Syrena. Seria Grzesznicy tom 1 - Tiffany Reisz - ebook

Syrena. Seria Grzesznicy tom 1 ebook

Tiffany Reisz

4,1

Opis

Tam, gdzie kończy się 'Pięćdziesiąt twarzy Greya', Syrena dopiero się zaczyna...

Pierwszy tom bestsellerowej serii Grzesznicy.

Osławiona autorka powieści erotycznych, Nora Sutherlin, z każdą kolejną książka zdobywa coraz większą popularność wśród czytelników. Jej najnowszy manuskrypt jest jednak inny – bardziej poważny, bardziej osobisty – i Nora jest przekonana, że to będzie jej przełomowa powieść… jeśli kiedykolwiek ujrzy światło dzienne.

Zachary Easton trzyma los Nory w swoich wypielęgnowanych rękach. Wymagający brytyjski redaktor zgadza się zająć książką pod jednym warunkiem: chce pełnej kontroli. Nora musi przepisać całość według jego rygorystycznych wytycznych – w ciągu sześciu tygodni – albo z umowy nici.

Sesje pisarskie Nory z Zachem są wyczerpujące… i szokująco pobudzające. A niebezpieczny były kochanek zmusza ją do zastanowienia, co jest większą torturą: oddalanie się od niego... czy wracanie do jego łóżka?

Nora sądziła, że wie wszystko na temat balansowania na granicy wytrzymałości. Ale w świecie, gdzie namiętność oznacza ból, nic nie jest proste.

 

„Syrena” nie jest powieścią o romantycznej miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną. Opowieść Tiffany Reisz przesuwa granice moralności człowieka i poszerza punkt widzenia na jego preferencje seksualne. Historia Nory uwikłanej w relacje z trzema kompletnie różnymi mężczyznami hipnotyzuje i sprawia, że chce się ją poznać w całości. Syrena jest jedną z tych książek, po których zakończeniu pragnie się więcej. Tutaj nic nie jest oczywiste, a każda strona pozwala nam wejść w głąb psychiki bohaterów. Ta książka otwiera oczy na to, że każdy człowiek jest inny i nie każdy kryje się z tym, co kocha.

Patrycja Szymańska, @pati.books

 

Najlepsza erotyka albo pozostawia ci ślady na plecach, albo rani serce. Ta powieść robi jedno i drugie i żałuję, że nie ja ją napisałam.

Scarlett Parrish, autorka By the Book

 

Odważna, wyrafinowana i literacka… dokładnie taka powinna być dobra powieść erotyczna.

Kitty Thomas, autorka Tender Mercies

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (60 ocen)
31
15
7
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mirelka20

Nie oderwiesz się od lektury

Fascynująca, wciągająca, ale i trochę dziwna w swojej oryginalności. Gdzie następna część??
00
Magnify

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco bolesna
00
Achaja1234

Dobrze spędzony czas

Nie spodziewałam się, że spodoba mi się aż tak. Od czasu do czasu sięgam po erotyki i zazwyczaj po skończeniu stwierdzam, że to stara czasu. Ale z uporem godnym lepszej sprawy po jakimś czasie znowu sięgnęłam po podobną książkę i....wciągnęła mnie na maksa. Świetna, niesztampowa fabuła, postaci, które można polubić i im kibicować, zakończenie łamiące serce.
00
DDiana

Nie oderwiesz się od lektury

Tak książka, bark słów żeby ją opisać, to nie erotyk, nie romans, może dramat? Książka psychologiczna? Czytałam ją z bolącym brzuchem i nie mogłam przestać póki nie skończyłam
00
Gwiazdeczka_Asia

Dobrze spędzony czas

Ta historia to nie tylko zwykły erotyk z motywem BDMS . To historia w historii. Pełna zawiłych relacji ,przewrotnych zwrotów akcji i ostrych mentów,które są tylko smaczkiem w całej fabule.
00

Popularność



Podobne


1

Nie istniało nic takiego jak londyńska mgła. Nigdy. Jedynie ta Mgła z legend. W rzeczywistości londyńska mgła to londyński smog, który w czasach rewolucji przemysłowej zabił tysiące ludzi, dusząc miasto swoim trującym uściskiem. Zach Easton wiedział, że w biurach Królewskiego Domu Wydawniczego jego samego nazywano Londyńską Mgłą – pogardliwym przezwiskiem wymyślonym przez znajomego wydawcę, który nie pochwalał jego srogiego zachowania. Zach nie darzył sympatią ani jego, ani samego przezwiska, jednak dzisiaj gotów był na nie zasłużyć.

Tak jak się spodziewał, znalazł Johna-Paula Bonnera, redaktora naczelnego Królewskiego Domu Wydawniczego, pogrążonego w pracy pomimo tego, że było już dawno po godzinach urzędowania. J.P. siedział na podłodze swojego biura, otoczony stertami rękopisów niczym miniaturowym papierowym Stonehenge.

Zach zatrzymał się w progu, oparł o framugę i w milczeniu wbił wzrok w mężczyznę. Nie musiał mu mówić, po co przyszedł. Obaj to wiedzieli.

– Śmierć… przychodzi po mnie, niczym wschodnia mgła… – powiedział J.P. z podłogi, przeglądając kolejną stertę książek. – To wystarczająco poetycki sposób, by umrzeć. Bo jesteś tutaj, by mnie zabić, jak zakładam.

W wieku sześćdziesięciu czterech lat, z brodą i w okularach, J.P. był ucieleśnieniem literaty. Zazwyczaj uprawianie z nim takich słownych gierek sprawiało Zachowi przyjemność, ale dzisiaj nie miał nastroju na błyskotliwą wymianę zdań.

– Tak.

– Tak? – powtórzył za nim J.P. – Tylko: tak? Cóż, lakoniczność to istota inteligencji. Pomożesz starcowi wstać, Easton? Jeśli mam skonać, to równie dobrze mogę to zrobić na stojąco.

Zach z westchnieniem wszedł do biura, wyciągnął rękę i pomógł mężczyźnie się podnieść. J.P. poklepał go z wdzięcznością po ramieniu, po czym opadł na stojący za biurkiem fotel.

– I tak jestem już martwy. Nie mogę znaleźć korekty szpaltowej Hamleta dla Johna Warrena. Wczoraj powinienem był mieć ją w e-mailu. Jednak, jak mówią, szczęście to mieć dobre zdrowie i kiepską pamięć, a ja jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Zach przyglądał mu się przez chwilę i w duchu przeklął za ten jego urok. Sympatia do szefa sprawiała, że rozmowa będzie o wiele mniej przyjemna. Podszedł do regałów redaktora i przeciągnął dłonią po najwyższej półce. Wiedział, że J.P. ma w zwyczaju chować ważne dokumenty tam, gdzie nawet on nie mógł ich dosięgnąć. Znalazł manuskrypt i wyciągnął spomiędzy innych, po czym rzucił go na biurko naczelnego, patrząc, jak w powietrze wzbił się niewielki obłok kurzu.

– Chwała ci – powiedział J.P., kaszląc, i położył dłoń na piersi. – Ocaliłeś mi życie.

– A teraz cię zabiję.

J.P. spojrzał na niego i wskazał mu fotel po drugiej stronie biurka. Zach usiadł niechętnie, owijając się płaszczem niczym zbroją.

– Easton, posłuchaj… – zaczął J.P., lecz Zach nie pozwolił mu kontynuować.

– Nora Sutherlin? – Zach wypowiedział nazwisko z takim wstrętem, z jakim tylko potrafił, czyli w tej chwili z ogromnym. – Chyba sobie żartujesz.

– Tak, Nora Sutherlin. Dokładnie to rozważyłem i przyjrzałem się prognozom sprzedaży. Uważam, że powinniśmy nawiązać z nią współpracę. Chcę, żebyś z nią pracował.

– W żadnym wypadku. To pornografia.

– To nie pornografia. – J.P. spojrzał na niego znad okularów. – To erotyka. I to bardzo dobra erotyka.

– Nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje.

– Dwa słowa: Anaïs Nin – odciął się J.P.

– Dodam jeszcze dwa: Nagroda Bookera.

J.P. głośno wypuścił powietrze z płuc i odchylił się w fotelu.

– Easton, znam twoje dane. Jesteś zdecydowanie jednym z największych talentów w branży. Gdyby tak nie było, nie zapłaciłbym tyle, by ściągnąć cię tutaj, do Nowego Jorku. Tak, twoi pisarze zdobyli Nagrodę Bookera.

– I nagrody Whitbread, Srebrne Sztylety…

– A ostatnia książka Sutherlin sprzedała się lepiej niż twoje Whitbready i Sztylety razem wzięte. Jesteśmy w recesji, gdybyś nie zauważył. Książki to luksus. Skoro nie można ich zjeść, to nikt ich teraz nie kupuje.

– A Nora Sutherlin jest rozwiązaniem? – zapytał wyzywająco Zach.

J.P. uśmiechnął się szeroko.

– Janie Burke z Timesa określiła jej książkę jako „wysoce smakowitą”.

Zach potrząsnął głową i z odrazą spojrzał w sufit.

– Ta kobieta to rynsztokowa pisarzyna – powiedział. – Ma wyobraźnię z rynsztoka, jej książki też są jak z rynsztoka. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej ostatnie wydawnictwo mieściło się w rynsztoku.

– Może i jest rynsztokową pisarzyną, ale naszą rynsztokową pisarzyną. A teraz raczej już twoją.

– To nie jest My Fair Lady. Nie jestem profesorem Higginsem, a z niej żadna Eliza cholerna Doolittle.

– Kimkolwiek jest, jest piekielnie dobrą pisarką. Wiedziałbyś o tym, gdybyś zadał sobie trud i przeczytał którąś z jej książek.

– Dla tej pracy wyjechałem z Anglii – przypomniał mu Zach. – Odszedłem z jednego z najbardziej prestiżowych wydawnictw w Europie, bo chciałem pracować z najlepszymi młodymi amerykańskimi autorami.

– Ona jest młoda. I jest Amerykanką.

– Nie wyjechałem z Anglii, nie zostawiłem swojego życia… – Zach powstrzymał się, nim powiedział „i żony”. W gruncie rzeczy to ona pierwsza od niego odeszła.

