Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fangirl niespodziewanie umawia się na randkę z aktorem, w którym podkochuje się od lat.
Marcus Caster-Rupp coś ukrywa. Podczas gdy cały świat zna go jako Eneasza, główną postać topowego serialu, w fanfikowym środowisku udziela się jako Książkowy!EneaszByNigdy – popularny twórca opowiadań z ulubionym shipem internautów, czyli Lawineaszem. April Whittier również ma swoje sekrety. Chociaż jest zagorzałą fanką Lawinii, w „prawdziwym życiu” nie przyznaje się do swojego fanfikowego i cosplayowego hobby. Postanawia opublikować swoje zdjęcie na Twitterze, które staje się viralem. Wszyscy komentują jej cosplay Lawinii w wersji plus size. Żeby utrzeć nosa hejterom, Marcus postanawia zaprosić ją na randkę. Chociaż ich pierwsze spotkanie to katastrofa, Marcus szybko się orientuje, że chciałby od April czegoś więcej niż tylko jednorazowej pokazówki przed opinią publiczną. Kiedy jednak odkrywa jej internetowe alter ego, ma przed nią do ukrycia jeszcze jeden sekret. Czy Marcus i April odważą się odsłonić swoje tajemnice, gdy na szali znajdą się miłość i kariera?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 467
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla każdego, kto kiedykolwiek tak jak ja miał wątpliwości: można pożądać kogoś, kto wygląda jak ty. Można kochać kogoś, kto wygląda jak ty. Ktoś, kto wygląda jak ty, może mieć swoje szczęśliwe zakończenie. Przysięgam <3
1
Między jednym a drugim ujęciem Marcus starał się nie zwracać uwagi na to, co oczywiste: to była koszmarnie kretyńska śmierć.
Niemniej na znak dany przez reżysera Marcus raz jeszcze ryknął prosto z trzewi i wjechał w wojenny chaos. Czuł metaliczny posmak adrenaliny, gdy galopem przebijał się przez duszący dym produkowany przez maszynę. Minęli go rozpędzeni i rozkrzyczani kaskaderzy na koniach, podczas gdy jego własny wierzchowiec skakał rytmicznie między jego udami. Błoto – albo, sądząc po zapachu, jakaś paskudna mieszanina błota i końskiego łajna – prysnęło mu w policzek. Specjalny wysięgnik z kamerą zamontowany na SUV-ie jechał z przodu, rejestrując całą determinację i desperację postaci.
Może niekonieczne spodobał mu się scenariusz tego sezonu, ale za to te sceny wprost uwielbiał. Ich cielesność. I to, że w budżecie serialu zmieściły się te ogromne dymiarki, ta kamera śledząca jego ruchy, ci kaskaderzy, a nawet dodatkowe lekcje jazdy konnej dla niego. Pieniędzy wystarczyło na wynajęcie wielu akrów hiszpańskiego wybrzeża dla samego tylko finału sezonu, ostatecznej bitwy. Pozwoliło im to na liczne próby i filmowanie tygodniami, całymi potwornymi tygodniami, żeby tylko otrzymać idealne ujęcia.
A bywało rzeczywiście potwornie. Często. Jednak dzięki temu, że ich ekipa z zaplecza filmowego składająca się z niemal tysiąca zaprawionych w boju profesjonalistów zdołała stworzyć tak misterną i przekonującą scenografię, Marcus nie musiał aż tak udawać, nie musiał wytężać sił, by się zatracić w roli. Ten mglisty, chaotyczny krajobraz dokoła pomagał wczuć się w postać, a dosłowna i metaforyczna choreografia hitowego serialu oraz tej konkretnej sceny współdziałała z nim niczym doskonale wyszkolony pies.
Nie było cięcia, kiedy Dydona – Carah, jego utalentowana koleżanka, którą znał już od siedmiu lat, kiedy to zaczęła się przedprodukcja – pojawiła się we mgle dokładnie w tym samym miejscu, co w czasie prób, z wycelowanym w niego mieczem. Showrunnerzy dla tej bitwy zaplanowali długie sceny bez cięć, gdzie tylko było to możliwe.
– Przybyłam po swoją zemstę, Eneaszu Zdrajco! – krzyknęła Dydona głosem ochrypłym i łamiącym się od gniewu, lecz pewnie także zwykłego zmęczenia.
Marcus zatrzymał konia w bezpiecznej odległości i zeskoczył. Podbiegł do Dydony, odtrącił jej broń jednym płynnym ruchem i chwycił ją za ramiona.
– A ja przybyłem po ciebie, moja kochana. – Ujął jej twarz brudną dłonią. – Gdy tylko usłyszałem, że raz jeszcze znalazłaś się wśród żywych. Nawet powrót zmarłych z Tartaru nie zdołał mnie powstrzymać. Nic i nikt mnie nie obchodzi. Niech świat płonie. Pragnę ciebie i tylko ciebie, stanę przeciwko bogom, byle z tobą być.
Może i ta kwestia podważała rozwój postaci z całego sezonu, nie wspominając już o różnicach w treści literackiego pierwowzoru, lecz Marcus nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Nie w tej chwili.
Pod wpływem jego dotyku Carah na moment złagodniała. Wtuliła się w jego dłoń.
Po całym dniu filmowania oboje cuchnęli. Podobnie jak wszyscy dokoła. I cały ten teren zasłany końskim łajnem. Błoto wdarło się w takie zakamarki jego ciała, że wolał o tym nie myśleć. W takich okolicznościach przedstawianie rozpaczy i nadludzkiej wytrwałości przychodziło mu bez trudu.
Dydona go odepchnęła.
– Przecież sam jesteś półbogiem – przypomniała mu z kpiącym uśmieszkiem. – Ożeniłeś się z inną półboginią, którą zdradzasz. Wszedłeś do łoża mojej siostry, która usłyszawszy o mym powrocie z Hadesu, z hańby zakończyła swój żywot na ostrzu własnego miecza. Mogę mieć jedynie nadzieję, że dzisiaj powstanie z martwych, by dokonać zemsty w swoim imieniu.
Z łatwością przywołał wstyd i pochylił głowę.
– Myślałem, że utraciłem cię już na zawsze. Lawinia może i oddała mi swą rękę, lecz ja zamknąłem przed nią serce. Zaś Anna… – Zmarszczył brwi, błagając o zrozumienie mimo pozornych przewinień. – Była jak twoje odbicie w zmatowionym zwierciadle. Niczym więcej.
W jego głowie pojawiła się niechciana myśl. Bezwstydna Stanka Lawinii na widok tej sceny padnie jak rażona piorunem.
– Zdradziłeś śmiertelników, a teraz zdradzasz też bogów. Prawdziwy z ciebie Pobożny Eneasz. – Dydona kucnęła i płynnym ruchem odzyskała swoją broń. – Pierwsza się zemszczę. Inni będą musieli zadowolić się dręczeniem cię w zaświatach.
Dzierżyła miecz z pewnością i spokojem, a przychodziło jej to z łatwością. Chociaż rękojeść z brązu miała słuszną wagę, samo ostrze, wykonane z lekkiego aluminium, ze względu na bezpieczeństwo wszystkich dokoła miało tępą krawędź. Jego broń była dokładnie taka sama. Mimo wszystko kiedy Dydona zadała cios i rozpoczęli taniec, którego uczyli się tygodniami, rozległ się brzęk metalu.
