Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dalszy ciąg przygód młodej czarownicy Jagi. W pierwszym tomie, aby wyjść cało z opresji, wystarczyła tylko sprawna różdżka i grupka magicznych przyjaciół u boku. Tym razem to za mało, bo wróg czai się wewnątrz domu na orlich nogach. A może jest nim sam dom? Tytułowa bohaterka książki, Jaga – córka uzdrowicielki i hodowcy chat na kurzych nogach – zostaje złotą rączką w Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń prowadzonym przez słynnego czarnoksiężnika Twardowskiego. Pradawna potężna siła budzi się i chce znów panować na Ziemi. Młoda czarownica wraz z grupą przyjaciół: Borowym, Kręćkiem i Nocnicą przemierzy zaułki grodu Kraka, zarówno tego dobrze nam znanego, jak i tego ukrytego przed naszymi oczami, oczami zwyklaków, by znaleźć sojuszników, odkryć tajemnice rodu smoków i ocalić świat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla najwspanialszej Niespokojnej Bandy:Kasi, Frania, Gugu, Tymka i Tary
ROZDZIAŁ 1
POKONANY
Tysiące lat temu potężni czarodzieje przenieśli się na Księżyc i za pomocą magii tchnęli w niego życie. Świat w środku Srebrnego Globu nie różnił się tak bardzo od tego ziemskiego. Górskie szczyty pokrywał śnieg, morza były domem dla istot wodnych, a żyzna gleba dawała obfite plony. Był to jednak świat skierowany do wewnątrz. W głębi Księżyca snuły się chmury, z których wyrastały fragmenty świetlnego kryształu. Wielki jak góra kamień za dnia przekazywał słoneczny blask, nocą zaś gasł niemal całkowicie, oddając jedynie nikłe światło gwiazd. Grawitacja, zamiast przyciągać wszystkie obiekty do nieistniejącego już jądra globu, odpychała je ku skorupie, która stanowiła ląd.
Trzygłowy smok Aži Dahaka leciał po księżycowym niebie. Skórzaste skrzydła pokryte łuskami w kolorze czerwonego piasku cięły z furią powietrze. Z tej wysokości dokładnie widział unoszącą się nad nim linię horyzontu.
– Jak mogliśmy ponieść porażkę?! – grzmiała lewa smocza głowa, wyraźnie mniejsza od pozostałych dwóch. Otworzyła paszczę i boleśnie ukąsiła środkowy i zarazem największy łeb.
– Dobrze pamiętam, co mówiłeś. – Zaatakowany warknął groźnie, ukazując zęby długie jak sztylety. – Przekonywałeś, że jeśli dokonamy rytuału przemiany i sprawimy, że powrót smoków na Ziemię będzie możliwy, to wyłgamy się ze wszystkiego.
– Świat poddaje nas próbie, bracie Złotousty – oznajmiła trzecia głowa. – Sprawdza, czy okażemy się godni. – Głos miała spokojny, jakby nie docierało do niej, w jakim niebezpieczeństwie się znaleźli. Patrzyła na świat białymi, zmętniałymi ślepiami.
– Milcz, Pasterzu! – syknął najmniejszy łeb. – Ty i te twoje rady. Taki z nich pożytek jak ze skrzeli na pustyni!
Smok znany był światu jako Aži Dahaka, ale każda z jego trzech głów miała własne imię. Rykun – największa, osadzona pośrodku tułowia, mogła się poszczycić pięknymi rogami bojowymi. Średnia głowa, której oczy za sprawą magicznych rytuałów stały się białe jak kość, nosiła miano Ślepy Pasterz. Najmniejsza kazała wołać na siebie Złotousty.
– Jeden lepszy od drugiego – prychnął niewyraźnie Rykun. Nie mógł w pełni otworzyć masywnej paszczy, bo więził ją srebrzysty kaganiec. – Mówiłem wam o ryzyku, jakie niesie ze sobą złamanie plomb i otwarcie leża Smoczego Władcy. Wyraźnie ostrzegałem! Władca spod Wawelu znany jest z mściwości, okrutnej nawet jak na smocze standardy, ale Złotousty generał zachęcał, by atakować...
– Zamilcz, bracie Rykunie, bo znajdziemy szczelniejszy kaganiec! – uciął Złotousty. Bez wątpliwości to on kierował smoczym ciałem. W spojrzeniu oczu najmniejszej głowy było coś, co przywodziło na myśl podstępność żmii.
