Światło ze snów - Shaw Graham - ebook + audiobook + książka

Światło ze snów ebook

Shaw Graham

4,6

Opis

Przewrotna i wzruszająca opowieść o miłości, która ocala

Alicja Stajer żyje tak, jak żyje roślina – w jednym miejscu. Trzyma się kurczowo tego, co znane, nie wyobrażając sobie, że mogłaby kiedykolwiek wyjść ze swojej strefy komfortu. James Hardy jest jej przeciwieństwem ¬¬– doskonale zna smak ryzyka, które było stałym elementem jego codzienności w czasach, gdy współpracował z rosyjską mafią. I choć udało mu się zerwać z półświatkiem, w jego głowie wciąż szaleją demony przeszłości… Nieoczekiwana wspólna podróż do USA będzie dla nich prawdziwym testem, podczas którego zmierzą się ze wszystkimi swoimi lękami i głęboko skrywanymi emocjami. Czy uda im się dotrzeć do finału tego szalonego scenariusza, który przygotował dla nich przewrotny los?

Dziewczyna była bliska łez. Na jej łagodnej twarzy malowało się upokorzenie. Wstałam, bo nie mogłam już na to patrzeć. Normalnie bym nie zareagowała, uważając, że to nie moja sprawa, ale teraz zdecydowanym krokiem podeszłam do głównych aktorów tego widowiska.
– Dość tego cyrku – powiedziałam głośno i dobitnie, stając pomiędzy drżącą dziewczyną a chudą modliszką.
– Jakiego cyrku? – spytała zaczepnie celebrytka. Miała szkliste oczy i była nadmiernie pobudzona.
– Pobawiliście się kosztem zwykłego człowieka, to teraz spadać. – Ja również byłam nakręcona, ale osobistymi porażkami życiowymi, nie związkami chemicznymi.
– Zaraz, zaraz – wtrącił się mały grubas, reżyser, jak podejrzewałam. – Kochana, chyba nas źle odebrałaś. My mamy swoją misję i staramy się pomóc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (37 ocen)
30
1
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwaKKB38

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała lektura. Polecam
00
MegiJot87

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, trzymająca w napięciu, po prostu nie można się oderwać. Świetnie napisana, wyraziści bohaterowie, wartka akcja - to wszystko charakteryzuje tą książkę . Polecam i zachęcam do przeczytania oraz wysłuchania.
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Wow cudowna ❤️❤️❤️
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
marcioszkalol7

Nie oderwiesz się od lektury

Wow genialna
00

Popularność



Podobne


James

Ten sen stale powracał.

Jestem w ciemnej, wilgotnej piwnicy, czołem opieram się o ścianę, za wszelką cenę starając się utrzymać pozycję stojącą. Nie wiem dlaczego, ale to bardzo ważne, żebym nie upadł. Śmierdzi moczem i wymiocinami ze stojącego w kącie, dawno nieopróżnianego, blaszanego wiadra. Krew z rozbitego łuku brwiowego zalewa mi prawe oko. Nerki pulsują bólem, poszarpana skóra powyżej pośladków piecze. Słyszę tylko swój oddech, świszczący, chrapliwy i gorączkowy. Organizm radzi sobie z bólem, jak może.

Znikąd pojawia się ona. Nie porusza się i nic nie mówi. Stoi przy mnie. W pomieszczeniu, gdzie nie ma okien, jej obraz drży w świetle wstającego słońca, którego nie powinno tu być. Nie widzę jej twarzy, tylko zarys sylwetki. Czuję ją – jej ciepło, dobro, delikatny zapach. Otaczają ją jasne kolory, a ja czuję przemożną potrzebę, by pochłonąć całe kojące światło, którym emanuje, w mój zziębnięty mrok. Więc robię to – biorę z niej wszystko, co prawe, czułe i jasne, samolubnie zagarniając jej energię. Boję się, że przez moją zachłanność ona zgaśnie i znowu zostanę sam, ale ku mojemu zdumieniu ona jaśnieje jeszcze mocniej, jeszcze bardziej kolorowo i błyszcząco, wysyłając wszystko do mnie, aż powoli ciemność ustępuje i stoimy razem otoczeni blaskiem.

Wreszcie, po tylu latach udręki, wypełnia mnie spokój.

Alicja

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

– Kawa dla pani. – Kelner postawił na stoliku wysoką szklankę z latte macchiato, co dostrzegłam kątem oka, bo wzrok miałam wbity w bruk, walcząc z atakiem paniki i mdłościami. Kiwnęłam lekko głową, mając nadzieję, że chłopak odbierze ten gest jako podziękowanie, i ponownie skupiłam się na powstrzymaniu wymiotów.

Czasem wystarczył drobiazg, żeby się zaczęło: zagięty kołnierz kurtki, który napierał na szyję, przypomnienie sobie o czymś nieprzyjemnym, gdy paliłam papierosa, niewłaściwe ułożenie szczoteczki do zębów i wtedy w jamie ustnej zbierało się za dużo śliny, a w gardle rósł kamień powodujący krztuszenie, które starałam się za wszelką cenę powstrzymać, bo lawina dławienia uruchomiona raz, nie dawała się zatrzymać aż do wyczerpania moich sił. Jedyne, co pomagało opanować tsunami, zanim się rozpętało, to myślenie o czym innym.

Teraz przywołałam w głowie obraz poszarpanego skalnego szczytu wznoszącego się dwa tysiące metrów nad ziemią. W mojej wyobraźni wiał wiatr, a w promieniu wielu kilometrów nie było żywej duszy. Widziałam siebie siedzącą na występie skalnym, podczas gdy pode mną rozciągała się połać drzew łączących się w jedną zieloną plamę przebitą w niektórych miejscach szarymi skałami. W oddali jaskrawe słońce odbijało się od wód ogromnego stawu, a po mojej lewej widniał głęboki wąwóz, którego dołem płynęła rzeka.

Oddech po chwili wrócił do normy, więc otarłam łzy, które zebrały się w kącikach oczu, gdy walczyłam z krztuszeniem się. Dyskretnie obejrzałam się dookoła, czy ktoś był niechcianym świadkiem mojej słabości. Przy stoliku nieopodal młoda dziewczyna w okularach czytała przewodnik. Zupełnie na skraju ogródka, w cieniu, siedziała grupa mężczyzn. Przyciszonymi głosami debatowali nad czymś po angielsku. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Siedziałam w kawiarnianym ogródku, w wąskiej, cienistej uliczce, wśród wiekowych kamieniczek z jasnego, czystego kamienia, po którym pełzał ciemnozielony bluszcz. Przed drzwiami budynków stały liczne donice z roślinami, dzięki którym w lecie dojmujący upał stawał się nieco znośniejszy. Uliczka była jedną z wielu prowadzących do gwarnego rynku i właśnie tam, w miejscu, gdzie chłodny cień uliczki ginął w rażącym wiosennym słońcu wypełniającym płaski plac, stała ta trójka pajaców w śmiesznych ubrankach.