– Ta książka ma potencjał. Nora przyniosła ją nam, ponieważ jest gotowa na zmianę.

– To daj jej lizaka, jeśli chce zmiany. Za sześć tygodni wyjeżdżam do Los Angeles. Nie mogę uwierzyć, że chcesz, żebym odłożył wszystko na bok i poświęcił moje ostatnie sześć tygodni tutaj Norze Sutherlin. Mowy nie ma.

– Widziałem twój kalendarz, Easton. Nie jest aż tak zapełniony, żebyś nie mógł popracować z Sutherlin, jednocześnie kończąc tutaj pozostałe zadania. Nie mów mi, że nie masz na to czasu, kiedy obaj wiemy, że po prostu nie masz na to ochoty.

– W porządku. Nie mam czasu ani ochoty na zajmowanie się redakcją erotyki, a nawet dobrej erotyki, jeśli istnieje taki twór. Nie jestem tutaj jedynym redaktorem. Daj to Thomasowi Finleyowi. – Zach wymienił najmniej lubianego przez siebie współpracownika, tego, który nadał mu przezwisko. – Albo nawet Angie Clark.

– Finleya? Tego lalusia? Zacząłby się dobierać do Sutherlin, a ona zjadłaby go żywcem. Gdybyś dał mu pięścią w twarz, nie wiedziałby nawet, jak poprawnie krwawić.

Zach niemal się roześmiał, zgadzając z J.P., lecz zaraz przypomniał sobie, że właśnie się z nim spiera.

– A Angie Clark?

– Jest w tej chwili zbyt zajęta. Poza tym…

– Poza tym co? – naciskał Zach.

– Clark się jej boi.

– Nie mogę powiedzieć, że ją o to winię – powiedział Zach. – Słyszałem, jak dorośli faceci na imprezach ledwie szepczą jej nazwisko. Krążą plotki, że swój pierwszy kontrakt na książkę zdobyła przez łóżko.

– Tak, ja też o tym słyszałem. Ale jeśli chodzi o tę książkę, z nikim się nie przespała. Niestety… – powiedział J.P. z żartobliwym uśmiechem.

– Na blogu Rachel Bell czytałem, że nie wychodzi z domu w innym kolorze niż czerwony. Według niej Sutherlin zatrudniła szesnastolatka jako swojego osobistego asystenta.

J.P. uśmiechnął się do niego.

– Zdaje się, że od „osobistego asystenta” woli określenie „stażysta”.

Zach niemal zachłysnął się frustracją. Był już gotów wyjść z pracy, nawet włożył płaszcz, kiedy jakiś diabelski głosik w głowie podszepnął mu, żeby jeszcze raz sprawdził skrzynkę pocztową. Czekała tam na niego wiadomość od J.P., w której szef informował go, że rozważa współpracę z autorką powieści erotycznych, Norą Sutherlin, i wydanie jej najnowszej książki w sezonie jesiennym. A ponieważ Zach nie miał zbyt dużo zajęć do czasu wyjazdu do Los Angeles…

– Chcę, żebyś ty się tym zajął. Ty i nikt inny – powiedział J.P.

– Dlaczego jestem jedynym, który może dać jej radę?

– Dać jej radę? – zapytał J.P. ze śmiechem, jednak zaraz spoważniał. – Posłuchaj… nikt nie daje rady Norze Sutherlin. Nie, po prostu jesteś jedynym, który za nią nadąży. Easton… Zach. Proszę, wysłuchaj mnie.

Zach przełknął i z rezygnacją pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia. Rzeczywiście rzadkością było, by John-Paul Bonner zwrócił się do kogoś po imieniu.

– Ona pisze romanse, J.P. – powiedział cicho. – Ja nie cierpię romansów.

Szef popatrzył na niego ze współczuciem.

– Wiem, że w ostatnim roku przeszedłeś przez piekło. Poznałem twoją Grace, pamiętasz? Wiem, co straciłeś. Ale Sutherlin… ona jest dobra. Potrzebujemy jej.

Zach odetchnął powoli.

– Podpisała już kontrakt? – zapytał.

– Nie. Wciąż dopracowujemy szczegóły.

– Zawarliście już umowę ustną?

J.P. przyjrzał mu się nieufnie.

– Jeszcze nie. Powiedziałem jej, że będziemy musieli przyjrzeć się cyferkom i dopiero wtedy się do niej odezwiemy, ale skłaniamy się ku zgodzie. Dlaczego pytasz?

– Porozmawiam z nią.

– To dobry początek.

– I przeczytam rękopis. Jeśli uznam, że jest jakakolwiek szansa na to, że ona… że my… damy radę zrobić z jej książką coś przyzwoitego, poświęcę jej moje ostatnie sześć tygodni. Ale powieść nie trafi do druku bez mojej aprobaty.

J.P. utkwił w nim wzrok. Zach nawet na chwilę nie odwrócił spojrzenia. Przywykł do tego, że miał ostatnie słowo przy wydaniu każdej z prowadzonych przez niego książek. Nie zamierzał rezygnować z tej władzy ani dla J.P., ani dla Nory Sutherlin, ani dla nikogo innego.

– Easton, jeden tytuł Dana Browna w miesiąc sprzeda się lepiej niż cały dział poezji w księgarni przez pięć lat. „Pornografia” Sutherlin, jak to nazywasz, mogłaby zarobić na ogromną ilość poezji, którą tutaj mamy.

– Chcę mieć ten kontrakt w ręku, J.P., albo nawet się z nią nie spotkam.

J.P. rozparł się na oparciu i głośno odetchnął przez nos.

– Dobrze. Jest twoja. Mieszka w milutkim domu w Connecticut. Pojedź tam pociągiem. Weź mój samochód. Nie interesuje mnie to. Powiedziała, że w poniedziałek będzie w domu.

– W takim razie w porządku. – Zach wiedział, że prawdopodobnie był bezpieczny. Kiedy dopadał go nastrój, potrafił być bezlitosny dla autora w kwestii jej lub jego niedostatków. Wielcy pisarze przyjmowali krytykę. Kiepscy nie potrafili sobie z nią poradzić. Jeśli będzie dla niej wystarczająco surowy, będzie błagała o innego redaktora.

Osiągnąwszy pat w dyskusji, Zach ze zmęczeniem podniósł się z miejsca i garbiąc obolałe ramiona, ruszył do drzwi.

Ciche kaszlnięcie zatrzymało go, zanim zdążył wyjść. J.P. nie spojrzał mu w oczy, tylko przesunął dłonią po pierwszej stronie leżącej przed nim roboczej kopii Hamleta.

– Powinieneś przeczytać tę książkę, kiedy się ukaże – powiedział mężczyzna, stukając w papier. – Fascynujące studium symulowanego szaleństwa Hamleta… Jestem obłąkany jedynie z północnego zachodu…

– …lecz gdy wieje wiatr południowy, odróżniam jastrzębia od gołębia* – dokończył słynny cytat Zach.

– Sutherlin jest równie obłąkana, jak Hamlet. Nie wierz we wszystko, co o niej słyszałeś. Ta dama potrafi odróżnić jastrzębie od gołębi.

– Dama?

J.P. zamknął książkę i nie odpowiedział na zniewagę. Zach ponownie odwrócił się do wyjścia.

– Wiesz, Easton, jesteś jeszcze młody i, na szczęście dla siebie, zbyt przystojny. Powinieneś czasami spróbować.

– Czego? Obłąkania? – zapytał Zach, głową wskazując książkę.

– Nie, szczęścia.

– Szczęścia? – Zach pozwolił sobie na gorzki uśmiech. – Obawiam się, że moja pamięć jest na to za dobra.

Zach wrócił do biura. Jego sekretarka, Mary, zostawiła manuskrypt Nory Sutherlin i teczkę z dokumentami na jego biurku.

Otworzył teczkę i ledwie spojrzał na biografię autorki. Miała trzydzieści trzy lata, niecałą dekadę mniej niż on. Pierwszą książkę wydała w wieku dwudziestu dziewięciu lat, a od tamtej pory napisała jeszcze pięć. Jej druga powieść, zatytułowana Czerwień, wywołała małe zamieszanie – świetne wyniki sprzedaży, spora wrzawa. Zach przyjrzał się załączonym wyliczeniom i zrozumiał, dlaczego J.P. tak bardzo chciał ją pozyskać. Z każdą kolejną publikacją jej wyniki sprzedaży były niemal dwukrotnie większe. Przywołał w pamięci nazwiska tych niewielu autorów erotyki, które znał. W obecnych czasach powieści erotyczne były jedynym gatunkiem w wydawnictwie, który coraz lepiej się sprzedawał. Ale tu nie powinno chodzić jedynie o pieniądze. Tylko o sztukę.

Zach wrzucił biografię Sutherlin i prognozy sprzedaży do kosza na śmieci. Swoją filozofię redaktorską podebrał ze starej szkoły Nowych Krytyków – najważniejsza jest książka. Nie autor, nie rynek wydawniczy, nie czytelnik… tylko ktoś, kto oceniał książkę po samej książce. Nie powinno go obchodzić, że według pogłosek życie osobiste Nory Sutherlin było równie gorące, jak jej powieści. Liczyła się tylko książka. A jego nadzieje na dobry tekst nie były duże.

Z podejrzliwością przyjrzał się manuskryptowi. Mary wiedziała, że wolał czytać je oprawione w twardą okładkę. Najwyraźniej jednak świetnie się bawiła, drukując dla niego tę kopię. Na krwistoczerwonej okładce widniał duży tytuł wydrukowany ciemną gotycką czcionką: Nagroda pocieszenia. Redaktorzy niemal zawsze zmieniali tytuły, jednak musiał przyznać, że jak na powieść erotyczną, był to interesujący wybór. Otworzył manuskrypt i przeczytał pierwsze zdanie: „Nie bardziej chcę opisać tę historię, niż ty ją przeczytać”.

Zach zamarł, czując, jak cień czegoś znajomego i dawno minionego szeptem odzywa się tuż za nim. Zdusił w sobie to uczucie i ponownie przeczytał to zdanie. Potem kolejne i kolejne…

* W. Shakespeare, Tragiczna historia Hamleta, księcia Danii, przeł. Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1978.

2

Bywały takie dni, kiedy Zach nienawidził swojej pracy. Uwielbiał samą redakcję, kiedy brał książki z ogromnym potencjałem i naprawdę czynił z nich dzieła. Jednak nienawidził polityki, kryzysu budżetowego, konieczności tego, by świetnie zapowiadający się autor ze środkowej pozycji na liście musiał ustąpić kiepskiemu, ale lepiej sprzedającemu się pisarzynie… A teraz wlókł tyłek do Connecticut na spotkanie z pomyloną i zboczoną pisarką, która jakimś cudem przekonała jednego z największych tuzów branży wydawniczej, że zasługuje na jednego z najlepszych redaktorów prowadzących fikcji literackiej. Tak, czasami nienawidził swojej pracy. A dzisiaj był nawet przekonany, że i ona odpowiada mu tym samym.

Zaparkował samochód J.P. przed raczej niecodziennym dwukondygnacyjnym domkiem w stylu Tudorów, położonym w nudnej i przeznaczonej głównie dla pieszych części przedmieścia. Sprawdził adres, wskazówki i spojrzał na dom. Nora Sutherlin – głośna autorka powieści erotycznych, której książki były zakazane równie często, co tłumaczone – mieszkała właśnie tutaj? Potrafił sobie wyobrazić mieszkającą tutaj jego własną babcię, na siłę karmiącą dzieci ciastkami i herbatką.

Z ciężkim westchnieniem ruszył do drzwi i nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał zbliżające się do drzwi kroki – zdecydowane i męskie.

Zach pozwolił sobie na zabawną myśl, że Nora Sutherlin mogło być aliasem dla otyłego, pięćdziesięcioletniego gościa.

Drzwi otworzył jakiś mężczyzna. Nie, nie mężczyzna – chłopak. Miał na sobie jedynie spodnie piżamy i kilka koralikowych naszyjników, z których z jednego zwieszał się metalowy krzyżyk. Stanął przed Zakiem i przyjrzał mu się z leniwym uśmiechem.

– Dziewiętnaście – powiedział od razu z akcentem, w którym Zach natychmiast rozpoznał południowe pochodzenie. – Nie szesnaście. Nora dla akceptacji ludzi w jej wieku mówi, że mam szesnaście.

– Dla akceptacji ludzi w jej wieku? – zapytał Zach, zdumiony, że plotka o nastoletnim stażyście okazała się prawdą.

Chłopak wzruszył lekko piegowatymi od słońca ramionami.

– To jej słowa. Jestem Wesley Railey. Mów mi Wes.

– Zachary Easton. Przyjechałem spotkać się z twoją… pracodawczynią?

Chłopak, Wesley, roześmiał się i z pełnym gracji, typowym dla młodości gestem odsunął z oczu pasmo ciemnoblond włosów.

– Moja pracodawczyni jest w głębi domu – powiedział, dla komicznego efektu przesadnie podkreślając swój południowy akcent.

Zach wszedł do domu, który okazał się zaskakująco wygodny i przytulny, pełen mebli i wypełnionych książkami regałów.

– Podoba mi się twój akcent. Jesteś Brytyjczykiem? – zapytał Wesley.

– Przez ostatnie dziesięć lat mieszkałem w Londynie. Ty też nie brzmisz jak osoba z tych stron.

– Pochodzę z Kentucky. Ale moja mama jest z Georgii, dlatego mój akcent to taki bałagan. Staram się go pozbyć, ale Nora mi nie pozwala. Ma tak jakby bzika na ich punkcie.

– To nie wróży zbyt dobrze – stwierdził Zach, gdy Wesley chwycił białą koszulkę ze sterty prania i ją na siebie włożył. Zauważył szczupłą, lecz muskularną budowę chłopaka i zaczął się zastanawiać, dlaczego Nora Sutherlin zawracała sobie głowę pozorami ze stażystą. Posiadanie dziewiętnastoletniego kochanka może i było skandaliczne dla trzydziestotrzyletniej kobiety, ale całkowicie legalne.

Wesley poprowadził go w głąb korytarza i bez pukania pchnął drzwi na końcu.

– Nor, pan Easton tu jest.

Odsunął się na bok i Zach aż zamrugał na widok niesławnej Nory Sutherlin.

Po tych wszystkich plotkach, które do niego dotarły, spodziewał się zobaczyć kogoś w rodzaju Amazonki w czerwonej skórze i z pejczem w ręku. Zamiast tego dostrzegł drobną piękność z czarnymi włosami związanymi na karku w luźny kok. Nie było żadnej czerwonej skóry. Miała na sobie piżamę o męskim kroju – niebieską, we wzorek przypominający małe żółte kaczuszki.

Siedziała z nogami opartymi na biurku i ułożoną na kolanach klawiaturą. Pisała coś szybko zwinnymi palcami, nic nie mówiąc i prezentując jedynie urzekający profil.

– Noro? – rzucił Wesley.

– Dam świeżutkie sto dolarów temu, kto poda mi dobry synonim na pchnięcie. Ma być rzeczownik. Start – powiedziała słodkim, a jednocześnie sardonicznym głosem.

Chociaż zirytowany jej nonszalanckim zachowaniem i niefortunną urodą, Zach mimowolnie przejrzał w myślach posiadane słownictwo.

– Naparcie, uderzenie, posunięcie, atak, wepchnięcie, wbicie… – wyrzucił z siebie słowa.

– Jego powolne, nieustępliwe uderzenia sprawiły, że zaczęła się wić… – powiedziała. – Brzmi to jak komentarz walki bokserskiej. Niech to szlag, dlaczego nie ma dobrego synonimu na pchnięcie? To zmora mojego istnienia. Chociaż… – Odłożyła klawiaturę na bok i po raz pierwszy się do niego odwróciła. – Uwielbiam mężczyzn z dużym zasobem słów.

Zach spiął się, gdy jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie widział od lat, uśmiechnęła się do niego. Wtedy wstała i podeszła do niego boso.

– Panno Sutherlin. – Zach ujął jej wyciągniętą dłoń. – Witam.

Sądząc po jej posturze, spodziewał się słabego uścisku, ona jednak chwyciła jego rękę zaskakująco mocno.

– Cudowny akcent – powiedziała. – Ani trochę liverpoolski, prawda?

– Jak widzę, odrobiła pani pracę domową – odparł Zach rozdrażniony, że zdawała się wiedzieć o nim więcej niż on o niej. W jednej chwili pożałował, że wyrzucił jej biografię do śmieci. – Jednak nie każdy urodzony w Liverpoolu mówi jak młody Paul McCartney.

– Szkoda – powiedziała, zniżając głos do szeptu i nie przestając mu się przyglądać. – Wielka szkoda.

Zach zmusił się, by spojrzeć jej w oczy, i natychmiast tego pożałował. W pierwszej chwili wydawały się głęboko zielone, lecz kiedy mrugnęła, zmieniły barwę na tak ciemną, że niemal nie mógł sobie przypomnieć widocznej jeszcze przed chwilą zieleni. Wiedział, że Nora patrzy tylko na jego twarz, ale i tak czuł się nagi pod jej bacznym spojrzeniem. Wiedziała, kim jest. Był tego świadomy i wyczuwał, że ona wie również to.

Zdeterminowany, by odzyskać panowanie nad sytuacją, cofnął rękę.

– Panno Sutherlin…

– Racja. Praca. – Wróciła do biurka.

Zach rozejrzał się po pokoju i zobaczył jeszcze więcej książek niż w salonie: książek, notatników, stert papierów i szafek na dokumenty z ciemnego drewna.

– Szybkie pytanie, panie Easton – powiedziała, opadając na fotel za biurkiem. – Czy w jakikolwiek sposób wstydzi się pan tego, że jest Żydem?

– Słucham? – zapytał Zach, nie do końca pewien, czy dobrze ją usłyszał.

– Nora, przestań – zganił ją Wesley.

– Jestem tylko ciekawa – powiedziała z lekceważącym machnięciem. – Używa pan imienia Zachary, ale tak naprawdę brzmi ono Zechariah, jak u hebrajskiego proroka. Dlaczego pan je zmienił?

Pytanie było tak osobiste, tak bardzo dalekie od tego, co powinno ją interesować, że Zach sam nie mógł uwierzyć, iż w ogóle jej odpowiedział.

– Od urodzenia mówiono do mnie Zach lub Zachary. Tylko podczas podpisywania oficjalnych dokumentów przypominam sobie, że moje właściwe imię to Zechariah. – Jego głos był opanowany. Wiedział, że wygra tę rundę jedynie wtedy, gdy zachowa spokój i nie pozwoli się zdenerwować, czego najwyraźniej Nora tak bardzo pragnęła. – A jedyna rzecz, której teraz się wstydzę, to nagły spadek w mojej karierze.

Spodziewał się, że kobieta drgnie lub wybuchnie gniewem. Zamiast tego jednak się roześmiała.

– Doprawdy, nie mogę o to pana winić. Proszę usiąść i o wszystkim mi opowiedzieć.

Zach niechętnie usiadł na wytartym fotelu naprzeciwko jej biurka. Poruszył nogą, chcąc oprzeć kostkę na drugim kolanie, lecz zamarł w pół ruchu, gdy stopą trącił wyjątkowo długą czarną torbę na podłodze. Jego uszu dobiegł niepokojący szczęk metalu.

– Muszę jechać na zajęcia – powiedział Wesley, jakby bardzo chciał już wyjść. – W porządku?

– Och, wątpię, żeby pan Easton rzucił mnie na biurko i niecnie wykorzystał, gdy tylko znikniesz nam z oczu – odparła, puszczając do Zacha oczko. – Niestety.

Jej słowa i sugestywne mrugnięcie sprawiły, że w jego myślach pojawił się właśnie ten obraz. Natychmiast wyparł go z umysłu.

Wesley pokręcił głową z udawanym niesmakiem.

– Powodzenia, panie Easton – powiedział do niego Wesley. – Proszę nie okazywać, że jest pan pod wrażeniem, to w końcu się uspokoi.

– Pod wrażeniem? – powtórzył Zach. – To raczej nie będzie problem.

Zach czekał, aż go zrozumieją. Wesley zmrużył oczy, lecz ona ledwie spojrzała na niego spod zasłony czarnych rzęs.

