9,99 zł
Milioner Rafe Peveril odwiedza galerię, której właścicielką jest piękna malarka Marisa Somerville. Do złudzenia przypomina ona kobietę,
którą poznał sześć lat temu w dramatycznych okolicznościach. Marisa zdecydowanie zaprzecza temu, jakoby kiedykolwiek wcześniej się
spotkali. Jej zachowanie zastanawia Rafe’a. Postanawia dociec prawdy...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 139
Tłumaczenie:
Serce biło mu chyba głośniej, niż dudnił słabnący silnik samolotu, którym lecieli. Rafe Peveril z trudem oderwał wzrok od zalanych deszczem szyb, gdy uświadomił sobie, że od dłuższej chwili nie widzi już nic w zapadającym zmroku. Przed momentem jednak, tuż po tym, jak maszyna zadławiła się po raz pierwszy, zdążył dostrzec w oddali chatę. Jeśli w ogóle wyjdą z tego żywi, ta chata może się okazać jedyną nadzieją na przetrwanie do rana.
Kolejny gwałtowny poryw wiatru zakołysał samolotem. Silnik prychnął parę razy i zamilkł. W upiornej ciszy słychać było tylko urywane fragmenty modlitw i przekleństw po hiszpańsku, gdy pilot usiłował za wszelką cenę utrzymać maszynę w powietrzu. Jeśli się im poszczęści, cholernie poszczęści, może wylądują w miarę nietknięci.
Kiedy silnik jeszcze raz nieoczekiwanie ożył, kobieta siedząca koło Rafe’a odważyła się spojrzeć w górę. Była bardzo blada. Jej przepiękne jasnozielone oczy przepełniało przerażenie.
Dzięki Bogu, nie krzyczała. Złapał ją za rękę i uścisnął dla dodania otuchy.
– Pozycja do lądowania awaryjnego! – wrzasnął o wiele za głośno, bo silniki znów ucichły. Pasażerka skuliła się w wymagany sposób. Oboje zacisnęli zęby w oczekiwaniu na uderzenie.
Nastąpił okropny wstrząs i wszystko utonęło w powodzi huku…
Wtedy Rafe się obudził …
Usiadł wyprostowany i wydawało mu się, że nawet krzyknął. Poczuł falę adrenaliny. Rozejrzał się nieprzytomnie wokół siebie i… odetchnął z ulgą. Jakimś cudem nie znajdował się w łóżku szpitalnym w Ameryce Południowej, tylko we własnym pokoju w Nowej Zelandii.
Co, u diabła…?
Już od dobrych paru lat nie wracał myślami do katastrofy… Szukał teraz usilnie wytłumaczenia, co obudziło wspomnienia i wywołało sen. Bezskutecznie.
Przez sześć lat powinien się był przyzwyczaić do czterdziestoośmiogodzinnej przerwy w życiorysie po katastrofie. Przychodziło mu to jednak z olbrzymim trudem, chociaż przestał przynajmniej tracić czas na koncentrowanie się i kolejne daremne próby przypominania sobie, co się wtedy zdarzyło.
Budzik przy łóżku uświadomił mu, jak blisko do świtu. I tak nie zamierzał się kłaść. Potrzebował przestrzeni i świeżego powietrza.
Na wielkim tarasie mieszały się obezwładniające zapachy świeżych kwiatów i niedawno skoszonej trawy. Z oddali dobiegał jednostajny szum fal, a wszystko tonęło w magicznej złotawej poświacie chowającego się za horyzontem księżyca.
Pilot z Mariposa zginął na miejscu od siły uderzenia. Cudem on i żona jego lokalnego menedżera uszli z życiem i niewiele ucierpieli.
Z pewnym trudem usiłował odtworzyć obraz towarzyszącej mu wtedy kobiety. Choć spędził w ich domu całą noc przed katastrofą i rozmawiał z jej mężem wiele godzin o interesach, trzymała się konsekwentnie na uboczu. Nie potrafił powiedzieć o niej zupełnie nic. Była kompletnie nijaka z kompletnie nijakim nazwiskiem. Mary Brown. Tylko te jej oczy, w twarzy, której nie pamiętał. Przepiękne, nieprawdopodobnie zielone, wielkie oczy.