Usprawiedliwiając się, od razu powiem, że na co dzień jestem osobą niekonfliktową, unikam konfrontacji i sytuacji, które powodują dyskomfort. Dodam jeszcze, że miałam naprawdę fatalny ostatni miesiąc, a ten kwietniowy dzień był pierwszym, gdy uspokoiłam się na tyle, żeby w ogóle wyjść z domu. Nawet nie wiem, dlaczego zawędrowałam do centrum, bo mieszkający tu na stałe unikają serca miasta obleganego przez panoszących się turystów. Po wyjściu z domu w zamyśleniu podążałam ulicami, a gdy oprzytomniałam i uniosłam wzrok wbity do tej pory w chodnik, ujrzałam słynną fontannę i mnóstwo ludzi wokół. Zaklęłam cicho i skręciłam w pierwszą uliczkę w prawo. Nie czułam się najlepiej, więc przysiadłam przy wolnym stoliku w kawiarni, która tam się ukrywała, i zamówiłam przesadnie drogą kawę. Niepotrzebnie zapaliłam papierosa, rozmyślając o upokarzających słowach, które tak mnie zabolały, choć nie powinny, bo w zasadzie były prawdziwe: a co ty masz w ogóle do zaoferowania? Ani mądra, ani zamożna, ani ładna. Nawet nie chce mi się wspominać o seksie.

Opanowałam się i odetchnęłam głęboko, szukając w torbie chusteczek. I wtedy ich dostrzegłam. Znieruchomiałam, gdy zauważyłam, że kierują kamerę w moją stronę. Wiedziałam, kto to, wiedziałam, jaki program kręcą i mogłam powiedzieć, że źle trafili. W każdym innym momencie mojego życia mogłabym ich grzecznie poinformować, że nie jestem zainteresowana, ale nie w tym. W tym akurat momencie miałam zerowy poziom tolerancji dla pustych kołtunów bez odrobiny samoświadomości i empatii.

Formuła programu polegała na tym, że prowadzący show, których teraz obserwowałam, wyławiali z ulicznego tłumu najgorzej albo najlepiej ubranych przechodniów i przekazywali im swoje entuzjastyczne lub pełne troski uwagi. Natknęłam się na ten program w telewizji może ze dwa razy i byłam zdegustowana niepotrzebnym poniżaniem zwykłych, ciężko pracujących ludzi.

Dziwna trójka ruszyła ku mnie, a za nimi podążyli inni – facet z włochatym mikrofonem na wysięgniku i drugi z kamerą. Pochód zamykał mały, łysy grubasek, który mógł być jedynie reżyserem tego żałosnego widowiska. Wygodniej rozsiadłam się na krześle, czując, jak w moim wnętrzu kłębi się agresja. Świetnie, te ćwoki dają mi idealną okazję, żeby się jej pozbyć, choć – prawdę mówiąc – nie oni byli jej powodem. Cóż, świat jest okrutny.

Kobieta, chuda jak szczapa, miała na sobie dżinsy w strzępach i wielkie swetrzycho, również z dziurami, prawie do kolan, a bliźniacy odblaskowe garnitury w czerwony deseń. Przyjrzałam się uważniej, nie wierząc własnym oczom – tak, na jaskrawym materiale nadrukowano czerwone serduszka i usta. Urocze. I ta grupka idzie do mnie, żeby mi uświadomić, jak bardzo na bakier jestem z modą, udzielić paru wskazówek odnośnie do ubrań bądź butów i sprawić, bym zawstydziła się tym, że moja osobowość nie może się uzewnętrznić poprzez mój ubiór. No, popatrzmy.

Ku mojemu zdziwieniu minęli mnie, nawet nie patrząc w moją stronę. Kierowali się do turystki w okularach. Odetchnęłam z ulgą, ale przysłuchiwałam się rozmowie uważnie.

– Cześć – rozpoczęła radośnie samozwańcza stylistka.

– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie dziewczyna. Zaskoczona wodziła oczami od jednego celebryty do drugiego, omiatając wzrokiem kamerę i mikrofon.

– Kręcimy program „Jak cię widzą, tak cię piszą” i chcielibyśmy podzielić się z tobą naszymi obserwacjami na temat twojego ubioru.

– Nie, nie, dziękuję… – powiedziała cicho dziewczyna, z rumieńcem zażenowania próbując wstać od stolika i odejść.

– O nie, nie, nie – zatrzymała ją harpia ze słodkim uśmiechem. Wyczuła krew.

– Zobaczmy, co my tu mamy. – Zmierzyła wzrokiem sylwetkę dziewczyny, która stała zawstydzona. – Dżinsy ze stretchem. Za małe. Absolutnie odpadają, gdy ma się tak masywne biodra jak ty. Widzisz, jak wrzynają ci się w uda? Robią się zwały i wygląda to po prostu strasznie! Do tego założyłaś szary T-shirt. Pomijam fakt, że opina ci się na fałdach na brzuchu, ale serio? Szary T-shirt?? To jakaś porażka. Trzeba nosić kolory, obcasy, biżuterię! A może zapomniałaś, że jesteś kobietą? Dobrze ci radzę, zrzuć parę kilo, bo w życiu faceta nie znajdziesz.

Oniemiała patrzyłam na rozgrywającą się przede mną scenę głupoty, okrucieństwa i pustoty, tym bardziej że obiektywnie patrząc, z tą dziewczyną nawet w połowie nie było tak źle, jak to przedstawiała znawczyni mody. Teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego wybrali ją, a nie mnie. Byłyśmy ubrane podobnie, bez wyrazu, ale ona była tęższa, więc doskonale nadawała się do krytykowania.

Dziewczyna była bliska łez. Na jej łagodnej twarzy malowało się upokorzenie. Wstałam, bo nie mogłam już na to patrzeć. Normalnie bym nie zareagowała, uważając, że to nie moja sprawa, ale teraz zdecydowanym krokiem podeszłam do głównych aktorów tego widowiska.

– Dość tego cyrku – powiedziałam głośno i dobitnie, stając pomiędzy drżącą dziewczyną a chudą modliszką.

– Jakiego cyrku? – spytała zaczepnie celebrytka. Miała szkliste oczy i była nadmiernie pobudzona.

