Tajemnice przeszłości. Haker. Tom 1 - Emilia Sroka - ebook
BESTSELLER

Tajemnice przeszłości. Haker. Tom 1 ebook

Emilia Sroka

4,5

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy Yvonne dowiaduje się o śmierci rodziców, jej życie rozpada się na kawałki. Bez pieniędzy i perspektyw wraca do rodzinnego miasta, którym rządzi potężny boss – Drexel Veren. Jest cholernie przystojny, ma czarne jak smoła oczy i potrafi zabijać bez drgnienia powieki. Nic dziwnego, że zwą go diabłem. Dziewczyna stara się nie wychylać i nie wpaść w jego sidła. Jej umiejętności informatyczne sprawiają jednak, że staje się dla Verena cennym nabytkiem. Zmuszona do współpracy ze swoim wrogiem odkrywa kolejne tajemnice z przeszłości. Okazuje się, że nic nie jest takie, jak może się wydawać.

Czy Yvonne poradzi sobie w świecie, który do tej pory znała tylko z książek? Czy piękna hakerka zdoła rozmrozić serce diabła? I czy jej kontakt z mafią może się skończyć dobrze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 443

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (911 ocen)
628
159
68
43
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NYKOL1998

Z braku laku…

Ta historia miała olbrzymi potencjał, ale ... No właśnie pojawia się kilka 'ale'. Po pierwsze - gdzieś w połowie całe napięcie między bohaterami znika. Autorka stwierdza po prostu, że od teraz to już miłość i tyle. Niestety to bardzo spłyciło fabułę. Drugie spłycenie - wątek mafijny. Mamy tu zaowalowane groźby, strzelaniny i praktycznie zero mafii w mafii. Po trzecie - ta książka miała super predyspozycje do bycia rozbudowaną jednotomówką. Wystarczyło dopisać kilka rozdziałów by skończyć historię. Nie rozumiem tej nieuzasadnionej potrzeby rozwlekania książek na 2 tomy. I w końcu ostatnie ale - motyw niespodziewanej ciąży i ucieczki jest już po prostu oklepany. Naprawdę trzeba to wciskać w każdą 'mafijną' książkę? Gdyby nie te kilka szkopułów ta książka zasługiwałaby na 5 gwiazdek. Autorka ma naprawdę dobry warsztat i potrafi kreować. Zabrakło jednak pomysłu na fabułę od połowy książki.
206
kamilad33

Nie oderwiesz się od lektury

Wielkie wow. Wciągająca historia i taki 🔥 że nie można się oderwać. Poprostu mistrzostwo. Nie mogę się doczekać kolejnej części. Gratulacje Emilia Sroka. Czekam na więcej.
70
didowyolle

Nie oderwiesz się od lektury

Petarda, już dawno nie czytałam tak wciągającej książki 😁 polecam
70
Asiaoliwia

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka , czekam na dalsze części. Polecam
60
goha76

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem fajna. Autorka ma potencjał . Polecam gorąco!
61

Popularność




© Emilia Sroka

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2023

ISBN 978-83-67749-02-2

Wydanie pierwsze

Redakcja

Kinga Dąbrowicz – Zyszczak.pl

Korekta

Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki.

Dla wszystkich, którzy się nie poddają

i dążą do spełniania swoich marzeń

Prolog

Dwa lata wcześniej

Kończę przepisywać notatki pana Andersona, gdy po sali rozchodzi się dźwięk stukania obcasów. Wszyscy podnoszą głowy, by zobaczyć, jak przez całą długość pracowni przechodzi sekretarka, która jest także żoną dziekana. Przykładam długopis do ust i nie spuszczam wzroku z naszego wykładowcy. Odbiera karteczkę od kobiety, szepcząc coś po cichu, żeby nikt nie usłyszał. Pani Clark posyła jeszcze obecnym karcące spojrzenie, mrużąc przy tym oczy, i rusza z powrotem w stronę drzwi. Kiedy odgłos ich zamykania odbił się od ścian, pan Anderson otwiera powoli karteczkę, śledzi tekst i podnosi na nas wzrok.

– Yvonne jest proszona do dziekanatu. Natychmiast – zwraca się do mnie ostrym tonem.

Ręka opada mi na ławkę, a długopis wylatuje z dłoni i spada na podłogę. Robię się czerwona jak burak, wiem to, gdyż pieką mnie już policzki. Wszyscy patrzą w moją stronę, a ja nie lubię być w centrum uwagi. O Boże! Mam ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania.

Mój umysł od razu analizuje, czy wszystko opłaciłam. Akademik, obiady w stołówce… Odebrałam wypłatę w piątek i od razu poszłam z nią do sekretariatu, aby spłacić poprzedni miesiąc i dać jakiś mały zadatek na następny.

Nie, tu nie może chodzić o opłaty. Jestem tego pewna na sto procent. Boże! Chcą mi odebrać stypendium?! Za tę jedną słabą ocenę, którą ostatnio dostałam? Do jasnej anielki! Przecież szybko ją poprawiłam! Krzyczę w myślach, a łzy zaczynają zbierać się w kącikach moich oczu. Nie stać mnie na to, by opłacić wszystkie koszty nauki w MIT*, a przecież został mi tylko rok. Czyżby rodzice przestali dopłacać? To niemożliwe. Mama by mi coś powiedziała, gdy wczoraj wieczorem z nią rozmawiałam przez telefon. Poza tym to oni chcieli, żebym się tu uczyła. Tata wspominał, że odkładał na moją naukę, odkąd się urodziłam.

– Yvonne Cahan, słyszysz mnie? – Z rozmyślań wyrywa mnie głos profesora.

Pewnie teraz każdy sądzi, że zrobiłam coś złego. Co za upokorzenie. Kujonka wzywana do dziekanatu, to będzie dla nich hit dnia.

– Tak. – Chrząkam. – Przepraszam, już idę – mówię, ledwo przełykając gulę uciskającą przełyk.

Pakuję swoje rzeczy, chociaż moje ręce trzęsą się i utrudniają mi tę czynność. Skoro zostało jakieś dziesięć minut do końca wykładu, raczej już tu nie wrócę. Zakładam na ramię mały plecak, z którym się nie rozstaję, i ruszam do drzwi. Za nimi od razu wpadam na sekretarkę.

– Proszę za mną, Yvonne.

– O co chodzi, pani Clark? – Ruszam za nią, a na całym korytarzu słychać tylko stukot jej obcasów.

– Wszystkiego dowiesz się na miejscu, kochanie – mówi, obracając głowę w moją stronę, dzięki czemu dostrzegam jej wymuszony uśmiech.

Przełykam nerwowo ślinę, bojąc się tego, co za chwilę usłyszę. Rodzice na pewno się na mnie zawiodą, jeśli stracę to stypendium, a chcąc się utrzymać, musiałabym pracować od rana do wieczora, co jest przecież niewykonalne. Co prawda mam jeszcze dodatkowe zajęcie, ale ono nie przynosi wielu zysków. Przygryzam wnętrze policzka, a mój mózg zaczyna pracować w osiemdziesięciu procentach, pozostałe dwadzieścia nadal myśli o zawodzie na twarzy rodziców. Może pan Anderson jakoś mi pomoże? Od początku studiów jest mną zafascynowany i powtarza ciągle, że brakowało mu na wykładach prawdziwego geniusza. Może też dlatego nie mam znajomych? Ludzie myślą, że jestem kujonką, i patrzą na mnie jak na istotę z kosmosu. To nie moja wina, że wszystko wchodzi mi do głowy i posiadam zdolności, o których większość może tylko pomarzyć.

Zaciskam dłonie na szelce od plecaka, gdy wchodzimy do dobrze mi znanego pomieszczenia. Sekretariat. Tyle razy w ciągu miesiąca przekraczam ten próg, ale jeszcze nigdy nie czułam się tu tak nieswojo.

– Tam musisz wejść sama. – Kobieta pokazuje kolejne drzwi. – Dziekan już na ciebie czeka.

Biorę kilka wdechów, aby uspokoić walące serce, i łapię za klamkę. Jestem silna i poradzę sobie ze wszystkim. Od razu za drzwiami dostrzegam pana Clarka siedzącego pośrodku swojego zabytkowego biurka z drewna w kolorze mahoniu. Cały jego gabinet jest w podobnych barwach: półki, biblioteczka, szafka i dywan. Reszta ma odcień ciemnego brązu.

Dziekan jest lekko po pięćdziesiątce. Trochę siwo-brązowych włosów przysłania mu czoło. Nie wygląda na swój wiek – zawsze prezentuje się elegancko i przystojnie. Przenosi na mnie wzrok z monitora komputera, gdy zamykam drzwi, i wtedy zauważam, że jego szare oczy są pełne smutku.

– Witaj, Yvonne. – Wskazuje na fotel przed biurkiem. – Siadaj, proszę.

Robię to, co mówi, ściągając z ramienia plecak i kładąc go obok, na podłodze. Nie wiem, czy tu jest tak gorąco, czy to ja się pocę z nerwów, ale jeśli zaraz nie powie, o co chodzi, to chyba zwariuję.

– Nie wiem, jak ci to przekazać…

– Panie dziekanie… – przerywam mu bez zastanowienia. – Przepraszam, ale naprawdę robię wszystko, co w mojej mocy, aby utrzymać to stypendium. Nawet poprawiłam już tę jedną gorszą ocenę, którą ostatnio dostałam, i mam zamiar dalej…

– Czekaj! – Tym razem on wchodzi mi w słowo. – Tu nie chodzi o twoje stypendium czy studia, dziecko.

– Nie? – pytam zdziwiona i unoszę brew.

O co innego może chodzić? – myślę.

– Nie. – Wstaje z fotela i podchodzi do okna. Uchyla je lekko, aby do środka wpadło nieco więcej powietrza. – Chodzi o twoich rodziców.

– Moich rodziców? Rozmawiałam wczoraj z mamą, wszystko u nich w porządku.

– Dostałem przed chwilą telefon od szeryfa Tusana. – Clark obraca się i rusza w moją stronę. Kuca tuż przy moich nogach. – Potrzebują cię do identyfikacji ich zwłok.

Zamieram. Do jakiej identyfikacji? Co on pierdoli? Może za dużo wypił tego swojego trunku, który chowa podobno w biurku. Po jego minie widać jednak, że mówi poważnie. Wszystko, co w ogóle mogło się zebrać w moim żołądku, podchodzi mi do gardła, a serce zaczyna walić jak młot i chyba zaraz wyskoczy z piersi.

– To musi być jakaś pomyłka. Rozmawiałam z rodzicami, dzisiaj dostałam SMS-a od taty! – krzyczę w stronę mężczyzny, wyciągając telefon z kieszeni i machając mu nim przed nosem.

– Współczuję ci, ale to niestety prawda. – Pociera dłonią czoło. – Twoi rodzice zostali zamordowani dzisiaj przed południem.

Patrzę na jego zmartwioną twarz, by po chwili poczuć bezwład ciała i zobaczyć mroczki przed oczami. Mija sekunda, a ja nie dostrzegam już nic.

Nie wiem, co się ze mną działo, ale budzę się w swoim pokoju w akademiku i przez chwilę zastanawiam się, czy to wszystko mi się nie śniło. Kiedy dociera do mnie, że to prawda, czuję rozpacz przeszywającą moje serce. Oczy zachodzą mi mgłą, ale moją uwagę przyciąga koperta zostawiona na biurku. Sięgam po nią i sprawdzam zawartość. W środku jest list. Dziekan pisze w nim, że dostałam tydzień wolnego i nie muszę martwić się o studia. Nie mogę uwierzyć w to wszystko. Znowu zbiera mi się na płacz i po chwili wybucham szlochem. Odrzucam od siebie list i zwijam się w kłębek na łóżku, czując potworny ból w środku, jakby ktoś młotem walił mi prosto w serce. Ściska mnie w gardle i nie mogę oddychać. Nie wiem, czy dam radę zmierzyć się z rzeczywistością.

*

Dwa dni później ląduję w moim kochanym Tucson. Nie w takich okolicznościach chciałam tu wrócić. Biorę kilka wdechów i ruszam w stronę wyjścia z lotniska. Moje życie legło w gruzach. Nie wyobrażam sobie dni bez kontaktu z rodzicami. Co parę godzin sięgam po telefon i dzwonię do mamy oraz taty tylko po to, żeby móc ich usłyszeć w skrzynce głosowej. Jestem w totalnej rozsypce, co jeszcze potęguje fakt, że sprzedaż restauracji rodziców nie pokryje wszystkich kosztów studiów i mojego pobytu w Bostonie. Na domiar złego szef mnie zwolnił, chociaż wie, jaką mam sytuację. Niektórzy ludzie są bez serca.

Od razu poznaję wóz pana Tusana i idę w jego kierunku. Ten sam od jakichś dwudziestu pięciu lat jeep wrangler. Dziwne, że to auto nadal jeździ, chociaż szeryf bardzo o nie dba. W końcu mnie zauważa i wychodzi z samochodu.

– Jak się trzymasz, dziecko? – Podchodzi z rozłożonymi ramionami, by mnie przytulić.

Cieszę się, że mogę zobaczyć znajomą twarz. Mój tata i pan Tusan przyjaźnili się, odkąd pamiętam.

– Wcale. – Zaczynam łkać w jego ramię. – Nie mogę przestać się zadręczać. Powinnam tu być. – Pociągam nosem. – Miałam przyjechać na tydzień.

– Dobrze, że nie przyjechałaś. Twoi rodzice musieli wiedzieć, że coś się wydarzy, skoro odwołali twoją wizytę.

– Dalej nie rozumiem, o co chodzi. – Wzdycham, pocieram dłońmi zapłakane oczy i cofam się kawałek. – Może pan mi wyjaśni?

– Dobrze. – Wypuszcza głośno powietrze. – Ale nie tutaj. – Rozgląda się dookoła. – To miasto wszędzie ma uszy.

Wsiadam do jego jeepa po tym, jak pakuję swoją walizkę na tył. Szeryf zajmuje miejsce kierowcy i przekręca kluczyk. Odwraca się w moją stronę.

– Wiem, że to twoi rodzice i chciałabyś zapamiętać ich takich, jacy byli do tej pory, lecz potrzebuję twojego podpisu pod aktami, gdy potwierdzisz, że to oni. Niestety musi być to członek rodziny.

– Rozumiem. – Zapinam pas, a pan Alfred rusza i zaczyna swoją opowieść.

– Dwa lata temu do miasta wrócił pan Veren. Ulice od razu zrobiły się puste, ludzie przestali wychodzić z domów, pamiętając, co się działo jeszcze kilka lat wcześniej, gdy tu był. O dziwo, parę dni po jego powrocie odwiedzili mnie jego synowie, żeby oczyścić złą atmosferę, która zapanowała w całym mieście. Starszy z nich poinformował mnie, że nie mamy się czego bać. Po tygodniu, dwóch ludzie znowu zaczęli wychodzić. Dopóki nie pojawiła się w prasie restauracja twoich rodziców.

Kręci mi się w głowie, więc opieram ją o zagłówek. Czyżby moi rodzice zadarli z mafią? Przecież ta rodzina rządzi całymi zachodnimi stanami. Nikt normalny nie zadaje się z tymi ludźmi.

– Moi rodzice mieli z nimi coś wspólnego? – chrypię z trudem, ale muszę to wiedzieć.

– Z tego, co wiem, to nie. – Wzdycha i zatrzymuje auto na czerwonym świetle. – Ale chyba znaleźli to, czego szukali.

– Kto? Co znalazł? – pytam drżącym głosem.

– Komputer twojego ojca. Nigdzie go nie ma.

Zamieram. Analizuję szybko cały poniedziałek, dotykając palcami skroni. Głowa mi niemiłosiernie pulsuje. Najpierw robiłam zadanie od pana Andersona, które mnie wciągnęło. Później hakowałam konto chłopaka Esme. Chciała się dowiedzieć, czy ją z kimś zdradza. Ciśnienie mi skacze i nie mogę złapać normalnego oddechu. Wyłączając program, natrafiłam na dziwną listę. Ściągnęłam ją z ciekawości i zapisałam na pendrivie. Boże, co ja narobiłam? Zasłaniam twarz dłońmi, a mój oddech staje się płytki. Dochodzi do mnie cała prawda. Zmieniłam swoje IP na IP taty. To przeze mnie zginęli!

* MIT – Massachusetts Institute of Technology.

#1

Od morderstwa moich rodziców minęły dwa lata. Przez bardzo długi czas dochodziłam do siebie, robiłam rzeczy, z których nie jestem dumna. Przede wszystkim nie mogłam się pogodzić ze śmiercią bliskich, dlatego sprzedałam restaurację, od której ten koszmar się zaczął. Dzięki pieniądzom ze sprzedaży mogłam spłacić dom i studia. Ukończyłam je dla rodziców, bo wiem, że tego by chcieli.

Żyję z dnia na dzień. Po powrocie do Tucson znalazłam pracę w jednym z tutejszych klubów jako barmanka. Dobrze płacą, pasują mi zmiany, pozostali pracownicy są w porządku. Najważniejsze jest jednak to, że ciągle mam przy sobie swoją przyjaciółkę.

Oddycham w końcu z ulgą. Właśnie skończyłam nocną zmianę. Siadam na samym końcu autobusu i opieram nogi o siedzenie naprzeciwko. Mało kto jeździ o tej godzinie, więc starsze panie nie zwrócą mi uwagi, że brudzę fotele, na których one składają swoje szanowne cztery litery. Spuszczam czapkę z daszkiem na oczy, owijam się szczelniej swetrem i odprężam na te parę przystanków, które zostały do przejechania. Mimo że mamy lato, wieczorami odczuwam lekki chłód, zwłaszcza gdy jestem zmęczona.

Nagle otwieram oczy, bo coś lub ktoś uderza mnie w nogę. Mam ochotę się podnieść i przywalić temu komuś za zakłócanie mi spokoju. Powstrzymuję się jednak, gdy dostrzegam nad sobą kierowcę.

– To przystanek końcowy. Musisz opuścić pojazd, bo kończę zmianę – informuje mnie beznamiętnie.

No pięknie. Znowu to samo. Przecieram oczy dłońmi i powoli podnoszę się do pozycji stojącej. Jęczę. Tak mnie bolą nogi, że raczej nie dojdę do mieszkania. Wychodzę z autobusu. W okolicy musiała pęknąć jakaś rura, bo prawie włażę w olbrzymią kałużę. Siadam na przystanku, wyciągam z plecaka portfel, w którym schowałam wszystkie dzisiejsze napiwki, i liczę: dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, pięćdziesiąt dolarów… Dobra, mogę sobie pozwolić na taksówkę. Biorę do ręki telefon, stukam w ekran… i nic. Przyciskam klawisz z boku – również nic. Super! Pewnie się rozładował. Tupię ze złości i siadam na przystanku. Czy może mnie spotkać coś gorszego? Ja tylko marzę o swoim ciepłym łóżku. Nagle przejeżdża obok auto, ochlapując mnie całą. Jeszcze tego brakowało! Zrywam się gwałtownie z siedzenia.

– Dzięki! – krzyczę za oddalającym się mercedesem kierowcy, który ewidentnie ma w dupie ludzi chodzących po chodniku.

Nie dość, że jeździ po mieście szybciej, niż nakazują przepisy, to jeszcze pewnie ze względu na markę samochodu uważa się za pana i władcę! Wystawiam mu środkowy palec i ruszam w stronę swojego mieszkania. Mam do przejścia jakieś pięć mil. Może uda się złapać po drodze wolną taksówkę, wtedy odetchnę.

Po dotarciu do domu od razu rzucam się na łóżko. Nawet nie raczę się umyć. Zrobię to rano, bo gdy tylko kładę się na poduszce, odpływam jak niemowlę po całym dniu zabawy.

Budzi mnie trzask drzwi. Podnoszę głowę i obracam ją w stronę wejścia do mojego pokoju. Mrużę oczy, żeby wyostrzyć obraz.

– Nie można się do ciebie dodzwonić! – Stephanie wpada do pomieszczenia.

Znamy się od zawsze. Mieszka z tatą w domku obok. Jej matka zostawiła ich, gdy Steph miała siedem lat. Od tamtej pory traktowała moją mamę jak własną. Do tego feralnego dnia. Kocham ją jak siostrę, ale czasami mam ochotę udusić. Tak jak teraz.

Moja głowa znów opada na poduszkę.

– Miałaś dać mi znać, gdy dojedziesz do domu, Yvi.

– Telefon mi się rozładował – mamroczę, nadal trzymając twarz w poduszce. – Daj mi jeszcze spać!

– Kochana. – Siada na krawędzi mojego łóżka. – Jest druga po południu.

Że co, kurwa? Podnoszę się gwałtownie, sięgając do szafki nocnej po zegarek. Faktycznie, jest siedem po drugiej. Odkładam go z hukiem i zerkam na Steph.

– Jestem głodna. Skoro już przyszłaś, to przydaj się do czegoś i zrób śniadanie. – Uśmiecham się złośliwie i spycham ją powoli z łóżka.

Podchodzi do fotela, bierze poduszkę i rzuca nią we mnie.

– Zołza z ciebie. – Pokazuje mi język. – Ale zrobię to dla ciebie, bo pozwoliłaś mi wczoraj wyjść wcześniej z moim facetem. – Puszcza do mnie oko i rusza w stronę kuchni.

Cieszę się, że po śmierci rodziców mam dach nad głową. Został mi po nich mały dom na osiedlu Urgent Centre. Kupili go, gdy miałam pięć lat. Nic wielkiego. Rodzinny domek, którego opłacenie kosztuje mnie teraz fortunę. Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, kiedy dostałam wymarzony pokój. Do tej pory go nie zmieniłam. Nadal dwie ściany są fioletowe, a pozostałe dwie wyłożone szarą tapetą. Jedyne, co wymieniłam, to łóżko, ponieważ na poprzednim nie dało się już spać. Mam tu jeszcze małą łazienkę z moją ukochaną wanną. Po wejściu do domu na lewo jest salon, a na prawo kuchnia z jadalnią. Naprzeciwko mojego pokoju znajdowała się sypialnia rodziców. Przełykam ślinę. Dopiero jakieś dwa miesiące temu pozbyłam się stamtąd rzeczy. Wszystko wywiozłam do magazynu, który wynajmuję na obrzeżach miasta, a w pokoju umieściłam biurko, komputer, sofę i cztery monitory wiszące na ścianie.

Wzdycham i kieruję się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Przeraża mnie trochę to, że poszłam spać w tak opłakanym stanie. Podnoszę koszulkę do nosa – śmierdzi stęchlizną. To na pewno przez tego kierowcę, który mnie ochlapał. Ściągam wszystkie ubrania, wrzucam je do kosza na pranie i wchodzę do wanny, włączając prysznic.

*

– Co tak ładnie pachnie? – Podnoszę głowę i wciągam zapach przygotowywanej przez Steph potrawy.

– Jajka na bekonie. – Zerka na mnie przez ramię. – Nic więcej nie miałaś w lodówce. – Przewraca bekon. – Musisz iść na zakupy.

– Tak, wiem. – Macham ręką i siadam przy stole, gdzie czeka na mnie moja ulubiona kawa. Od razu biorę kilka łyków.

– Lucas napomknął mi, że dzisiaj wieczorem gdzieś grają.

Nakłada śniadanie na dwa talerze i siada przede mną, stawiając jeden przed moim nosem. Zabieram się do jedzenia. Po pierwszym kęsie mój żołądek czuje się jak w niebie.

– Muszę podłączyć telefon – mówię, patrząc na przyjaciółkę.

– Spokojnie, zrobiłam to za ciebie, gdy się kąpałaś. – Kręci głową. – Czasami jesteś taka nieogarnięta.

Ignoruję jej komentarz.

– Twój chłopak wspominał, o której ten poker?

– Tak, o ósmej wieczorem.

– Super, po nim zdążę jeszcze na nocną zmianę w klubie. – Uśmiecham się.

Kończymy śniadanie, gdy rozlega się pukanie do drzwi.

– To Lucas. – Steph dopija swoją kawę i rusza do przedpokoju. – Posprzątasz po nas? – Przechyla głowę i otwiera drzwi.

– Jasne. – Wstaję i macham do chłopaka. – Hej.

– Cześć, Yvi. Będziesz o ósmej?

– Oczywiście – odpowiadam, wkładając talerze do zlewu.

– Stawka na wejście to dwa tysiaki.

Otwieram szeroko oczy. Dużo. Bardzo dużo. Nawet nie wiem, czy tyle mam.

– Jeśli nie masz, możemy ci pożyczyć. Nie zaproponowałbym ci tej rozgrywki, gdybym wiedział, że przegrasz. – Puszcza oczko, czym natychmiast poprawia mi humor.

Lucas jest superprzyjacielem. Gdy zeszli się ze Steph, od razu nawiązałam z nim taki sam kontakt jak z nią i traktuję go niczym starszego brata.

– Nie ma sprawy. – Zbywam ich ręką. – Przeliczę swoje fundusze i się odezwę.

– Super. – Chłopak obejmuje Steph. – To my ruszamy, trzymaj się!

– Dzięki za wspólne śniadanie! – woła jeszcze moja przyjaciółka.

Kręcę głową i zabieram się do mycia naczyń. Nie każdy znajdzie idealnego mężczyznę dla siebie. Gdy wyjechałam na studia, Steph poznała Lucasa w klubie. Wysoki, przystojny blondyn z przydługimi włosami. Prosty nos, wąskie usta i ładne białe zęby ozdobione dodatkowo aparatem. A ja? Podczas studiów umawiałam się z trzema chłopcami. Inaczej ich nie można nazwać. Jeden spotykał się ze mną, żebym pomagała mu za darmo z naukami ścisłymi. Drugi sądził, że może się wprowadzić do mojego pokoju w akademiku. Argumentował to tym, że przecież i tak mieszkałam sama. Trzeci myślał tylko o jednym. Co chwilę komplementował moją urodę, twierdząc, że jestem bardzo podobna do Gal Gadot, w której zawsze się podkochiwał. Być może coś w tym jest. Mam owalną, podłużną twarz, duże brązowe oczy i włosy, a także izraelskie korzenie. Skończyłam naszą znajomość dość szybko. Nie dałam mu się wykorzystać.

Każdy mężczyzna, z którym się spotykałam, czegoś ode mnie chciał, dlatego uważam, że mój idealny facet nie istnieje. Poza tym jeszcze żaden do tej pory nie zrobił na mnie wrażenia.