Nie mógł sobie też przypomnieć jej uśmiechu. To akurat go nie dziwiło, bo tydzień wcześniej dowiedziała się, że jej matka została sparaliżowana po wylewie. Właśnie w tej sprawie mieli odbyć pechowy lot do głównej miejscowości Mariposa i tam załatwić przelot do Nowej Zelandii.
A jak nazywał się jej mąż?
David Brown. Kolejne nijakie nazwisko. I powód jego przerwanej podróży z Londynu do domu, bo chciał osobiście zweryfikować sygnały od swego agenta, że menedżer Brown się nie sprawdza.
Tak… Ten Brown był istotnie dziwny. Weźmy choćby jego reakcję na propozycję pomocy żonie w dotarciu do sparaliżowanej matki…
– To zbędne. Sama choruje. Nie potrzeba jej dodatkowego stresu w postaci oglądania kaleki.
Tak dokładnie powiedział!
Co prawda, potem zmienił zdanie i właśnie dlatego w końcu kobieta towarzyszyła Peverilowi w fatalnym locie.
Godzinę po starcie złapała ich niebywale silna ulewa. Zaraz potem drastycznie spadła temperatura. Jego towarzyszka nie mogła opanować dreszczy. Wtedy też po raz pierwszy zamarł jeden z silników. Gdyby nie umiejętności pilota, prawdopodobnie zginęliby wszyscy od razu.
No jasne!
Nagle zrozumiał, co wywołało koszmarny sen z przeszłości. Wciągnął głęboko powietrze. Starał się przypomnieć sobie dokładnie treść mejla, który dostał z Londynu wieczorem, tuż przed zaśnięciem. Jego asystentka nie pomyliła się nigdy od początku świata. Zrobiła to wczoraj po raz pierwszy, wysyłając sam załącznik bez żadnego komentarza. W załączniku znajdowało się zdjęcie młodego człowieka w birecie, pamiątka na zakończenie studiów. Rozbawiony pierwszą w życiu wpadką asystentki, odesłał jej pusty mejl ze znakiem zapytania.
Poprzedniego dnia nie skojarzył tego, ale chłopak na fotce wyglądał prawie jak pilot, który zginął w katastrofie.
Odwrócił się na pięcie i ruszył do biura. Włączył komputer, niecierpliwie odczekał, aż się załaduje, i ironicznym uśmieszkiem powitał nową wiadomość w skrzynce odbiorczej.
„Przepraszam za wpadkę. Odebrałam właśnie list od wdowy po pilocie z Mariposa. Najwidoczniej obiecałeś ich najstarszemu synowi jakieś spotkanie, kiedy skończy studia. W załączeniu zdjęcie przystojniaka w birecie. Mam coś załatwiać?”
To na pewno wyjaśniało sen… Podświadomość zadziałała błyskawicznie. Czuł pewnego rodzaju zobowiązanie wobec rodziny tragicznie zmarłego pilota i starał się im pomagać. Odpisał lakoniczne „Tak” do biura w Londynie i wrócił do sypialni, żeby się przebrać. Po wyczerpującej podróży do kilku krajów afrykańskich, od powrotu do domu czuł się wspaniale. Poza dobrym seksem i powodzeniem w biznesie nic nie cieszyło go bardziej niż przejażdżka o brzasku po plaży na ulubionym gniadym wałachu.
Może to mu da natchnienie przy kupowaniu prezentu urodzinowego dla przybranej siostry? Skrzywił się… Gina miała dość jednoznaczne spojrzenie na podarunki odpowiednie dla nowoczesnych kobiet.
– Bądź sobie już tym bogaczem, ale nie myśl nawet o wysyłaniu na łowy „po jakieś błyskotki” swojej sekretarki…
Wytłumaczył siostrze, że jego osobista asystentka, dama w średnim wieku, poczułaby się głęboko dotknięta, gdyby usłyszała określenie „sekretarka”. Poza tym jeśli w ogóle kupował jakiekolwiek prezenty, to zawsze wybierał je sam.
– Czyżby? To dlaczego chciałeś, żebym oceniła prezent pożegnalny dla twojej ostatniej dziewczyny?
– Zaraz, zaraz, to był prezent urodzinowy, a poza tym, jeśli dobrze pamiętam, sama bardzo chciałaś go zobaczyć.
– Oczywiście! I zupełnym przypadkiem zerwałeś z nią tydzień później!
