Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwór pośrodku rozległych wrzosowisk skrywa wiele sekretów. Sto zamkniętych pokoi, mur bez furtki, odległy krzyk w korytarzu i chłopiec rozmawiający ze zwierzętami. Czy dziesięcioletniej, wścibskiej i niezbyt sympatycznej panience Mary uda się rozwiązać wszystkie zagadki ponurego Misselthwaite Manor?
„Tajemniczy ogród” wielokrotnie wystawiany na deskach teatrów, zekranizowany przez Agnieszkę Holland jest historią, która się nie starzeje. Coraz to nowe pokolenia poznają i na nowo zakochują się w opowieści o przemianie kapryśnej Mary.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Secret Garden
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Paulina Mizińska, Jadwiga Włodarkiewiczowa
Redakcja, projekt okładki i skład: Emilia Domańska
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Aleksandria, 2023
Translation Copyright © by Wydawnictwo Aleksandria, 2016
Wydanie I
ISBN 9788367501453
Aleksandria Media Sp. z o.o.
ul. Sokolska 80, 40-087 Katowice
www.aleksandria.net.pl
Kiedy Mary Lenox została wysłana do dworu Misselthwaite aby mieszkać ze swoim wujem, wszyscy twierdzili, że była najbardziej nieprzyjemnym dzieckiem jakie dane im było spotkać. I niestety mieli rację. Miała małą, chudą twarz, drobną, szczupłą sylwetkę, cienkie, jasne włosy i nieustannie skwaszoną minę. Zarówno jej czupryna jak i buzia były żółte, a spowodowane to było tym, że dziewczynka urodziła się w Indiach, i z jednej choroby wpadała w drugą. Jej ojciec pracował dla angielskiego rządu, wiecznie zapracowany, sam również był wiecznie chory. Matka Mary była znaną pięknością, której zależało tylko na chodzeniu na przyjęcia oraz otaczaniu się ludźmi młodymi i wesołymi. Nie chciała w zupełności zajmować się małą dziewczynką i kiedy tylko Mary się urodziła, matka oddała córkę na wychowanie Ayah. Hinduskiej opiekunce dano do zrozumienia, że jeśli chce spełnić oczekiwania swojej pani, Mem Sahib — jak w tamtym rejonie nazywano kobietę z wyższych klas — musi trzymać dziecko najdalej (jak tylko jest to oczywiście możliwe) od swojej rodzicielki. Więc kiedy tylko to brzydkie małe niemowlę było chore lub niegrzeczne, niania trzymała je jak najdalej od swojej matki. Nie zmieniło się to również wtedy, kiedy dziewczynka zaczynała stawiać swoje pierwsze kroki, przecież nadal była chorowita i nieznośna. Mary prawdopodobnie nigdy nie widziała z bliska twarzy innych od ciemnej karnacji Ayah, czy pozostałych służących. A ponieważ dawali jej wszystko czego zapragnęła, by tylko nie przeszkodzić jej w zabawie i nie rozgniewać Mem Sahib płaczem córki, już w wieku sześciu lat dziewczynka była najbardziej nieznośnym, despotycznym i samolubnym stworzeniem jakie żyło na tej ziemi. Młoda angielska guwernantka, która przyjeżdżała aby uczyć ją czytać i pisać, nie znosiła jej tak bardzo, że zrezygnowała już po trzech miesiącach. Jej miejsce oczywiście próbowały zapełnić kolejne nauczycielki, jednak one również zniechęcały się, nawet w krótszym czasie niż pierwsza. Więc gdyby Mary naprawdę nie zapragnęłaby nauczyć się czytać książki, to nigdy nie zechciałaby też nauczyć się literek, które potem składa się w wyrazy i zdania.
W jeden przerażający, gorący poranek, kiedy dziewczynka prawie skończyła dziewięć lat, obudziła się w bardzo złym nastroju, a ten jeszcze się pogorszył, gdy zobaczyła, że zamiast jej niani obok łóżka stoi jakaś nieznajoma służąca.
— Dlaczego tu stoisz? — powiedziała do obcej kobiety. — Nie pozwolę Ci tutaj zostać, zawołaj moją Ayah!