Kończę wycierać naczynia i idę się ubrać. Wciskam na siebie szorty i zwykłą bokserkę. Wracam do kuchni i otwieram lodówkę. Steph miała rację – świeci pustkami. Biorę jedną z karteczek, które zawsze trzymam przy lodówce, i zapisuję listę zakupów. Znając siebie, gdybym tylko weszła do sklepu, nie pamiętałabym połowy rzeczy, a tak przynajmniej kupię wszystko, czego potrzebuję. Zabieram listę i portfel, zarzucam plecak na ramię i wychodzę z domu.

Na szczęście sklep jest niedaleko. Przez całą drogę mam dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Staję na chwilę i oglądam się za siebie. Nikogo nie widzę, więc ruszam dalej.

Podczas powrotu z zakupami również czuję się obserwowana, ale wzruszam tylko ramionami i przyspieszam kroku. Po przekroczeniu progu zamykam drzwi na klucz i od razu biorę się do rozpakowywania zakupów. Gdy wszystko jest już poukładane w lodówce i na półkach, idę szukać swojego telefonu. Steph mówiła, że podłączała go do ładowania, więc sprawdzam wszystkie gniazdka. Znajduję go w salonie, na szafce koło kanapy. Przysiadam na niej, zerkając na ekran. Mam dziesięć powiadomień. Osiem wiadomości od Steph, jedna od Lucasa, a ostatnia – od naszej menadżerki klubu. Czytam oczywiście tę najważniejszą, czyli od Lucasa. Zaraz muszę przeliczyć oszczędności i sprawdzić, czy w ogóle stać mnie na wejście na pokera.

Lucas: Dzisiaj o 8. Za Walgreens są magazyny. Pierwszy po prawej. Tam nas znajdziesz.

Od razu w głowie układam plan, jak dotrzeć w to miejsce. Kursuje tam chyba linia dwieście jeden. Dojazd zajmie mi może dwadzieścia minut. Błyskawicznie piszę Lucasowi, że będę.

Czytam kolejne wiadomości.

Margaret: Yvonne, dzisiaj potrzebuję cię od 10-11 do 4.

Nie wiem, po co przypomina o tym SMS-em, skoro wczoraj mówiła mi to przed wyjściem. Wzdycham, opieram nogi o stoliczek przed kanapą i czytam wiadomości od Steph.

Steph: Jesteś już w domu?

Steph: Dawno powinnaś być już w domu!

Steph: Jak zostałaś dłużej na zmianie, uduszę tę jędzę Margaret!

Chichoczę i czytam dalej.

Steph: Nadal się u ciebie nie świeci! Wszystko w porządku?

Steph: Jak się nie odezwiesz, dzwonię na policję!

Steph: Zabiję cię! Masz rozładowany telefon! Nauczysz się w końcu podpinać go pod ładowarkę?!

Nie chce mi się czytać więcej. Późno się połapała, choć to nie pierwszy raz, gdy mam rozładowaną komórkę. Od sprawy z rodzicami nie przywiązuję się zbyt mocno do telefonu. Zmieniam numer co miesiąc i wykonuję mało połączeń.

Około siódmej wieczorem wkładam elegancką, dopasowaną czarną sukienkę. Kupiłam ją miesiąc po przeprowadzeniu się tu na stałe. Muszę wyglądać na poważnego gracza. Dobieram do niej czółenka w tym samym kolorze i idę do kuchni wypić kawę. Odłożyłam dwa i pół tysiąca dolarów, więc mam nadzieję, że szczęście mnie dzisiaj nie opuści i wygram całą pulę. Aż serce zaczyna mi szybciej bić – odkąd gram, nie było tak wysokich stawek. Choć wiem, że ludzie wyżej postawieni grają o miliony. Kończę kawę, odstawiam kubek do zlewu i ruszam na przystanek autobusowy.

Po dotarciu na miejsce sprawdzam zegarek – wskazuje siódmą pięćdziesiąt sześć. Biorę wdech i otwieram drzwi magazynu, o którym mówił Lucas. Przechodzę przez próg i dostrzegam czterech mężczyzn siedzących przy stole oraz chłopaka przyjaciółki stojącego przed nimi. Poznaję trzech: pana Giovaniego, Gilberta i Scuarta. Czwartego nie znam. Jest młody, na pewno młodszy ode mnie, ale niedużo. Nie chcąc się na niego zbyt długo gapić, zajmuję ostatnie wolne miejsce.

– Dobry wieczór, panowie. – Zerkam na każdego po kolei, najkrótsze spojrzenie kieruję ku nieznajomemu brunetowi, który wbija we mnie wzrok. – Nazywam się Yvonne. – Uśmiecham się nieśmiało.

– Dobry wieczór – odpowiadają wszyscy trzej, a brunet wciąż tylko na mnie spogląda.

– Skoro jesteśmy w komplecie, również witam wszystkich. Nazywam się Lucas i dzisiaj będę waszym krupierem.

Po tych słowach z uśmiechem wyjmuje nową talię z pudełka. Tasuje i rozdaje nam po dwie karty. Zakrywam je dłońmi i lekko odchylam, by nikt poza mną nie zobaczył, co dostałam. Dziewiątka i walet. No nieźle. Wszyscy licytujemy, po czym nasz krupier rozpoczyna wykładanie trzech kart na stół. Krzyczę w myślach ze szczęścia. Walet, ósemka i as. Nie wierzę, że już podczas pierwszej kolejki tak mi się poszczęściło. Zaczynamy następną licytację. Wysuwam swoje żetony potwierdzające to, że wchodzę dalej. Chciałabym kiedyś zagrać z poważnymi graczami. Wejść do pięknego pokoju zdobionego złotem, usiąść jak królowa na fotelu projektu Eileen Gray i zdeklasować największe szychy… Każdy może mieć jakieś marzenia, ale na razie muszę uzbierać kasę na czarną godzinę.

– Giovani pasuje, rozdaję dalej.

Lucas kładzie na stole kolejną kartę. Dziesiątka. Dobra, ta rozgrywka jest moja. Bankowo. Zaczynamy znów na lewo od krupiera. Gilbert podbija, a następnie Scuart wysuwa tyle samo żetonów. Spoglądam na bruneta z bursztynowymi oczami. Jego tęczówki, jak na tak ciepłą barwę, mają w sobie zaskakująco dużo chłodu. Podbija jeszcze mocniej, dlatego ja wykładam tyle samo co on. Scuart też sprawdza, a Gilbert pasuje. Lucas już chce położyć ostatnią kartę na stole, ale zanim do tego dochodzi, odzywa się pan Mroczny.

– Może, panowie… – Zerka na mnie. – …i pani, napijemy się po małym drinku? – Jego głos jest niski i ochrypły, a przy tym nadal trochę młodzieńczy, co dodaje mu seksapilu. – Pijam tylko dwudziestosześcioletnią glenfiddich, może być?

Mężczyźni kiwają głowami, więc ja również przytakuję. Jeden nikomu nie zaszkodzi, poza tym zanim dojadę do pracy, alkohol już dawno ze mnie wyparuje. Brunet podnosi rękę i kiwa palcami. Z ciemności wychodzi wysoka ruda kobieta z tacą, na której już spoczywają gotowe drinki. Stawia koło każdego z nas po jednym i odchodzi.

– Możemy kontynuować – mówi tajemniczy mężczyzna, upiwszy łyk ze swojej szklanki.

Zerkam na napój i zastanawiam się, czemu oni zawsze muszą pić whisky W tym czasie krupier kładzie ostatnią kartę na stole. Dama. O tak, panowie, mam strita! Upijam malutki łyczek i od razu się krzywię, lecz tylko w duchu. Z mojej twarzy niczego nie można odczytać. Scuart dodaje kolejne żetony, Mroczny go sprawdza, więc ja robię to samo. Każdy odsłania swoje karty, a po chwili pozostali kierują na mnie wzrok. Wzruszam ramionami i zabieram żetony. Scuart miał parę asów, a Mroczny trójkę dych.

W następnym rozdaniu pasuję po wyłożeniu czwartej karty, a partię wygrywa tajemniczy brunet. Trzecie rozdanie kończy się moją wygraną z najwyższą parą. Czwarte wygrywa Giovani, pokazując nam fulla. Gra toczy się przez kolejną godzinę. Ostatnie rozdanie sprawia, że wszystkim opadają szczęki. Dosłownie. Zabieram żetony ze stołu, nadal patrząc na swoje karty, które odsłoniłam. Dama i król pik. Na stole zaś leżą as, walet i dycha w tym samym kolorze. Królewski poker.

– Gratulacje – mówi Giovani. – Musisz mieć magiczne dłonie. – Wskazuje głową stół. – Rzadko się zdarza taki pokaz.

– Dziękuję. – Uśmiecham się lekko.

– Może zagramy jeden na jednego ostatnią partię? – pyta brunet. – Jeśli wygrasz, podwoję twoją wygraną.

– A jeśli wygra pan?

Widzę, jak podnoszą mu się kąciki ust. Dobrze, że Lucas przerywa nam tę krótką rozmowę.