Aži Dahaka Smoczy Władca spod wulkanu Demawend machnął mocniej skrzydłami. Wiedział, że zostało mu niewiele czasu. Od porażki jego sług na Ziemi i przegranej bitwy w Smoczej Sali Tronowej Dragonisa Wawelskiego minęło już kilka godzin. Wawelski na pewno wyczuł, że jego leże zostało zbrukane obecnością ludzi. Mistyczna więź łącząca gady z ich gniazdem nie osłabła nawet pomimo odległości, jaka dzieliła Ziemię od Księżyca. Aži Dahaka musiał liczyć się z konsekwencjami.
Dlatego właśnie uciekał.
Rykun wygiął wężową szyję i spojrzał w tył. To on ze wszystkich trzech głów miał najbardziej wyostrzone zmysły, więc pierwszy wyczuł zagrożenie.
W oddali z morza mrocznych chmur wyłoniła się ciemniejsza plama. Zwiastowała śmiertelne niebezpieczeństwo. Podążała śladem Ažiego i z każdym gwałtownym podmuchem była coraz bliżej.
– Aži Dahaka! – Powietrze przeciął ryk. – Idę po ciebie!
Trójgłowy smok obniżył lot i pomknął ku ziemi. Wściekłość Rykuna i strach Złotoustego mieszały się w smoczym ciele, dodając mu sił do lotu.
Wszystkie trzy głowy zbliżyły się do siebie, by zmniejszyć opór powietrza. Aži Dahaka zwinął skrzydła i zaczął pikować. Prosto do pogrążonego we mgle wąwozu. Celował w szczelinę, zbyt małą, by skrzydła rozpostarte jak żagle dalekomorskiego okrętu mogły się w niej zmieścić. Smok nie zwalniał nawet na moment, a ślepa głowa wypowiedziała magiczną formułę. Gad przemienił się w jastrzębia. Zanurkował w gęstej jak mleko mgle zalegającej w wąwozie. Otoczyła go cisza, lecz co jakiś czas przerywał ją łopot skrzydeł, świadczący o tym, że fortel nie wystarczył, by uciec przed pościgiem.
– Aži Dahaka! Nie ukryjesz się przede mną! – Ryk rozległ się ponownie.
Jastrząb leciał przez wąwóz po omacku. Kilkukrotnie o włos uniknął zderzenia ze skalną ścianą jaru. Wiedział, że prędzej czy później szczęście się od niego odwróci i ukryta we mgle skała zakończy ten szaleńczy lot.
Wylądował na ziemi i postanowił znów spróbować tej samej sztuczki. Tym razem przemienił się w kunę i pomknął między krzewami porastającymi dno wąwozu. Choć nie oglądał się za siebie, doskonale wiedział, że pogoń nie ustała. Kluczył zwinnie między głazami.
Trzaski z tyłu narastały. Towarzyszył im syk, od którego nowe ciało smoka spinało się ze strachu.
– Asssssi Dahhhhaka. Juszzzz jesssssteśśśśś mój!
Uciekinierowi brakło tchu, a serce waliło jak oszalałe. Dalsza ucieczka nie miała sensu. Smok zatrzymał się między skałami i zmienił w człowieka. Klęczał na ziemi, łapczywie chwytając powietrze. Znad barków wyrastały mu dwa wężowe łby.
Nagle spomiędzy kamieni wyłoniła się kobra. W kilku zamaszystych posunięciach okrążyła klęczącego mężczyznę. Syknęła triumfalnie ostatni raz, a potem uczyniła coś, do czego prawdziwy wąż nie byłby zdolny. Uniosła wysoko łeb, a za nim całe oślizgłe ciało. Obraz zafalował, a po chwili w miejscu gada pojawił się rosły wojownik. Płowe włosy opadały mu na ramiona i niemal splatały się z równie jasną, misternie utrefioną brodą. Spoglądał na Ažiego zimnymi jak lód, zielonymi oczami.
– Te zmiennokształtne sztuczki nie są godne Smoczego Władcy. Wstyd, że się do nich zniżasz, bo na niewiele się zdadzą. Jestem Dragonis Wawelski! Pośród naszych braci nie ma mocniejszego ode mnie!
Aži Dahaka podniósł się z kolan. Czuł w głowie bulgoczący gniew, płynący ze środkowego smoczego łba. Gdyby władza nad ciałem należała do Rykuna, smok z pewnością nie wahałby się atakować. Ale Złotousty i Ślepy Pasterz mieli inny pogląd na konfrontację.