– Pobawiliście się kosztem zwykłego człowieka, to teraz spadać. – Ja również byłam nakręcona, ale osobistymi porażkami życiowymi, nie związkami chemicznymi.

– Zaraz, zaraz – wtrącił się mały grubas, reżyser, jak podejrzewałam. – Kochana, chyba nas źle odebrałaś. My mamy swoją misję i staramy się pomóc. A ta młoda dama ma chyba język i potrafi mówić za siebie.

– Powiedziała na samym początku: „Nie, dziękuję”, ale dla was nie ma znaczenia nic, co cicho wypowiedziane. Do was trzeba chamsko i wrzaskliwie, wtedy dociera. A wasza misja nic mnie nie obchodzi. Zostawcie ją w spokoju.

– Ale my naprawdę chcemy pomóc.

– Aż się boję zapytać, w jaki sposób. – Założyłam ręce na piersi, zasłaniając dziewczynę jeszcze bardziej.

– Naukowcy twierdzą, że ubranie może wpływać na nasze zachowanie oraz decyzje, które podejmujemy. Potrafi również zmienić sposób myślenia, mówienia, a także decyduje o tym, jak postrzegają nas inni ludzie – recytowała płynnie stylistka, racjonalizując swoje istnienie.

Patrzyłam na nią z politowaniem.

– A jaki to ma związek ze sposobem, w jaki potraktowałaś przed chwilą tę nieśmiałą dziewczynę?

– Szczycę się faktem, że mówię to, co myślę i prosto z mostu – odpowiedziała dumnie.

– Wierz mi, wielu ludzi cierpi na taką przypadłość. – Zniżyłam głos, jakbym mówiła o czymś wstydliwym. Pokiwałam głową z fałszywym współczuciem i kontynuowałam: – Zupełnie ignorują prawo innych do decydowania o sobie, uważając, że ich prawo do wygłoszenia opinii jest nadrzędne. W konsekwencji uznają, że mogą mówić innym, jak mają żyć, wyglądać i myśleć, uważając się za nieomylnych, zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie. To rodzaj zaburzenia zwany megalomanią, więc szczycić się tym to naprawdę przesada.

Szczapa ubrana w dziury lekko się zapowietrzyła, ale ja jeszcze nie skończyłam.

– Zauważyłaś, że formułki „mówię to, co myślę” zawsze używają ludzie, którzy krytykują? – spytałam. – Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto szczyciłby się mówieniem prawdy prosto w oczy w momencie, kiedy mówi coś pozytywnego.

– Uważasz, że szczerość jest niewłaściwa??? – oburzyła się celebrytka, no wzór cnót, naprawdę.

– Mylisz pojęcia. Szczerość jest wtedy, kiedy opowiadasz, gdzie byłaś albo co ci się przydarzyło, zgodnie z faktami. Szczerość jest wtedy, gdy mówisz, co myślisz, ale pod warunkiem, że ktoś cię poprosi o opinię, bo z jakiegoś pokręconego powodu ma to dla niego znaczenie. Wypalenie komuś w twarz „jesteś gruba” to okrucieństwo.

– Ale ona jest gruba – nie ustępowała gwiazda.

– Nie jest. Ma lekką nadwagę i ma oczy, więc na pewno o tym wie. Pytanie brzmi, jaki cel chcesz osiągnąć, mówiąc jej takie słowa. Hm? Masz zamiar poprawić tej dziewczynie samopoczucie? A może uczynić świat lepszym miejscem?

– Chciałam ją zmotywować. Żeby wiedziała, że ludzie widzą jej tuszę.

– Jak już wspominałam, na pewno ma tego świadomość, bo nie jest taka głupia, jak ci się wydaje. A ty chciałaś ją po prostu zranić. Poczułaś się lepsza. Robiąc ten program, cały czas czujesz się lepsza.

– Chciałam pomóc! – Celebrytka powoli traciła opanowanie.

– To jakie masz kompetencje, żeby w ten sposób „pomagać”? Jesteś lekarzem? Wiesz, w jaki sposób węglowodany i tłuszcze wpływają na mózg, jak pomagają w uwalnianiu serotoniny? A może jesteś psychologiem? – nakręcałam się oraz bardziej.

– Dobra, już, ja pierdolę. – Moja rozmówczyni cofnęła się o krok. – Chciałam jej tylko uświadomić, że poprzez ubranie można wyrazić swoją osobowość.

Ręce mi opadły. Poczułam, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Oni i tak nic nie zrozumieją.

– Wiesz, po co są w ogóle ludzkości ubrania? – zapytałam spokojnie, podejmując kolejną próbę udowodnienia jej, że nie wszyscy myślą jak ona, a co więcej, nie muszą tak myśleć.

– Eeee… – zacukała się gwiazda.

– Dzięki nim nie podlegamy karze za nieobyczajny wybryk oraz nie marzniemy. Nie wszyscy tracą energię na przemyśliwanie, jak by tu wyrazić osobowość poprzez ubiór, bo jak widać na twoim przykładzie, nie każdy ją ma, żeby ją wyrażać, i z pewnością są lepsze sposoby na pokazanie światu swoich przekonań niż sweter z dziurami.

– No wiesz – odpowiedziała protekcjonalnie Ekspertka od Mody – takie poglądy może głosić tylko ktoś tak bezbarwny jak ty. Boli cię, że jesteś szara jak wszyscy. A dzięki odpowiednim ubraniom mogłabyś być wyjątkowa.

Teraz mnie wkurzyła! Oj, uderzyła w czuły punkt.

– Jestem wyjątkowa!!! Tylko nie czuję potrzeby, żeby obnosić się z tym po ulicy. Nie każdy marzy o podziwie obcych osób i sławie, wiesz, pustaku? – Pochyliłam się w jej kierunku i mocno wbijałam w nią wzrok, aż cofnęła się jeszcze bardziej przestraszona.

Najwidoczniej postanowiła odpuścić, bo głośno wypuściła powietrze, odwróciła się i bez słowa odeszła razem z milczącymi towarzyszami. Wyglądali na przygłupów.

Za nimi ruszyła reszta.

– Jakaś pierdolnięta, nie? – Dobiegło mnie z oddali.

– Hej! – zawołałam za nimi. – Nie muszę podpisywać zgody na publikację wizerunku?! To jak wyemitujecie materiał?!! – darłam się na całą ulicę.

