam na sie­bie su­kien­kę, wci­snę­łam sto­py w czar­ne szpil­ki i owi­nę­łam się ra­mo­ne­ską. Chwy­ci­łam mi­nia­tu­ro­wą to­reb­kę Lo­uisa Vu­it­to­na i nie­mal­że wy­bie­głam z sa­lo­nu.

Idąc szyb­kim kro­kiem przez ko­ry­tarz, ką­tem oka za­re­je­stro­wa­łam, że drzwi jed­ne­go z po­miesz­czeń są uchy­lo­ne. Nie mo­gąc się oprzeć, sta­nę­łam i zaj­rza­łam do środ­ka. Zo­ba­czy­łam or­gię z udzia­łem trzech po­sta­ci, za­to­pio­nych w sce­nie, któ­ra wy­glą­da­ła jak wy­cią­gnię­ta pro­sto z fil­mu por­no. Blon­dyn­ka o ogrom­nych, si­li­ko­no­wych pier­siach i z kol­czy­kiem w sut­ku wy­da­wa­ła się le­wi­to­wać nad łóż­kiem. Była pod­wie­szo­na na czymś w ro­dza­ju czar­nych lej­ców przy­mo­co­wa­nych do su­fi­tu. Cią­gnę­ła la­skę męż­czyź­nie, któ­re­go twarz była za­kry­ta ma­ską przy­po­mi­na­ją­cą te z kar­na­wa­łu w We­ne­cji. Sto­ją­cy za nią dru­gi fa­cet do­słow­nie ro­bił jej mi­net­kę w po­wie­trzu. Cała trój­ka była w ja­kimś tran­sie, zu­peł­nie ode­rwa­na od rze­czy­wi­sto­ści, po­grą­żo­na we wła­snym świe­cie.

„To dla mnie za dużo jak na nie­dziel­ny po­ra­nek”. Skrzy­wi­łam się, czu­jąc, że prze­kro­czy­łam gra­ni­cę swo­jej wy­trzy­ma­ło­ści na ta­kie wi­do­ki. „Czas na mnie, bon voy­age1!”

W tak­sów­ce wio­zą­cej mnie do domu jesz­cze raz pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, co do­kład­nie wy­da­rzy­ło się wczo­raj­szej nocy, lecz ostat­nie, co utkwi­ło mi w pa­mię­ci, to ob­raz przy­stoj­ne­go bru­ne­ta w sza­rym gar­ni­tu­rze, oto­czo­ne­go przez zna­jo­mych. Każ­da pró­ba zgłę­bie­nia wspo­mnień koń­czy­ła się na tym sa­mym nie­ja­snym ob­ra­zie.

„Cho­le­ra, mam na­dzie­ję, że nikt mi nie do­dał do szam­pa­na pi­guł­ki gwał­tu. Jak to moż­li­we, że­bym to­tal­nie stra­ci­ła pa­mięć?” W du­chu mia­łam na­dzie­ję, że ża­den ku­tas mnie wczo­raj nie wy­ko­rzy­stał.

„Ro­xan­ne, mu­sisz prze­stać od­pa­lać wrot­ki” – upo­mnia­ła mnie pod­świa­do­mość, nie da­jąc za wy­gra­ną i mę­cząc po­twor­ny­mi wy­rzu­ta­mi su­mie­nia.

Czu­łam się strasz­nie, ale naj­trud­niej­sze było jesz­cze przede mną. W domu cze­ka­ła mnie nie­uchron­na kon­fron­ta­cja z mę­żem. Mimo iż ja­sno da­łam mu do zro­zu­mie­nia, że na­sza wspól­na dro­ga do­bie­gła koń­ca, on wciąż trak­to­wał mnie jak swo­ją wła­sność.

Z de­ter­mi­na­cją zła­pa­łam za klam­kę drzwi wej­ścio­wych, sta­ra­jąc się je otwo­rzyć jak naj­ci­szej, by nie obu­dzić Ra­fa­ła.

– Gdzie zno­wu by­łaś, suko? – Jego głos spra­wił, że pod­sko­czy­łam.

Cze­ka­ją­ca na mnie oso­ba przy­po­mnia­ła mi o wszyst­kich po­wo­dach, dla któ­rych chcia­łam za­koń­czyć ten zwią­zek. Mąż stał opar­ty bar­kiem o ścia­nę, z rę­ko­ma sple­cio­ny­mi na klat­ce pier­sio­wej, z miną, któ­ra oscy­lo­wa­ła mię­dzy zło­ścią a roz­cza­ro­wa­niem. Pod­szedł, wcią­ga­jąc w noz­drza za­pach mo­ich wło­sów, jak­by pró­bu­jąc wy­wą­chać, skąd wra­cam. Gry­mas na jego twa­rzy zdra­dzał mie­szan­kę obrzy­dze­nia i po­li­to­wa­nia.

– Gdzie by­łaś?! – po­wtó­rzył, tym ra­zem pod­no­sząc głos, by za­siać we mnie strach.

– Nie twój in­te­res. Nie je­ste­śmy już ra­zem i nie mu­szę się tłu­ma­czyć – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo, prze­szy­wa­jąc go wzro­kiem na wy­lot.

– Do­pó­ki je­steś moją żoną, bę­dziesz mi mó­wić, gdzie by­łaś i co ro­bi­łaś – wark­nął, pró­bu­jąc wy­mu­sić po­słu­szeń­stwo.

– Je­stem two­ją żoną już tyl­ko na pa­pie­rze. Na­sze mał­żeń­stwo daw­no się skoń­czy­ło. Do­sta­wa­łeś ode mnie wie­le szans i ich nie wy­ko­rzy­sty­wa­łeś. Mam dość tej sy­tu­acji i two­jej obec­no­ści, wy­pro­wadź się już!

Ra­fał wy­ba­łu­szył swo­je wiel­kie, nie­bie­skie oczy, po czym pró­bo­wał zła­pać mnie za ra­mię. Od­ru­cho­wo wy­wi­nę­łam się spod jego ręki.

– Ko­cha­nie, nie kłóć­my się, pro­szę… Wiesz, że cię ko­cham, chodź, przy­tul mnie.

Za­uwa­ży­łam jego zmę­czo­ną twarz. Wy­glą­dał, jak­by nie spał całą noc. Mimo wszyst­ko, jak to on, pre­zen­to­wał się nie­zwy­kle schlud­nie.

– Czy ty za­czniesz mnie w koń­cu słu­chać?! My to prze­szłość! Zro­zum to i daj mi świę­ty spo­kój! – By­łam zmę­czo­na i czu­łam ogrom­ną su­chość w gar­dle. – Mu­szę się prze­spać.

Na­sze mał­żeń­stwo na po­cząt­ku było zgod­ne. By­li­śmy cał­kiem do­brze do­bra­ni, ko­cha­li­śmy się i dzie­li­li­śmy pa­sje. Ra­fał roz­piesz­czał mnie i ni­cze­go mi nie za­ka­zy­wał, nie ogra­ni­czał, jak to ro­bi­li mę­żo­wie mo­ich ko­le­ża­nek. Jed­nak po czte­rech la­tach coś za­czę­ło pę­kać, a ja czu­łam, że na­sze dro­gi po­wo­li się roz­cho­dzą. To był dłu­gi i bo­le­sny pro­ces ob­umie­ra­nia mi­ło­ści. Ra­fał miał mi za złe, że nie da­łam mu po­tom­ka, a ja z ja­kie­goś po­wo­du nie mo­głam zajść w cią­żę. Mimo wie­lu ba­dań po­twier­dza­ją­cych, iż je­ste­śmy płod­ni, nie speł­ni­łam jego ma­rze­nia o by­ciu tatą. Z cza­sem ze zgod­ne­go mał­żeń­stwa zmie­ni­li­śmy się w ob­cych so­bie lu­dzi, w do­dat­ku mó­wią­cych w róż­nych ję­zy­kach. Da­wa­łam so­bie i jemu szan­se, żeby to na­pra­wić, chcia­łam, by był bar­dziej obec­ny w na­szym związ­ku, czul­szy i otwar­ty na nowe wy­zwa­nia. Zde­cy­do­wa­łam się na­wet na te­ra­pię mał­żeń­ską, na któ­rą cho­dzi­łam sama. Mój mąż uwa­żał, że jest nor­mal­ny i że tego nie po­trze­bu­je. No i nie­ste­ty – po kil­ku mie­sią­cach wal­ki z wła­sny­mi my­śla­mi nie wy­trzy­ma­łam i pod­da­łam się. Mał­żeń­stwo jest jak pro­wa­dze­nie biz­ne­su: je­że­li nad nim nie pra­cu­jesz, mo­żesz za­my­kać fir­mę.

Z bie­giem cza­su Ra­fał sta­wał się co­raz bar­dziej zło­śli­wy. Duma nie po­zwa­la­ła mu po­go­dzić się z fak­tem, iż ja­ka­kol­wiek ko­bie­ta może go zo­sta­wić. Miał o so­bie wy­so­kie mnie­ma­nie. Nie do wia­ry, jak męż­czyź­ni po­tra­fią się zmie­nić, kie­dy czu­ją, że tra­cą grunt pod no­ga­mi. Kie­dy prze­sta­je­my z nimi sy­piać, po­ka­zu­ją praw­dzi­wą twarz. Je­dy­ne, co jesz­cze po­zwa­la­ło mi trwać w tym roz­pa­da­ją­cym się związ­ku, to to, że ży­łam jak sin­giel­ka.

Wszy­scy fa­ce­ci są tacy sami. Roz­wio­dę się z nim i już do koń­ca ży­cia będę sama. Praw­dzi­wa mi­łość nie ist­nie­je, jest prze­re­kla­mo­wa­na, nikt nie może ko­chać mnie bar­dziej niż ja sama. Od roku ży­łam w prze­ko­na­niu, że moje mał­żeń­stwo się skoń­czy­ło. Na­sze dro­gi się ro­ze­szły, świa­to­po­glą­dy zmie­ni­ły, coś się wy­pa­li­ło. Wie­dzia­łam jed­no: nie po­tra­fię być z męż­czy­zną, któ­re­go nie ko­cham, na­wet je­śli jest moim mę­żem.

Ra­fa­ła po­zna­łam na po­cząt­ku jego ka­rie­ry pi­lo­ta. Te­ścio­wa za­wsze po­wta­rza­ła, że od dziec­ka ko­chał awia­cję. A ja uwa­żam, że od dziec­ka to on ko­chał, ale cho­dzić z gło­wą w chmu­rach. Pi­lot ko­mer­cyj­nych li­nii lot­ni­czych, wo­kół któ­re­go za­wsze krę­cił się tłu­mek chęt­nych dziew­cząt, a któ­ry kre­ował się na nie­do­stęp­ne­go. Po­zwa­lał zbli­żyć się do sie­bie na krok, by za­raz ka­zać cof­nąć się o dwa. Wy­so­ki, po­staw­ny blon­dyn, ema­nu­ją­cy pew­no­ścią sie­bie, miał nie­zwy­kły dar prze­ko­ny­wa­nia wszyst­kich do wszyst­kie­go. Mat­ka po­win­na mu dać na imię Cza­ruś, le­piej by do nie­go pa­so­wa­ło. Jest oso­bą, któ­rą trud­no prze­oczyć. Za­wsze, kie­dy wy­cho­dzi­li­śmy gdzieś ra­zem, jego wy­gląd przy­cią­gał uwa­gę więk­szo­ści ko­biet.

Ra­fał spodo­bał mi się głów­nie dla­te­go, że był wła­śnie ta­kim cza­ru­ją­cym pi­lo­tem. Bę­dąc dzie­sięć lat star­szym ode mnie, spra­wiał, że cza­sa­mi czu­łam się jak mała dziew­czyn­ka. Uwiel­bia­łam, kie­dy się mną opie­ko­wał i za­bie­rał w róż­ne za­kąt­ki świa­ta. Gdy go po­zna­łam, miał żonę, ale ja o tym nie wie­dzia­łam. Spra­wa wy­szła na jaw do­pie­ro po dwóch mie­sią­cach na­sze­go związ­ku.

Kie­dy pew­ne­go razu pie­przył mnie w po­ko­ju ho­te­lu Mar­riott, bli­sko lot­ni­ska Cho­pi­na, za­dzwo­nił te­le­fon. Ra­fał, nie­chęt­nie prze­ry­wa­jąc za­ba­wę, pod­niósł słu­chaw­kę.

– Tak, słu­cham.

– Do­bry wie­czór, pa­nie Blayt, dzwo­nię z re­cep­cji. Nie prze­szka­dzam?

– Prze­szka­dza pani. Słu­cham, o co cho­dzi? – wark­nął na dziew­czy­nę.

– Bo, yyy, strasz­nie prze­pra­szam, ale ja­kaś ko­bie­ta pyta o pana i twier­dzi, że jest pana żoną. – Chrząk­nę­ła ci­cho. – Prze­pra­szam, jak się pani się na­zy­wa? – Od­kaszl­nę­ła. – Ta pani przed­sta­wi­ła się jako Mar­ta Blayt.

– Że co?! – wy­krzyk­nął do słu­chaw­ki w chwi­li, kie­dy ja splu­wa­łam na jego na­brzmia­łe­go ku­ta­sa. – Pro­szę ją ja­koś za­trzy­mać, nie je­stem sam! Po­trze­bu­ję pięt­na­stu mi­nut, dzię­ku­ję!