– Podjęliśmy tę decyzję wspólnie – odparował lodowato ostrzegawczym tonem.
Jego życie prywatne było wyłącznie jego sprawą. Dobierał partnerki, które myślały podobnie. Wolne, wyrafinowane. Kiedyś zamierzał się ustatkować. Kiedyś…
– No, myślę, że diamenty pozwoliły jej odrobinę podratować samopoczucie – zauważyła cynicznie Gina. – Jeśli natomiast szukałbyś czegoś trochę odmiennego, dawny sklep z upominkami w Tewaka zmienił właściciela. Naprawdę polecam. Można tam znaleźć świetne drobiazgi.
Mówiąc to wyściskała go serdecznie, wsiadła do auta i ruszyła w powrotną stronę do Auckland.
Wyczuwając aluzję, łatwo zapamiętał słowa siostry i właśnie dlatego parę godzin później wyruszył do odległego o około dwadzieścia kilometrów małego nadbrzeżnego miasteczka.
Po wejściu do sklepiku z upominkami, rozejrzał się. Gina miała rację: wnętrze zostało całkowicie odmienione. Z przyjemnością obejrzał elegancką wystawkę skromnej, ale seksownej bielizny, frywolnych pantofelków, których nie powstydziłby się żaden Kopciuszek ani książę, i pięknych, lokalnych, ludowych witraży. Znajdowały się tam także ubrania, ozdoby, biżuteria, nawet trochę książek oraz nadspodziewanie dużo obrazów, od jaskrawo kolorowych pejzaży, po nastrojowe, często dramatyczne malowidła olejne.
– Czym mogę służyć?
Rafe odwrócił się, spojrzał na kobietę, która wyszła z zaplecza, i poczuł, że uginają się pod nim nogi. Wielkie, kocie, zielone oczy. Jak wtedy w samolocie, jak we wczorajszym śnie.
– Mary? – zapytał bez wahania.
Choć przecież to nie mogła być Mary Brown!
Kobieta, na którą patrzył, na pewno nie była nijaka, nie nosiła też obrączki. Wyczuł, że podświadomie jakby się wycofała.
– Czy myśmy się już spotkali? – zapytała pewnym siebie, rzeczowym głosem, zupełnie nieprzypominającym pełnego wahania tonu pani Brown. – Tylko że ja nie mam na imię Mary, a Marisa. Marisa Somerville.
Tak, to musiał być zbieg okoliczności. Te dwie kobiety były całkiem różne. Łączyły je przepiękne, niepowtarzalne oczy.
Rafe wyciągnął do niej rękę.
– Bardzo przepraszam, ale przez moment wziąłem panią za kogoś innego. Nazywam się Rafe Peveril.
Uścisk jej dłoni był tak samo pewny jak głos. Nie próbowała udawać, że nigdy o nim nie słyszała. Ale czy to intensywne spojrzenie kryło jeszcze jakieś inne emocje? Jeśli tak, to z samych wypowiedzi nie potrafił tego rozszyfrować.
– Czy zechce się pan rozejrzeć sam, czy mogę być w czymś pomocna?
– Moja siostra ma wkrótce urodziny, a ze sposobu, w jaki opisała mi pani sklep, wnoszę, że wypatrzyła tu coś dla siebie. Zna pani Ginę Smythe?
– Wszyscy w Tewaka znają Ginę – odpowiedziała z uśmiechem – i rzeczywiście pamiętam, co jej się tutaj podobało.
Coraz bardziej intrygowała go sposobem mówienia, poruszania się, opływowymi ruchami szczupłych bioder. Przeszła przez sklep i zatrzymała się przed jednym z obrazów abstrakcyjnych.
– To.
Dziwne. Gina, uosobienie pragmatyzmu, a nie mogła się oprzeć malarstwu, które przemawiało do najskrytszych zakątków duszy?
– Kto to namalował? – zapytał po chwili milczenia.
– Ja… – przyznała z uśmiechem pani Somerville.
Rafe’a zaskoczyła fala pożądania. Czy autorka była tak samo namiętna jak jej dzieło? Może pewnego dnia będzie znał odpowiedź…
– Wezmę go – oznajmił żwawo. – Czy może mi pani elegancko zapakować? Zajrzę za pół godziny.
– Z przyjemnością.
– Dziękuję.
