Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nina śmiało może nazywać się prawdziwą kobietą sukcesu. Mimo młodego wieku zdobyła pozycję dyrektorki w jednej z największych korporacji jubilerskich w kraju. Cena? Samotność i pustka, jakiej nie potrafi wypełnić nawet ukochana muzyka.
Przypadkowe spotkanie na zawsze zmienia jej los. Poznaje Wandę, aktorkę, która podbiła w 1969 roku Hollywood, ale w tajemniczych okolicznościach wycofała się z życia publicznego i wróciła do Polski. Zapomniana gwiazda kina zostaje zaangażowana do promocji biżuterii. By zrealizować sesję zdjęciową, powraca do fabryki snów, gdzie czeka na nią nierozliczona przeszłość i pewne zdjęcie.
Jaką tajemnicę skrywa kadr niepozornej fotografii?
Tamtej nocy w LA to nie tylko pobrzmiewający echem złotej ery Hollywood zaskakujący romans z wątkiem kryminalnym, lecz także zaproszenie do nastrojowego świata jazzu, bluesa, popu, a nawet muzyki klasycznej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgodywydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Novo Publishing Anna Slotorsz
Zdjęcia na okładce
© pockygallery11, Grunge Designs, letoosen | adobe.stock.com
Redakcja
Marta Jakubowska (Słowa na warsztat)
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Wioleta Żyłowska (Słowa na warsztat)
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wszystkie teksty piosenek wykorzystane w powieści oraz artykuły, recenzje i wpisy encyklopedyczne są w rzeczywistości tekstami autorstwa Igi Karst.
Wydanie I, Katowice 2021
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
www.liber.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2021
ISBN 978-83-66573-85-7
Trzeba mieć odwagę marzyć.
A potem mieć odwagę przestać marzyć,
by zacząć żyć.
I to drugie jest trudniejsze.
Powieścią tą zabieram Państwa w niezwykłą podróż.
Przy wybranych rozdziałach książki znajdują się tytuły utworów do przesłuchania w trakcie czytania. Są niczym bilet do muzycznego świata głównej bohaterki. Świata pełnego pasji, intymnych emocji i nastrojowych dźwięków.
lato...
Me and Mrs. Jones
Michael Bublé
Nina, wracając do hotelowego pokoju, znalazła leżącą pod drzwiami kopertę. Rozejrzała się i po chwili wahania wzięła ją do ręki. Wewnątrz znajdowała się złożona na pół gazeta z czarno-białym zdjęciem na pierwszej stronie. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by dostrzec w nim coś niepokojącego.
Fotografia przedstawiała elegancko ubraną kobietę i mężczyznę w smokingu idących do samochodu. Ona – skulona pod obszerną etolą, jednocześnie podtrzymywała dół wąskiej sukienki, żeby ułatwić sobie poruszanie. On – przemykał w jej cieniu, osłaniając ją szeroko rozpostartym ramieniem. Nie patrzyli w obiektyw. Ułożenie ich sylwetek sugerowało duży pośpiech. Twarze ściągało skupienie. Nie zwracali najmniejszej uwagi na imponującą feerię sztucznych ogni rozjaśniającą niebo ponad budynkiem, który mieli za plecami.
Na drugim planie rysowały się szerokie schody z lśniącego wapienia. Barierkę zdobiły kwiaty i szyld powitalny z okazji dorocznego przyjęcia charytatywnego. Zamieszczona na nim data wskazywała na tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty dziewiąty rok.
Artykuł opatrzono krótkim nagłówkiem:
ONA TAM BYŁA!
Zdjęcie było niewielkie, ale ujętą na nim kobietę dało się rozpoznać bez najmniejszych wątpliwości. Ona naprawdę tam wtedy była, pomyślała Nina. Z jakiego powodu to ukryła? Czy to możliwe, że wydarzenia sierpniowej nocy tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku rozegrały się według zupełnie innego scenariusza, niż wszyscy do tej pory sądzili?
Nina włączyła telewizor. Chciała obejrzeć serwis informacyjny, ale kiedy usłyszała piosenkę Me and Mrs. Jones, zrezygnowała z poszukiwania newsów. Co prawda utwór ten zdecydowanie wolała w oryginalnym wykonaniu Billy’ego Paula, jednak w tej sytuacji musiała zadowolić się wersją Michaela Bublé.
Muzyka podziałała kojąco. Mimo to Niny nie opuściły złe przeczucia. Walcząc z nimi, zrzuciła buty i wyszła na taras, z którego rozciągał się widok na ocean.
Czerń nocy zatarła granicę horyzontu. Niebo zlewało się z wodą w nieprzeniknioną ciemność. Po prawej stronie górowały nad nią światła Los Angeles. Tego samego Los Angeles, które od wielu lat wiernie strzegło tajemnicy zamrożonej w kadrze niepozornej fotografii.
miesiąc wcześniej...
Czasem najbardziej zaskakujące scenariusze pisze samo życie. Wchodząc na ponurą klatkę schodową starej, wrocławskiej kamienicy, Nina mogła spodziewać się wielu rzeczy, ale z pewnością nie tego, że z wyższego piętra spadnie na nią lawina pomarańczy. Chwyciła za balustradę i z trudem utrzymała równowagę. Miała wrażenie, że owoce sypią się na nią jak grad z nieba. Wiedziała, że nie może się przewrócić. Niosła walizkę, którą musiała ochronić za wszelką cenę.
Po chwili nawałnica ustała.
Jeszcze przez moment pomarańcze odbijały się od posadzki i ścian jak piłki do tenisa. Potem zapadła cisza.