– Jest dziewiąta trzydzieści, mogę coś jeszcze dla państwa zrobić?

– Nie – odpowiada zniesmaczony brunet.

Wstaję ze swojego miejsca.

– Przepraszam, ale muszę już iść. Niestety mam pracę.

Podaję Lucasowi żetony, a on wymienia mi je na gotówkę. Dziesięć tysięcy dolarów. Boże, w życiu nie miałam tylu pieniędzy, nie licząc sprzedaży restauracji.

– Dziękuję, panowie, za miłą grę i może do zobaczenia – żegnam się ze wszystkimi, ruszam w stronę drzwi i zamawiam taksówkę. Z taką ilością pieniędzy na pewno nie pojadę autobusem.

Dwadzieścia minut później wysiadam pod klubem Alkantala i wchodzę do środka tylnym wejściem. Od razu udaję się do szatni, by schować pieniądze i przebrać się w mundurek pracowniczy składający się z obcisłych czarnych spodni i błękitnej koszuli z dużym dekoltem. Dobrze, że mam małe piersi i służbowy strój ich mocno nie opina. Steph nie może powiedzieć tego samego. Jej duże – bardzo duże – D przyciąga wielu klientów. Niestety także tych złych. Mnóstwo razy musiałam interweniować z pomocą gazu pieprzowego i wzywać ochronę, bo napalony gość myślał, że jak włoży pięćdziesiąt dolców napiwku do słoika, to Stephanie ściągnie bluzkę. Chociaż wygląd mojej przyjaciółki zapewnia nam solidne dodatkowe pieniądze, to nie mogę powiedzieć, że mój flirt z klientami nie dawał nic. Coś zawsze wrzucali – zazwyczaj resztę z zamówienia.

Ubrana w mundurek wychodzę i staję od razu za barem, gdzie Steph już przygotowuje drinki dla pierwszych gości. Po chwili znów mam to dziwne uczucie, że ktoś mi się przygląda, lecz tym razem się nie mylę. Obracam głowę w stronę loży VIP, gdzie o balustradę opiera się wysoki facet. Nie widzę jego twarzy, aż znajdujące się za DJ-em lampy oświetlają go na chwilę. Uderza mnie fala gorąca, a dłonie wilgotnieją mi z nerwów. Serce wali coraz mocniej. Swój lodowaty wzrok właśnie wbija we mnie sam diabeł… Bo tak nazywają Drexela Verena.

#2

Drexel

Mam dość gadania brata, więc biorę ze stołu szklaneczkę z whisky i podchodzę do balustrady. Lubię oglądać ludzi bawiących się w moich klubach. Ten także należy do mnie, choć nikt nie ma o tym pojęcia. Wie tylko Margaret, która jest tu menadżerką od kilku lat. Brat dalej ględzi o tym, jak to go dziewczyna pokonała w pokera. Upijam łyk alkoholu. Dla mnie jest pizdą, skoro przegrał z laską.

– Mówię ci, Drexel, była niesamowita. Nic nie mogłem z niej odczytać.

– Jeszcze wiele musisz się nauczyć – mruczę w jego stronę, gdy mój wzrok przykuwa pewna dziewczyna.

To na pewno ona. Wczoraj, gdy wracałem z klubu autem, pokazała mi środkowy palec. Lekko podnoszę kąciki ust. Zapewne nie wiedziała, kto prowadzi samochód, inaczej by się nie odważyła, bo wiedziałaby, jak by mogło się to skończyć. Równocześnie jednak mnie to tylko rozbawiło. Niegrzeczna. Ubrana w nasz mundurek pracowniczy kieruje się w stronę baru. Jest dość wysoka, szczupła i ma twarz anioła. Upijam spory łyk alkoholu, który rozgrzewa mój przełyk, gdy nagle dziewczyna się obraca i patrzy w moją stronę. Wpatruje się w miejsce, w którym stoję, lecz wątpię, żeby rozpoznała, kim jestem. Nagle moją twarz oświetlają światła DJ-a. Dziewczyna na dole się wzdryga. Widzę, jak spina się jej całe ciało. Nie odrywa ode mnie wzroku, dopóki druga barmanka nie ciągnie jej za kontuar. Brat dotyka mojego ramienia.

– Drexel, to ta laska.

– Która? – pytam, nadal obserwując nieznajomą udającą się za ladę.

– Ta za barem. Brunetka. Przedstawiała się, ale nie pamiętam jej imienia.

Zadziwiające. Muszę dowiedzieć się, kto to taki. Podnosi na nas wzrok. Rozszerza oczy ze zdziwienia. Zapewne nie wiedziała, że grała w pokera z moim bratem. Uśmiecham się lekko.

– Idź. – Kiwam głową Derekowi, na co on szczerzy się jak idiota i zaciera ręce. – Przydaj się i dowiedz czegoś na jej temat. Czy to od niej, czy od Margaret, to już mnie nie obchodzi.

– To będzie bułka z masłem.

Zobaczymy. Wypijam do końca whisky i ruszam do swojego biura. Rozsiadam się wygodnie na fotelu i czekam chwilę, aż zbiorą się wszyscy do wideorozmowy. W tym czasie odpalam kamery i ustawiam tę, która znajduje się najbliżej baru. Dziewczyna ma piękny uśmiech i czekoladowe oczy, z których nie jestem w stanie nic wyczytać. Zaintrygowała mnie. Nie interesuję się za bardzo kobietami, lecz ta coś we mnie poruszyła. Zostawiam obraz ukazujący jej sylwetkę i odbieram połączenie od jednego z moich zastępców – Ethana. Uczestniczę w rozmowie, ale co chwilę przenoszę spojrzenie na ekran obok. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Coś mnie do niej ciągnie i muszę się dowiedzieć, co to takiego.

#3

Yvonne

Nasz kontakt wzrokowy przerywa Steph, za co jestem jej wdzięczna. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Strach. Ciekawość. Adrenalina narastająca z każdą kolejną sekundą patrzenia na niego. Powinien być brzydki jak jego dusza, odrażający jak jego charakter. Dlaczego ci najgorsi zawsze wyglądają niczym bogowie?

– I jak poker? – pyta, nalewając piwo do kufla.

– Wygrałam – odpowiadam jej cicho i zabieram się do wycierania szklanek.

– To super!

– Tak, wiem. Będę mogła odłożyć pieniądze na czarną godzinę. – Uśmiecham się.

– Trudno było? – Ustawia się przodem do mnie, opierając o bar.

– Nie, ale był pewien mężczyzna… – Urywam i spoglądam na balkon, lecz nikogo już na nim nie widzę.

– Mężczyzna i co dalej?

– No właśnie podczas gry nie wiedziałam, kto to jest, dopóki nie zobaczyłam go tutaj… – Znów urywam, bo właśnie na jednym ze stołków przed barem siada on. Chłopak z pokera. Cała krew odeszła mi z twarzy.

– Dobry wieczór, drogie panie. – Uśmiecha się od ucha do ucha, ukazując śliczne dołeczki w policzkach.

– Dobry wieczór. – Steph uśmiecha się do niego promiennie. – Co panu podać?

– Whisky z lodem – mruczę pod nosem i sięgam po dwudziestosześcioletnią glenfiddich.

– Whisky z lodem. – Wskazuje na mnie. – Twoja koleżanka już wie którą.

Steph obraca się w moją stronę i unosi brwi. Podaję przyjaciółce butelkę i daję znać spojrzeniem, że później jej wszystko wyjaśnię.

– Jak masz na imię? – pyta brunet.

– Stephanie, ale wszyscy mówią mi: Steph. – Podsuwa mu szklankę z trunkiem.

– A twoja koleżanka?

Zamieram w połowie wycierania szklanki. Przecież dzisiaj mu się przedstawiałam.

– Yvi. – Dziewczyna chichocze, a ja mam ochotę się powiesić. – To znaczy: Yvonne.

– Ładnie. – Kiwa głową i upija łyk. – Ograła mnie w pokera.

Steph chyba nie wie, z kim rozmawia, bo daje mu kuksańca w ramię, śmiejąc się jak głupia.

– Z nią mało kto wygrywa. – Porusza brwiami, a ja przewracam oczami. – Zawsze była najlepsza.

Błagam spojrzeniem, by się zamknęła, ale ona tego nie zauważa.

– A więc gdybym chciał ją znowu zaprosić do stolika, to mam szukać Yvonne?

– Cahan – odpowiada mu z uśmiechem, a ja spoglądam na nich z ukosa.

Brunet lekko się krzywi i wypija szybko drinka. Mam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Przepraszam, drogie panie, ale czas na mnie. – Zostawia na barze dwieście dolarów i znika w tłumie na parkiecie.

– Coś ty zrobiła, Steph? – Opadam lekko na krzesło i ukrywam twarz w dłoniach.

– O co chodzi? – mówi oburzona. – Przystojniak z niego. Mogłabyś się z nim umówić. – Puszcza mi oczko i podchodzi do klienta. – Potrzebujesz w końcu faceta.

– Nie mogłabym. – Również podchodzę do dwóch dziewczyn.

– Czemu?

– Ty nie masz bladego pojęcia, kto to był, nie? – Zaczynam zbierać składniki na zamówione piña colady.

– Nie. – Kończy drinka, podaje klientowi i obraca się do mnie przodem. – Kto to był?

– Derek Veren.

Otwiera szeroko oczy i kręci głową. Zapewne nie dowierza, że właśnie przed kilkoma chwilami opowiadała o mnie bratu samego diabła.

– Zaczyna się ruch. Może po pracy wpadniemy do mnie na butelkę wina i pogadamy? – proponuję, bo nadal chyba przeżywa szok.

Macham jej ręką przed oczami. Dopiero po chwili przytakuje i wraca do pracy.

*

Po skończeniu zmiany zmęczone wracamy autem Steph. Parkuje przy swoim domu i rzuca, że zaraz przyjdzie. Udaję się szybko do siebie, by wziąć prysznic i wskoczyć w wygodne ciuchy. Gotowa wychodzę z sypialni do czekającej już na mnie przyjaciółki. Siedzi rozwalona na kanapie, opierając nogi o stolik.

– Czekałam na ciebie wieki. – Wskazuje na butelkę. – Nie obraź się, ale zaczęłam bez ciebie. – Upija łyk ze swojego kieliszka.

Podchodzę do niej, siadam, układając nogi pod pupą, i biorę do ręki drugą lampkę.

– No więc o co chodzi? – pyta, obracając się w moją stronę.

– Sama chciałabym wiedzieć. – Wzdycham i upijam trochę alkoholu. – Nie mam pojęcia, dlaczego przyszedł do nas. Ani tym bardziej dlaczego chce jeszcze ze mną zagrać.

– Może boli go przegrana? Wiesz, każdy facet ma swoją dumę. Zwłaszcza taki typ jak on. – Steph sugestywnie porusza brwiami.

– Tak. – Kręcę głową. – Ale wątpię, żeby o to chodziło. A ty wyśpiewałaś mu moje nazwisko. – Mrużę oczy.

– Nie wiedziałam, że to jeden z Verenów. – Robi smutną minę. – Ten, co do nas podszedł. Derek, nie? W życiu go na oczy nie widziałam.

– No właśnie, a gdy się zorientowałam, było już za późno. Podszedł akurat wtedy, gdy chciałam ci powiedzieć, kim on jest.

– Dlaczego Lucas cię nie uprzedził, z kim będziesz grać?

– Z tego, co się orientuję, on też nie wie do końca, kto będzie siedział przy stole. Po prostu mnie zgłasza, a jemu dają wytyczne, gdzie, co i jak. Dopiero na miejscu dostaje listę.

– No tak.

Pijemy przez chwilę w ciszy.

– Czego on może od ciebie chcieć? – odzywa się Steph.

– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Ale to nie wróży niczego dobrego, jeżeli rodzina Verenów się tobą interesuje. – Kładę głowę na zagłówek kanapy. – Muszę odpuścić na jakiś czas pokera i schować pieniądze na czarną godzinę. Nigdy nie wiadomo, co może się jeszcze wydarzyć.

– Może koleś chce rewanżu i tyle. A my tak panikujemy.

Zerkam na Stephanie i wiem, że muszę jej w końcu to powiedzieć.

– Pamiętasz, jak ci wspomniałam o śmierci moich rodziców? – pytam ją i dolewam nam wina.

– Tak – mówi smutno. – To było straszne, że zostali zabici przez rabusiów. Kiedy sobie o tym przypominam, znowu zalewa mnie smutek.

– No właśnie, to nie do końca prawda… – wypalam i zakrywam usta rękami, bo wiem, że zaraz mi przywali. I po chwili, gdy się orientuje, co do niej powiedziałam, dokładnie to robi.

– Co ty mówisz?! Jak to: nie do końca prawda?! Czemu coś przede mną ukrywasz? – oburza się. – Jaka jest prawda? Dobrze wiesz, że traktowałam twoich rodziców jak swoich, a ty coś ukrywasz. To nie fair!

– Przepraszam. Ale nie mogłam. Prawda jest taka, że to nie rabusie ich zastrzelili – odpowiadam, pocierając ramię, w które przed chwilą oberwałam.

Podnosi brwi i pije, pokazując ręką, żebym kontynuowała.

– Gdy wróciłam do miasta, żeby pochować rodziców, pan Tusan wspomniał, że… – Przełykam ślinę, bo do tej pory trudno mi o tym opowiadać.

– Dobra, nie musisz mówić. – Kładzie mi dłoń na udzie. – Widzę, jak ci ciężko, Yvi.

– Nie. – Ocieram dłonią łzę, która już chciała się wydostać z mojego oka. – Nie będę cię wtajemniczać we wszystkie szczegóły, żebyś nie miała potem problemów, ale moich rodziców najprawdopodobniej zabiła rodzina Verenów.

Steph zachłystuje się powietrzem. Dobrze, że akurat nie piła, bo musiałabym wzywać karetkę. Mija długa chwila, zanim cokolwiek wychodzi z jej ust.

– J-jak… – Odchrząkuje. – Jak to?

– Szeryf mówił, że popełnili błąd, bo szukali czegoś u moich rodziców w gabinecie i zabrali komputer taty.

Wiem, czego szukali. Tylko nie mogę tego nikomu powiedzieć. Patrzę na swój kieliszek. Wino znika z niego z każdym wypowiedzianym przeze mnie zdaniem.

– Jezu! Przecież to jest nienormalne, żeby zabijać kogoś bez powodu! Co złego mogli zrobić twoi rodzice?! Prowadzili przecież restaurację!

– Nie krzycz, Steph – upominam ją. – Ściany mają uszy.

– Tak, wiem, przepraszam. – Wkłada nogi pod pupę, dokładnie tak jak ja wcześniej. – Twoi rodzice mieli jakieś powiązania z tą rodziną?

– Tego nie wiem, nie było mnie tu pięć lat, pamiętasz? – Wypijam do końca wino. – Wszystko mogło się zdarzyć, niczego nie wykluczam. Ale gdy zobaczyłam minę Dereka, nie zdawał sobie sprawy z tego, kim jestem, dopóki mu nie wypaplałaś, więc teraz muszę być bardzo ostrożna. – Dźgam ją palcem. – I ty również!

– Auć! To boli!

– Ma boleć, żebyś pamiętała. – Zaczynam się śmiać.

Szturcha mnie.

– Dobra, a skąd oni w ogóle wzięli się w tym klubie? Nikt ich nigdy nie widywał w takich miejscach.

– Nie mam pojęcia, może po prostu chcieli się odprężyć czy coś? – Podnoszę brew. – Chociaż raczej nie… Widziałyśmy przecież ich dom na skraju miasta. Mają tam dosłownie wszystko.

– Może mieli jakieś spotkanie.

– Możliwe.

Siedzimy zamyślone, wpatrując się w jeden i ten sam punkt.

– Nie! – krzyczymy równocześnie i kręcimy głowami, zasłaniając usta.

Wino już zaczyna działać.

– Myślisz, że Margaret by nam powiedziała? – rzuca Steph.

– Nawet jej nie pytaj. Nie wiem, jak taka roztrzepana osoba może z powodzeniem kierować klubem.

– Też się nad tym zastanawiam. – Dolewa nam wina do kieliszków. – Ostatnie.

– Mam za sobą ciężki dzień, ale jestem, o dziwo, pobudzona.

– To przez alkohol i atrakcje, jakie miałaś. Wygrać dziesięć kawałków to nie przelewki.

– Dla nas. – Prycham. – Nawet nie wiesz, że Derek mi zaproponował podwojenie mojej wygranej, gdybym się zgodziła z nim zagrać jeden na jednego.

– Nie zgodziłaś się? – Robi wielkie oczy. – To już wiemy, dlaczego przyszedł.

– Nie dlatego. – Śmieję się. – Nie zgodziłam się, bo nie miałam już czasu. Spóźniłabym się do pracy i Margaret by mnie wywaliła, na co nie mogę sobie pozwolić. Żyję dzięki tym napiwkom, które dostajemy. Resztę pieniędzy odkładam.

– Tak, wiem. – Steph dopija wino. – Będę się zbierać. – Zanosi kieliszek i butelkę na kuchenny blat. – Wpadnę po ciebie jutro, pojedziemy razem do pracy. – Całuje mnie w policzek i kieruje się do drzwi. – Pa, bejbe.

Podnoszę brew i wybucham śmiechem.

– Pa, lafiryndo!

Dopijam wino i idę za nią zamknąć drzwi. Przekręcam każdy z czterech zamków. Wolę być zabezpieczona na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał się włamać. Lubię być ostrożna. Tym bardziej teraz, gdy Verenowie się mną interesują.

Odstawiam swój kieliszek obok tego, który zostawiła Steph, z zamiarem umycia ich rano i ruszam do sypialni. Sprawdzam jeszcze, czy w szufladzie obok łóżka jest moja broń. Oczywiście, że ją mam.

Od razu po przyjeździe poprosiłam pana Tusana o pozwolenie. Ze względu na to, jak zginęli moi rodzice, wydano mi je bez problemu. Nigdy nie wiadomo, gdzie powędruję, i wolę być przygotowana na każdą ewentualność. Podnoszę chusteczkę i wzdycham z ulgą. Glock 26 leży na swoim miejscu.

To taki sam model jak ten, na którym uczyłam się strzelać. Specjalnie jeździłam na strzelnicę do innego miasta. Nie chciałam, żeby każdy wiedział, co robię. A tu, w naszym Tucson, właśnie tak jest. Dlatego nawet nie powiedziałam o tym przyjaciółce. Im mniej wie, tym lepiej dla niej. Kładę się w łóżku spokojna i dość szybko zasypiam.

Ze snu wyrywa mnie dźwięk wystrzału. Podnoszę się gwałtownie do pozycji siedzącej. Zdezorientowana siedzę przez dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, zastanawiając się, czy mi się to nie przyśniło. Otwieram jedno oko i patrzę na stojący na komodzie budzik. Piąta pięćdziesiąt rano. Boże! Spałam może godzinę. W sumie to nawet nie wiem, o której Steph wyszła, a ja się położyłam.

Zwlekam się z łóżka i podchodzę do okna, tak żeby nikt nie widział, że przy nim stoję, gdyby jednak ktoś za nim był. Nie wydaje mi się, żeby taki dźwięk mógł mi się przyśnić. Odsłaniam lekko żaluzję, ale nic nie widzę, mimo że słońce już wschodzi. Widać jedynie płot, a za nim polanę, krzaki i drzewa. To musiał być jednak sen.

Zasłaniam z powrotem okno i wracam do pościeli, gdy nagle słyszę łamane gałęzie. Drętwieję i wstrzymuję oddech. Serce zaczyna mi walić tak mocno, że nie słyszę niczego prócz jego bicia. Może to jakieś zwierzę? Przecież sprawdzałam i nikogo nie było za oknem. Znów słyszę łamanie gałęzi, ale teraz hałas dobiega z okolic głównego wejścia.

Na drżących nogach podchodzę do szafki i wyciągam zawinięty w chusteczkę pistolet. Kieruję się powoli do salonu, cała się trzęsąc. Słyszę, jak ktoś chodzi po mojej posesji! Drżą mi ręce. Przyszli po mnie tak jak po rodziców! Biorę z wieszaka czarną bluzę, szybko ją wkładam i chowam pistolet do kieszeni. Podchodzę cicho do drzwi i przybliżam się do wizjera, ale nikogo nie widzę. Wypuszczam powietrze z ulgą, ale po chwili słyszę pukanie. Nie odważę się znów spojrzeć przez ten cholerny wizjer, a ten ktoś po drugiej stronie nie zamierza odpuścić. Może będę udawać, że mnie nie ma? Ale jeśli to Verenowie, i tak nie odpuszczą tak łatwo.

– Yvonne, proszę, otwórz drzwi! – krzyczy ktoś na zewnątrz, a ja się orientuję, że znam ten głos.

Powoli odblokowuję wszystkie zamki, zostawiając ostatni krótki łańcuch, który daje mi możliwość tylko lekkiego uchylenia drzwi. Przez szparę dostrzegam szeryfa.

– Pan Tusan? Co pan tu robi tak wcześnie?

– Yvonne, dzięki Bogu! – Łączy dłonie i przykłada je sobie do serca.

– Co się stało? – Pierwszy raz widzę go tak przestraszonego.

– Mogę wejść?

– Tak, oczywiście.

Zamykam drzwi, żeby ściągnąć łańcuch, i ponownie je otwieram.

– Zapraszam. Mogę zrobić herbaty.

– Poproszę. I przepraszam za tak nagłe najście, lecz wydarzenia mnie do tego zmusiły.

– Jakie wydarzenia? – pytam, idąc do kuchni.

Włączam czajnik z wodą, przygotowuję dwa kubki i wrzucam do nich moją ulubioną herbatę.

– Za twoim domem doszło do pewnego incydentu. – Szeryf siada na jednym z krzeseł i ściągnąwszy kapelusz, kładzie go na stole. – Znasz córkę państwa Ramiltonów?

– Kojarzę. Często mijam ją na przystanku autobusowym, gdy jeżdżę wieczorem do pracy. Ona akurat skądś wraca. – Obracam się w stronę pana Alfreda. – Czy coś się jej stało? – pytam.

Stawiam gotowe herbaty na stole i siadam przed panem Tusanem.

– Przed chwilą karetka zabrała ją do szpitala.

Biorę kubek i zaczynam dmuchać. Nie łudzę się, że szybciej ostudzę napój. Robię to bardziej dlatego, że zaczynam się denerwować.

– Dostałem anonimowy telefon. Ktoś powiedział, że słyszał wystrzał.

– Ja też słyszałam, dlatego się obudziłam. – Odstawiam kubek. – Sprawdzałam za oknem, ale nic nie zobaczyłam, tylko słyszałam łamane gałęzie.

– To pewnie ratownicy niosący Bellę na noszach do karetki. Musieliśmy być cicho.

– Rozumiem. Wie pan, kto dzwonił?

– Niestety nie.

– Chce pan, żebym to sprawdziła? – spytałam, marszcząc lekko czoło. Wiem, że nie powinnam się wychylać, ale mogę zrobić dobry uczynek.

– Wiem o twoich zdolnościach, dziecko, ale nie trzeba. Chłopaki już sprawdzają pewną budkę telefoniczną, z której najprawdopodobniej do mnie dzwoniono.

Pokiwałam tylko głową i upiłam łyk herbaty. Dla mnie to lepiej.

– O której słyszałaś strzał?

– Była piąta pięćdziesiąt, ale czasami mam tak, że jak się gwałtownie wybudzę, to siedzę na łóżku i czekam, aż oprzytomnieję.

– Po strzale minęło jakieś trzydzieści minut.

Opada mi szczęka.

– Naprawdę?

– Mniej więcej. – Szeryf wzdycha. – Przyjechałem od razu i znalazłem leżącą na ziemi Bellę z pistoletem w ręku.

– O mój Boże! – Zasłaniam usta dłonią. – Uratują ją?

– Nie sądzę. – Pociera czoło. – Miałem nadzieję, że kogoś widziałaś, ale jeśli mówisz, że nie, to może faktycznie to było samobójstwo. Sprawdzą jeszcze w szpitalu, czy nie była odurzona.

– Nie wierzę w to wszystko.

– Ja też jeszcze nie dowierzam. – Przeczesuje palcami swoje siwe włosy. – Dziękuję ci za herbatę, ale muszę iść porozmawiać z jej rodzicami. – Szeryf wstaje i zakłada kapelusz.

– Nie ma za co.

– Gdybyś coś zobaczyła, proszę, zadzwoń do mnie. – Wskazuje na moją kieszeń. – I dobrze go schowaj.

Uśmiecham się delikatnie.

– Oczywiście.

– Prześpij się jeszcze. Wiem, że niedawno skończyłaś pracę. – Po tych słowach od razu wychodzi.

Zamykam znów drzwi na wszystkie zamki i ruszam do sypialni. Chowam broń i kładę się z powrotem do łóżka. Ta wiadomość mną wstrząsnęła. Bella jest przecież taka młoda. Nie rozumiem, jak można próbować odebrać sobie życie. Może faktycznie była pod wpływem prochów i nie wiedziała, co robi? Wyglądała na mądrą dziewczynę, ale w dzisiejszych czasach nic mnie już nie zdziwi. Biorę telefon, wyciszam dźwięki i po raz drugi odpływam w sen.

#4

Yvonne

Budzę się cała połamana i niewyspana. Na dodatek boli mnie głowa. Powłóczę nogami do kuchni, by włączyć ekspres, i wyciągam od razu aspirynę. Połykam naraz dwie tabletki i czekam, aż zrobi się kawa. Zerkam na zegarek. Na widok godziny otwieram szeroko oczy. Nie wierzę, że spałam tak długo.

Z boskim napojem ruszam do swojego pokoju, upijam kilka łyków i szykuję ubranie do pracy. Przy okazji wrzucam brudne rzeczy do pralki i ustawiam niedługi program. Wracam po kawę i podchodzę z nią do okna. Cały ranek i popołudnie ktoś krzątał się po tych łąkach. Albo znowu mi się to śniło. Teraz nie ma żywej duszy. Dopijam kawę, sięgam po telefon i sprawdzam dzisiejszy grafik. Jestem na zmianie ze Steph i z Markiem. Super. Zapomniałam, że dzisiaj piątek. Będzie straszny ruch.

Rozbieram się z piżamy i idę wziąć szybki prysznic. Kilka minut później owinięta ręcznikiem staję przed lustrem i przecieram je z nadmiaru pary. Przyglądam się swojej twarzy. Bardzo lubię koci kształt moich oczu, ale dzisiaj są podkrążone i wyglądają, jakbym nie widziała łóżka od wielu dni. Muszę zamaskować to korektorem, ale nie potrafię tego robić. Kiedyś Steph powiedziała, że każda kobieta na wszelki wypadek powinna mieć ten kosmetyk w domu, więc go kupiłam, ale nigdy się nie maluję. Uważam to za zbędne, lecz dzisiaj jest taki dzień, że warto zatuszować te szpecące sine obwódki. Przekręcam spód w prawo, dotykam lekko gąbeczki na czubku i… nic. Macham nim, potrząsam i nadal nic. Kręcę jeszcze kilka razy, ale nadal bez skutku. Idę po telefon do pokoju i od razu wybieram numer przyjaciółki. Odbiera po kilku sygnałach.

– Powiesz mi, jak można używać gówna, które kosztowało mnie trzydzieści dolarów i na dodatek nie działa? – cedzę przez zaciśnięte zęby na jednym wydechu.

– Cześć, Yvi. Steph bierze właśnie prysznic – mówi ze śmiechem Lucas.

– Cześć – odpowiadam zrezygnowana i idę z powrotem do łazienki. – Powiesz jej, żeby do mnie zadzwoniła, jak skończy?

– Czekaj. Daję cię na głośnik. Kochanie, dzwoni Yvi.

Słyszę, że woda przestaje lecieć.

– Co tam?

– Powiesz mi, jak używać tego przeklętego korektora?

– O Boże! Nie mów, że masz zamiar się malować! Czekaj na mnie, zrobię to za ciebie, żebyś wyglądała jak człowiek!

– Nie. Chcę jedynie zakryć sińce pod oczami.

– Widzę, że nie tylko ja nie spałam tej nocy. – Wzdycha. – Słyszałaś, co się stało?

– Tak. – Pocieram czoło. – Możemy potem o tym pogadać?

– Jasne. Przekręć w prawo i przyłóż do twarzy, lekko naciskając gąbkę. Pomaluj miejsce, które chcesz zatuszować, i tyle. Jeszcze jedno, Yvi. Jedziemy do sklepu, a później Lucas podrzuci mnie do pracy. Pojedziesz dziś sama?

– Jasne. Dzięki za pomoc.

Odkładam telefon na szafkę koło umywalki. Przykładam tubkę z gąbką pod oczy i przecieram miejsce pod nimi. Gdy po wszystkim widzę w lustrze, co narobiłam, mam ochotę się rozpłakać. Pod moimi oczami znajduje się chyba tona podkładu w kolorze, który nawet w połowie nie przypomina mojej cery. Jak to się zmywa? Odkręcam ciepłą wodę i przemywam okolice oczu. Po chwili sprawdzam w lustrze, czy coś pomogło. Okazuje się, że rozmazałam kosmetyk po całej twarzy. Sięgam po żel i szoruję dokładnie całą twarz. Nie byłabym sobą, gdybym się nie skrzywdziła. Odrobina płynu dostaje mi się do oczu i zaczyna cholernie szczypać. Zamykam powieki i schylam głowę w stronę lecącej wody, przez co uderzam czołem o kran. Jeszcze tego brakowało! Zmywam wszystko wodą, wycieram ręcznikiem twarz i zerkam na swoje odbicie. Widzę zaczerwienie na skórze. Świetnie, będę wglądać jak Harry Potter. Zrezygnowana kręcę głową i wychodzę.

Ubrana pakuję do plecaka uniform i idę do kuchni coś przekąsić. Otwieram zamrażalnik, wyciągam z niego steki rybne i frytki, wrzucam je na blachę i wsadzam do piekarnika. Mam jakieś trzydzieści minut na odpoczynek, zanim zrobi się jedzenie. Siadam na kanapie i odpalam lokalny kanał informacyjny. Reporterka stoi przed taśmami policyjnymi na polanie za moim domem. Otwieram szeroko oczy.

–Dzisiaj w naszym mieście doszło do tragedii. Na tyłach osiedla w Tucson znaleziono ciało młodej kobiety. Jak widać za mną, nadal trwa śledztwo, czy dwudziestoczterolatka na pewno popełniła samobójstwo. Zebrane tam przedmioty i wyniki badań, które dotarły przed chwilą do szeryfa, nie dają podstaw, by wątpić, że dziewczyna zabiła się sama. Władze apelują do osób, które widziały Bellę Ramilton wczorajszego wieczora, i proszą je o niezwłoczne udanie się na komisariat policji w celu złożenia zeznań.

W prawym górnym rogu pokazane jest zdjęcie Belli. Zerkam na nie, a później przenoszę wzrok znowu na kobietę. Podchodzi do niej jakiś facet i szepcze jej coś na ucho.

–W tym momencie zostałam poinformowana, że zdaniem ekspertów wyniki sekcji zwłok i badania laboratoryjnenarzędzia zbrodni nie wykluczają udziału osób trzecich.

To wszystko działo się u mnie za domem, gdy spałam! Przełączam kanał, bo nie mogę tego dłużej słuchać. Gdy widzę, że leci Me Before You, zostawiam i opieram głowę na zagłówku. Przyglądam się scenie, w której Will rozmawia z Lou na zamku. Jest naprawdę przystojny, ale im dłużej się w niego wpatruję, tym bardziej przypomina mi się twarz Verena. Jego oczy wypalające dziury w moim ciele. Mam nadzieję, że nigdy w życiu już go nie spotkam.

Akurat kończy się film, gdy piekarnik pika, informując mnie o gotowym daniu. Wstaję, wyciągam z niego potrawę i kładę od razu na talerzu. Zabieram posiłek na kanapę i zaczynam oglądać kolejny film. Wcinam obiad, zerkając na telefon, na którym pokazała się wiadomość od menadżerki.

Margaret: Zmiana 8-4.

Kręcę głową. Ona jest po prostu niemożliwa. Kończę jeść i odkładam naczynie do zlewu, gdzie jeszcze stoją kieliszki i kubki po herbacie, które miałam umyć. Idę do pokoju moich rodziców, w którym teraz mieszczą się moje komputery. Siadam przed jednym, włączam go, po czym wyciągam z ukrytej szuflady w biurku pamięć USB. Podłączam ją, gdy ekran sygnalizuje uruchomienie urządzenia.

Nie odpalałam tego pendrive’a od studiów. Nawet nie byłam ciekawa, co na nim jest, ale teraz przyszło mi na myśl, że to, co się stało za moim domem, może mieć związek właśnie z tymi danymi oraz ze śmiercią moich rodziców. Chociaż minęło już sporo czasu…

Na urządzeniu znajduje się kilka plików. Klikam pierwszy, ale towarzyszy mu hasło. Szybko udaje mi się je złamać i dostrzegam wypisane nazwiska. Otwieram drugi. Miasta wraz z jakimiś adresami. Klikam trzeci. Jedno nazwisko. Martinez. Oddycham z ulgą. Myślałam, że znajdę w nim zdjęcia trupów. Ale ze mnie idiotka. Za dużo filmów i detektywa Monka.

Zamykam wszystkie okna. Wyciągam pamięć USB i wrzucam do pierwszej lepszej szuflady. Usuwam całą historię przeglądania i wyłączam komputer, po czym wychodzę z pokoju. Siadam na kanapie, a z komody obok wyjmuję gumkę do włosów i zaplatam sobie warkocz. Po co ktoś wysyła coś takiego? Nie chce mi się wierzyć, że przez taką bzdurę mieliby zginąć moi rodzice. Musi chodzić o coś innego.

Wieszam szybko pranie i gotowa do wyjścia staję przy drzwiach wejściowych, zerkając na ostatnie zdjęcie rodziców. Stoją objęci na jednej z plaż San Diego. Tata przytula mamę od tyłu, całując jej szyję, a ona uśmiecha się od ucha do ucha. Widać, że byli w sobie nieziemsko zakochani. Muskam ustami dwa palce i dotykam nimi fotografii.

– Kocham was – mówię, po czym wychodzę z domu.

Wysiadam z autobusu na przystanku niedaleko klubu. Po drugiej stronie znajduje się sklepik, gdzie kupuję moje ulubione kanapki z tuńczykiem. Co drugi dzień wstępuję do niego po prowiant do pracy. Podchodzę do półki, wybieram to co zawsze i ruszam do lady.

– Cześć – wita się ze mną sprzedawca i wbija moje zakupy na kasę.

Raphael Wild jest przystojnym szatynem o niebieskich oczach. Wyższy ode mnie i dobrze zbudowany. Kiedy tu przychodzę, zawsze mnie zagaduje.

– Miewasz w ogóle wolne dni?

– Cześć. Tak. Na szczęście taki wypada jutro.

– To może miałabyś ochotę wyjść ze mną wieczorem na kolację?

– Och.

Podaje mi moje zakupy, a ja je powoli odbieram.

– To znaczy „tak”? – Podnosi jedną brew i lekko się uśmiecha.

– No dobra – zgadzam się i wręczam mu pieniądze. – Gdzie mnie zabierzesz?