Gdy wyszedł ze sklepu, uświadomił sobie błyskawicznie, że dawno już nie musiał walczyć z pożądaniem, które jako nastolatkowi kazało mu myśleć o każdej napotkanej kobiecie tylko w kategoriach erotycznych. Teraz właśnie dawno zapomniane uczucie powróciło. Wkrótce zaprosi panią Somerville na obiad. Pod warunkiem, że jest wolna, na co wskazywałby brak pierścionków na palcach. Jednak nie należało się tym sugerować. Nie za bardzo potrafił uwierzyć, że kobieta emanująca takim seksapilem, nie ma koło siebie żadnego mężczyzny.
A może zareagował na nią tak silnie tylko dlatego, że od paru miesięcy z nikim się nie kochał? Pewnie tak, pomyślał cynicznie.
Marisa obserwowała Rafe’a przez sklepową witrynę. Serce biło jej tak mocno, że prawie zagłuszało dobiegające z ulicy wycie syreny wozu strażackiego. Z trudem powstrzymała się, by nie pobiec na zaplecze i nie wyszorować rąk po przywitaniu z Rafe’em.
To miał być tylko neutralny, przyjacielski uścisk dłoni, a wywołał u niej erotyczne dreszcze. Co by się stało, gdyby ktoś taki jak pan Peveril pocałował ją w usta?
Dosyć! Oburzyła się sama na siebie za takie dziwaczne myślenie.
Od dwóch miesięcy przygotowywała się na tę chwilę; odkąd z przerażeniem odkryła, że Rafe mieszka niedaleko od Tewaka. Gdy go w końcu zobaczyła wchodzącego do sklepu, nie uciekła tylko przez rozum. Robił piorunujące wrażenie: prezencja, wzrost, siła, niemalże emanował autorytetem. Niestety, kiedy podpisywała roczną umowę najmu sklepu w tej miejscowości, nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić nazwiska lokalnych, grubych ryb. Po śmierci ojca jej pierwsza myśl była prosta: szukać schronienia w Australii.
Przynajmniej jedno na razie się udało: Rafe jej nie rozpoznał. Czuła, że poza pierwszym momentem, gdy mocno się zawahał, zaakceptował fakt, że się pomylił i ma do czynienia z kompletnie inną osobą.
Westchnęła ciężko, słysząc syrenę kolejnego wozu strażackiego mijającego sklep. Dobry Boże, oby to tylko pożar trawnika, a nie domu czy wycinanie z rozbitego samochodu… Postanowiła skoncentrować się na sprzedanym obrazie. Zdjęła go ze ściany i położyła na ladzie.
Gina Smythe niebywale ją inspirowała. Marisa marzyła, by być właśnie taką kobietą: pewną siebie, stanowczą, ujmującą. Widać i brat, i siostra nie mieli problemu z asertywnością; tacy się pewnie urodzili…
Niestety, ona tworzyła swój obecny wizerunek latami i z wielkim trudem. Wiedziała też doskonale, że w środku nadal czai się mała, naiwna, pełna bajkowych fantazji dziewczynka, która kiedyś poślubiła Davida Brown’a i ufnie ruszyła za nim do dalekiego Mariposa, spodziewając się przeżyć romans życia i wielką przygodę w egzotycznym, tropikalnym raju. Skrzywiła się odruchowo. Jak bardzo można się pomylić… Ale to już przeszłość. Tak samo jak nie można zerwać rocznej umowy najmu. Teraz trzeba działać i pokazać się wszystkim – zwłaszcza Rafe’owi – z najlepszej strony, jako właścicielka najlepszego w okolicy sklepu z upominkami. Trzeba odnieść sukces i zaoszczędzić każdy grosz, a za niecały rok uda jej się przenieść bezpieczniejsze miejsce, które nie będzie przypominać przeszłości.
Pół godziny minęło szybko. Marisa zerkała niecierpliwie w stronę okna, kończąc pakowanie i dekorowanie obrazu, jednocześnie obsługując dość kłopotliwą starszą damę, która nie potrafiła się na nic zdecydować.
Niedawno byłam dokładnie taka sama, pomyślała ze współczuciem. Starała się cierpliwie pomóc. Szczegółowo rozmawiały o adresatce podarunku, czternastoletniej wnuczce, która zdawała się całkowicie przerażać swoją babcię.