Z pa­ni­ką w oczach ze­rwał się ni­czym kot na wi­dok ogór­ka.

– Ale pa­nie Blayt, co ja… Yyy. Do­brze, ro­zu­miem – po­wie­dzia­ła już do głu­chej słu­chaw­ki re­cep­cjo­nist­ka.

– Jaki jest nu­mer po­ko­ju mo­je­go męża? – spy­ta­ła Mar­ta oschle, pa­trząc z po­gar­dą na ko­bie­tę za kon­tu­arem.

Żona Ra­fa­ła była sta­now­cza i am­bit­na, uwiel­bia­ła po­ka­zy­wać swo­ją prze­wa­gę nad in­ny­mi. No i chy­ba mia­ła do­brze roz­wi­nię­ty szó­sty zmysł, sko­ro przy­le­cia­ła z Bel­gii do męża wła­śnie wte­dy, kie­dy był ze mną.

– Yyy… Po­kój dwie­ście pięt­na­ście, pro­szę pani… Dru­gie pię­tro i ko­ry­ta­rzem w pra­wo – od­po­wie­dzia­ła prze­stra­szo­na dziew­czy­na, lek­ko się ją­ka­jąc.

– Dzię­ku­ję – od­burk­nę­ła Mar­ta i bez­sze­lest­nie ode­szła w po­szu­ki­wa­niu win­dy.

– Cho­le­ra ja­sna, ubie­raj się! Moja żona tu idzie!

Tak wła­śnie do­wie­dzia­łam się, że Ra­fał ma żonę.

Sło­wa obi­ja­ły się w mo­jej gło­wie ni­czym dźwięk wier­tar­ki. Nie wie­dzia­łam, czy mam się śmiać, czy pła­kać. Czu­łam, jak do gar­dła pod­cho­dzi mi gula. Po­bie­głam do ła­zien­ki. Jed­nym ru­chem ręki wrzu­ci­łam ko­sme­ty­ki do to­reb­ki. Ubra­nie wcią­gnę­łam na sie­bie w dwie se­kun­dy. Nie mia­łam za­mia­ru na­tknąć się na żonę mo­je­go ko­chan­ka… Mimo woli czu­łam się win­na.

– Sprawdź, czy ni­cze­go nie zo­sta­wi­łam i po­sprzą­taj umy­wal­kę z mo­je­go pod­kła­du. – Nie mo­głam spoj­rzeć mu w oczy, nie chcia­łam słu­chać wy­ja­śnień. – Za­po­mnij o mnie, łaj­da­ku. Że­gnaj.

Chwy­ci­łam za klam­kę drzwi i za­trza­snę­łam je za sobą z hu­kiem. Po­czu­łam go­rą­ce łzy spły­wa­ją­ce po po­licz­kach, wszyst­ko wy­da­wa­ło się sur­re­ali­stycz­ne. Otar­łam oczy, po­spiesz­nie uda­jąc się w kie­run­ku wyj­ścia. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej znik­nąć.

– Po­da­ła mi pani zły nu­mer po­ko­ju! Co pani my­śli, że będę tak zwie­dzać ten wasz, po­żal się Boże, ho­tel?! – Usły­sza­łam w lob­by po­iry­to­wa­ny ko­bie­cy głos i jesz­cze bar­dziej przy­śpie­szy­łam kro­ku.

– Prze­pra­szam pa­nią, to mój ogrom­ny błąd! Nie dwie­ście pięt­na­ście, tyl­ko pięć­set pięt­na­ście! Raz jesz­cze bar­dzo prze­pra­szam!

Nie­ste­ty, prze­pro­si­ny nie­wie­le zmie­ni­ły w tej sy­tu­acji, a wręcz do­pro­wa­dzi­ły pa­nią Blayt do sza­łu. Ta ko­bie­ta do­słow­nie czer­pa­ła przy­jem­ność ze znę­ca­nia się nad ludź­mi, któ­rzy byli ni­żej od niej pod wzglę­dem sta­tu­su spo­łecz­ne­go.

Cie­ka­we, czy skur­wiel po­su­wał też tę mło­dą re­cep­cjo­nist­kę. Przy­po­mnia­ło mi się, jak ostat­nio pusz­czał jej oczko. Cza­ruś je­ba­ny. Prze­cież on znał wszyst­kie dziew­czy­ny pra­cu­ją­ce w tym ho­te­lu, bo za każ­dym ra­zem, kie­dy miał kurs z War­sza­wy, li­nia lot­ni­cza re­zer­wo­wa­ła mu noc­leg wła­śnie tu­taj. Wie­dzia­łam też, że nie­jed­nej pani nogi ugi­na­ły się na jego wi­dok. Po­do­ba­ło mi się to i cho­ler­nie im­po­no­wa­ło – do te­raz, kie­dy po­czu­łam się jak jed­na z nich. Wszyst­ko za­czę­ło ukła­dać się w ca­łość.

Na uła­mek se­kun­dy za­trzy­ma­łam wzrok na jego żo­nie. Była wy­so­ka i prze­raź­li­wie szczu­pła, wręcz cho­ro­bli­wie chu­da. Ciem­ne, dłu­gie wło­sy kon­tra­sto­wa­ły z pięk­nym kre­mo­wym płasz­czem od Fen­di. Za­sta­na­wia­łam się, ile ona może mieć lat. Skrzy­wi­łam się na myśl, że za­raz spo­tka się z Ra­fa­łem i do­koń­czy to, cze­go ja nie zdą­ży­łam. Po­czu­łam, jak łzy na­pły­wa­ją mi jesz­cze szyb­ciej do oczu, a całe wnę­trze roz­pa­da się na mi­lio­ny ka­wał­ków. Zro­zu­mia­łam, że to ko­niec. Wszyst­ko roz­sy­pa­ło się jak do­mek z kart. Po chwi­li ock­nę­łam się i czym prę­dzej wy­bie­głam z ho­te­lu.

Ra­fał kil­ka­krot­nie pró­bo­wał się ze mną skon­tak­to­wać na róż­ne spo­so­by. Tłu­ma­czył, że jego żona nic dla nie­go nie zna­czy i że nie sy­pia z nią od mie­się­cy. Nie chciał mnie prze­stra­szyć i stra­cić, dla­te­go nie po­wie­dział mi praw­dy.

By­łam mło­da i na­iw­na, po­sta­no­wi­łam mu za­ufać i dać dru­gą szan­sę.

Spo­ty­ka­li­śmy się okrą­gły rok, aż nie wy­trzy­ma­łam cią­głe­go ukry­wa­nia się i po­sta­wi­łam wa­ru­nek. Albo się roz­wie­dzie, albo od­cho­dzę. Ko­cha­łam go i nie chcia­łam się nim dzie­lić. Wy­brał roz­wód i po po­nad roku ro­man­so­wa­nia stał się moim mę­żem.

1 mi­łej po­dró­ży

II

Po­nie­dzia­łek, na­resz­cie po­nie­dzia­łek! Za­sta­na­wiam się, cze­mu jest znie­na­wi­dzo­nym dniem ty­go­dnia. Ja ko­cham po­nie­dział­ki! Dla mnie to po­czą­tek cze­goś no­we­go, no­wych przy­gód. Uwiel­biam dy­na­micz­nie za­czy­nać pra­cę wła­śnie w po­nie­dział­ki.

Moją pa­sją i pra­cą jest po­śred­nic­two w han­dlu nie­ru­cho­mo­ścia­mi. Biu­ro znaj­du­je się w sa­mym ser­cu War­sza­wy, tuż przy pla­cu Trzech Krzy­ży. Je­stem za­ło­ży­ciel­ką re­no­mo­wa­nej agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, gdzie ja i moi lu­dzie zaj­mu­je­my się po­śred­nic­twem w ob­ro­cie eks­klu­zyw­ny­mi apar­ta­men­ta­mi. Może to nie taki znów kon­glo­me­rat, ale je­stem bar­dzo dum­na z tego, co zbu­do­wa­łam.

Czas w biu­rze po­zwo­lił mi na chwi­lo­we od­cię­cie się od po­czu­cia wsty­du, któ­re to­wa­rzy­szy­ło mi po week­en­do­wym eks­ce­sie. Pró­bo­wa­łam cof­nąć się my­śla­mi do so­bo­ty i na­dal nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, jak zna­la­złam się w tam­tym okrop­nym miej­scu. Na szczę­ście pra­ca, któ­ra jest jed­nym z mo­ich uza­leż­nień, po­zwa­la mi na ode­rwa­nie się od tych my­śli. Nie za­mie­rza­łam uża­lać się nad sobą w nie­skoń­czo­ność, mia­łam za dużo zo­bo­wią­zań.

– Ro­xan­ne, chcesz kaw­kę? – Usły­sza­łam Ali, moją uko­cha­ną asy­stent­kę, któ­ra wy­rwa­ła mnie z ga­lo­pu­ją­cych my­śli.

Ali­cja była śred­nie­go wzro­stu i mia­ła lek­ko krą­głą syl­wet­kę Za­zwy­czaj ubie­ra­ła się ele­ganc­ko, co ide­al­nie pa­so­wa­ło do roli asy­stent­ki. Pew­na, zde­cy­do­wa­na po­sta­wa do­da­wa­ła jej au­to­ry­te­tu w pra­cy. Za­wsze mo­głam na niej po­le­gać. Zna­ła mnie na tyle do­brze, że wie­dzia­ła, kie­dy przy­nieść kawę, a kie­dy aspi­ry­nę. Ali pra­co­wa­ła dla mnie od dwóch lat i nie za­mie­ni­ła­bym jej na żad­ną inną asy­stent­kę.

Sta­ły­śmy się rów­nież bli­ski­mi przy­ja­ciół­ka­mi. Nie po­win­nam była prze­ła­my­wać ba­rie­ry pra­cow­nik-szef, ale ona na­praw­dę sta­no­wi­ła wy­ją­tek od re­gu­ły. Była jak mój anioł stróż, choć cza­sa­mi za­cho­wy­wa­ła się jak dia­beł z pie­kła ro­dem i mu­sia­łam przy­wra­cać ją do pio­nu. Ali­cja była nie­mal moją ró­wie­śnicz­ką, ale mia­ła już do­ra­sta­ją­cą cór­kę. So­fię uro­dzi­ła jako szes­na­sto­lat­ka i nie­mal w po­je­dyn­kę mu­sia­ła sta­wić czo­ła wy­zwa­niom ma­cie­rzyń­stwa, prak­tycz­nie bez wspar­cia ze stro­ny ro­dzi­ny. To była pró­ba, któ­ra wznio­sła ją na zu­peł­nie inny po­ziom doj­rza­ło­ści. Dziew­czy­na, bę­dąc prak­tycz­nie jesz­cze dziec­kiem, mu­sia­ła bły­ska­wicz­nie na­uczyć się ra­dzić so­bie w do­ro­słym ży­ciu. Ali sta­nę­ła na wy­so­ko­ści za­da­nia, wy­ka­zu­jąc się nie­sa­mo­wi­tą siłą cha­rak­te­ru. To jed­na z naj­od­waż­niej­szych i naj­sil­niej­szych ko­biet, ja­kie znam. Po­dzi­wiam ją za to, jak dziel­nie po­ko­na­ła trud­no­ści i jak pięk­nie wy­cho­wa­ła cór­kę. Do­świad­cze­nia z mło­do­ści uczy­ni­ły z niej oso­bę wy­jąt­ko­wo od­por­ną na ży­cio­we prze­ciw­no­ści. Wy­da­je mi się, że nie­wie­le rze­czy może ją za­sko­czyć. Pew­no­ści sie­bie i za­rad­no­ści nie da się na­uczyć z książ­ki. To coś, co bu­du­je się po­przez prze­ży­cia i osią­gnię­cia. Cie­szy­łam się, że mam tak wspa­nia­łą i god­ną za­ufa­nia oso­bę u boku.

– Dzię­ku­ję, ko­cha­na. Tak, po­pro­szę do­uble espres­so – od­par­łam, pró­bu­jąc sku­pić się na pra­cy, mimo że wciąż my­śla­łam o tym, co wy­da­rzy­ło się w week­end.

– Opo­wia­daj – na­le­ga­ła, jak zwy­kle za­in­te­re­so­wa­na każ­dym szcze­gó­łem mo­je­go ży­cia. Jej cie­kaw­skość cza­sa­mi była nie­co uciąż­li­wa, ale do­ce­nia­łam tro­skę.

– Ali, nie mam te­raz na­stro­ju, mu­szę przej­rzeć te nowe ofer­ty. – Chcia­łam zmie­nić te­mat. Wsty­dzi­łam się przy­znać do tego, że zno­wu urwał mi się film.

– A jak twój Pau z Tin­de­ra? Da­lej ze sobą pi­sze­cie czy prze­szli­ście na le­vel su­chy seks on­li­ne? – drą­ży­ła.

– Chy­ba tro­chę prze­sa­dzam i się wkrę­cam, ale on jest na­praw­dę cu­dow­ny. In­te­li­gent­ny, oczy­ta­ny, po pro­stu ide­ał…

Ali­cja po­pa­trzy­ła na mnie z dez­apro­ba­tą.