Uspokojona obróciłam się do nękanej dziewczyny, ale za moimi plecami nie było nikogo. Korzystając z zamieszania, zawinęła się i zniknęła. Rozglądając się, zobaczyłam, że mężczyźni, którzy siedzieli na skraju ogródka, obserwowali mnie uważnie, a jeden mówił, prawdopodobnie tłumacząc im całe zajście. Wróciłam do swojego stolika i trochę się zawstydziłam. Teraz, gdy adrenalina opadła, czułam się zmęczona. Miałam ochotę pobiec za tymi ludźmi i przeprosić, że wylałam na nich swoją frustrację. Rozejrzałam się za kelnerem, żeby zapłacić rachunek.

Zganiłam tę kobietę za to, że czuje się lepsza, bo (w jej mniemaniu) dobrze się ubiera, podczas gdy ja poczułam się lepsza, bo dla mnie nie miało to znaczenia, i na tej podstawie ją zrugałam. Jak zawsze zaczęłam analizować, co mogłam powiedzieć inaczej, i już żałowałam swojego wyskoku. Oni byli z innego świata, a ja z innego. Oba miały prawo istnieć i mieć swoich reprezentantów. Jedyne, do czego nie miały prawa, to pouczać się nawzajem.

Pogrążona w niewesołych myślach westchnęłam głośno, gdy nagle ktoś dotknął delikatnie mojego ramienia. Drgnęłam przestraszona i obróciłam się do mężczyzny, który właśnie nachylał się nade mną. Był niskim, szczupłym blondynem.

– Przepraszam, czy moglibyśmy zamienić z panią parę słów?

Wyprostował się i wskazywał stolik na skraju, gdzie siedziało trzech innych mężczyzn wpatrujących się we mnie. Jeden był starszy, jego twarz skrywała siwiejąca broda. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, skąd go znam. Obok niego siedział wysoki, przystojny mięśniak w garniturze, typowy ochroniarz. Spojrzenie na trzeciego zmroziło mi oddech. Miał ciemne potargane włosy, niebieskie oczy, wpatrywał się we mnie z uwagą i mimo że siedział spokojnie, było w nim napięcie. Wydawało się, że zmusza ciało do bezruchu, bo oczy zdradzały kłębiące się w nim emocje. Nosił ciemne dżinsy i białą koszulę, strój, który nie wyróżniał się absolutnie niczym, ale na nim wyglądał powalająco. Postawa nieznajomego wskazywała na poczucie władzy. Przyglądał mi się z niechęcią, wręcz wrogo. Szybko odwróciłam wzrok.

– O co chodzi? – spytałam niechętnie, spodziewając się jakiejś reprymendy, zważywszy na to, co się stało przed chwilą.

– Mamy dla pani pewną propozycję – poinformował uprzejmie blondyn.

– Nie – odpowiedziałam zdecydowanie, wstając i zgarniając swoje rzeczy.

– Nie? – Facet zdębiał.

– Nie. Cokolwiek to jest, moja odpowiedź brzmi: nie.

Grzebiąc w torbie, starałam się znaleźć portfel. Chciałam stąd iść. Ten dzień, jak zresztą wiele innych ostatnio, nie był najlepszym dniem w moim życiu.

– Ale… – nie rezygnował.

– Nie. Nie robię loda za kasę, nie oprowadzam po mieście, nie śpiewam i nie tańczę.

Co mi odbiło? Unikałam ordynarności jak ognia, a przeklinałam tylko w myślach. Wprawdzie jak szewc, ale nikt tego nie słyszał. Podniosłam wzrok i odkryłam, że facet tłumi śmiech.

– Proszę, tylko na dziesięć minut. Co pani szkodzi? – zapytał wyraźnie rozbawiony.

Budził sympatię, ale ja wiedziałam, że za nic nie podejdę do tamtego stolika. Przerażał mnie facet z niebieskimi oczami, z jakiegoś powodu niezadowolony. Najwyraźniej nie pochwalał mojej interwencji, może byłam za głośno i im przeszkadzałam. Tak czy inaczej, byłam już wystarczająco przygnębiona, nie potrzebowałam, żeby jeszcze ktoś obcy wcisnął mnie całkiem w ziemię.

Coraz bardziej nerwowo przeszukiwałam ręką dno torby – gdzie ten pieprzony portfel? Okradli mnie czy jak? Kątem oka widziałam, jak mój rozmówca ogląda się dyskretnie za siebie. Wypuścił z sykiem powietrze z płuc i nachylił się lekko w moją stronę, mówiąc półgłosem:

– Proszę posłuchać, jeśli pani do nich nie podejdzie, to ja stracę pracę. To dobra praca i bardzo jej potrzebuję, bo mam chorą córkę.

Podniosłam głowę znad torby i wbiłam wzrok w mężczyznę. Teraz mnie przeraził. Czemu miałby stracić pracę tylko dlatego, że obca osoba nie chce podejść do czyjegoś stolika? Rzuciłam okiem w stronę tych ludzi, dwóch po mojej lewej rozmawiało ze sobą, ale ten przerażający patrzył na mnie. Po prostu patrzył. Zrobiło mi się zimno mimo przyjemnej wiosennej temperatury.

– To tylko chwila rozmowy. Obiecuję, że nic się pani nie stanie. Proszę – wyszeptał blondyn z naciskiem.

Nie miałam wyjścia.

– W porządku – powiedziałam i mimo przestrachu podeszłam do ich stolika. Blondyn wskazał na starszego mężczyznę z brodą, mówiąc:

– Pani pozwoli, że przedstawię: Sam.

Następnie pokazał mięśniaka w garniturze.

– To Richard. I Jamie.

Kiwnęłam szybko głową w kierunku tego ostatniego, bojąc się spojrzeć mu w twarz.

– A ja mam na imię Piotr. – Podał mi rękę.

– Alicja – odpowiedziałam z rezerwą.

– Alice – przedstawił mnie pozostałym, tłumacząc moje imię.

– Do czego zatem jestem panom potrzebna? – zapytałam po angielsku, siląc się na spokój, choć było mi niedobrze ze zdenerwowania. Zamknęłam oczy, czekając na nieuniknione dławienie w gardle. Poczułam skurcz przepony, pochyliłam się i zasłoniłam usta dłonią, w której nadal miałam zmiętą chusteczkę, chcąc ukryć krztuszenie. Błagam, tylko bez wymiotów, apelowałam w myślach do swojej słabej psychiki. Na szczęście opanowałam się szybko, a gdy opadłam z powrotem na oparcie krzesła, Jamie, który tak bardzo mnie przerażał, wstał i skierował się w stronę wnętrza kawiarni. Patrzyłam za odchodzącym, tak samo zresztą jak reszta towarzystwa.

Sam, ten z brodą, popatrzył na mnie i po chwili ciszy zaczął:

– Jesteśmy ekipą filmowców i przyjechaliśmy tutaj szukać plenerów do naszego projektu. Ja jestem reżyserem, a Jamie jest producentem.

