TAK BARDZO CHCE SIĘ ŻYĆ - Borkowska Grażyna - ebook

TAK BARDZO CHCE SIĘ ŻYĆ ebook

Borkowska Grażyna

4,1

Opis

"Tak bardzo chce się żyć" to powieść opowiadająca historię czterech kobiet, które właśnie kończą sześćdziesiąt lat i są przekonane, że w ich życiu nie wydarzy się już nic wyjątkowego. Życie jednak postanawia inaczej i każda z nich staje przed niespodziewanymi zmianami, które odmieniają ich dotychczasową egzystencję. Poznajemy je podczas imprezy urodzinowej jednej z nich- Ewy, która od ukochanej córki dostaje zaskakujący prezent. Tośka funduje kobietom wyjazd do Toskanii. Te siedem dni zmienia życie każdej z przyjaciółek. Miłość przeplatać się będzie z nienawiścią, łzy szczęścia ze łzami smutku , a życie ze śmiercią…Wszystko to w pięknej scenerii toskańskich wzgórz, pośród aromatów włoskich dań i win. 

Ewa nie oczekuje już nic od życia, bo po śmierci męża czuje się, jakby jej dusza umarła razem z nim. Magda – ciężko pracująca kobieta – musiała się zmierzyć z porażką biznesu, długami i rozwodem z Piotrem. Dankę zmieniła śmierć córki, a w czterech ścianach jej mieszkania rozgrywała się tragedia, którą kobieta ukrywała przez wiele lat. Wanda wiedzie beztroskie życie, ale do pełni szczęścia brakuje jej… ślubu z ukochanym Henrykiem, ojcem jej dwójki dzieci.

Bohaterki powieści przekonają was, że miłość w każdym wieku jest możliwa. Z nimi będziecie przeżywać tragedie, wzruszenia, miłość i radość. Czy w wieku emerytalnym można pozwolić sobie na szczęście i je do siebie przyjąć? Oczywiście, przecież w każdym wieku… tak bardzo chce się żyć!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 456

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
6
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Poczytajzemna

Nie oderwiesz się od lektury

Dzisiaj chciałam Wam polecić książkę z gatunku obyczajowym z nutą romansu. Tak dobrej obyczajówki dawno nie czytałam, mało tego, to jest debiut autorki. Dla mnie jest nie do uwierzenia, że można tak wyśmienicie napisać debiut. Od tej książki, jestem fanką tej autorki. Książka jest tak świetnie skonstruowana, prowadząc nas przez losy głównych bohaterek. Moim zdaniem, przygoda, każdej z nich mogłaby być osobną i bardzo ciekawą książką, a razem tworzą istną petardę. W książce poznamy cztery przyjaciółki, które właśnie kończą sześćdziesiąt lat. Wydaje Wam się, że to wiek starych, schorowanych ludzi z szydełkiem w ręku? Ooo nie… Te kobiety, to pełne życia osoby, młode duchem, pełne chęci wrażeń. Czytając ich losy, można poczuć przypływ ekscytacji. Historia tych kobiet zaczyna się od urodzin jednej z nich, która od córki dostaje w prezencie wyjazd do Toskanii, wraz ze swoimi trzema przyjaciółkami. Babski wyjazd, na którym naprawdę, będzie się wiele działo… Ewa wdowa pała wciąż bezgraniczn...
10
BeataUrdzon

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam🥰 bardzo dobra powieść🥰
10
AnnaKam61

Nie oderwiesz się od lektury

Co za powieść! To była idealna lektura dla mnie. Czytając ją, czułam się, jakbym oglądała wciągający film – nie mogłam się oderwać ani na chwilę. Szczególnie utożsamiłam się z jedną z bohaterek, Wandą, a Robert? Gdzie znaleźć takiego mężczyznę? Zakochałam się w nim od pierwszego przeczytania. Jeśli to jest debiutancka powieść autorki, to należą się jej ogromne brawa! Doskonale potrafi grać na emocjach, wciągając czytelnika bez reszty. Historia Wandy doprowadziła mnie do łez, podczas gdy Roberto nie raz rozbawił mnie swoją osobowością. Kruchość życia, zaskakujące chwile i niespodziewane przygody splatają się tu w piękną i wzruszającą opowieść o przyjaźni, miłości i odnajdywaniu radości tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy. Gorąco polecam!😍
10
Markowski122
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

dobra lekturka 😁
10
Madamska

Nie polecam

masakra
00

Popularność



Podobne


GrażynaBorkowska

 

 

 

 

 

 

 

 

Tak bardzochce się żyć

WydawcaGrażyna Borkowska

 

Przedstawione postacie są fikcyjne, a ewentualne podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

 

Wydanie pierwsze, 2024

 

ISBN978-83-970874-0-8 (druk)978-83-970874-1-5 (epub)978-83-970874-2-2 (mobi)

 

Copyright © by Grażyna Borkowska, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja lub adaptacja całościbądź części niniejszej publikacji, niezależnie od zastosowanej technikireprodukcji (drukarskiej, fotograficznej, komputerowej i in.),wymaga pisemnej zgody Autorki.

 

OkładkaGrażyna Borkowska (projekt)Konrad Jajecznik (opracowanie techniczne)

 

Zdjęcia wykorzystane do projektu okładki:andrea-mosti@pexelsandrea-imre@pexelsmarcus-naurelius@pexelsmark-stebnik@pexels

 

Redakcja językowaOlga Smolec- Kmoch (pierwsza redakcja)Magdalena Białek (druga redakcja)

 

Korekta językowaPatryk Białczak

 

Projekt typograiczny i skład e-bookówKonrad Jajecznik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część 1 Urodziny

Rozdział 1

 

 

Promienie słońca wpadały przez okno i oświetlały przestronną sypialnię. Ewa obudziła się w dobrym humorze. Przeciągnęła się leniwie. Sprawiała wrażenie osoby szczęśliwej. Mogłaby tak leżeć i leżeć, ale uświadomiła sobie, że dzisiaj są jej sześćdziesiąte urodziny. Mina jej zrzedła, kiedy pomyślała: „To już? To już nadszedł ten czas, którego tak bardzo się obawiałam?”.

– Cholera jasna, jestem już starą babą – syknęła pod nosem.

Zerwała się na równe nogi i popędziła do kuchni przygotować kawę.

Przytulny drewniany domek na Mazurach był spełnieniem jej marzeń. Cisza, las i woda nastrajały ją pozytywnie. Po śmierci męża przyjeżdżała tu sama, mniej więcej raz na dwa tygodnie, i w każdym miejscu tego domu znajdowała obrazy z przeszłości. Tutaj czuła obecność Daniela, który był miłością jej życia, i właśnie dlatego tak lubiła tu przebywać.

Po śmierci męża jej świat stał się pustką. Koleżanki z Gdańska, z którymi znała się jeszcze z podstawówki, próbowały wypełniać jej dni przeróżnymi zajęciami, ale nikt ani nic nie mogło zastąpić Daniela.

Minęły już dwa lata od tamtych złych chwil, a Ewa ciągle żyła ze świeżą raną, która bolała dzień i noc.

– Kochanie, dla ciebie jak zwykle kawa z mleczkiem? – zapytała, ale jej słowa odbiły się głuchą ciszą.

Postawiła dwie kawy na stoliku, usiadła w wygodnym fotelu, podkurczyła nogi i skrzyżowała dłonie na brzuchu.

– Dzisiaj jadę do Gdańska – mówiła, patrząc w przestrzeń. – Dziewczyny zorganizowały mi imprezkę urodzinową, nawet nie wiem gdzie. Pojadę, bo nie chcę sprawić im zawodu. Coś knują, śmieją się, coś szepczą za plecami. Są takie podekscytowane, że aż się boję, co też wymyśliły. Danka wczoraj zadzwoniła i błagała, żebym nie ubierała się jak ciocia na wesele, tylko włożyła coś wystrzałowego. Ja? Wystrzałowego? Wcale nie chcę się tak stroić, bo i po co? Minęły już te czasy, kiedy ubierałam się dla ciebie i kochałam ten twój błysk w oku, kiedy na mnie patrzyłeś. Patrzyłeś na mnie w ten sposób zarówno wtedy, kiedy miałam osiemnaście lat, jak i wtedy, kiedy miałam lat pięćdziesiąt osiem. Teraz widzę to spojrzenie we śnie lub gdy zamknę oczy. Tak bardzo mi ciebie brakuje. – Po jej twarzy spłynęła łza.

Ewa siedziała tak w bezruchu jeszcze chwilkę. Otworzyła oczy i upiła łyk kawy. Dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia, aż podskoczyła. Na ekranie wyświetliło się imię „Magda”.

– Cześć, Madziu, co tam? – powiedziała i jednocześnie usłyszała, jak drży jej głos.

– Cześć, kochana! Brzmisz, jakbyś płakała. – Magda wydawała się zaniepokojona.

– Nie, nie płaczę, mam tylko lekki katar – skłamała.

– Nie wygłupiaj się, dzisiaj musisz być zdrowa, wypoczęta i szczęśliwa. Pijemy, staruszko, za twoje zdrowie i cały wieczór jest tylko dla ciebie. Zbieraj się i przyjeżdżaj tak szybko, jak się da. O osiemnastej spotykamy się u Wandzi i idziemy w tango.

– Dokąd się wybieramy? – spytała, wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi.

– To jest niespodzianka, więc nie dopytuj. – Magda emocjonowała się jak mała dziewczynka.

– Rozumiem, że będziemy tylko my cztery? – Ewa wysiliła się na uśmiech, tak aby przyjaciółka poczuła radość w jej głosie.

– Tak, my cztery, tak jak zawsze, kochana. Masz wyglądać jak milion dolarów i pamiętaj, że masz sześćdziesiątkę na karku, więc popracuj trochę nad urodą.

– Na to już trochę za późno, bo w weekendy kliniki chirurgii plastycznej są pozamykane. – Ewa zaczynała się rozluźniać. – Nie malowałam się od dawna i nie pamiętam, jak to się robi, ale postaram się poprawić urodę na tyle, na ile się da. Wyjadę za trzy godziny. Wpadnę tylko na chwilę do mieszkania zostawić torbę i laptopa.

– Trzymaj się. I do zobaczenia u Wandzi. Uważaj na drodze. Pa.

Ewa poczuła skurcz w żołądku. Poszła do kuchni, wzięła w rękę bułkę, posmarowała ją masłem i zaczęła jeść. „Dobra, muszę się pospieszyć, bo jak tak dalej pójdzie, to dziewczyny będą na mnie czekać, a tego nie lubię”, pomyślała.

Co jak co, ale punktualność Ewy znana była wszystkim. Jeśliby się spóźniła, to znaczyłoby, że albo coś się stało, albo umarła. Wkrótce zaczęła się śpieszyć. Szybko wzięła prysznic, wysuszyła włosy i usiadła przed lustrem.

„Czas na makijaż”, uświadomiła sobie. „Boże, mój tusz do rzęs pewnie wysechł, a podkład na pewno jest twardy jak skała”, myślała niezadowolona. Od śmierci Daniela Ewa tylko sporadycznie nakładała make-up, bo wiedziała, że każda myśl lub każdy przedmiot związany z mężem doprowadzi ją do łez, więc uznała, że lepiej się nie malować i płakać gdzie i ile się chce, nie zważając na makijaż.

Popatrzyła na swoją zbolałą twarz. „To dziwne”, pomyślała. „Człowiek fizycznie czuje się na czterdzieści lat, jest w miarę sprawny, zdrowy, trzeźwo myślący, a jak spojrzy w lustro, to widzi obcą osobę – ze zmarszczkami, smutnymi oczami, z ciemnymi plamami, podobno nazywanymi starczymi. Do tego rzęsy jakieś takie krótkie, ciemne brwi poprzeplatane siwizną i odrosty na włosach”.

– O kurczę, przecież ja muszę pofarbować włosy. Na miłość boską, nie pojadę z takimi odrostami! – wykrzyknęła.

Wpadła do łazienki, wyciągnęła farbę, szybko ją nałożyła i czekała niemal godzinę, aż będzie widoczny jakiś efekt. Jeszcze raz umyła i wysuszyła włosy, ale tym razem wzięła szczotkę do ich układania i postarała się nadać fryzurze kształt. Popatrzyła w lustro i ujrzała piękny połysk swoich ciemnych kosmyków. „Okej, może być”, pomyślała. „Teraz twarz… Co z nią zrobić?”

Powoli zaczęła nakładać make-up. Trochę podkładu, korektor, czarna kreska na górnej powiece, muśnięcie brązowego cienia i rzęsy.

– Kurczę, tusz suchy jak pieprz. – Ewa przypomniała sobie, że kiedyś dostała od Magdy sztuczne rzęsy. – Gdzie one są? – Nerwowo wywaliła z kosmetyczki wszystkie rzeczy do upiększania urody i… – Jest! – krzyknęła. – Cholera, nigdy nie przyklejałam rzęs… Jak to zrobić? – zastanawiała się głośno i poczuła w tej chwili potrzebę bycia młodszą. – Te wszystkie małolaty przyklejają rzęsy bez problemu, to i ja muszę to zrobić. Jezusie Nazareński, pomóż mi! Co ja gadam, przecież Jezus nie przyklejał sobie rzęs. Okej. Internet. YouTube.

Ewa chwyciła iPada i szybko znalazła tutorial przyklejania rzęs.

– Dobrze, to teraz moja kolej.

Powolutku nałożyła klej na rzęsy, chwilę odczekała i… udało się.

– Wow… co za firanki. – Uśmiechnęła się do siebie. – Teraz drugie oko… No, na coś ten internet się przydał – westchnęła.

Zatrzepotała rzęsami jak łania. Wyglądała coraz lepiej. Pomalowała usta czerwoną pomadką, potem założyła perłowe kolczyki i użyła zapachu uwielbianego przez Daniela. Wbiegła do sypialni, otworzyła szafę.

– Co ja mam na siebie włożyć?

Zobaczyła małą czarną wciśniętą pomiędzy inne ubrania. Sukienka robiła wrażenie dwadzieścia lat temu, ale teraz? Nerwowo zaczęła przeglądać wieszak po wieszaku i nic. Wróciła do małej czarnej.

– Dobrze, wezmę cię, ale proszę, nie bądź za ciasna.

Nie była.

– Teraz jeszcze buty… Cholerny haluks.

Uwielbiała szpilki, ale z wiekiem ból w stopie uniemożliwiał częste zakładanie butów na obcasie. Od czasu do czasu przemęczyła się i je zakładała, by potem pokutować przez następny dzień, mocząc stopy w solach i różnych dziwnych płynach.

Ewa stanęła przed lustrem i nie wierzyła w to, co widzi. Była elegancką, zadbaną starszą panią. „Jaką starszą? Nie starszą, a dojrzałą kobietą”, pomyślała. Mała czarna przed kolano i szpilki zrobiły dobrą robotę. Wyglądała rewelacyjnie. Już dawno się tak nie czuła i zapomniała, że w ogóle tak można. „Kochane dziewczyny”, pomyślała. „Obudziły we mnie tygrysa”.

Rozdział 2

 

 

Ewa wyszła do ogrodu i skierowała się w stronę swojego range rovera. Już odpalała silnik, kiedy w torebce zabrzęczał telefon. Jej twarz natychmiast się rozpromieniła.

– Cześć, mamuś. – Usłyszała najukochańszy głos na świecie. – Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Bardzo cię kocham i życzę ci jak najlepiej. Twoje życie musi wreszcie nabrać kolorów, więc bądź zdrowa i ciesz się tym życiem, ile się da. – Tosia szeptała, jakby ktoś ją podsłuchiwał.

Ewa była wzruszona. Osobami, których najbardziej teraz potrzebowała, były jej jedyna córka i wnuczka.

– Na pewno będę cieszyła się życiem, ale musisz przyjechać. Tak dawno cię nie widziałam.

W tle usłyszała cudowny głosik swojej wnuczki Kasi:

– Wszyśkiego najlepśego, babciu.

– Dziękuję, słoneczko. A kiedy przyjedziesz do babci? – Ewa poczuła wielką tęsknotę.

– Nie wiem. Mama powiedziała, że niedługo cię zobaćę.

– To czekam na ciebie, pamiętaj! – Kobieta poczuła wzruszenie, ale przyklejone rzęsy przypomniały jej, że nie może płakać. Otrząsnęła się.

– Mamuś, przyjedziemy na początku sierpnia, za niespełna dwa miesiące – zapewniała Tosia. – Wtedy zorganizujemy twoje urodziny. A co dzisiaj robisz?

– Właśnie jadę do Gdańska. Dziewczyny przygotowały dla mnie niespodziankę. Jak je znam, to wymyśliły coś głupiego, ale trudno. Dzisiaj mam sześćdziesiątkę, więc obiecałam sobie, że będę się dobrze bawić.

– Bardzo się cieszę. – W głosie Tosi słychać było rozbawienie. – Dobrze, że masz te psiapsiółki, przynajmniej się nie nudzisz.

– Z nimi nie da się nudzić. – Ewa zmieniła temat i zapytała: – Dlaczego nie dzwonisz na FaceTimie?

To było bardzo dziwne, bo przeważnie Tosia używała tej aplikacji, a dzisiaj dzwoniła normalnie przez telefon.

– Nie mam dostępu do internetu, coś mi się z nim stało i nie mogę się połączyć – wydukała z zakłopotaniem córka.

Ewa wiedziała, że jakby Tosia mogła, to zadzwoniłaby przez FaceTime’a. Skoro nie może, to nie może. Przyjęła to do wiadomości.

– Kochanie, muszę kończyć, bo przede mną długa droga. Jak dojadę do Gdańska, to zadzwonię – powiedziała ze smutkiem. – Ucałuj Phila i Kasię, do usłyszenia.

Podczas jazdy krętą drogą Ewa rozmyślała o życiu. Tosia jako nastolatka nie chciała wyjeżdżać z Polski, ale Ewa i Daniel próbowali ułożyć sobie życie w Wielkiej Brytanii. Zabrali dziewczynkę i wyjechali w nieznane. To były trudne czasy. Wydawać by się mogło, że bez znajomości języka szanse na dobrą przyszłość w Anglii są małe, jednak życie ułożyło się najlepiej, jak mogło. Dzięki pomocy dobrych Anglików rodzina zadomowiła się na obczyźnie, a potem już samodzielnie pokonywali kolejne etapy życia i rok po roku było im tam coraz lepiej.

Daniel ciężko pracował w budowlance i kiedy kupili pierwszy dom, a potem wspólnie go wyremontowali i sprzedali, doszli do wniosku, że to jest dobry sposób na zarabianie. I tak kupili następny dom i następny, aż w końcu zyski z tej działalności stały się ich podstawowym dochodem, który pozwolił im na zakup apartamentów i domów do wynajęcia, co ostatecznie stało się ich źródłem utrzymania. W międzyczasie Tosia dorastała, władała językiem angielskim lepiej niż polskim, skończyła studia i nawet nie przyszło jej do głowy, by wracać do Polski. Jej koleżanki również powyjeżdżały za granicę, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej. I tak powoli jej przyjaźnie z dzieciństwa przestawały istnieć i ograniczały się do znajomości na Facebooku.

Po śmierci Daniela Ewa kupiła apartament w Gdańsku, jej rodzinnym mieście. Nie musiała pracować, ponieważ dochody z wynajmowanych domów w zupełności wystarczały kobiecie na godziwe życie. Domek na Mazurach zakupili wspólnie z Danielem dziesięć lat temu i było to ich wymarzone miejsce. Spędzali tam wolny czas, przeważnie latem. Kochali je i byli tam bardzo szczęśliwi, choć prawda była taka, że szczęśliwi byli po prostu wszędzie tam, gdzie byli razem.

Pomimo sprzeciwów Tosi, kiedy ta była jeszcze nastolatką, rodzina zaaklimatyzowała się w Anglii i z pewnością to miejsce mogli nazwać swoim domem. Po studiach Tosia poznała Phila, dostała dobrą pracę, potem urodziła Kasię, miała własny dom i rodzinę, więc Ewa pomimo wielkiej miłości do córki postanowiła usunąć się lekko z jej życia i pozwoliła jej przeżyć je po swojemu. Wychowana w brytyjskich szkołach Tosia miała niekiedy inne poglądy i spojrzenie na wiele spraw, na co Ewa nie zawsze patrzyła przychylnie. Pomimo różnic córka zawsze była jej oczkiem w głowie, a teraz jeszcze wnuczka… Śliczna, malutka Kasia stała się jej nieopisaną radością i szczęściem.

Range rover jakby płynął po drodze. Ewa czuła się w nim komfortowo i bezpiecznie. Zawsze kochała luksus, którego tak bardzo brakowało jej w młodości. Daniel dawał jej to, co chciała, i dla niej gotów był na wszystkie życiowe wyzwania. Byli razem od osiemnastego roku życia. Na początku jako para, potem małżeństwo. Pasowali do siebie idealnie i tworzyli nierozłączną całość. Nieważne, czy byli biedni, czy bogaci – zawsze się przyjaźnili, kochali i wspierali. Po wyjeździe z Polski ich miłość rozkwitła jeszcze bardziej, bo tam byli sami, zdani tylko na siebie.

Do ojczyzny przyjeżdżali regularnie, chociaż po pewnym czasie zdali sobie sprawę z tego, że coraz bardziej odsuwają się od polskich realiów. Zmieniał się kraj, a przede wszystkim zmieniali się ludzie. Ewa kochała swoje przyjaciółki, ale i tu zauważała zmiany. Już nie widziała w nich tych beztroskich dziewczyn, tylko zapracowane kobiety, które za wszelką cenę chciały coś jeszcze osiągnąć. Kłopoty z mężami, zdrady, niesforne dzieciaki, odmienne poglądy polityczne i ciągły brak pieniędzy – to wszystko odcisnęło na nich piętno. Od czasów szkoły kobiety trzymały się razem, a w trudnych chwilach mniej lub bardziej wspierały się i sobie pomagały. Ta przyjaźń była wartościowa, dlatego wszystkie ją bardzo doceniały i podtrzymywały.

Ewa pomimo kilometrów dzielących ją od przyjaciółek regularnie dzwoniła, pamiętała o urodzinach, rocznicach ślubu i przez te wszystkie lata starała się być jak najbliżej nich. Po śmierci Daniela coraz częściej przyjeżdżała do Polski, aż w końcu postanowiła kupić apartament nad Motławą i przyjeżdżać tu na tak długo, jak tylko będzie chciała. Jej koleżanki – wszystkie oprócz Danki – ciągle pracowały i miały swoje życie, ale po pracy i w weekendy często znajdowały czas na wspólne plotki i lampkę wina.

Ewa żyła pomiędzy Polską a Anglią, chociaż ostatnio bardziej w Polsce. Mimo że Tosia i Kasia były dla niej najważniejsze, to Ewa miała w Gdańsku jeszcze rodziców, rodzeństwo i kuzynostwo. Rodzice byli w całkiem niezłej formie jak na osiemdziesięciopięciolatków, ale czasami potrzebowali pomocy, więc Ewa mogła być blisko nich, co było dla niej bardzo ważne.

Rozdział 3

 

 

Ewa wjechała na autostradę i spokojnie podążała w stronę Gdańska. Wyprzedzały ją wypasione fury, które traktowały autostradę jak tor wyścigowy. Co dziwne, kobieta jechała zgodnie z obowiązującą prędkością, ale większość wyprzedzających ją aut grubo ją przekraczała. Tak, to była jedna z niewielu rzeczy, które w Polsce ją irytowały. W mieście ludzie zawsze się spieszyli i kiedy Ewa sama zaczęła prowadzić samochód i jeździć zgodnie z przepisami, kierowcy jej wygrażali, pukali się w głowę, używali klaksonów i nagminnie siedzieli jej na tak zwanym tyłku. Ewa z natury była bardzo energiczną osobą, czasami choleryczką, ale za kierownicą zmieniała się w potulnego aniołka.

Teraz mknęła w stronę Gdańska dostojnie, słuchając Adele i popijając kawę kupioną na przydrożnej stacji benzynowej.

Jej sielankową podróż zakłócali kierowcy jadący z przeciwnej strony, którzy mrugali światłami. „Pewnie gliniarze stoją z radarem”, pomyślała.

Pokonała jeszcze kilometr i nagle samochody przed nią zaczęły zwalniać. „No proszę, i będzie korek”, przemknęło jej przez głowę. Nacisnęła hamulec i powoli samochód zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymał się na dobre. Po chwili Ewa wyłączyła silnik, bo postój zapowiadał się dłuższy, niż zakładała.

„Co tam się mogło stać?”, westchnęła. „Prawdopodobnie rozbił się jakiś samochód, który mnie wyprzedzał”, pomyślała i upiła łyk kawy. Korzystając z okazji, wysiadła, by rozprostować nogi. Inni również zaczęli wychodzić ze swoich aut.

Większość osób była ciekawa, co się stało, niektórzy rozchodzili się po autostradzie jak turyści na deptaku. Po dwudziestu minutach Ewa usłyszała sygnał karetki, która próbowała przedostać się do wypadku. Kierowcy w pośpiechu wsiadali do samochodów, by utworzyć korytarz życia. Ewa wskoczyła do swojego, chcąc zrobić miejsce dla służb medycznych, jednak stało przed nią jakieś audi, którego kierowca nawet nie odpalał silnika. Zauważyła, że w środku nie ma nikogo. „Co za palant”, pomyślała. „Na pewno poszedł sprawdzić, co tam się dzieje”. Wycofała więc, pomanewrowała nieco i udało jej się przestawić samochód na boczny pas.

Właściciela audi nadal nie było. Karetka wyła coraz głośniej, zbliżając się szybko do Ewy. W końcu ambulans utknął. Kierowcy pozostałych aut robili, co mogli, aby utorować miejsce dla karetki. W końcu pojawił się właściciel audi i przy akompaniamencie klaksonów oraz wyzwisk usunął auto na pobocze. Ewa w spokoju obserwowała sytuację. Karetka, rycząc niemiłosiernie, pojechała na ratunek, potem przejechał radiowóz i kolejna karetka. „To chyba coś bardzo poważnego”. Wzdrygnęła się na tę myśl. Ludzie znowu zaczęli opuszczać auta i Ewa zobaczyła osiłka wysiadającego z czarnego bmw. Facet kierował się w stronę audi.

– I co, dziadu? Przyjebał ci ktoś w cymbał? – zagrzmiał grubiańskim głosem.

Ewa opuściła niżej szybę, aby móc lepiej słyszeć.

– Nie wiesz, co to korytarz życia, baranie? – Jego głos unosił się coraz bardziej.

Kierowca audi siedział nieruchomo, jakby się bał napakowanego kolesia, ale w końcu otworzył drzwi i powoli wysiadł.

– Przepraszam pana, jestem lekarzem i pobiegłem zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Na szczęście było kilka osób, które już jej udzielały. W międzyczasie usłyszałem ambulans i przypomniałem sobie, że zostawiłem samochód na środkowym pasie. Wie pan, emocje.

Paker trochę odpuścił, ale do przedstawienia dołączyła blondyna z ustami jak u glonojada.

– Lekarz, a głupi jak but – zapiszczała. – Tam ludzie potrzebują pomocy, a ten se łazi. Trzeba myśleć, doktorku. Jakby mój stary tu był, to już zbierałbyś zęby.

Kierowca audi stał zrezygnowany i cierpliwie wysłuchiwał obelg ludzi znajdujących się trochę dalej oraz tego piszczącego blond glonojada. Mężczyzna odwrócił się tak, że Ewa mogła przyjrzeć się jego twarzy. Wtedy zamarła.

Ten mężczyzna był tak podobny do Daniela… Gdyby akurat nie siedziała, na pewno by upadła z wrażenia.

„Boże, co jest? Daniel ma sobowtóra? Takie rzeczy się zdarzają, ale nie tu, nie na autostradzie, tylko w filmach lub opowieściach innych ludzi. Dlaczego tu? Dlaczego w tym momencie, w dniu moich urodzin?”, kłębiły się w niej tysiące pytań. Jej twarz się zarumieniła. Kobieta poczuła gorąco w całym ciele, myśli przelatywały jej przez głowę w zawrotnym tempie. Gapiła się na kierowcę audi jak zahipnotyzowana.

W końcu nieco oprzytomniała. Wprawdzie docierały do niej krzyki ludzi, pisk blondyny i wulgarne słowa, ale ona patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, bez jednego mrugnięcia.

Otworzyła drzwi, wysiadła i skierowała się w stronę audi.

– Ludzie, uspokójcie się. – Jej głos brzmiał nienaturalnie. – Ten pan chciał udzielić pomocy, proszę się rozejść i wsiadać do samochodów, bo zaraz będzie trzeba jechać. Po co tyle agresji? Spokojnie… Najważniejsze, że karetka jest już na miejscu. To, że tu wrzeszczycie, niczego nie zmieni.

– Hej, paniusiu – usłyszała – jesteś adwokatem doktorka?

– Spierdalaj – rzucił ktoś.

Ewa opanowała kiełkujący w niej strach i spokojnie odpowiedziała na zaczepkę:

– Ja pana nie obrażam, więc proszę darować sobie te wulgaryzmy. Proszę, wsiadajmy do samochodów i się uspokójmy.

Facet z audi patrzył na nią z wdzięcznością i nawet lekko się uśmiechnął.

– Dziękuję – powiedział w jej stronę.

Ewa spojrzała głęboko w jego oczy, które wydały jej się niezwykle ciepłe i dobre. Czuła, że cała dygocze, i nie wiedziała, czy to ze strachu, że oberwie, czy dlatego, że zobaczyła, w jej przekonaniu, ducha.

Ludzie powoli zaczęli rozchodzić się do samochodów, mrucząc coś pod nosem. Blondyna wsiadła do swojego citroena, pokazując Ewie środkowy palec. Z kolei mężczyzna z audi skinął do niej ręką, jeszcze raz jej dziękując, tym razem bez słów, i zamknął drzwi swojego pojazdu. Ewa wróciła do auta i głęboko westchnęła. W głośnikach wciąż rozbrzmiewał głos Adele, a ona usiadła i oparła głowę o kierownicę. Powoli dochodziła do siebie.

Siedziała tak przez chwilę z zamkniętymi oczami i wsłuchiwała się w kojący głos piosenkarki. W pewnym momencie usłyszała pukanie w szybę. Podniosła głowę i zobaczyła pana doktora. Otworzyła powoli okno.

– Jeszcze raz pani dziękuję i przepraszam, że znalazła się pani w takiej sytuacji. To moja wina, dałem się ponieść emocjom. Tam był straszny wypadek. Wygląda na to, że zginęło dwoje dorosłych ludzi, ale dwójka małych dzieci chyba przeżyje. – Patrzył na nią ze smutkiem, a ona wbiła w niego swoje przerażone oczy.

– To tylko zwykły ludzki odruch – powiedziała spokojnie. – Nie ma za co dziękować. Proszę jechać ostrożnie, bo chyba powoli samochody zaczynają ruszać. – Wskazała palcem przed siebie.

Mężczyzna szybko ruszył w stronę swojego samochodu i jeszcze raz rzucił spojrzenie w jej kierunku, a potem trzasnął drzwiami i odpalił silnik.

Ewa zastanawiała się, jak dwóch obcych sobie ludzi może być tak do siebie podobnych. Daniel był dla niej niepowtarzalny, męski, piękny i wydawało się, że nie ma drugiego takiego. Mężczyzna z audi miał podobny wzrost, figurę, twarz i uśmiech jak jej mąż. Uśmiech, którego Ewie tak bardzo brakowało.

Kobieta ruszyła za samochodami, które powoli przesuwały się do przodu. Dojechała do miejsca wypadku i zobaczyła ciężarówkę oraz wbite w nią mitsubishi. Obok leżały dwa ciała przykryte czarną folią, koło nich stali lekarze, płaczące dzieci i policja. Przerażający widok.

Ewa popatrzyła na jedno z dzieci, na oko siedmioletnie, które głośno wołało:

– Mamo, mamo!

Ścisnęło ją w gardle.

– Boże, jaka tragedia – wyszeptała.

Nacisnęła na gaz i ruszyła przed siebie. Samochody, które stały w korku, zaczęły ją wyprzedzać, jakby przykry wypadek niczego nie nauczył tych bezmyślnych kierowców. Nie jechała wolno, poruszała się zgodnie z przepisami, a jednak chętnych na kolejną tragedię nie brakowało.

Audi jechało gdzieś przed nią i w końcu zniknęło jej z pola widzenia. Ewa poczuła smutek, bo nie wiedziała, kim był kierowca, gdzie pracuje, gdzie mieszka oraz jak ma na imię, i miała wrażenie, że nigdy więcej nie zobaczy sobowtóra swojego męża. „Może to i lepiej”, pomyślała. „Daniel był tylko jeden”.

Rozdział 4

 

 

Ewa zaparkowała range rovera na parkingu podziemnym, otworzyła torebkę i zaczęła nerwowo szukać kluczy. Jej torebka zawsze wyglądała tak samo: pełna niepotrzebnych drobiazgów i wizytówek, więc znalezienie w niej czegokolwiek było nie lada wyzwaniem. Wsiadła do windy i nacisnęła przycisk drugiego piętra. Kiedy wysiadła i doszła do drzwi, zza rogu wyszła jej sąsiadka.

– Dzień dobry. – Pani Zosia uśmiechnęła się szczerze. – Wszystkiego najlepszego, pani Ewuniu, podobno ma pani dzisiaj urodziny.

– Tak, mam, ale skąd pani wie? – Ewa była bardzo zaskoczona.

– A wie pani, jak to sąsiedzi, zawsze wszystko wiedzą. Pięknie dzisiaj pani wygląda, aż miło popatrzeć – zmieniła temat.

– Dziękuję bardzo. Jestem umówiona z koleżankami, ale jak będzie pani miała trochę czasu w przyszłym tygodniu, to zapraszam na kawę. Tak naprawdę to nie ma się czym chwalić, w końcu mam już sześćdziesiątkę.

– Nie widać, wygląda pani pięknie, zwłaszcza dzisiaj. A te rzęsy! Cudo.

Ewa poczuła, jak się rumieni.

– Jest pani bardzo miła, ale wieku się nie oszuka. Życzę miłego dnia i do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Ewa, patrząc w oczy sąsiadce, uścisnęła jej dłoń na pożegnanie i grzecznie skinęła głową.

Odwróciła się i włożyła klucz do zamka. Przekręciła go dwa razy, pchnęła drzwi i w tym momencie usłyszała wrzaski, śmiechy oraz śpiewy.

– Happy birthday, Ewa, wszystkiego najlepszego!

Poleciało konfetti. Jej koleżanki śmiały się i wykrzykiwały głośno życzenia, z kuchni wyszło parę osób. Ewa zobaczyła rodziców, którzy ze wszystkimi dziarsko śpiewali Sto lat. W tym momencie poczuła czyjś dotyk, popatrzyła w dół i zobaczyła swoją wnuczkę, która przykleiła się do jej nogi.

Tosia wyszła z sypialni z wielkim balonem i ze śpiewem na ustach:

– Happy birthday, mamuś!

Ewa stała oszołomiona, po raz pierwszy zabrakło jej słów. Jedyne, co mogła wykrztusić, to „dziękuję”. Stała jak wryta. Po chwili wzięła na ręce Kasię i się rozpłakała ze wzruszenia. Płakała i śmiała się na przemian. Kiedy weszła do salonu, zauważyła, że ktoś go udekorował – pokój był pełen balonów, kwiatów, a na środku stał wspaniale przyozdobiony stół.

Jej przyjaciółki były radosne i dumne z niespodzianki, jaką przygotowały. Magda przepchnęła się do Ewy i przywitała ją ciepłym uściskiem.

– Kochana, jak ty cudownie wyglądasz. – Cały czas ściskała Ewę. – Przepięknie się ubrałaś.

– Nie płacz, Ewciu, rzęsy! Rzęsy się odklejają! – wrzeszczała rozbawiona Wanda.

– W cholerę z rzęsami – szlochała Ewa. – Będę ryczeć, bo tego się nie spodziewałam. Jak weszłyście do mieszkania? Jakim cudem znalazły się tutaj Tosia z Kasią? Przecież rozmawiałam dzisiaj rano z Tosią… Ach tak, to dlatego nie rozmawiała ze mną na FaceTimie, bo była już w moim mieszkaniu. Wy podstępne małpy! – krzy-czała Ewa, śmiejąc się i płacząc równocześnie.

Podeszła do niej jej mama i obiema dłońmi objęła jej twarz.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Mama zawsze działała na Ewę kojąco.

Tata nie krył wzruszenia, broda mu się trzęsła i trudno było mu coś powiedzieć. Pocałował córkę w czoło, a potem w rękę.

„Kochani rodzice, jakie to szczęście, że jeszcze ich mam”, pomyślała Ewa, uścisnęła mocno ojca i przyciągnęła do siebie mamę.

– Kocham was – wyszeptała.

Muzyka grała głośno, dziewczyny jak zwykle zachowywały się niczym rozwrzeszczane dzieciaki, rodzice przycupnęli na wygodnej kanapie, a Tosia bawiła się z Kasią balonami. Ewa spojrzała na białą komodę, na której stał obrazek z przeszłości. Była tam na zdjęciu z Danielem, szczęśliwa, kochana i kochająca. Przez ostatnie dwa lata, kiedy tylko była w tym mieszkaniu, patrzyła na tę fotografię i zawsze się uśmiechała.

Tosia podeszła do matki i teraz to ona mocno ją objęła.

– Tata jest z nami i śmieje się tak samo jak my wszyscy. – Tosia patrzyła matce prosto w oczy. – Mamo, wiem, że nigdy nie pogodzisz się z jego śmiercią, ale zacznij żyć. Jestem pewna, że tata chciałby tego samego. Nigdy nie lubił, jak się smuciłaś, i jest teraz pewnie wkurzony, że przez niego cierpisz.

– Wiem, córcia, wiem, ale ja inaczej nie potrafię. Bez niego mnie nie ma, nie istnieję, a moje ciało porusza się bez duszy.

– Przestań tak mówić, mamo. Jestem jeszcze ja i jest Kasia. Żyj dla nas. Mam dla ciebie niespodziankę i musisz mi obiecać, że dasz się ponieść chwili. – Tosia była podekscytowana.

– Nie uważasz, że wystarczy niespodzianek na dzisiaj? Co masz, mów, proszę, bo i ja teraz jestem ciekawa.

– Uwaga, uwaga! – Tosia stuknęła łyżeczką w szklankę, zwracając na siebie uwagę rozbawionych gości. – Wszystkim tu wiadomo, że spotkaliśmy się dziś, by uczcić urodziny mojej mamy. Mamy młodej, pięknej i bogatej.

Zgromadzeni goście zaczęli gwizdać, wrzeszczeć i skandować:

– E-wa, E-wa, E-wa!

– Chciałabym was prosić o chwilę ciszy. – Tosia machnęła ręką. – Słuchajcie, pozwoliłam sobie przygotować prezent dla mamy, ale również dla jej przyjaciółek, bo wiem, jak bardzo mama jest z nimi szczęśliwa. Tutaj jest małe pudełeczko, więc proszę cię, mamuś, podejdź, otwórz i przeczytaj.

Koleżanki Ewy wreszcie zamilkły i wpatrywały się w przyjaciółkę, która podeszła do Tosi i wzięła pudełeczko. Starannie je rozpakowała.

– Szybciej, szybciej! – krzyknęła Wandzia.

Ewa powoli wyciągnęła z pudełka kopertę i jeszcze wolniej zaczęła ją rozrywać. Napięcie narastało jak na rozdaniu Oscarów.

– No więc – Ewa z premedytacją przedłużała tę chwilę – mam tu cztery bilety lotnicze do… – jubilatka aż usiadła – …do Włoch. I opłacony siedmiodniowy pobyt w kamiennym domku z basenem w Toskanii – dokończyła. W ręku trzymała folder z budynkiem usytuowanym w przepięknej scenerii.

Goście zwariowali, krzyczeli i się ściskali. Cztery kobiety rzuciły się na biedną Tosię, krzycząc:

– To-ska-nia! To-ska-nia! To-ska-nia!

– Ale dlaczego my, a nie ty? – Magda opanowała emocje.

– Ja muszę wracać do Anglii, a wy trochę się pobawcie. Mama będzie szczęśliwa i to jest dla mnie najważniejsze na świecie. – Tosia nie mogła przestać się śmiać. – Podoba ci się prezent, mamuś?

– Dzisiaj za dużo się dzieje. Wszystko mi się podoba, wszystko! – Jeszcze raz uściskała córkę. – Wiesz, że jestem już za stara na takie emocje.

Ewa poczuła, że odklejają jej się rzęsy, bo zaczęły łaskotać ją w powieki. Oderwała je jednym ruchem ręki i krzyknęła:

– Która z was ma tusz do rzęs!? Widzicie, co narobiłyście? Miałam wyglądać jak milion dolarów, a przez was wyglądam jak podarte sto złotych – wyjaśniła, trzymając kępkę rzęs w dłoni.

– Olej to! – Danka podała jej kieliszek szampana. – Pij, to się rozluźnisz.

– Ewcia, chodź do łazienki, dam ci tusz. Podmalujesz sobie oko – wtrąciła Magda.

– Okej! – Ewa odstawiała kieliszek i grożąc palcem Wandzi, parsknęła: – Tylko proszę mi tu nie wrzucać tabletki gwałtu.

– To się zobaczy. – Wandzia uśmiechnęła się krzywo. – Przydałby ci się szybki numerek, nie uważasz?

– Ani mi się waż! – Ewa posłała buziaka w kierunku przyjaciółki.

Kobiety weszły do łazienki. Ewa stanęła przed lustrem.

– O mój Boże! – Zaczęła poprawiać włosy i przecierać oczy. – Daj mi ten tusz, bo od tego płaczu wyglądam jak siedem nieszczęść. To było dla mnie zaskoczenie roku, przecież miałyśmy spotkać się u Wandy. Nieźle mnie wkręciłyście. Czyj to był pomysł?

– Tosi – odrzekła krótko Magda. – Wszystko zorganizowała z nami przez telefon. Dzisiaj rano przyleciała, miała klucze do twojego mieszkania, więc jeszcze zdążyłyśmy udekorować chatę. Fajna ta twoja Tosia, a Kasia to prawdziwy słodziak. Nadmuchiwała z matką balony, dekorowała stół, a potem ubrała się w tę piękną sukieneczkę i zaczęła tańczyć. Śmiała się, ciągle coś mówiła, śpiewała… Cudowna laleczka.

Ewa słuchała Magdy ze wzruszeniem i przypomniała sobie słowa Tosi.

– Tak, mam jeszcze te dwie cudowne dziewczynki i mam dla kogo żyć – powiedziała, patrząc w lustro. – Muszę się wziąć w garść, tak dalej być nie może. Spędzimy w Toskanii fantastyczny czas. Bardzo się cieszę, że jadę z wami. Byłam we Włoszech, ale nigdy w Toskanii. Wiem, że to piękne miejsce, dlatego tym bardziej się cieszę, że wy będziecie mogły zobaczyć je ze mną.

– Będzie super. – Przyjaciółka nie miała wątpliwości, że wycieczka będzie udana.

Magda była za granicą tylko na saksach w rfn-ie, ale nigdy dla przyjemności. Przez długie lata pilnowała swojego biznesu i wydawało się jej, że jak zachoruje lub wyjedzie, to biznes padnie. Nie mogła liczyć na pomoc rodziny, a zwłaszcza Piotra – swojego męża. To on namówił ją na otwarcie restauracji. Zapożyczyli się w banku, zatrudnili personel, wydali mnóstwo pieniędzy na kuchnię i wystrój sali. Od początku nie szło dobrze. Ciągłe kłopoty z ludźmi: ten nie przyszedł, tamten zaspał, inny wziął pierwszą pensję i już nigdy więcej się nie pokazał.

Kucharze to najbardziej zarozumiali ludzie, jakich do tej pory poznała. Każdy uważał się za Gordona Ramsaya, ale z jakością gotowania było tak sobie. Wymagania finansowe mieli wygórowane, ale w zamian nie dawali nic.

Obrażali się z byle powodu i bardzo często odchodzili do innych restauracji, bo zapotrzebowanie na kucharzy było ogromne. Wtedy Magda sama wpadała do kuchni, dwoiła się i troiła, i tak aż do chwili zatrudnienia kolejnego nadąsanego kucharza, który przez jakiś czas ją wyręczał.

Piotr natomiast niczym się nie przejmował. Jak tylko zaczęły się kłopoty, coraz częściej pił. Nawalał prawie codziennie i w końcu Magda przestała na niego liczyć. Pracowała jak wół, bo o ratach trzeba było pamiętać, ludzi opłacać, a składki zus ją dobijały. Tak przetrwała dziesięć lat, ale to wszystko doprowadziło ją do nerwicy, stanów lękowych i… rozwodu z Piotrem.

Sprzedała restaurację, co uważała za szczęśliwy traf. Według niej znalazł się taki sam głupi jak ona, z głową pełną marzeń, kto kupił ten biznes i wpadł jak śliwka w kompot. Spłaciła długi i po paru latach wreszcie poczuła się wolna.

Przez jakiś czas nie mogła znaleźć sobie miejsca. Energia ją roznosiła i nie miała gdzie jej spożytkować. Łapała jakieś dorywcze prace, aż w końcu zatrudniono ją w korporacji. Tam czuła się dobrze, bo umiała ciężko pracować, więc oddała się temu bezgranicznie i przy okazji zaczęła nieźle zarabiać, nie martwiąc się o pensje dla ludzi czy ubezpieczenie. Budowała życie od nowa – sama, ale szczęśliwa. Podczas urlopu nie chciała wyjeżdżać na zagraniczne wojaże, bo zacisze jej małej kawalerki w zupełności jej wystarczało. Potrafiła przeleżeć tydzień w łóżku, oglądając bezsensowne programy i popijając wino w ciągu dnia, a wieczorem spotykała się z koleżankami lub gadała z Ewą na FaceTimie.

Tosia zadzwoniła do niej miesiąc temu i zdradziła jej plany imprezy niespodzianki. Przy okazji poprosiła ją o załatwienie sobie siedmiu dni urlopu w konkretnym terminie. Nie powiedziała, o co chodzi, tylko oznajmiła: „Zaufaj mi, ciociu”, i to było wszystko. Magda uważała Tosię za bardzo rozgarniętą osobę, więc zaufała jej w pełni, czekając na to, co się wydarzy.

Rozdział 5

 

 

Ewa poprawiła makijaż i wsłuchana w takt muzyki dobiegającej z salonu, wyszła tanecznym krokiem z łazienki, a za nią roześmiana Magda – ruszając krągłymi biodrami i podnosząc ręce nad głowę, bujała się niczym osiemnastolatka.

W końcu Tosia wyniosła z kuchni urodzinowy tort, postawiła go na stole i przywołała wzrokiem swoją mamę.

Ewa trzymała Kasię na rękach, ale podeszła do stołu i podziwiała tort. Był absolutnie perfekcyjny. Kiedyś nie robiło się takich, ten był po prostu dziełem sztuki. Nigdy dotąd nie widziała takiego wspaniałego – był w kształcie kapelusza z dużym rondem, na którym leżały świeże owoce i jadalne kwiaty. Był tak piękny, że Ewa aż poczuła żal na myśl o pokrojeniu go. Pomiędzy kwiatami zauważyła świeczki w kształcie cyferek, które oznajmiały jej wiek – sześćdziesiąt lat. Zebrani goście krzyczeli:

– Pomyśl marzenie i dmuchaj!

Kasia swoim piskliwym głosikiem powtarzała:

– Babcia, wish! Wish! Make a wish!

Ewa zastanowiła się przez chwilę. Wiedziała, że jej prawdziwe marzenie nigdy się nie spełni, więc szybko wymyśliła awaryjne i krzyknęła:

– Chcę być znowu szczęśliwa! – I zdmuchnęła świeczki.

Goście ponownie wiwatowali na jej cześć i zaczęli śpiewać Sto lat.

Szampan się lał, muzyka grała, każdy tańczył i zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy przez to zapomnieli, że mieszkanie Ewy znajduje się w prestiżowej lokalizacji i wypadałoby powiadomić sąsiadów o takiej imprezie.

Kilka minut po dwudziestej drugiej ktoś zapukał do drzwi.

– O shit! – przeklęła Tosia i pobiegła otworzyć, wiedząc już, że będą z tego kłopoty.

Ewa tańczyła i kątem oka widziała córkę rozmawiającą z jakimś sąsiadem lub sąsiadką. Gdy dziewczyna zamknęła, odwróciła się blada jak ściana i usiadła w fotelu.

– Co się stało? – Zaniepokojona Ewa podbiegła do Tosi.

Dziewczyna nie mogła mówić. Patrzyła na matkę i dopiero po chwili powiedziała:

– Musimy trochę przyciszyć muzykę.

– Dobrze, ale dlaczego tak zbladłaś, kochanie? Co się stało? Ktoś ci coś powiedział? – dopytywała zniecierpliwiona.

– To był sąsiad, ale był tak podobny do taty, że w pierwszej chwili pomyślałam, że zobaczyłam ducha.

– O nie! Facet z audi! – Ewa aż kucnęła.

Widziała, że Tosia nie rozumie i patrzy na nią pytająco.

– O czym ty mówisz, mamo?

Ewa opowiedziała jej wszystko – o wypadku na autostradzie i o kierowcy lekarzu. Zapewne miała wtedy taką samą minę jak Tosia w tej chwili.

– Myślisz, że to ten sam facet? – Tosia nie dowierzała.

– Jakby było ich więcej, to chybabym zwariowała. – Ewa schowała twarz w dłoniach. – Jeden sobowtór wystarczy. Dlaczego ten facet mnie tak dzisiaj prześladuje? A na dodatek jest moim sąsiadem…

– Czyżby tata sobie żartował? – zapytała Tosia i szybko przyznała, że po ojcu można by się było tego spodziewać. Zawsze miał poczucie humoru i dystans do siebie. – Mówiłam ci, że jest tutaj z nami i pewnie się śmieje z naszych głupich min. – Córka Ewy powoli dochodziła do siebie i nawet ta sytuacja zaczęła ją bawić. – Tato, przestań nam to robić, to nawet nie jest śmieszne. – Dziewczyna gadała sama do siebie, uśmiechając się pod nosem. – Hej, mamuś, a może poderwij tego faceta…

Tosia nie zdążyła dokończyć, bo matka machnęła przecząco ręką i się żachnęła:

– Nigdy!

Ewa zastanawiała się, jak to możliwe, że prawie przez dwa lata nie spotkała sąsiada na klatce schodowej, w windzie lub na parkingu, a dzisiaj napatoczył się dwa razy.

– A niech to – otrząsnęła się.

Danka chwiejnym krokiem podeszła do Ewy.

– Kochana, za trzy dni jedziemy do Toskanii, jesteś w stanie w to uwierzyć? Będziemy pić, palić, bzykać się i świntuszyć. Tośka zrobiła nam superniespodziankę. Zostawię na tydzień ten cały bajzel, nikt mi nie będzie marudził, kłócił się ze mną i mnie obrażał. Tosiu, kocham cię! I ciebie, Ewuniu, też kocham, ale nie będę cię bzykać, nie jesteś w moim typie. Ja lubię konary, duże i zwinne. – Dance plątał się język, bo szampan stanowczo uderzył jej do głowy. – Jestem nawalona – przyznała – ale jestem dzisiaj szczęśliwa, bo tak ogólnie to mam przejebane życie. Marcin to chuj, nie zasługuje na mnie. Ja jestem dobra, nie zdradzam go, piorę mu gacie, gotuję, a on co? Przynosi do domu kasę, ale pieprzy wszystko, co się rusza. Po co mi kasa, jak mój chłop już nawet nie chce ze mną spać? Jak się upomnę, to potrafi mi przywalić.

Ewa wiedziała, że Marcin nie jest aniołem, ale nigdy wcześniej nie słyszała o tym, by był damskim bokserem.

– Co ty mówisz, Dana? Upiłaś się na smutno czy Marcin naprawdę cię leje?

– Upiłam się, ale mówię prawdę: to chuj i tyle. – Danka chwiała się na nogach, ale buzia jej się nie zamykała. – Wyobrażasz sobie, że ten chuj… no tak, chuj… przyprowadził do domu czterdzieści lat młodszą panienkę i rżnął ją, jak byłam w domu? Wyszłam, bo inaczej wzięłabym nóż i zabiła chuja i tę jego gówniarę. Upokarza mnie codziennie, psychicznie i fizycznie. Wyprowadzę się, ale jak ja będę żyć bez tego chuja? Utrzymywał mnie ponad trzydzieści lat, a teraz jestem w czarnej dupie. Nie mam pieniędzy, doświadczenia zawodowego, nikt mnie nie przyjmie do pracy, no chyba że na zmywak – bełkotała.

Ewa rozmawiała z Danką prawie codziennie i nigdy, ale to nigdy przyjaciółka jej o tym nie mówiła. Na pytanie o to, co u Marcina, odpowiadała: „No wiesz, jaki on jest, jest zapracowany, zestresowany, ale jest dobrze”. Dlatego Ewa nigdy nie przypuszczała, że dzieje się coś niedobrego. Ale że aż tak? Dlaczego nic nie mówiła i przechodziła przez to sama?

Jubilatka objęła Dankę i podprowadziła ją do kanapy, gdzie ta rymsnęła jak kłoda.

– Nie pij już, Danuśka, a jutro pogadamy. Zostaniesz dzisiaj u mnie na noc, a potem coś wymyślimy. – Troskliwie głaskała ją po głowie. – Dam ci kawałek tortu, chcesz?

– Nie, bo się zrzygam.

Pomysł z tortem nie był dobry, więc Ewa usiadła koło Danki i chwyciła ją za rękę.

– Słuchaj, nie zasługujesz na żadne psychiczne ani fizyczne maltretowanie, więc nie wrócisz do tego chuja. – W tym momencie Ewa uzmysłowiła sobie, że chyba jest pijana, bo ona nigdy nie przeklinała. Najgorszym przekleństwem w jej ustach było „cholera” lub „kurde”. – Jutro pojedziesz po swoje ciuchy, spakujesz się na wyjazd, a po powrocie coś wymyślimy. Teraz jesteśmy, delikatnie mówiąc, najebane… – Ku swojemu zdziwieniu znowu przeklęła.

Rodzice mieli już dosyć imprezowania.

– Będziemy się zbierać, późno już. Wpadnij do nas przed wyjazdem. – Mama narzuciła na siebie szal, ucałowała Ewę, Tosię i śpiącą Kasię, po czym chwyciła ojca pod pachę. – Idziemy, staruszku. Do zobaczenia! – krzyknęła do wszystkich pozostałych.

– Do widzenia! – odkrzyknęła Wandzia, a po chwili dodała: – Pięknie się państwo trzymacie. Tylko pozazdrościć.

Impreza przycichła. Kasia spała jak zabita. Tosia przeniosła ją do sypialni, a potem usiadła na kanapie koło matki i cioci Danusi.

– Co tak sobie tu siedzicie?

– Planujemy – wymamrotała Danka, podnosząc powoli głowę.

– Można wiedzieć co?

– Życie, kochana, życie.

– Aha. – Tosia zrozumiała, że nic z tych podpitych bab więcej nie wyciągnie. Jak długo żyje, nie widziała matki na takim rauszu. To było nawet komiczne.

Wandzia i Magda pożegnały pozostałych gości, bo Ewa machnęła tylko ręką, wolno cedząc słowo „dziękuję”.

W pokoju panował bałagan: kieliszki i talerzyki leżały gdzie popadło, na podłodze rozsypane były konfetti i popękane balony – ogólnie wszędzie był taki bajzel, jakiego to mieszkanie jeszcze nie widziało.

Tosia położyła się przy Kasi. Wanda próbowała posprzątać ten rozgardiasz. W końcu machnęła jednak ręką i położyła się koło Tosi. Madzia natomiast dołączyła do śpiących na kanapie na siedząco dwóch pań i tak zakończył się ten dziwny, pełen niespodzianek i nieoczywistych zdarzeń dzień.

Rozdział 6

 

 

Ewa otworzyła oczy i poczuła silny ból głowy. Była piąta rano. Pomimo to kobieta była wesoła i czuła w sobie radość. Pierwszy raz od ponad dwóch lat poczuła ekscytację. Przypomniała sobie tę niezapomnianą urodzinową imprezę i na myśl o wczorajszym wieczorze się uśmiechnęła. Dzięki przyjaciółkom i najbliższej rodzinie poczuła się znowu szczęśliwa.

Ewa postanowiła zatroszczyć się o te nowe uczucia i zmienić podejście do życia. Powoli rozumiała, że może cieszyć się przyjemnymi chwilami, a jednocześnie ciągle pamiętać o ukochanym Danielu. Miała przed sobą jeszcze wiele lat życia, które zamierzała spędzić najlepiej, jak się da.

Te postanowienia i rozmyślania nad życiem zakłóciła Danka, która opierała się na jej lewym boku w pozycji siedzącej, lekko pochrapując z otwartą buzią. Ewa szturchnęła ją delikatnie, ale ta nie zareagowała. Popchnęła ją drugi raz, trochę mocniej, i wtedy Danka opadła na poduszkę leżącą obok. Jej nogi zwisały na podłogę, więc tkwiła w pozycji półleżącej. Madzia zwinięta w kłębek okupowała przeciwną stronę kanapy.

Ewa popatrzyła na bałagan w salonie, lecz przeszła nad nim obojętnie i weszła do sypialni. Tam spała Kasia w ramionach Tosi, a obok Wandzia w majtkach i staniku, rozkraczona jak samolot, zajmując dwie trzecie łóżka.

„Istny burdel”, pomyślała wczorajsza jubilatka, a ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Poszła do łazienki, wyciągnęła tabletki i łyknęła dużą dawkę ibuprofenu. Popiła szklanką wody i jednym haustem wciągnęła zawartość drugiej szklanki.

„To jest chyba kac”, przeszło jej przez myśl, chociaż do końca nie była przekonana, gdyż wcześniej nigdy kaca nie miała.

– Przez sześćdziesiąt lat nie byłam tak pijana, jak wczorajszej nocy – burczała pod nosem.

Niby nie piła dużo, trochę szampana pomieszanego z winem, ale efekt był nie do zniesienia. Wróciła do salonu i przez chwilę zastanawiała się, gdzie się położyć. Nie chciała budzić śpiącego towarzystwa, więc cichutko zrzuciła poduchy z kanapy, rozłożyła koc i zaległa na podłodze jak pies, przykrywając się drugim kocem. Zasnęła.

 

***

 

Obudził ją brzęk filiżanek. Leniwie popatrzyła na sufit i zdała sobie sprawę, że leży na podłodze. Ból głowy lekko ustał, natomiast ból pleców był niemiłosierny.

– Dzień dobry, śpiąca królewno. – Tosia była w świetnym humorze. – Kawy?

Ewa przeciągnęła się leniwie i znowu poczuła ból w plecach.

– Tak, poproszę, tylko jest jeden problem. Chyba źle spałam i mnie pokręciło. Nie mogę się podnieść. Pomożesz?

Tosia podeszła do matki, delikatnie złapała ją za rękę i lekko pociągnęła w górę. Ta z grymasem na twarzy podniosła się z podłogi i stanęła na nogi.

– Chryste Panie, jaki ból – marudziła.

– Mamo, ty się nie wygłupiaj. Ja dzisiaj wylatuję, więc kto będzie ci pomagał?

– Nie martw się, wezmę kilka tabletek i mi przejdzie. To nie pierwszy raz. – Ewa trzymała rękę na plecach i próbowała niezdarnie je rozmasować. – Widzisz, kochanie, twoja mama to już staruszka. Zobacz, co się ze mną porobiło, jak tylko skończyłam sześćdziesiąt lat – próbowała żartować, ale od razu wzięła pigułki.

– Jaka tam staruszka? Napiłaś się i tyle. Jakbyś spała jak człowiek, to nic by ci nie było. – Tosię najwyraźniej bawiła ta sytuacja.

Z sypialni wybiegła Kasia i rzuciła się w stronę Ewy.

– Babcia, babcia! – krzyczała.

– Kochanie, babcia trochę źle się czuje i nie może cię wziąć na ręce.

Tosia chwyciła dziecko, zanim doskoczyło do Ewy, i posadziła Kasię na krześle.

– Uważaj, skarbie, bo babcia jest dzisiaj chora. Zjesz jajka?

Dziewczynka wyglądała na zdziwioną. Przyjechała do babci, a ta nawet nie może jej wziąć na ręce? Spojrzała na Ewę z wyrzutem.

– Masz katar?

– Nie.

– Boli cię brzuszek?

– Nie, kochanie.

– To co ci jest?

Z kanapy dobiegł je zachrypnięty głos:

– Starość! – Magda przecierała oczy. – Starość – powtórzyła. – Danka! Wstawaj, śpiochu, i zamknij buzię, bo wyglądasz jak dzban. Dana, budź się. – Szarpnęła koleżankę, a ta wydobyła z siebie głos jak lew:

– Mmm… Poczekaj, nie szarp mnie, ja jeszcze śpię.

– Pijaku jeden, budź się i nie rób wstydu przed dzieckiem. – Magda nie dawała za wygraną.

W tym momencie do salonu weszła Wanda z rozmazanym makijażem, z podpuchniętymi oczami, w samej bieliźnie.

– Co tak się drzecie, która godzina? – Spojrzała na zegar wiszący w kuchni. – Ósma? Co wy, Boga w sercu nie macie? – Chwyciła koc z podłogi i narzuciła na siebie. – W niedzielę to ja o tej porze jeszcze śpię.

– Doprowadź się do porządku, bo ci botoks spływa i masz worki pod oczami. – Danka wysiliła się na złośliwość.

– Ale śmieszne. – Wandzia nie przejęła się uwagą koleżanki.

Robiła, co mogła, żeby trochę oszukać czas, więc regularnie odwiedzała salony kosmetyczne, od czasu do czasu poprawiała urodę botoksem, codziennie dbała o perfekcyjny makijaż i nie szczędziła pieniędzy na nowe ubrania.

Była zadbaną kobietą, choć jej dzisiejszy wygląd tego nie potwierdzał. Pracowała jako recepcjonistka w prestiżowym biurowcu, więc jej wygląd miał znaczenie. Poza tym jej partner, z którym miała dwójkę dzieci, nie skąpił na zachciankach Wandzi. Chciała powiększyć piersi, to powiększyła. Chciała zrobić operację nosa, też zrobiła. Heniek chciał mieć piękną partnerkę, którą mógł się pochwalić przed kolegami, więc inwestował. Pieniądze dla niego nie miały większego znaczenia. Dobrze zarabiał i dużo wydawał. Chyba kochał Wandzię, bo przeżyli razem grubo ponad trzydzieści lat, ale o małżeństwie nie chciał słyszeć.

Ich dzieciaki powyjeżdżały za granicę, jak tylko skończyły studia, i od tej pory Wandzia z Heńkiem żyli jak w czasach narzeczeństwa. Mieli czas jadać w restauracjach, odwiedzać znajomych, chodzić do teatru lub kina, wyjeżdżać na wakacje. Niczego im nie brakowało i byli na swój sposób szczęśliwi.

Wszystkie kobiety usadowiły się w kuchni i czekały cierpliwie na kawę, którą Tosia nalewała jedna po drugiej.

– Robię jajka na miękko, czy któraś z cioć sobie życzy? – Tosia miała bardzo dobry humor, widząc zblazowane, jeszcze nie w pełni trzeźwe panie.

– Brrrr… Ja dziękuję – rzekła Danka.

– Ja dwa poproszę – powiedziała Magda, szukając popielniczki. – Idę na balkon, muszę zapalić.

Pozostałe panie zamówiły po jednym jajku i czekając, aż się ugotują, zaczęły powoli sprzątać wczorajszy bałagan, od czasu do czasu popijając łyk kawy. Ewa chodziła zgięta wpół, ale tabletki już zaczynały działać, więc poczuła się trochę lepiej.

– Fajna impreza. – Wandzia naciągała na siebie ciągle osuwający się koc. – Szkoda, że nie widziałaś swojej miny, Ewciu. Bezcenna. Tosia stanęła na wysokości zadania i wszystko się udało, tak jak zaplanowałyśmy. Nieco się spóźniłaś, podróż miała trwać trzy godziny i trochę się denerwowałyśmy. Był korek?

– Tak, był wypadek na autostradzie. – Ewa znacząco spojrzała na Tosię, a potem znów na Wandę. – Przecież miałyśmy się spotkać u ciebie o osiemnastej, więc wcale się nie śpieszyłam. Do głowy mi nie przyszło, że czeka na mnie tylu ludzi w moim mieszkaniu. Muszę przyznać, że byłam bardzo zaskoczona.

– I o to chodziło, mamo.

– Tośka, co ci przyszło do głowy z tą Toskanią? Superpomysł, ale głupio mi, że za wszystko sama zapłaciłaś. – Wandzia nie ukrywała zażenowania.

– Nie ma o czym mówić. To jest prezent dla mamy, a że wy przy okazji skorzystacie, to dla mnie sama przyjemność.

– To mamy dwa dni na spakowanie, bo w środę już wyjeżdżamy, tak?

– Tak, bilety są zabukowane na środę.

Do salonu weszła Magda, śmierdziała dymem papierosowym.

– Fuj! – Wandzia fuknęła ostentacyjnie. Kiedyś paliła, więc jej nozdrza były wyjątkowo wyczulone. – Mogłabyś przestać palić – dodała z wyrzutem.

– Ani mi się śni, kocham palić, więc albo musisz się trochę pomęczyć, albo zacznij palić, to będę miała towarzystwo.

Wanda paliła przez wiele lat, ale od czasu podjęcia pracy w recepcji przestała. Jej pracodawca tego wymagał, nie życzył sobie, aby dym papierosowy był wyczuwalny w pomieszczeniu. Wanda, chcąc nie chcąc, rzuciła palenie. Dym papierosowy ją drażnił, ale czasami odczuwała chęć zaciągnięcia się, na przykład po seksie lub przy dobrej kawie. Niemniej zdawała sobie sprawę z tego, że jak zacznie palić ponownie, trudno będzie jej przestać. Heniek też był szczęśliwy, że ma niepalącą partnerkę, więc tak pozostało.

– Dostałaś urlop? – zwróciła się do Wandzi Danka.

– Tak, chociaż nie było łatwo. Po telefonie Tosi zaraz spytałam szefa. Na początku się krzywił, ale w końcu się zgodził. No to jedziemy, moje panie. – Wandzia nie ukrywała radości. – Przystojni Włosi, owoce morza, wineczko. Ach… bellissimo! – Kobieta nie znała włoskiego, ale gdzieś usłyszała to słowo i uznała, że chyba pasuje do sytuacji. – Danka, ciebie chyba nic nie trzyma, prawda? Szczęściara. – Wanda zrobiła niby-naburmuszoną minę. – Nie pracujesz, nikogo nie musisz pytać o zgodę, tak ci zazdroszczę.

– Nie ma czego, uwierz mi… Lepiej byłoby, gdybym pracowała.

– Dziewczyno, niejedna kobieta dałaby się zabić za twoje życie. Chłop kasę przynosi, płaci za wszystko, nie narzekaj.

– Taaa… – Danka spojrzała na Ewę, dając jej tym znać, że potrzebuje pomocy.

– Ja tam uważam, że kobieta powinna mieć swoje pieniądze – dodała Magda.

Ewa spoglądała na Danę z niepewnością i nie wiedziała, jak ją wesprzeć.

– Jajka gotowe, proszę siadać i grzecznie jeść śniadanie. Potem każda idzie do łazienki i doprowadza się do stanu używalności – rozkazała Tosia.

Kobiety zamilkły i zajęły się obieraniem jajek.

Po śniadaniu Tosia pozbierała naczynia, umyła je i wypiła resztkę kawy, a następnie poszła ubrać Kasię.

– Co robimy? – Wystrojona Wandzia usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę.

– Ja muszę jechać do domu, zrobić pranie i się przygotować do wyjazdu. W poniedziałek i wtorek mam dużo roboty, więc będę musiała zostać dłużej w pracy – oznajmiła Magda.

– A ty, Dana?

– Ja pojadę do domu i przyniosę spakowane ciuchy do Ewy.

– Już dzisiaj? – Wandzia trochę się zdziwiła.

– Tak, Marcin wyjechał, to co będę siedziała tak sama w domu? – skłamała.

– Posiedzimy sobie i pogadamy przed wyjazdem – dodała Ewa.

– To ja ci pomogę – wtrąciła Wanda. – Mam dzisiaj czas do obiadu i jeśli chcesz, mogę z tobą pojechać do Oliwy, pomóc ci się spakować i przywiozę cię do Ewy.

– Dziękuję, poradzę sobie.

– Daj spokój, to żaden problem. Szykuj się. Jedziemy.

– Ewa ze mną pojedzie. – Dana nie wiedziała, jak wybrnąć.

– Ewa ma Tosię i Kasię, na pewno chcą sobie pogadać i się sobą nacieszyć. Poza tym zobacz, jak ją pokręciło. Daj jej spokój. Jedziemy, no już. – Wanda machnęła ręką, jakby odganiała muchę.

– My z przyjemnością ją zawieziemy. – Ewa chciała ratować sytuację. – Może pójdziemy na spacer do parku Oliwskiego, trochę się przewietrzymy.

– Nie ma o czym mówić, chodź i nie marudź. – Wanda nie dawała za wygraną. – Wy, dziewczyny – zwróciła się do Tosi i Ewy – sobie pogadajcie. Macie tak mało czasu, poza tym musisz je odwieźć na lotnisko. Poradzimy sobie. Dzisiaj przed obiadem przywiozę Dankę, jak tak bardzo chcesz.

Dana wstała leniwie.

– Oj dobra, niech ci będzie. – „Boże, żeby tylko Marcina nie było w domu, proszę”, błagała w myślach.

Wanda poganiała Dankę, a ta zastanawiała się, co by tu powiedzieć, gdyby Marcin był w mieszkaniu. Kobiety pomogły Ewie uporządkować wczorajszy bałagan i były gotowe, aby udać się do Oliwy po ubrania Danki.

Danusia całą drogę milczała.

– Co z tobą? Taka jesteś cichutka, jak nie ty. Za dużo wczoraj wypiłaś, kochana, chyba masz kaca – próbowała ją zagadać Wandzia.

– No, chyba tak.

– Wiesz, że kobietom w naszym wieku alkohol może szkodzić? – Rozbawiona dogryzała Dance.

– Mów za siebie, ja mam jeszcze trzy miesiące do sześćdziesiątki – odburknęła Dana.

– Przecież żartuję, co z tobą? Co cię ugryzło?

– Nic, dzisiaj wstałam lewą nogą.

Rozdział 7

 

 

Wandzia zaparkowała samochód pod domem Danki. Obie kobiety skierowały się w stronę klatki schodowej.

– Czy to jest samochód Marcina? – Wanda wskazała na białego nissana.

– Tak, pewnie mu coś wypadło i nie pojechał w delegację. – Danka nerwowo otworzyła drzwi klatki schodowej.

Kobiety wsiadły do windy i pojechały na piąte piętro. Dana wydawała się bardzo zdenerwowana, co zauważyła Wanda. Przemilczała to, widząc zaniepokojoną twarz koleżanki.

Dana przekręciła klucz w zamku i nieśmiało popchnęła drzwi.

– Słyszę, że królewna wróciła, nawet nie chcę wiedzieć, gdzie się szlajałaś. – Głos Marcina wydobywał się z sypialni. – Nie wchodź tu, szmato! – wołał.

Wanda osłupiała i patrzyła na Dankę, która wydawała się zupełnie niezaskoczona sytuacją.

– Chodź do kuchni. – Złapała za rękę Wandę, która ciągle milczała.

Koleżanka posłusznie poszła za nią i obserwowała ją pytającym wzrokiem.

– Nic nie mów, proszę.

Dana włączyła czajnik i przygotowała dwa kubki na herbatę. Po chwili pojawił się Marcin i zaskoczony tym, że jego żona nie jest sama, schował się w łazience.

– Cukru? – Dana spokojnie podała cukierniczkę i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało.

– Co tu się dzieje? – zapytała cicho Wanda. – Macie trudne dni?

– Patrz i słuchaj – odpowiedziała Danka jeszcze ciszej.

Po chwili z sypialni wypadła młoda dziewczyna, może czterdzieści lat młodsza od Marcina. W samych majtkach, bez żadnego zażenowania dobijała się do łazienki.

– Marcin, otwórz – skamlała.

– Zaraz! – wrzasnął mężczyzna.

Dziewczyna stała naprzeciwko kuchni, więc Wanda mimo woli patrzyła na nią z rozdziawioną buzią.

– Co się gapisz, zdziro?

Wanda odzyskała mowę:

– Co ty tu robisz, dziwko?

– Pracuję, nie widać?

– Ubieraj się i wypierdalaj! – Wanda czuła, jak robi się jej gorąco.

Spojrzała na Dankę, a ta nadal zachowywała się tak, jakby ta sytuacja jej nie dotyczyła.

Z łazienki wyszedł roznegliżowany Marcin.

– Cwana suko, przyprowadziłaś świadka! – wrzasnął w stronę Danki.

– Marcin, co ci odbiło? – Wanda stanęła w obronie przyjaciółki. – Jak ty się do niej odzywasz? Co tu się dzieje?

– Nie powiedziała ci? Musi się wyprowadzić, a nie chce, suka.

– Dlaczego się musi wyprowadzić? Przecież to jest też jej mieszkanie. Co ty wyprawiasz?

– Jej mieszkanie jest tylko na papierze, ale wiesz, że nigdy nie pracowała, więc nie dołożyła tu ani złotówki. Teraz musi wypierdalać, bo już jej nie kocham. – Uśmiechnął się szyderczo.

– Powoli, nie rozpędzaj się. – Wanda była coraz bardziej gotowa do walki. – Z tego, co wiem, to po pierwsze, nie masz takiej mocy prawnej, żeby ją stąd wyeksmitować, a po drugie, połowa mieszkania jest jej. Jak się z tym nie zgadzasz, to szukaj sprawiedliwości w sądzie i zostaw Danusię w spokoju.

– Ty, kurwo, przyszłaś tu jako adwokat? – Marcin ruszył w stronę Wandy, aż ta odskoczyła, bo poczuła się zaniepokojona, a wręcz przestraszona.

Przyglądając się agresywnej postawie mężczyzny, szybko oceniła, że lepiej zachować spokój i unikać eskalacji problemu. Cicho, lecz stanowczo powiedziała:

– Wiem, że jesteś zły, ale twoja reakcja nie rozwiąże żadnych problemów. Agresja nie jest tutaj odpowiedzią. – Wanda była opanowana i cedziła słowa powoli, wiedząc, że nadmiar emocji tylko pogorszyłby sytuację.

Marcin chwycił ją za bluzkę, tak że aż wyrwał z niej guziki. W tym momencie doskoczyła do nich Danka.

– Puść ją, puść. – Zaczęła okładać Marcina ręką.

Mężczyzna popchnął żonę, aż ta wpadła do przedpokoju i zatrzymała się na nagiej dziewczynie stojącej przed łazienką i przyglądającej się rozwijającej się awanturze. Po chwili Danka zaczęła osuwać się na podłogę. Wanda poczuła w sobie furię. Zdenerwowana i przerażona, widząc przyjaciółkę, nie mogła już dłużej stać bezczynnie.

Bez zastanowienia rzuciła się w stronę napastnika.

– Co ty robisz? Natychmiast się uspokój! – krzyknęła, czując w sobie niewyobrażalną siłę. Spojrzała na leżącą Danę, a następnie wściekła doskoczyła do Marcina. – Masz ostatnią szansę, gnoju. Natychmiast przestań i zostaw Dankę w spokoju. Jeśli nie, zadzwonię na policję, a potem skieruję sprawę do sądu. Chcesz tego?

– Mam świadka, że jesteś damskim bokserem. – Dana powoli podnosiła się z podłogi. – Tak cię urządzę, że nie wyjdziesz z pierdla. Mam wszystkie obdukcje. Nie ujdzie ci to na sucho, zwyrodnialcu. Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć. Zabieraj ze sobą tę kurwę, daję ci tydzień i to ty musisz się wyprowadzić. Po tym czasie ma cię tu nie być! – wrzeszczała. – Byłam u adwokata i złożyłam papiery rozwodowe. Uwolnię się od ciebie, ale nie za darmo, bydlaku!

– Za co będziesz żyć, darmozjadzie?

– Nie twój interes, błaźnie. Myślisz, że ta dziwka cię kocha? Tak? To przestanie, jak zostaniesz bez niczego. Stary, obleśny dziadu! – Danka usiadła na stojącym obok stołku. – Wandziu, nic ci nie zrobił ten kretyn? – zwróciła się z troską do przyjaciółki.

– Nie, tylko guziki poodpadały. Zrób mi zdjęcie w tej bluzce. Będzie dodatkowy dowód.

Marcin kipiał ze złości i rzucił się w stronę nagiej dziewczyny.

– Ubieraj się i wypierdalaj stąd, dziwko!

Dziewczynę aż zamurowało.

– Okej, ale mi zapłać i się zmywam.

– Powiedziałem: spierdalaj! Nie słyszałaś? – Skierował na nią całą złość.

Dziewczyna wróciła do sypialni i za chwilę wyszła ubrana, narzuciła na siebie skórzaną kurtkę. Zanim trzasnęła drzwiami, dodała:

– Jeszcze się spotkamy!

Marcin rzucił wrogie spojrzenie w kierunku Danki i wszedł do salonu, zamknąwszy za sobą drzwi.

– Danusiu, to o to chodziło. Dlaczego nic nie mówiłaś? Jak długo to trwa? – Wandzię jakby olśniło i w końcu zrozumiała zachowanie przyjaciółki.

– Wystarczająco długo, żeby go znienawidzić. Nieraz oberwałam, ale stale go tłumaczyłam sama przed sobą. Ciągle dawałam mu ostatnią szansę i zawsze wybaczałam, do kolejnego razu. Teraz to już przeszedł samego siebie. Jak widzisz, przyprowadza do domu różne dziwki i nawet się z tym nie kryje. Mam tego dosyć i postanowiłam wziąć rozwód, ale ciągle się boję i myślę, co ze mną będzie. Stara baba, nigdy nie pracowałam. Nie mam odłożonych pieniędzy. Nie wiem, jak mogło do tego dojść.

Dana wreszcie zaczęła mówić, a Wandzia słuchała i nie wierzyła własnym uszom. Spotykały się przeważnie trzy razy w tygodniu, a ona nic nie zauważyła. Danka zawsze była roześmiana i pogodna.

„Jak ona to robiła?”, pomyślała przyjaciółka. Patrząc w zapłakane oczy Danki, słuchała jej słów i nie wierzyła w to, co się właśnie wydarzyło. Była pełna współczucia, a jednocześnie wzburzenia tym, że jej przyjaciółka przez lata ukrywała przemoc domową.

– Kochana, jestem z tobą. Teraz się nie martw. Poczekajmy do rozwodu, który może być trudny i wyczerpujący, ale ważne, że podjęłaś decyzję o odejściu od Marcina. Dla swojego własnego dobra musisz to zrobić. – Przytuliła Dankę i uścisnęła jej dłonie, próbując przekazać swoją troskę i zrozumienie. – Wspólnie to ogarniemy. Teraz najważniejsze jest to, że nie jesteś z tym sama. Jeśli trzeba, pomogę ci znaleźć adwokata. Nie musisz tego robić sama. – Wanda spojrzała na Danę ze współczuciem i próbowała dodać jej otuchy.

– Mam już prawnika. Wiem, że mogę liczyć na ciebie, Magdę i Ewę. – Dana szczerze w to wierzyła.

Wanda przypomniała sobie, jak wiele razy kobieta była dla niej wsparciem w trudnych chwilach, i teraz był czas, aby spłacić dług wdzięczności.

– Zabieraj wszystkie ciuchy, nawet te, których nie bierzesz do Toskanii. Pakuj się i jedziemy do mnie – rozkazała.

– Nie, kochana. Spakuję się, ale umówiłam się z Ewą. Pomieszkam u niej przez jakiś czas, a potem coś się wymyśli.

– To Ewa o tym wie? – zapytała Wanda z nutą zazdrości.

– Od wczoraj. Wszystko jej powiedziałam, bo za dużo wypiłam i mnie poniosło. Nikomu nie chciałam mówić, bo to jest mój problem, ale wyszło, jak wyszło, więc teraz to tylko Magda nie wie.

– Dobrze, ja tu sobie posiedzę, a ty się spakuj i jedziemy do Ewy.

Wanda przypomniała sobie wszystkie te lata, które spędziła z Danką i Marcinem. Sukcesy, wspólne radości, trudne chwile i porażki – to wszystko w tej chwili zdawało się, jakby miało miejsce wieki temu. Miłość zamieniła się w nienawiść. To było trudne do pojęcia dla Wandzi, która była świadkiem ich rozkwitającej miłości i snucia planów na przyszłość.

Siedząc samotnie w kuchni, zastanawiała się, co mogło pójść nie tak. Czy to było pokłosie tragedii, która ich spotkała? Czy było coś jeszcze, co ich rozdzieliło? Wandzia wiedziała, że miłość może być trudna i niełatwo ją czasami zrozumieć, ponieważ ludzie z upływem lat się zmieniają, doświadczają dobrych i złych rzeczy, a to może wpływać na życie i relacje. Być może to był ich sposób radzenia sobie z żałobą i bólem? Ale nie mogła zapomnieć o tym, że każdy ma własne granice i przemyślenia. Być może Danka i Marcin osiągnęli punkt, w którym nie byli w stanie dalej żyć jako małżeństwo. Być może ich miłość nie była na tyle silna, by przetrwać te kłopoty i komplikacje.

Wanda czuła smutek i rozgoryczenie, patrząc na to, jak ich związek przeszedł złą transformację na przestrzeni lat. Wiedziała jednak, że jej zadaniem na teraz jest wspieranie Dany w tym trudnym okresie życia. Chciała jej pomóc za wszelką cenę i wspierać ją w nowej sytuacji.

Przed laty Wanda była świadkiem wielkiej tragedii, która dotknęła rodzinę Danki, i w tej chwili czuła ogromny smutek, żal i współczucie na myśl o tym, jak niewyobrażalnej straty doświadczyła jej przyjaciółka. Śmierć dziecka sprawiła, że miłość tych dwojga niegdyś zakochanych w sobie ludzi zgasła, a po latach tak bardzo odsunęli się od siebie, że w końcu nie było czego zbierać.

Zastanawiała się, czy istnieje jeszcze jakakolwiek nadzieja na miłość z dawnych lat. Patrząc na Danę, która pakowała torbę, miała co do tego wątpliwości. Po śmierci córeczki jej przyjaciółka nosiła w sobie ciężar niewyobrażalnego cierpienia, a teraz Wanda widziała to w całej okazałości.

Podeszła do Danki i delikatnie ją przytuliła. Bez słów przekazała jej swoje zrozumienie i wzruszenie. Nie musiała mówić, że czuje jej ból i że stoi za nią murem. Były przyjaciółkami od lat i przechodziły razem przez wiele niełatwych chwil.

– Zdaję sobie sprawę, że to jest trudne, bo nie wiesz, co teraz na ciebie czeka. Jestem pewna, że wszystko się ułoży najlepiej, jak to tylko możliwe, i jeszcze będziesz bardzo szczęśliwa.

Danka spojrzała na Wandzię, a jej smutne i zapłakane oczy na moment się rozjaśniły. Przez chwilę uwierzyła, że zła passa w końcu się zakończy i w niedalekiej przyszłości przeżyje jeszcze trochę szczęścia.

W tej chwili Wanda pomyślała o tym, jaką jest szczęściarą. Nie była wprawdzie żoną, tylko wieczną partnerką, ale miała fajną rodzinę, mądre dzieciaki, partnera, który ją szanował i rozpieszczał przez całe wspólne życie.

Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało z Marcinem. Pamiętała ich ślub – huczny i z pompą. Dwoje młodych, cudownych ludzi pobrało się z miłości i wydawać by się mogło, że będą się kochać aż do śmierci.

Po roku urodziła się Natalka. Zdrowe i śliczne dziecko nagle zaczęło chorować. Młodzi rodzice robili wszystko, co mogli, choć tak naprawdę nie wiedzieli, jak pomóc dziewczynce. Dziesiątki wizyt u lekarzy, potem szukanie pomocy u znachorów.

Pewnej nocy, kiedy Natalka miała pięć lat, obudziła się o trzeciej z wysoką gorączką. Dana podała jej paracetamol i czekała, aż gorączka ustąpi. Dziecko leżało bezsilne na łóżku, podczas gdy Danusia dzwoniła na pogotowie. Mała była spokojna, nie płakała. Patrzyła swoimi pięknymi czarnymi oczkami na matkę i w końcu zaczęła się uśmiechać. Dana była pewna, że najgorsze już minęło. Dziecko rozglądało się po pokoju, jakby widziało coś pięknego, i w końcu przestało oddychać. Tak po prostu Natalka umarła…

Rodzice oszaleli z rozpaczy. „Co takiego zrobiliśmy, że tak nas ukarałeś, Boże?”, Dana zadawała sobie to pytanie tysiące razy.

Od tej wielkiej tragedii minęło prawie trzydzieści pięć lat, a serce Danusi ciągle krwawiło. Zazdrościła Ewie tak pięknej i mądrej córki i zawsze porównywała ją do Natalki. Byłyby w tym samym wieku. Podobno czas leczy rany, ale nie w tym przypadku. Miłość między Daną a Marcinem przygasła wraz z odejściem dziecka. Każde z nich miało swoje życie i rok po roku odsuwali się od siebie, nawet nie próbowali odzyskać miłości, która kiedyś ich połączyła. Teraz została tylko nienawiść. „Czy to możliwe, że już nic do siebie nie czują?”, myślała Wanda.

Dana krzątała się po sypialni, raz po raz wrzucając jakiś ciuch do torby. Kiedy wypełniła ją po brzegi, powiedziała ze smutkiem:

– Widzisz, Wandziu, czego się dorobiłam? Po czterdziestu latach jedna torba.

– Nie przesadzaj, masz jeszcze mieszkanie.

– Tak naprawdę to nie ja na nie zarobiłam. – Ściszyła głos. – Raty spłacał Marcin.

– Ty prowadziłaś dom i połowa należy ci się jak psu buda. – Wandzia nie była pewna, czy tak jest naprawdę, ale chciała dodać otuchy koleżance.

Danusia zdjęła z komody zdjęcia Natalki i położyła je starannie na torbie.

– Wrócę za tydzień, może dwa i mam nadzieję, że więcej cię nie zobaczę! – krzyknęła do zamkniętych drzwi, które dzieliły ją od Marcina.

Nie usłyszała żadnej odpowiedzi.

– Chodźmy, Wandziu.

Ze smutkiem popatrzyła jeszcze raz na mieszkanie, jakby na zawsze zostawiała tutaj czterdzieści lat swojego życia. Podniosła zdjęcie Natalki i przycisnęła je do piersi. W rękę wzięła cały swój dobytek, podeszła do windy, przycisnęła guzik i powiedziała:

– No i to by było na tyle.

Rozpłakała się.

Rozdział 8

 

 

Ewa poczuła się trochę lepiej po dawce leków przeciwbólowych, więc nawet była w stanie pobawić się z Kasią. Chciała wykorzystać ten czas jak najlepiej, bo wiedziała, że szybko wnuczki nie zobaczy. Tosia pobiegła do apteki, aby kupić matce więcej leków przeciwbólowych, i przy okazji nakupowała sobie medykamentów, których nie mogła dostać bez recepty w Anglii. Kiedy wracała, zobaczyła w garażu podziemnym sąsiada, tego podobnego do ojca, więc nie myśląc długo, podeszła do niego i zagaiła:

– Dzień dobry panu. Na pewno pan mnie poznaje. Chciałabym jeszcze raz przeprosić za wczorajszą imprezę. Rzeczywiście było za głośno, ale zrobiłam mamie niespodziankę z okazji jej sześćdziesiątki, a wszyscy tak fantastycznie się bawili, że nie zauważyliśmy późnej godziny.

Sąsiad spojrzał na Tosię z lekkim zdziwieniem, ale wkrótce uśmiechnął się życzliwie. Był starszym mężczyzną o siwych włosach i przyjaznej twarzy, łudząco podobnym do jej ojca.

– Dzień dobry! Oczywiście, pamiętam panią – odpowiedział. – Rozumiem, że chciała pani zrobić mamie przyjemność z okazji urodzin. Ważne, że wszyscy dobrze się bawili. Proszę się nie martwić, już o tym zapomniałem. Przy okazji proszę przekazać mamie życzenia urodzinowe.