– Naj­pierw się z nim spo­tkaj, a po­tem mo­żesz snuć ro­man­tycz­ne wi­zje. Bar­ce­lo­na nie jest zno­wu tak da­le­ko. Ukła­dasz go so­bie ze skraw­ków in­for­ma­cji, ni­g­dy nie wi­dzia­łaś chło­pa na oczy, nie masz pew­no­ści, czy to nie świr. Co wię­cej, wy­da­je mi się, że ma żonę i dzie­ci. Pi­sze­cie ze sobą już kil­ka ty­go­dni, a on nie może się z tobą spo­tkać? To mi śmier­dzi. Roxi, otwórz oczy.

– Wiem, wiem – wes­tchnę­łam. – Masz ra­cję, to wszyst­ko jest zbyt ab­sur­dal­ne. Ale on jest jak nar­ko­tyk. Poza tym dzie­lą nas ki­lo­me­try. Za każ­dym ra­zem, kie­dy po­sta­na­wiam, że mu­szę to skoń­czyć, po kil­ku dniach czu­ję, jak coś cią­gnie mnie w jego stro­nę. To trud­ne do wy­ja­śnie­nia.

Ali prze­wró­ci­ła ocza­mi i kon­ty­nu­owa­ła re­pry­men­dę.

– Roxi, nie mo­żesz tkwić w ta­kim wy­ima­gi­no­wa­nym związ­ku. Za­ko­cha­łaś się w swo­ich wy­obra­że­niach, nie w nim. Ni­g­dy nie wi­dzia­łaś go­ścia, nie znasz go na­praw­dę. Moim zda­niem on ściem­nia, a ty po pro­stu pró­bu­jesz uciec od Ra­fa­ła.

Jej sło­wa nie po­ma­ga­ły. Za­chwyt był sil­niej­szy niż moja zdol­ność do roz­sąd­ne­go my­śle­nia.

– Dziew­czy­no, ty je­steś pier­do­lo­nym uza­leż­nie­niow­cem! Uza­leż­niasz się od fa­ce­tów, pra­cy, pa­pie­ro­sów, al­ko­ho­lu, sło­dy­czy i Bóg wie cze­go jesz­cze. Wiesz do­brze, że mu­sisz na sie­bie uwa­żać, je­steś po dłu­giej psy­cho­te­ra­pii, do­sta­łaś na­rzę­dzia pra­cy, wiesz, ja­kie na­wy­ki mają na cie­bie zły wpływ i jak je zmie­nić, mu­sisz to wszyst­ko wdra­żać i pra­co­wać nad sobą. Cza­sa­mi, Ro­xan­ne, stą­pasz po bar­dzo cien­kim lo­dzie. To cud, że jesz­cze nie wje­ba­łaś się w ja­kieś po­waż­ne pro­ble­my.

Jej sło­wa były jak cios. Ali za­wsze po­tra­fi­ła ująć rze­czy wprost.

– Wiesz co, może i masz ra­cję. Moje ży­cie nie za­wsze ukła­da się tak, jak bym chcia­ła… Cza­sem gu­bię się w tym wszyst­kim.

– Do­sko­na­le wiesz, że mam ra­cję. Mar­twię się.

– Do­brze, mamo! Wy­star­czy tych mo­ra­łów, prze­stań, bo czu­ję, że gło­wa mi za­raz eks­plo­du­je od two­je­go sło­wo­to­ku – od­po­wie­dzia­łam z lek­kim zde­ner­wo­wa­niem. – Wiem, że to, co ro­bię, to ja­kaś for­ma uciecz­ki. Sta­ram się, jak mogę, ogar­niać swo­je ży­cie i emo­cje. Po­wiem mu dziś, że czas naj­wyż­szy się spo­tkać, niech przy­la­tu­je do War­sza­wy.

– Roxi, spójrz na mnie. Mu­sisz na­pra­wić gło­wę.

W tym mo­men­cie po­czu­łam, jak łzy na­pły­wa­ją mi do oczu. Wie­dzia­łam, że Ali ma ra­cję. Zi­gno­ro­wa­łam jed­nak jej pró­by roz­mo­wy na ten te­mat.

– A jak tam z tymi two­imi ko­le­sia­mi? Za­cią­gnę­łaś ko­goś do łóż­ka, pani seks­bom­bo, wiecz­na sin­giel­ko? – za­py­ta­łam, pró­bu­jąc roz­rze­dzić at­mos­fe­rę i od­cią­gnąć uwa­gę ode mnie.

– Mia­łam wczo­raj rand­kę z mi­kro­bio­lo­giem, mó­wi­łam ci o nim kie­dyś. Za­pro­po­no­wał mi kawę i spa­cer, mimo iż wspo­mnia­łam mu, że wolę iść na lunch. Ro­zu­miesz, Roxi? Go­ściu nie słu­cha, a to już wiel­ki mi­nus. Kie­dy przed sa­mym spo­tka­niem na­po­mknę­łam jesz­cze raz, że może lunch i kawa, bo czter­na­sta w nie­dzie­lę to wła­ści­wa pora na po­si­łek, od­po­wie­dział, że jest na ja­kiejś cho­ler­nie re­stryk­cyj­nej die­cie hi­sta­mi­no­wej i że kawa oraz spa­cer to dla nie­go do­bra opcja.

– No po­patrz – mruk­nę­łam z sar­ka­zmem. – Na spa­cer? Po­je­ba­ło go. Jak chce po­spa­ce­ro­wać, to niech idzie psa wy­pro­wa­dzić.

– Fa­cet bez kasy, wy­czu­wam ta­kich na ki­lo­metr, albo ską­piec. Je­den chuj, szko­da ener­gii na ta­kich – do­da­ła Ali. – Wy­obraź so­bie, że po tej rand­ce tak zgłod­nia­łam, że po­szłam sama coś zjeść. Czy ty mo­żesz to zro­zu­mieć? Jak mógł mnie zo­sta­wić głod­ną?! – wark­nę­ła roz­draż­nio­na.

– Gość po­peł­nił kar­dy­nal­ny błąd! Jak mógł cię nie na­kar­mić? Prze­cież ty, bie­da­ku mój, za­wsze je­steś głod­na! – stwier­dzi­łam z wy­raź­nym prze­ką­sem.

– Do­kład­nie! Nie na­kar­misz, nie po­ru­chasz, przy­sło­wie na dziś! Ha, ha!

Prych­nę­łam śmie­chem do fi­li­żan­ki z kawą i na­pój chlap­nął na blat.

– Two­je przy­sło­wia mnie roz­wa­la­ją. Do­syć tych plo­tek, za­bie­ra­my się do pra­cy, bo War­sza­wa cze­kać na nas nie bę­dzie. Mamy ja­kąś nową ofer­tę kup­na nie­ru­cho­mo­ści czy nic nie wy­sko­czy­ło przez week­end? – Zmie­ni­łam te­mat, czu­jąc pod­nie­ce­nie na myśl o no­wych pro­jek­tach.

– Mamy. Wy­sko­czy­ły dwa apar­ta­men­ty z Mo­ko­to­wa i je­den ze Śród­mie­ścia. – Ali po­pra­wi­ła oku­la­ry, zmie­nia­jąc ton na bar­dziej po­waż­ny. – Ju­tro masz spo­tka­nie z ce­le­bryt­ką, bo chce roz­ma­wiać tyl­ko z tobą.

Ski­nę­łam gło­wą, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, kim jest ta oso­ba.

– Jaką ce­le­bryt­ką? Je­stem już zmę­czo­na tymi wszyst­ki­mi war­szaw­ski­mi oso­bo­wo­ścia­mi.

– Ta z Top Mo­del. Była chy­ba w fi­na­le, te­raz jej peł­no w so­cial me­diach. Chwa­li się dro­gi­mi ze­gar­ka­mi, dia­men­ta­mi i au­ta­mi, po­dob­no miesz­ka też w Du­ba­ju.

– W Du­ba­ju… Ach tak, to wie­le wy­ja­śnia – skwi­to­wa­łam oce­nia­ją­cym to­nem.

– Ona jest bar­dzo kon­tro­wer­syj­na, Roxi. Chwa­li się, że ma duże wpły­wy w War­sza­wie. Ja nie wiem, na czym po­le­ga jej fe­no­men, ale la­ska ma cha­rak­te­rek.

– Jak ona się na­zy­wa? Wiesz, że nie oglą­dam te­le­wi­zji i nie śle­dzę tej ca­łej ce­le­bryc­kiej śmie­tan­ki.

– Ta, no… Jak jej tam? Cięż­ko mi tę dziw­ną na­zwę za­pa­mię­tać. Opo­wia­da­ła ostat­nio w swo­jej re­la­cji na In­sta­gra­mie, że w po­przed­nim wcie­le­niu była sy­re­ną. Si­ren to jej nick, nie po­da­ła mi na­wet swo­je­go na­zwi­ska. No i ona…

Pod­nio­słam rękę, żeby jej prze­rwać.

– No do­brze, wy­star­czy tych in­for­ma­cji. Dziew­czy­na jest nie­źle od­kle­jo­na od rze­czy­wi­sto­ści, ale dam so­bie z nią radę. Trze­ba po pro­stu jak naj­szyb­ciej coś dla niej zna­leźć i bę­dzie po pro­ble­mie.

Ali uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Tak jest, pani pre­zes! Bierz­my się do pra­cy. Lunch o trzy­na­stej? – rzu­ci­ła, wy­cho­dząc z ga­bi­ne­tu.

– Yhy – wy­mam­ro­ta­łam twier­dzą­co. – Idź już so­bie i przy­nieś wresz­cie tę kawę.

•••

Jest już po dzie­więt­na­stej, jak zwy­kle wy­cho­dzę z pra­cy ostat­nia. Czu­ję, że spuch­nię­te sto­py nie miesz­czą mi się w szpil­kach.

– Zno­wu na­bra­łam wody – po­wie­dzia­łam do sie­bie, spo­glą­da­jąc w lu­ster­ko wstecz­ne. – Mu­szę ku­pić coś w ap­te­ce, bo wy­glą­dam jak swo­ja ka­ry­ka­tu­ra. Ma­rzy mi się dłu­ga, aro­ma­tycz­na ką­piel i świę­ty spo­kój.

Uru­cho­mi­łam sil­nik i ru­szy­łam w kie­run­ku Zło­tej. Dziś wie­czo­rem mia­łam apar­ta­ment tyl­ko dla sie­bie. Ra­fał był w de­le­ga­cji. Ode­tchnę­łam z ulgą. Nie mo­głam do­cze­kać się roz­mo­wy z moim in­ter­ne­to­wym ko­chan­kiem. Boże, ten fa­cet do­pro­wa­dza mnie do wa­riac­twa! Zu­peł­nie osza­la­łam na jego punk­cie. Prze­czu­wa­łam, że ni­g­dy go nie spo­tkam, ale au­to­ma­tycz­nie ka­so­wa­łam te my­śli i okła­my­wa­łam samą sie­bie. Gość bu­dził we mnie po­żą­da­nie, jak nikt inny. Pi­sał to, co do­kład­nie w da­nej chwi­li po­trze­bo­wa­łam usły­szeć, roz­śmie­szał mnie, wy­sy­łał sek­sow­ne fot­ki. Za­czę­li­śmy na Tin­de­rze, a te­raz prze­szli­śmy na Sna­pa. Pau to obłęd­nie przy­stoj­ny Hisz­pan, ma sto osiem­dzie­siąt czte­ry cen­ty­me­try wzro­stu i po­dob­no dzie­więt­na­ście cen­ty­me­trów TAM. Jego ty­po­wo la­ty­no­ska uro­da i ro­man­tycz­na oso­bo­wość przy­pra­wia­ły mnie o za­wro­ty gło­wy.

Re­lak­su­ją­ca ką­piel z kie­lisz­kiem czer­wo­ne­go wina po­zwo­li­ła mi od­re­ago­wać cięż­ki dzień w pra­cy. Na­la­łam so­bie ko­lej­ną lamp­kę i za­bra­łam się za od­czy­ty­wa­nie so­czy­stych wia­do­mo­ści od mo­je­go on­li­ne’owe­go zna­jo­me­go.

„Wsu­wam się pod koł­drę, po­wo­li zbli­żam się do cie­bie i de­li­kat­nie roz­chy­lam twój szla­frok. Spo­glą­dam w two­ją nie­win­ną twarz i stu­diu­ję każ­dy ko­lej­ny ruch. Nie­śpiesz­nie przy­su­wam cię do sie­bie, szla­frok od­sła­nia two­je na­gie, ide­al­ne cia­ło. Te­raz czu­jesz cie­pło mo­jej skó­ry. Wy­czy­tu­ję z two­je­go spoj­rze­nia po­zwo­le­nie na to, abym przy­su­nął się jesz­cze bli­żej… Czu­jesz mój od­dech, two­je usta są przy mo­ich, two­je uda sple­cio­ne z mo­imi, sły­szysz bi­cie mo­je­go ser­ca, a ja two­je­go…”

Od­czy­ta­łam wia­do­mość nie­mal na jed­nym wde­chu. Sło­wa za­czę­ły roz­pa­lać moją wy­obraź­nię. Cho­le­ra, tak bar­dzo pra­gnę­łam tego męż­czy­zny! Ukła­da­łam w gło­wie sce­na­riu­sze, co bym z nim zro­bi­ła, gdy­by le­żał obok. Tak bar­dzo chcia­łam, żeby był te­raz przy mnie, żeby wresz­cie ostro mnie prze­le­ciał. Po­żą­da­nie zmie­nia­ło się w smu­tek i tę­sk­no­tę za czymś, co ist­nia­ło tyl­ko w mo­jej gło­wie. Tak bar­dzo chcia­łam le­żeć wtu­lo­na w jego ra­mio­na. Chcia­łam mieć go tu i te­raz, nie cze­kać już dłu­żej. Cho­le­ra, mę­czył mnie ten fa­cet. Po­win­nam o nim za­po­mnieć.

Bi­łam się z my­śla­mi, któ­re wciąż wra­ca­ły do mo­je­go in­ter­ne­to­we­go księ­cia z baj­ki. Sek­su­al­na żą­dza już daw­no zno­kau­to­wa­ła zdro­wy roz­są­dek. Jak zwy­kle pi­sa­łam z nim do póź­na, nie mo­gąc ode­rwać się od ekra­nu iPho­ne’a. Ko­lej­ny raz za­snę­łam z nie­do­pi­tym kie­lisz­kiem Ri­pas­so w dło­ni.

Rano by­łam nie­przy­tom­na, zno­wu wla­łam w sie­bie za dużo al­ko­ho­lu. Po­win­nam ogra­ni­czyć wie­czor­ne po­pi­ja­nie do mak­sy­mal­nie dwóch kie­lisz­ków. Czu­łam, jak do­pa­da mnie po­czu­cie winy. Re­gu­lar­ne pi­cie, na­wet tak szla­chet­ne­go trun­ku, za­czy­na­ło da­wać mi się we zna­ki. Skó­ra na twa­rzy była okrop­nie wy­su­szo­na, a opu­chli­zna pod ocza­mi nie da­wa­ła się ni­czym za­tu­szo­wać, na­wet te cho­ler­ne su­ple­men­ty nie po­ma­ga­ły. Moja twarz, a ra­czej ska­co­wa­na mor­da, wy­glą­da­ła na tak zmę­czo­ną, że ża­den ma­ki­jaż nie chciał tego za­kryć.

„Roxi, mu­sisz ogra­ni­czyć wino do dwóch kie­lisz­ków. Roxi, mu­sisz ogra­ni­czyć wino do dwóch kie­lisz­ków” – po­wta­rza­łam, w du­chu, obie­cu­jąc so­bie po­pra­wę.

By­łam wy­cień­czo­na i bar­dzo po­wo­li zbie­ra­łam się do pra­cy. Po­ru­sza­łam się jak le­ni­wiec. Wzię­łam zim­ny prysz­nic, ma­jąc na­dzie­ję, że to choć tro­chę zła­go­dzi po­ran­ne­go kaca. Po nie­ca­łej go­dzi­nie by­łam go­to­wa na ko­lej­ny in­ten­syw­ny dzień pe­łen wy­zwań.

W biu­rze zmę­cze­nie mi­ja­ło z każ­dym ko­lej­nym ły­kiem moc­nej kawy. Ali co rusz in­for­mo­wa­ła mnie o no­wych wa­run­kach sta­wia­nych przez klient­kę-ce­le­bryt­kę. Ta ko­bie­ta na­praw­dę uwiel­bia­ła być w cen­trum uwa­gi. Od rana nie było in­ne­go te­ma­tu niż Si­ren. Jed­ni byli pod­eks­cy­to­wa­ni, że ko­rzy­sta z usług na­szej fir­my, inni za­ła­my­wa­li ręce. Wcią­ga­łam głę­bo­ko po­wie­trze, sta­ra­jąc się sku­pić rów­nież na in­nych waż­nych pro­jek­tach.

Dziś me­lan­cho­lia do­pa­dła mnie ze zdwo­jo­ną siłą, chy­ba po­trze­bo­wa­łam zwol­nić tem­po. Przy­po­mnia­łam so­bie po­cząt­ki mo­jej fir­my. Stwo­rzy­łam ją sama, za­czy­na­jąc od wy­naj­mu ta­nie­go po­miesz­cze­nia biu­ro­we­go na obrze­żach War­sza­wy, da­le­ko od cen­trum. Do­bry mar­ke­ting i re­kla­ma były klu­czem do roz­wi­nię­cia bran­du, a wy­ko­rzy­sta­nie sie­ci kon­tak­tów i współ­pra­ca z in­ny­mi pro­fe­sjo­na­li­sta­mi to ko­lej­ny waż­ny punkt mo­jej stra­te­gii biz­ne­so­wej. Mar­ka Real Es­ta­te War­saw In­ve­st­ments ma już na tyle sil­ną po­zy­cję na ryn­ku, że ofer­ty współ­pra­cy sy­pią się jak z rę­ka­wa. Za­trud­niam wspa­nia­łych po­śred­ni­ków, dla któ­rych – mam na­dzie­ję – nie li­czą się tyl­ko pie­nią­dze, ale i pre­stiż fir­my, w ja­kiej mają za­szczyt pra­co­wać.

– Ro­xan­ne, pan­na Si­ren nie­cier­pli­wie cze­ka na cie­bie. Prze­pra­szam, że ci prze­ry­wam, ale ona za­czę­ła ro­bić za­mie­sza­nie w re­cep­cji. – Nie­co ze­stre­so­wa­na Ali wtar­gnę­ła do ga­bi­ne­tu ze ster­tą pa­pie­ro­wych te­czek w rę­kach.

– OK, po­wiedz mi o niej coś wię­cej. Mu­szę mieć ja­kąś po­rząd­ną stra­te­gię.

– Kie­dyś była zwy­kłą Aga­tą Ko­wal­ską. Po tym, jak za­czę­ła gwiaz­do­rzyć w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, przy­ję­ła pseu­do­nim ar­ty­stycz­ny i obec­nie przed­sta­wia się jako Si­ren De­Vries. To cięż­ki czło­wiek. Mam na­dzie­ję, że pro­po­zy­cje, ja­kie dla niej przy­go­to­wa­li­śmy, przy­pad­ną jej do gu­stu. – Ali po­ło­ży­ła do­ku­men­ty na biur­ku i kon­ty­nu­owa­ła ty­ra­dę. – Jest nie­zwy­kle ka­pry­śna. Mu­sisz zdo­być się na pro­fe­sjo­na­lizm i cier­pli­wość.

– Do­brze, wpuść ją – prze­rwa­łam jej, po czym wcią­gnę­łam głę­bo­ko po­wie­trze, za­trzy­mu­jąc je na kil­ka se­kund w płu­cach. – Im szyb­ciej to za­ła­twię, tym le­piej.

– Do­brze, idę po nią. Po­wo­dze­nia! – Ali po­pra­wi­ła oku­la­ry i nie­mal wy­bie­gła z ga­bi­ne­tu.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach pew­nym kro­kiem wkro­czy­ła ONA: Si­ren, gwiaz­da świe­cą­ca ego­cen­trycz­nym bla­skiem. Już na wej­ściu wy­glą­da­ła na zi­ry­to­wa­ną.

– Wi­taj, Ro­xan­ne! Dla­cze­go ka­za­łaś mi tak dłu­go na sie­bie cze­kać? – za­czę­ła kul­tu­ral­nie od wy­rzu­tów.

Wy­raz twa­rzy nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści co do prze­peł­nia­ją­ce­go ją nie­za­do­wo­le­nia. Była za­cię­ta i pa­trzy­ła wzro­kiem peł­nym po­gar­dy.

– Prze­pra­szam, ale przy­szłaś chy­ba go­dzi­nę za wcze­śnie – od­po­wie­dzia­łam, si­ląc się na wy­wa­żo­ny ton.

– Moż­li­we, ale za­raz jadę na lot­ni­sko. Nie mogę cze­kać, aż ła­ska­wie znaj­dziesz dla mnie czas. Mój Majk już nie­cier­pli­wi się w pry­wat­nym od­rzu­tow­cu. Wszyst­ko dla­te­go, że mnie igno­ru­jesz. To ty po­win­naś do­sto­so­wać się do mo­je­go gra­fi­ku. Wiesz prze­cież do­sko­na­le, kim je­stem!

„Roz­mo­wa z tą ce­le­bryt­ką za­po­wia­da się in­te­re­su­ją­co…” – po­my­śla­łam, lek­ko uno­sząc ką­ci­ki ust.

– Dzwo­ni­łam do cie­bie dzi­siaj trzy razy, a ty nie od­bie­ra­łaś. Je­steś moją agent­ką, po­win­naś być do­stęp­na, kie­dy dzwo­nię! Po­ka­zu­jesz brak pro­fe­sjo­na­li­zmu.

Ści­snę­łam moc­niej dłu­go­pis, usi­łu­jąc za­cho­wać spo­kój. Mia­łam ocho­tę wbić go jej w oko. Tego pa­pla­nia nie dało się słu­chać.

– Prze­pra­szam za brak do­stęp­no­ści, ale mam też inne zo­bo­wią­za­nia i nie mo­głam ode­brać two­ich po­łą­czeń. W każ­dym ra­zie ja i mój ze­spół sku­pia­my się na zna­le­zie­niu dla cie­bie naj­lep­szej opcji.

– Sku­pia­cie się? Wy ma­cie dzia­łać, a nie się sku­piać! Na­praw­dę je­stem już zmę­czo­na wa­szym nie­dbal­stwem!

Wzię­łam głę­bo­ki wdech. Ta ko­bie­ta za­czy­na­ła do­pro­wa­dzać mnie do pa­sji.

– Pro­szę, usiądź. Do­sta­łaś coś do pi­cia?

– Do­sta­łam kawę z mle­kiem, a nie piję mle­ka kro­wie­go. Je­stem uczu­lo­na na lak­to­zę. Dla­cze­go nie dba­cie o swo­ich klien­tów? Dla­cze­go nie ma­cie mle­ka ro­ślin­ne­go? – Wy­raź­nie zi­ry­to­wa­na za­rzu­ci­ła mnie ko­lej­ny­mi pre­ten­sja­mi.

Wzię­łam głę­bo­ki wdech, w my­ślach li­cząc do dzie­się­ciu. Po­czu­łam, że pod­sko­czy­ło mi ci­śnie­nie.

– Mamy mle­ko zbo­żo­we, bo sama ta­kie piję. Py­ta­łaś? Prze­pra­szam cię, ale na­sze re­cep­cjo­nist­ki jesz­cze nie po­tra­fią czy­tać w my­ślach, ale pra­cu­je­my na tym – do­da­łam sar­ka­stycz­nie. – Za­raz bę­dziesz mia­ła swo­ją kawę, pro­szę, usiądź. – Wska­za­łam na fo­tel obok biur­ka.

– Ocze­ku­ję od cie­bie na­tych­mia­sto­we­go ra­por­tu na te­mat no­wych nie­ru­cho­mo­ści. Nie mam cza­su na cze­ka­nie! – od­par­ła, na­dal sto­jąc.

– Prze­pra­szam, Si­ren, ale je­stem w trak­cie usta­la­nia szcze­gó­łów do­ty­czą­cych no­wych pro­po­zy­cji. Ro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy, aby zna­leźć ide­al­ną nie­ru­cho­mość dla cie­bie. Ten pro­ces wy­ma­ga cza­su.

– Za­sta­na­wiam się, czy na­praw­dę po­tra­fisz spro­stać moim po­trze­bom. Za­czy­nam w to wąt­pić. Czy mu­szę na każ­dym kro­ku przy­po­mi­nać, że je­stem ce­le­bryt­ką i za­słu­gu­ję na wy­jąt­ko­we trak­to­wa­nie?

– Ro­zu­miem, że masz wy­so­kie wy­ma­ga­nia. Je­stem tu­taj, aby ci po­móc i zna­leźć ide­al­ną nie­ru­cho­mość, któ­ra speł­ni wszyst­kie two­je wa­run­ki. Mu­si­my jed­nak współ­pra­co­wać i zna­leźć roz­wią­za­nia, któ­re będą sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce dla nas obu.

Si­ren wbi­ła we mnie prze­szy­wa­ją­cy, zim­ny wzrok. Z ca­łych sił sta­ra­łam się za­cho­wać spo­kój i pro­fe­sjo­na­lizm.

– Moje zo­bo­wią­za­nie wo­bec cie­bie jako klient­ki jest nie­zmien­ne i nie­na­ru­szal­ne, ale wy­ma­ga wza­jem­ne­go sza­cun­ku.

– Sza­cu­nek? Nie wi­dzę go w two­ich dzia­ła­niach. Będę mu­sia­ła się za­sta­no­wić nad na­szą współ­pra­cą.

Jej ko­men­ta­rze za­czę­ły dzia­łać mi na ner­wy. Mia­łam nie­od­par­te wra­że­nie, że czer­pa­ła sa­tys­fak­cję z upo­ka­rza­nia in­nych. Ta ze­psu­ta do szpi­ku ko­ści oso­ba mu­sia­ła być bar­dzo nie­szczę­śli­wa.

– Pra­cu­je­my nad zna­le­zie­niem ide­al­nej nie­ru­cho­mo­ści, Si­ren. Mam na­dzie­ję, że na­sze dzia­ła­nia przy­nio­są po­zy­tyw­ne re­zul­ta­ty. Dziś mamy dla cie­bie trzy pro­po­zy­cje. Je­że­li cię za­in­te­re­su­ją, to mój agent jest go­to­wy, żeby cię tam za­wieźć, kie­dy tyl­ko bę­dziesz mia­ła czas.

– Le­piej dla cie­bie, żeby coś mi się wresz­cie spodo­ba­ło. Mam jesz­cze dużo opcji, więc nie za­wiedź mnie – sko­men­to­wa­ła szy­der­czo. Z każ­dą jej wy­po­wie­dzią co­raz bar­dziej czu­łam, jak pró­bu­je wy­wrzeć na mnie pre­sję i po­ka­zać swo­ją wyż­szość.

– Zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy, abyś była za­do­wo­lo­na. To nasz wspól­ny cel – od­po­wie­dzia­łam uspo­ka­ja­ją­co, choć czu­łam na­ra­sta­ją­cą fru­stra­cję.

– Umów mnie z tym agen­tem na ju­tro. Bedę w War­sza­wie po po­łu­dniu. – In­flu­en­cer­ka spoj­rza­ła z po­gar­dą i bez sło­wa po­że­gna­nia opu­ści­ła ga­bi­net, zo­sta­wia­jąc za sobą na­pię­tą at­mos­fe­rę. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby któ­raś z pro­po­zy­cji pen­tho­use’ów przy­pa­dła jej do gu­stu. Ta ko­bie­ta była praw­dzi­wym wam­pi­rem ener­ge­tycz­nym. Gdy wy­szła, po­czu­łam się kom­plet­nie wy­ssa­na z sił.

•••

Nad­cho­dził pią­tek, a ja zda­łam so­bie spra­wę, że ty­dzień prze­le­ciał mi przez pal­ce z nie­spo­dzie­wa­ną szyb­ko­ścią. Sie­dzia­łam w biu­rze i by­łam wręcz za­wa­lo­na ro­bo­tą. Głę­bo­ko wes­tchnę­łam, za­sta­na­wia­jąc się, czy nie pra­cu­ję za dużo. Usły­sza­łam dźwięk po­wia­do­mie­nia z te­le­fo­nu. Zer­k­nę­łam na wy­świe­tlacz. Na­głó­wek wia­do­mo­ści gło­sił WY­JAZD – Ro­dos. „O, cho­le­ra!” Przy­po­mnia­łam so­bie, że mie­siąc temu, w przy­pły­wie de­spe­ra­cji, wy­ku­pi­łam wcza­sy. Mia­ła to być uciecz­ka przed pro­ble­ma­mi i zre­se­to­wa­nie prze­cią­żo­ne­go umy­słu. Plan był pro­sty: książ­ka, słoń­ce, czer­wo­ne wino i le­ża­czek. Wy­łą­cze­nie te­le­fo­nu nie wcho­dzi­ło w grę, jed­nak pra­ca aku­rat naj­mniej mnie zaj­mo­wa­ła. Moją głów­ną in­ten­cją było nie­my­śle­nie o nie­uda­nym mał­żeń­stwie i roz­wią­za­nie tego pro­ble­mu. Oszu­ki­wa­łam się, że znaj­dę owo roz­wią­za­nie wła­śnie w Gre­cji. Po chwi­li za­du­my za­czę­łam w gło­wie kom­ple­to­wać ubra­nia, któ­re po­win­nam za­brać. Naj­więk­szym wy­zwa­niem oka­za­ły się buty. Cie­ka­we, ile par zmie­ści się do wa­liz­ki pod­ręcz­nej. No i ko­stiu­my ką­pie­lo­we! Kie­dy ja ostat­ni raz ku­pi­łam bi­ki­ni czy pa­reo? Może znaj­dę jesz­cze coś tren­di w mie­ście. Spoj­rza­łam na zło­te­go ro­le­xa. Boże, już pią­ta! Na pew­no nie zdą­żę…

Wie­czo­rem nie­chluj­nie spa­ko­wa­łam rze­czy. Czu­łam się roz­cza­ro­wa­na, że zmie­ści­łam tyl­ko trzy pary bu­tów. W du­chu prze­kli­na­łam samą sie­bie, że nie wy­ku­pi­łam więk­sze­go ba­ga­żu. By­łam za dużą skne­rą, żeby te­raz do­pła­cać, mimo iż było mnie na to stać. Nie­za­do­wo­lo­na ru­szy­łam na lot­ni­sko Cho­pi­na. Czu­łam się okrop­nie zmę­czo­na, lot był opóź­nio­ny, więc w Gre­cji mia­łam być do­pie­ro nad ra­nem. Zło­rze­czy­łam w du­chu na swo­je spon­ta­nicz­ne po­my­sły. Ni­g­dy wcze­śniej nie la­ta­łam w po­je­dyn­kę, chy­ba że w kon­tek­ście spo­tkań biz­ne­so­wych. Na wa­ka­cjach za­wsze to­wa­rzy­szy­ła mi przy­naj­mniej jed­na przy­ja­ciół­ka lub Ra­fał. Bła­ga­łam Boga o sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki po­go­do­we i do­bry na­strój. Od za­wsze nie lu­bi­łam la­tać.

III

Na Ro­dos za­trzy­ma­łam się w luk­su­so­wym ku­ror­cie nad sa­mym brze­giem mo­rza. Ho­tel był po­ło­żo­ny w pięk­nym oto­cze­niu. Co praw­da woda w ba­se­nie nie­zno­śnie pach­nia­ła chlo­rem, ale na ho­ry­zon­cie roz­cią­gał się ma­low­ni­czy wi­dok na Mo­rze Egej­skie.

„Po­do­ba mi się to miej­sce i na­wet odór z ba­se­nu mi nie prze­szka­dza!” – stwier­dzi­łam.

Szyb­ko roz­pa­ko­wa­łam wa­liz­kę i po­ukła­da­łam rze­czy w sza­fie. Prze­bra­łam się w bia­łą, zwiew­ną su­kien­kę i ru­szy­łam na re­ko­ne­sans. Gdzieś da­le­ko na pla­ży ra­do­śnie wrzesz­cza­ły dzie­cia­ki, a pary za­ko­cha­nych prze­cha­dza­ły się wzdłuż mor­skie­go brze­gu. Za­kla­ska­łam w dło­nie. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się ide­al­ne.

Po­ło­ży­łam się na le­ża­ku, po chwi­li za­sy­pia­jąc nad nud­na­wą lek­tu­rą. Słoń­ce nie­prze­rwa­nie grza­ło. Tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam: słoń­ca i snu.

Kie­dy się obu­dzi­łam, by­łam czer­wo­na jak rak – krem z fil­trem nie zdał się na wie­le. Kiw­nę­łam na ob­słu­gę, pro­sząc o ja­kie­goś ko­lo­ro­we­go, słod­kie­go drin­ka. Dzień skoń­czył się na bu­tel­ce grec­kie­go wina. Ko­lej­ne dwa wy­glą­da­ły iden­tycz­nie: pla­ża, książ­ka i wino. W koń­cu by­łam już znu­dzo­na nic­nie­ro­bie­niem i za­czę­ło mnie no­sić. Po­sta­no­wi­łam wy­brać się na ko­la­cję poza ku­rort. Prze­cież by­łam w Gre­cji – kra­inie sma­ków i za­pa­chów. Nie mo­głam od­mó­wić so­bie skosz­to­wa­nia lo­kal­nej kuch­ni. Uwiel­biam eks­pe­ry­men­to­wać z róż­ny­mi sma­ka­mi i od­kry­wać nowe da­nia. Naj­bar­dziej ku­si­ły mnie świe­że owo­ce mo­rza i pach­ną­ce wa­rzy­wa. Uda­łam się do po­bli­skiej ta­wer­ny, któ­ra spe­cja­li­zo­wa­ła się w tra­dy­cyj­nych grec­kich po­tra­wach. Może mu­sa­ka? Cięż­ko było mi co­kol­wiek wy­brać, naj­chęt­niej za­mó­wi­ła­bym wszyst­kie­go po tro­chu. Osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam spró­bo­wać gril­lo­wa­nej ośmior­ni­cy, któ­ra była po­da­wa­na na pu­szy­stym pu­ree z to­pi­nam­bu­ru w oto­cze­niu kar­me­li­zo­wa­nych wa­rzyw. To po­łą­cze­nie sma­ków było nie­biań­skie! Każ­dy kęs roz­pły­wał się w ustach. Oczy­wi­ście nie mo­głam od­mó­wić so­bie lo­kal­ne­go wina i aro­ma­tycz­nych oli­wek ze świe­żym czosn­kiem. To była praw­dzi­wa uczta dla pod­nie­bie­nia. W ta­kich chwi­lach ma­łe­go szczę­ścia sta­ra­łam się do­ce­niać to, co mam i dzię­ko­wać Bogu, że mogę so­bie po­zwo­lić na ta­kie wy­pa­dy. Nie draż­nił mnie na­wet kel­ner, któ­ry nie miał po­ję­cia o pra­wi­dło­wym na­le­wa­niu wina. By­łam nie­za­leż­na fi­nan­so­wo i mia­łam ko­cha­ją­cych przy­ja­ciół. Mo­głam od­wie­dzić każ­de miej­sce na Zie­mi, któ­re tyl­ko przy­szło­by mi do gło­wy. Cza­sa­mi chy­ba nie do­ce­nia­łam tego, jaką je­stem szczę­ścia­rą. Po­win­nam po­słu­chać mo­jej przy­ja­ciół­ki Kat i czę­ściej prak­ty­ko­wać wdzięcz­ność.

Skoń­czy­łam po­si­łek i kel­ner za­brał ta­lerz. Nie prze­szka­dza­ło mi, że je­stem tu sama. Czu­łam na ję­zy­ku smak wina i spo­kój w ser­cu. Chcąc za­jąć wy­god­niej­szą po­zy­cję na krze­śle, wy­pro­sto­wa­łam ple­cy i pod­nio­słam wzrok. I spoj­rza­łam w oczy ja­kie­goś męż­czy­zny. Wy­glą­da­ło na to, że jest mniej wię­cej w moim wie­ku. Kru­czo­czar­ne wło­sy de­li­kat­nie opa­da­ły mu na czo­ło, a scho­wa­ne za oku­la­ra­mi w mod­nych opraw­kach piw­ne oczy, któ­re po­cząt­ko­wo spo­glą­da­ły na mnie z za­cie­ka­wie­niem, na­gle roz­ja­śni­ły się w cie­płym uśmie­chu. Za­uwa­ży­łam, że jego dło­nie oraz szy­ja były po­kry­te ko­lo­ro­wy­mi ta­tu­aża­mi, co nada­wa­ło mu nie­co bun­tow­ni­cze­go cha­rak­te­ru. Mimo ele­ganc­kie­go wy­glą­du te ar­ty­stycz­ne zna­ki na skó­rze, po­dob­nie jak za­rost, su­ge­ro­wa­ły, że ma w so­bie coś z nie­grzecz­ne­go chłop­ca. To spo­strze­że­nie wy­wo­ła­ło lek­kie ukłu­cie w brzu­chu.

„Wow, co za cia­cho” – po­my­śla­łam, nie mo­gąc ode­rwać od nie­go oczu. „Hmm, to może być cie­ka­wa, eg­zo­tycz­na od­mia­na”. Mi­mo­wol­nie ob­li­za­łam usta i lek­ko spe­szo­na spu­ści­łam wzrok, uśmie­cha­jąc się pod no­sem. Kil­ka mi­nut póź­niej przy moim sto­li­ku zja­wił się kel­ner z kie­lisz­kiem schło­dzo­ne­go szam­pa­na, prze­ka­zu­jąc, że to upo­mi­nek od jed­ne­go z go­ści. Nie trud­no było się do­my­ślić, kto jest ta­jem­ni­czym dar­czyń­cą, więc de­li­kat­nie kiw­nę­łam gło­wą w kie­run­ku wy­ta­tu­owa­ne­go dżen­tel­me­na, chcąc wy­ra­zić wdzięcz­ność. Nie­zna­jo­my od­wza­jem­nił gest, sa­lu­tu­jąc mi ele­ganc­ko, a sze­ro­ki uśmiech od­sło­nił śnież­no­bia­łe zęby, do­da­jąc mu jesz­cze więk­sze­go uro­ku. Miał w so­bie coś hip­no­ty­zu­ją­ce­go, tę nie­sa­mo­wi­tą ener­gię, któ­ra przy­cią­ga­ła jak ma­gnes. Męż­czy­zna z kla­są, ale z nutą chło­pię­ce­go uro­ku – ta mie­szan­ka była wręcz uza­leż­nia­ją­ca. Jego na­tu­ral­ny sek­sa­pil spra­wiał, że czu­łam lek­ki dreszcz i onie­śmie­le­nie, jak­by moje ser­ce przy­spie­sza­ło za każ­dym ra­zem, gdy na mnie spoj­rzał.

Ma­ły­mi ły­ka­mi po­pi­ja­łam mu­su­ją­ce wino, nie mo­gąc ode­rwać oczu od ele­ganc­kiej po­stu­ry męż­czy­zny. Jego wy­ra­fi­no­wa­ny styl po­łą­czo­ny z sub­tel­nym wy­ra­zem pew­no­ści sie­bie przy­cią­gał wzrok i bu­dził cie­ka­wość. Nie mo­głam jed­nak cią­gle się na nie­go ga­pić i w koń­cu od­wró­ci­łam spoj­rze­nie.

– Jak taka pięk­na ma­de­mo­isel­le2 może sie­dzieć w re­stau­ra­cji sama? Mogę się przy­siąść? – Usły­sza­łam ni­ski, sek­sow­ny głos. Dar­czyń­ca stał tuż przede mną. Po­czu­łam jesz­cze sil­niej­sze ukłu­cie w pod­brzu­szu. „Boże, jak on cu­dow­nie brzmi!” – Czy mogę się przy­siąść? – za­py­tał po­now­nie, uno­sząc czar­ne brwi.