W mózgu zadźwięczał mi dzwonek: Sam, Sam.

O mój Boże, ten Sam? Były mąż znanej brytyjskiej aktorki, laureat Oscara za swój ostatni film! Dlatego wyglądał znajomo! Ulżyło mi – przynajmniej nie byli szajką handlarzy żywym towarem z Europy Wschodniej.

– I co ja mam z tym wspólnego? – spytałam podejrzliwie.

– Tak sobie patrzyliśmy na ciebie i wspólnie doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy cię zobaczyć na zdjęciach próbnych.

Sytuacja była tak niedorzeczna, a ja na tyle się uspokoiłam, że się roześmiałam. W tym momencie poczułam, jakby podmuch wiatru poruszył moimi włosami i do stolika wrócił producent. Gdy obchodził moje krzesło, jego dłoń przypadkiem otarła się o moje plecy. Gorąco, które mnie przeszło, prawie zwaliło mnie z nóg, a Jamie wziął do ręki tablet i bez pośpiechu przeglądał jakieś dokumenty, nie zaszczycając swoją uwagą tego, co się działo przy stoliku.

– A do jakiejż to roli bym się nadawała? – spytałam ubawiona, koncentrując się na rozmówcy.

– Głównej – odpowiedział z powagą Sam. Absurd sytuacji wzrastał.

– Sam? – upewniłam się, chociaż przecież dobrze wiedziałam, że ma na imię Sam. – Sam – powtórzyłam, gdy kiwnął głową. – To niepoważne, co mi teraz proponujesz.

– Bo?

– Bo nie potrafię grać, nie znam angielskiego wystarczająco, by mówić bez obcego akcentu, i nie polecę do USA tylko po to, żeby stanąć przed kamerą i wrócić. Moje życie może i jest puste, ale nie żałosne. Przecież to kompletnie nielogiczne: mało macie w Los Angeles gwiazd, gwiazdek i zwykłych dziewczyn, które marzą o karierze? Ooo, czekaj, macie mały budżet i oszczędzacie? Dlatego szukacie aktorów tutaj? – kpiłam.

– Akurat o budżet nie musimy się martwić – zaprzeczył Sam, zerkając z ukosa na bruneta, który przed chwilą odłożył tablet na stolik, a teraz w swobodnej pozie zaciągał się dymem z papierosa, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.

– Panowie pozwolą, że też sobie zapalę.

Wyjęłam z torby pudełeczko z obrzydliwym zdjęciem zdeformowanej czarnej stopy bez palca, która – jak twierdziła moja znajoma pielęgniarka – była stopą cukrzycową, a nie miażdżycową, jak głosił ostrzegawczy napis, i niezrażona wyłuskałam z niego papierosa. Lepiej się poczułam, gdy przekonałam się, że mam do czynienia z nieszkodliwymi, bogatymi dziwakami, a nie przestępcami. Wrzucając paczkę do torby, wypatrzyłam w bocznej kieszeni portfel. A, tu jesteś, bratku.

Włożyłam papierosa do ust i zanim sięgnęłam po zapalniczkę, dłoń Richarda z zippo podała mi ogień. Uśmiechnęłam się do niego, dziękując.

– Nie powinnaś palić.

Odwróciłam wzrok w stronę Jamiego. Brodą wskazał na pięść, w której kurczowo ściskałam chusteczkę. Zauważył, cholera.

– Zgadza się, nie powinnam – potwierdziłam. – Ale nie mam chorych płuc.

Nie wiem, dlaczego się tłumaczyłam. Dlaczego w ogóle to powiedziałam? Dlaczego nie potrafię się zamknąć i uznać, że nie obchodzi mnie zdanie innych na mój temat? Dlaczego zawsze muszę zdawać jakiś pieprzony egzamin, a potem dręczyć się jego wynikami? Żałosna idiotka.

– Wiem – odparł niespodziewanie Jamie, nadal wwiercając wzrok w moją twarz, jakbym na czole miała wytatuowany jakiś wyjątkowo inspirujący cytat.

– Wiesz? – powtórzyłam zdziwiona.

– Moja siostra się z tym zmagała. To nerwica lękowa, prawda? – Powoli wypuścił dym.

– Może – odparłam, śledząc wzrokiem fantazyjne miękkie wzory srebrnych wstążek ulatujące z jego ust. – Nie jestem lekarzem.

Nie zważając na upomnienie, zaciągnęłam się i jak na zawołanie zadławiłam się i odkaszlnęłam. Jamie uśmiechnął się lekko. Kij mu w oko!

– Wracając do sprawy, dla której cię tu ściągnęliśmy – zwrócił na siebie uwagę Sam.

– Tak? – Z trudem przeniosłam wzrok z zagadkowej, surowej twarzy Jamiego na brodate oblicze Sama.

– Najkrócej mówiąc, bardziej chodzi nam o ogólny obraz aktorki niż o jej warsztat. Twój wygląd i zachowanie są idealne, a umiejętności sprawdzimy, gdy – zgadza się – przylecisz do USA. Opłacimy twój przylot i pobyt, możesz to potraktować jak wycieczkę. Jeśli nie zachcesz, no to trudno, oczywiście, choć doskonale pasujesz do wizerunku poważnej nastolatki zatroskanej losem świata.

– Robicie film o Grecie Thunberg? – zaśmiałam się ironicznie.

Po chwili ciszy ponownie wciągnęłam dym w płuca.

– Ale wiecie, że ja mam dwadzieścia dziewięć lat? – wypaliłam głupio, no bo skąd mieliby wiedzieć?

Z satysfakcją obserwowałam zaskoczenie na twarzy Sama. Wiedziałam, że nie wyglądam na swój wiek, ale z makijażem i ułożonymi włosami można mi było dać dwadzieścia dwa, trzy lata. Gdy wyglądałam jak dziś – nieumalowana, z włosami związanymi w kucyk, w dżinsach i sportowych butach – mogłam rzeczywiście uchodzić za dziecko. Z fajką w ustach.

– O, to przesądza sprawę, dziękujemy za poświęcony czas, Alice. – Sam wyciągnął do mnie rękę, ale Richard powstrzymał go i powiedział powoli:

– No nie, dlaczego? O co ci chodzi? Prawdziwy wiek przecież tu nie ma nic do rzeczy. Dzieciak w Karate Kid, ten z osiemdziesiątego czwartego roku, miał dwadzieścia trzy lata, a i tak po premierze ludzie pisali listy do produkcji, że jest za młody, żeby grać siedemnastolatka. Przecież to bez znaczenia.