Marcus poruszał się właściwie bez namysłu, co udało mu się wypracować niezliczonymi treningami i powtórzeniami. Choreograf i koordynator scen walk starannie zaplanowali każdy element, żeby podkreślić jednostronność tej potyczki: Dydona próbowała go skrzywdzić, lecz on tylko pragnął ją rozbroić w taki sposób, by nie zadać jej żadnej rany.
Po tym, jak niespodziewanym gwałtownym atakiem zmusiła go do wycofania, wychrypiała:
– Nie zdoła mnie pokonać żaden mężczyzna!
Minęły ich kolejne galopujące konie. Uciekinierzy z podziemia częściowo zasłonięci przez dym gryźli i kopali, porywali porzuconą broń i atakowali nią śmiertelnych i nieśmiertelnych przeciwników, którzy próbowali ich zagonić z powrotem do Tartaru. Pojedynek Marcusa z Dydoną odbywał się pośród jęków agonii i pokrzykiwań.
Dokładna praca nóg i powrót do Dydony. Precyzja. Precyzja. Zablokuj jej szaleńczy cios.
– Może to i prawda. – Posłał jej uśmiech, cierpki i drapieżny. – Jednak przed chwilą przypomniałaś nam obojgu, że jestem kimś więcej niż mężczyzną.
To było nieporadne nawiązanie do słynnych kwestii zarówno z drugiego tomu Bogów bram, jak i drugiego sezonu serialu, w którym Dydona wymruczała w jego objęciach, że żaden mężczyzna nie zdoła jej uwieść. Jestem kimś więcej niż mężczyzną, odparł wtedy i przerwali filmowanie, żeby resztę sceny zagrała dublerka Carah.
Kolejne ciosy mieczem. Niektóre celne, większość nie. I oto nadszedł tragiczny moment: Marcus sparował jej ostatni, beznamiętny atak i nieumyślnie popchnął ją na gumową broń z zielonym ostrzem jednego ze swoich ludzi.
Dział efektów specjalnych dorobi później miecz i krew. Odbiorcy zobaczą śmiertelną ranę w miejscu, gdzie teraz istniał jedynie ubłocony jedwab.
Łzy. Ostatnie wyszeptane słowa.
Klęczał na wybrzeżu, a ona umarła w jego ramionach.
Gdy odeszła, on popatrzył jeszcze mokrymi oczami na toczącą się dokoła walkę. Zobaczył, że siły Tartaru przegrywają i nie jest już potrzebny swoim ludziom. Potem ostrożnie złożył ciało ukochanej obok swojego miecza, który był umiłowanym podarunkiem od Dydony z czasów spędzonych w Kartaginie, i pomaszerował w chaos, pozwalając, by jeden z umarłych śmiertelnie go ugodził.
– Jeszcze się zobaczymy na Polach Elizejskich, moja miła – mruknął z ostatnim oddechem.
Na czas trwania tej długiej sceny Marcus odszedł. Istniał tylko Eneasz, zdezorientowany, zrozpaczony, odchodził z nadzieją.
– Cięcie! – zawołał reżyser, a jego polecenie poniosło się echem po obsłudze. – Myślę, że tym razem to już wszystko. Mamy to!
Kiedy reżyser i kierownik produkcji się odwrócili, żeby o czymś porozmawiać, wrócił prawdziwy Marcus. Jego głowa unosiła się gdzieś nad ramionami, jakby oderwana i pusta. Zdarzało mu się tak, kiedy naprawdę tracił realną tożsamość i całkowicie zatracał się w roli.
Na swój sposób było to wspaniałe. Dzień w dzień przez lata pracował właśnie dla tego uczucia.
Jednak teraz to było dla niego za mało.
Carah szybciej doszła do siebie. Podniosła się z błota i westchnęła głośno.
– Całe, kuźwa, szczęście. – Wyciągnęła do niego rękę. – Gdybym miała ochotę na błotną kąpiel, wybrałabym się do spa, bo tam ta pieprzona, włażąca w dupę maź pachnie drzewem herbacianym i lawendą, a nie końskim łajnem.
Marcus się zaśmiał i wsparł na niej. Jego skórzana zbroja zdawała się ważyć tyle co Rumpelsztyk – koń fryzyjski, którego treser właśnie wyprowadzał z planu.
– Jeśli cię to pocieszy, od twojej skóry bije teraz zdrowy blask świeżo zadźganej truposzki.
– W takim razie zajebiście szkoda, że już wcześniej zrobili wszystkie zbliżenia. – Powąchała własną pachę, zmarszczyła nos i z rezygnacją wzruszyła ramionami. – Szlag, potrzebuję prysznica i to pronto. Tyle dobrego, że na dzisiaj koniec.
Carah w zasadzie nie oczekiwała odpowiedzi. Marcus tylko przytaknął.
– Mnie została już tylko jedna scena – ciągnęła dziewczyna. – Kręcimy ją w studiu w tym tygodniu. Montaż ujęć z mojego treningu walki mieczem. A ty?
Najpierw przetestował słowa w głowie, szukając w nich fałszu. Jednak okazały się prawdziwe.
– Nie, to koniec. Scenę nieśmiertelności ogarnęliśmy przed Bitwą o Żywych.
To oznaczało, że sekwencja sprzed chwili będzie jego ostatnim wspomnieniem z pracy nad Bogami bram, choć dla widzów będzie nią osiągnięcie przez Eneasza pełnej nieśmiertelności. Ambrozja, nektar i łyk wody z rzeki Lete to nieco zdrowszy napitek niż krew, brud i rozpacz.
Po tymże napitku Eneasz zapomni zarówno o Dydonie, jak i Lawinii. O biednej Annie też.
A po premierze finałowego odcinka sezonu fani serialu zamordują R.J.-a i Rona – głównych scenarzystów, producentów wykonawczych i showrunnerów – tak online, jak i na konwentach. Z licznych powodów, ponieważ ta nagła zmiana w postaci Eneasza stanowiła tylko jedną z wielu porażek fabularnych w ostatnich odcinkach. Marcus nawet nie umiał oszacować, ile powstanie uszczypliwych fanfixów niezadowolonych widzów.
Zdecydowanie setki. Jeśli nie tysiące.
On sam napisze co najmniej jeden albo dwa jako Książkowy!EneaszNigdyBy, prosząc o pomoc Bezwstydną Stankę Lawinii.
Mrużąc oczy w resztkach dymu, popatrzył na leżące na ziemi miecze. Kawałki materiału z porwanych kostiumów. Plastikową butelkę po wodzie za manekinem przebranym za martwego członka floty Eneasza. Oby nie pojawiła się w kadrze.
Czy powinien zabrać coś z planu na pamiątkę? Czy w ogóle tego chciał? I niby co z tego brudnego wybrzeża miałoby symbolizować ponad siedem lat pracy w serialu i nie śmierdzieć zbyt mocno na półce w jego domu?
Nic. Nic.
Dlatego po ostatnim, szczerym uścisku z Carah poszedł z pustymi rękami do swojej przyczepy. Jednak uszedł może dziesięć kroków, kiedy ktoś złapał go za ramię i zatrzymał.
– Poczekaj, Marcus – polecił aż nazbyt znajomy głos.
Mężczyzna się odwrócił i wtedy Ron gestem ściągnął kilku kamerzystów – z jakiegoś powodu znowu kręcili – i zawołał Carah oraz stojących nieopodal ludzi z obsługi.