Obca kobieta spojrzała z przerażeniem na dziewczynkę i wymamrotała tylko, że niania nie może się pojawić. Mary w furii rzuciła się na podłogę, zaczęła kopać i bić służącą, podczas gdy tamta wyglądała na coraz bardziej przestraszoną i coraz ciszej szeptała, że Ayah nie może przyjść do panienki.
W ogóle coś dziwnego zawisło w powietrzu tego ranka. Wszytko przewróciło się do góry nogami, znani Mary służący poznikali, a znów ci którzy zostali, szybko się od niej odwracali i odchodzili, nie próbując ukryć przerażenia na swoich pobladłych twarzach. Najgorsze było to, że nikt jej niczego nie mówił, a Ayah nadal nie przychodziła. Wkrótce pozostawiona sama sobie dziewczynka zawędrowała do ogrodu w okolice patio i tam pod rozłożystym drzewem zaczęła się bawić. Udawała, że robi kwiatową grządkę, wciskając w ziemię krwistoczerwone kwiaty hibiskusa, a jej myśli coraz bardziej krążyły wokół tego, co powie nieszczęsnej Ayah, gdy ta się w końcu pojawi.
— Świnia! Świnia! Córka świni! — wykrzyczała, a czytelniku musisz wiedzieć, iż nazwanie Hindusów takim przezwiskiem było największą dla nich obrazą.
Dziewczynka zgrzytała ze złości zębami, powtarzając przezwiska w kółko, kiedy nagle usłyszała swoją matkę, wychodzącą na patio z młodym przystojnym mężczyzną. Stali tam, rozmawiając cicho dziwnymi, nienaturalnie niskimi głosami. Mary znała tego człowieka, który wyglądał jeszcze jak chłopak. Słyszała, że był młodym oficerem, odbywającym służbę na angielskim statku. Dziewczynka wpatrywała się to w niego, to w swoją mamę. Mary zawsze, kiedy miała okazję, przypatrywała się Mem Sahib (często tak ją w myślach nazywała), gdyż jej matka była piękną, szczupłą kobietą, zawsze ubraną w śliczne sukienki. Miała jedwabiste, kręcone włosy, zgrabny, lekko zadarty nosek i wielkie oczy, w których często błyskała iskierka rozbawienia. Wszystkie jej ubrania były lekkie i zalotne i, jak Mary często dodawała, były pełne koronek. Dzisiaj wyglądały bardziej koronkowo niż zwykle, lecz oczy jej matki nie śmiały się jak zazwyczaj. Były wielkie, przerażone i błagalnie spoglądały na młodzieńca w mundurze.
— Czy jest aż tak bardzo źle? Aż tak bardzo? — Mary usłyszała słowa matki.
— Strasznie — młody mężczyzna odpowiedział drżącym głosem. — Okropnie pani Lennox. Powinna pani wyjechać w góry już dwa tygodnie temu.
Mem Sahib zacisnęła ręce na ramionach.
— Wiem, że powinnam! — zapłakała. — Zostałam tylko dlatego, żeby pójść na to idiotyczne przyjęcie. Ależ byłam głupia!
W tym właśnie momencie do ogrodu przedarł się wrzask rozpaczy, dobywający się z mieszkań służby. Pani Lennox złapała oficera za ramię, a Mary zaczęła drżeć na całym ciele. Jęki rosły i stawały się coraz głośniejsze.
— Co się dzieje? Co się dzieje? — wydusiła z siebie pani Lennox.
— Znowu ktoś umarł — odpowiedział jej mężczyzna. — Nie mówiła pani, że to dotarło również do państwa służby.
— Nie wiedziałam! — zapłakała Mem Sahib. — Proszę za mną! Proszę za mną! — I wbiegła do domu.
Po tym wszystkim nastąpiły przerażające chwile, a cała zagadkowość tego poranka została Mary wytłumaczona. Do ich domu wdarła się plaga cholery w swej najgorszej formie i ludzie umierali jak muchy. Jej Ayah zachorowała w nocy, a jęki, które słyszała w ogrodzie, oznajmiły jej śmierć. Przed nadejściem kolejnego dnia zmarło kolejnych trzech służących, a reszta uciekła z przerażeniem. Panika ogarnęła wszystkich, a śmierć zabierała co chwilę kolejnych ludzi.
Podczas zamętu i hałasu drugiego dnia, zapomniana przez wszystkich, mała Mary schowała się w swojej bawialni. Nikt o niej nie myślał, nikt jej nie potrzebował i wtedy wydarzyły się straszne rzeczy, o których dziewczynka nic nie wiedziała.
Mary na przemian to spała, to płakała. Wiedziała tylko tyle, że ludzie byli chorzy i słyszała dziwne, niepokojące odgłosy. Zdarzyło się jej raz zakraść do dziwnie opuszczonej jadalni. Niedokończone jedzenie nadal leżało na stole, a talerze i krzesła wyglądały na odepchnięte w pośpiechu, tak jakby z jakiegoś powodu obiad skończył się niespodziewanie. Dziewczynka wzięła ze stołu trochę owoców i ciasteczek, a ponieważ była bardzo spragniona, wypiła prawie pełną szklankę wina. Było ono bardzo słodkie, a przez to Mary nie zdawała sobie sprawy z jego mocy. Szybko poczuła się senna, więc wróciła do swojej bawialni, zamykając za sobą drzwi. Usłyszała odgłosy uciekających osób w pokojach dla służby. Przestraszona, znów się rozpłakała, na szczęście wino spowodowało, że obezwładniła ją senność. Mary położyła się na swoim łóżku i nie miała pojęcia co się wydarzyło w czasie jej snu.
A wydarzyło się wiele rzeczy. Jednakże dziewczynka spała tak głęboko, że nie obudziły jej ani jęki ani odgłosy ludzi wynoszących rzeczy z jej dworu.
Kiedy się ocknęła, leżała i wpatrywała się w ścianę. Nie słyszała nic, poza obezwładniającą ciszą. Nigdy nie podejrzewała, że może być aż tak cicho. Nie słyszała żadnych głosów, kroków, zastanawiała się, czy już wszyscy wyzdrowieli i widmo zarazy odsunęło się od ich domu. Martwiła się też tym, kto się nią zaopiekuje, po tym jak jej Ayah umarła. Pomyślała sobie, że na pewno będzie inna niania i może będzie znała jakieś nowe bajki, przecież Mary już nudziły te stare opowieści. Dziewczynka nie płakała z powodu śmierci swojej opiekunki, nie była dzieckiem czułym i nigdy nie przywiązywała się do nikogo. Oczywiście przestraszyły ją wrzaski, zawodzenia i hałas wywołany przez chorobę, ale była też zła, bo wydawało się, że nikt nie pamiętał o tym, iż ona żyje. Każdy był zbyt wystraszony, aby pamiętać o małej, niesympatycznej, przez nikogo nie lubianej dziewczynce. Kiedy wybuchła zaraza cholery, ludzie wydawali się nie przejmować nikim poza samymi sobą, lecz jeśli ktokolwiek wyzdrowieje, myślała Mary, zapewne przypomni sobie o niej i po nią wróci.
Ale nikt się nie zjawiał, a podczas gdy ona leżała i czekała, dom spowijała coraz większa cisza. W pewnym momencie Mary usłyszała jakiś szmer koło łóżka. Kiedy tam spojrzała, zobaczyła wijącego się węża, który spoglądał na nią, a jego oczy mieniły się jak diamenty. Nie była przerażona, ponieważ wydawało jej się, że takie małe stworzenie, które pośpiesznie wypełza z pokoju, nie może zrobić jej krzywdy.
Odprowadzając spojrzeniem uciekającego przez drzwi węża, Mary powiedziała do siebie:
— Jak dziwacznie i cicho jest w tym domu, wydaje mi się, że poza mną i wężem nikogo nie ma w tym dworze.
Praktycznie w tym samym momencie dziewczynka usłyszała kroki na podjeździe, a potem na ganku. Kroki na pewno stawiali mężczyźni, bo zaraz potem w domu odbiło się echo niskich męskich głosów. Nikt ich nie powitał w drzwiach, więc mężczyźni zaczęli rozglądać się po wnętrzu domu.
