5,00 zł
Świetlany mrok II – to początek drugiej sagi światła i mroku. Tym razem historia stanowi zarówno prequel, jak i sequel do wydarzeń z pierwszej części. Świetlany mrok to tradycyjnie wartka akcja, duża doza erotyki oraz walki w gęstej sieci spisków i zdrad.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 139
Krzysztof Bonk
Świetlany mrok II
CZĘŚCI I, II i III
© Copyright byKrzysztof Bonk
Projekt okładki: Marta Frąckowiak
ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7859-890-9
Wydawnictwo: self-publishing
e-wydanie pierwsze 2017
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Złociste słońce w całości skryło się za żałobnym całunem ciemnych, ponurych chmur. Z ciężkiego nieba spadły rzęsiste krople deszczu niczym gorzkie, cierpiętnicze łzy.
Kolejna warstwa rozmiękczonej wodą ziemi przykryła leżącą w dole martwą kobietę. Zaopatrzony w łopatę mężczyzna otarł z twarzy pot zmieszany z deszczem i kontynuował uciążliwą pracę związaną z pochówkiem biedoty z Varnes.
Nad grobem, który zasypywał, oprócz niego stały tylko dwie osoby. Były to nastoletnie córki zmarłej biedaczki – niejaka Iris i starsza Sari.
Ta druga tuliła do płaskiej piersi swoją szlochającą siostrę. Sama stała nad grobem matki niczym martwa, ponieważ dokładnie tak właśnie się czuła. Akurat straciła jedyną w swoim życiu osobę, obok Iris, dla której cokolwiek znaczyła. Imienia swego ojca nigdy nie dane jej było poznać i zapewne tak już pozostanie. Imię jej ojca zostanie pogrzebane podobnie jak ciało matki. A krewni? O ile wiedziała nie posiadała żadnej dodatkowej rodziny.
Co więc w życiu jej teraz pozostało? Myślała, że w jakiś sposób samodzielnie zatroszczyć się o siebie i siostrę. To zaś w przeklętym Varnes dla kogoś pozbawionego środków do życia zapowiadało się drogą przez mękę. Ale… czy Sari kiedykolwiek miała łatwo?
Kiedy mężczyzna skończył zasypywać grób, wręczyła mu gliniany kubek z odłamanym uchem. Czymś musiała zapłacić za pochówek, a nie posiadała niczego choć trochę wartościowego.
Grabarz spojrzał na podarowany mu przedmiot i paskudnie się skrzywił na twarzy. Przeklął pod nosem, po czym patrząc z pogardą na Sari, rozpiął sobie rozporek i z drwiącym uśmiechem oddał mocz do kubka. Potem przechylił naczynie i zawartość wylał na świeży grób.
Dziewczyna zasłoniła oczy naraz mocniej płaczącej siostrze i siłą zawróciła ją w drugą stronę. Przemoczone i zziębnięte, z rozdartymi sercami po stracie rodzicielki, udały się do rudery, którą nazywały swoim domem.
Miejscem tym było skromne, zatęchłe poddasze. Składała się na nie jedna niewielka izba, gdzie ściśnięte koło siebie stały obskurne łóżka, chybotliwy stół i trzy równie chwiejne krzesła. Do tego przeżarta kornikami rozklekotana szafa na ubranie. To było wszystko poza oknem z dawno wybitymi szybami, z którego rozchodził się widok na kawałek ulicy i piekarnię.
Z miejsca, gdzie pieczono chleb niemal nieustannie unosił się niezwykle nęcący zapach. Tym bardziej drażniący zmysły sióstr, że obie od dwóch cykli snu cierpiały głód i nie miały za co kupić pożywienia.
W pewnym momencie odezwała się siedząca na łóżku, zapłakana Iris:
– Jestem taka głodna… – Sari nic nie odpowiedziała, tylko nadal stała przy oknie i tępo patrzyła na granatowe niebo, to na ceglaną piekarnię. – Chcę jeść! – krzyknęła rozpaczliwie Iris, po czym wzięła w usta kawałek swej ubłoconej, szarej sukni i zaczęła rzuć.
Sari popatrzyła na żałosną postać siostry: potargane, jasne włosy, porwane, brudne ubranie i zaschnięte smarki pod nosem. Jednak nie czuła litości. Ona sama przedstawiała się równie mizernie, a może nawet jeszcze gorzej. Robiło jej się coraz słabiej i z głodu kręciło w głowie. Nie miała wręcz sił zbyt wiele odczuwać. Już chciała paść na łóżko, aby zakryć sobie głowę poduszką i choć na chwilę nie słyszeć kwilenia siostry, kiedy ta ponownie wrzasnęła z wyrzutem:
– Matka chodziła do piekarni i przynosiła chleb! Dlaczego ty nie możesz?! Idź! Słyszysz?! Idź!
Sari wbiła wzrok w miejsce, gdzie produkowano pieczywo. Była już na tyle duża, że wiedziała, iż nigdzie niczego nie dostaje się w życiu za darmo. Miała domysły jaką cenę przyszłoby jej zapłacić. Nie zamierzała tego robić. Tego samego czym parała się jej matka.
Gdy naraz z całą natarczywością jej zmysł powonienia zaatakował zapach świeżego chleba. Pociekła jej ślina z ust, a żołądek wykręcił się w bolesny supeł. I prawie nie zauważyła, kiedy wyszła z domu i udała wprost na zaplecze piekarni. Jej własny głód zaprowadził ją tam niczym sukę na smyczy, blisko przy nodze i nie pozwolił zboczyć ani na krok.
Mokła i uderzała pięścią w drzwi na zapleczu aż w końcu te zostały otwarte. W progu staną starszy, otyły mężczyzna. Był łysy, wąsaty i miał założony fartuch przyprószony mąką. Obrzucił Sari podejrzliwym spojrzeniem i raptem uśmiechnął się z przekąsem, rozpoznając ją:
– Znałem twoją matkę… – powiedział lubieżnie. – Przychodziła tu po… chleb… Także chcesz… chleba? – Dziewczyna wymownie skinęła głową. – Dobrze… zatem… Choć wyjątkowo nie grzeszysz urodą, ale może się jakoś dogadamy, zapraszam…
Wewnątrz Sari zobaczyła obszerne pomieszczenie pełne wszelakiego sprzętu. Stały tu liczne półki, a na nich wałki, formy do ciast i miski. Na środku natomiast znajdował się pokaźnych rozmiarów stół.
Niebawem, za sprawą piekarza, znalazł się na nim świeży, krągły bochen chleba. Sari podeszła z wolna do zaprezentowanego jej pożywienia, jak do największej świętości. Nachyliła się nad stołem i ujęła w dłonie jeszcze ciepłe pieczywo. Uczyniła to w tym samym momencie, gdy dłonie piekarza spoczęły na jej chłodnych, wilgotnych od deszczu pośladkach. Jednak nie zwracała na to uwagi. Z pietyzmem gładziła bochen i delikatnie odrywała z niego złocistą skórkę. Czyniła to także w czasie, kiedy mężczyzna podwijał jej mokrą suknię do góry. Następnie ściągnął jej z tyłka dziurawe majtki, a ona oderwała kawałek pieczywa i przystawiła sobie do twarzy. Włożyła strawę do ust, gdy piekarz silnie wprowadził swą męskość w jej dziewicze, kobiece miejsce. Doświadczany ból krocza zmieszał się z rozkoszą płynącą z posiadanego w ustach pożywienia. Posapując, piekarz uderzał mocno biodrami tak, że stół aż skrzypiał. Sari z kolei napawała się smakiem pieczywa i mlaskała z zadowoleniem, to krzywiła z powodu silnego odczucia dyskomfortu w podbrzuszu. Odnosiła wręcz wrażenie, jakby piekarz wciskał w nią wałek do ciasta. I sama czuła się poniekąd jak ciasto ugniatane potężnymi dłońmi mężczyzny, który ściskał ją mocno za pośladki, plecy czy piersi.
Trwało to dłuższy czas aż piekarz warknął gardłowo i gwałtownie zastygł w bezruchu. W tym samym momencie Sari przełknęła kawałek przesyconego śliną chleba i ten powędrował do jej pustego jak wydmuszka żołądka. Poczuła prawdziwą rokosz w brzuchu, a na wewnętrznych stronach ud spływającą po nich ciecz.
Jednak dziewczyna była skoncentrowana przede wszystkim na jedzeniu. I nie ruszając się z miejsca, pochłonęła całe pół bochenka chleba. Wypełniła swój żołądek do granic możliwości i dopiero wtedy się nasyciła. Otarła rąbkiem sukni krocze, podciągnęła sfatygowaną bieliznę i z drugą połówką bochenka pod pachą, nie spoglądając nawet na piekarza, bez słowa opuściła pomieszczenie.
Przekroczywszy próg piekarni niespodziewanie otrzymała uderzenie pięścią w twarz, a zaraz potem w brzuch. Skuliła się i padła w błotnistą kałużę. Ktoś wyszarpnął jej z rąk pożywienie, po czym posypał się na nią grad kopniaków.
Gdy napastnicy od niej odstąpili, z boleścią chwyciła swój rozdęty, poobijany brzuch, w którym odczuła nieznośne gniecenie i gwałtownie zwymiotowała. Spojrzała żałośnie na świeże wymiociny, a następnie w ślad za swoimi oprawcami.
Dostrzegła Villę, jej rówieśniczkę i należący do niej mały gang podobnych jej wiekiem chłopaków. Uciekali w deszczu bitą drogą, śmiejąc się i podrzucając sobie nawzajem skradzioną zdobycz.
Sari odprowadziła ich nienawistnym wzrokiem aż zniknęli za rogiem ulicy. Wstała i otarła z twarzy krew oraz błoto, po czym jeszcze raz zapukała do drzwi piekarni.
Zorientowała się, że nie miała w tej chwili niczego do jedzenia dla swojej siostry. A sama, po opróżnieniu żołądka, posiadała w nim bardzo nieprzyjemne uczucie i już wiedziała, że niebawem przekształci się ono w dojmujący głód.
– Czego… – warknął wkrótce piekarz, widząc z kim miał ponownie do czynienia.
– Chcę jeszcze raz… za chleb… – powiedziała usłużnie Sari, pochylając nisko głowę.
– A to ci rozochocona, mała kurewka. Ktoś tu się wdał w świętej pamięci mamusię… – Mężczyzna przybrał szyderczą minę i lekceważąco dodał: – Ale na ten cykl snu mam już dość. – Podrapał się z zadowoleniem po kroczu.
– Za pół bochenka… – nie ustępowała dziewczyna.
– Powiedziałem, nie! – wrzasnął gniewnie piekarz i pchnął Sari aż ta padła na plecy w błoto. Ona jednak wciąż nie dawała się zniechęcić. Uklękła pokornie i błagalnie oznajmiła:
– Proszę, to dla siostry…
– Prosisz… – Mężczyzna popatrzył na nią, jak na karalucha. Zadumał się i syknął: – Poczekaj tu. – Niebawem powrócił z pajdą czerstwego chleba i rzucił ją na wilgotną ziemię, dodając: – Bierz, dla siostry… I w zamian za to masz tu przychodzić co drugi cykl snu za pół bochenka chleba, rozumiesz?
– Tak – odparła dziękczynnie Sari i pospiesznie oddaliła się ze swoją zdobyczą.
Sari nigdy nie miała normalnego dzieciństwa. Odkąd pamiętała jej nieustającymi towarzyszami były głód i nędza, a także poniżanie oraz bicie ze strony rówieśników, jak również starszych osób.
Teraz natomiast, kiedy została sierotą z młodszą siostrą u boku szybko do niej dotarło, że musiała natychmiast dorosnąć. Nie miała wyboru – jeżeli chciała przeżyć musiała zostawić smętne dzieciństwo za sobą. I uczyniła to bez wahania, ostentacyjnie wyrzucając swoją jedyną, jednooką lalkę przez wybite okno.
Był to swoisty chrzest, po którym poczuła się kimś innym, starszym i gotowym do nowych wyzwań, jakie niesie brutalny świat. I tak oto została młodocianą dziwką. Bowiem wkrótce po oddaniu się piekarzowi zdała sobie sprawę, że posiadała tylko jedną rzecz, której pożądali inni, a ściślej mężczyźni. Mówiąc wprost był to otwór pomiędzy jej nogami, z którym kontakt, z niezrozumiałych dla niej powodów, mężczyznom dawał prawdziwą przyjemność.
Raz nawet, kiedy się podmywała, ukucnęła nad kawałkiem zbitej szyby i z pewnym zainteresowaniem wpatrywała w swoje krocze. Rozczarowana nie dostrzegała tam jednak niczego, poza jakby czerwonym grzebieniem koguta oraz obdartym ze skóry otworem. Czuła na ten widok autentyczny niesmak i rozczarowanie.
Lecz nie zmieniało to faktu, że jej kobiecość pozostawała jej jedynym atutem. I tak, w zamian za usługiwanie swoim ciałem, regularnie otrzymywała chleb od piekarza. Podobny układ zawarła z mieszkającym w pobliżu szewcem oraz tkaczem, dzięki którym ona i jej siostra mogły przywdziewać porządniejsze ubrania. Wreszcie nie inaczej, tylko swoim ciałem opłacała czynsz za wynajmowane poddasze.
Tak wyglądało jej mroczne dorastanie i najzwyczajniej w świecie je zaakceptowała. Nie miała wielkiego wyboru, a właściwie żadnego.
Ten stan względnej harmonii trwał tak długo aż zauważyła, że od kilkudziesięciu cykli snu nie nachodziły jej kobiece krwawienia. Za to dopadły ją mdłości i nieco zaokrąglił się brzuch.
Sari była naprawdę przerażona, gdy zrozumiała, co ją spotkało. Aż do tej pory, niczym dziecko, w swej wielkiej naiwności nawet nie myślała o tym, że mogłaby zajść w ciążę. A teraz sama spodziewała się dziecka i nawet podejrzewała, kto był ojcem. Typowała osobę, której oddawała się najczęściej i od samego początku – piekarza. I to do niego poszła przerażona, nie wiedząc, co czynić.
– To znowu ty… – oznajmił zmęczonym głosem ubrudzony mąką mężczyzna, gdy otworzył przed Sari drzwi na zaplecze. – Wejdź i się rozbierz. Zresztą wiesz, co masz robić…
Jednak dziewczyna tym razem się wyłamała ze zwykłego schematu postępowania. Zamiast zdjąć z siebie ubranie, a potem rozpłaszczyć naga na stole, stanęła pod ścianą i spuściła wzrok nisko na podłogę.
– W czymś problem…? – zapytał piekarz, który właśnie odpiął klamrę paska od spodni.
– Dziecko… – wyszeptała niepewnie Sari.
– Dziecko? – Skrzywił się paskudnie na twarzy mężczyzna.
– Dziecko… – potwierdziła dziewczyna i wskazała na swoje łono, po czym głośno pociągnęła nosem, jakby zaczynała łkać.
– No tak… – Piekarz pokręcił z dezaprobatą głową i naraz zupełnie oklapł. Wzruszył ramionami, podszedł do drzwi i zamknął na żelazną zasuwę. Następnie wyjął sobie pasek ze spodni i zanim Sari się obejrzała w mężczyźnie eksplodował gniew i zaczął ją bezlitośnie okładać. – Ty puszczalska dziwko! Masz za swoje ty mała kurwo! – krzyczał, jak w amoku i nie szczędził pasa. Przerażona dziewczyna zasłaniała się rękoma, to kuliła czy uciekała pod stół. Ale nie dane jej było uchronić swego ciała przed dziesiątkami bolesnych razów.
Kiedy w końcu piekarz zmęczył się katowaniem brzemiennej dziewczyny, otworzył drzwi i wywlókł ją za ciemne włosy poza domostwo.
– Nie chcę cię tu widzieć z rozdętym bebechem, dziwko, rozumiesz?! – wrzasnął z pretensją. – Wróć z płaskim brzuchem albo więcej się tu nie pokazuj!
Zapłakana od bólu i przerażenia Sari smętnie snuła się po podejrzanych dzielnicach Varnes. W końcu świadomie trafiła to domu zielarki, o której powiadano, że posiadała środki, dzięki którym światło pozostanie w mroku – dziecko z kobiecego łona nie ujrzy promieni słońca.
Długo prosiła o porcję ziół na swoją przypadłość, ale bezskutecznie, ponieważ nie miała czym zapłacić. Wreszcie z desperacji zaofiarowała swoje ubranie i wyszydzana przez przechodniów wróciła do domu w samej bieliźnie oraz z widocznymi czerwonymi pręgami po uderzeniach pasem. Za to z pokaźnym woreczkiem tajemniczej, ziołowej mieszanki.
W domu zagotowała wodę nad paleniskiem i przygotowała napar. Zielarka nakazała, aby w kolejne trzy cykle snu wypiła po równej miarce. Lecz Sari pragnęła się pozbyć tego czegoś ze swojego brzucha, wstydliwego problemu, bezwzględnie i natychmiast. Czuła do tego tworu w swoim wnętrzu prawdziwy wstręt.
Wmusiła w siebie gorący, ostro-gorzki napar z całości posiadanych ziół i z miejsca zrobiło się jej niedobrze. Dostała silnych mdłości i wręcz rozrywającego wnętrzności bólu brzucha. Ale zacisnęła zęby na drewnianej łyżce, przemogła się i powstrzymała wymioty. Padła na łóżko i tam pozostała.
Niebawem nawiedziła ją silna gorączka, a potem poczuła intensywną wilgoć między nogami. Spojrzała tam z pozycji siedzącej i przerażona zamarła. Nigdy jeszcze nie wiedział takiej ilości krwi, niczym z zarzynanego prosięcia. Naraz zrobiło jej się strasznie słabo, gorąco ciała przeszło w dokuczliwe zimno i dopadły ją mocne zawroty głowy. Silne do tego stopni, że nie była w stanie usiedzieć.
Znowu legła na łożu, a ostatnie, co w miarę wyraźnie zauważyła, to stojącą tuż nad nią zszokowaną postać jej siostry z dłońmi zasłaniającymi usta. Następnie Iris, zdaje się, wydarła z siebie krzyk. Ale Sari nie była pewna, jej świadomość wraz ze wszystkimi zmysłami, opuszczały ją.
Od tego momentu zmysły na chwilę częściowo do niej powracały, to znowu odchodziły na długi czas. Jawa mieszała się ze snem, a dźwięki, obrazy czy smaki przyjmowały nienaturalny wyraz.
Aż pewnego cyklu snu usłyszała zza otwartego oka przejmujący śpiew ptaków. Zobaczyła wyraźnie oświetloną światłem słońca izbę i przełknęła ślinę, czując jej mdły smak. Zrozumiała, że normalna świadomość jakimś cudem do niej powróciła. Wsparła się na łokciach. Ale zaraz opadła z powrotem na plecy. Była tak potwornie słaba.
Zauważyła siedzącą z boku na krześle czuwającą przy niej swoją siostrę. Jej twarz naznaczona była troską, ale dodatkowo rozjaśniał ją nieśmiały uśmiech.
– Czy w końcu do mnie wróciłaś…? – zapytała słodkim głosem Iris, którego brzmienie potrafiło być naprawdę urocze.
– Nie wiem, chyba tak… – wychrypiała ciągle zdezorientowana Sari.
– Jeżeli tylko czegoś potrzebujesz, mów…
– Chcę… Chce mi się pić…
– Więc czego się napijesz? Przynieść ci może świeżego mleka…?
– Mleka… tak… – powiedziała w zamyśleniu Sari i raptem złapała Iris za ramię. Uświadomiła sobie, że sama już nie pamiętała, jak smakuje mleko. Więc skąd miałoby się znaleźć w tym domu? Czyżby ona sama znajdowała się we śnie?
– Puść mnie, przyniosę ci to, o co prosisz… – oznajmiła łagodnie Iris.
– Mleko… skąd mleko…? – Sari cały czas spoglądała na siostrę podejrzliwym wzrokiem. Ta zrobiła kwaśną minę. Wymownie spojrzała przez okno w kierunku piekarni, potem na dom mleczarza aż spuściła wzrok na swoje krocze.
– Już nie chcę mleka… – oświadczyła w odpowiedzi niemal martwym głosem Sari i puściła siostrę. Nagle wszystko stało się bowiem jasne. Iris poszła drogą jej samej oraz ich matki. A że była całkiem przyzwoitej urody, to zechciał ją nawet mleczarz, który nie skusił się na wdzięki starszej siostry z Varnes. A i piekarz pewnie uraczył ją nawet całym bochenkiem chleba, a może nawet pączkami?
Sari poczuła się naprawdę dziwne, ponieważ zmieszały się w niej wstyd za siostrę, jak i autentyczna zazdrość. Ale czego by nie powiedzieć, jednego była pewna. Jedna dziwka w tym domu w zupełności wystarczy i Iris nie mogła podążać tą samą drogą
Spojrzała siostrze głęboko w jej szare oczy i gniewnie wycharczała:
– Zabraniam ci… Rozumiesz…? Zabraniam ci się puszczać…
– Ale…
– Nie mów… nic nie mów… Po prostu się mnie słuchaj… Mnie, kurwy… słuchaj starszej siostry…