– Co ty gadasz? To ma być oscarowe widowisko, hit, nie możemy sobie pozwolić, żeby obsadzić trzydziestolatkę w roli podlotka!

Panowie zaczęli się przerzucać argumentami. Z zaciekawieniem patrzyłam na słynnego reżysera, który purpurowy ze złości próbował dojść do słowa, podczas gdy gość, który wyglądał jak góra mięsa bez grama szarej substancji w mózgu, płynnie wykładał swoje stanowisko, przywołując daty, fakty naukowe i wyniki badań. Piotr patrzył na nich bezradnie, a Jamie skanował wzrokiem otoczenie, jakby myślami był gdzie indziej. Zgniotłam niedopałek w popielniczce, chwyciłam swoją torbę i zwróciłam się do Piotra, skoro nikt nie poświęcał mi już uwagi:

– Zbieram się. – Wyciągnęłam do niego rękę, unosząc się z krzesła. – Miło było cię poznać.

W tym momencie moje wyciągnięte przedramię chwyciła inna męska dłoń – Jamiego.

– Nie – oświadczył. – Proszę – dodał cicho z naciskiem.

Wytrzeszczyłam na niego oczy. Co za porąbany dzień, z porąbanymi ludźmi wokół. Chwilę wpatrywałam się w jego twarz. Wyrażała napięcie. Opadłam na krzesło, dziwiąc się samej sobie.

– Co, do cholery? – wymamrotałam pod nosem. Uniosłam pytająco brwi i popatrzyłam na Piotra. Uniósł dłonie w górę obronnym gestem.

– Na mnie nie patrz. Ja tu tylko tłumaczę.

Tak, to było dziwne. Po chwili, gdy wrzaski Sama się nasiliły, argumenty używane w kłótni stawały się coraz bardziej osobiste, a ja siedziałam ogłupiała, zastanawiając się, jak by tu czmychnąć, Jamie wstał, zsunął z głowy na nos ciemne okulary, sięgnął po telefon leżący na stoliku i wyciągnął do mnie dłoń.

– Chodź, pokażesz mi miasto.

Mózg mi się wyłączył, więc ujęłam wyciągniętą rękę i również wstałam. W żołądku poczułam ucisk, gdy spojrzałam na swoje palce, schowane bezpiecznie w ciepłej dłoni obcego mężczyzny, który nie wiadomo dlaczego śmiertelnie mnie przerażał.

– Muszę jeszcze zapłacić. – Wskazałam wejście do kawiarni, bardzo starając się zachować kontakt z rzeczywistością.

– Już to załatwiłem – odpowiedział, ciągnąc mnie na chodnik rynku.

– A mówiłaś, że nie oprowadzasz po mieście! – krzyczał za mną po polsku rozbawiony Piotr. – Czy Jamie może też liczyć na śpiew, taniec i loda?

– Pieprz się! – roześmiałam się, mimo że czułam się nieco dziwnie.

Stanęliśmy w pełnym słońcu. Puścił moją dłoń.

– A więc co chcesz zobaczyć? – spytałam kpiąco.

– Chcę pogadać – odpowiedział, gdy ruszyliśmy powoli wzdłuż straganów z kwiatami.

– Słucham.

Zerknął na mnie z ukosa, zagryzł wargę i wcisnął dłonie w kieszenie.

– Jak już wiesz, jestem producentem. Ten projekt Sama, w który inwestuję, jest jednym z wielu moich przedsięwzięć. Jeden jest mój prywatny: to krótkometrażowy film, trochę oniryczny, ukazujący sny głównego bohatera o pewnej kobiecie. Wiem, że to głupio teraz zabrzmi, ale chciałbym ciebie w tym filmie.

– Czy to jest dalszy ciąg programu, którego twórców pogoniłam? Tu gdzieś są kamery? Mój brat was wynajął? Tylko skąd wziął laureata Oscara?? Aaaa, wiem… To przebieraniec? Wkręcacie mnie, tak? Jesteś stąd, prawda? – Rozglądałam się dookoła, jakbym naprawdę spodziewała się brata, którego nie widziałam od lat, czającego się gdzieś i trzymającego kartkę z napisem: zostałaś wkręcona. To by wyjaśniało większość wydarzeń tego dnia.

Ledwo widoczny uśmiech pojawił się na wargach Jamiego i zniknął, gdy odpowiadał:

– Sam cię zaczepił na moją prośbę. Chciałem cię swobodnie poobserwować, bo gdy tylko cię zobaczyłem, ujrzałem moją bohaterkę – wyjaśnił obojętnie.

– No proszę. A kłócił się z tym drugim, jakby chodziło o złoża tanzanitu.

– Trochę za mocno się wczuli w swoje zadanie aktorskie – mruknął.

Szliśmy chwilę w milczeniu.

– Nie rozumiem, dlaczego ja? Powtórzę: jest tyle aktorek w samym Hollywood, czego chcesz ode mnie? – spytałam, ukradkiem przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. Wysoki, postawny mężczyzna rwał wzrok wszystkich przechodniów płci żeńskiej w okolicy. Chciałam, żeby dał mi spokój, tylko nie wiedziałam, jak się z tego wykręcić.

– To będzie artystyczny film, bardziej skupiony na obrazie niż na akcji, więc dialogi będą stanowić znikomą część filmu. Chciałbym tylko pożyczyć twoją twarz. Mimikę. Ciało.

Milczałam, przetrawiając jego spokojne, pewne słowa. To wszystko działo się za szybko, zaczynałam się czuć, jakbym oglądała wydarzenia rozgrywające się za szybą.

– Nie wiem – odezwałam się po chwili, choć wiedziałam, że nigdy się na to nie zgodzę. A ściślej, że nie chcę się zgodzić. – Kiedy ruszają zdjęcia? – spytałam.

– Za parę dni.

– Parę dni i nie masz jeszcze odtwórczyni głównej roli? – spytałam niedowierzająco.

– Mam – skrzywił się – ale niestety w porównaniu z tobą odpada.

Szedł dalej wpatrzony w chodnik.

– Nie jestem pewna, czy mogę rzucić tu wszystko i wyjechać na… o właśnie, na ile? – spytałam.

– Mamy zaplanowane piętnaście dni zdjęciowych w ciągu sześciu tygodni. Potem potrzebowalibyśmy cię do promocji. Jeśli zostaniemy nominowani do jakiejś nagrody, to też musisz wziąć w tym udział. Ale wtedy możesz po prostu przylecieć. Jakieś trzy miesiące.

– Odpada. Ja mam tu swoje życie: praca, rodzina, przyjaciele.

Jamie przystanął.