Nina odwróciła się do kolegi, który szedł zaraz za nią. Maks był równie zdezorientowany jak ona.
– Co to, do cholery, było? – zapytał.
Nie odpowiedziała. Nagle kątem oka dostrzegła przemykający wzdłuż ściany cień. Zaniepokojona, próbowała kalkulować swoje szanse na ucieczkę. Mocniej ścisnęła walizkę i już zamierzała zbiec na parter, kiedy usłyszała ciche pytanie:
– Nic się państwu nie stało?
Gdy tylko podniosła wzrok, zobaczyła wychodzącą z mroku kobietę. Starsza pani zeszła na półpiętro i zatrzymała się przy oknie. Wskazała na roztrzaskane owoce.
– Bardzo przepraszam, to moja wina – powiedziała. – Jest pani cała?
Nina odetchnęła z ulgą.
– Tak, wszystko w porządku.
Teraz kobieta popatrzyła na Maksa.
– A pan?
– Jest OK. – Mężczyzna uważnie sprawdził aparat, który trzymał w ręce. – Sprzęt też w porządku.
– Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Maks rozluźnił się i próbował pozbierać myśli.
– Co się właściwie stało? – spytał.
– W sklepie była promocja i kupiłam dwie pełne siatki pomarańczy. Ile tylko mogłam udźwignąć! Potknęłam się i oto efekt…
W smugach wpadającego przez wysokie okno światła wirowały drobiny kurzu. Klatkę schodową wypełnił zapach cytrusów. Był tak intensywny, że zdominował nawet unoszącą się z piwnicy woń stęchlizny. Starsza pani bezradnie powiodła wzrokiem po rozsypanych owocach. Nina uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
– Zaraz sobie z tym poradzimy!
Jedną ręką trzymając walizkę, drugą wyjęła płócienną torbę na zakupy i zaczęła zbierać do niej pomarańcze, które utkwiły pomiędzy szczeblami balustrady.
Starsza pani natychmiast zaprotestowała.
– Proszę to zostawić! Ubrudzi się pani.
– Nic mi nie będzie. Trochę ruchu nie zaszkodzi, zwłaszcza że większość życia spędzam za biurkiem.
– Jest pani aniołem.
Nina z Maksem pomogli kobiecie zanieść zakupy do mieszkania. Potem pożegnali się zdawkowo i szybko wbiegli na najwyższe piętro kamienicy.
Usłyszeli głuche dudnienie kroków roznoszące się po drewnianych stropach, rozmowy i śmiech. Jeszcze kilka stopni i dotarli na poddasze. W drzwiach stał szczupły mężczyzna ze złotą blendą w rękach.
– Witamy panią dyrektor! – rzucił odrobinę uszczypliwie. – I pana fotografa również!
– Przepraszamy za spóźnienie – odparł Maks. – Korki.
– Ach, te korki… W dzisiejszych czasach są takie trudne do przewidzenia.
– Janusz, zejdź z nas! – jęknęła błagalnie Nina.
– Już dobrze. Dość żartów. Najważniejsze, że w końcu do nas dotarliście. Modelka jest już prawie gotowa. Światła ustawione. Właściwie możemy zaczynać.
Mężczyzna się odsunął. Nina z Maksem mogli wejść dalej, żeby przywitać się z makijażystką, fryzjerem i wszystkimi innymi osobami obecnymi na planie zdjęciowym.
– Pierwsze próbne ujęcia zrobiliśmy już wczoraj – Maks zwrócił się do Niny. – Chcesz zobaczyć?
Stanęli przed laptopem i Janusz, który był jego asystentem, zaprezentował im kilka kadrów.
– O to chodziło? – spytał fotograf.
Nina nie mogła oderwać wzroku od monitora. Tak jak wcześniej przypuszczała, strych przedwojennej kamienicy stanowił perfekcyjne tło dla zdjęć promocyjnych. Wizerunek modelki w nieskazitelnej, biznesowej stylizacji doskonale kontrastował z poczerniałym ze starości, pokrytym kurzem i pajęczynami drewnem belek stropowych. Prześwity słońca, które gdzieniegdzie przebijało zza brudnych, małych okien, dodatkowo budowały w kadrze enigmatyczny nastrój.
Nina z aprobatą pokiwała głową.
– Myślę, że to będzie strzał w dziesiątkę.
Janusz mruknął z zadowoleniem.
– Ta miejscówka jest rewelacyjna.
Maks zaklaskał donośnie i skinął na modelkę.
– Zapraszam przed obiektyw, kochana! Raz, dwa, raz, dwa! Zabieramy się do roboty.
Przy jednym z okien stało biurko, z którego odchodziła farba. Musi wystarczyć, pomyślała Nina. Położyła na nim walizkę. Zrobiona z czarnej skóry, w aluminiowej oprawie, wyposażona była w szyfrowy zamek i wyglądała jak staromodny neseser dyplomaty z czasów zimnej wojny.
Nina dmuchnęła w grzywkę opadającą jej na oczy, która od upału przykleiła się do czoła, po czym otworzyła zamek. Wewnątrz znajdowało się aksamitne etui, a w nim brylantowa kolia. W półmroku naturalne kamienie zdawały się drżeć jak krople rozlanej rtęci. Kobieta włożyła bawełniane rękawiczki i ostrożnie zapięła naszyjnik na modelce.
Maks zaczął robić zdjęcia.
Dopiero teraz Nina mogła pozwolić sobie na krótką przerwę. Znalazła pierwsze lepsze wolne krzesło – błagała w duchu o chwilę spokoju. Chciała, żeby świat pozwolił jej odetchnąć.
Jednak nawet kiedy siedziała w ciemnym kącie strychu, świat pędził, a ona pędziła z nim. Żyła w pośpiechu. W stresie. Pod przygniatającym naporem odpowiedzialności. Taka była cena, którą jako dyrektor do spraw reklamy i promocji w jednej z największych w kraju firm jubilerskich płaciła za sukcesy zawodowe. Zaabsorbowana pracą zupełnie nie dostrzegła, że tamtego popołudnia jej świat się zatrzymał. Zatrzymał się zaledwie na ułamek chwili, zanim znów wprawił w ruch swoje diabelskie koło. Ale to wystarczyło, by zmienić bieg losu. Stało się to za sprawą błahego zbiegu okoliczności. I kilku pomarańczy. Na razie zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ważnym momentem w jej życiu było zwykłe potknięcie się starszej pani.
– Co to znaczy, że zdjęcia nie wyszły? – Ninę przeszył zimny dreszcz. – Chcesz powiedzieć, że nie mamy żadnych zdjęć?
– Nie, no… – Maks się zająknął. – Aż tak źle to nie jest. Jakieś mamy.
Milczał, rozkładając odbitki, które po kolei wyciągał z szarej teczki. Kiedy wszystkie fotografie leżały na stole, stanął nad nimi z rękami splecionymi na piersiach.
– Sama widzisz, jak to wyszło… Jakieś ujęcia mamy – mruknął, kładąc nacisk na słowo „jakieś”. – Ale one są tylko jakieś. Już na sesji mówiłem ci, że te zdjęcia nigdy nie wyjdą – dodał stanowczo.
– Przecież sam stwierdziłeś, że strych to dobra lokalizacja na plan. Byłeś zadowolony z próbnych ujęć.
– Nie o lokalizację chodzi! Gdybyś przyprowadziła mi prawdziwą modelkę zamiast tego drewna, to zrobiłbym takie shooty, że…
Nina zdecydowanie weszła mu w słowo.
– Już o tym rozmawialiśmy. Dobrze wiedziałeś, że Aneta to nowy króliczek prezesa i jej udział w tej sesji był bezdyskusyjny.
– Naprawdę chcesz tym zdjęciom zrobić taką krzywdę?
– A co ja mogę? Całą akcję promocyjną ustawiamy pod nią.
– Nowa dupa nową twarzą… – westchnął Maks. – Jest w tym jakaś poezja.
Oboje roześmiali się, co trochę rozładowało atmosferę, po czym Nina delikatnie popchnęła fotografa.
– Wracajmy do pracy, poeto! Wybierzmy najlepsze kadry, bo zaraz będzie tu szef szefów.
– Zaczekaj, mam jeszcze kilka odbitek w drugiej teczce.
Nieoczekiwanie, zdecydowanie wcześniej, niż się spodziewali, do sali konferencyjnej wszedł Zygmunt Domalewski. Jak zwykle asystowała mu sekretarka.
Pani Magda, korpulentna kobieta w średnim wieku, jako jedyna w firmie mówiła do niego po imieniu i jako jedyna potrafiła uspokoić go w każdej sytuacji. Odkąd jego ojciec przekazał mu swoje udziały w spółce i odszedł na emeryturę, była też jedyną osobą, z której zdaniem naprawdę się liczył. Może dlatego, że pracowała w tym przedsiębiorstwie znacznie dłużej niż on sam. Doskonale pamiętała czasy, kiedy obecny potentat jubilerski był położonym w szemranej dzielnicy Wrocławia przy ulicy Traugutta małym sklepikiem z niewielką pracownią na zapleczu. Teraz same biura spółki zajmowały kilka pięter przeszklonego wieżowca w centrum miasta. Wraz z upływającymi latami zmieniały się siedziby firmy, rosły dochody, pojawiały się nowe twarze, ale sekretarką pozostawała ciągle ta sama dobroduszna pani Magda, na którą można było liczyć w każdej sytuacji. Niczego się nie obawiała. Z kamienną twarzą potrafiła przyjąć na siebie gromy, którymi prezes ciskał wyjątkowo często. Kiedy coś szło nie po myśli Zygmunta Domalewskiego, jego wybuchowy charakter potrafił ujawnić swoje najgorsze oblicze.
Nina odruchowo stanęła na baczność.
– Dzień dobry, panie prezesie, dzień dobry, pani Magdo – powiedziała z wymalowanym na twarzy, starannie wystudiowanym uśmiechem – uprzejmym, ale nie przerysowanym. Nina nie była najlepszą aktorką, ale pomimo to odgrywanie przed szefem roli idealnego pracownika opanowała do perfekcji.
Domalewski nie odpowiedział, tylko zdecydowanie ruszył w kierunku rozłożonych zdjęć. Nina nieświadomie zacisnęła pięści, jakby chciała trzymać kciuki za powodzenie sesji. Niepotrzebnie przejmowała się na zapas. Na widok uwiecznionej w wysublimowanych pozach kochanki mina prezesa od razu złagodniała.
– Doskonałe – mruczał zadowolony pod nosem. – Panie Maksie, te trzy proszę powiększyć i dać do oprawy. Będą dobrze wyglądały w holu. Tamte dwa, w mniejszych ramkach, mogą trafić do mojego biura – wycelował palcem w zdjęcia, na których modelka miała na sobie tylko futro i kolię. – Wszystkie, oczywiście, akceptuję, także możecie państwo składać katalog do druku.
Sekretarka pospiesznie robiła notatki. Nina zauważyła, że miała problem z zanotowaniem, które zdjęcia powinny zostać oprawione, dlatego wybrała odpowiednie odbitki i odsunęła je na bok, żeby ułatwić jej zadanie.
Maks stał za Domalewskim, niemalże zgrzytając zębami. Nie był zadowolony z tej sesji. Nina znała go od dawna i wiedziała, że powtórzyłby ją bez mrugnięcia okiem. Był perfekcjonistą. Być może właśnie dlatego udało mu się wypłynąć na szerokie wody. Zatrudniały go zarówno rodzime firmy, jak i marki międzynarodowe. Jego prace pojawiały się na okładkach najlepszych francuskich, brytyjskich i amerykańskich magazynów modowych. Długo walczył o jak najlepszą opinię i bardzo nie lubił podpisywać się pod zdjęciami, które według jego oceny nie spełniały najwyższych standardów. Tym razem jednak najwyraźniej zgodził się na kompromis. Być może zrobił to ze względu na przyjaźń z Niną, której nie chciał utrudniać życia. Nie mógł przecież stanąć przed prezesem i powiedzieć mu, że jego kochanka przed obiektywem wygląda jak drewno. Wiedział, że zrodziłoby to nieuchronne konsekwencje nie tylko dla niego, ale też dla Niny.
Zygmunt Domalewski był w bardzo dobrym nastroju. Uważnie przyglądał się każdej odbitce. Z zadowoleniem przekładał je i grupował według tylko sobie znanego klucza. Pani Magda siedziała w zadumie po drugiej stronie stołu. Nagle stwierdziła:
– Wciąż jest tak piękna jak w młodości…
Zabrzmiało to tak, jakby sekretarka niechcący wypowiedziała na głos to, o czym rozmyślała.
Ponieważ wszyscy obecni spojrzeli na nią pytająco, zastukała palcem w jedno ze zdjęć.
– Odbitki się skleiły. Ta jest z innej sesji. Wspaniała fotografia!
Sekretarka chwyciła zdjęcie za róg i podniosła wysoko. Kadr przedstawiał starszą panią lekko opierającą się o balustradę wśród roztrzaskanych pomarańczy. W tle widać było zarys ciemnych schodów, na które z boku padała plama ostrego światła. Przechodziło ono przez zamontowaną nad drzwiami kratę, dzięki czemu na stopniach powstał cień o koronkowym wzorze. Kolorystyka fotografii – barwy kawy, sjeny palonej i jaskrawych owoców – mogła kojarzyć się z hiszpańską fiestą. Nastrój balansował na granicy surrealizmu.
– Przepraszam, to zdjęcie zaplątało się przez przypadek – tłumaczył się Maks. – Już je zabieram.
– Magda ma rację. Zdjęcie jest wyjątkowe – zgodził się Domalewski. – Szkoda, że nie ma na nim naszej biżuterii.
– Myślałam, że Fabian całkiem wycofała się z życia publicznego – powiedziała sekretarka, czym znów wprawiła wszystkich w osłupienie.
– Zna pani tę kobietę? – Zainteresował się Maks.
Tym razem to asystentka prezesa wyglądała na zbitą z tropu.
– A pan jej nie zna?
Usta Maksa ułożyły się w odwróconą podkowę.
– Szczerze mówiąc, to jest zupełnie przypadkowa osoba. Całkowity zbieg okoliczności sprawił, że pstryknąłem jej kilka ujęć.
– A te pomarańcze? – spytał Domalewski.
Maks rozłożył ręce.
– Zbieg okoliczności.
– Chce pan powiedzieć, że to nie była zaaranżowana sesja? – drążyła sekretarka.
– Zgadza się – potwierdził Maks.
– Pani Magdo, co z tą kobietą? – zapytała Nina. – Coś pani wspomniała…
– No przecież to jest Wanda Fabian!
Sekretarka zamilkła na chwilę. Potakując głową, jeszcze raz dokładnie obejrzała odbitkę.
– Minęło wiele lat, odkąd pokazywała się publicznie, ale jestem pewna, że to ona. Za tymi jej fiołkowymi oczami uganiało się pół kraju.
Domalewski podniósł się z miejsca i niecierpliwie przebierał nogami.
– Pokaż mi to bliżej!
Prezes również nie miał najmniejszych wątpliwości, że starsza pani z fotografii to Wanda Fabian.
– Przecież zakochany w niej byłem na zabój! Grała w takim czarno-białym serialu komediowym o drugiej wojnie światowej. To były czasy! Najpierw w telewizji oglądało się serial, a później na podwórku z dzieciakami przez cały tydzień odgrywaliśmy wszystkie scenki, bawiąc się w agentów i szpiegów. Regularnie podkradałem matce biustonosz, żeby robić sobie pilotkę. Eh, jak wtedy niewiele trzeba było dzieciakom, żeby dobrze się bawić. Patyki służyły za pistolety, a trzepak, przy odrobinie wyobraźni, stawał się prawdziwym samolotem bojowym.
Zdziwiona Nina stała jak słup soli. Nigdy wcześniej przy niej Zygmunt Domalewski nie mówił o sobie tak dużo i z takim entuzjazmem.
– Chyba coś kojarzę – powiedział Maks. – Wanda Fabian… U szczytu sławy wyjechała robić karierę w Stanach Zjednoczonych.
– Zagrała u boku samego Alana Lucasa – potwierdziła pani Magda. – Za co zresztą dostała wiele nagród filmowych, w tym tę najważniejszą. A potem jakoś tak niepostrzeżenie wycofała się w cień. Ciekawe dlaczego? Może wyszła dobrze za mąż i już nie musiała pracować? Wiele gwiazd, które w tamtych czasach – to znaczy za komuny – wyjeżdżało na Zachód, wybierało emigrację. Rezygnowali z kariery, żeby żyć w lepszym kraju. Niektórzy próbowali kontynuować pracę artystyczną za granicą. W większości przypadków, niestety, bez spektakularnych sukcesów. Inni wrócili do Polski dopiero po upadku muru berlińskiego.
Wywód sekretarki raptownie przerwał dyrektor finansowy, który zaczął domagać się od prezesa ważnych podpisów. Nina z Maksem błyskawicznie pozbierali zdjęcia i opuścili salę konferencyjną, szybko zapominając o przypadkowych ujęciach nieznajomej kobiety.
Trzy dni później Nina została wezwana do gabinetu prezesa.
– Jest taki pomysł… – zaczął Zygmunt Domalewski, ale urwał. Najwyraźniej uznał, że powinien zrobić szersze wprowadzenie, zanim przejdzie do głównego tematu. – Jesienią nasza firma będzie obchodziła jubileusz…
Pół wieku istnienia, uzupełniła w myślach Nina. Nie musiał jej o tym przypominać. Przygotowania do obchodów pięćdziesięciolecia firmy trwały od początku roku. Ich zwieńczeniem miał być zorganizowany z pełną pompą koncert w Operze Wrocławskiej i przyjęcie z udziałem wielu znanych postaci: od polityków i biznesmenów przez twarze związane ze światem kultury i sztuki po najpopularniejszych celebrytów.
– Zarząd przeznaczył na to całkiem spory budżet – ciągnął szef.
Znów nie musiał tego mówić. Nina świetnie orientowała się w kosztorysach projektów, za które odpowiadała.
– Myślę, że mamy wystarczający margines finansowy, żeby nieco rozszerzyć nasze rocznicowe plany. Dobrze byłoby, gdyby w promocyjnej kampanii jubileuszowej znalazło się nieco więcej miejsca dla nawiązań do przeszłości.
Umysł Niny pracował na najwyższych obrotach. Czy prezes naprawdę musiał opowiadać o wszystkim w tak zawoalowany sposób? Domyślała się trochę, co Zygmunt Domalewski zaraz zaproponuje, jednak postanowiła trzymać język za zębami, dopóki jasno nie sprecyzuje swoich oczekiwań. Tymczasem po prostu mruczała potakująco.
Mężczyzna ożywił się i coraz intensywniej gestykulował. Cokolwiek sobie zaplanował, dał się już tej wizji porwać. Nawet jeśli pomysł będzie nietrafiony, za żadne skarby nie pozwoli go sobie wyperswadować, pomyślała Nina z przestrachem.
– Wie pani…
Nonszalancko przysiadł na skraju krzesła. Obawiała się, że zaraz grzmotnie jak długi na podłogę.
– Musimy połączyć trzy generacje. Mamy tę dziecięcą gwiazdkę, jak ona się tam nazywa… No nieważne. W każdym razie ona jest symbolem najmłodszego pokolenia naszych klientów. Mamy pokolenie średnie, które reprezentuje trio naszych najlepszych, znanych na całym świecie modelek. Czego zatem brakuje? Pokolenia doj-rza-łe-go! – przesylabizował. – A kto będzie najlepszym przedstawicielem tej generacji?
Zerwał się z miejsca. Jego gestykulacja nabrała iście napoleońskiego rozmachu.
– Ktoś, kto otarł się o świat show biznesu z najwyższej półki. Co ja mówię, otarł! Ktoś, kto był częścią tego świata! Prawdziwa perła polskiego aktorstwa, której przywrócimy blask. Wanda Fabian – dodał na końcu, jakby wątpił, że Nina sama na to wpadnie.
– Myślę, że byłoby to piękne domknięcie jubileuszowej kampanii – powiedziała zgodnie z prawdą, bo sama idea rzeczywiście wydała jej się bardzo ciekawa. – Nasza idea zyskałaby… jakby to powiedzieć… kropkę nad „i”. Wyjątkowy smaczek, ciekawostkę, nutkę tajemnicy związaną z postacią z przeszłości.
– Nieprawdaż? Dawno zapomniana gwiazda, którą na nowo odkrywamy dla świata… Niech pani sobie to wyobrazi! Magia złotej ery Hollywood, blask największych sław kina i najważniejszej nagrody filmowej… A to wszystko transferujące się na wizerunek naszej marki. Moglibyśmy wypuścić z tej okazji specjalny album jubileuszowy ze zdjęciami trzech pokoleń. Zrobimy je w Los Angeles. W tym mieście znajdziemy scenerię i do ujęć dla tej dziecięcej idolki, i dla naszych modelek, i dla Wandy Fabian. Widzę ją na takich czarno-białych fotografiach stylizowanych na lata sześćdziesiąte, z naszą najlepszą biżuterią. Esencja klasy i elegancji. Szlachetna i piękna dojrzałość… Jak dobre wino. Pokażemy światu, że naszą biżuterię mogą nosić kobiety w każdym wieku.
Prezes bywał porywczy i władczy, ale nie był głupi. Cechowało go śmiałe wizjonerstwo, jednak gdyby nie rozmach, z jakim potrafił stawiać sobie cele, jego spółka z pewnością nie znajdowałaby się teraz w pierwszej trójce największych firm jubilerskich w kraju, z salonami w każdym polskim centrum handlowym i butikami w Londynie, Mediolanie, Berlinie, Moskwie i Nowym Jorku.
– Pomysł, panie prezesie, jest bardzo interesujący – stwierdziła Nina, specjalnie nie okazując nadmiernej ekscytacji. – Musimy wziąć pod uwagę tylko jeden ważny czynnik.
– Trzeba przekonać Wandę Fabian – szef czytał jej w myślach.
– A co, jeśli ona nie będzie tego chciała? Od wielu lat nie pokazuje się publicznie. Z jakiegoś nieznanego nam zupełnie powodu zrezygnowała z aktorstwa.
Zygmunt Domalewski zbył ją machnięciem ręki.
– Nie ma człowieka nie do kupienia. Jestem pewny, że nasz jubileuszowy budżet jest wystarczająco pojemny, żeby zmieścić w nim jedną dawno zapomnianą aktorkę. Resztę zostawiam już pani, pani Nino. Nikt sobie z tym lepiej nie poradzi. Coś o tym wiem. Sam panią zatrudniłem.
Nina uśmiechnęła się uprzejmie. Decyzja najwyraźniej już zapadła. Nie zamierzała jej podważać. Na szczęście wiedziała, gdzie szukać pewnej starszej pani, która bardzo lubiła smak pomarańczy. Problem w tym, że nie miała żadnej pewności, czy ta kobieta rzeczywiście jest Wandą Fabian.
Powszechna encyklopedia filmowa
Red. prof. dr hab. Andrzej Racznik • Gdańsk, 2015 rok
Wanda Fabian – (ur. 1 czerwca 1942 roku w Warszawie) – polska aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Jedna z najwybitniejszych aktorek w historii polskiej kinematografii. Najbardziej znana z roli angielskiej lekarki o polskich korzeniach, w którą wcieliła się w amerykańskim melodramacie z 1968 roku pt. Wieczność jutra.
Ojciec Wandy Fabian zginął w czasie II wojny światowej w obozie Gross-Rosen. Po 1945 roku Fabian z matką (z zawodu szwaczką) i siostrą przeniosły się do Wrocławia, ponieważ kamienica, którą rodzina zamieszkiwała przed wojną, została całkowicie zniszczona w trakcie bombardowań Warszawy. Siostra aktorki zmarła w dzieciństwie na szkarlatynę. We Wrocławiu Wanda Fabian ukończyła I liceum ogólnokształcące. Po zdaniu matury wróciła do Warszawy, gdzie zamieszkała u swojej ciotki, by studiować w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, którą ukończyła z wyróżnieniem. Na deskach teatralnych debiutowała jeszcze przed uzyskaniem dyplomu fenomenalną kreacją głównej roli w sztuce Łzy Antygony Juliana Głoski.
W latach 60. Fabian stała się jedną z najpopularniejszych polskich aktorek. Występowała w teatrze, filmie, telewizji i radiu. Do historii polskiego kina przeszły jej kreacje w takich obrazach, jak: Pojedynek Mistrza, Listy z krajów północy, Bieg za Antonim, Ona i jej piosenka czy Słowik w kolorze kukurydzy. W 1967 roku w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji jej wyjątkowy talent został dostrzeżony przez amerykańskiego reżysera Billa Hanksa. Na jego zaproszenie wyjechała do USA, gdzie z Alanem Lucasem zagrała w filmie Wieczność jutra.
W latach 70. aktorka wyszła za mąż i zniknęła z życia publicznego.
Niezwykłe, pomyślała Nina. Jej oczy naprawdę są fiołkowe. Nie niebieskie ani nawet błękitne, tylko intensywnie fiołkowe. Młode i lśniące, jakby nigdy nie roniły łez. A przy tym spokojne i pełne rozwagi, za którą kryło się pokaźne życiowe doświadczenie.
– Nie przypuszczałam, że po tylu latach ktoś jeszcze może mnie rozpoznać – powiedziała starsza pani kompletnie zaskoczona złożoną jej propozycją.
Siedziały w salonie. Jego wystrój mocno zdziwił Ninę. Spodziewała się zobaczyć tu coś w rodzaju kordonkowych serwetek, kraciastych poduch, zasłon w kwiaty i całej masy porcelanowych figurek. Tymczasem jedną z nielicznych ozdób pokoju był zawieszony nad komodą abstrakcyjny obraz olejny. Po dwóch jego stronach stały witrażowe lampy. Nina dałaby głowę, że to oryginalne egzemplarze od Tiffany’ego.
Mieszkanie, jak wiele wrocławskich lokali znajdujących się w dziewiętnastowiecznych kamienicach, było znacznie wyższe od standardowego. Potęgowało to wrażenie dużej przestrzeni, co w połączeniu z pokaźnymi oknami w drewnianych ramach i podłogą w całości wyłożoną długimi deskami – przywodziło na myśl apartamenty, jakie można spotkać w starych zabudowaniach Paryża. Na małym stoliku kawowym leżały grube albumy o modzie i sztuce. Na jednym z nich Nina zauważyła metkę sugerującą, że pochodził z przeceny. Jej uwadze nie umknęło też to, że dywan, choć wykonany z porządnej wełny, był już mocno zużyty.
– Ten obraz to jedna z nielicznych pamiątek, które zostały mi z tamtych czasów – powiedziała Wanda Fabian, widząc, że Nina przygląda się płótnu. – Dostałam go od pewnego znanego aktora, kiedy odwiedziłam go w jego posiadłości w Palm Springs. Obraz bardzo mi się spodobał, więc ten aktor po prostu zdjął go ze ściany i kazał szoferowi zawieźć mi go do hotelu.
– Czy to dzieło jakiegoś znanego malarza?
– Nie – roześmiała się pani Wanda. – Namalował go właśnie ten aktor. Do dzisiaj niewiele osób wie, że w przerwach pomiędzy kręceniem kolejnych filmów całe dnie spędzał w swoim malarskim atelier.
Nina podeszła do płótna. W prawym dolnym rogu znalazła kilka czarnych kresek układających się w podpis.
– Niemożliwe! – Z podekscytowania podniosła głos.
– A jednak!
– Naprawdę?
– Sama pani widzi!
– Nie do wiary! To musi być warte fortunę!
– Pewnie tak. Ale takich prezentów się nie sprzedaje.
– Chętnie ukradłabym pani to płótno – oświadczyła Nina żartobliwie. – Jestem pewna, że w moim mieszkaniu wyglądałoby równie dobrze.
Wróciła na miejsce. Usiadła z ukosa, żeby móc lepiej przyjrzeć się starszej pani. Na twarzy Wandy Fabian, pod nielicznymi zmarszczkami, wciąż dało się dostrzec echo jej dawnej urody. Gładko zaczesane, srebrne włosy spinała nad karkiem szeroką klamrą. Pomimo siedemdziesięciu kilku lat miała doskonałą sylwetkę. Siedziała wyprostowana. Jej postawa wydawała się niewymuszona. Poruszała się i mówiła z naturalnym wdziękiem – tym samym, który w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku stał się nieodłączną częścią jej wizerunku. Tylko pomarszczone dłonie zdradzały jej prawdziwy wiek.
– Naprawdę nie spodziewałam się takiej propozycji – oznajmiła Wanda, kurczowo ściskając w rękach materiały o firmie i ofertę. – Jestem trochę oszołomiona.
– Nie musi pani podejmować decyzji od razu – powiedziała Nina, kładąc na stoliku swoją wizytówkę. – Proszę dać sobie trochę czasu na zastanowienie i dobrze przeanalizować nasz projekt.
Etiuda nr 13
[L’Escalier du diable / The Devil’s Staircase]
György Ligeti
Nina zupełnie nie wiedziała, co myśleć o rozmowie z aktorką. Czy powinna uznać ją za udaną? Wanda Fabian miała prawo czuć się zaskoczona nieoczekiwaną propozycją udziału w kampanii promocyjnej. Chłodna ostrożność, z jaką podeszła do Niny, była całkowicie zrozumiała.
Nina zaczęła żałować, że wcześniej nie przygotowała jakoś gruntu pod tę rozmowę. Jednak nie miała pojęcia, jak mogłoby to wyglądać. Już na samym początku spotkania musiała przecież wyjaśnić, dlaczego niespodziewanie pojawiła się w drzwiach nieznajomej kobiety, z którą łączył ją jedynie przypadkowy incydent sprzed kilku dni.
Zbiegła po schodach i wyszła z budynku. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta.
Majowy wieczór był ciepły. Upojnie pachniał świeżo skoszoną trawą i dzikim bzem. Na chodniku Nina minęła tulącą się parę nastolatków. Wtedy znów dopadło ją to dziwne uczucie, że życie przepływa jej między palcami. Kolejny dzień, od świtu do zmierzchu, spędziła w pracy. Lubiła ją, ale nie mogła powiedzieć, żeby do swoich zajęć podchodziła z żywą pasją. Nie zabiegała o wysokie stanowisko, na którym się znalazła.
Jako młoda asystentka poprzedniego dyrektora do spraw promocji i reklamy pokazała się od najlepszej strony, świetnie radząc sobie z zarządzaniem całym zespołem, kiedy ów dyrektor po nieszczęśliwym wypadku na nartach poszedł na zwolnienie lekarskie. Przez dwa miesiące go zastępowała. Niedługo później okazało się, że dyrektor porzucił ich firmę i dosłownie z dnia na dzień przeszedł do konkurencji. To właśnie wtedy prezes zmienił jej angaż. Nagle z podrzędnej asystentki stała się dyrektorem jednej z największych firm jubilerskich w kraju. Po dziś dzień nie miała pojęcia, co kierowało Zygmuntem Domalewskim, kiedy podejmował tę decyzję. Czy naprawdę uważał, że młoda, ciągle jeszcze nieopierzona pracownica ma wszystkie cechy kwalifikujące ją do zajmowania tak wysokiego stanowiska? A może zrobił to, chwilowo nie widząc alternatywy? Tak czy inaczej, Nina szybko odnalazła się w nowej roli. Udało jej się zbudować wspaniały zespół kreatywnych ludzi, którzy nie tylko razem robili dobrą robotę, ale też – co rzadko zdarza się w świecie wyścigów szczurów i bezpardonowej pogoni za sukcesem – po prostu się lubili. Nie zmieniało to jednak faktu, że praca była tylko pracą, a nie miłością życia Niny. Problem w tym, że zajmowała jej tyle czasu, że na niewiele więcej go jej wystarczało. Chcąc nie chcąc, stała się jedną z tych ofiar współczesności, które całe dnie spędzają w czterech ścianach biura i cieszą się, jeśli raz na tydzień w piątek wieczorem wyjdą z kimś na drinka.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak jest postrzegana przez rodzinę i znajomych. „Kobieta sukcesu”, „singielka, która wszystko poświęca dla kariery” – tak mówili o niej za jej plecami. Nijak to się miało do tego, co myślała sama o sobie.
Sukces pojawił się na jej drodze nieproszony i nieoczekiwany. Nie walczyła o niego, nie zabiegała, nie marzyła o nim po nocach. Nie wypruwała sobie żył, żeby zdobyć stanowisko. Po prostu skorzystała z szansy, którą podarował jej los. Nieustannie płaciła za to wysoką cenę. Prawda była taka, że nie zależało jej na władzy, dlatego też dźwiganie związanej z nią odpowiedzialności bardzo ją obciążało. To nie była dorosłość, którą wyobrażała sobie jako mała dziewczynka.
Praca zawodowa jej rodziców wiązała się z nieustannymi podróżami, w związku z czym Nina bardzo wcześnie musiała usamodzielnić się i dojrzeć. W czasach szkolnych zazdrościła koleżankom, którym matki podawały po lekcjach talerz gorącej zupy pomidorowej, a ojcowie od poniedziałku do piątku wracali do domów równo kwadrans po piętnastej. Dlatego też, odkąd sięgała pamięcią, stworzenie pełnej miłości rodziny i osiągnięcie bezpiecznej stabilizacji było jej największym marzeniem i głównym celem. Było wszystkim tym, czego nie miała w dzieciństwie i za czym zawsze tęskniła. Jednak w ostatnich latach wyraźnie odnosiła wrażenie, że coraz bardziej z tą młodzieńczą wizją idealnego życia się rozmija. Stabilizacja to stagnacja, a ona miała problem z wysiedzeniem w jednym miejscu. Rutyna ją nużyła, monotonia usypiała, a uporządkowana codzienność coraz bardziej nudziła. Czuła deficyt emocji, jakie dawała nieprzewidywalność nadchodzącego dnia w życiu wypełnionym artystycznymi wyzwaniami i dalekimi podróżami. Podświadomie pragnęła nieustannych zmian i ruchu, do których przywykła od urodzenia, wychowując się u boku wybitnej pianistki, jaką była jej matka.
Podmuch ciepłego wiatru musnął twarz Niny, rozwiewając włosy. Nagle zatęskniła za oceanem i wolnością, którą dawał. Zbliżało się lato. Czas ten kojarzył jej się z przygotowaniami do rejsów na Karaiby, do Australii, Meksyku albo w inny, równie egzotyczny zakątek świata. Kiedyś co roku odbywała takie wyprawy z ojcem, który był kapitanem dalekomorskich statków wycieczkowych. Zwiedziła z nim niemalże cały świat. Bardzo jej tego brakowało. Niestety obecnie, głównie ze względu na zobowiązania zawodowe, nie mogła pozwolić sobie na takie kilkutygodniowe urlopy.
Wiatr wiał z południa. Tego była pewna. Pachniał prawie jak ten, który delikatnie opływał wyspy południowego Pacyfiku. Wiele dałaby, żeby teraz się tam znaleźć. W takich chwilach czuła się jak dzikie zwierzę, które z własnej woli weszło do klatki i dało się w niej zamknąć, i zaczynała zadawać sobie pytania:
Co jeśli?
Co jeśli porzuciłabym pracę?
Co jeśli spróbowałabym żyć inaczej?
Co jeśli zmieniłabym wszystko?
Mocno szarpnęła za drzwi od samochodu, ale klamka wyślizgnęła jej się z ręki, przez co zachwiała się i prawą nogą spadła z krawężnika. To był jeden z tych przedwojennych, niemożliwie wysokich granitowych krawężników, które wciąż wyznaczały sieć wrocławskich ulic biegnących wzdłuż starych kamienic. Niewiele brakowało, żeby skręciła kostkę. Noga fartem ocalała, jednak obcas przywiezionych prosto z Londynu pantofli marki Jimmy Choo na dobre utknął w szczelinie bruku. Żeby odzyskać but, musiała dosłownie wyrwać go z kamiennego uścisku. Udało się, ale fleczek pozostał w szparze, a obcas był tak poharatany, jakby zaatakował go gang dzikich kotów.
Nina się wściekła. Zaklęła siarczyście i zdjęła drugą szpilkę. Wskoczyła do samochodu. Buty rzuciła na siedzenie pasażera i szybko wyjechała z miejsca parkingowego. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Natychmiast musiała jakoś rozładować złość. Stojąc na światłach, pospiesznie przeszukała playlistę i włączyła The Devil’s Staircase Györgya Ligetiego.
Mogła wybrać krótszą drogę do swojego mieszkania, ale pojechała autostradową obwodnicą miasta. Dociskała gaz, jakby próbowała uciec z piekła w rytm muzyki.
Czas leczy rany, ale potrafi też zamazywać wspomnienia. Nawet te najcenniejsze. Sprawia, że blakną jak fotografie wywołane na kiepskiej jakości papierze.
Wanda Fabian nigdy nie pozwoliła na to, by z jej pamięci zniknął którykolwiek z obrazów zapamiętanych w Los Angeles. Starannie pielęgnowała je w sercu, mimo że wiązały się nie tylko ze wszystkim, co najlepsze ją w życiu spotkało, ale też z tym, co było w nim najgorsze. Wspomnienia te stanowiły jej największą radość i najsilniejszy ból. Przypominały, że jej życie, teraz szare i nijakie, niegdyś było spełnione. Śmiało sięgała bowiem po marzenia, o których jej koleżanki bały się nawet pomyśleć.
– Będziesz aktorką – powiedział przewodniczący komisji egzaminacyjnej, kiedy zdawała do akademii teatralnej.