– Je­stem tu­taj sama, ale nie czu­ję się sa­mot­na w swo­im to­wa­rzy­stwie. Lu­bię te­sto­wać nowe re­stau­ra­cje – wy­pa­li­łam kom­plet­nie bez sen­su.

– W ta­kim ra­zie mamy wspól­ną pa­sję. Mogę? – za­py­tał po raz trze­ci. Tym ra­zem nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, usiadł na­prze­ciw­ko mnie.

– Uwiel­biam po­zna­wać nowe sma­ki i kul­tu­ry. Sam go­tu­ję i po­dob­no je­stem w tym nie­zły.

– Do­praw­dy? A ja­kie jest two­je ulu­bio­ne da­nie?

– Po­tra­fię przy­rzą­dzić naj­lep­szą car­bo­na­rę ever. Na­uczył mnie oj­ciec mo­je­go przy­ja­cie­la, ro­do­wi­te­go rzy­mia­ni­na.

Za­uwa­ży­łam, że jego pięk­ne oczy błysz­czą en­tu­zja­zmem.

– Po­cho­dzę z Fran­cji, je­stem pro­stym chło­pa­kiem z pro­win­cji. Przez po­ło­wę ży­cia miesz­ka­łem przy wło­skiej gra­ni­cy, więc moż­na po­wie­dzieć, że tro­chę znam się na tej wspa­nia­łej kuch­ni. Jed­nak fran­cu­skiej nic nie prze­bi­je – po­wie­dział dum­nie, z pięk­nym ak­cen­tem.

– No tak… Wy, Fran­cu­zi, wszyst­ko ma­cie naj­lep­sze. – Za­chi­cho­ta­łam, pod­da­jąc się ste­reo­ty­po­wi, któ­ry we­dług mnie miał w so­bie ziar­no praw­dy.

– Te­stu­jesz róż­ne sma­ki czy­li lu­bisz jeść? A nie wi­dać. Wy­glą­dasz ra­czej na wy­chu­dzo­ną – za­uwa­żył z prze­kor­nym uśmie­chem.

„Co za cham, jaka wy­chu­dzo­na!” – krzyk­nę­łam w du­chu.

– Dzię­ku­ję, sta­ram się cza­sa­mi ćwi­czyć. No wiesz, joga, pi­la­tes…

– Wy­glą­dasz świet­nie! Prze­pra­szam, ma­de­mo­isel­le, nie przed­sta­wi­łem się. Je­stem Leo.

Zbli­żył się do mnie i de­li­kat­nie uca­ło­wał w po­li­czek.

Boże, jak on pach­niał! Mie­szan­ka drzew­nych nut z de­li­kat­nym ak­cen­tem cy­tru­sów spra­wia­ła, że chcia­łam wtu­lić się w jego ko­lo­ro­wą szy­ję.

– Ro­xan­ne – od­par­łam lek­ko nim oszo­ło­mio­na.

– Mam te­raz tro­chę wol­ne­go, po­dró­żu­ję po ca­łym świe­cie. Je­stem mię­dzy in­ny­mi że­gla­rzem. Za ty­dzień wy­bie­ram się ka­ta­ma­ra­nem z za­ło­gą w rejs po Mo­rzu Ka­ra­ib­skim. Ru­sza­my z Fran­cji przez Wy­spy Ka­na­ryj­skie, a po­tem aż do Mar­ty­ni­ki, Gwa­de­lu­py, Bar­ba­do­su, Do­mi­ni­ka­ny, Kuby i Ja­maj­ki. Hard­co­re i mie­siąc bez in­ter­ne­tu!

– Wow, to nie­sa­mo­wi­te! Za­zdrosz­czę!

– To bę­dzie mój dru­gi taki dłu­gi rejs. Może wy­bie­rzesz się ze mną?

– To brzmi jak sza­lo­ne wy­zwa­nie, ale dzię­ku­ję za za­pro­sze­nie. Chęt­nie bym sko­rzy­sta­ła, lecz nie­ste­ty obo­wiąz­ki, pra­ca i ta­kie tam.

– To rze­czy­wi­ście szko­da – od­po­wie­dział, a w jego gło­sie po­brzmie­wa­ła sar­ka­stycz­na nut­ka.

Pod­czas roz­mo­wy do­wie­dzia­łam się, że Leo to praw­dzi­wy glob­tro­ter i po­szu­ki­wacz przy­gód. Opo­wia­dał o po­dró­żach z taką pa­sją i en­tu­zja­zmem, że słu­cha­nie go było nie­zwy­kle wcią­ga­ją­ce. Każ­da hi­sto­ria była okra­szo­na aneg­do­ta­mi o eg­zo­tycz­nych miej­scach, nie­zwy­kłych lu­dziach, któ­rych spo­tkał, i przy­go­dach, ja­kie prze­żył. Jego ży­cie wy­da­wa­ło się nie­ustan­ną po­dró­żą peł­ną od­kryć. Za­zdro­ści­łam mu tej wol­no­ści.

– Na dłu­go przy­le­cia­łaś? Skąd je­steś? Po­cze­kaj, niech zgad­nę. Są­dząc po ak­cen­cie, to Eu­ro­pa Wschod­nia. Tra­fi­łem? – Wy­krzy­wił usta w uśmie­chu.

– Pra­wie. Je­stem Po­lką. Pol­ska znaj­du­je się w Eu­ro­pie Środ­ko­wej.

– Wie­dzia­łem! – wy­krzyk­nął jak mały chło­piec. – Je­ste­ście pięk­ne! By­łem kie­dyś w Kra­ko­wie, cu­dow­ne miej­sce.

– W ta­kim ra­zie mu­sisz kie­dyś od­wie­dzić War­sza­wę. I jesz­cze Gdańsk, ale tyl­ko la­tem. Mamy pięk­ne pla­że, choć woda bywa lo­do­wa­ta. Nad­mor­skie ryb­ki sma­żo­ne na sta­rym ole­ju sma­ku­ją naj­le­piej, nie wspo­mnę już o słyn­nych me­tro­wych za­pie­kan­kach!

Fran­cuz po­ki­wał gło­wą z en­tu­zja­zmem.

– Ko­niecz­nie mu­szę się wy­brać jesz­cze raz do Pol­ski! Ko­cham żu­rek i pie­ro­gi! Jak dłu­go tu bę­dziesz? – za­py­tał, zmie­nia­jąc te­mat.

Jego im­pul­syw­ność i chło­pię­cość były nie­sa­mo­wi­cie po­cią­ga­ją­ce. Ten nie­okieł­zna­ny fa­cet spra­wiał, że trud­no było ode­rwać od nie­go wzrok, a ła­twość w na­wią­zy­wa­niu kon­tak­tu i lek­ko aro­ganc­ki styl by­cia za­miast od­stra­szać, przy­cią­ga­ły jak ma­gnes.

– Zo­sta­ło mi jesz­cze kil­ka dni urlo­pu.

– Te­raz ro­zu­miem, skąd two­ja uro­da i pew­ność sie­bie. Wy, Po­lki, je­ste­ście high-va­lue wo­men3: sil­ne, pięk­ne i cho­ler­nie in­te­li­gent­ne.

– Skąd masz ta­kie in­for­ma­cje? – za­py­ta­łam dum­nie, pro­stu­jąc się i uno­sząc pod­bró­dek.

– Mia­łem kie­dyś dziew­czy­nę Po­lkę. Na­wet nie­jed­ną! Wy­da­je mi się, że je przy­cią­gam – za­śmiał się gło­śno. – Mam też ser­decz­ne­go przy­ja­cie­la Po­la­ka, ale on od uro­dze­nia żyje we Fran­cji i nie mówi zbyt do­brze w ję­zy­ku oj­czy­stym.

– Ja jesz­cze nie mia­łam chło­pa­ka Fran­cu­za – wy­msknę­ło mi się tro­chę za gło­śno. Zda­jąc so­bie spra­wę z tego, co wła­śnie po­wie­dzia­łam, ner­wo­wo za­kry­łam usta dło­nią. – Za dużo ga­dam – do­da­łam, pró­bu­jąc ra­to­wać sy­tu­ację, cho­ciaż już czu­łam, jak ru­mień­ce roz­le­wa­ją się po mo­ich po­licz­kach.

Leo przez mo­ment pa­trzył na mnie z roz­ba­wie­niem.

– Ależ ma­de­mo­isel­le, to może być po­czą­tek naj­pięk­niej­szej przy­go­dy. Fran­cu­zi są zna­ni z tego, że po­tra­fią go­dzi­na­mi roz­ma­wiać o ni­czym, więc je­śli za dużo mó­wisz, to ze mną bę­dziesz czu­ła się jak ryba w wo­dzie!

Po­now­nie po­czu­łam za­pach jego per­fum.

„Mat­ko, jak ten męż­czy­zna na mnie dzia­ła!” – po­my­śla­łam, usi­łu­jąc za­cho­wać po­zo­ry opa­no­wa­nia, mimo że w środ­ku mnie wszyst­ko wrza­ło.

Jego bli­skość czy­ni­ła każ­dą chwi­lę nie­sa­mo­wi­cie in­ten­syw­ną. Był jak ma­gnes, któ­re­go przy­cią­ga­nie było nie­wy­tłu­ma­czal­ne. Wszyst­ko w nim mi im­po­no­wa­ło – od za­pa­chu per­fum i lek­ko bun­tow­ni­cze­go spo­so­bu by­cia, po styl, w ja­kim się wy­sła­wiał.

– Nie­ste­ty wy­la­tu­ję ju­tro po po­łu­dniu – kon­ty­nu­ował. – Przy­le­cia­łem za­ła­twić kil­ka spraw z kon­tra­hen­ta­mi. Już ża­łu­ję, że nie mogę zo­stać dłu­żej. By­ło­by dla mnie czy­stą przy­jem­no­ścią to­wa­rzy­szyć tak pięk­nej ma­de­mo­isel­le. Dla­cze­go pa­nien­ka nie do­sta­ła jesz­cze żad­nych kwia­tów?

Za­nim zdą­ży­łam od­po­wie­dzieć, wstał i ko­micz­nym ru­chem, peł­nym te­atral­nej prze­sa­dy, się­gnął do sto­ją­ce­go nie­opo­dal wa­zo­nu. Z gra­cją ma­gi­ka wy­cią­gnął z nie­go pęk hor­ten­sji i wrę­czył mi skra­dzio­ny bu­kiet.

– Wa­riat! Zo­staw te kwia­ty, to re­stau­ra­cyj­ne! – par­sk­nę­łam śmie­chem.

Cała sy­tu­acja była tak ab­sur­dal­na, że nie mo­głam po­wstrzy­mać roz­ba­wie­nia. Leo z tym swo­im nie­okieł­zna­nym za­cho­wa­niem i ła­two­ścią w wy­wo­ły­wa­niu uśmie­chu spra­wiał, że czu­łam, jak­bym go zna­ła bar­dzo dłu­go.

Kel­ner przy­niósł nam tro­chę tych pysz­nych oli­wek, chi­cho­cząc pod no­sem.

– Ży­czą so­bie pań­stwo cze­goś jesz­cze?

Leo spoj­rzał na mnie py­ta­ją­co, a kie­dy nie od­po­wie­dzia­łam, za­de­cy­do­wał za nas obo­je:

– Tak, po­pro­si­my jesz­cze jed­ną bu­tel­kę tego fran­cu­skie­go wina mu­su­ją­ce­go – od­rzekł i z za­pa­łem za­czął do­bie­rać się do so­czy­stych i wiel­kich oli­wek.

– Są pięk­ne, dzię­ku­ję! – Wska­za­łam na kwia­ty, od­kła­da­jąc je do wa­zo­nu. – Po­trze­bu­ją tro­chę wody, tam bę­dzie im le­piej.

Leo, bły­ska­wicz­nie ła­piąc mój hu­mo­ry­stycz­ny ton, przy­tak­nął ze sztucz­nie po­waż­nym wy­ra­zem twa­rzy:

– Oczy­wi­ście, ma­de­mo­isel­le, kwia­ty mu­szą być na­wod­nio­ne. Tak jak i ty, pięk­na. Na zdro­wie! – De­li­kat­nie stuk­nął kie­lisz­kiem o mój, nie zry­wa­jąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go. Wziął łyk lek­ko wy­ga­zo­wa­ne­go już wina, a na­stęp­nie wy­krzy­wił twarz w gry­ma­sie nie­za­do­wo­le­nia. – Fuj, cie­płe i bez bą­bel­ków. Gdzie ta nowa bu­tel­ka? – za­py­tał sam sie­bie z nutą te­atral­no­ści w gło­sie.

Po wy­pi­ciu ko­lej­ne­go schło­dzo­ne­go i ide­al­nie mu­su­ją­ce­go szam­pa­na na­sza roz­mo­wa za­czę­ła pły­nąć w kie­run­ku bar­dziej in­tym­nych te­ma­tów. At­mos­fe­ra sta­wa­ła się co­raz cie­plej­sza, a mię­dzy nami two­rzy­ła się ja­kaś nowa więź.

– Roxi, czu­ję się świet­nie w two­im to­wa­rzy­stwie – wy­znał Leo, de­li­kat­nie ła­piąc mnie za rękę.