– Tak…? – Obrócił się do mnie powoli i przesunął przyciemniane okulary na rozwichrzone włosy. – A ja myślę, że kłamiesz.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Zarumieniłam się skrępowana pod jego uważnym spojrzeniem.

– „Moje życie może jest i puste, ale nie żałosne”. To twoje słowa. Więc jak? Masz pracę?

– Już nie – przyznałam niechętnie. Cholera, dlaczego nie umiałam skłamać?

– Chłopaka? – naciskał. Zachowywał kamienne oblicze, ale czułam, że moje słabe wykręty i półkłamstwa go brzydzą. Patrzył na mnie jak na niższą, zdecydowanie niższą formę życia.

– Miałam narzeczonego – wyrzuciłam z siebie obronnie, za wszelką cenę chcąc go przekonać, że nie jestem aż taką spierdoliną życiową, co, jeśli się zastanowić, zupełnie nie miało sensu: im gorzej by o mnie myślał, tym szybciej dałby sobie ze mną spokój.

– Aha. – Zagadkowo kiwnął powoli głową. – Przyjaciele? – pytał dalej.

– Mam paru znajomych – odparłam zrezygnowana. Nędznie to zabrzmiało.

– I jak rozumiem, to dla nich nie chcesz wyjeżdżać?

Uniósł brew, spoglądając na mnie. Milczałam rozdarta, nie wiedząc, jak grzecznie odmówić, nie robiąc mu przykrości. Nigdy nikomu nie chciałam sprawić przykrości. Nie patrzyłam mu w oczy, a on stał spokojnie i czekał.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Przecież… ja nic nie potrafię, jestem nikim. – Zdecydowałam się na szczerość. – I nie, nie użalam się nad sobą – powiedziałam szybko, widząc, że mężczyzna otwiera usta. – Po prostu realistycznie oceniam swoje miejsce w świecie.

– Ta kobieta z twarzą sępa… – zaczął Jamie z namysłem. – Powiedziałaś jej, że jesteś wyjątkowa.

– O Jezu, tak tylko gadałam, żeby jej uświadomić, jaka jest płytka. Każdy jest w jakiś sposób wyjątkowy, ale ja na pewno nie jestem wyjątkowa dla twoich potrzeb.

– Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo – zaczął ponownie. – Ujmę to tak: to dla mnie bardzo ważny film, osobisty. Nie zamierzałem iść na żadne kompromisy: ani w kwestii twórców, ani obsady. Niestety, jeśli chodzi o główną rolę kobiecą, nikt nie mógł mnie zadowolić. Za namową przyjaciela zaangażowałem jego córkę. Teraz, gdy wiem, że istnieje prawdziwa Zoja, zrobię ten film z tobą albo wcale.

– To jest cios poniżej pasa! – Wściekłam się na tak jawną manipulację.

– Cóż, rzadko gram uczciwie, jeśli bardzo mi zależy, od razu muszę ci to wyznać. Od teraz jesteś odpowiedzialna za powstanie dzieła mojego życia – oznajmił, patrząc mi prosto w oczy.

W mojej głowie nic się nie działo. Kompletna pustka. Znałam ten stan ze szkoły, gdy stałam przed całą klasą wywołana do odpowiedzi, a mój mózg zamiast gorączkowo poszukiwać wiedzy, rozwiązań czy najnormalniej w świecie kombinować, jak wybrnąć z sytuacji, po prostu się wyłączał, licząc na to, że jakimś cudem przetrwam. Milczałam, a on cierpliwie czekał. Potem mnie dobił:

– Zapłacę ci pół miliona dolarów.

– Zgoda.

James

Stałem przy barze, płacąc za kawę dziewczyny, którą siedem minut temu ujrzałem po raz pierwszy, ale wiedziałem, że zabiorę ją ze sobą do Los Angeles. Gdy zobaczyłem jej oczy i usłyszałem głos, poczułem się, jakby ktoś przywalił mi w splot słoneczny – to była ona, moje światło ze snów. Wyglądała młodo, ale w jej oczach widać było dojrzałość. Ja pierdolę, lepiej, żeby nie miała męża i dzieci, bo nie zamierzałem odpuścić, choćbym miał ją uprowadzić. Spojrzałem szybko na jej dowód osobisty z portfela, który Piotr wyciągnął z torby, korzystając z jej nieuwagi. O kurwa, niedobrze. Miałem nadzieję, że to tylko zbieżność nazwisk.

Alicja

Wieczorem w mieszkaniu, które wynajmowałam od czasów studiów, starałam się ochłonąć i przeanalizować wszystko, co się zdarzyło i na co się zgodziłam.

Leżałam na łóżku z rozrzuconymi rękami i nogami na wzór litery x i wpatrywałam się w sufit, intensywnie myśląc. Dwa miesiące temu rozstałam się z facetem, z którym planowałam być do końca życia. Bardzo się starałam sprostać jego wymaganiom, lecz jednak mu nie wystarczyłam. Nie miałam do niego pretensji, ja też nie chciałabym być z kimś takim jak ja.

Miesiąc temu straciłam pracę w urzędzie wojewódzkim na rzecz kuzynki kierownika działu, która potrzebowała posady. Praca polegała głównie na wysyłaniu poczty i numerowaniu dokumentów, więc przyuczałam ją przez miesiąc do tego wymagającego zajęcia, zmamiona niejasną sugestią awansu, gdy w rzeczywistości po prostu podziękowano mi za współpracę. Najbardziej zabolało oszustwo, nie utrata pracy, choć kwestia finansowa stawała się coraz bardziej paląca. Ostatnie dni spędziłam na próbach niepoddawania się panice. Mój telefon milczał, bo były narzeczony skutecznie ograniczył nasze kontakty z moją rodziną i moimi znajomymi.

Bilans trzydziestolatki wypadał żałośnie: przez sześć lat stałam w miejscu, nic nie zrobiłam, niczego nie osiągnęłam, nie nawiązałam żadnej więzi, nikomu nie pomogłam. Może dlatego tak młodo wyglądałam – prawdziwe życie, które wyciska na ludzkich twarzach piętno, mnie omijało. Nigdy nie przeżyłam prawdziwej tragedii, prawdziwego strachu, prawdziwego zmęczenia, prawdziwej namiętności – wszystko w moim życiu było poukładane, zaplanowane, mdłe i nijakie. Dokładnie jak ja.

Zupełnie nie rozumiałam, skąd biorą się u mnie reakcje stresowe objawiające się histerycznym dławieniem. Przecież nie przeżywałam żadnych traum, nikt nigdy mnie nie skrzywdził – przynajmniej nie w sposób fizyczny. Byłam tylko niewielką częścią zwykłej szarej masy obywateli bez twarzy.