Tosia odetchnęła z ulgą po życzliwej reakcji sąsiada i była szczęśliwa, że mogła wyjaśnić sytuację oraz przeprosić za zakłócenie spokoju.

– Dziękuję panu za zrozumienie – powiedziała z uśmiechem. – Postaramy się, żeby w przyszłości nie było tak głośno.

– Miło się rozmawia, ale teraz przepraszam, muszę jechać do szpitala.

– Kłopoty ze zdrowiem?

– Nie – mężczyzna uśmiechnął się szerzej – to nie ja poddaję się operacji, tylko będę tę operację przeprowadzał. Jestem chirurgiem.

– To wspaniale, cudowny zawód. – Tosia była pod wrażeniem. – W takim razie życzę powodzenia. Oby operacja się udała.

– Dziękuję.

Tosia pobiegła do klatki schodowej i jeszcze raz popatrzyła na sąsiada siedzącego za kierownicą audi. „To podobieństwo do ojca jest niewiarygodne”, pomyślała, a w sercu poczuła rozlewające się ciepło. Tak bardzo tęskniła za tatą.

Wchodząc do mieszkania, już na klatce schodowej usłyszała śmiech Kasi. Jej dwie najukochańsze osoby siedziały na podłodze i bawiły się w najlepsze, popijając herbatkę z małych kubeczków dla lalek. Mama miała na głowie kapelusz, a Kasia fartuszek owinięty w pasie – udawała kelnerkę obsługującą damę. Wiedząc, że mamie jest lepiej dzięki lekom, Tosia czuła się uspokojona. Postanowiła wykorzystać czas, który im pozostał, i zaplanować przemiłe popołudnie.

Na widok Tosi Kasia zapytała:

– Czy pani też życzy sobie herbatkę? – Dziewczynka miała charakterystyczny angielski akcent.

– Dziękuję za herbatkę, ale kawy bardzo chętnie się napiję, i do tego małe ciastko. – Tosia czekała na reakcję córki.

– Hmm… nie ma kawy – odpowiedziała krótko.

Ewa złapała Kasię i mocno pocałowała w policzek.

– Ty moja mała kelnereczko. Pobaw się teraz sama przez chwilkę, a ja porozmawiam z mamusią.

– Dobrze, babciu – zgodziła się mała i na podłodze poukładała lalki oraz misie, które miały udawać jej klientów.

– Kupiłaś wszystko, czego potrzebujesz? – zapytała Ewa i próbowała niezdarnie wstać z podłogi.

– Tak, kupiłam. Pobawię się z wami tylko chwilę, bo muszę się spakować. Będziesz w stanie odwieźć mnie na lotnisko?

– Oczywiście, o której musimy tam być?

– O osiemnastej.

– To mamy jeszcze trochę czasu. Zaraz powinna wrócić Danka. Może wybierzemy się na obiad do tej fajnej restauracji na dole?

Wzdłuż Motławy, na parterze budynku, w którym mieszkała Ewa, było mnóstwo wspaniałych knajpek. Ponieważ konkurencja była duża, to każdy właściciel dbał, jak mógł, aby jakość i wybór były doskonałe. Ewa często wpadała tam na obiad lub kawę z ciastkiem i napawała się pięknym widokiem wody, a zwłaszcza Żurawia, którego pamiętała, jak od zawsze stał wyniośle nad rzeką.

Gdańsk zawsze był piękny, ale teraz zrobił się jeszcze bardziej wyjątkowy. Ewa uważała, że to jest jedno z najpiękniejszych miast w Europie. Parę lat temu nad Motławą wybudowano nowoczesne biurowce, hotele i bloki mieszkalne oraz lokale gastronomiczne, które przyciągały setki turystów. Naprawdę nie było się czego wstydzić. Kobieta uwielbiała wieczory, kiedy przez okno swojego mieszkania mogła podziwiać przepiękne iluminacje, oświetlone barki na rzece i nasłuchiwać gwaru turystów przesiadujących w zatłoczonych restauracjach.

Tosia ucieszyła się na propozycję zjedzenia obiadu poza domem, więc poskładała wszystkie potrzebne na podróż rzeczy, aby mieć jak najwięcej czasu dla mamy.

Tę krzątaninę przerwał dzwonek. W drzwiach stanęły Wandzia i Danka. Ewa wyczuła napięcie w wyrazie twarzy Wandzi.

– Wchodźcie, kochane – zaprosiła koleżanki. – Co macie takie dziwne miny?

Dana spojrzała na Ewę i ponownie się rozpłakała. Wanda natomiast stanęła w kuchni i pewnym głosem zapytała:

– Macie może papierosy?

Kobiety spojrzały na nią zdumione.

– Rozumiem, że już wiesz? – zapytała Ewa, nie czekając na odpowiedź.

Tosia jako jedyna nie wiedziała, o czym przyjaciółki mówią. Nie śmiała zapytać, więc przemilczała ciekawość.

– Ewuniu, zabrałam rzeczy i jeśli podtrzymujesz swoją propozycję, to zatrzymam się u ciebie do czasu wyjazdu do Toskanii. – Dana nie mogła się uspokoić. – A po powrocie coś wymyślę. Liczę na to, że Marcin się wyprowadzi i będę mogła wrócić do domu, ale szanse są marne, więc prawdopodobnie będę musiała coś wynająć na jakiś czas.

– Teraz się tym nie przejmuj. – Ewa mówiła łagodnym głosem. – Rozpakuj swoje rzeczy i o nic się nie martw.

Wanda była bardzo zdenerwowana i Ewa w tej chwili zauważyła, że jej bluzka nie ma guzików.

– Co ci się stało?

– Była lekka szarpanina – odpowiedziała nerwowo. – Jak możesz, to daj mi coś na zmianę, bo jak Heniek to zobaczy, to wpadnie w szał. Nie mogę mu powiedzieć, że zrobił to Marcin.

Ewa była zszokowana, ale wiedziała, że w domu Danki stało się coś nieprzyjemnego. Mimo to nie chciała teraz wypytywać.

– Słuchajcie, pogadamy o tym później. Teraz się uspokójcie. Pójdziemy coś zjeść do takiej fajnej knajpki pod nami. – Ewa ciągle była opanowana i spokojna. – Wandziu, chodź do sypialni, wybierzesz sobie bluzkę. Dana, a ty przestań płakać, bo ludzie będą się na ciebie gapić.

– Ja muszę wracać do domu, bo jestem umówiona z Heńkiem na lunch, ale dziękuję za zaproszenie.

Wanda się przebrała i poprawiła fryzurę. Tosia cały czas nie wiedziała, o co chodzi. Ubrała Kasię w ładną sukieneczkę i poprawiła sobie samej makijaż.

– Jesteśmy gotowe – oznajmiła.

– To dobrze! – krzyknęła Ewa z sypialni. – My zaraz też będziemy.

Kobiety wyszły z mieszkania i skierowały się w stronę restauracji nad Motławą. Miasto tętniło życiem. Odnowione budynki i kamieniczki przypominały historię tego miejsca. Kiedy kobiety dotarły do restauracji, było w niej już dużo ludzi, ale na szczęście jeden stolik był wolny. Usiadły i milczały. Jakoś żadna nie miała ochoty na rozmowę.

– Witam. – Przystojny młody kelner uśmiechnął się w czarujący sposób. – Co podać paniom do picia?

– Na razie tylko wodę – zadecydowała Ewa. – Poprosimy o kartę.

Ciągle milcząc, kobiety wpatrywały się w menu podane przez kelnera.

– O, tutaj mają dania z rybą bałtycką – powiedziała Tosia, zerkając na spis potraw. – Może spróbujemy czegoś tradycyjnego?

Ewa skinęła głową z aprobatą. Obie z córką uwielbiały świeże ryby i wiedziały, że tu będą miały okazję spróbować smacznych potraw.

Zamówiły kilka dań, w tym smażonego dorsza z frytkami, sałatkę, flądrę oraz zupę rybną, a do tego napoje. Danka zamówiła sałatkę Cezar, a Kasia uwielbiane przez nią frytki i kurczaka.

Gdy jedzenie znalazło się przed kobietami, Ewa i Tosia nie mogły powstrzymać się od zachwytów. Dania były pięknie podane i wyglądały zachęcająco oraz bardzo apetycznie. W każdym kęsie można było poczuć świeżość i delikatny smak ryb oraz wyjątkowych ziół, które idealnie ze sobą współgrały.

Ewa nie wiedziała, jak zapytać Dankę, co tak naprawdę stało się u niej w domu. Ta zaś wpatrywała się w rzekę i nie miała ochoty zaczynać tematu.

– Ale jesteście dzisiaj rozmowne – przerwała ciszę Tosia. – Słuchajcie, cokolwiek się stało, już się nie odstanie, więc cieszcie się wyjazdem.

Dana spojrzała na Tosię smutnym wzrokiem.

– Kochanie, pielęgnuj swój związek całe życie i nigdy nie przestawaj. Wystarczy, że zapomnisz na chwilę, i wszystko może się posypać. Przepraszam was za ten wisielczy humor, ale właśnie uświadomiłam sobie, że prawie czterdzieści lat małżeństwa przeleciało mi przez palce, nawet nie wiem kiedy. Powinnam była skończyć to szybciej, bo życie jest tylko jedno. Na co ja czekałam? – pytała samą siebie. – Powinnam być większą egoistką i myśleć o sobie, a ja zawsze stawiałam na pierwszym miejscu innych… Co powiedzą, co pomyślą, żeby nie obrazić, i takie tam. Teraz zostałam z niczym, nie wiem, co mam robić, nie mam dokąd pójść. Teraz powinnam cieszyć się spokojną starością, a muszę budować nowe, nieznane życie.

– Nie jesteś sama – pocieszała ją Ewa. – I nie jesteś jedyną kobietą, która się znalazła w takiej sytuacji. Życie jest okrutne i pisze przeróżne scenariusze, ale spróbuj napisać swój własny. Nie musisz nic robić dla nikogo, zrób coś dla siebie. Największą tragedią była utrata Natalki. – Danka w tym momencie aż drgnęła, ale Ewa nie przestawała mówić: – Nic gorszego cię nie spotka, więc nie oglądaj się za siebie, tylko patrz pozytywnie w przyszłość. – Mówiąc to, Ewa z każdym słowem uświadamiała sobie, że to samo może powiedzieć do siebie. Jej największą stratą w życiu była śmierć Daniela.

Minęły dwa lata, a ona wciąż stała w miejscu. Nic jej się nie chciało, nie planowała przyszłości i miała poczucie, że jej życie mogłoby się już skończyć. Miała co prawda dla kogo żyć, bo miała jeszcze Tosię i Kasię, a Danka nie miała już nikogo. W tym momencie Ewa uświadomiła sobie, że jej sytuacja nie jest jeszcze tak całkiem beznadziejna.

– Danusiu, tyle, ile mogę, to ci pomogę, więc nie zadręczaj się. Zobacz, co za pyszności przyniósł ci ten przystojny kelner. – Wskazała na stojący przed nią talerz. – Zamówiłabym winko, ale muszę zawieźć dzieciaki na lotnisko. Zostawmy to na wieczór, a teraz… Mmm… ale pycha – zachwycała się zamówionym przez siebie posiłkiem. – I jak wam smakuje?

– Naprawdę pyszne – przyznała Dana.

Jedzenie poprawiło wszystkim humor. Nastrój w tej restauracji był przemiły. Z głośników sączyła się relaksująca muzyka, palące się małe świeczki dodawały miejscu przytulności, a zapach potraw był obłędny.

Po skończonym obiedzie panie zamówiły jeszcze kawę i rozmawiały o wyjeździe do Toskanii.

– Zobaczysz, będzie świetnie. – Ewa przytuliła Dankę z całych sił.

 

 

Zapraszam do zapoznania się z pełną wersją książki!

 

Grażyna Borkowska

Podziękowania

 

 

Pragnę podziękować mojemu mężowi i wyrazić moją ogromną wdzięczność dla niego za niesamowite wsparcie, za pierwszą recenzję i za to, że był pierwszym beta readerem mojej książki. Jego konstruktywne opinie i uwagi stanowiły podstawę mojego twórczego procesu.

Nie mogę także zapomnieć o Gosi Dudzińskiej, której krytyczna, lecz życzliwa ocena dodała mojej powieści blasku. Jej wiedza i cenne wskazówki bardzo mi pomogły i zainspirowały mnie do ukończenia mojej debiutanckiej książki.

Wreszcie chciałabym przekazać szczere podziękowania Konradowi Jajecznikowi za ogromną pomoc, cierpliwość i za jego wsparcie w zakresie składu, ale również za bezcenne rady i motywację do działania. Jego zaangażowanie i profesjonalizm były dla mnie niezwykle inspirujące i przywróciły mi wiarę w człowieka. W dzisiejszych czasach takich ludzi jak on jest bardzo mało, dlatego tym bardziej czuję się szczęśliwa, że miałam przyjemność z nim współpracować.