Niech to szlag! Marcus ze zmęczenia zapomniał o tej małej ceremonii. W teorii był to hołd składany każdemu z głównych aktorów danego sezonu na koniec ostatniego dnia jego pracy na planie. W rzeczywistości kręcono zakulisowy klip, który miał zachęcić widzów do kupna fizycznych nośników z serialem albo przynajmniej dopłaty za materiały dodatkowe.
Dłoń Rona wciąż spoczywała na ramieniu aktora. Marcus nie próbował jej strącić, ale na moment pochylił głowę. Zebrał myśli i przygotował się mentalnie.
Zanim będzie mógł wreszcie odejść, musi zagrać jeszcze jedną rolę. Tę, którą ćwiczył przez większą część dekady i którą z każdym kolejnym rokiem miał coraz większą ochotę porzucić.
Marcusa Castera-Ruppa.
Przyjacielskiego. Próżnego. Ciemnego jak zadymione pole bitwy dokoła.
Był jak grzeczny golden retriever, dumny z tych kilku sztuczek, które jakimś cudem zdołał opanować.
– Kiedy zaczynaliśmy poszukiwania naszego Eneasza, wiedzieliśmy, że potrzebujemy aktora o atletycznej budowie. Kogoś, kto będzie wyglądał jak urodzony przywódca i obiekt westchnień kobiet. Ale przede wszystkim… – Ron uniósł rękę i uszczypnął Marcusa w policzek, dość znacząco, żeby przyprawić go o nagły gniew. – Przede wszystkim musiał mieć ładną twarz. Moglibyśmy szukać jeszcze dekadę, a nie znaleźlibyśmy śliczniejszego chłopaka.
Wszyscy dokoła się zaśmiali.
Serialowy Eneasz poczuł ucisk w żołądku.
Jeszcze jedno uszczypnięcie i zmusił się do szerokiego uśmiechu pełnego zadowolenia. Potrząsnął włosami i zrzucił zbroję, by pokazać niewidzialnej widowni bicepsy. Jednocześnie odsunął się od Rona. Potem showrunner i reszta zespołu zaczęli go zachęcać, by coś powiedział, by wygłosił przemowę na cześć wieloletniej pracy na planie.
Bez przygotowania. Czy ten pieprzony dzień się kiedyś wreszcie skończy?
Jednak wszedł w ciepłe objęcia roli. Znajome. Kojące, nawet jeśli coraz bardziej klaustrofobiczne. W jej okowach wiedział, co robić. Co powiedzieć. Kim być.
– Pięć lat temu… – zwrócił się do Rona. – Czekaj. Ile my już lat właściwie filmujemy?
Showrunner zaśmiał się pobłażliwie.
– Siedem.
– W takim razie siedem lat temu. – Marcus bez zażenowania wzruszył ramionami, szczerząc zęby do kamery. – Kiedy siedem lat temu zaczęliśmy kręcić serial, nie miałem pojęcia, co nas właściwie czeka. Jestem niezmiernie wdzięczny za tę rolę, za naszych widzów. Ponieważ potrzebowaliście – zmusił się, żeby wypowiedzieć te słowa – ładnej twarzy, cieszę się, że właśnie moja jest najładniejsza, jaką widzieliście. Nie jestem zdziwiony, ale wdzięczny.
Uniósł brew i oparł zaciśnięte pięści na biodrach w pozie herosa, czekając na kolejną salwę śmiechu. Tym razem osobiście i celowo ją wywołał.
Ta odrobina kontroli choć trochę uspokoiła jego żołądek.
– Cieszę się również, że znaleźliście inne piękne twarze, by zagrały ze mną. – Puścił oko do Carah. – Nie tak śliczne jak moja, oczywiście, niemniej całkiem, całkiem.
Obsługa znowu się uśmiechnęła, a serialowa Dydona przewróciła oczami.
Mógłby teraz odejść. Wiedział o tym. Nikt poza jego najbliższymi współpracownikami nie oczekiwał od niego niczego więcej.
Jednak musiał powiedzieć jeszcze jedną rzecz, ponieważ to faktycznie był jego ostatni dzień. Faktycznie właśnie zakończył siedem pieprzonych lat życia, wypełnionych ciężką pracą i wyzwaniami, i osiągnięciami, i radością, którą czerpał z tego znoju, ze sprostania tym wyzwaniom i uznania tych osiągnięć za ważne i należące do niego.
Umiał teraz jeździć na koniu tak, jakby robił to przez całe życie.
Mistrzyni miecza powiedziała, że najlepiej z obsady radził sobie z bronią białą i najszybciej ze wszystkich znanych jej aktorów pracował nogami.
W końcu nauczył się z łatwością wymawiać łacińskie słowa, co jego rodzice docenili i jednocześnie uznali za gorzką ironię.
W czasie trwania Bogów bram został nominowany do pięciu ważnych nagród. Oczywiście żadnej nie zdobył, ale musiał wierzyć – i wierzył – że nie otrzymał tych nominacji tylko za ładną twarz, lecz także za umiejętności. Za emocjonalną głębię. Publika mogła go uważać za aktorskiego sawanta, zdolnego do udawania inteligencji mimo jej braku, jednak on wiedział, ile pracy włożył w swoje rzemiosło i swoją karierę.
Nie osiągnąłby tego bez ekipy filmowej.
Ustawił się tak, by popatrzeć na kilkoro z tych ludzi i jednocześnie zasłonić przed kamerą zmieniony wyraz twarzy.
– Na koniec chciałbym podziękować wszystkim, którzy pracowali wytrwale za kulisami naszego serialu. Jest was prawie tysiąc i nie… – Szczerość poplątała mu język, musiał na moment zamilknąć. – …nie wyobrażam sobie, bym mógł trafić na ludzi bardziej pracowitych i zdolnych. Dziękuję wszystkim producentom, kaskaderom, kierownikom lokacji, trenerom akcentu, projektantom produkcji, projektantom kostiumów, charakteryzatorom, specjalistom od efektów i wielu, wielu innym. Jestem wam winien więcej, niż mogę wyrazić.
I już. Gotowe. Udało mu się to powiedzieć bez wielkiego jąkania.
Później przeżyje żałobę i zastanowi się nad następnymi krokami. Teraz musiał po prostu się umyć i odpocząć.
Po ostatniej rundzie zawstydzającego aplauzu i chwili uścisków dłoni oraz poklepywania po plecach wreszcie zdołał uciec. Popędzi do swojej przyczepy, szybko opłucze się w umywalce, a potem uda się do najzwyklejszego hiszpańskiego pokoju w hotelu, gdzie czeka go bardzo, bardzo długi i zdecydowanie zasłużony prysznic.
A przynajmniej mu się wydawało, że uciekł, niestety tuż przed wejściem do hotelowego lobby dogoniła go Vika Andrich.
– Marcus! Masz minutkę? – zawołała zupełnie normalnym głosem, chociaż biegła z parkingu na dość wysokich szpilkach. – Miałam kilka pytań na temat tej długiej sekwencji, którą właśnie filmujecie.
Nie był do końca zaskoczony jej obecnością. Raz czy dwa w roku pojawiała się nie wiadomo skąd w miejscu, gdzie akurat kręcili, żeby popatrzeć na prace na planie i wysępić kilka wywiadów, ponieważ takie wpisy zawsze ściągały szczególnie dużo czytelników na jej bloga. Oczywiście, że chciałaby osobiście się zająć tematem finału serialu.
W przeciwieństwie do innych dziennikarzy uszanuje jego prywatność, jeśli ją o to poprosi. Nawet ją lubił. Nie na tym polegał problem.
Te same cechy, które czyniły ją jego ulubioną paparazzo-blogerką, sprawiały, że była też najmniej lubianą: była przyjacielska, zabawna. Łatwo przychodziło mu się przy niej wyluzować. Zbyt łatwo.
Była też inteligentna. Dość, by coś wyniuchać… Pewne niekonsekwencje.
Posłał jej szeroki uśmiech, zatrzymując się zaledwie krok od progu, za którym czekała wolność.
– Vika, przecież wiesz, że nie mogę pisnąć choćby słówka o tym, co się dzieje w finałowym sezonie. Ale jeśli uważasz, że twoi czytelnicy chcą zobaczyć mnie utytłanego w błocie – puścił do niej oko – a oboje dobrze wiemy, że chcą, śmiało, cyknij fotę albo dwie.
Zapozował, pokazując jej tę stronę, którą uważał za bardziej korzystną, a ona zrobiła kilka zdjęć.
– Rozumiem, że nie wolno ci powiedzieć nic konkretnego, jednak może mógłbyś jakoś opisać szósty sezon w dwóch słowach? – powiedziała, sprawdzając, co jej wyszło.
Zmarszczył brwi, stukając się po brodzie. Przez parę długich chwil udawał pogrążonego w myślach.
– Wiem! – Rozpromienił się i z zadowoleniem wyszczerzył do niej zęby. – Już. Ostatni. Mam nadzieję, że pomogłem.
Dziennikarka zmrużyła oczy i przyglądała mu się o sekundę za długo.
Potem to on musiał zamrugać, gdy oślepiła go niewinnym uśmiechem.
– Chyba… Chyba muszę poszukać innych aktorów i wypytać ich o to, w jaki sposób zakończenie serialu różni się zarówno od książek E. Wade’a, jak i, oczywiście, Eneidy Homera. Eneasz w obu opowieściach żeni się z Dydoną, ale może w telewizji obrano inny kierunek.
Homer? Że co proszę?
Na koniec Eneidy Dydona jest już od dawna, baaardzo dawna nieżywa. Na ostatnich stronach trzeciej części Bogów bram owszem, żyła, lecz straciła zainteresowanie Eneaszem, chociaż Marcus podejrzewał, że to mogłoby się zmienić, gdyby Wade postanowił wydać dwie finałowe książki z serii.
Wergiliusz pewnie przewraca się w grobie, złorzecząc po łacinie, a E. Wade powinien posłać Vice groźne spojrzenie ze swojego luksusowego apartamentu na Hawajach.
Uszczypnął się w nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym, odruchowo zwracając uwagę na brud pod paznokciami. Niech to szlag, przecież tak poważnych błędów nie dało się zignorować, ktoś musiał je poprawić.
– Eneida nie… – zaczął i zauważył, że po jego pierwszych słowach brwi Viki wędrują do góry, a jej telefon ma włączony dyktafon. Przejrzał jej niecny plan. Och, tak, zdecydowanie przejrzał. – Niestety nie znam Eneidy.Z pewnością z Homera jest całkiem utalentowany pisarz, ale za to ze mnie kiepski czytelnik.
Przynajmniej to ostatnie w gruncie rzeczy było prawdą. Zanim odkrył fanfiki i audiobooki, nie czytał wiele poza scenariuszami, a nad nimi ślęczał do czasu, aż nauczył się ich na tyle, by je nagrać, i potem wielokrotnie je sobie puszczał.
Vika stuknęła w ekran i wyłączyła dyktafon.
– Dziękuję, Marcusie. Jest mi bardzo miło, że zechciałeś ze mną porozmawiać.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Powodzenia z innymi wywiadami.
Błysnąwszy po raz ostatni sztucznym uśmiechem, wreszcie mógł wejść do hotelu i podążyć ciężkim krokiem w stronę windy.
Nacisnął guzik swojego piętra, oparł się o ścianę i zamknął oczy.
Niedługo będzie musiał się zastanowić nad swoją medialną maską – gdzie się przetarła, jak służyła mu w przeszłości i czy nadal była użyteczna. Czy zerwanie z nią okaże się warte konsekwencji, jakie poniesie w życiu osobistym i karierze.
Jednak nie dzisiaj. Teraz był zajebiście zmęczony.
Po powrocie do pokoju okazało się, że prysznic spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Nawet więcej.
Potem Marcus włączył swojego laptopa i zignorował scenariusze wysłane przez agentkę. Wybranie kolejnego projektu – takiego, który, miał nadzieję, popchnie jego karierę w nowym kierunku – może poczekać, podobnie jak sprawdzenie profilów na Twitterze i Instagramie.
Jedyne, czego zdecydowanie potrzebował przed tym, jak zaśnie na milion lat, to wysłanie wiadomości do Bezwstydnej Stanki Lawinii. Albo Stasi, jak ją zaczął nazywać ku jej wyraźnemu niezadowoleniu. Stasia to dobre imię dla wiejskiej starowinki, pisała. Niemniej nie kazała mu przestać, więc nie przestał. Ta ksywka, której nikt prócz niego nie używał, sprawiała mu więcej radości, niż powinna.
Zalogował się do serwera Lawineaszów, który pomógł założyć kilka lat temu na potrzeby bardzo aktywnej, utalentowanej i niezmiennie wspierającej społeczności twórców fanfików o Eneaszu i Lawinii. Na AO3 nadal od czasu do czasu bawił się w pisanie o Eneaszu i Dydonie, lecz ostatnio coraz mniej. Szczególnie odkąd Stasia stała się główną beta czytelniczką i redaktorką Książkowego.
Mieszkała w Kalifornii i o tej porze powinna być w pracy. Nie będzie mogła od razu odpisać na jego wiadomość, jednak jeśli Marcus nie odezwie się do niej teraz, nie odbierze jej odpowiedzi jutro z samego rana, a tego właśnie potrzebował. Z każdym tygodniem coraz bardziej.
Niedługo, już niedługo znowu znajdą się ze Stasią w tej samej strefie czasowej. W tym samym stanie.
Nie to, żeby fizyczna odległość miała jakieś znaczenie, skoro na pewno nigdy nie spotkają się osobiście.
Tylko że jednak miała znaczenie. Z jakiegoś powodu.
Bogowie bram (tom 1)
E. Wade
Literacki majstersztyk, który stał się kanwą słynnego na całym świecie serialu
E-book: 8,99 USD
Książka w miękkiej oprawie: 10,99 USD
Książka w twardej oprawie: 19,99 USD
Audiobook: 25,99 USD
Kiedy bogowie bawią się w wojnę, przegrywa ludzkość.
Junona przez wieki zbyt często widywała Jowisza ze śmiertelniczkami – a kiedy w słusznym gniewie odchodzi od niego, jej boski temperament bierze górę. Nie zważając na konsekwencje, wyzwala błyskawice tak potężne, że pęka osnowa podziemnego świata, a szczeliny sięgają samego Tartaru, gdzie przebywają martwi nikczemnicy. Uwolnieni od wiecznej kary wrócą na powierzchnię i spróbują odebrać władzę Jowiszowi – sprowadzając nieszczęście na ludzkość.
Aby dalej sprawować swe okrutne rządy i ratować kobiety, które sprowadza do swojego łoża, lecz których nie szanuje, Jowisz każe innym bogom pilnować nowych bram prowadzących do podziemnego świata, stworzonych przez niego w napadzie bezmyślnego szału. Jeśli człowiek ma przetrwać, półbogowie i śmiertelnicy muszą również dołączyć do straży.
Jaka szkoda, że w obliczu tego wszystkiego Junona dla własnych korzyści wolałaby, żeby droga do Tartaru pozostała wolna. Los ludzkości jest jej zupełnie obojętny.
2
Piach. Jeszcze więcej piachu.
Ten konkretny jednak opowie swoją historię, jeśli tylko April nadstawi uszu.
Popatrzyła ze stanowiska zmrużonymi oczami przez okulary ochronne na ostatnią próbkę gleby, porównując różne odcienie brązowego do swojej tabelki z kolorami, potem zanotowała w formularzu zawartość wody, plastyczność i konsystencję, rozmiar i kształt drobinek, a także wszystkie inne istotne dane.
Żadnego odbarwienia. Żadnego konkretnego zapachu, co było dla niej zaskoczeniem. Rozpuszczalniki dawały słodki aromat, a paliwa pachniały jak… cóż, paliwo. Węglowodorami. Jednak gleba zanieczyszczona ołowiem roztaczałaby po prostu woń piachu. Podobnie było z arszenikiem.
Wytarła dłoń obleczoną w rękawiczkę o nogawkę dżinsów i zapisała obserwacje.
Zwykle rozmawiałaby ze swoim asystentem o najbardziej bezczelnych współpracownikach albo może o najnowszych zbinge’owanych reality show, lecz o tej porze oboje byli zbyt zmęczeni, by plotkować, więc ona w milczeniu kończyła opisywanie próbki, a on wypełniał etykietę na szklany pojemniczek i uzupełniał dokumentację.
Po przesypaniu gleby do słoiczka znowu wytarła ręce o dżinsy i oznaczyła próbkę, wsunęła do torebki strunowej i umieściła w chłodziarce wypełnionej lodem. Ostatni podpis, żeby potwierdzić przekazanie próbki oczekującemu kurierowi, i koniec. Całe szczęście.
– To wszystko? – zapytał Bashir.
– To wszystko. – Westchnęła, gdy patrzyli oboje na wychodzącego kuriera. – Mogę się zająć sprzątaniem, jeśli chcesz parę minut odpocząć.
Jej towarzysz pokręcił głową.
– Pomogę.
Nie licząc półgodzinnej przerwy na lunch, byli skupieni na swoich zadaniach od siódmej rano, czyli przez niemal dziewięć godzin. Jej stopy w brudnych butach ochronnych bolały, odsłonięte fragmenty skóry szczypały od zbyt długiego kontaktu ze słońcem, a odwodnienie wywołało tępe pulsowanie pod kaskiem i marzyła o porządnym, długim prysznicu w hotelu.
Poza tym swędział ją policzek, pewnie niechcący rozsmarowała sobie tam trochę piachu. Bardzo szkoda, bo technicznie rzecz biorąc, nazywało się to ekspozycją. Albo, w prywatnym słowniczku April, kijowym pomysłem.
Odkręciła butelkę z wodą, zmoczyła ręcznik papierowy i wytarła twarz do czysta.
– Jeszcze ci trochę zostało… – Bashir podrapał miejsce blisko jej skroni. – Tutaj.
– Dzięki. – Mimo bólu głowy uśmiechnęła się do niego szczerze. Na palcach jednej ręki mogła policzyć prawdziwych przyjaciół, jakich miała w obecnej firmie, i Bashir się do nich zaliczał. – Odwaliłeś dzisiaj kawał dobrej roboty.
Przetarła skórę ostatni raz, Bashir z aprobatą kiwnął głową – tym razem najwyraźniej udało jej się pozbyć brudu – i ręcznik wylądował w tym samym worku na śmieci, co zużyte rękawiczki. I świetnie.
Tamta próbka gleby była brudna pod wieloma względami. Aż do połowy wieku na tym obszarze działała fabryka pestycydów i zanieczyszczała okolicę ołowiem oraz arszenikiem. Z tego powodu April spędziła kilka ostatnich tygodni na zbieraniu próbek do analizy pod kątem obu tych substancji. Żadnej nie chciała bezpośrednio na swojej skórze. Właściwie na dżinsach też nie, lecz szarpanie się z ręcznikami papierowymi to w ostatecznym rozrachunku za dużo zachodu.
– Mówiłem ci? – odezwał się Bashir z przebiegłym uśmieszkiem, kiedy zbierała dokumenty. – W zeszły tygodniu Chuck powiedział nowej, żeby nie piła wody na terenie zamkniętym. Bo to zła praktyka i stoi w sprzeczności z zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy.
Wspólnie popatrzyli na wypełnioną butelkami wody czerwoną lodówkę, którą April dzisiaj rano umieściła w bagażniku ich trucka.
– Ten dwudziestodwuletni zadufany w sobie palant prawie w ogóle nie bywał w terenie i nie ma bladego pojęcia o pracy, ale aż go świerzbi, żeby pouczać innych – wypaliła April.
Jej kolega aż otworzył szeroko oczy, słysząc ten bezpośredni komentarz, po czym prychnął i rzucił:
– I to nie tylko w sprawie pracy.
– Chryste. – Przewróciła oczami. – Czyżby znowu zrobił ci wykład o hummusie?
– Oczywiście. Chociaż nie jem zbyt często hummusu i mam w nosie ciecierzycę, on najwyraźniej zakłada, że jest inaczej, bo cóż – pokazał gestem na swoje ciało – sama rozumiesz.
Wspólnie ruszyli z dokumentacją do firmowego trucka.
– Wiem. – Westchnęła. – Proszę, powiedz, że nie mówił, byś spróbował…
– Czekoladowego hummusu – potwierdził Bashir. – Znowu. Gdybyś zechciała posłuchać o błonniku i zawartości białka albo o tym, jak znaczącym postępem jest ta wersja względem tradycyjnej, jak się wyraził, wersji waszego hummusu,zostałem szczegółowo wyedukowany w tej kwestii i z chęcią podzielę się nową wiedzą.
Otworzył przed nią drzwi od strony pasażera, a April włożyła papiery pod klips swojej podkładki.
– Rany, tak mi przykro. – Skrzywiła się. – Jeśli cię to pocieszy, ma też zdecydowane opinie na temat tego, jak jego koleżanki z pracy powinny się ubierać, by dostawać więcej zleceń.
W małej prywatnej firmie tacy konsultanci jak oni muszą kombinować, czarować klientów przy lunchu i spotkaniach branżowych oraz odciągać ich na bok w czasie zjazdów i konferencji dotyczących technologii rekultywacji. April musiała ich przekonywać, że należy ją traktować poważnie i warto zapłacić za jej specjalistyczną wiedzę z zakresu geologii.
Żeby pracować za optymalne stawki, musiała wyglądać w określony sposób. Mówić w określony sposób. Prezentować się w jak najbardziej profesjonalnym świetle, w każdym momencie.
Prezencja stała się dla niej bardzo ważnym słowem w ostatnich latach.