Dlaczego ktoś taki jak Jamie złożył mi tak atrakcyjną propozycję?

Zaraz po powrocie do mieszkania (obiecałam sobie, że moja noga przenigdy już nie postanie na żadnym rynku w tym cholernym mieście) zalogowałam się do laptopa i wrzuciłam w wyszukiwarkę dane z wizytówki otrzymanej od Jamiego. Google wypluło mnóstwo linków do artykułów o nagrodach, filmach, a także do strony głównej wytwórni, której właścicielem był, jak się okazało, James Hardy, którego poznałam osobiście godzinę wcześniej. Właściciel nie tylko wytwórni, ale również luksusowego hotelu nad oceanem oraz nocnego klubu na obrzeżach miasta. Dużo uwagi poświęciłam zdjęciom z imprez i rozdań nagród, na których widniał z pięknymi kobietami. No nie – to nie mój świat, ja się do tego nie nadaję. Polecę tam, a Los Angeles mnie zeżre i wysra.

Po latach życiowego marazmu trudno mi było wykrzesać z siebie tę odrobinę entuzjazmu, energii i wiary w przyszłość, które były potrzebne do podejmowania ryzyka w imię lepszej przyszłości. Nie chciało mi się. Poddałam się. Na szczęście tylko ja miałam kontakt do Jamiego, więc jeśli się nie odezwę, to on mnie nie znajdzie. Nie będzie to najbardziej elegancka rzecz, jaką zrobiłam w życiu, ale trudno.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, i coś mi się przyśniło: czyjeś wołanie, błaganie o pomoc, chaos i ciemność. Kiedy się ocknęłam, było po drugiej w nocy. Przemyślenia i wątpliwości wróciły jak bumerang.

Co mnie tu czeka?

Szukanie pracy.

Jest recesja, w sklepie się zatrudnię? Z filologicznym wykształceniem nie mogę za bardzo wybrzydzać. Przypomniała mi się absurdalnie wysoka stawka, którą zaproponował Jamie, i zaczęła kusić. Mogłabym kupić mały dom i samochód. Poczekać z pracą, aż trafię na coś naprawdę atrakcyjnego, bez pośpiechu i presji. Pojeździć, pochodzić po górach, zacząć wszystko od nowa. W głowie zadźwięczał mi mój gniewny krzyk: Jestem wyjątkowa! Taaa, jestem wyjątkowa.

Wzięłam głęboki wdech i podniosłam się do pozycji siedzącej. Sięgnęłam po laptopa, otworzyłam pocztę, w mailu wystukałam wszystkie dane, których potrzebował Jamie do umowy, i kliknęłam „wyślij”. Potem zamknęłam klapę laptopa i siedziałam chwilę w kompletnej ciemności, przekonując samą siebie, że dopóki nie podpiszę umowy, to nic nie jest jeszcze przesądzone. Gdy ćwierknął delikatnie mój telefon, rozpraszając mrok niebieskim blaskiem, podniosłam głowę. Z numeru, który widniał na wizytówce Jamesa Hardy’ego, przyszła wiadomość: Trochę to zajęło.

Przestraszyłam się – czy był na mnie zły? Ja pierdolę, po co do niego napisałam??? Po co w ogóle poszłam dzisiaj do centrum? Po co siadłam w tej kawiarni? Po co się wtrącałam, trzeba było zostawić tę dziewczynę samą sobie! Duża była!

Wpatrywałam się w ekran, gdy kropeczki na ekranie zaczęły podskakiwać.

Masz wątpliwości.

To nie było pytanie. Westchnęłam:

– Nawet nie masz pojęcia, chłopie…

Było jasne, że już się wyspałam, więc zrobiłam sobie herbatę, włączyłam telewizor i zastanowiłam się nad odpowiedzią. Zaczęłam stukać w ekran, potem przerwałam i znów myślałam. Skasowałam. Zaczęłam od nowa.

Nie kasuj, dostałam wiadomość. Też obserwował ekran telefonu. Dlaczego?

Nie jesteś psycholem, który pod przykrywką legalnej firmy kręci filmy z zabójstwami na żywo, prawda? – wysłałam z rozbawieniem, przypominając sobie film Adwokat z Penelope Cruz, gdy nagle uderzyło mnie, jak wyglądała nasza rozmowa. Powiedziałam mu, że nie mam pracy, nie mam faceta ani przyjaciół. Może założył, że nikt nie będzie mnie szukał! Jezu, nawet gdyby ktoś miał mnie szukać, to w USA przepadnę jak kamień w wodę, jeśli on tego będzie chciał! Nie ma opcji – nie podpiszę tej umowy. I muszę wyjechać z miasta, bo on ma mój adres. Najlepiej zaraz. W co ja się wpakowałam!!!? Na cholerę mi to było?

Jeśli Cię to uspokoi, to kopie wszystkich dokumentów, które podpiszemy, możemy złożyć w ambasadzie Twojego kraju, razem z moimi wszystkimi danymi – odpowiedział. Hm…

OK… – odpisałam ostrożnie po chwili zastanowienia. To był dobry pomysł, te same kopie zostawię u Dominika.

Co zrobisz, gdy to wszystko się skończy? Będziesz miała dużo pieniędzy.

U, bezpośrednio. Nie wydawał się taki. Niestosowność tego pytania mogłam tłumaczyć jedynie próbą oderwania moich myśli od obaw i skierowania ich na ewentualne korzyści płynące z umowy. Manipulant. Ale odpisać mogłam.

Pojeżdżę trochę.

A konkretniej?

Góry – zawsze tylko góry. Appalachy, Grampiany, Góry Kambryjskie, Kaukaz, Alpy Południowe. To moje marzenie od zawsze. Gdy mi smutno, to odpalam te widoki w necie, a w tle leci Forgive Me Friend Smith & Tell :)

Nie odpowiedział. Cisza. Za parę minut jednak przyszła odpowiedź:

Masz rozmach.

No ba. Marzenia nic nie kosztują.

Dlaczego jeszcze nie śpisz? – odważyłam się zapytać, skoro on już zahaczył o sprawy osobiste.

Dużo pracy. Poza tym, czekałem…

Znieruchomiałam. Czekał na wiadomość ode mnie? E, niemożliwe. Chyba że naprawdę miał zamówienie na moją nerkę.

Dobranoc, Diamencie.

Telefon pipnął jeszcze raz. Diamencie? Co jest?

James

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James
Alicja
James

Światło ze snów

ISBN: 978-83-8219-759-4

© Graham Shaw i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek