Splątani - Mint Alex - ebook + audiobook + książka

Splątani ebook i audiobook

Mint Alex

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Masz odwagę ulec splątaniu?

Pracujący na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego Tim Rostowski widuje w erotycznych snach kobietę, która nie jest jego żoną. Sny są tak wyraziste, że trudno odróżnić je od jawy.

Alicja Chaber pracuje w dziale HR firmy Starsoft i trafia na wykład dotyczący programu Loki, który potrafi wykryć kłamstwo w czyimś głosie. Wykładowcą jest Tim Rostowski. Tamarze Skok, przyjaciółce Alicji, Tim wpada w oko. Jednak ma rywalkę, kulturystkę Wandę Wentzel. Tamara jest singielką i prosi Alicję, by pomogła jej zdobyć przystojnego profesorka.

Czy istnieją bratnie dusze i co nauka mówi o… splątaniu kwantowym? Dlaczego programem Loki interesuje się boss przestępczego półświatka? Co go łączy z Luizą, żoną Tima? Czy sny ukazujące z porażającą wyrazistością namiętne zbliżenia są tylko snami?

Splątani to pełna erotyki, humoru, zwrotów akcji i zaskoczeń sensacyjna opowieść o tęsknocie za bratnią duszą, przygodą i bliskością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 9 min

Lektor: Tomasz Krajewski
Oceny
3,8 (38 ocen)
11
15
8
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joamiz

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
eroticbookslover
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wow😍 „Ludzie kłamią non stop.Mówiąc komplementy,zapewniając,że wszystko u nich w porządku, twierdząc,że nie potrzebują pomocy, oznajmiając,że są "cholernie szczęśliwi”.Kłamstwo jest podstawą społecznego istnienia. Wyeliminowanie go spowodowałoby globalną katastrofę" Życie Alicji i Tamary po szkoleniu, a właściwie prezentacji jedynego w swoim rodzaju, programu do wykrywania kłamstw, prowadzonego przez piekielnie przystojnego profesora Timothego Rostowskiego, zmienia się diametralnie. Tamara ma ochotę na seksownego profesorka, co gorsza, nie zważając na obrączkę na jego serdecznym palcu, ale to finalnie Alicja rozpoczyna tajemniczą relację z nim, do której, nie bezpośrednio, przyczynia jej chłopak i jego żona. Zawiła i przedziwna sytuacja, w której się cała czwórka, a potem jak się okazuje cała szóstka znajduje, prowadzi na Haiti do luksusowego hotelu, a to wszystko za sprawą komputera, w którym znajduje się Loki, czyli program, który to demonstrował Tim na szkoleniu… W międzyczas...
00

Popularność



Podobne


 

Przyszła wieczorem i usiadła na brzegu łóżka owinięta w błękitny szlafrok. Chociaż na nocnym stoliku świeciła się lampka, Tim nie mógł dostrzec jej twarzy. Zdawało się, że mrok, niczym lepka mgła, przylgnął do niej i nie chciał odpłynąć. Tim widział tylko jasne włosy opadające na ramiona. Wsunęła się pod kołdrę, wciąż w szlafroku. Zgasił światło i poszukał w ciemności jej ust.

– Chyba nie zamierzasz robić… Niczego konkretnego? – roześmiała się.

Miała miękki, jasny głos.

– Ależ skąd – odpowiedział, rozwiązując pod kołdrą pasek szlafroka.

Chwycił gumkę jej spodni od piżamy i delikatnie pociąg­nął w dół. Pozwoliła mu całkiem je zdjąć, unosząc biodra.

Położył rękę na jej sprężystym, gorącym brzuchu.

– Zdejmę szlafrok – szepnęła.

Przełknął ślinę.

– Proszę bardzo.

– I górę od piżamy.

Usiadła. Dostrzegł zarys smukłych, rozszerzających się ku górze pleców na tle nocnego okna. Poczuł zapach balsamu do ciała.

Położyła się, a on, nie wiedząc, skąd bierze odwagę, powiedział:

– Dzień dobry – i włożył dłoń między jej uda.

Drgnęła i natychmiast zaczęła głębiej oddychać, a w miarę ruchów jego palców jej ciało zaczęło się napinać i giąć. Drugą rękę położył na jej brzuchu i poczuł twarde mięśnie. Skupił się na ręce, która dawała jej najwięcej przyjemności. Ona zaś brała ją z ochotą, prężąc się i pogłębiając oddech.

Była w połowie drogi do szczytu, gdy ciepłą dłonią ujęła jego męskość i zaczęła ją delikatnie uciskać, chociaż niepotrzebnie. Dostatecznie się podniecił, gładząc jej wijące się ciało.

Pod kołdrą zrobiło się gorąco. Zrzucili ją jednocześnie, jakby na komendę. Owionęło ich chłodniejsze powietrze i zadygotali.

To podnieciło ich jeszcze bardziej.

Wznowił pieszczotę, a ona zaczęła wstrzymywać oddech i prężyć się coraz bardziej. Wspinała się prostą ścieżką do spełnienia, bez zatrzymywania, bez wahania, bez powrotów. Cieszył się z tego jak uczniak.

– Wejdź już we mnie – szepnęła.

Dotyk jej ręki na jego męskości był jak obietnica raju i teraz to on zaczął ciężko oddychać. W końcu skierowała go do środka i poczuł, wchodząc centymetr po centymetrze, gorące, słodkie wnętrze. Odetchnęła głębiej. Opuszką palca rytmicznie, wraz z ruchami całego ciała, kontynuował to, co przed chwilą przerwał.

A ona zaczęła unosić biodra i opadać, unosić i opadać, prężyć się i dyszeć. Całe łóżko, cały pokój zaczęły się kołysać razem z nimi. Niespiesznie wchodził w nią i wysuwał się, dokładając miłosny akord dotykiem palców. A ona, pchana wiatrem, którego nie dało się zatrzymać, pożeglowała ku spełnieniu. Napięła wszystkie mięśnie i spazmatycznie zatrzymała oddech, po czym powtórzyła to jeszcze kilka razy, wyszarpnęła jego rękę spomiędzy ud i ujmując jego pośladki, wymusiła intensywny cwał.

– Ale… – szepnął – …ja nie chcę jeszcze kończyć.

– Wiem. Ale lubię mocniej…

Przez kilka chwil było więc mocniej, aż jej ekstaza się skończyła. Tim wytrzymał i nie dotarł do szczytu.