— Co za spustoszenie! — usłyszała okrzyk jednego z ludzi.
— Ta przepiękna, urocza kobieta! Podejrzewam, że dziecko też. Słyszałem, że we dworze znajduje się jej córka, ale szczerze powiedziawszy — nigdy jej nie widziałem.
Mary stała pośrodku swojego pokoju, kiedy kilka minut później otworzyły się drzwi. Ten, kto wszedł, zobaczył brzydką, zaniedbaną i naburmuszoną dziewczynkę i nie ma się co dziwić, przecież Mary nie jadła od kilku dni, a w dodatku czuła się opuszczona i porzucona przez wszystkich. Wielki oficer, który pierwszy zajrzał przez drzwi nie był obcy, Mary widziała, jak kiedyś rozmawiał z jej tatą. Teraz wyglądał inaczej, jego spojrzenie było zmęczone i zrezygnowane, lecz kiedy ją dostrzegł, ten widok wstrząsnął nim tak, że prawie podskoczył.
— Barney! — zawołał. — Tu jest dziecko! Jest zupełnie sama w takim miejscu! Litości! Kimże ona jest?
— Nazywam się Mary Lennox. — Dziewczynka wyprostowała się sztywno. Według niej mężczyzna był bardzo niegrzeczny, nazywając dwór jej ojca „takim miejscem”.
— Usnęłam, kiedy wszyscy zachorowali na cholerę i niedawno się obudziłam, dlaczego nikt po mnie nie przyszedł?
— To jest to dziecko, którego nigdy nikt nie widział! — krzyknął mężczyzna, odwracając się do swoich kompanów. — Ona dosłownie została zapomniana!
— Dlaczego zostałam zapomniana!? — Mary tupnęła nogą. — Dlaczego nikt po mnie nie przyszedł?!
Mężczyzna, na którego wołano Barney spojrzał na nią smutnym spojrzeniem. Mary wydało się nawet, iż mruga oczami tak, jakby odpędzał łzy ze swoich oczu.
— Biedne maleństwo! — powiedział. — Nikt po ciebie nie przyszedł, bo wszyscy umarli!
W ten właśnie dziwny i nagły sposób Mary dowiedziała się, że jej rodzice nie żyją, a tych kilku hinduskich służących, którym udało się ocaleć w popłochu, uciekło, zapominając o małej panience. Dom wydawał się tak przerażająco cichy, bo byli w nim tylko Mary i mały wąż.
Mary lubiła patrzeć na matkę z daleka, wydawała się jej bardzo piękna, jednakże nie mogła płakać i tęsknić za nią z prostego powodu — dziewczynka prawie w ogóle jej nie znała. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie odczuwała braku matki, także dlatego, że była dzieckiem zapatrzonym w siebie, nie myślącym o nikim innym poza sobą. Jeśli byłaby starsza, bez żadnych wątpliwości byłaby zaniepokojona faktem, że została sama na tym świecie, jednakże była jeszcze mała i nieustannie ktoś się nią zajmował. Myślała, że zawsze tak będzie. Wydawało się jej także, że trafi do miłych, uprzejmych ludzi, którzy pozwolą jej robić to, co się jej żywnie podoba, tak jak do tej pory robiła to Ayah i inni służący.
Wiedziała, że nie zostanie w domu angielskiego pastora, gdzie na początku ją umieszczono. Prawdę powiedziawszy wcale nie chciała tam zostać. Pastor był biedny i miał piątkę dzieci w jej wieku, wszystkie nosiły obdarte ubrania, ciągle sobie dokuczały i zabierały jeden drugiemu zabawki. Mary nienawidziła ich brudnego domu i dodać trzeba, że od pierwszego dnia była dla nich tak okropna, że nikt nie chciał się z nią bawić. Drugiego dnia dzieciaki nadały jej przezwisko, które doprowadzało ją do białej gorączki.
Pierwszy wymyślił to Bazyl. Bazyl był małym chłopczykiem o bladoniebieskich oczach i zadartym nosie, a Mary go nie znosiła. Bawiła się sama na podwórku pod drzewem, tak jak to robiła w dniu wybuchu cholery. Przygotowywała sobie grządki jak w prawdziwym ogrodzie, kiedy Bazyl podszedł i przypatrywał się temu co robi. Zainteresował się zabawą Mary i zaproponował jej małą zmianę.
— Czemu nie położysz tych kamieni tam i nie będziesz udawała, że to klomb? Tam na środku grządki? — wskazał palcem miejsce.
— Odejdź! — wykrzyczała Mary. — Nie lubię chłopców. Odejdź!
Przez chwilę Bazyl wyglądał na rozgniewanego, a potem zaczął jej dokuczać, tak jak zawsze dokuczał swoim siostrom. Tańczył wokół niej, co chwilę robiąc do niej miny a przy tym śmiał się i śpiewał:
Panno Mary Kapryśnico,Odwróć zagniewane lico!W twym ogródku rosną kwiatki, Róże, dzwonki i bławatki.Śpiewał to, dopóki reszta dzieci nie usłyszała i nie zaczęła się śmiać. Im bardziej to denerwowało Mary, tym głośniej śpiewali i do końca jej pobytu nazywali ją „Panna Mary Kapryśnica”, także wtedy, gdy nie było jej w pobliżu i tylko o niej rozmawiali.
— Pod koniec tego tygodnia pojedziesz do domu — powiedział Bazyl — i bardzo się z tego cieszymy.
— Ja również — odpowiedziała Mary. — A gdzie jest teraz mój dom?
— Haha, ona nie wie, gdzie jest jej dom! — zaśmiał się na tyle pogardliwie, na ile mógł to zrobić siedmioletni chłopiec. — Oczywiście, że w Anglii. Tam mieszka moja babcia i moja siostra już rok temu do niej pojechała. Ale ty nie jedziesz do swojej babci, bo ty nie masz nikogo. Jedziesz do swojego wuja pana Archibalda Cravena.
— W ogóle go nie znam — warknęła Mary.
— No przecież — odpowiedział Bazyl. — Ty nic nie wiesz, dziewczyny nigdy nic nie wiedzą. Słyszałem jak rodzice mówią o twoim wuju, mieszka w wielkim domu na odludziu i nikt się tam nawet nie zbliża. Twój wuj jest tak niemiły, że nikt do niego nie przyjeżdża, a nawet jeśli ktoś pojawiłby się tam i tak by go nie wpuścił do środka. Ma wielki garb na plecach i jest straszny.
— I tak ci nie wierzę — powiedziała Mary, odwróciła się od Bazyla i zatkała swoje uszy palcami, gdyż nie chciała już nic więcej słyszeć.
Jednakże cały czas rozmyślała o tym, co powiedział jej chłopiec i kiedy żona pastora, pani Crawford oznajmiła jej, że za kilka dni popłynie do Anglii, do swojego wuja Archibalda Cravena, który mieszka w Misselthwaite Manor, wyglądała na tak kamiennie obojętną, że państwo Crawford nie wiedzieli, co o tym myśleć. Próbowali być dla niej mili, ale kiedy pani Crawford chciała ją pocałować, Mary odwróciła twarz, a gdy pastor chciał ją przytulić, ta sztywno odsunęła się od niego.
— Jest takim dzieckiem bez wyrazu — powiedziała po tym ze współczuciem pastorowa — a jej matka była pełna wdzięku i uroku. Miała też doskonałe maniery, a jej córka to najbardziej niesympatyczne stworzenie jakie widziałam. Dzieci nazywają ją „Panna Mary Kapryśnica” i nawet jeżeli to niegrzeczne, naprawdę rozumiem, dlaczego tak robią.
— Może jeśli piękna twarz jej matki, wraz z jej uroczym usposobieniem i nieskazitelnymi manierami częściej pojawiałaby się w pokoju dziecka, może nauczyłaby jej uroczego usposobienia i nieskazitelnych manier. Straszne jest to, że nikt nawet nie wiedział o istnieniu Mary.