– Och… – niemal zamruczała. – Już go lubię.

– Boże, dopomóż nam – rzucił Wes, po czym wyszedł.

Zach spojrzał za nim. Nie był pewien, czy chce pozostać sam na sam z tą kobietą.

– Pani syn, jak mniemam? – zapytał po wyjściu chłopaka.

– To mój stażysta. Tak jakby. Również gotuje, więc zdaje się, że to czyni go pracownikiem od wszystkiego. Stażysta? Człowiek od wszystkiego?

– Służący – podsunął Zach, ponownie korzystając ze swojego zasobu słownictwa. – W dodatku, jak widzę, nieźle wyszkolony.

– Dobrze wyszkolony? Wesley? Jest koszmarnie wyszkolony. Nie mogę go nawet nauczyć, żeby mnie pieprzył. Ale nie sądzę, żeby przejechał pan całą tę drogę z miasta tylko po to, by porozmawiać o mnie i moim stażyście, jak bardzo uroczy by nie był.

– Nie, rzeczywiście nie po to przyjechałem. – Zach zamilkł. Czekał i patrzył, jak Nora Sutherlin odchyla się na krześle i zaczyna mu się przyglądać.

– Cóż… – zaczęła. – Widzę, że mnie pan nie lubi. To przynajmniej znak, że ma pan dobry gust, jeśli chodzi o kobiety. Jest to również oznaka, że pan o mnie słyszał. Czy jestem taka, jak pan oczekiwał?

Zach patrzył na nią przez chwilę. Ostatni trzej pisarze, z którymi pracował, to mężczyźni około pięćdziesięciu i sześćdziesięciu kilku lat. Ani razu nie widział ich w piżamie. Nigdy też nie poznał autora równie pociągającego, jak Nora Sutherlin.

– Jest pani niższa.

– Dzięki Bogu za szpilki, prawda? Czyli jak brzmi werdykt? J.P. powiedział, że daje panu absolutną kontrolę nad książką i nade mną. Minęło naprawdę dużo czasu, odkąd ostatni raz pozwoliłam mężczyźnie tak sobą komenderować. Trochę mi tego brak.

– Werdykt jeszcze nie jest pewny.

– W takim razie jury jest dobrze obdarzone. Lepiej powtórnie rozpatrzy pan moją sprawę.

– Jest pani bardzo sprytna.

– A pan bardzo przystojny.

Zach poruszył się na swoim fotelu. Flirt ze strony pisarzy to również rzecz, do której nie przywykł. Z drugiej strony jednak nie należała do jego autorów.

– To nie był komplement. Spryt to ostatnie źródło dla amatora. W moich książkach szukam głębi, pasji i znaczenia.

– Pasję posiadam.

– Pasja nie stanowi tu synonimu z seksem. Przyznaję, że pani książka była interesująca i nie do końca pozbawiona wartości. W pewnej chwili dostrzegłem nawet serce w całym tym ciele.

– Wyczuwam tutaj pewne „ale”.

– Ale bicie tego serca było bardzo słabe. Pacjent może być w fazie terminalnej.

Spojrzała na niego i odwróciła wzrok. Zach widział już wcześniej takie spojrzenie – to porażka. Odstraszył ją, tak jak planował. Zastanawiał się jednak, dlaczego nie czuł teraz większego zadowolenia.

– Terminalnej… – Ponownie się do niego odwróciła, a w jej oczach pojawił się nowy wyraz. – To niemal jak Wielkanoc… pora Zmartwychwstania.

– Zmartwychwstania? Poważnie? – zapytał Zach, zdumiony jej nieustępliwością. – Za sześć tygodni wyjeżdżam do filii wydawnictwa w Los Angeles. Sześć tygodni to zbyt mało czasu, by zaangażować się w pracę nad wartościowym lub ważnym projektem. Jednak tylko tyle mamy.

– Ale dopiero powiedział pan, że to za mało czasu…

– Tylko tyle mogę zaoferować. Poprawić tekst w sześć tygodni i oddać go do druku. Jeśli nie…

– Jeśli nie, trafi z powrotem do rynsztoka, do reszty rynsztokowych pisarzyn, prawda?

Zach patrzył na nią zdumiony.

– John-Paul Bonner to największy plotkarz w przemyśle wydawniczym, panie Easton. Powiedział mi, co pan o mnie sądzi. Powiedział mi też, że jest pan przekonany o mojej porażce.

– Jestem tego całkiem pewien.

– Jako mojego redaktora porażka ta pociągnie na dno również i pana.

– Jeszcze nie jestem pani redaktorem. Na nic się jeszcze nie zgodziłem.

– Ale się pan zgodzi. To dlaczego porzucił pan nauczanie?

– Słucham?

– Był pan profesorem na Cambridge, prawda? To całkiem niezła praca, szczególnie dla kogoś tak młodego. A mimo to pan odszedł.

– Dziesięć lat temu – powiedział Zach zszokowany, jak dużo wydawała się o nim wiedzieć. Jakim cudem dowiedziała się o Cambridge?

– Dlaczego…?

– Dlaczego moje życie osobiste tak bardzo panią fascynuje, nie mam pojęcia.

– Jestem jak kot. A pan jak błyskotka.

– Jest pani nieznośna.

– Prawda? Ktoś powinien dać mi klapsa. – Westchnęła. – Czyli jest pan jakby dupkiem. Bez urazy.

– A panią określiłbym dwoma lub trzema słowami, których nie chciałbym wypowiadać głośno.

– Poprosiłabym pana, żeby i tak pan je powiedział, ale obiecałam Wesleyowi, że nie pozwolę panu ze mną flirtować. Zeszłam jednak z tematu. Proszę powiedzieć, co jest nie tak z książką. Powoli – dodała z uśmiechem.

– Ma pani sangwinistyczne podejście do procesu redakcji. Co by pani powiedziała, gdybym kazał pani wyciąć dziesięć do dwudziestu stron, które uważa pani za żyjące i bijące serce pani tekstu?

Przez długą chwilę nic nie mówiła. Odwróciła od niego wzrok i wydawała pogrążyć w mrocznych myślach. Patrzył, jak nosem powoli nabrała powietrza, wstrzymała oddech, po czym wypuściła je ustami. Zwróciła na niego swoje zielone oczy.

– Powiedziałabym, że raz już wycięłam bijące serce z własnej piersi – odrzekła już bez wcześniejszej nonszalancji. – Przeżyłam już tę amputację. Przeżyję też kolejną.

– Mogę zapytać, dlaczego jest pani tak zdeterminowana, by ze mną pracować? Zrobiłem pewne rozeznanie, panno Sutherlin. Ma pani fanatycznego fana, który kupiłby pani rachunek telefoniczny, oprawił w ramkę i się na niego onanizował.

– Jestem również bardzo sławna we Francji.

Zach zacisnął zęby i poczuł pierwsze oznaki zbliżającego się bólu głowy.

– Czy pani „stażysta” nie powiedział, że w którymś momencie się pani uspokoi?

– Panie Easton – zaczęła, odsuwając się z fotelem i ponownie kładąc nogi na biurku. – Właśnie teraz jestem spokojna.

– I tego się obawiałem. – Zach wstał, gotów wyjść.

– Ta książka… – zaczęła i zamilkła. Zdjęła stopy z biurka i usiadła, zakładając jedną nogę na drugą. Przez chwilę wyglądała naprawdę poważnie i młodo.

– Co z nią?

Odwróciła wzrok, zdając się szukać odpowiednich słów.

– Ona… wiele dla mnie znaczy. To nie jest kolejna z moich niegrzecznych powieści. Zwróciłam się do Królewskiego Domu Wydawniczego, bo chciałam postąpić z nią jak najlepiej. – Ponownie spojrzała mu w oczy i bez śladu rozbawienia czy beztroski powiedziała: – Proszę. Potrzebuję pańskiej pomocy.

– Pracuję tylko z poważnymi pisarzami.

– Nie jestem poważną osobą. Wiem o tym. Ale jestem poważną pisarką. Pisanie to jedna z dwóch rzeczy na tym świecie, którą traktuję poważnie.

– A jaka jest ta druga?

– Kościół katolicki.

– Myślę, że już skończyliśmy.

– W takim razie żaden z pana redaktor – rzuciła za nim kpiąco, gdy ruszył do drzwi. – Jest o wiele za wcześnie na zakończenie. Nie jestem redaktorem, ale nawet ja to wiem.

– Panno Sutherlin, najwyraźniej jest pani emocjonalnie bardzo związana z tą książką. To świetnie, jeśli chodzi o powieść, jednak redagowanie tekstu, który się kocha, boli.

– Lubię robić rzeczy, które sprawiają ból. – Rzuciła mu leniwy, pełen zadowolenia uśmiech. – J.P. powiedział, że jest pan najlepszy. Myślę, że ma rację. Zrobię, cokolwiek trzeba będzie zrobić, cokolwiek pan każe. Jeśli tylko pomoże to mojej sprawie, będę błagać. Uklęknę i będę również błagać, jeśli pomoże to i pańskiej.

– Wychodzę.

– J.P. powiedział również, że w biurze nazywają pana Londyńską Mgłą – powiedziała, gdy się do niej odwrócił. – Czy to ze względu na długi płaszcz, akcent czy może umiejętność tłumienia czyjegoś dobrego nastroju zimnym i posępnym kocem?

– Pozwolę pani o tym zdecydować.

– Proszę powiedzieć, co mam zrobić, a to zrobię – zawołała za nim.

Zachowi zaimponował jej upór i nie mógł uwierzyć, że rozważa nagrodzenie go.

– Pisarz pisze – powiedział, znów się do niej odwracając. – Proszę mi coś napisać, coś dobrego. Nie obchodzi mnie, jak długie to będzie, i nie interesuje mnie nawet o czym. Po prostu… proszę zrobić na mnie wrażenie. Ma pani dwadzieścia cztery godziny. Proszę mi pokazać, że potrafi pani tworzyć pod naciskiem, a rozważę pracę z panią.

– Byłby pan zaskoczony tym, co potrafię zrobić pod naciskiem – odparła, lecz Zach w to wątpił. Służący, żarty, flirt… żadna z niej poważna pisarka. – Jakieś sugestie? – zapytała, nagle poważniejszym tonem.

– Proszę przestać pisać o tym, co pani zna, a zacząć o tym, co chce pani poznać. I… – podkreślił, wskazując na nią palcem – …bez żadnych tanich zagrywek.

Wyprostowała się, jakby w końcu ją czymś obraził.

– Zapewniam pana, panie Easton – powiedziała tonem jednocześnie surowym i potępiającym – że moje zagrywki absolutnie nie są tanie.

– Proszę to udowodnić. Ma pani dwadzieścia cztery godziny.

Odchyliła się w fotelu i uśmiechnęła.

– Pieprzyć dwadzieścia cztery godziny. Dostanie pan to jeszcze dzisiaj.

3

Paraliżujące.

Jako redaktor Zach często zmuszał swoich autorów do sięgania głębiej, odrzucenia wszystkiego, co oczywiste, i odnalezienia idealnego słowa w każdym zdaniu. A idealnym słowem na opisanie przyjęcia z okazji publikacji, w którym zmuszony był właśnie wziąć udział? Paraliżujące.

Sztywnym krokiem szedł przez salę, okazjonalnie rzucając powitanie napotkanym współpracownikom. Przyszedł tutaj, ponieważ J.P. ponownie zdołał go namówić, a Rose Evely – gość honorowy – była autorką Królewskiego Domu Wydawniczego już od trzydziestu lat. Poza tym całe to przyjęcie było absurdalne – ktoś przygasił światła, by stworzyć atmosferę niczym w nocnym klubie, jednak nic nie zdołało sprawić, żeby sala bankietowa banalnego hotelu zmieniła się w cokolwiek innego niż beżowe pudełko. Podszedł do spiralnych schodów w narożniku sali i ukradkiem spojrzał na zegarek. Skoro mógł wytrzymać tutaj dwie godziny, może tyle wystarczy, by zadowolić duszę towarzystwa, jaką był jego szef.

Rozejrzał się po tłumie i dostrzegł swoją dwudziestoośmioletnią asystentkę, Mary, która próbowała namówić swojego nowego męża na taniec. W pierwszym tygodniu pracy w wydawnictwie z zaskoczeniem odkrył, że jego w gorącej wodzie kąpana asystentka była, jak on sam, Żydówką. Drażnił się z nią, że nigdy wcześniej nie poznał Żydówki o imieniu Mary, i zaczął nazywać ją swoją pseudogojką. Mary, przy całej swojej urokliwej opryskliwości, zawsze zwracała się do niego „szefie”. J.P. stał z Rose Evely. Oboje byli szczęśliwie poślubieni swoim małżonkom, jednak nic nie powstrzymywało J.P. przed rycerskim flirtowaniem z każdą kobietą, która miała cierpliwość wysłuchiwać jego literackiej paplaniny. Wszyscy wydawali się świetnie bawić na tym żałosnym spotkaniu. Dlaczego nie on?

Ponownie spojrzał na zegarek.

– Jeśli pan chce, to pana uratuję – rozległ się za nim czyjś głos.

Zach odwrócił się i uniósł wzrok. Uśmiechając się do niego, na szczycie schodów stała Nora Sutherlin.

– Uratować mnie? – zapytał, mrużąc oczy.

– Od tego przyjęcia. – Przywołała go palcem.

Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że wejście po schodach to naprawdę zły pomysł, jednak jego stopy zignorowały ten głos. Pokonał stopnie i stanął przy niej na półpiętrze. Uniósł brew i z dezaprobatą przyjrzał się jej kreacji. Rano miała na sobie bezkształtną piżamę, która ukrywała każdy centymetr jej ciała. Teraz w pełni zobaczył to, co wcześniej mógł sobie jedynie wyobrażać.

Oczywiście ubrana była w czerwień. Szkarłatną czerwień, chociaż nie było jej wiele. Suknia kończyła się przy jej biodrach i zaczynała na koniuszkach piersi. Miała cudowne krągłości, których nie zdołała ukryć włożona na sukienkę pełna dramatyzmu, długa czerwona marynarka. Co gorsza, na nogach miała czarne skórzane kozaki ze sznurowaniem sięgającym wysoko nad kolana. Pirackie buty i figlarny uśmiech na ustach czarnowłosej kobiety… Po raz pierwszy od dawna Zach poczuł coś innego niż paraliż.

– Skąd pani wie, że chcę, by mnie z niego uratować, panno Sutherlin? – Oparł się o poręcz i skrzyżował ramiona na piersi.

– Obserwowałam pana z mojego gniazdka tutaj od chwili, kiedy pan wszedł. Wymienił pan może pięć słów z czworgiem ludzi, spojrzał pan na zegarek trzy razy w ciągu tylu minut i wyszeptał pan do J.P. coś, co, sądząc po wyrazie jego twarzy, było śmiertelną groźbą. Jest pan tutaj wbrew swojej woli. Mogę pana stąd wydostać.

Zach uśmiechnął się z autoironią.

– Niestety ma pani rację. Jestem tutaj wbrew swojej woli. Jednak zastanawiam się, dlaczego pani tutaj jest. Czy nie dałem pani zadania? – zapytał, przypominając sobie swoją nierozważną decyzję, by dać jej jeszcze jedną szansę na to, by zrobiła na nim wrażenie.

– Owszem, dał pan. A ja byłam grzeczną dziewczynką i je wykonałam. Widzi pan?

Nie udało mu się odwrócić wzroku, gdy sięgnęła do dekoltu swojej sukni, wyciągnęła złożoną kartkę i mu ją podała. Papier był wciąż ciepły od jej ciała.

– To wszystko? – zapytał, widząc na stronie zaledwie trzy akapity.

– Nie osądza pan książki po jej matce. Niech pan po prostu przeczyta.

Zach spojrzał na nią ponownie i pożałował, że to zrobił. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, znajdował coś innego, co mu się podobało. Marynarka zsunęła się jej z barku, a spod niego wyjrzało blade, wyrzeźbione ramię. Wyrzeźbione? Jego drobna pisarka nie tylko była pięknie zaokrąglona, ale i umięśniona. Twardsza niż na to wyglądała.

Zach opamiętał się i odwrócił od niej, po czym przysunął kartkę do smugi padającego światła i przeczytał.

Najpierw dostrzegła jego biodra. Oczy mogły być zwierciadłem duszy, ale to biodra mężczyzny były tym miejscem, gdzie gromadziła się jego siła. Wątpiła, by wybrał te doskonale dopasowane dżinsy i czarną koszulkę, która opinała się na jego napiętym brzuchu, by podkreślała dolne partie jego ciała, ale to zrobił i teraz porwała ją myśl o pieszczeniu ustami tego cudownego wgłębienia między gładką skórą i elegancko wygiętym biodrem.

W końcu musiała spojrzeć mu w oczy. Niechętnie podniosła wzrok na jego twarz, równie dostojną i wyrazistą, jak reszta jego ciała. Jasna skóra i ciemne, krótko przycięte włosy kontrastowały z oczami o barwie lodu. Zdecydowała, że były niczym lodowiec… zdradzając kryjącą się pod nimi głębię. Niezwykle przystojny, był mężczyzną, którego podziwiały inteligentne kobiety.

Szczupły i wysoki, lecz o wyraźnej sylwetce sportowca, był absolutnie męski. Cały świat niknął w jego obecności, a teraz, kiedy odszedł, pozostała sama, odczuwając jego równie potężny brak.

Zach ponownie przeczytał te słowa, przez cały czas starając się odsunąć od siebie irytująco przyjemną myśl o Norze Sutherlin, która pieściłaby ustami jego nagie biodra.

– Zauważyłem, że zazwyczaj unika pani w swoich książkach długich i opisowych akapitów – powiedział.

– Wiem, że ludzie uważają, iż erotyka to po prostu romans z ostrzejszym seksem. Ale tak nie jest. Jeśli miałby to być w ogóle jakiś podgatunek, byłby to horror.

– Horror? Naprawdę?

– Romans to seks i miłość. Erotyka to seks i strach. Boi się mnie pan, prawda?

– Nieco – przyznał, pocierając dłonią kark.

– Mądry autor horrorów nigdy nie poda zbyt wielu szczegółów na temat potwora. Wyobraźnia czytelnika potrafi stworzyć jego własne demony. W powieści erotycznej twórca nigdy nie chce zbyt wyraźnie nakreślić postaci głównego bohatera. W ten sposób czytelnik może umieścić w niej własne fantazje i lęki. Powieść erotyczna to połączony wysiłek zarówno pisarza, jak i czytelnika.

– Jak to? – zapytał zaintrygowany, że Nora Sutherlin miała własne teorie literackie.

– Pisanie erotyki to jak pieprzenie się z kimś po raz pierwszy. Nie do końca jest się pewnym, czego pragnie partner, więc daje się mu wszystko, czego mógłby chcieć. Wszystko, a zarazem nic… – Ostatnie słowa wymówiła jak przeciągający się na słońcu kot. – Trafia się we wszystkie czułe punkty, aż w końcu trafi się w ten jeden właściwy. Czy udało mi się uderzyć w któryś z pańskich?

Zach zacisnął zęby.

– W żaden z tych, w które pani celowała.

– Nie wie pan, w które celowałam. Co pan myśli o moim zadaniu?

– Mogło być lepiej. – Złożył kartkę. – Używa pani za dużo „był”.

– To tylko szkic – odparła bez skruchy, wpatrując się w niego ciemnymi, pełnymi wyczekiwania oczami.

– Ostatnie zdanie jest najmocniejsze: „…odczuwając jego równie potężny brak”. – Zach wiedział, że powinien oddać jej kartkę, lecz z jakiegoś powodu wsunął ją do kieszeni. – To naprawdę dobre.

Uśmiechnęła się leniwie i niebezpiecznie.

– To o panu.

Zach patrzył na nią przez chwilę, po czym wyciągnął kartkę.

– O mnie? – zapytał, czując na twarzy gorąco.

– Tak. O każdym centymetrze pańskiego ciała. Napisałam to tuż po pana wyjściu dzisiaj rano. Zainspirowała mnie, rzecz jasna, pańska wizyta.

Zach przełknął ślinę i ponownie rozłożył stronę. Ciemne, krótko przycięte włosy… oczy o barwie lodu… dżinsy, czarna koszulka… To był on.

– Pani wybaczy… – zaczął, starając się odzyskać kontrolę nad rozmową – …ale czy rano bezustannie pani nie obrażałem?

– Pana zrzędzenie było niezwykle urocze. Lubię mężczyzn, którzy są dla mnie wredni. Bardziej im ufam. – Przechyliła głowę na bok, a niesforne pasmo włosów opadło jej na czoło, przesłaniając oczy.

– Proszę mi wybaczyć. W tej chwili może brakować mi słów.

– To pana instrukcje – powiedziała. – Kazał mi pan przestać pisać o tym, co znam, a zacząć pisać o tym, co chciałabym poznać. A chcę poznać… pana.

Zrobiła krok w jego stronę, na co jego serce zamarło z szoku, po czym zaczęło bić gdzieś w okolicy jego krocza.

– Kim pani jest, panno Sutherlin? – zapytał, nie do końca wiedząc, co miał na myśli.

– Jestem zwyczajną pisarką. Pisarką o imieniu Nora. I właśnie tak może pan do mnie mówić, Zach.

– W takim razie, Noro… Przepraszam. Nie przywykłem do tego, by autorzy mnie podrywali. Szczególnie po tym, gdy ich werbalnie maltretowałem.

Oczy Nory rozbłysły rozbawieniem.

– Werbalnie maltretowałeś? Zach… tam, skąd pochodzę, „zdzira” to wyraz czułości. Chcesz zobaczyć, skąd jestem?

– Nie.

– Szkoda – odparła bez cienia żalu czy rozczarowania w głosie. – W takim razie dokąd pójdziemy? Obiecałam ocalić cię od tego przyjęcia, prawda?

– Naprawdę nie powinienem… – powiedział przerażony tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby z nią wyszedł.

– Daj spokój, Zach. Ta impreza jest do bani. Moje cytologie bywały zabawniejsze.

Zach kaszlnięciem ukrył śmiech.

– Muszę przyznać, że ciekawie dobierasz słowa.

– W takim razie zostanie pan moim redaktorem? Proszę? – Z udawaną niewinnością zatrzepotała rzęsami. – Nie pożałujesz.

Zach spojrzał na sufit, jakby ten miał mu podpowiedzieć, w co się tak naprawdę pakuje. Nora Sutherlin… do wyjazdu z Nowego Jorku do Los Angeles miał tylko sześć tygodni. Dlaczego w ogóle rozważał zaangażowanie się w pracę z Norą Sutherlin nad jej książką? Wiedział dlaczego. W tej chwili w jego życiu nic się nie działo. Lubił Mary i lubił pracę z J.P. Jednak nie nawiązał w Nowym Jorku żadnych przyjaźni ani innych znajomości. Nie pozwolił sobie nawet na myślenie o randkach. Pewnego dnia w napadzie gniewu zdjął obrączkę i nie potrafił znaleźć powodu, by z powrotem ją założyć.

Nie zamierzał nawet rozważać związania się z jakąkolwiek kobietą. Przynajmniej praca z Norą Sutherlin mogłaby odwrócić jego uwagę od własnego smutnego życia. Wydawała się należeć do tych kobiet, które rozpalą twoje łóżko i tym samym sprawią, że zapomnisz o bólu głowy.

Czy tego pożałuje? Już żałował.

– Zdajesz sobie sprawę, że praca z tobą może zaszkodzić mojej karierze – powiedział. – Zajmuję się fikcją literacką, a nie…

– Frykcją literacką?

– Nie wierzę, że to robię. – Zach pokręcił głową.

Nora pochyliła się do niego i nagle stał się bardzo świadomy nagiego łuku jej szyi. Pachniała niczym kwitnące w oranżerii kwiaty.

– A ja tak – wyszeptała mu do ucha.

Zach odetchnął powoli, po czym niechętnie się od niej odsunął.

– Jestem brutalnym redaktorem.

– Lubię brutali.

– Zmuszę cię do przepisania całej książki.

– Teraz próbujesz mnie podniecić, prawda? To co, idziemy?

– W porządku – odparł w końcu. – Ocal mnie.

– W takim razie ruszajmy – powiedziała. – Jeśli J.P. cię ochrzani za to, że wyszedłeś ze mną, powiedz mu, że to był mój pomysł, by popracować nad książką. Mi J.P. nie da klapsa.

– Nie jestem tego taki pewien – rzucił.

– Wiedziałam, że polubiłam go z jakiegoś powodu.

– Jeśli mamy wyjść, muszę pożegnać się z kilkoma osobami. – Po pierwsze z J.P. Potem z Mary. No i nie poznał jeszcze jej męża. I z Rose Evely też.

– Nie. Nie możesz – powiedziała Nora. – Nigdy się nie żegnaj, gdy opuszczasz przyjęcie. W ten sposób pozostawiasz po sobie tajemnicę. Będą mieli więcej zabawy, rozmawiając o nas, niżby mieli, rozmawiając z nami. Czyżbyś już ich nie słyszał? Zach Easton wyszedł właśnie z Norą Sutherlin. Czy oni…? Z pewnością nie… Ależ oczywiście, że tak…

– Z pewnością my „nie” – powiedział zdecydowanie.

– Ja to wiem. Ty to wiesz. Oni nie.

Rozejrzał się po sali. Gdziekolwiek spojrzał, dostrzegał rzucane w ich stronę spojrzenia. Najbardziej intensywnie przyglądał im się Thomas Finley, najmniej lubiany przez niego pracownik. Zach zauważył, że Finley nie tyle patrzył na niego, co wpatrywał się w Norę. A wyraz jego oczu nie był szczególnie przyjazny.

– Wolałbym nie być tematem plotek – powiedział.

– Za późno. Przynajmniej ze mną będą to naprawdę dobre plotki. – Ruszyła schodami w dół, przy każdym kroku głośno stukając obcasami.

Zach podążył za nią. Tłum rozstąpił się, gdy szła przez salę niczym krwistoczerwona smuga.

W końcu wolny od duszącej go gali Zach włożył płaszcz i odetchnął rześkim zimowym powietrzem.

Nie minęło kilka sekund, gdy obok Nory pojawiła się taksówka i kobieta wsunęła się na siedzenie. Odetchnął gwałtownie, gdy jej obute w wysokie kozaki nogi zniknęły we wnętrzu samochodu. Kolejny raz zapytał sam siebie, co, do cholery, wyprawia, po czym usiadł obok niej.

Nora nie odezwała się, tylko odwróciła głowę do okna i zaczęła wpatrywać się w noc. Wyglądała, jakby toczyła z miastem pojedynek na spojrzenia. Miał jednak wrażenie, że to miasto mrugnęłoby pierwsze.

Nerwowo potarł miejsce, gdzie kiedyś nosił obrączkę. Nora wyciągnęła rękę i owinęła dłonią jego serdeczny palec, po czym spojrzała na niego i pytająco uniosła brew.

– Grace – odpowiedział.

Kiwnęła głową.

– Ożeniłeś się z księżną.

Księżna Grace – jej matka tak do niej mówiła.

– Nie cierpi, kiedy się ją tak nazywa. – Zach usłyszał w swoim głosie ból.

Nora podniosła jego rękę, położyła ją sobie na szyi i przycisnęła do niej jego palce. Pod jej ciepłą, gładką skórą wyczuł puls.

– Søren – powiedziała, patrząc mu w oczy. W jej ciemnych, niebezpiecznych głębinach dostrzegł błysk czegoś ludzkiego… nie do końca współczucie, lecz raczej zrozumienie. I w odpowiedzi poczuł coś nieludzkiego, nie tyle namiętność, co czystą zwierzęcą potrzebę. Przez sekundę wyobrażał sobie, że wbija palce w jej uda i czuje na plecach uścisk jej skórzanych butów. Oderwał od niej wzrok, zanim ze swoją niespotykaną zdolnością odczytywania go dostrzegła ten obraz w jego wygłodniałych oczach.

Puściła jego dłoń w chwili, gdy taksówkarz zatrzymał się przed wejściem do jego apartamentowca. Zach otworzył drzwi i wysiadł. Chciał zaprosić ją na górę, chciał na kilka godzin zapomnieć o przepełniającym go bólu i wszystkich jego przyczynach. Ale nie mógł tego zrobić, prawda? Z powodu Grace… nie, żeby ją to cokolwiek jeszcze obchodziło. Otworzył usta, lecz zanim zdołał powiedzieć choć słowo, wyciągnęła rękę, by zamknąć drzwi.

– Widzisz, Zach? Mówiłam ci, że cię uratuję.

Nora patrzyła, jak Zach odprowadza wzrokiem taksówkę, po czym odwraca się i rusza do budynku. Co za piękny okaz rozbitego człowieka. Kingsley zawsze powtarzał, że piękni rozbici to jej specjalność. Najlepiej to wiedział. Zdecydowanie kwalifikował się jako jeden z nich.

– Dokąd, proszę pani?

Nora zastanowiła się przez chwilę. Przez następne sześć tygodni ona i Zach przeredagują jej książkę. Jeśli jutro miał zacząć dawać jej po dupie, być może niejakim oczyszczeniem będzie, jeśli dzisiaj zrobi to sama.

– Proszę pani? – odezwał się znów kierowca.

Nora podała adres domu na Manhattanie i niemal się roześmiała, widząc w lusterku, jak jego oczy rozszerzają się w szoku.

– Jest pani tego pewna? To nie jest miejsce, które damy powinny odwiedzać po zmroku. Ani w ogóle.

Tym razem Nora naprawdę się roześmiała. Każdy taksówkarz w mieście znał adres Kingsleya. Nikt, kto miałby coś do stracenia, nie pojawiłby się u niego własnym samochodem. Dobrze się więc składało, że ona nie miała do stracenia zupełnie nic. Przynajmniej już nie.

Ponownie wyjrzała przez okno, w ciemność nocy. Søren mógłby ją zabić za zaangażowanie się w cokolwiek z mężczyzną takim jak Zach – technicznie rzecz biorąc, facet był nadal żonaty. Jednak wkurzenie Sørena… kolejny powód, by to zrobić.

– Proszę się nie martwić. – Założyła nogę na nogę i rozparła się na siedzeniu. Da kierowcy sto dolarów napiwku za to, że wywołał u niej śmiech. – Nie jestem damą.

4

Wszystko ją bolało – plecy, ramiona nadgarstki, palce, kark… wszystko. Nora od lat nie była tak obolała. Przynajmniej od dawnych czasów. Zach nie żartował, był naprawdę brutalnym redaktorem. I ona również się nie myliła – porządnie dawał jej po tyłku. Pozwoliła sobie na uśmiech. Zapomniała, jak bardzo lubiła, kiedy ktoś jej to robił.

Dokładnie przeczytała notatki Zacha na temat pierwszych rozdziałów. Miło było się przekonać, że miał w sobie ślad sadyzmu. Oczywiście nie potrafiła sobie wyobrazić, jak podnosi na nią prawdziwy bicz… tym większa szkoda. Jednak miał talent do obelg. Był jej redaktorem od niespełna trzech dni, a już nazwał ją „rynsztokową pisarzyną”, której książki są „melodramatyczne”, „maniakalne” i „niehigieniczne”. To ostatnie określenie było jej ulubionym.

Nora rozciągała bolące plecy, gdy Wesley wszedł do pokoju i opadł na fotel naprzeciwko jej biurka.

– Jak idzie redakcja? – zapytał.

– Okropnie. To już trzeci dzień, a ja poprawiłam… nic.

– Nic?

– Zach poszatkował książkę. – Podniosła stertę kartek. Następnego ranka po gali przysłał jej kilkanaście stron notatek na temat tylko pierwszych trzech rozdziałów.

– Jesteś pewna, że ten facet jest dla ciebie właściwym redaktorem? Nie możesz pracować z kimś innym?

Nora podniosła do ust herbatę i upiła łyk. Wolałaby nie rozmawiać z Wesleyem na temat kontraktu. J.P. powiedział jej, że to Zach ma ostatnie słowo, jeśli chodzi o decyzję o publikacji jej książki, jednak nie przekazała tej informacji Wesleyowi. Biedny dzieciak, już i tak wystarczająco się o nią martwił.

– Najwyraźniej nie. John-Paul Bonner musiał go praktycznie błagać, żeby w ogóle zgodził się ze mną spotkać.

Wesley wzruszył ramionami i założył ręce na piersi.

– Nie jestem pewien, czy go lubię. Był tak jakby… sam nie wiem…

– Dupkiem? Możesz powiedzieć przy mnie „dupa”. To słowo jest również w Biblii – przypomniała mu, puszczając do niego oczko.

– Był dla ciebie okropny.

– Zach to poganiacz niewolników. Ale lubię to w nim. Wywołuje to wiele wspomnień. – Rozparła się na krześle i uśmiechnęła z ustami przy brzegu kubka.

Wesley jęknął.

– Naprawdę musiałaś wywlekać Sørena?

Nora się skrzywiła. Wesley nie cierpiał, kiedy wspominała swojego byłego.

– Przykro mi, młody. Jednak nawet jeśli Zach to dupek, nadal jest niesamowity w swojej pracy. Mam wrażenie, jakbym w końcu uczyła się, jak pisać powieść. Książki w Libretto były zwyczajnym towarem. Królewski traktuje autorów jak artystów. Myślę, że ta książka zasługuje na więcej, niż Libretto mogłoby jej dać.

Nora nie wspomniała, że Libretto nie opublikowałoby tej książki, nawet gdyby chciała ją u nich wydać. Kiedy tylko Mark Klein dowiedział się, że zaczęła się rozglądać za nowym wydawcą, odciął ją od wszystkiego poza warunkowanym przez kontrakt okazjonalnym kontaktem. Wesley nie musiał wiedzieć, że Królewski Dom Wydawniczy był jedynym z renomowanych wydawców, który zechciał z nią rozmawiać. Pomimo burzliwego początku nie mogła się doczekać pracy z Zakiem. W branży wydawniczej miał najlepszą reputację, nie wspominając też o jego urodzie i fakcie, że zabawnie było z nim flirtować. Szczególnie wtedy, gdy udawał, że nie cierpi, kiedy to robiła.

– O czym w ogóle jest ta książka? – zapytał Wesley.

– To tak jakby historia miłosna. Nie typowa dla mnie „dziewczyna spotyka chłopaka, chłopak bije dziewczynę”. Moi bohaterowie kochają się, ale nie mogą ze sobą być. Cała książka to historia o ich rozstaniu, wbrew ich woli.

Wesley pociągnął za luźny koniec nitki wystającej z wytartego oparcia krzesła.

– Ale się kochają? Dlaczego nie mogą być razem?

Nora westchnęła ze smutkiem.

– Zabrzmiałeś jak dziewiętnastolatek.

– Lubię szczęśliwe zakończenia. Czy to zbrodnia?

– To po prostu mało realistyczne. Chyba nie sądzisz, że dwoje ludzi może ze sobą zerwać, a potem nadal być razem szczęśliwi?

Wesley zamilkł. Zazwyczaj działał, zanim pomyślał, jednak myślał zawsze, zanim cokolwiek powiedział. Nora przyglądała się mu, gdy zastanawiał się nad jej słowami.

Wspaniały chłopak. Tymi swoimi brązowymi oczami i uroczo przystojną twarzą przyparł ją do muru. Po raz milionowy od chwili zaproponowania, by się do niej wprowadził, zaczęła się zastanawiać, co, do diabła, najlepszego zrobiła, wciągając tego niewinnego chłopaka w swój świat.

– Odeszłaś od niego – powiedział w końcu Wesley. Od niego… od Sørena.

– Tak… – przyznała i przygryzła dolną wargę. Był to nawyk, którego Søren przez osiemnaście lat usiłował się u niej pozbyć. – Odeszłam.

– Jesteś bez niego szczęśliwa? – Wesley ponownie na nią spojrzał.

– Czasami tak. A kiedy indziej mam wrażenie, jakby ktoś urwał mi rękę. Ale ta książka nie jest o Sørenie.

– Mogę ją przeczytać?

– Mowy nie ma. Być może, kiedy zostanie zredagowana. A może…

Nora szeroko uśmiechnęła się do niego i Wesleya nagle ogarnęła nerwowość.

Wstała z fotela i przysiadła na krawędzi biurka, po czym położyła ręce na oparciu jego krzesła.

– Zagrajmy w pewną grę – powiedziała, pochylając się do niego. Wesley wyprostował się gwałtownie i przywarł plecami do oparcia. – Wymienię moją książkę za twoje ciało.

– Jestem twoim stażystą. To się liczy jako napastowanie seksualne.

– Podleganie takiemu napastowaniu ujęte zostało w opisie twojej pracy, nieprawdaż?

Wesley poruszył się na krześle. Uwielbiała to, jak bardzo był przy niej nerwowy, nawet po roku mieszkania razem. Jasne pasmo włosów opadło mu na czoło i Nora wyciągnęła rękę, by je odsunąć.

Zanim jednak zdołała go dotknąć, Wesley umknął pod jej nogą i stanął poza jej zasięgiem.

– Tchórz – rzuciła.

Wesley zaczął coś mówić, lecz nagle oboje zamarli na głośny dźwięk dzwonka, który rozległ się z okolicy jej biurka.

Uśmiech, który widniał na twarzy Wesleya, znikł, gdy spod sterty kartek Nora wydobyła lśniącą czerwoną komórkę.

– La Maîtresse przy telefonie – powiedziała.

– Książka – powiedział bezgłośnie Wesley, patrząc na nią błagalnie.

Trzymając telefon przy uchu, Nora podeszła do niego i stanęła tak blisko, że aż cofnął się o krok. Zrobiła kolejny krok w jego stronę, na co on zrobił kolejny krok w tył.

– Idź do domu i odrób pracę domową, junior – powiedziała, na co Wesley rzucił jej najbardziej zjadliwe spojrzenie, jakie tylko mógł.

– Ty również ją masz – przypomniał jej.

– Nie ja jestem na kierunku biochemia w pieprzonym i brutalnym kolegium sztuk wyzwolonych. Sio. Dorośli rozmawiają.

Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

– Mów, Kingsley – powiedziała do telefonu. – Lepiej, żeby to było dobre.

– Widzę, że jak zawsze pracujesz do późna.

Zach podniósł wzrok z notatek do książki Nory i zobaczył J.P. stojącego w progu z gazetą pod pachą. Spojrzał na zegarek.

– Już po ósmej? – zapytał zszokowany swoją odpornością na upływ czasu. – Dobry Boże.

– Musisz czytać coś dobrego. – J.P. wszedł do gabinetu Zacha i zamknął drzwi.

– Być może. Posłuchaj tego. – Zach otworzył tekst na zaznaczonej stronie i zaczął głośno czytać.

To przyjemność patrzeć na nią, gdy pracuje. Siedząc przy biurku w moim biurze, wystarczy, że przesunę się dwadzieścia centymetrów w prawo i już widzę odbicie kuchni w stojącym w hallu lustrze. Jest tak wyraźne, że czuję się niczym obecny w pomieszczeniu duch.

Właśnie to widzę – Caroline, która w wieku dwudziestu lat nadal posiada długie nogi o wiele młodszej dziewczyny, podsuwa stołek do blatu. Mebel chybocze się lekko pod jej kolanami, kiedy klęka na nim spokojnie. Otwiera szafkę, w której stoją kieliszki do wina – moja celowo niedopasowana kolekcja, w której każda sztuka jest starsza od niej, a kilka egzemplarzy nawet starszych od tego młodego kraju. Jeden po drugim zdejmuje je ze stojaka, a ich kruche nóżki drżą w jej delikatnych palcach.

Celowo przywiodłem ją do tego momentu. Mogłem zarzucić ją zadaniami i żmudnymi poleceniami. Zamiast tego torturowałem ją nudą, ciekaw tego, co diabeł zrobi z jej bezczynnymi rękami. Interesujące jest to, że w moim domu to najbardziej kruche przedmioty przyciągają najpierw jej uwagę. Miękką, czystą szmatką poleruje każdy kieliszek. Trzyma czarę jak ptaka, gładzi nóżkę niczym ogon kota, wyciera każdy stary ślad ust. Widzę, jak wzrokiem zlicza je wszystkie. Liczę razem z nią. Trzynaście. Ostatniej nocy pokazałem jej bicz, jednak go na niej nie użyłem. Trzynaście… jedno smagnięcie za każdy kieliszek, którego dotknęła bez mojego pozwolenia.

Trzynaście… Myślę, że dzisiaj najpierw ją wybiczuję, a dopiero potem wyjaśnię, dlaczego to zrobiłem.

Zach zamknął manuskrypt i czekał na reakcję szefa. J.P. gwizdnął cicho, na co Zach uniósł brew.

– Sądzę, że to mnie raczej podnieciło. Powinienem się martwić? – zapytał starszy mężczyzna z zawadiackim uśmiechem.

– Jako że oprócz ciebie jestem tutaj obecny jeszcze tylko ja, zdaje się, że mnie powinno to martwić bardziej – odparł Zach. – To nawet dobre, nie sądzisz? Treść jest nieco niepokojąca, ale styl pisania…

– Ma talent. Mówiłem ci. Mam nadzieję, że już nie planujesz mnie zabić.

– Zabić cię?

J.P. uśmiechnął się szeroko.

– Tak, za to, że zmusiłem cię do zmiany zdania w sprawie Sutherlin.

Zach roześmiał się cicho.

– Nie, już nie zamierzam cię zabić. Ale powiedz mi… naprawdę byłem jedynym redaktorem, który mógł lub zgodziłby się z nią pracować?

– Pewnie zdołałbym kogoś wygrzebać… jednak nikogo nawet w połowie tak dobrego jak ty. W każdym razie Sutherlin poprosiła o ciebie.

Zach z zaskoczeniem podniósł wzrok.

– Naprawdę?

– Cóż, nie po nazwisku. – J.P. wyglądał na zażenowanego. – Powiedziała, żebym przydzielił jej takiego redaktora, który wychłosta ją najmocniej. Twoje nazwisko było pierwszym i na dobrą sprawę jedynym, które przyszło mi do głowy.

– Wcale jej nie chłostam.

– A jak to nazwiesz? – W oczach J.P. pojawił się mroczny błysk.

– Nie mogę uwierzyć, że zaszczycę ton insynuacji w twoim głosie odpowiedzią. W końcu rozmawialiśmy o książce.

– Rzeczywiście, oszałamiająca ta książka, z którą walcem opuściłeś w poniedziałek przyjęcie Rose.

– Jestem profesjonalistą – odpowiedział Zach. – Nie bzykam się z autorami, których prowadzę.

Nie wspomniał już o tym, jak bezwstydnie blisko był zaproszenia Nory do siebie po tym, jak taksówka zatrzymała się pod jego budynkiem. Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak szybko na niego podziałała. Przez całe dziesięć lat małżeństwa z Grace ani razu nie był jej niewierny i nawet nigdy nie chciał być. A wtedy nadszedł dzień, gdy Nora Sutherlin sprawiła, że przychodziły mu do głowy myśli, na które nie pozwalał sobie od lat.

– Widziałem ją. Nie winiłbym cię, gdybyś wziął ją do łóżka. Ale to szok. Otaczają mnie postfeminiści i neofreudyści. Co się stało z filozofią „zapomnij o autorze, liczy się tylko książka”?

– Jedna jazda taksówką i jedna rozmowa raczej nie robią ze mnie freudysty. Przyznaję, byłem arogantem, jeśli o nią chodzi. To dobra pisarka, a książka ma potencjał. Jeśli zaczynam inaczej ją traktować, to znaczy, że inaczej traktuję książkę. Ale jest szurnięta. W tym miałem rację.

– To pisarka. Ma być wariatką.

– Przynajmniej pracuje również jak szalona. Już mi przysłała pełne streszczenie każdego rozdziału i nowy szkic, który kazałem jej zrobić.

– I jak on wygląda?

– Jest lepszy – powiedział Zach i spojrzał w notatki. – Mimo to nadal więcej w nim seksu niż treści. Sądzę, że jest zdolna do napisania czegoś głębszego. Tylko się tego boi.

– Wydaje się bardzo przywiązana do swojego wizerunku niegrzecznej pisarki – powiedział J.P., na co Zach kiwnął głową w zgodzie. – Jest bardziej wiarygodna, gdy ludzie myślą, że praktykuje to, o czym pisze. Namówienie jej, by odłożyła swój bicz i na pełen etat zajęła się pisarstwem, nie będzie łatwe.

– Ale gdyby to zrobiła… – Zach spojrzał w dół na manuskrypt i przypomniał sobie swoją reakcję we wtorek rano, kiedy zmusił się, by ponownie go przeczytać, tym razem z otwartym umysłem. Słowa zatliły się na stronie, obudziły się do życia i zapłonęły z pełną mocą. Powieść tak bardzo go pochłonęła, że zapomniał, że ma ją redagować. – Gdyby to zrobiła, mogłaby podpalić cały świat i nie potrzebowałaby do tego nawet świeczki. I nawet nie waż się powtórzyć jej czegokolwiek z tego, co właśnie powiedziałem. Musi się mnie bać, jeśli ma dalej pisać.

J.P. roześmiał się do siebie, a Zach wbił w niego wzrok.

– Co? – zapytał.

J.P. wziął swoją gazetę i rozłożył ją. Była to kopia New Amsterdam Noteworthy, ukazującego się dwa razy w tygodniu czasopisma branżowego, w którym publikowano najświeższe wiadomości z wydawniczego świata. Mężczyzna rzucił gazetę Zachowi. Na samym dole strony widniało niewielkie zdjęcie jego i Nory na schodach podczas gali Rose Evely. Zach nie pamiętał błysku flesza. Najwyraźniej fotograf był wystarczająco daleko, by redaktor go nie zauważył. Na zdjęciu Nora pochylała się do niego, zbliżając usta do jego ucha. Wyglądało to, jakby chciała pocałować go w szyję. Zach doskonale wiedział, co to był za moment. Właśnie wtedy powiedział, że nie może uwierzyć, że to robi, na co odpowiedziała uwodzicielskim „A ja tak”. Informacja pod ujęciem brzmiała: „Nora Sutherlin – jedyna pisarka, która przyprawiłaby Anaïs Nin o rumieniec”.

– Dla mnie nie wygląda na przestraszoną – powiedział J.P. – Ty jednak wyglądasz na nieco skamieniałego.

– J.P., ja…

– Nie chcę szukać dla niej innego redaktora. Ale to zrobię, jeśli będę musiał. Nie mam nic przeciwko, żeby książka sprzedawała się dzięki porządnej dawce zawartego w niej seksu. Ale nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, że pisarze muszą robić o wiele więcej, niż tylko pisać, kiedy przychodzą do Królewskiego.

Zach potarł czoło.

– Przysięgam, chodzi tylko o książkę. I nie, nie musisz szukać dla niej innego redaktora. Wiem, że razem możemy zrobić coś naprawdę dobrego.

– Sądzę, że ty również. Jeśli pozostaniesz skupiony. – W głosie J.P. brzmiał sceptycyzm.

– Jestem skupiony.

– Easton, jestem starym człowiekiem. Słuch mi się pogarsza i zaczynają wysiadać mi kolana. Ale wzrok mam nadal w porządku. Od chwili kiedy się tu pojawiłeś, ani razu nie uśmiechnąłeś się szczerze. A kiedy szedłem do tego biura i przyłapałem cię na czytaniu jej książki, uśmiechałeś się jak gnojek, który właśnie znalazł kolekcję Playboyów ojca. Próbowałem już pisania w łóżku. Nigdy jakoś nie zrobiłem za dużo.

Zach ponownie otworzył usta, lecz J.P. uniósł dłoń, by go powstrzymać.

– Możesz nadal pracować z Sutherlin. Na razie. Przyjmij tylko małą radę…

– Wolałbym nie…

J.P. sięgnął przez biurko i chwycił manuskrypt, po czym otworzył go i gwizdnął cicho. Bez wątpienia jego wzrok padł na jedną z niezliczonych erotycznych scen.

– Mówiąc słowami Charlotte Brontë… – zaczął – „Życie jest tak złożone, że wydarzenie nie dorównuje, nie może dorównywać i nigdy nie dorówna oczekiwaniom”. Albo moimi własnymi… Trzymaj się papieru, Easton.

Zach zacisnął zęby i nie odpowiedział. J.P. chwycił gazetę ze zdjęciem Zacha i Nory i wyszedł, zostawiając go ponownie samego z jej książką.

Zach zamknął oczy i przywołał w myślach obraz Grace. Boże, cieszył się, że była w Anglii, gdzie nie mogła zobaczyć tego zdjęcia. Ale czemu miał się martwić? Nawet jeśliby na nie trafiła i zobaczyła go z inną kobietą, czyby ją to obeszło? Oczywiście, że nie. Gdyby było inaczej, byłaby z nim teraz w Nowym Jorku.

Z pełnym zmęczenia westchnieniem otworzył tekst na stronie, którą zaznaczył spinaczem. Po kłótni z kochankiem Caroline śpi w osobnej sypialni. William budzi się i cicho podchodzi do jej drzwi. Uchyla je lekko, po czym nieruchomieje i słucha, dopóki nie dobiega go jej oddech. Ten obraz prześladował Zacha. Ostatni rok z Grace stał się koszmarem trzaskających drzwi i oddzielnych sypialni. Mimo to nie było nocy, żeby chociaż nie popatrzył na śpiącą żonę… do czasu tej jednej, kiedy zamknęła drzwi na klucz. Następnego dnia zadzwonił do niego J.P. i zaprosił go do Królewskiego z obietnicą objęcia funkcji redaktora naczelnego w Los Angeles, kiedy obecny przejdzie już na emeryturę. Zach nie zapytał nawet, ile mu zapłacą, tylko od razu się zgodził.

Dlaczego pozwalał sobie o tym myśleć? Musiał zachować obiektywizm co do książki i jej zagadkowej autorki – kobiety o ciemnych włosach, w czerwonej sukience i słowach, które go paliły.

Trzymaj się papieru, Easton…

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

 

Wydawnictwo Szósty Zmysł

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.szostyzmysl.com.pl