„Wawelski chce rozmawiać, a nie walczyć – pomyślał Złotousty, narzucając ciału spokój. – To znaczy, że nie wszystko jeszcze stracone”. Jego ludzkie oczy wyrażały wciąż ten sam spryt.
– Szukałeś mnie? – Rykun udał zdziwienie. – Jak mogę ci pomóc, Pierwszy Pośród Równych? – zapytał w języku smoków. W powitaniu pobrzmiewały poddańcze nuty, których nie rozumiałaby żadna inna istota. Ten głos mówił „uznaję twoją siłę i jestem jej posłuszny”.
Prawa dłoń jasnowłosego wojownika wystrzeliła do przodu i złapała za wężową szyję Ažiego.
– Nie ze mną te gierki, Dahaka! – Mężczyzna prychnął rozdrażniony. – Nie obrażaj mnie rozmową z twoimi pomniejszymi głowami, bo zaraz możesz je stracić.
Aži Dahaka wiedział, że to prawda.
– A za cóż to? – spytał niewinnie Złotousty.
– Pomogłeś ludziom dostać się do mojej sali tronowej pod Krakowem. Zbezcześcili ją swoją obecnością i dokonali nielegalnego rytuału przemiany! – Wawelski kipiał gniewem. – Powołali do życia nowy dom na orlich nogach! – Rosły mężczyzna miał ogień w oczach. Słowo „ludzie” Dragonis niemal wypluł. Zupełnie jakby się brzydził jego brzmienia. – Mam wielką ochotę zgnieść cię jak robaka, ale... po namyśle zrobię coś znacznie zabawniejszego. Udasz się ze mną.
– Wybacz, ale nie skorzystam.
Druga dłoń Wawelskiego złapała za wężowy łeb wyrastający z prawej strony karku. Gadzi pysk nie okazał lęku. Aži Dahaka czuł, jak wlewa się w niego siła, której niemal nie mogło pomieścić przybrane ludzkie ciało. Jednak nie poddał się jej.
– To nie jest zaproszenie, które mógłbyś odrzucić. Chyba że chcesz, by zabrakło ci łbów, na które możesz włożyć koronę – warknął Wawelski. Spojrzał w górę, wypatrując wylotu z wąwozu. – Zabierajmy się stąd. Jeśli jeszcze choć przez chwilę będę musiał przebywać pod postacią człowieka, to nie wytrzymam i spalę jakieś miasto!
ROZDZIAŁ 2
KOMINOWY LAS
Jaga Kurzastopka czuła kłębiącą się w powietrzu moc. Od jej natężenia dziewczynce jeżyły się włosy na karku, a na ubraniu pełgały maleńkie iskierki. Porywisty wiatr szarpał włosy Jagi i co rusz ciskał w nią piaskiem. Gogle prawdziwego widzenia i tym razem okazały się niezastąpione.
Zbliżała się piąta po południu, jednak ciemne chmury sprawiły, że mrok zapadł zdecydowanie szybciej niż zwykle.
– Co za paskudna pogoda! – zawołała Jaga do stojącego nieopodal Patryka.
Pasterz drzew wczepił się korzeniami palców u stóp w zagłębienia w podłożu. Przechylał się pod naporem rosnącej siły wiatru to w jedną, to w drugą stronę. Wicher targał jego liściastą czupryną, a mimo to borowy spokojnie poddawał się potędze żywiołu.
Dziewczynka podejrzewała, że marszczy teraz porośnięte mchem brwi. Jak wszystkie istoty wywodzące się od drzew, Patryk na pewno czuł pierwotny lęk na samą myśl o nadciągającej burzy, ale honor nie pozwalał mu zostawić przyjaciół w potrzebie.
Pasterz drzew uniósł pokryte cienką korą ręce i pokazał, że nic nie słyszy.
Znajdowali się na dachu Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń pośrodku Kominowego Lasu. W niebo strzelały całe tuziny kominów i trudno było znaleźć choćby dwa o tym samym kształcie. Spiralnie skręcone rury z miedzi, przysadziste kamienne bryły przypominające maleńkie fortece, krzewy cienkich piszczałek, z których wylatujące powietrze świstało piękną melodię. Z niektórych kominów buchał dym lub kłęby pary, z innych tryskały strumienie wody. Były tu także dysze ziejące ogniem i oszronione wywietrzniki, wieki temu opanowane przez lodowe upiory.
Jaga chciała krzyknąć raz jeszcze, lecz wyjątkowo mocny podmuch wiatru uderzył ją w pierś i wcisnął jej słowa z powrotem w otwarte usta. Dziewczynka zamachała rękami, walcząc o utrzymanie równowagi. Wicher był tak silny, że niechybnie by ją przewrócił, a może nawet poderwał w górę, gdyby nie buty, potraktowane zawczasu czarem lepiuchem. Ich podeszwy mocno trzymały się powierzchni.
Młoda czarownica zwalczyła pokusę, by użyć różdżki i magicznie wzmocnić swój głos. Szkła prawdziwego widzenia, zamontowane w jej goglach, pokazywały pełzające po dachu zawirowania pierwotnej magii. W takie dni jak ten trzeba było szczególnie uważać z jakimikolwiek czarami. Nawet najprostsze zaklęcie mogło wyrwać się spod kontroli i obrócić przeciwko rzucającemu je magowi.
Walcząc z porywistym wiatrem, Jaga poczłapała między kominami w stronę pasterza drzew. Kiedy była tuż przy nim, wykrzyczała mu wprost do ucha:
– Jeszcze tylko komin do gniazda piecuchów i jesteśmy gotowi!
– Tak myślisz?! – odkrzyknął Patryk, z obawami, które miała także młoda czarownica.
We dwoje kończyli zabezpieczać tę stronę dachu Nieustraszonego przed nadciągającą burzą. Cykor, Mab i Michaś Podwiej robili dokładnie to samo na drugim końcu Kominowego Lasu. Jaga mogła mieć tylko nadzieję, że pozostała część Niespokojnej Bandy nie marnuje czasu na wygłupy. Jeśli chcą wykonać zadanie przed nawałnicą, muszą się śpieszyć.
Nogawki zielonych spodni Jagi furgotały targane wiatrem. Ozdobione wzorem z macoszek i polnych kwiatów o niebieskich płatkach, przywodziły na myśl kołyszącą się łąkę. Ramiona Jagi okrywała króciutka kurtka z wysokim kołnierzem. Wpleciona w jej włókna magia skutecznie chroniła przed zimnem i deszczem. Na solidnym pasie wisiały trzy przedmioty, bez których dziewczynka nigdzie się nie ruszała: różdżka w kaburze, skórzana sakiewka oraz polna makówka, w której mieszkał oswojony błędny ognik.
Jaga sięgnęła do sakiewki. Wydawało się, że w niepozornym pakunku może się zmieścić najwyżej jabłko. Jednak ręka dziewczynki zagłębiła się w woreczku po łokieć, a kiedy wynurzyła się z powrotem, palce ściskały szeroki na pół metra pierścień z bursztynu. Pasterz drzew, wyższy od przyjaciółki o głowę, przejął przedmiot. Stanął na palcach i założył pierścień na komin. Wyryte w bursztynie runy blokady ożyły złocistym blaskiem. Przygotowana zawczasu magiczna plomba sprawiała, że z komina dalej wylatywał dym, ale do środka nie miało prawa nic się dostać.
Młoda czarownica uzbrojona w gogle prawdziwego widzenia zlustrowała okolicę. Okulary były prezentem od szklarza z Klekotek, jej rodzinnej wioski. Zaklęta w szkłach magia ukazywała linie mocy i sploty czarów, niewidzialne dla śmiertelników. Jaga przyjrzała się przez gogle bursztynowym pierścieniom na wylotach kominów – zgodnie z przeznaczeniem pulsowały zaklęciami ochronnymi. Dziewczynka upewniła się, że ostatnia plomba ściśle przylega do wylotu komina. Prowadził on do paleniska zamieszkanego przez sędziwych piecuchów. Żar w ich brodach nie był już tak mocny jak kiedyś i gdyby przez komin wdarła się wilgoć, to staruszkowie mogliby poważnie zachorować.
Wyrastająca obok Jagi wrzaskrura zadygotała, zwiastując nadchodącą falę dźwięku. Młoda czarownica i borowy w porę zatkali uszy. Przez cylinder wystrzeliło w niebo stado krzykunów, eterycznych istot zbudowanych z fal dźwiękowych. Stado pomknęło w górę, zatoczyło koło i zawróciło. Ogłuszający wrzask narastał, po czym krzykuny zniknęły w wylocie komina.
Jaga dała znać Patrykowi, że czas ruszać dalej. Pasterz drzew uniósł kciuk.
Idąc w stronę jednej z Wież Wędkarskich, Jaga przyłapała strachuna. Rozwieszał właśnie hamak pomiędzy dwoma kominami.
– Co to ja Perunicy Jesiennej nie widziałem? – ofuknął dziewczynkę stwór, gdy ta zwróciła mu uwagę, że to nie najlepsza pora na spanie pod gwiazdami. – Nic tak nie usypia jak porządne piorunobicie dookoła, panienko! – zaskrzypiał strachun, po czym wymamrotał pod nosem: – Ech, te dzieciaki... żadnego szacunku dla starszych.
Jednak Jaga była nieprzejednana. Powołała się na pełnioną funkcję opiekuna domu i wygoniła strachuna na poddasze. Staruszek zszedł z dachu, skrzecząc i pohukując na niewychowaną młodzież.
– Spodziewaj się, że będę cię straszył w nocy! – rzucił jeszcze na odchodnym.
Młoda czarownica niezbyt się tym przejęła. Przybyła do Nieustraszonego niecałe trzy miesiące temu, ale zdążyła już się przekonać, że może kiedyś mieszkańcy Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń stanowili zagrożenie, jednak wiek stępił ich kły, pazury i złowieszcze aury.
Jaga stanęła u podnóża Wieży Wędkarskiej. Smukła jak latarnia morska konstrukcja strzelała w niebo. Zdawała się sięgać chmur. Dziewczynka uniosła głowę, wpatrując się w nadchodzące zagrożenie. Gruby złoty warkocz ozdobiony fioletowymi kwiatami wrzosów opadł jej na plecy. Spojrzenie bystrych zielonych oczu dziewczynki, zazwyczaj pogodne i ciekawskie, tym razem wyrażało głębokie zatroskanie. Niespotykane u kogoś, kto niedługo skończy jedenaście lat. Jaga nie była jednak zwykłym dzieckiem, lecz córką Dobrawy Kurzastopki, wielkiej uzdrowicielki magicznych stworzeń, oraz Lecha Kurzastopki, słynnego hodowcy chat na kurzych nogach. Od chwili narodzin żyła w świecie magii, a jej dni wypełnione były przygodami.
Gdy pierwsze krople deszczu uderzyły o dach Nieustraszonego, dziewczynka weszła do wieży.
ROZDZIAŁ 3
WĘDKA NA PIORUNY
Wydawać by się mogło, że wejście na sam szczyt wieży będzie mozolną wędrówką, która zajmie dobre pół godziny. Nic bardziej mylnego. Jaga pokonała raptem kilka schodów i znalazła się na górze.
Jedno, do czego młoda czarownica wciąż nie mogła się tu przyzwyczaić, to nagminne łamanie praw fizyki. Nieustraszony był do niedawna jedynym żyjącym na świecie domem na orlich nogach. Liczył pół tysiąca lat, a jego ciało było tak wielkie, że zakrzywiało przestrzeń i rozrastało się na wszystkie kontynenty, a może nawet i dalej. Pełno w nim było korytarzy prostych jak strzał z łuku, po których chodziło się jednak dookoła, a kilkumetrowe korytarzyki łączyły skrzydła domu, oddalone od siebie o dziesiątki czy setki kilometrów. Niejeden raz schody, które ciągnęły się w górę, prowadziły do najgłębszych piwnic. Była tu nawet winda teleportacyjna.
Ze szczytu Wieży Wędkarskiej rozciągał się wspaniały widok. Jaga spojrzała na dach Nieustraszonego. Kominowy Las, który dopiero co skończyła zabezpieczać, miał powierzchnię niewiele mniejszą od Klekotek, wioski, w której się urodziła. Daleko w dole wiatr miotał ulotkami po płycie krakowskiego Rynku. Jaga widziała sylwetki śpieszących się zwyklaków. Turyści wracali do hoteli, by umknąć przed burzą. Sprzedawcy w Sukiennicach zamykali kramy i zabezpieczali towar. Obsługa restauracji uwijała się, składała stoły i krzesła w ogródkach. Dla zwyklaków dom mistrza Twardowskiego był niczym niewyróżniającą się kamienicą u zbiegu ulic Wiślnej i świętej Anny. Prawdziwą naturę Nieustraszonego maskowała potężna magia.
Dzięki szkłom prawdziwego widzenia Jaga dostrzegała również rzeczy niedostępne dla zmysłów zwyczajnych ludzi. A Rynek Główny w Krakowie był pełen magicznych stworzeń!
Wewnątrz Sukiennic schroniła się Gołębia Gwardia. Rycerze zaklęci przed wiekami w ptaki każdego dnia szybowali nad Krakowem, pilnując bezpieczeństwa zarówno istot magicznych, jak i zwyklaków.
Wyglądające niepozornie kwiaciarki z rynku, były w rzeczywistości rusałkami. Czerpały energię życiową z kwiatów, które sprzedawały. Teraz oplatały swoje stragany drobną siateczką czarów ochronnych, tak by burza nie zniszczyła źródła ich mocy. Pojedyncza wietrzyca drażniła się z wystraszonym przechodniem, próbując mu wyrwać z dłoni parasol. Zwyklak zapewne dziwił się, dlaczego wiatr uwziął się akurat na niego, ale rzecz jasna nie wiedział, że ma do czynienia z nadnaturalną istotą. Żywiące się muzyką inkluzy pochowały się w rynnach.
Młoda czarownica wypatrzyła też dorożkę. Była prawie pewna, że to jedna z tych, które należały do cechu Zaczarowanych Dorożkarzy.
Przedstawiciele magicznych ras zdradzali dużo większą nerwowość niż zwyklaki. Oni, w przeciwieństwie do pozbawionych czarodziejskich zdolności ludzi, zdawali sobie sprawę, czym była nadciągająca nad Kraków burza.
Jaga oderwała wzrok od przemykających w dole postaci i skupiła się na czekającym ją zadaniu. Na szczycie każdej z czterech wież znajdowała się jedna wędka na pioruny. Składała się z wielkiego bębna, na który nawinięto solidny łańcuch. Wyglądała jak monstrualnych rozmiarów szpula nici. Na końcu łańcucha podskakiwała stalowa beczka. W pokrywających ją runach zaklęto czar lewitacji, dzięki czemu beczka unosiła się na wietrze niczym balon. Obok każdej wędki stała nieduża altana, pod którą znajdował się zestaw wajch służący do sterowania wędką, drewniane siedzisko i kamienny cokół z tkwiącą w nim gryfołatką.
Gryfołatki mieszkały zwykle na drzwiach domów, z którymi żyły w symbiozie. Świetnie sprawdzały się w roli odźwiernych. Potrafiły też komunikować się na odległość, przekazując sobie dźwięk. Wyhodowanie ich na innej powierzchni niż drzwi było nie lada wyzwaniem, jednak w Nieustraszonym rozpleniły się po całym domu, wyrastając w najmniej spodziewanych miejscach.
Jaga weszła do altany, chwyciła za żelazną obręcz i zastukała nią.
– Wędkarz jeden na stanowisku! – zawołała. – Jak tam u was?!
– Tu wędkarz dwa! – rozdźwięczał się gryfołatek głosem Patryka. – Wieża Północna obstawiona!
– Zgłasza się wędkarz trzy! Wieża Południowa gotowa na polowanie! – Pomimo metalicznych zniekształceń dźwięku w głosie wydostającym się z gryfołatki dało się słyszeć drapieżną nutę, tak charakterystyczną dla Mab, nocnej wróżki z Niespokojnej Bandy.
– Dawać mi tu błyskawice! – zapiał Michaś Podwiej, który najwidoczniej zapomniał, że na czas połowów miał być wędkarzem cztery. – Złapię je wszystkie i tak wyprzytulam, że zapomną grzmieć!
– Ty kapuściana głowo, piorunów nie można przytulać! – Mab naskoczyła na roztrzepanego demona wiatru.
– Sama jesteś...
Gdzieś w oddali wybrzmiał Hejnał Mariacki, znak, że wybiła pełna godzina.
Była piąta po południu. Gęste krople deszczu zadudniły o dach. Przewalające się nad Nieustraszonym chmury ciemniały z każdą chwilą. Wydawać by się mogło, że maleńka wiata, pod którą znajdował się mechanizm sterowania wędką, nie mogła dać Jadze wystarczającej ochrony przed zacinającym deszczem. A jednak... Krople wody po prostu parowały. Ulatniały się zaraz po zetknięciu z niewidoczną barierą. Magiczna zapora nie przepuszczała też podmuchów wiatru, który potężniał z minuty na minutę. Za to dźwięki nadciągającej burzy docierały do młodej czarownicy z pełną mocą.
Jaga wychyliła się i spojrzała w dół z niepokojem. Ciągle brakowało ostatniego członka Niespokojnej Bandy – Cykora, chaty wielkości domku dla lalek, i najwierniejszego przyjaciela Jagi. W każdą inną burzę Jaga nie zamartwiałaby się tym, że Cykor wędruje gdzieś w strugach deszczu i w huku grzmotów. Jak każda chata na kurzych nogach wyposażony był w piorunołapy. Lecz ta burza miała być inna.
Dziewczynka zdecydowana była użyć gryfołatka i zaalarmować pozostałych członków Niespokojnej Bandy, gdy trzasnęły drzwi u podnóża wieży. Po schodach na szczyt wbiegł zdyszany Cykor. Wiatr szalejący poza wiatą z pełną mocą uderzył w jego boczną ścianę.
Jaga krzyknęła przestraszona, przekonana, że potężny żywioł zdmuchnie jej przyjaciela. Cykor rzeczywiście przejechał po dachu dobre parę metrów, zanim jego szpony znalazły szczeliny w kamiennym podłożu.
– Idę po ciebie! – zawołała dziewczynka.
Chata w odpowiedzi zaskrzypiała przecząco, a wysoki dźwięk ledwie się przebił przez gwizdy szalejącego żywiołu. Cykor walczył z napierającą ścianą wiatru i krok za krokiem pokonywał dystans dzielący go od wiaty. Kiedy znalazł się pod dachem, poleciał do przodu prosto w objęcia dziewczynki.
– Auć – pisnęła Jaga i rozmasowała ramię, w które Cykor dźgnął wiatrowskazem w kształcie kota. – Martwiłam się o ciebie – ofuknęła przyjaciela, ale zaraz dodała: – Dobrze, że już skończyliście. – Podrapała chatę po dachówkach.
W odpowiedzi Cykor kłapnął coś świeżo wyrosłym mostem zwodzonym i zgrzytnął kratownicą. Wciąż przyzwyczajał się do nowych części ciała, dlatego jego skrzypomowa była trochę niewyraźna. Ale Jaga poznała, że cierpliwość przyjaciela została wystawiona na próbę, i domyśliła się, co go zdenerwowało. Pokiwała głową ze zrozumieniem. Michaś Podwiej miał niepokojący zwyczaj nieprzejmowania się niebezpieczeństwami, zwłaszcza kiedy wpadał mu do głowy pomysł na figiel. A Mab prędzej by umarła, niż przepuściła choćby najlżejszą zniewagę.
– Gdyby demon wiatru i mroczna wróżka poświęcali na współpracę choć połowę energii, którą wkładają w rywalizację, to sprawy by szły o wiele szybciej – podsumowała.
Jakby dla potwierdzenia słów młodej czarownicy, gryfołatek za jej plecami cały czas rozbrzmiewał odgłosami kłótni Michasia i Mab.
– Wcale nie mam kapuścianej głowy, ty przerośnięta ćmo! – odgryzł się kręciek.
– Ćmo?! – Mroczna wróżka wkurzyła się nie na żarty. – Poczekaj no, jak poszczuję cię mroczniakiem. Tak splącze twój cień, że przez tydzień nie będziesz wiedział, gdzie masz prawą, a gdzie lewą nogę!
Mroczniak był cieniem Mab i zarazem jej pupilkiem. Miał wolną wolę i dość swarliwy charakter. Uwielbiał, kiedy nocnica rozwiązywała konflikty przy użyciu jego talentów.
– Uspokójcie się! – krzyczał Patryk von Orzech. Po jego głosie Jaga poznała, że nie czuje się zbyt dobrze na szczycie wieży, gdzie zaraz zaczną szaleć błyskawice. Jego rasa nie lubiła się z piorunami. Nie pomagało nawet, że cała czwórka nosiła amulety ochronne z arsenału Zawiszy Czarnego ze zbrojowni Nieustraszonego.
W tej chwili młoda czarownica poczuła, jak drobne włosy na jej karku stają dęba od wirującej w powietrzu mocy. Dziewczynka zadarła głowę i głośno przełknęła ślinę.
– Koniec kłótni – powiedziała cicho. – Perunica Jesienna już tu jest.