– Teraz się z tobą pobawię – oznajmił, rozluźniając się i obejmując w ciemności jej biodra.

Wiedział, że może się z nią kochać długi, długi czas.

Jej wnętrze było ciasne i gorące. Zaczęła go głaskać po piersi i brzuchu w niebezpiecznie rozkoszny sposób. Położyła rękę na swoim podbrzuszu i dotknęła go tam, gdzie w nią wchodził, a drugą rękę dołożyła od tyłu. Poczuł, że traci nad sobą kontrolę, jakby owinęła go mackami jakaś bezlitosna erotyczna maszyna i odebrała mu władzę nad ciałem.

– To są… – stęknął – chwyty… niedozwolone.

Zachichotała.

Jeszcze kilka sekund jego histerycznych prób odzyskania kontroli nad ciałem i dała mu odpocząć. Potem ujął jej talię, zapatrzył się w piersi i metodycznie, stopień po stopniu, zaczął się wspinać ku szczytom, mówiąc jej, jaka jest piękna.

– Po orgazmie jestem tam jakby ciaśniejsza, prawda? – spytała.

– Tak – odparł.

Szczytowanie zbliżało się w rytmie dyktowanym przez uderzenia serca, powoli, niczym przestępca pod osłoną nocy przysuwający się do ofiary z nożem w dłoni. Wreszcie dotarł do płaskowyżu, z którego nie było odwrotu. Kiedy zaczął dawać ujście rozkoszy, czuł, jakby ów morderca zadawał mu sztychy raz za razem, metodycznie, sadystycznie, nie spiesząc się, wyciągając z niego wszystkie życiowe siły. W końcu opadł, tuląc ją, zdziwiony jednym oczywistym, wciąż na nowo odkrywanym zjawiskiem.

Za każdym razem jest inaczej.

Obudził się. Przez okno wpadały promienie wschodzącego słońca. Obok niego w kremowej satynowej pościeli leżała kruczowłosa kobieta o szczupłych policzkach, zdecydowanie wykrojonych karminowych ustach, drobnych uszach i łabędziej szyi. Luiza. Jego żona.

Ale piękność z jego snu nie była Luizą.

Usiadł na łóżku i przeczesał gęste, ciemne włosy. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. W porannym, filtrowanym przez żaluzje świetle zagrały włókna mięśni na jego ramionach. Zerknął na leżący na nocnej szafce zegarek. Piąta trzydzieści.

Kim była ta kobieta?

Są różne sny: fantastyczne, mroczne, wesołe, niedorzeczne, realistyczne…

Ten był czymś więcej niż snem realistycznym.

Była w nim jakaś… prawda. Ta prawda z jednej strony go fascynowała, z drugiej przerażała. Bo ta kobieta wydawała się kimś prawdziwym.

Tim Rostowski, trzydziestosiedmioletni doktor psychologii, wykładowca uniwersytecki, z zasady nie wierzył, by sny miały być czymś więcej niż tylko snami.

Ten jednak zdecydowanie był czymś więcej.

Umył się, ogolił, zrobił pięćdziesiąt pompek, tyle samo przysiadów i brzuszków, trochę ćwiczeń na grzbiet, kilka ruchów hantlami leżącymi w drugiej sypialni i nawet się nie zgrzał. W kuchni będącej aneksem jasnego salonu przygotował sobie jajka na bekonie i kawę.

Gdy ją dopijał i szykował się do wyjścia, usłyszał przeciągającą się w łóżku Luizę.

– Timothy Rostowski, dlaczego wstajesz o tak nieludzkich porach? – stęknęła. – Znowu idziesz na krav magę?

– Trener miał kontuzję, mówiłem ci.

– A, tak.

– Mam dzisiaj wykład.

– Ale ten płatny? – mruknęła.

– Tak, ten płatny. – Tim skrzywił się, oczekując dalszej wypowiedzi żony.

– To dobrze. Ciągle robisz coś za darmo.

– Luiza. Na uczelni płacą raz na miesiąc, nie za każdy wykład osobno.

– To błąd. Śmieszne pieniądze. Nie lubię tej twojej uczelni. Budżetówka.

Tim usłyszał, że Luiza wciska nos w poduszkę i mruczy coś do siebie. Uniósł brwi, uznając, że nie ma ochoty słuchać, jak żona wyrzuca mu, że za mało zarabia.

Dopił kawę, poszedł do łazienki, umył zęby, wziął teczkę z laptopem i wyszedł z mieszkania.

***

Alicja Chaber wpatrywała się w monitor komputera i starała się zrozumieć, dlaczego do jej firmy aplikują sami debile. Jej złote włosy opadały łagodnymi falami na ramiona, w błękitnych oczach odbijał się ekran firmowego komputera. Drobne, ale kształtne piersi wznosiły się i opadały, gdy bezradnie przeczesywała wzrokiem kolejne podania o pracę.

– Budda mnie pokarał robotą w haerach – jęknęła. – Nie przyjdę jutro do pracy.

Sięgnęła łyżeczką do talerzyka stojącego obok klawiatury i wpakowała sobie do ust kawał szarlotki okraszony bitą śmietaną.

Siedząca przy sąsiednim biurku Tamara Skok, pulchna szatynka o ciemnej cerze i piwnych oczach, roześmiała się i potrąciła stojącą na jej blacie kawę. Parę kropel bursztynowego płynu osiad­ło na szkle ramki ze zdjęciem okazałego rottweilera. Był to Hegemon, niemłody już pies Tamary, jej największa miłość i pasja.

– Kurważ. Przez ciebie trunek rozlałam. I Hegemona opryskałam.

– Przez siebie rozlałaś.

– Ręka mi rozlała. Głupia. Biedny Heguś. Już mama cię myje – zaszczebiotała Tamara, przecierając zdjęcie chusteczką higieniczną.

– Zwolnij ją.

– Psa mam zwolnić? To jest on.

– Ją. Rękę, co rozlała.

– Dostarcza mi zbyt dużo przyjemności. Zwłaszcza jeden palec, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Alicja westchnęła.

– Tak, wiem, co masz na myśli, Tamara, i uważam, że najwyższy czas, żebyś swój śliczny paluszek zastąpiła facetem.

– Cały się nie zmieści.

– Ha, ha. I Heguś też go nie zastąpi.

– Oj, nie…

– Lepiej mi powiedz, którego z tych idiotów mam zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną.

– Powiem ci, jak mnie przestaniesz wkurwiać tym, że dzień w dzień wpierdalasz ciastka i wciąż jesteś taka szczupła.

– Muszę przytyć i nie mogę – poskarżyła się Alicja.

Kilka ich koleżanek wychyliło się zza monitorów i wywróciło oczami. Tamara, widząc to, pogroziła Alicji palcem.

– Jeszcze raz powiesz to głośno i któraś zasztyletuje cię w łazience. Tak jak w tym twoim Ojcu chrzestnym. – Wskazała palcem ulubioną lekturę Alicji, która od zawsze leżała na jej biurku.

– W tej powieści nikt nikogo nie zabija sztyletem.

– Na pewno ktoś to robi, ale autor o tym nie wspomina.

– Niech ci będzie. Chodź tu.

Alicja zaprosiła Tamarę gestem ręki i odwróciła w jej stronę monitor. Widniały na nim trzy dokumenty, ułożone jeden obok drugiego: CV kandydatów na stanowisko starszego programisty.

Tamara podeszła do przyjaciółki, trzymając kubek z kawą.

– Boże, co za przystojniaki – jęknęła. – Aż mi stanął.

Alicja parsknęła i opluła szarlotką osobliwe facjaty dwóch mężczyzn. Przywodzili jej na myśl nieszczęśliwe dzieciństwo, kompleksy i chęć przejęcia kontroli nad światem. Wszystko w jednym.

– I ujebałaś monitorek – zmitygowała ją Tamara.

Chaber wyciągnęła spod talerzyka z szarlotką serwetkę i przetarła nią monitor.

– Ten ma trądzik i na pewno pośmiarduje mu z japy. – Tamara wskazała pierwsze zdjęcie. – A ten popiarduje. Mówię ci.

– Popierduje się mówi.

– Popiarduje, bo na pewno ma wiotką dupę. Nie cierpię wiotkich dup. Lubię takie jak moja. Zwaliste i twarde. Zatrudnij tę babkę. – Wskazała zdjęcie dziewczyny z okrągłą, prostoduszną twarzą okoloną przylizanymi włosami w kolorze mysiej sierści. – Posadzimy ją pod wiatrakiem. Bo tam nikt nie chce siedzieć.

– Dlaczego ją?

– Dobrze jej ze ślepiów patrzy.

– Dobra, umówię ich na jutro…

– Umów i się zbieramy.

– Na co się zbieramy?

– Na konferencję, zapomniałaś? Nasza zacna firma ją zasponsorowała, proszę ciebie, więc koniecznie musimy się na nią udać!

– Tę o prowadzeniu rozmów kwalifikacyjnych i innych pierdach? Znaczy pierdołach?

– Tę samą. Pierwszy wykład, proszę ciebie, będzie prowadzić profesor Timothy Rostowski. Z uniwersytetu. On jest podobno dla nas najważniejszy, więc nie możemy się spóźnić.

– To strata czasu. Idioci z uniwersytetów gówno wiedzą. No i jak się ten profesorek nazywa? Jakaś hybryda. Pewnie pokurcz z brzuszkiem, siwą brodą i w czerwonych skarpetkach. Mówię ci. Już takiego widziałam. Wyglądał jak beczka na cienkich nogach. Bałam się, że się przewróci, bo jak chodził, to się kołysał z lewa na prawo i z powrotem. Nie wiem, po co Starsoft inwestuje w te pokraki.

– Alicja, nie filozuj. Szef kazał, jadymy.

– Kiedy to się zaczyna?

– O dziesiątej. W Sheratonie.

– Bez sensu. Czego nowego się dowiemy?

– Będzie wyżerka. Ciasteczka, rozumiesz?

Tamara wskazała talię Alicji i warknęła:

– Boże, jak ty mnie wkurwiasz tym płaskim brzuchem!

***

Luiza Rostowska długo nie mogła wstać z łóżka.

Zastanawiała się, dlaczego spędziła noc w sypialni Tima, skoro od dawna się nie kochają. Wolałaby spać w swoim pokoju, ale mąż się upierał. Mówił, że lubi jej bliskość.

Spojrzała na półkę wiszącą obok wezgłowia. Stały tam książki Maria Puza i romanse. Mafijne kryminały obok ckliwych opowieści miłosnych. Luiza się skrzywiła.

Według badań psychologicznych w co trzecim związku jeden z partnerów uważa towarzysza bądź towarzyszkę życia za najbardziej irytującą osobę na świecie.

Timothy Rostowski może nie był dla Luizy aż tak irytujący, ale z całą pewnością plasował się w pierwszej piątce. Nie do końca wiedziała dlaczego. Może dlatego, że był zbyt prostolinijny i tragicznie pozbawiony ambicji? Zdolny, przystojny wykładowca, zadowalający się pracą w państwowej instytucji? Dzień w dzień odwiedzający smutne uniwersyteckie sale, tak ostentacyjnie pozbawione powabu, elegancji i światła? Te drewniane parkiety pachnące pastą do podłogi, wytarte schody, audytoria przywodzące na myśl dziewiętnastowieczne filmy…

Luiza była ekspertką od jakości usług hotelowych, jak to dumnie opisała na profilu facebookowym. Nie przesadzała, przeciwnie. Znała swój fach i kochała tę pracę. Ciągle w ruchu, co tydzień wizytowała jakiś hotel, jadła w eleganckiej restauracji, obsługiwana przez nadskakujących jej kelnerów. Sypiała w najlepszych apartamentach, adorowali ją właściciele hoteli, otaczały ją zapachy wykwintnych potraw, kwiatów i win, blask chromowanych pater i wypolerowanych kieliszków.

Uwielbiała blichtr, bogactwo, życie na wysokim poziomie. Myśl o tym, że Tim zadowala się spokojną posadą, nieustannie wprawiała ją w rozdrażnienie. I ten jego zdrowy tryb życia. Jogging, ćwiczenia, krav maga… Ale znowu – ćwiczenia nie w eleganckiej siłowni, tylko w domu, bo „szkoda czasu na dojazdy”. Krav maga w jakiejś dziurze, „bo tam są fachowcy, nie szarlatani”. Sama regularnie odwiedzała kluby fitness. Oczywiście tylko te najlepsze. Zbierało się tam towarzystwo, z którym mogła porozmawiać, pośmiać się, nawet napić wina, nie zaś wąchać czyjś pot.

Wstała z łóżka. Jej droga jedwabna piżama opadła luźno i wszystkie zagniecenia znikły jakby na rozkaz. Luiza wyglądała w niej tak elegancko, że mogłaby pójść do pracy i przekonać pytających, że jest to kostium prosto z Wenecji, najnowszy krzyk mody. Taki cienki? Bo na lato.

Przeszła do aneksu kuchennego oświetlonego porannym słońcem. Oparła smukłą, wypielęgnowaną dłoń na biodrze, lustrując nienaganny porządek, który jej mąż zostawił po śniadaniu. Pozmywał filiżankę po kawie i talerz po jajkach, nawet okruszki chleba zgarnął z deski.

– Pedancik jebany – mruknęła.

Nacisnęła guzik ekspresu do kawy. Ciemnobursztynowemu strumieniowi wypełniającemu białą filiżankę towarzyszył przyjemny syk urządzenia, a pomieszczenie wypełniło się zapachem przywodzącym na myśl ekskluzywne hotele. Odezwał się sygnał telefonu. Pobiegła do sypialni i po chwili wróciła z niej powolnym krokiem z aparatem przy uchu. Jej do tej pory skurczoną twarz rozjaśnił uśmiech.

– Robert? Boże, jak miło, że dzwonisz.

***

Sala konferencyjna hotelu Sheraton była nowoczesna, jasna i zaopatrzona we wszelkie możliwe udogodnienia. Tim zjawił się tam ponad godzinę przed czasem, żeby wszystko przygotować. Z jego doświadczeń wynikało, że zepsuć mogło się wszystko: laptop, rzutnik, internet, mogło zabraknąć prądu w gniazdkach, przedłużacz mógł się okazać za krótki… Ale to zdarzało się na uniwersytecie.

Tu było inaczej. Przedstawił się w recepcji i od razu pojawiła się przedstawicielka firmy Starsoft, jednego z głównych sponsorów wydarzenia. Zaprowadziła go do sali, zaproponowała herbatę, kawę, ciasteczko, a gdy odmówił, tłumacząc, że jadł już śniadanie, zawołała pracownika technicznego, żeby mu pomógł połączyć się z intranetem i sprawdzić, czy rzutnik przechwyci obraz z laptopa, a nagłośnienie sali – dźwięk.

Dopiero gdy Tim się upewnił, że wszystko działa prawid­łowo, slajdy są dobrze widoczne, a brzmienie urozmaicających prezentację filmów nie za głośne, ale i nie za ciche, rozluźnił się. Wyjął z torby wskaźnik laserowy, położył go na blacie i wyszedł z sali, żeby skorzystać ze znajdującego się w holu barku.

Poczuł w kieszeni wibracje telefonu. Wyjął go i sprawdził, kto przysłał mu esemes. Luiza.

Mam konsultację w hotelu, pewnie zostanę na noc, XO XO

Zrobił kwaśną minę. Luiza jak zwykle nie podała adresu. Mieli dwa samochody, była niezależną kobietą, w torebce zawsze miała najmniej jeden powerbank, jednak takie nagłe eskapady bez podania choćby jednego szczegółu wydawały mu się nadmierną brawurą. Jechała na północ, południe, wschód, zachód? Daleko, blisko? Nigdy nie mówiła. Uważała, że zwierzanie się z takich szczegółów ogranicza jej wolność, a on jest nie opiekuńczy, tylko zaborczy.

Westchnął. Nie było sensu dzwonić i pytać. Przywitałaby go ironią i zbyła jakimś żartem. Cała ona.

Podszedł do barku, wziął filiżankę, wybrał jedną z herbat wystawionych w barwnym pudełku, zalał ją wrzątkiem, poczekał, aż naciągnie, wyjął torebkę i ostrożnie odłożył na przygotowany w tym celu spodeczek.

Zaopatrzony w gorący płyn usiadł w przepastnym, miękkim fotelu. Słońce wpadające przez panoramiczne szyby przyjemnie grzało skórę. W foyer zaczęli się pojawiać uczestnicy konferencji. Rozpoznawał ich bez trudu. Ubrane w dopasowane garsonki, pachnące drogimi perfumami kobiety w butach na wysokich obcasach, mężczyźni w dobrze skrojonych garniturach, zawsze pewni siebie, uśmiechnięci, sypiący dowcipami. Wszyscy jakby z innego świata. Ponieważ siedział blisko barku, słyszał fragmenty ich rozmów.

– Wydrukowałem jej to, a ona mówi: „Dwie kopie miały być” – perorował szczupły brunet w popielatym garniturze. – I wtedy, rozumiesz, wyciągam ostatnią kartkę, a na niej są wydrukowane… dwie kopie! Wiesz, takie rycerskie!

– Nie! – odparł niższy od niego, lekko zaokrąglony blondyn.

– Tak! I mówię: „Są dwie kopie!”. A ona: „Ty głupi chuju!”. A ja: „Tylko nie głupi!”.

Odeszli. Tim uśmiechnął się życzliwie, gdy opowiadacz mrugnął do niego porozumiewawczo.

– Coś mi strzyka w biodrze – poskarżyła się korpulentna szatynka w błękitnym kostiumie.

Nalewała sobie kawy.

– Se wymasuj – poradziła jej towarzyszka.

– No. Mam dobrego masażystę. Czasami tak masuje, że aż mi oczy wyłażą…

Gości przybywało. W powietrzu unosił się zapach kawy, gwar narastał. W pewnym momencie między zgromadzonymi energicznym krokiem przemaszerowały dwie kobiety. Wyższa, szczupła blondynka w szarej garsonce, oraz niższa, szatynka o bujniejszych kształtach, w brązowym kostiumie. Zajrzały do sali wykładowej i szybko zawróciły.

– No widzisz, nie ma jeszcze pana profesora – uspokoiła ta niższa.

Tim zauważył, że ma piwne oczy, a blondynka niebieskie.

– Pewnie się gdzieś biedaczek przewrócił i nie może wstać.

– I miga czerwonymi skarpetkami?

– I miga.

Tim szybko zerknął na swoje skarpetki. Były grafitowe. Ściągnął kąciki ust. Czy czerwone byłyby lepsze? I w ogóle dlaczego czerwone?!

Kobiety podeszły do ekspresu do kawy.

– I gdzie te ciasteczka? – Niebieskooka rozejrzała się niespokojnie.

– Tam są. – Brunetka wskazała stolik zastawiony słodyczami.

– To są owsiane, dietetyczne. Ja potrzebuję takich z prawdziwym cukrem, tłustych, kalorycznych.

– Zamknij się.

– Założę się, że profesorek zacznie od „Witam państwa bardzo serdecznie” – rzuciła blondynka. – Zastanawiam się, czy ci ludzie w ogóle wiedzą, co znaczy „serdecznie”. Że to, wiesz, pochodzi od serca. Serdecznie to ja mogę witać przyjaciela…

– Łukasza?

– No nie zawsze.

Blondynka wzięła napełnioną filiżankę i zaczęła przecze­sywać wzrokiem salę, zapewne w poszukiwaniu ciasteczek. Widać po niej było, że jest głodna. Rostowski przelotnie zlustrował jej figurę. Miała smukłe łydki, pełne uda, biodra przechodzące w niezwykle wąską talię i nieduże, kształtne piersi. Jak na miłoś­niczkę słodyczy trzymała się rewelacyjnie. Ciemnooka postawiła na tacce ekspresu swoją filiżankę.

– Dlaczego nie powiedzą – ciągnęła blondynka – „Dzień dobry, cieszę się, że was widzę” albo „Co słychać?”, albo „Ładna pogoda, prawda?”, albo „Nie powiem państwu niczego, czego państwo nie wiecie”?

Szatynka się skrzywiła.

– Tani chwyt.

– Racja. Ale nawet to by było lepsze. A oni zawsze wyskakują z tym „serdecznie”. Od razu usypiam. I potem lecą te dyrdymały. Jakby raz w życiu kogoś przyjmowali do pracy, zrozumieliby… Gdzie te jebane ciasteczka?

– Alicja. Nakręcasz się. Miałyśmy odpocząć. A tłuste ciasteczka z cukrem… – brunetka rozejrzała się i w końcu wskazała palcem drugi koniec foyer – tam są. – Wyjęła z ekspresu filiżankę i zanurzyła pełne wargi w spienionym mleku. – Bierz kawę i idziemy po te twoje kalorie. I nie marudź, że nie możesz przytyć.

– Lubię marudzić.

– Tu też mogą cię zabić.

Oddaliły się i wmieszały w tłum. Tim zerknął na zegarek. Dziesiąta za pięć. Odstawił filiżankę na stół, wstał, wygładził spodnie, po czym zerknął na filiżankę i po chwili wahania ją podniósł. Było tam jeszcze trochę herbaty. Odetchnął i trzymając ją, ruszył do sali.

Uczestnicy konferencji niestety byli punktualni i wkrótce zapełnili wznoszące się rzędy granatowych foteli, gwarząc i śmiejąc się. Przedstawicielka Starsoftu zajęła miejsce przed mikrofonem, dała znać obsłudze, by zamknięto drzwi, i przemówiła:

– Witam państwa bardzo serdecznie…

Siedząca w siódmym rzędzie Alicja ostentacyjnie ziewnęła.

– Mówiłam – szepnęła do Tamary.

– Ale to nie pan profesor powiedział, tylko nasza Izunia.

– A ten gość w biało-błękitnej koszuli to kto jest? – spytała Alicja.

– Prezydent Warszawy, Zack Snyder albo aktor, którego nie znam, ale bardzo chcę poznać. Coś czuję, że mój paluszek znajdzie godnego następcę.

– Przestań – zachichotała Alicja. – To pan profesor?

– Zaraz obczaimy jego skarpetki. Brzuszka nie ma. I bary ma szerokie. Po szyi widać, że pakuje.

Przedstawicielka Starsoftu kończyła wprowadzenie.

– Zatem bez przedłużania… Proszę państwa, profesor Timothy Rostowski z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i wykład „Tajniki rozmowy kwalifikacyjnej”. Panie doktorze, oddaję panu głos.

Tim dopił herbatę i przejął od kobiety mikrofon.

Przedstawicielka usiadła na fotelu w pierwszym rzędzie, a on stał, milczał i drapał się w czoło, jakby zapomniał, o czym miał mówić.

– Skarpetek nie ma czerwonych – szepnęła Tamara do Alicji.

Rostowski spojrzał na widownię i odszukał wzrokiem znajomą blondynkę.

– Ładna pogoda, prawda? – rzucił.

Słuchacze obrócili się ku wysokim oknom. Pogoda rzeczywiście była piękna. Czerwiec rozwijał upalne skrzydła, racząc wszystkich słońcem i zapowiedzią zbliżającego się wielkimi krokami lata. Spojrzeli na wykładowcę i pokiwali głowami.

– Cieszę się, że państwa widzę – padło kolejne zdanie.

Alicja poczuła, że jej twarz robi się lodowato zimna, a dół brzucha niezwykle ciężki. Po chwili sytuacja się odwróciła: twarz stała się ociężała i gorąca, a brzuch się zassał i skamieniał.

– O, kurwa – szepnęła Tamara – musiał cię słyszeć.

– Ja stąd wychodzę – wyszeptała martwymi wargami Alicja.

– Siedź, głupia, muszę go złowić!

– Wychodzę.

– Siedź albo wyleję na ciebie kawę. Już jedną dzisiaj wylałam, zwalę na rękę, co ją mam zwolnić.

Wykładowca uśmiechnął się do Alicji i litościwie przeniósł wzrok na innych słuchaczy.

– On specjalnie to zrobił normalnie – szepnęła Alicja. – Złoś­liwy skurczybyk, specjalnie to zrobił. Znęca się nade mną.

– Zasłużyłaś sobie.

– Być może – usłyszały głos Rostowskiego – nie powiem państwu niczego, czego państwo nie wiecie…

Spojrzał na słuchaczy i dostrzegł miny mówiące: „Nie nabierzesz nas, profesorku, na takie tanie chwyty”.

– Nie nabiorę was, prawda? – skomentował. – Tani chwyt, to pomyśleliście?

W tym momencie wiele twarzy obdarzyło go nowym zainteresowaniem.

– Facet nie jest taki głupi, na jakiego wygląda – sapnęła Tamara.

– Ale wkurwiający jest. Jeśli powtórzy jeszcze cokolwiek z tego, co powiedziałam…

– Na tym polega problem z rozmowami kwalifikacyjnymi – ciągnął Tim. – Wydaje nam się, że nie damy się nabrać na tanie chwyty. One rzeczywiście są łatwe do wychwycenia. Ale życie to nie film. Nasi rozmówcy, znaczy ci, którzy chcą dostać pracę, także są wyczuleni na „tanie zagrywki” i zapewniam państwa, że ich nie stosują. Chyba że są skończonymi idiotami.

– Dobrze mówi – szepnęła Tamara.

– Nie lubię go – syknęła Alicja.

– Człowiek jest doskonałym kłamcą. Kłamie dużo lepiej, niż się wydaje przeciętnemu przedstawicielowi tego samego gatunku. Niestety, jest bardzo słabym wykrywaczem kłamstw. Większość ludzi nie umie odróżnić kłamstwa od prawdy, jesteśmy za słabi do tej roboty. Są sztuczne inteligencje, które potrafią wykryć w tonie głosu alikwoty świadczące o kłamstwie. Ale czy zastosujemy taki program podczas rozmowy kwalifikacyjnej? Czy byłoby to zgodne z prawem? Niech państwo pozwolą, że coś zaprezentuję.

Tim podszedł do laptopa, podłączył do niego pendrive, po czym kilka razy kliknął myszką. Wielki, unoszący się za nim ekran zgasł.

– Właśnie uruchomiłem eksperymentalny program o nazwie Loki. Nie mogę państwu pokazać, jak wygląda, dlatego wyłączyłem obraz i odłączyłem laptop od sieci. Program Loki, nad którym pracujemy na uniwersytecie, wykrywa kłamstwo. Jeśli znacie państwo mitologię nordycką, to wiecie, że jego nazwa pochodzi od słynnego łgarza. Ale lepiej, jeśli zamiast opowiadać o programie, zademonstruję jego możliwości. Czy zgłosi się ktoś do eksperymentu? Obiecuję, że nie będzie bolało…

Słuchacze zareagowali śmiechem.

– …ani nie trzeba wstawać z miejsca – dodał. – Pani? Doskonale.

– Jakaś suka mnie uprzedziła – jęknęła Tamara, która też podniosła rękę.

– Za daleko siedzimy, dlatego cię nie wybrał.

Istotnie, spodziewając się, że prezentacja będzie nudna, usiadły daleko i wysoko.

– Jak się pani nazywa? – spytał Tim.

– Wanda Wentzel – odparł kobiecy głos.

– To ta kulturystka z Realteku – syknęła Tamara i wychyliła się, żeby lepiej widzieć ochotniczkę.

W drugim rzędzie siedziała dobrze zbudowana blondynka w obcisłej, czerwonej sukience.

Wykładowca zerknął na ekran laptopa i ocenił:

– Zdaje się, że powiedziała pani prawdę.

Słuchacze spojrzeli na Wandę. Ta z uśmiechem skinęła głową.

– Porozmawiajmy przez chwilę, żeby skalibrować Lokiego. Zgadza się pani?

– Tak.

– Niech pani powie o sobie parę słów.

– Nazywam się Wanda Wentzel, pracuję w Realteku na stanowisku szefowej haerów, uwielbiam sport, jazdę konną, muzykę filmową i…

Tim podniósł rękę.

– Dziękuję. Loki został skalibrowany. Nie obraziła się pani, że tak nieładnie przerwałem?

– Nie.

Tim zerknął w ekran.

– Prawda!

Słuchacze zachichotali.

– Zadam teraz pani parę pytań. Proszę na nie odpowiadać zgodnie ze swoją fantazją. Proszę czasami kłamać, a czasami mówić to, co pani myśli. Zobaczymy, czy Loki sobie z tym poradzi. Jest pani gotowa?

– Tak – odparła z uśmiechem Wentzel.

– Znowu powiedziała pani prawdę. Chociaż odczuwa pani pewne napięcie. Czy tak?

Kobieta przez chwilę milczała.

– Nie.

Tim uśmiechnął się, patrząc na ekran.

– Teraz minęła się pani z prawdą, tak?

– Tak.

– I znowu usłyszeliśmy prawdę.

Wanda skinęła głową. Publiczność pomrukami i komentarzami wyraziła zainteresowanie.

– No dobrze, teraz seria pytań. – Czy lubi pani kolor… – przyjrzał się jej sukience – …czerwony?

– Uwielbiam.

– Prawda, nawet entuzjazm.

Kobieta żywo skinęła głową.

– Czy jest pani mężatką?

– Nie!

– I znowu prawda.

– Czy była pani mężatką?

– …nie.

Tim zacisnął wargi, tłumiąc uśmiech.

– Umówmy się, że nie będę na głos podawał interpretacji Lokiego.

Słuchacze wybuchnęli śmiechem. Wanda się zarumieniła.

– Czy lubi pani swoją pracę?

– Oczywiście.

– Loki twierdzi, że czasem tak, czasem zaś pani jej nie cierpi. Pomylił się?

– Tak.

– I znowu uznajmy, że mówi pani prawdę.

Rozległy się brawa. Tim uniósł ręce, by je uciszyć.

– Koniec eksperymentu. Dziękuję, pani Wando.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Mężczyzna zerknął na ekran laptopa i teatralnie szerzej otworzył oczy.

– Rzeczywiście…

Widownia znowu się roześmiała.

– Dobrze, tym razem naprawdę wyłączam Lokiego…

Timothy nacisnął kilka razy klawisz myszy i wyprostował się, pocierając ręce. Na ekranie za nim pojawił się slajd z napisem: „Koniec eksperymentu”.

– Ty, kupmy taki program – szepnęła Tamara.

– Cicho.

– Podobno go nie lubisz.

– Nie lubię.

– Wciąż pracujemy nad tym programem – podjął wykładowca – ale jak państwo widzicie, na podstawie samego napięcia w głosie jest w stanie, praktycznie ze stuprocentową skutecznością, ocenić, czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. Chcielibyśmy zacząć sprzedawać Lokiego. Problem polega na tym, że poza murami uczelni, zgodnie z polskim prawem, używanie go jest nielegalne. Popełniłem więc tu małe przestępstwo.

– Uuu – mruknęła Tamara.

– Ale co by nam dał? – zastanowił się Tim. – Co dzięki niemu państwo by zyskali? Czy państwa rozmówcy podczas rozmów kwalifikacyjnych zawsze są szczerzy?

Odpowiedzią był śmiech.

– Czy państwo o tym nie wiecie? Oczywiście, że wiecie. Ludzie kłamią non stop. Mówiąc komplementy, zapewniając, że wszystko u nich w porządku, twierdząc, że nie potrzebują pomocy, oznajmiając, że są „cholernie szczęśliwi”. Kłamstwo jest podstawą społecznego istnienia. Wyeliminowanie go spowodowałoby globalną katastrofę. Zatem o co chodzi w rozmowach kwalifikacyjnych? – ciąg­nął. – Czy rozumiemy, po co zadajemy te dziwne pytania typu: „Gdzie pani widzi siebie za pięć lat?”, „Niech pan opisze swoją największą porażkę”, „Niech mi pani sprzeda ten długopis”?

– Też nie wiem, po co zadajemy te pytania – sapnęła Alicja.

– Oczywiście tylko po to, żeby zobaczyć reakcję naszego rozmówcy czy rozmówczyni. – Tim sam odpowiedział na swoje pytanie. – No i zobaczyliśmy. Rozmówca się zawstydził, roześmiał, zrobił coś dobrze albo strzelił gafę. Jakie to ma znaczenie? Przecież i tak w gruncie rzeczy chodzi o to, jak to zrobił: jak strzelił gafę, jak się roześmiał, jak się zawstydził. Zrobił to z wdziękiem? Sztywno? Nudno? To oceniamy, prawda?

– Ja to oceniam – zapewniła szeptem Tamara.

– I popełniamy błąd – ciągnął Rostowski.

– Noż kurwa – warknęła Skok.

– Dlaczego? – spytała Wanda Wentzel.

– Bo zawstydzenie, wdzięk, gafa, to wszystko są podstawowe formy uwodzenia i zwodzenia, a do tego jesteśmy urodzeni. Do zwodzenia. To składowa kłamstwa. Od zarania dziejów naszego gatunku mężczyźni zwodzili kobiety i odwrotnie. Mężczyźni konkurowali z innymi mężczyznami, a kobiety konkurowały z kobietami. I one, i oni walczyli o wszystko: o jedzenie, władzę, a przede wszystkim… o miłość.

– Boże, już go kocham – westchnęła Tamara i spojrzała na Alicję. – Poważnie.

– O miłość? – znowu odezwała się Wentzel.

– Tak. Przecież to podstawowa siła kierująca naszymi poczynaniami. To dla miłości mężczyźni dbają o ciało, kobiety wkładają szpilki, dla miłości staramy się być piękniejsi i bardziej atrakcyjni, niż jesteśmy w rzeczywistości.

– Czy ty widzisz – szepnęła Tamara – jakie on ma piękne przedramiona?

Alicja spojrzała na podwinięte rękawy wykładowcy i na mięś­nie biegnące od łokci do silnych dłoni. Rzeczywiście miał ładne przedramiona. Mimo to nie przytaknęła koleżance.

– I właśnie – ciągnął mężczyzna – na tym polega problem z rozmowami kwalifikacyjnymi. To taniec autoprezentacji. Nasi rozmówcy zachowują się jak rajskie ptaki podczas godowych tanów…

W tym momencie zaczął wyświetlać film, na którym jakiś egzotyczny ptak rozpoczął na gałęzi popisy przypominające taniec Michaela Jacksona. Potem pojawił się ptak tak śmiesznie kiwający głową, że rozbawił wszystkich niemal do łez. Seria krótkich ujęć zaprezentowała kolorowe ptaki skaczące, rozpościerające skrzydła, stroszące pióra i robiące inne przezabawne rzeczy. Alicja i Tamara śmiały się i ocierały oczy.

– Rozumiecie państwo, rozmowa kwalifikacyjna jest serią popisów, kłamstw oraz iluzji. Człowiek, zupełnie jak te ptaki, jest stworzony do tego, by dobrze wypaść w podobnych sytuacjach.

– Czym się więc kierować? – Wanda okazała się dociekliwa.

Mężczyzna odwzajemnił jej uśmiech.

– Nie odpowiem, że kwalifikacjami osoby, z którą rozmawiamy, bo jak wiemy, one czasami nie wystarczą. Ktoś może świetnie znać program, system, mieć doświadczenie, a mimo wszystko nie nadawać się do pracy w zespole z powodu konfliktowego charakteru, zaborczości lub innych wad, o których oczywiście nie wspomni. Moglibyśmy użyć Lokiego i wykryć, że kandydat w poprzedniej pracy kłócił się ze współpracownikami. Ale kto nigdy się nie kłócił? Czy osoba z natury konfliktowa wie, że taka jest? Czy jeśli zapytamy ją o to wprost, Loki to wykryje? Tacy ludzie z reguły wierzą, że przyczyną zatargów są zawsze inni, więc szczerze odpowiedzą: „Nie jestem konfliktowy”, Loki zaś uzna, że powiedzieli prawdę. Czym się więc kierować? – Bezradnie rozłożył ręce. – Nie wiem! Mógłbym powiedzieć, że intuicją, przeczuciem. Tylko czym one są? Czy ktoś z państwa wierzy w takie rzeczy?

– Ja wierzę – szepnęła Alicja.

– Ja nie bardzo – ciągnął Rostowski. – Dlatego tak ważną rzeczą jest okres próbny. Choćby podczas rozmowy kwalifikacyjnej kandydat tańczył i skakał niczym rajski ptak, w pracy wcześniej czy później ujawni się jego charakter. Dajcie mu zadania, które wystawią go na próbę, zobaczcie, jak reaguje, jak się dogaduje, co o nim sądzą inni. I będziecie mieli odpowiedź, czy dobrze wybraliście.

– Facet nie owija w bawełnę – podsumowała Tamara.

W dalszej części wykładu Tim opowiadał o niuansach mowy ciała, o sygnałach mogących sugerować niespójność autoprezentacji. Za każdym jednak razem zastrzegał, że oznaki te muszą być rozpatrywane w szerszym kontekście rozmowy i że zawsze można się pomylić. Jeśli bowiem „ktoś bardzo potrzebuje pójść do toalety, a nie chce przerywać rozmowy, możemy za­obserwować, że ma zwężone źrenice i napiętą szyję. Nie oznacza to jednak, że ten ktoś jest na nas zły. Po prostu odczuwa ucisk na pęcherz”.

Prelekcję nagrodzono brawami, a przedstawicielka Starsoftu zaprosiła słuchaczy na przerwę przed następnym wystąpieniem.

– Idziemy go dorwać! – zakomenderowała Tamara.

– Nigdzie nie idę – zaoponowała Alicja, ale koleżanka już ją ciągnęła za rękę i prowadziła w dół auli.

– Cholera jasna, że też musiałyśmy usiąść tak wysoko!

W foyer, tak jak przed wykładem, kręcił się tłum słuchaczy, żywo rozmawiających przy kawie i ciasteczkach.

– Tam jest! – prawie krzyknęła Tamara, wskazując wykładowcę, który wkładał właśnie laptop do torby, starając się jednocześnie rozmawiać z Wandą Wentzel. Kobieta w jednej ręce trzymała filiżankę, a drugą filuternie kręciła zwisający z grzywki dłuższy kosmyk złotych włosów. Wypinała w kierunku Tima mocne biodra i uśmiechała się tak promiennie, że można było od tego oślepnąć.

– Bar wzięty, nic tam po nas – oceniła Alicja. – I głodna jestem.

– Ty masz Łukasza, więc masz to w dupie. Ale mnie zależy!

– Człowieku… – westchnęła Alicja.

– Będziesz moją skrzydłową. Do boju. Kupię ci jutro dwie eklerki.

Chaber westchnęła zrezygnowana i już była gotowa podążyć za przyjaciółką, gdy przypomniała sobie przedwykładową gafę. Wyszarpnęła dłoń z ręki Tamary.

– Nie idę.

Skok stanęła jak wryta.

– No co ty?!

– Nie idę. Zbłaźniłam się, nie idę.

– Chodź, nie zostawiaj mnie samej!

– Nie mogę!

Tamara patrzyła przez chwilę skonsternowana na przyjaciółkę. Kiedy się odwróciła w stronę Rostowskiego, zobaczyła, że wychodzi z hotelu… w towarzystwie Wandy Wentzel.

– I kulturystka pierdolona nam go ukradła – jęknęła.

***

– Fantastyczny wykład. – Wanda uśmiechnęła się do Tima.

Szła od strony, z której wiał wiatr, i wiedziała, że mężczyzna musi czuć jej perfumy. A one zawsze działały. Widziała, jak rozłożysta pierś pod jego koszulą się unosi, a nozdrza minimalnie rozszerzają.

– Dziękuję. Ale czy pani… – zawahał się, zerkając na hotel – …wie pani, konferencja trwa.

– Najważniejszego już się dowiedziałam – zapewniła Wanda. Zerknęła na zegarek.

Był to wystudiowany ruch. Miał pokazać jej nieskazitelne, gładkie, muskularne przedramię, wypielęgnowaną dłoń i perłowe, wczoraj zrobione tipsy.

– Jest za wcześnie na obiad, ale co powiedziałby pan na… brunch?

– Jadłem śniadanie. – Rostowski się uśmiechnął.

– Umówmy się, że to będzie rozmowa biznesowa. Pamięta pan, że jestem z Realteku?

– Oczywiście.

– Zastanawiam się, czy nie zaproponować panu wykładu u nas. Dobrze płatnego.

Tim wspomniał utyskiwania Luizy i pozwolił, by w jego oczach pojawił się błysk zaintrygowania. Wanda to dostrzeg­ła. Przypomniała sobie wykład i zdała sprawę, że potrze­bowałaby Lokiego, by sprawdzić, czy mężczyzna udaje, czy rzeczywiście jest zainteresowany. Rozbawiła ją ta myśl i wybuchnęła śmiechem. Dzięki temu mógł zobaczyć jej nieskazitelnie białe zęby.

Zobaczył. Widziała to w jego twarzy.

– Co panią tak bawi?

– Pan mnie wprawia w dobry humor. Więc jak? Chce pan zarobić? Ja stawiam. Znaczy Realtek.

Starał się nie patrzeć na dobrze dopasowaną czerwoną sukienkę Wandy, na jej mocne łydki zwieńczone czerwonymi szpilkami. „To tylko interes” – upominał siebie.

– Dobrze – odparł.

– Przyjechałam tu taksówką. Podwiezie mnie pan? Znam drogę. To urocze miejsce.

W tym momencie Tim zaczął się zastanawiać, czy jego audi jest w środku czyste.

Dostrzegła jego wahanie.

– Wie pan, że pana wykład wyostrzył mi zmysły? Pańska twarz jest dla mnie jak otwarta księga. Czego pan się boi? Chyba nie mojej muskulatury?

Rostowski nabrał powietrza w płuca.

„Ależ on ma szeroką pierś – pomyślała. – Też ćwiczy!”.

– Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. Zapraszam. – Wskazał jej swój wóz i otworzył drzwi od strony pasażera.

Wanda ochoczo wsunęła się na fotel. Celowo podciągnęła przy tym sukienkę, by wyżej odsłonić pełne uda.

Tim obszedł samochód od strony maski i zasiadł za kierownicą.

– Dokąd?

– Będę pana nawigacją – odparła, przeciągając palcem po udzie. – Rozumie pan: w lewo, w prawo, w górę, w dół… – Roześmiała się.

Mruknął silnik samochodu i zamaskował chrząknięcie Tima, który udał, że nie rozumie aluzji. Wycofał wóz na jezdnię i spojrzał na Wandę pytająco.

– Zatem?

– Prosto.

Po dwudziestu minutach jazdy Tim zatrzymał samochód na parkingu i rozejrzał się zaskoczony.

– Nie widzę tu żadnej restauracji.

Wokół rozpościerała się elegancka dzielnica niedawno postawionych nowoczesnych, przeszklonych kamienic. Dostrzegł zakład fryzjerski, salon kosmetyczny, sklep spożywczy, ale żadnego lokalu gastronomicznego.

Wanda uśmiechnęła się do niego, nachylając lekko, by docenił walory jej dekoltu.

– Ależ panie doktorze. Mówiłam, że zapraszam pana na brunch do uroczego miejsca, ale nie mówiłam, że do restauracji.

 

Redakcja: Krystyna Podhajska

Korekta: Beata Wójcik, Magdalena Matuszewska

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie wykorzystane na okładce:

© Matusciac | Dreamstime.com, Drew Hays/Unsplash

 

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m. 3

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-67341-93-6