— Wydaje mi się, że matka dziewczynki prawie nigdy z nią nie przebywała — westchnęła pani Crawford. — Kiedy umarła niania Mary, nikt nawet o niej nie pamiętał. Pomyśleć tylko, że uciekająca służba zostawiła ją samą w tym opustoszałym budynku. Porucznik McGrew o mało nie wyskoczył ze skóry, kiedy ją zobaczył samą, stojącą pośrodku pokoju.
Podczas długiej podróży do Anglii, Mary towarzyszyła żona jednego z oficerów, która podróżowała ze swoimi dziećmi, aby zostawić je w szkole z internatem. Była tak zaprzątnięta swoimi maleństwami, że z ulgą oddała dziewczynkę pod skrzydła kobiety, którą przysłał po Mary do Londynu jej wuj. Owa dama była jego gospodynią w Misselthwaite Manor i nazywała się pani Medlock. Była potężną kobietą z czerwonymi policzkami i przeszywającymi, czarnymi oczami. Miała na sobie mocno purpurową suknię, na nią zarzucone czarne okrycie z frędzlami, a także ciemny czepek z purpurowymi, aksamitnymi kwiatami, które drżały przy każdym jej poruszeniu. Mary jej nie polubiła, wcale a wcale, jednakże nie było w tym nic dziwnego, gdyż dziewczynka nie lubiła nikogo. W odróżnieniu jednak od innych, panią Medlock w ogóle to nie obchodziło.
— Jest taka nijaka — powiedziała. — Niestety nie odziedziczyła urody po matce, prawda?
— Może jeszcze wyrosnąć na piękną pannę — łagodnie odpowiedziała żona oficera. — Gdyby nie była taka sztywna i miała milszy wyraz twarzy, wyglądałaby ładnie, dzieci tak bardzo się zmieniają.
— Musi się bardzo zmienić — odpowiedziała pani Medlock — a nie sądzę by to nastąpiło w Misselthwaite, to nie jest miejsce dla dzieci, jeśli ktoś pytałby się mnie o opinię.
Kobiety myślały, że Mary nie słyszy ich rozmowy, ponieważ stała w oddali, przy oknie, w hotelu, w którym się zatrzymały. Mary patrzyła na spacerujących ludzi, przejeżdżające autobusy i taksówki, ale słyszała każde słowo toczącej się rozmowy. Postać wujka, jak i miejsce w którym żył, wzbudziły jej zainteresowanie. Jaki on był? Jakie było miejsce, do którego się udaje? Czym jest garb? Nigdy nie widziała człowieka garbatego — może tacy ludzie nie istnieli w Indiach?
Odkąd zaczęła mieszkać w domach innych ludzi i nie miała przy sobie swojej Ayah, zaczęła czuć się samotnie, a dodatkowo przychodziły jej do głowy dziwne myśli. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego nigdy nie czuła się do nikogo przywiązana — nawet do matki i ojca, kiedy jeszcze żyli. Inne dzieci były związane ze swoimi rodzicami, były ich, a o niej nikt nie mógł powiedzieć „moja mała dziewczynka”. Miała oczywiście służących, jedzenie i ubranie, ale nikt się nią nie przejmował. Nie wiedziała, czy to dlatego, że była dzieckiem niesympatycznym, ale przecież nie wiedziała, że jest antypatyczna. Często myślała, że to inni ludzie tacy są, a nie ona.
Według niej, to pani Medlock z jej pospolitą rumianą twarzą i prozaicznym czepkiem, była najokropniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziała. Kiedy następnego dnia wyruszyły w dalszą podróż do Yorkshire, na dworcu Mary szła najdalej jak tylko mogła od gospodyni, odwracając od niej cały czas twarz, gdyż irytowało ją to, że inni podróżni mogliby pomyśleć, że jest jej córeczką.
Jednakże pani Medlock wcale się tym nie przejmowała, była jedną z tych osób, które nie zwracały uwagi na „dziecięce nonsensy”. Przynajmniej tak powiedziałaby, gdyby ktoś ją spytał. Nie chciała jechać do Londynu właśnie teraz, kiedy córka jej siostry Marii wychodziła za mąż, ale że miała dobrze płatną i komfortową pracę jako gospodyni Misselthwaite Manor, a jedynym sposobem pozostania na stanowisku, było wykonywanie wszystkich poleceń pana Archibalda Cravena, nie ważyła się nigdy zakwestionować jego decyzji.
— Kapitan Lenox i jego żona zmarli na cholerę — powiedział do niej swoim zwykłym chłodnym i nieprzystępnym tonem pan Craven — Kapitan Lenox był bratem mojej żony i teraz ja jestem opiekunem jego córki. W najbliższym czasie dziecko przypłynie do Anglii, musisz pojechać do Londynu i przywieźć ją tutaj.
Spakowała więc rzeczy najpotrzebniejsze i wyruszyła w podróż.
Mary apatycznie i obojętnie zajęła miejsce w kącie przedziału. Nie miała nic do czytania czy przeglądania, zdjęła swoje cieniutkie czarne rękawiczki i położyła je na swoich kolanach. Przez czarną sukienkę, którą miała na sobie, jej cera wydawała się jeszcze bardziej żółta, a jej mysie włosy wymykały się spod sztywnego czarnego kapelusza.
— To chyba najbardziej nieprzyjemne i kapryśne dziecko jakie w życiu widziałam — pomyślała pani Medlock. Nigdy nie poznała dziecka, które siedziałoby sztywno i nic nie robiło. W końcu znudziła się obserwowaniem małej i głosem twardym i energicznym zaczęła rozmowę:
— Myślę, że mogę panience opowiedzieć coś więcej o miejscu, do którego zmierzamy. Słyszała kiedyś panienka o swoim wujku?
— Nie — powiedziała Mary.
— Panienki ojciec lub matka nigdy o nim nie wspominali?
— Nie — odrzekła dziewczynka marszcząc brwi. Zmarszczyła je, gdyż przypomniało jej się, że rodzice nigdy z nią nie rozmawiali. Nigdy jej niczego nie opowiadali.
— Hmmm — mruknęła pani Medlock wpatrując się w dziwną i zaciętą twarz dziewczynki. Nie odezwała przez chwilę, lecz potem zaczęła:
— Myślę, że powinnam panienkę jakoś przygotować. Jedzie panienka do dziwacznego miejsca.
Mary nie odezwała się ani słowem i pani Medlock poczuła się nieswojo wobec takiej obojętności. Wzięła jednak krótki oddech i kontynuowała:
— No nic… To wielkie gmaszysko, dość ponure, ale pan Craven na swój sposób jest z tego miejsca dumny. Dom ma ponad sześćset lat i stoi na skraju wrzosowiska. Jest tam prawie sto pokoi, z czego większość jest zamkniętych na klucz. W środku jest wiele obrazów i pięknych mebli, które stoją tam od wieków, a i jeszcze obok dworu jest wielki kolisty park z ogrodami i drzewami, których niektóre gałęzie i konary sięgają ziemi — zatrzymała się aby nabrać powietrze — ale nie ma tam nic, ponad to, co powiedziałam — zakończyła nagle.
Mary mimo woli słuchała. Nie podobne to było do tego, do czego przyzwyczaiła się w Indiach. Trzeba dodać, że wszystko co nowe, dziewczynkę cieszyło i ekscytowało. Jednakże Mary starała się po sobie nie pokazać, że ją to interesuje. Był to jej sposób — wypróbowany i złośliwy, siedziała więc sztywno.
— Więc, co o tym panienka myśli? — spytała pani Medlock.
— Nic — odpowiedziała dziewczynka. — Nie byłam nigdy w takim miejscu.
To rozbawiło panią Medlock, roześmiała się krótko.
— Eh. Zachowuje się panienka jak stara kobieta. Nic panienkę nie obchodzi?
— Nie ma znaczenia, czy to mnie obchodzi czy nie — odpowiedziała Mary.
— Tu akurat ma panienka rację — powiedziała pani Medlock. — Faktycznie nie ma znaczenia. Nie mam pojęcia, dlaczego będzie panienka mieszkała w Misselthwaite Manor, podejrzewam, że to najprostsze wyjście z całej tej sytuacji. Jednego jestem pewna — on na pewno nie będzie się panienką przejmował. On się nikim nie przejmuje.