Jego spoj­rze­nie było in­ten­syw­ne i wręcz wi­bro­wa­ło od na­gro­ma­dzo­ne­go w nim ero­ty­zmu. Nie­spo­dzie­wa­nie, z le­d­wie za­uwa­żal­nym wa­ha­niem, zbli­żył się, a jego usta mu­snę­ły moje. Wy­glą­da­ło to tro­chę tak, jak­by brał to, co uzna­wał za swo­ją wła­sność. Nie­mal au­to­ma­tycz­nie od­wza­jem­ni­łam po­ca­łu­nek, czu­jąc, jak pod­nie­ce­nie wzbie­ra we mnie z każ­dym ru­chem jego warg. Zła­pa­łam go za po­kry­tą ta­tu­aża­mi szy­ję i za­czę­łam ca­ło­wać łap­czy­wiej, wsu­wa­jąc ję­zyk jesz­cze głę­biej. Mmm, sma­ko­wał tak słod­ko… Na­sze usta po­ru­sza­ły się jak w per­fek­cyj­nie zsyn­chro­ni­zo­wa­nym tań­cu. Czu­łam, jak moja skó­ra od­po­wia­da na jego bli­skość, a pod­nie­ce­nie za­czy­na roz­le­wać się po ca­łym cie­le.

– Chodź­my do mnie – wy­szep­ta­łam z nutą uda­wa­nej nie­win­no­ści.

Przy­stoj­niak zer­k­nął na mnie py­ta­ją­co, a gdy ski­nę­łam gło­wą, z nie­ukry­wa­nym en­tu­zja­zmem po­ma­chał do kel­ne­ra.

– Opła­cę ra­chu­nek i weź­mie­my jesz­cze bu­tel­kę na wy­nos. Chcę pić szam­pa­na z two­jej cip­ki. Chcę po­czuć smak two­jej ko­bie­co­ści w ustach i wy­pi­jać z niej łyk po łyku.

Przed­sta­wił pro­po­zy­cję z fran­cu­skim ak­cen­tem i nie­za­chwia­ną pew­no­ścią sie­bie i spra­wił, że po­czu­łam, jak­bym tra­ci­ła grunt pod no­ga­mi. Jego bez­czel­ność i lek­kość, z jaką rzu­cał sło­wa, dzia­ła­ła na mnie ni­czym ogrom­ny ma­gnes. Spo­sób by­cia Leo gra­ni­czył z aro­gan­cją, ale w dziw­ny spo­sób ta wła­śnie ce­cha czy­ni­ła go jesz­cze bar­dziej po­cią­ga­ją­cym.

– To co, idzie­my? – Jego wzrok prze­ci­nał mnie ni­czym la­ser, a ja przez chwi­lę nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Ser­ce wa­li­ło mi jak osza­la­łe. W koń­cu ze­bra­łam się w so­bie i kiw­nę­łam gło­wą, uśmie­cha­jąc się nie­śmia­ło.

– Tak, chodź­my.

Wy­szli­śmy na ze­wnątrz, a mia­sto przy­wi­ta­ło nas cie­płym po­wie­wem wia­tru. Szli­śmy pla­żą, śmie­jąc się i żar­tu­jąc. Mięk­ki pia­sek pod sto­pa­mi i ryt­micz­ny szum fal two­rzy­ły do­sko­na­łe tło na­szych bez­tro­skich fi­gli. Szam­pan mu­so­wał w bu­tel­ce, z któ­rej pi­li­śmy łap­czy­wie, wy­le­wa­jąc go so­bie pro­sto do ust. Śmia­li­śmy się gło­śno, roz­le­wa­jąc go wszę­dzie wo­kół, jak­by­śmy zno­wu byli dzieć­mi, któ­re ba­wią się bez wsty­du i ogra­ni­czeń. Per­li­ste kro­ple spły­wa­ły po na­szych dło­niach i szy­jach, mie­sza­jąc się z wil­go­cią mor­skie­go po­wie­trza. Było w tym wszyst­kim coś nie­okieł­zna­ne­go, cha­otycz­ne­go – i wła­śnie to czy­ni­ło tę chwi­lę ide­al­ną. Dzi­ką, spon­ta­nicz­ną, zu­peł­nie na­szą.

Go­ni­li­śmy się wzdłuż brze­gu, po­zwa­la­jąc mo­rzu mu­skać na­sze sto­py. Leo uda­wał, że się po­ty­ka, dra­ma­tycz­nie krzy­cząc i wy­rzu­ca­jąc ręce w po­wie­trze. Wy­głu­piał się jak mały chło­piec, a ja od nie­prze­rwa­ne­go śmie­chu do­igra­łam się czkaw­ki. Na­gle Fran­cuz za­trzy­mał się, a jego twarz przy­bra­ła po­waż­niej­szy wy­raz.

– Wiesz, pew­nie bolą cię nogi – rzekł z tro­ską w gło­sie.

Za­sko­czo­na, nie by­łam pew­na, o co wła­ści­wie mu cho­dzi. Nie by­łam prze­cież aż tak pi­ja­na, żeby nie ro­zu­mieć jego żar­tów.

– Co masz na my­śli? – za­py­ta­łam, pa­trząc na nie­go z cie­ka­wo­ścią.

Na­gle Leo na­chy­lił się nade mną, a w jego oczach za­iskrzy­ło coś, co wy­glą­da­ło jak psot­ny plan.

– Wska­kuj na ba­ra­na – za­pro­po­no­wał z dzie­cię­cym en­tu­zja­zmem.

Za­nim zdą­ży­łam za­re­ago­wać, zna­la­złam się na jego ple­cach, obej­mu­jąc moc­no za szy­ję. Po­czu­łam się jak dziew­czyn­ka, któ­rą spo­tka­ła nie­ocze­ki­wa­na przy­go­da. Leo z sze­ro­kim uśmie­chem niósł mnie po pla­ży, pod­ska­ku­jąc i wy­da­jąc przy tym dziw­ne dźwię­ki przy­po­mi­na­ją­ce rże­nie.

– Czy ty uda­jesz ko­nia? Lu­dzie na nas pa­trzą, prze­stań! – po­wie­dzia­łam, pró­bu­jąc brzmieć po­waż­nie, ale nie mo­głam ukryć roz­ba­wie­nia w gło­sie. Za­czę­łam z uda­wa­nym gnie­wem bok­so­wać go w bok, sta­ra­jąc się przy tym nie spaść.

– Przej­mu­jesz się tym? Bo ja nie.

Jego po­sta­wa, swo­bod­na i bun­tow­ni­cza, była za­raź­li­wa. Po­czu­łam nie­zwy­kłą wol­ność. To było uczu­cie, któ­re­go już daw­no nie do­świad­czy­łam.

Cali ob­le­pie­ni pia­skiem do­tar­li­śmy wresz­cie do ho­te­lu. Pod roz­gwież­dżo­nym nie­bem usie­dli­śmy na ław­ce. Trzy­ma­jąc się za ręce, w mil­cze­niu pa­trzy­li­śmy w górę. Ukrad­kiem spo­glą­da­łam na mę­skie rysy jego twa­rzy oświe­tlo­ne bla­skiem księ­ży­ca. Mat­ko, był taki sek­sow­ny! Po­czu­łam, jak w moim wnę­trzu na nowo bu­dzi się po­żą­da­nie, któ­re zda­wa­ło się być poza moją kon­tro­lą.

Leo, wy­czu­wa­jąc zmia­nę mo­jej ener­gii, za­czął mi się uważ­nie przy­glą­dać. Jego spoj­rze­nie prze­su­wa­ło się od dło­ni, przez nad­garst­ki, aż po ra­mio­na, jak­by chciał za­pa­mię­tać każ­dy szcze­gół. Na­stęp­nie z nie­spo­dzie­wa­ną de­li­kat­no­ścią przy­cią­gnął do sie­bie moje sto­py, sta­ran­nie usu­wa­jąc z nich pia­sek. Ob­ser­wo­wał je uważ­nie, a jego duże dło­nie po­ru­sza­ły się z za­dzi­wia­ją­cą ła­god­no­ścią, roz­po­czy­na­jąc ma­saż, któ­ry spra­wiał, że lek­kie na­pię­cie w moim cie­le za­czę­ło ustę­po­wać. Jego do­tyk był pew­ny, a ru­chy sta­wa­ły się co­raz bar­dziej zde­cy­do­wa­ne. Po­chy­lił się, a jego dzia­ła­nie na­bra­ło nie­ocze­ki­wa­ne­go wy­mia­ru – za­czął de­li­kat­nie li­zać moją sto­pę, a po­tem ssać pal­ce.

– O mój Boże – jęk­nę­łam, za­ci­ska­jąc szczę­ki.

Od­czu­łam cie­pło roz­le­wa­ją­ce się po każ­dym cen­ty­me­trze skó­ry. W tym mo­men­cie było mi cał­kiem obo­jęt­ne, czy ktoś może ob­ser­wo­wać tę sce­nę ni­czym ze wstę­pu do por­no, i to zu­peł­nie za dar­mo.

– Chodź­my. – Prze­rwał, a ja otwo­rzy­łam oczy. – Za­raz ci po­ka­żę, ślicz­not­ko, jak to jest po­czuć w so­bie nie­grzecz­ne­go chłop­ca.

Zła­pał mnie za rękę i ru­szy­li­śmy w stro­nę wiel­kich ob­ro­to­wych drzwi. W pół­mro­ku lob­by za­uwa­ży­li­śmy syl­wet­kę drze­mią­cej re­cep­cjo­nist­ki, któ­rej gło­wa opa­da­ła w bez­bron­nym uśpie­niu. Na­sze kro­ki były nie­mal nie­sły­szal­ne. Gdy za­mknę­ły się za nami drzwi win­dy, po­zor­ny spo­kój za­czął ustę­po­wać miej­sca nie­po­wstrzy­ma­nej żą­dzy. War­gi Leo, spra­gnio­ne mo­ich, roz­po­czę­ły na­mięt­ny ba­let. W pew­nym mo­men­cie wło­żył mi dwa pal­ce do ust, a po­tem, wśli­zgu­jąc się pod ko­ron­ko­we majt­ki, wsa­dził je w moją cip­kę.

– Mmm… – jęk­nę­łam z za­chwy­tu.

Wy­cią­gnął pal­ce z wil­got­ne­go wnę­trza i za­czął je ob­sce­nicz­nie ob­li­zy­wać.

– Jezu, Ro­xan­ne, sma­ku­jesz wy­bor­nie. – Roz­piął roz­po­rek, a z jego spodni wy­sko­czył dłu­gi pe­nis. – Od­wróć się, ma­leń­ka – po­le­cił, ła­piąc mnie zde­cy­do­wa­nie za bio­dra.

Pod­cią­gnął su­kien­kę i po­czu­łam, jak de­li­kat­nie wsu­nął głów­kę pe­ni­sa w moją go­to­wą szpar­kę.

– Mmm… – jęk­nę­łam ko­lej­ny raz. W lu­strach win­dy wi­dzia­łam na­sze od­bi­cie. Ob­raz przy­po­mi­nał sce­nę z fil­mu por­no. Pe­nis wcho­dził we mnie co­raz głę­biej, jed­nak Leo na­dal po­ru­szał się bar­dzo po­wo­li, nie­mal nie­wy­czu­wal­nie.

– Go­to­wa na ostre rżnię­cie? – Zła­pał mnie za wło­sy i przy­ci­snął twa­rzą do lu­stra. Dru­gą ręką moc­no ści­skał po­śla­dek. – Te­raz wy­pier­do­lę cię tak moc­no moim wiel­kim ku­ta­sem, że na za­wsze za­pa­mię­tasz, jak to jest być ze­rżnię­tą przez Fran­cu­za.

Wsu­nął się we mnie tak głę­bo­ko, że po­czu­łam, jak­by roz­ry­wał mnie od środ­ka. Jego ru­chy były co­raz szyb­sze. Oczy za­czę­ły mi za­cho­dzić mgłą, nie mo­głam opa­no­wać zbli­ża­ją­ce­go się or­ga­zmu. Za­czę­łam krzy­czeć, nie zwa­ża­jąc na to, że drzwi od win­dy były roz­chy­lo­ne.

– Tak, wła­śnie! Krzycz, pol­ska dziw­ko!

Opar­łam się o za­pa­ro­wa­ne lu­stra win­dy, pró­bu­jąc zła­pać od­dech.

– Idzie­my, ślicz­not­ko. To do­pie­ro przed­smak tego, co cię jesz­cze cze­ka.

Po­dał mi rękę, jak­by chciał pod­kre­ślić swo­ją prze­wa­gę. Kie­dy wy­szli­śmy na ko­ry­tarz, Leo po­now­nie mnie ob­ró­cił. Pod­niósł moje dło­nie i przy­parł je do ścia­ny.

– Zo­stań w tej po­zy­cji i wy­pnij się, la­lecz­ko. – Te­raz wszedł we mnie już bar­dziej agre­syw­nie. – Je­steś taka cia­sna, uwiel­biam cię! – Gryzł moje ra­mio­na i li­zał ple­cy, bio­rąc mnie co­raz głę­biej, choć mo­men­ta­mi wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we. Ję­cza­łam i wi­łam się po ścia­nie, dra­piąc ją pa­znok­cia­mi. Do­pie­ro co do­szłam w win­dzie, a już czu­łam, że je­stem go­to­wa na ko­lej­ny or­gazm. Ten fa­cet był ma­szy­ną do sek­su. Bru­tal­ność, z jaką oka­zy­wał emo­cje, dzia­ła­ła na mnie z nie­wy­tłu­ma­czal­ną siłą. To była mie­szan­ka aro­gan­cji i na­mięt­no­ści… Mat­ko, za­raz zwa­riu­ję na jego punk­cie.

– Chodź­my do łóż­ka! – po­wie­dzia­łam, z tru­dem pa­nu­jąc nad przy­śpie­szo­nym od­de­chem. Ode­rwa­łam się od ścia­ny, chwy­ci­łam go za rękę i po­pro­wa­dzi­łam do apar­ta­men­tu. Leo ro­zej­rzał się po po­ko­ju z pew­nym ro­dza­jem sku­pie­nia, jak­by miał w gło­wie kon­kret­ny plan. W jego dzi­kich oczach tań­czy­ła iskier­ka ta­jem­ni­czo­ści.

– Naj­pierw do­da­my so­bie tro­chę ener­gii – rzu­cił non­sza­lanc­ko, wyj­mu­jąc z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki wo­re­czek, w któ­rym coś mie­ni­ło się ni­czym świe­cą­cy ka­myk. Usiadł na kra­wę­dzi łóż­ka, wy­do­by­wa­jąc część za­war­to­ści fo­lij­ki na sto­lik noc­ny. Jego dło­nie pra­co­wa­ły z pre­cy­zją chi­rur­ga – naj­pierw de­li­kat­nie roz­łu­pu­jąc, po­tem rów­nie ostroż­nie roz­gnia­ta­jąc, aż ca­łość prze­mie­ni­ła się w drob­ny pro­szek.

– Chodź – za­pro­sił mnie, pod­no­sząc wzrok. Jego ton był pew­ny i spo­koj­ny. – Za­raz po­czu­jesz się jak nowo na­ro­dzo­na.

Leo wy­cią­gnął z port­fe­la bank­not o no­mi­na­le dzie­się­ciu euro i zwi­nął go w cia­sny ru­lo­nik, któ­ry na­stęp­nie mi po­dał. Na sto­li­ku przed nami le­ża­ły dwie rów­niut­kie kre­ski ma­gicz­ne­go prosz­ku. Wzię­łam bank­not do ręki i bez mru­gnię­cia okiem wcią­gnę­łam jed­ną z nich, czu­jąc lek­ką go­rycz w prze­ły­ku.

– Wow, wi­dzę, że to nie twój pierw­szy raz! Bra­wo! – sko­men­to­wał, po­chy­la­jąc się nad dru­gą kre­ską.

Po­czu­łam, jak moje cia­ło za­czy­na ogar­niać roz­luź­nie­nie. Jak­by cały świat roz­kwi­tał.

– Mu­szę się na­pić wody. Chcesz też? – za­py­ta­łam, czu­jąc su­chość w ustach.

– Nie, dzię­ki. Chcę cze­goś in­ne­go. – Za­czął po­cie­rać ręką o swo­je kro­cze. – Zo­bacz, co na cie­bie cze­ka. – Wska­zał na spo­re wy­brzu­sze­nie w spodniach. Jego oczy błysz­cza­ły, a na twa­rzy ma­lo­wał się wy­raz głę­bo­kiej eks­ta­zy. Na­wet nie zo­rien­to­wa­łam się, kie­dy zdą­żył za­piąć roz­po­rek.

– Już cię bie­rze? – za­śmia­łam się, ru­sza­jąc w kie­run­ku anek­su ku­chen­ne­go.

Pod wpły­wem za­ży­tej sub­stan­cji Fran­cu­za ogar­nę­ła fala pew­ne­go ro­dza­ju zmy­sło­wo­ści. Te­raz wy­da­wał się bar­dziej sku­pio­ny niż po­bu­dzo­ny. Kie­dy wró­ci­łam z kuch­ni z dwie­ma szklan­ka­mi zim­nej, ga­zo­wa­nej wody, mój wzrok na­tych­miast przy­ku­ła po­stać sie­dzą­ce­go na łóż­ku Leo. Był cał­kiem nagi. Roz­pro­szo­ne świa­tło pod­kre­śla­ło kon­tu­ry wy­ta­tu­owa­ne­go cia­ła. Usły­sza­łam szum pę­dzą­cej w ży­łach krwi. Na mo­ment za­po­mnia­łam o szklan­kach, któ­re trzy­ma­łam w dło­niach, by­łam jak za­hip­no­ty­zo­wa­na. Nie mo­głam ode­rwać wzro­ku od ko­lo­ro­wych ry­sun­ków po­kry­wa­ją­cych jego cia­ło i pięk­nie wy­rzeź­bio­nej syl­wet­ki. Wo­dzi­łam spoj­rze­niem po każ­dym cen­ty­me­trze jego skó­ry, czu­jąc co­raz moc­niej­sze fi­zycz­ne pra­gnie­nie ko­cha­nia się z nim. Mój wzrok za­trzy­mał się na jego gład­ko wy­go­lo­nej klat­ce pier­sio­wej. Gdy tyl­ko za­uwa­żył moją obec­ność, uśmiech­nął się lek­ko, po czym wstał i po­now­nie się­gnął po le­żą­cy na sto­li­ku wo­re­czek.

– Mam dla cie­bie nie­spo­dzian­kę. – Pre­cy­zyj­nym ru­chem wy­sy­pał resz­tę za­war­to­ści na ster­czą­ce­go ku­ta­sa. – Tak jesz­cze tego nie pró­bo­wa­łaś – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się pro­wo­ka­cyj­nie. – Chodź tu­taj, ślicz­not­ko.

Pod­eks­cy­to­wa­na zła­pa­łam ru­lo­nik i wcią­gnę­łam ko­lej­ną, błysz­czą­cą kre­skę pro­sto z jego pe­ni­sa. Po­czu­łam de­li­kat­ne szczy­pa­nie w no­sie, któ­re po chwi­li prze­ro­dzi­ło się w uczu­cie bło­go­ści.

– Grzecz­na dziew­czyn­ka. Te­raz wy­liż reszt­ki. Nie chce­my, by taki do­bry to­war się zmar­no­wał. Otwórz sze­ro­ko bu­zię. – Zła­pał mnie za wło­sy i jed­nym pew­nym ru­chem wsu­nął czło­nek do mo­je­go gar­dła. – Trzy­maj, trzy­maj, o, tak. Je­steś bar­dzo zdol­na, moja co­chon­ne4.

Łzy na­pły­nę­ły mi do oczu, a od­dy­cha­nie sta­ło się nie­moż­li­we. Czu­łam, jak moje gar­dło za­ci­ska się na jego twar­dym ku­ta­sie.

– O, tak, je­steś wspa­nia­ła. – Po­kle­pał mnie po po­licz­ku, po czym cof­nął bio­dra, uwal­nia­jąc mój od­dech.

Chwy­ci­łam ster­czą­ce ber­ło w obie dło­nie, splu­wa­jąc na nie tym, co ze­bra­ło mi się w ustach. Ję­zy­kiem za­czę­łam do­ty­kać jego gład­kich ją­der, li­za­łam je i ssa­łam.

– Wy­star­czy, bo doj­dę. Od­wróć się, ma­leń­ka.

Bły­ska­wicz­nie wy­ko­na­łam po­le­ce­nie. Wy­pię­łam się, on po­gła­dził moje po­ślad­ki, a na­stęp­nie jed­nym ru­chem ścią­gnął mi majt­ki. Wcho­dził we mnie jed­nak bar­dzo po­wo­li.

– Uwiel­biam ten wi­dok. Masz pięk­ną pupę. – Po­su­wi­sty­mi ru­cha­mi wkła­dał i wyj­mo­wał pe­ni­sa, de­lek­tu­jąc się ca­łym ak­tem.

– Nie draż­nij się ze mną, tyl­ko wy­pier­dol po­rząd­nie! – wy­ce­dzi­łam znie­cier­pli­wio­na.

– Lu­bisz być pie­przo­na jak dziw­ka? Je­steś te­raz moją co­chon­ne po­lo­na­ise5, zro­bię z tobą, co tyl­ko będę chciał, pol­ska suko.

Jego agre­syw­ny ton za­dzia­łał jak iskra, któ­ra od­pa­li­ła moje we­wnętrz­ne żą­dze. Brał mnie co­raz ostrzej i szyb­ciej. Ko­bie­cość za­czę­ła się ze mnie wręcz wy­le­wać.

– Pier­dol mnie wła­śnie w ten spo­sób, moc­niej! – Gło­śno ję­cza­łam, a on nie zwal­niał tem­pa.

– Spo­koj­nie, ma­leń­ka, jesz­cze nie czas. Po­łóż się. – Wska­zał gło­wą na łóż­ko.

Wy­szedł ze mnie i prze­wró­cił na ple­cy. Się­gnął po jed­ną z po­du­szek i pod­ło­żył pod moją pupę. Roz­chy­lił mi uda i wdarł się we mnie jesz­cze agre­syw­niej. Te­raz jak w tran­sie rżnął mnie z pręd­ko­ścią świa­tła.

– Lu­bisz, jak cię pier­do­lę? Czu­jesz, jaki jest twar­dy? Patrz mi w oczy, suko! – roz­ka­zał, wy­mie­rza­jąc mi siar­czy­sty po­li­czek, a na­stęp­nie splu­wa­jąc do ust.

Moje oczy za­szły mgłą. Po­czu­łam, jak krew zbie­ra się w jed­nym miej­scu.

– Do­cho­dzę! O kur­wa, do­cho­dzę!

Nie mo­głam po­wstrzy­mać roz­kosz­ne­go pod­nie­ce­nia. Leo na mój or­gazm od­po­wie­dział zwie­rzę­cym okrzy­kiem, za­le­wa­jąc mnie ob­fi­tą ilo­ścią sper­my. Mat­ko, jak ten gość po­tra­fił się ru­chać!

Le­że­li­śmy bez sło­wa obok sie­bie, wpa­tru­jąc się w su­fit. Sen po spo­ży­ciu ma­gicz­ne­go prosz­ku był nie­osią­gal­ny. W pew­nym mo­men­cie Leo, zry­wa­jąc się z łóż­ka, za­dał py­ta­nie, któ­re wy­da­ło mi się nie­co za­baw­ne:

– A ty się ja­koś za­bez­pie­czasz? – Za­wa­hał się, jak­by sam nie był pe­wien, czy po­wi­nien o to py­tać. – Wiem, po­wi­nie­nem upew­nić się wcze­śniej.

Za­chi­cho­ta­łam, roz­ba­wio­na i tro­chę za­sko­czo­na. Czy on na­praw­dę są­dził, że je­stem taka głu­pia?

– Oczy­wi­ście, że tak. Co ty so­bie my­ślisz? Nie ła­pię fa­ce­tów na dzie­ci.

W jego oczach bły­snął żar­to­bli­wy pod­tekst.

– Mógł­bym mieć z tobą dziec­ko. Có­recz­ka by­ła­by ślicz­na jak jej mama.

Jego od­po­wiedź mnie roz­czu­li­ła. Roz­ma­wia­li­śmy jesz­cze przez chwi­lę, prze­ga­nia­jąc sen. W koń­cu spoj­rza­łam na ze­ga­rek i wes­tchnę­łam.

– Mu­szę się po­ło­żyć, Leo – po­wie­dzia­łam, czu­jąc, jak zmę­cze­nie w koń­cu za­czy­na brać górę. Po­wo­li wsta­łam, by za­sło­nić ro­le­ty. Za oknem dzień już się bu­dził, roz­le­wa­jąc pierw­sze pro­mie­nie świa­tła po pla­ży.

Fran­cuz ski­nął gło­wą i po­ca­ło­wał mnie de­li­kat­nie w czo­ło.

– Na mnie też już czas. Mu­szę się spa­ko­wać, po po­łu­dniu mam lot. Może jesz­cze się zo­ba­czy­my, a może nie. Pa, ślicz­na! – po­że­gnał się. Zło­żył na mo­ich ustach so­czy­ste­go bu­zia­ka, po czym znik­nął, nie py­ta­jąc na­wet o mój nu­mer te­le­fo­nu.

2 pan­na

3 ko­bie­ty o wy­so­kiej war­to­ści

4 oso­ba roz­pust­na

5 pol­ska oso­ba roz­pust­na

IV

Ko­lej­ne dni na Ro­dos mi­ja­ły mi bły­ska­wicz­nie. Wy­peł­nia­ły je pro­ste przy­jem­no­ści. Spa­łam, ja­dłam i pi­łam wino, po­zwa­la­jąc so­bie na chwi­le bez­myśl­ne­go re­lak­su w pro­mie­niach go­rą­ce­go słoń­ca. Na czy­ta­nie ksią­żek, któ­re z ta­kim za­pa­łem wrzu­ca­łam do wa­liz­ki, nie mia­łam naj­mniej­szej ocho­ty. Za­nu­rza­łam się w ma­rze­niach na te­mat ta­jem­ni­cze­go Fran­cu­za, któ­re­go po­stać z każ­dym dniem sta­wa­ła się co­raz bar­dziej obec­na w mo­ich my­ślach. Jego ob­raz nie­ustan­nie mnie na­wie­dzał, tkwiąc gdzieś mię­dzy jawą a snem. Każ­de wspo­mnie­nie jego gło­su, spoj­rze­nia, do­ty­ku roz­pa­la­ło moją wy­obraź­nię na nowo. „Nie­grzecz­ny chło­piec” – po­my­śla­łam, uśmie­cha­jąc się na myśl o wcią­ga­niu śnie­gu z jego ku­ta­sa.