Gdy Rafe Peveril wszedł do środka, Marisa wstrzymała podświadomie oddech i przez chwilę wydawało jej się, że sklep jakby zmalał. Ciemnowłosy, opalony przystojny Rafe poruszał się zwinnie jak polujący drapieżnik i zwracał uwagę wszystkich, nawet jeśli nie miał takiego zamiaru. Pomyśłała, jak musi wyglądać nago…
Po raz kolejny obruszyła się na samą siebie i wymamrotała do starszej klientki:
– Jeśli nie ma pani nic przeciw temu, podam panu Peverilowi jego paczkę.
– Ależ oczywiście. – Kobieta zarumieniła się pod wpływem ciepłego, męskiego spojrzenia Rafe’a.
Ten facet działa na kobiety w każdym wieku…
Marisa pamiętała z przeszłości, że sparaliżowały ją jego postura, rozmiary i stalowoszare oczy. Jednak wtedy patrzył na nią bardziej powściągliwie. Teraz nie próbował ukrywać, że go zaintrygowała. Czuła się jakby zagrożona; niewątpliwie budził w niej dawno uśpione instynkty. Zmusiła się do uśmiechu.
– Panie Peveril, pańska paczka!
– Serdecznie dziękuję… Udziela pani lekcji sztuki ozdobnego pakowania?
– A wie pan, że nigdy o tym nie pomyślałam.
– To arcydzieło! Zbliża się Boże Narodzenie. Będą panią oblegać!
Takie „zagadywanie” zupełnie nie było w jego stylu, choć pamiętała z Mariposa, że starał się być bardzo uprzejmy. Jak na szefa…
Przestań myśleć o Mariposa!
Naprawdę obawiała się, że Peveril zacznie czytać w jej myślach… Z wymuszonym uśmiechem i tonem stuprocentowo profesjonalnym oznajmiła:
– Dziękuję panu. Być może powieszę na oknie taką informację i zobaczę, czy będzie zainteresowanie.
Odpowiedział jej nieoczekiwanie leniwie i przeciągle:
– Nadal wydaje mi się, że już się spotkaliśmy… ale raczej bym pamiętał…
– Ja też, panie Peveril.
– Rafe.
Tubylcy zachowywali się tu bardzo swojsko i wszyscy od razu mówili sobie na „ty”. Nie mogła się obruszyć.
– Rafe – powtórzyła i dodała bez żadnego powodu: – Ja też na pewno bym pamiętała.
O Boże, to już wygląda na flirt!
Pospiesznie zmieniła temat.
– Mam wielką nadzieję, że siostra ucieszy się z prezentu.
– No pewnie. Dziękuję jeszcze raz.
Ukłonił się, sięgnął po paczkę i wyszedł.
Po jego wyjściu Marisa musiała głęboko odetchnąć i dopiero wtedy zebrała siły, by wrócić do klientki. Wybieranie prezentu dla wnuczki potrwało jeszcze około kwadransa. Gdy zaczęło się mozolne pakowanie, kobieta nagle pochyliła się nad ladą i wyszeptała do Marisy:
– Gina Smythe nie jest naprawdę siostrą Rafe’a. Wiedziała pani o tym?
– Nie wiedziałam. – Marisa starała się potraktować ją krótko, bo nienawidziła plotek. Jednak w tym wypadku w głębi duszy poczuła się bardzo zaintrygowana.
– Biedactwo… wychowywała się w rodzinie zastępczej niedaleko stąd, ale nie lubiła ich i uciekła, gdy miała jakieś sześć lat. Ukryła się w jaskini koło jeziora Manuwai, a tereny te należą do farmy Peverilów. Ich rodzina osiedliła się tu bardzo dawno. Ich ziemia, ta dawna „dotacja”, jako jedna z nielicznych nigdy nie została podzielona. Niesamowite miejsce, wielkie, piękne… Rafe znalazł Ginę i zabrał ją do domu, a jego rodzice ją przygarnęli, tak jakby nieoficjalnie adoptowali. On naprawdę jest jedynakiem.
Nic dziwnego, że mają różne nazwiska.
A Marisa wyobrażała sobie, że Gina z natury jest pewna siebie i asertywna. Że to u nich rodzinne…
– Kiedy mówię o jego rodzicach – starsza dama ciągnęła swą opowieść – mam na myśli ojca i macochę. Jego biologiczna matka porzuciła męża i syna, gdy miał około sześciu lat. O, to był wielki skandal! Rozwiodła się i wyszła za znanego aktora filmowego. Potem znów się rozwiodła i trzeci raz wyszła za mąż. Mówi się, że stary Peveril wpakował fortunę, żeby się jej pozbyć. Sam ożenił się powtórnie, ale druga żona okazała się bezpłodna. Trzeba przyznać, że matka Rafe’a była przepiękną kobietą. Nigdy jednak nie zajmowała się małym. Chłopiec miał od urodzenia nianie, a ona cały czas znikała, wyjeżdżała do Auckland, do Australii, na różne rejsy i wycieczki na Bali.
W głosie starszej damy zagościło potępienie, a egzotyczne nazwy zabrzmiały co najmniej jak „dzielnice” piekła…
Marisa nareszcie zakończyła ozdobne pakowanie prezentu i wręczyła go klientce, licząc na to, że w ten sposób zakończy również ciekawą, ale niezręczną sytuację. Jednak dopiero pojawienie się kolejnego klienta przerwało na dobre długie opowiadanie.
– Jestem pewna, że wnusia zachwyci się prezentem, a jeśli nie, to zapraszam ponownie, poszukamy czegoś innego.
– O, to bardzo miłe z pani strony! Dziękuję ci serdecznie, słoneczko!
Przez resztę dnia Marisa była zbyt zajęta, by zastanawiać się nad tym, co usłyszała. Po zamknięciu sklepu ruszyła jak co dzień, żeby odebrać z lokalnej świetlicy popołudniowej swojego synka. Wybrała Tewaka na miejsce przeprowadzki z wielu przyczyn, ale argumentem decydującym była wspaniała jakość opieki nad dziećmi w tej miejscowości.
Rozpromieniła się na widok uśmiechniętego malca.
– Cześć, kochanie, jak minął dzień?
– Dobrze!
Dla pięcioletniego Keira każdy mijający dzień był dobry. Taką miał naturę.
– A ty, mamo, też miałaś dobry dzień?
– Tak! Do Bay of Islands przypłynął wielki statek rejsowy i miałam sporo klientów.
Chłopczyk zaczął grzebać w plecaku i wyciągnął zmiętą kopertę.
– Czy mogę iść na urodziny do Andy’ego? Proszę! Dał mi dziś zaproszenie.
Wzięła od niego kopertę z ciężkim sercem. O ironio losu, żałowała, że tak wspaniale się tu zadomowił. Będzie mu potem przykro wyjeżdżać…
– Przeczytam w domu, ale czemu by nie?
Mały rozpromienił się jeszcze bardziej i zaczął opowiadać, co działo się w świetlicy. Była z niego taka dumna, był całym sensem jej życia. Tylko jego dobrem kierowała się przy podejmowaniu każdej decyzji od chwili, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Nieważne, ile to będzie ją kosztowało: zrobi wszystko, żeby czuł się szczęśliwy. Co oznacza także dbałość o dyscyplinę, pomyślała potem, gdy po kolejnej długiej walce zmordowana zmusiła go do pójścia spać o normalnej porze. Na pewno wielu rzeczy mu brak, ale ma matkę, która go kocha. Rafe, jeśli wierzyć plotkom, stracił mamę, gdy był rok starszy od Keira. Czy to zdarzenie uczyniło go takim twardym i zaradnym człowiekiem? Prawdopodobnie tak. Opowieść starszej damy ujawniła tę część życia Rafe’a, której zupełnie nie znała. Jednak musi pamiętać, że jest dojrzałym i ukształtowanym mężczyzną i nie można na niego patrzeć jak na małe, osierocone dziecko.
W nocy długo nie mogła zasnąć. Wciąż wracała myślami do Rafe’a i do czasu ich poznania. Wzdragała się na wspomnienie tamtej sytuacji. Wstydziła się kobiety, jaką była, kiedy się spotkali, i dlatego cieszyła się, że jednak jej nie rozpoznał. Niespełna dwa lata małżeństwa z Davidem prawie ją zniszczyły. Gdyby nie epizod z Rafe’em, prawdopodobnie nadal tkwiłaby w Mariposa niezdolna do żadnego ruchu. Potrzebowała kilku dobrych lat, żeby otrząsnąć się z depresji i wiecznego poczucia zagrożenia. Dopiero teraz zapanowała nad swoim życiem, czuła się w pełni odpowiedzialna za los swego synka i nigdy już nie zamierzała zaufać mężczyźnie, który przejawiałby jakiekolwiek skłonności do dominacji.
Ponieważ wiedziała, że nie zaśnie, poszła zaparzyć sobie herbaty miętowej. Stała w ciemnej kuchni w małym, starym domku, który wynajmowali, i z lekkim grymasem patrzyła przez okno. Letnia noc, stworzona dla kochanków. Srebrna poświata księżycowa dodawała wszystkiemu wokół magii. Zdumiało ją, że tęskni za czymś… nowym? Nieznanym? Nie… za czymś więcej. Czymś dzikim, nieokiełznanym, bardzo prymitywnym… Niemalże odetchnęła z ulgą, gdy przez nieuwagę i zamyślenie polała sobie rękę wrzącym płynem. Przynajmniej przywołało ją to do rzeczywistości.
– Tak się właśnie dzieje, jak w nocy zamiast spać ktoś gapi się na księżyc – wymamrotała pod nosem, polewając dłoń zimną wodą.
Ponowne spotkanie z Rafe’em obudziło w niej dawno zapomniane tęsknoty. Jakby jej ciało powoli wracało do życia… Powinna była przewidzieć, że prędzej czy później właśnie to będzie czuła.
Przecież dzięki Rafe’owi i jego wspaniałej, męskiej witalności parę lat wcześniej zmobilizowała się do walki, choć uważała, że już wszystko stracone. Jakimś cudem zebrała się w sobie i opowiedziała mu o matce, która wkrótce mogła umrzeć. Potem, gdy David odrzucił propozycję pomocy Rafe’a, odważyła się mu przeciwstawić. Na wspomnienie strasznych chwil, przeszły ją dreszcze. Dzięki Bogu, nie jest już dawną, kruchą, zaszczutą Mary. Teraz nie pozwoliłaby się nikomu doprowadzić do takiego stanu. I zamiast sterczeć po ciemku w kuchni i rozgrzebywać dawne rany, powinna się cieszyć, że spotkanie, którego obawiała się od przybycia do Tewaka, odbyło się bez większych zgrzytów! Tak, Rafe na pewno ją zauważył, ale tylko dlatego, że po prostu mu się spodobała. Zatem pierwsza przeszkoda pokonana. Teraz trzeba się pozbyć wewnętrznego głosu, który bezustannie namawia do ucieczki. Póki się da…
Co się stanie, jeśli Rafe w końcu odkryje prawdę i zrozumie, że Mary i Marisa to ta sama osoba? A jeśli nadal pracuje dla niego David, który w ten sposób może się dowiedzieć o miejscu zamieszkania byłej żony i syna? Co pomyśli o niej Rafe, jeżeli się dowie, że ostatecznie uwolniła siebie i dziecko dzięki kłamstwu?
Odetchnęła głęboko i wylała resztę przesłodzonej herbaty. Nic wielkiego nikomu się nie stanie, bo przede wszystkim jej były nie interesuje się Keirem. A zamartwianie się na zapas to strata czasu i energii. Trzeba trzymać się z dala od Rafe’a, co nie będzie trudne. Peverila w pełni pochłania jego biznesowe imperium. I trzeba zaplanować przyszłość gdzieś daleko stąd, gdzie uda się zacząć wszystko od nowa.
Co prawda przyjeżdżając do Tewaka, miała nadzieję, że właśnie po raz ostatni zaczyna od nowa. Jej życie głównie składało się z zaczynania od nowa. Nagle poczuła się po prostu samotna, ale natychmiast odrzuciła użalanie się nad sobą. Następnym razem, zanim zapuści gdzieś korzenie na dobre, sprawdzi nazwiska ważniejszych osób zamieszkujących okolicę i kupi szkła kontaktowe zmieniające kolor oczu. Na przykład na brązowy.
Tytuł oryginału:
Stepping out of the Shadows
Pierwsze wydanie:
Mills & Boon Limited, 2012
Redaktor serii:
Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne:
Marzena Cieśla
Korekta:
Hanna Lachowska
© 2012 by Robyn Donald Kingston
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-2209-9
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.