Nagle się zatrzymała, jakby sobie coś przypomniała.
— On ma pokrzywione plecy — powiedziała — i chyba to na niego tak wpływa. Był strasznie skwaszonym młodzieńcem, pomimo wielkich pieniędzy i ogromnego domu. Dopiero małżeństwo go uszczęśliwiło.
Mary popatrzyła na gospodynię, choć tak bardzo starała się nie zdradzić, jak bardzo ją to interesuje. Nigdy wcześniej nie słyszała, żeby garbus był żonaty i była tym faktem bardzo zaskoczona. Pani Medlock zobaczyła to, a że była gadułą zaczęła mówić z większym ożywieniem. To był chyba jedyny sposób, aby czas podróży szybciej minął.
— Żona pana Cravena była przesłodkim i przemiłym stworzeniem, a on przyniósłby jej gwiazdkę z nieba, gdyby tylko sobie tego zażyczyła. Nikt nie podejrzewał, iż ona wyjdzie za niego za mąż, a jednak to zrobiła, ludzie plotkowali, że poślubiła go ze względu na pieniądze. Ale tak nie było — jestem tego pewna! Kiedy umarła…
Mary lekko się wzdrygnęła.
— Och! Czy ona umarła!? — wykrzyknęła, choć wcale nie miała zamiaru tego robić. Przypomniała sobie francuską baśń, którą kiedyś jej czytano, zatytułowaną „Knyps z czubkiem”. Opowiadała ona o biednym garbusie i pięknej księżniczce — przez to dziewczynce zrobiło się żal pana Cravena.
— Tak. Umarła — odpowiedziała pani Medlock — a to uczyniło z niego jeszcze większego dziwaka. Nic go nie obchodzi, nie chce się z nikim spotykać. Przez większość czasu pan Craven jest poza domem, a kiedy jest w Misselthwaite zamyka się w zachodnim skrzydle budynku i dopuszcza do siebie tylko Pitchera. Pitcher jest starcem ale opiekował się panem od maleńkości i zna go najlepiej.
Brzmiało to, jak jakaś historia z książek i nie napawało to Mary radosnym oczekiwaniem: gmaszysko o stu pokojach, większość nich zamknięta na klucz, dom na skraju wrzosowiska — och! Wrzosowiska brzmiały strasznie posępnie, a do tego mężczyzna z krzywymi plecami, który stroni od innych! Z zaciśniętymi wargami dziewczynka zaczęła wpatrywać się w okno, wydało jej się odpowiednie to, że deszcz zaczął padać. Wielkie krople rozbijały się o szybę, wcześniej przecinając szare i ponure widoki. Myślała, że jeśli piękna żona nadal by żyła, napełniłaby wszystko radością i uśmiechem, tak jak robiła to jej matka — ciągle wychodząc na różne przyjęcia i spotkania w koronkowych sukniach. Lecz i jej nie było już między nimi.
— Niech panienka nie oczekuje, że go pozna, bo najprawdopodobniej to nie nastąpi — powiedziała pani Medlock — i niech panienka nie oczekuje, że pozna tam kogoś z kim można porozmawiać, zaprzyjaźnić się. Będzie musiała panienka zajmować się sobą i także sama się bawić. Powiem, do jakich pokoi będzie można chodzić, a jakie omijać z daleka. Przynajmniej są ogrody — tam można chodzić, gdzie się chce. Ale jeśli panienka będzie w domu, nie wolno panience szwendać się i wciskać nos tam, gdzie nie trzeba, pan Craven sobie tego nie życzy.
— Nie będę nigdzie wścibiać nosa — powiedziała kwaśno Mary i jak przed chwilą współczuła panu Cravenowi, tak teraz pomyślała, że należały mu się te wszystkie okropne rzeczy, które go spotkały.
Odwróciła twarz w stronę strug deszczu spływających po szybie pociągu — ten deszcz chyba będzie padał wiecznie — i tak długo wpatrywała się w szare i ciężkie chmury, że jej powieki zaczęły opadać i po chwili dziewczynka zasnęła.
Koniec bezpłatnego fragmentu.