Reputacja w branży potrafi być niezwykle krucha. Można jej zaszkodzić. Na przykład stałoby się to, gdyby rozniosły się wieści, że ta niby poważna ekspertka w ramach rozrywki przebiera się za swoje ulubione postaci z seriali telewizyjnych i większość wolnego czasu spędza na dyskutowaniu o fikcyjnych półbogach.
Bashir przewrócił oczami.
– Oczywiście, że ma też opinie na temat kobiecego ubioru. Zgłosiłaś to do kierownictwa, prawda?
– Dosłownie pięć minut później.
– I dobrze. Mam nadzieję, że go niedługo wyleją.
Przeszedł obok niej z powrotem do stanowiska analizy próbek.
– Nic o niczym nie wie. Właściwie wie jeszcze mniej niż nic, jeśli to w ogóle możliwe. No popatrz tylko, jak się dzisiaj spociliśmy. – Dotknęła mokrej koszulki, demonstrując, jak materiał przykleił się do skóry.
– Rzęsiście. – Zerknął na własną pomarańczową koszulę, również przesiąkniętą potem. – Wstrętnie.
Zatrzymała się przy stole i pokręciła głową.
– Właśnie. Ktoś musi pogadać z tą nową dziewczyną. O ile nie chce skończyć w szpitalu z powodu odwodnienia, musi zabierać ze sobą coś do picia.
Bashir popatrzył na nią z ukosa.
– Coś o tym wiesz.
– Coś o tym wiem.
I wiedziała. Wcześniej niemal jedną trzecią swoich godzin pracy jako geolożka spędzała na odwiertach, takich jak ten tutaj, ślęcząc nad próbkami, które należało opisać, wepchnąć do słoiczków i odesłać na badania. Przez długi czas uwielbiała cały ten proces i łączące się z nim wyzwania, a nawet fizyczną stronę pracy w terenie. W głębi ducha nadal to lubiła.
Jednak nie aż tak. Nie w wystarczającym stopniu.
Kiedy przerzucili stolik na bok i złożyli nogi, Bashir się zawahał.
– Naprawdę odchodzisz, co?
– Owszem. Będę za tobą tęsknić, ale już czas. Od dawna.
To był jej ostatni dzień w obecnej roli na zanieczyszczonym terenie, ostatni tydzień jako konsultantki w prywatnej firmie, a także ostatni raz, kiedy musiała sprać brud z dżinsów.
Za mniej niż tydzień miała się przeprowadzić z Sacramento do Berkeley. A za mniej niż dwa zaczynała nową pracę w stanowej agencji regulacji w Oakland, gdzie do jej obowiązków będzie należało zarządzanie ludźmi na takim stanowisku, jakie zajmowała w tej chwili. Co oznaczało więcej spotkań i analizy dokumentacji, a mniej czasu w terenie.
Była gotowa. Z wielu powodów, tak osobistych, jak i zawodowych.
Kiedy razem z Bashirem umieścili sprzęt w trucku, włożyła swoje normalne okulary i zdjęła inne elementy ochronne. Z westchnieniem ulgi rozwiązała sznurówki i włożyła brudne buty robocze do plastikowej torby, a potem wymieniła je na podniszczone, lecz czyste tenisówki. Jej kolega robił to samo.
I tyle. Wreszcie nadszedł upragniony koniec i April rozpaczliwie pragnęła wejść pod prysznic, zjeść cheeseburgera, a potem popić go kubłem wody z lodem. Nie wspominając już o tym, że czekała na dawkę fanfików z Lawinią i Eneaszem, grupowych czatów na serwerze oraz wiadomości prywatnych od Książkowego. Oby Książkowy!EneaszNigdyBy zostawił jej coś w czasie, gdy pracowała.
Najpierw jednak musiała się pożegnać z Bashirem.
– Nie wiem, czy masz już plany na weekend, ale chętnie zaprosilibyśmy cię z Mimi na obiad. Żeby uczcić twoją nową posadę i odpowiednio cię pożegnać. Ona wie, że jesteś moją ulubioną koleżanką z pracy.
Podobnie on był jej ulubionym kolegą, a jego żonę Mimi też uważała za prawdziwą przyjaciółkę.
Jednak nawet oni nie wiedzieli o niej wszystkiego. A dokładnie nie mieli pojęcia o tym, że większość wieczorów i weekendów spędzała po uszy w fandomie Bogów bram: tweetowała o swoim OTP, pisała, redagowała i czytała fanfiki, gadała z ludźmi na serwerze oraz wykorzystywała pokłady swojego entuzjazmu oraz śladowe ilości wiedzy na temat tworzenia kostiumów, żeby cosplayować Lawinię.
Jedno zabłąkane zdjęcie z konwentu, jedno niedyskretne słówko i jej reputacja mogła legnąć w gruzach. W czasie krótszym, niż potrzebowała do opisania próbki gleby, mogłaby z doświadczonej profesjonalistki zostać sprowadzona do roli głupiutkiej fangirl.
Dlatego nie pojawiła się na żadnym z konwentów fanów Bogów bram. Nie powiedziała nikomu z pracy o swoich zainteresowaniach. Nawet tym, których lubiła tak bardzo jak Bashira.
Za to w agencji regulacji stanowych…
Cóż, różnica w kulturze panującej w tych dwóch miejscach była wyraźna aż do bólu. Tam sfera osobista i zawodowa nierozerwalnie się przenikały. Splatały się w sposób radosny i prześmieszny.
Kiedy przeniesie się tam za kilkanaście dni, zostanie piątą osobą w zespole geologów. Trzecią kobietą. W trakcie jej wizyty w zeszłym tygodniu, gdy kończyła wypełniać dokumentację potrzebną do podjęcia pracy, dwie inne geolożki, Heidi i Mel, zaproponowały kawałek ciasta z okazji ich dziesiątej rocznicy. Dostały go od pozostałych współpracowników.
Mel i dwóch facetów – Pablo i Kei – tworzyli razem jeszcze jeden zespół. Muzyczny. Pieprzony zespół muzyczny. Podobno występowali na imprezach z okazji czyjegoś przejścia na emeryturę i innych zebraniach, gdzie ich unikatowych folkowych talentów nie dało się skutecznie uniknąć.
Są okropni, ale tak ich to jara, że musimy milczeć, wyszeptała Heidi z ustami częściowo zasłoniętymi przez butelkę wody.
W tamtym momencie, w tamtym biurze urzędnika stanowego, puściło w April jakieś ledwo wytrzymywane napięcie. Resztki wątpliwości wyparowały.
Podjęła właściwą decyzję, zmieniając posadę, nawet mimo obniżki pensji. Nawet mimo cen za wynajem mieszkań w Bay Area. Nawet mimo całego zamieszania z przeprowadzką.
W nowym miejscu pracy nie będzie musiała chronić różnych części swojej tożsamości przed dezaprobatą innych. W przyszłym tygodniu dbanie o prezencję przestanie ją interesować.
Właściwie…
Teraz też jej nie interesowało. Już nie.
– Bardzo dziękuję za zaproszenie, Bashir. – Uścisnęła go, a on nieśmiało poklepał ją po plecach. – Niestety mam już zajęty weekend. Muszę przygotować nowe mieszkanie na przeprowadzkę. Ale wracam do miasta pod koniec przyszłego tygodnia. Może wtedy?
Gdy się odsunęła, on posłał jej uśmiech, wyraźnie zadowolony.
– Oczywiście. Zapytam Mimi i napiszę do ciebie, jak wrócimy od jej rodziców. Mają dom niedaleko, więc właśnie tam ruszam.
Pieprzyć prezencję, pomyślała.
– Planuję zjeść burgera z hotelowej restauracji i pisać fanfika ze świata Bogów bram. Twój wieczór zapowiada się o wiele bardziej ekscytująco.
Przez kilka sekund mrugał zaskoczony, po czym wyszczerzył do niej zęby.
– Mówisz tak tylko dlatego, że nie poznałaś moich teściów.
– Może – przyznała ze śmiechem.
– Kiedy zjemy razem obiad, chcę usłyszeć więcej o tym, co piszesz. – Przechylił głowę, przyglądając się jej z zaciekawieniem. – Mimi uwielbia ten serial. Szczególnie tego przystojniaka.
– Marcusa Castera-Ruppa?
Cóż, właściwie ta uwaga mogła dotyczyć każdego z głównych aktorów, niemniej Caster-Rupp był zdecydowanie największym przystojniakiem. I największym nudziarzem. Był tak mdły, że czasami się zastanawiała, jak jeden człowiek może tak błyszczeć urodą, ale nie intelektem.
– Właśnie. – Bashir się skrzywił, unosząc wzrok do nieba. – Jest na jej liście. Wiesz, mamy listy sław, z którymi moglibyśmy się przespać bez konsekwencji. Podkreśla to za każdym razem, kiedy oglądamy jakiś odcinek.
April poklepała go po ramieniu.
– Pomyśl o tym w ten sposób: tak naprawdę nigdy go nie pozna. Właściwie żadne z nas nie ma na to szans, chyba że przeprowadzimy się do Los Angeles i sprzedamy organy, by opłacić fryzjera.
– Ha, racja – odparł, wyraźnie podniesiony na duchu.
Przed opuszczeniem terenu podziękowali ekipie od odwiertów. Potem April jeszcze raz pożegnała się z kolegą, on wsiadł do swojego auta i ruszył do domu teściów, ona zaś wpakowała się przed kierownicę trucka, nacisnęła klakson i pojechała do hotelu.
Z każdym kolejnym kilometrem otaczające ją niewidzialne więzy zdawały się pękać, wprawiając ją w dziwny, przyjemny stan nieważkości. Tak, wciąż miała osobiste odwierty w czaszce, ale kilka szklanek wody uśmierzy ból głowy, żaden problem. I co z tego, że pobrudziła sobie dżinsy? Nawet zanieczyszczona gleba nie była w stanie splamić najważniejszej, radosnej prawdy.
Kątem oka zobaczyła swoje odbicie w lusterku wstecznym. Uśmiechała się tak szeroko, że mogłaby wziąć udział w reklamie pasty do zębów.
I nic dziwnego. Nic dziwnego.
To był jej ostatni dzień w piachu.
Zaczynała od teraz.
Po powrocie do hotelu wrzuciła dżinsy do plastikowej torebki czekającej w pogotowiu i rozebrała się do naga. Pod prysznicem szorowała swoje ciało tak wytrwale, że zaróżowiło się pod strumieniami gorącej wody.
Czysta flanelowa piżama otuliła jej skórę jak chmurka. April wypiła duszkiem szklankę wody i przeczytała najnowsze wiadomości od Książkowego. W końcu podjął decyzję, co znajdzie się w jego następnym fanfiku. Poniedziałkowa podpowiedź do następnego Tygodnia Eneasza i Lawinii brzmiała: potyczka między dwiema kochankami,a Książkowy już od kilku dni się zastanawiał, jak to ugryźć.
Ponieważ one się właściwie nie poznały ani w książkach, ani w serialu, mógłbyś wymyślić fluffową historyjkę z alternatywnego uniwersum, tak jak ja, napisała do niego rano przed pracą, doskonale wiedząc, jaka będzie jego reakcja na taką propozycję. Albo – i naprawdę uważam, że to dobry pomysł dla ciebie – może ten pojedynek mógłby się przyśnić Eneaszowi, wtedy trzymałbyś się kanonu. I wszystko byłoby napisane z jego perspektywy? Co myślisz?
Druga opcja oznaczała więcej okazji do angstu, więc oczywiście wybrał właśnie tę. Książkowy był bardzo wnikliwym pisarzem, jednak April musiała przyznać jedno: niektóre z jego fanfików były piekielnie przygnębiające.
Jednak teraz już mniej niż kiedyś. Na początku nawet jego opowieści z Eneaszem i Lawinią pękały w szwach od poczucia winy i wstydu bohatera z powodu Dydony, pełno tam było stosów pogrzebowych i lamentu. Pierwsza prawdziwa rozmowa April z Książkowym na lawineaszowym serwerze zaczęła się od wypowiedzianej pół żartem, pół serio sugestii, że mógłby używać w tagach niektórych swoich fanfików hasła uwaga, niedola! jako ostrzeżenie.
Dla jego własnego zdrowia psychicznego byłoby dobrze, gdyby skupił się na OTP z Lawinią i Eneaszem. Nic mu się też złego nie stanie, jak od czasu do czasu napisze jakiegoś fluffa.
Dzisiaj jednak nie miała czasu na krzewienie Dobrej Fluffowej Nowiny. Kiedy skończyła opisywać swój własny pomysł na AU – Lawinia i Dydona poznają się jako nastoletnie przeciwniczki w quizie, a ich uczucia do Eneasza sprawiają, że z każdą kolejną rundą pytań i odpowiedzi napięcie i dawka humoru rosną – raz jeszcze znalazła się na granicy utraty odwagi.
Kilka miesięcy temu, kiedy starała się o nową posadę, podjęła decyzję, że ma dosyć ukrywania części swojej tożsamości w obawie, że nie spotka się z aprobatą innych. To tyczyło się też fandomu.
Na Twitterze, by uniknąć ewentualnej zawodowej katastrofy, zawsze ucinała zdjęcia cospalyowe tak, by nie ukazywały jej twarzy. Jednak linkiem do swojego profilu w tym serwisie nie podzieliła się z innymi Lawineaszami z zupełnie innego powodu.
Swojego ciała.
Nie chciała, by jej przyjaciele z serwera widzieli jej ciało w kostiumie Lawinii. Szczególnie jeden z tych przyjaciół, którego opinia znaczyła dla niej więcej, niż powinna.
Jak na shipa, w którego centrum znajdował się motyw miłości do dobra, niezłomnego charakteru oraz przedkładania inteligencji nad powierzchowność, fanfiki Lawineaszów zawierały zaskakująco i rozczarowująco dużo śladów stygmatyzacji grubych osób. Chociaż trzeba przyznać, nie te autorstwa Książkowego. Jednak niektóre z jego ulubionych tekstów, które sobie zapisał i jej polecił, już tak.
Całe życie zmagała się z kompleksami, ale nauczyła się kochać swoje ciało. Całe. Poczynając od rudych włosów, a na piegowatych pulchniutkich palcach u stóp kończąc.
Nie oczekiwała tego samego od innych. Ani kiedyś, ani teraz. Jednak była zmęczona tym ukrywaniem się i miała po dziurki w nosie nie tylko zanieczyszczonego błota na jej dżinsach i współpracowników, których trzymała na dystans.
W tym roku wybierała się na największy konwent, BramCon, który zawsze się odbywał – co zrozumiałe – w miejscu, gdzie w słoneczny dzień dało się zobaczyć Golden Gate Bridge. Przybywały tam rzesze blogerów i dziennikarzy, każdy robił zdjęcia, a niektóre stawały się viralowe, drukowano je w prasie albo wyświetlano na ekranach telewizorów.
Nie obchodziło jej to. Już nie. Skoro współpracownicy mogli otwarcie rozmawiać o swoim okropnym zespole folkowym, ona z pewnością mogła opowiadać o tym, że uwielbia najpopularniejszy serial w telewizji.
A kiedy pojawi się na konwencie, wreszcie osobiście pozna swoich przyjaciół z fandomu. Może nawet spotka Książkowego mimo jego nieśmiałości. Da im wszystkim szansę, by udowodnili, że rozumieją przekaz ich OTP.
Jeśli okaże się inaczej, to zaboli. Nie mogła się okłamywać w tej kwestii.
Szczególnie jeśli Książkowy tylko na nią spojrzy i…
Cóż, nie ma sensu wyobrażać sobie odrzucenia, do którego jeszcze nie doszło.
W najgorszym przypadku poszuka sobie innych znajomych. Inne fandomy bardziej skore do zaakceptowania tego, kim jest. Innego beta czytelnika swoich fanfików, którego wiadomości będą promyczkiem słońca na początek każdego ranka i ciepłym kocykie późnym wieczorem.
Innego mężczyznę, którego zechce w prawdziwym życiu i może nawet w swoim łóżku.
Dlatego musiała to zrobić dzisiaj, zanim dopadnie ją zwątpienie. To nie był ostatni krok, ani nawet najtrudniejszy. Był pierwszy.
Nie rozmyślając o tym zbyt długo, tego ranka sprawdziła na Twitterze wątek, w którym wciąż pojawiało się wiele odpowiedzi. Na oficjalnym profilu Bogów bram poproszono fanów, by opublikowali swoje najlepsze zdjęcia cosplayowe. Do tej pory zebrały się setki. Część z nich pokazywała osoby w jej rozmiarze i April świadomie nie odpowiedziała na żaden z tych tweetów.
Na telefonie miała selfie w najnowszym kostiumie Lawinii. Zdjęcie nie było przycięte, dało się wyraźnie zobaczyć jej ciało i twarz. Współpracownicy – obecni i przyszli – rozpoznają ją bez problemu. Przyjaciele i rodzina również. Jednak bardziej stresowało ją coś innego: jeśli poda adres swojego profilu Książkowemu, on wreszcie ją zobaczy.
Głęboki oddech.
Wysłała. Potem od razu odłożyła telefon, zamknęła laptopa i zamówiła pieprzoną kolację, bo na to zasłużyła. Po posiłku zaczęła pisać niezależnego fluffa, osadzoną we współczesności historię z alternatywnego uniwersum, żeby Książkowy mógł przez weekend dać jej jakieś wskazówki.
Krótko przed pójściem spać skończyła jej się już cierpliwość.
Gotowa do blokowania, sprawdziła powiadomienia z Twittera.
Ja pierdolę. Ja pierdolę.
Jej zdjęcie stało się viralem. Przynajmniej jak na jej skromne standardy. Setki ludzi napisały komentarze, z każdą sekundą przybywało kolejnych. April nie nadążała z czytaniem, a na niektóre nawet wolała nie patrzeć.
Miała świadomość tego, jak zachowywały się niektóre kręgi w fandomie Bogów bram. Nie zaskoczyły jej te nienawistne uwagi pośród wyrazów podziwu i wsparcia.
Wygląda, jakby zeżarła Lawinię, brzmiał chyba najpopularniejszy tweet w tym stylu.
Oczywiście bolało. Jednak żaden nieznajomy z internetu nie mógłby jej naprawdę skrzywdzić. Nie w taki sposób jak rodzina, przyjaciele czy współpracownicy.
Niemniej nie zamierzała narażać się na tego rodzaju przykrości dłużej, niż to konieczne. Może zajmie to trochę czasu, ale musiała zapanować nad powiadomieniami.
Tylko że… Chryste. Skąd w ogóle się wzięli ci wszyscy ludzie?
Zablokowanie hejterów w jednym konkretnym wątku zajęło jej dłuższą chwilę, podobnie wyciszenie – przynajmniej na razie – pewnych kluczowych słów związanych z bydłem i zwierzętami z zoo.
Kiedy skończyła, zostały jej jeszcze dziesiątki innych komentarzy. Te wydawały się bardziej przyjazne, przynajmniej w większości, jednak zamierzała zająć się nimi dopiero rano.
Wtedy na samym szczycie zobaczyła najświeższe powiadomienie.
Przy nazwie konta znajdował się charakterystyczny niebieski znaczek – to był oficjalny, zweryfikowany profil.
Należał do Marcusa Castera-Ruppa.
Aktor grający Eneasza – pieprzonego Eneasza – napisał do niej tweeta. Zaobserwował ją.
A do tego… najwyraźniej…
Nie, to nie mogła być prawda. April miała jakieś halucynacje.
Zmrużyła oczy. Zamrugała. Przeczytała drugi raz. Trzeci.
Z nieznanych jej jeszcze powodów Marcus najwyraźniej…
Cóż, zaprosił ją. Na randkę.
– Czytałam kiedyś fanfik o czymś takim – wyszeptała.
Potem kliknęła wątek, żeby sprawdzić, co się właśnie odjebało.
Wiadomości prywatne serwera Lawineaszów, dwa lata wcześniej
Bezwstydna Stanka Lawinii: Widziałam, że szukasz beta do swoich fanfików? Wiem, że nie piszemy tego samego typu historii, ale jeśli chciałbyś być też moim betą, byłabym zainteresowana.
Książkowy!EneaszNigdyBy: Cześć, BSL. Dzięki, że się odezwałaś.
Książkowy!EneaszNigdyBy: Myślę, że fajnie byłoby poznać inną perspektywę na moje prace, więc, przynajmniej dla mnie, nasze różne style to zaleta, nie wada. Z przyjemnością przyjąłbym twoją pomoc przy moich fikach i jestem zdecydowanie gotów być twoim betą.
Bezwstydna Stanka Lawinii: O, super!
Bezwstydna Stanka Lawinii: Moja pierwsza sugestia: używaj tagu #uwaganiedola, żeby twoi nieszczęśni czytelnicy nie zużyli rocznego zapasu chusteczek na jedno opowiadanie. [chrząka][wydmuchuje nos][wbija w ciebie znaczące spojrzenie]
Książkowy!EneaszNigdyBy: Przepraszam. Chyba?
Bezwstydna Stanka Lawinii: Dobra wiadomość jest taka, że producenci chusteczek są uratowani!
Bezwstydna Stanka Lawinii: Druga dobra wiadomość: Twoja twórczość jest tak silnym emocjonalnym ciosem, że udało mi się uzupełnić kilka wysychających rezerwuarów słonej wody.
Książkowy!EneaszNigdyBy: To dobrze?
Bezwstydna Stanka Lawinii: To dobrze.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Spoiler Alert
Copyright © 2020 by Olivia Dade
Published by arrangement with HarperCollins Publishers. All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: © Yeon Kim
Ilustracja: © Leni Kauffman
Redakcja: Sylwia Chojecka | Od Słowa do Słowa,
Korekta: Anna Walczak | Od Słowa do Słowa
Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od Słowa do Słowa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-330-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE