Tego lata na Sycylii - Sara JM - ebook

Tego lata na Sycylii ebook

Sara JM

4,0

Opis

Piękna i czarująca Sycylia.
Piękna i czarująca Matylda przeżywa letnią przygodę.
Ale może to coś więcej niż tylko przygoda...

Książka „Tego lata na Sycylii” to nie tylko powieść, w której śledzić się będzie perypetie bohaterki. To również poradnik dietetyczny, z przepisami
jak jeść i ćwiczyć, by zachować zdrowie i pogodę ducha.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Sara J.M.

tego lata na sycylii

czyli powieść obyczajowa + poradnik dietetyczny gratis!

wydawnictwo Nowy świat

warszawa

Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami

Pisała to Matylda, leżąc pod palmami.

* * *

To opowieść o marzeniach,

Będą śmiechy i wzruszenia,

Jest też porad całkiem sporo

I nie ufaj już znachorom,

Bo pokażę Ci dokładnie

Jak o zdrowie zadbać ładnie,

Jak swą szczupłą mieć figurę,

I na zdrowie chuchać czule.

Bo tak w życiu właśnie jest,

chcesz mieć ciastko i je zjeść!

© Copyright by Sara J.M., 2015

© Copyright by Wydawnictwo Nowy Świat, 2015

Projekt okładki: Nowy Świat

druk ISBN 978-83-7386-610-2

ebook ISBN 978-83-7386-862-5

Wydanie I

Warszawa 2015

Wydawnictwo Nowy Świat

ul. Kopernika 30, 00-336 Warszawa

tel. 22 826 25 43

www.nowy-swiat.pl

Przebudzenie

Matylda otworzyła oczy i rozejrzała się wokół siebie. Siedziała na dużym łóżku w koszuli nocnej z czerwonej satyny. Na wprost niej było niewielkie okno na patio z okiennicami otworzonymi na boki. Promienie słoneczne wołały przez nie:

Wstawaj, szkoda dnia!

To była jej sypialnia, a za ścianą miała pokój dzienny. W nim stał stolik, małe krzesła, niczym z bajki o „Królewnie i krasnoludkach". Po lewej stronie była nieduża drewniana szafa. Nie taka duża, że wszedłby do niej trójgłowy smok, ale na tyle obszerna, że kilka osób mogłoby w niej trzymać ubrania. Na komodzie przy drzwiach stał bukiet sztucznych kwiatów, które niewiele ustępowały prawdziwym. Ciemnobrązowe drewniane bele zdobiły sufit wysokiego pomieszczenia. Ściany w patio jakby ciągnęły się w nieskończoność do góry. Nic dziwnego, że w takim otoczeniu Matylda czuła się, jak bohaterka jakiejś bajki. Jak każda dorosła kobieta, miała gdzieś tam w głębi, ukrytą małą dziewczynkę. Marzycielkę, ciekawą świata, która właśnie się w niej obudziła. Nie potrafiła jeszcze zdefiniować rodzaju bajki. Czy czekają ją przygody, niczym z filmu „Ojciec chrzestny”, czy będzie to wesoła dobranocka dla dzieci z nią w roli głównej. Apartament znajdował się w starej kamiennicy na starówce i był dość spory, jak dla jednej osoby. W nim łazienka z prysznicem, więc cóż więcej było potrzeba? Matylda miała spędzić tu kilka nocy, a potem pojechać dalej. Bo wysiedzieć w jednym miejscu długo nie potrafiła.

Gdy tak oglądała swe lokum, poczuła nagle na sobie czyjś wzrok. To kobieta z wiszącego na ścianie obrazu patrzyła się na nią. Miała lekko uniesione ku górze kąciki ust, groźną, triumfującą minę, niebieską chustę na głowie. Przed niewiastą leżało coś na kształt modlitewnika. Matylda stanęła na rogu łóżka, aby sprawdzić, czyjego autorstwa powieszono tu kopię jakże pięknego dzieła. Bo najmniejszej wątpliwości nie miała, że oryginał to nie był. Wiedziała już po chwili, że nad jej bajkowym, które zdawało się być wieloosobowym łożem, wisiała reprodukcja sławnego malarza, Antonello da Messiny. Włączyła komputer i wyszukała imię i nazwisko artysty. Dowiedziała się, że stworzył on w odległej od Trapani o trzy godziny jazdy Mesynie, wiele pięknych dzieł. Wiszą one obecnie na ścianach weneckich, londyńskich i berlińskich muzeów.

 Gdyby ta kobieta zamiast niebieskiego okrycia głowy miała czarne, przypominałaby sycylijską wdowę, opłakującą jakiegoś mafiozo pomyślała turystka, przypominając sobie okrutne opowieści z dzieciństwa. Tak wielu bowiem, obok pięknych krajobrazów, słodkich pomarańczy i panów z czarnymi okularami, zasłaniającymi twarze, kojarzyła się wyspa. Nie miała jednak pewności, czy kolor czarny ubrania faktycznie oznacza żałobę w tym miejscu. Ponoć panny młode na Sycylii wdziewają zielone suknie, bo kolor zielony oznacza płodność.

Czy sycylijska mafia funkcjonuje jeszcze w dzisiejszej rzeczywistości? Podobno tak, ale wcale nie jest już tak silna, jak niegdyś. Matylda jej siły poznawać nie zamierzała. Nie przyjechała tu w interesach, a jedynie odpocząć, naładować akumulatory, pozwiedzać i jeszczezrealizować swoje marzenia. Taka obietnica ptysia z kremem. Zapragnęła zostać pisarką.

Matylda od dziecka miała marzenia. Już w przedszkolu chciała być pielęgniarką, potem ku zdziwieniu wszystkich, kelnerką, piosenkarką. A teraz zamierzała pisać. Bo wtedy mogłaby być wolna, mogłaby być zawsze tam, gdzie tylko miałaby ochotę, a nie każdego poranka w pracy. Nie znosiła wczesnego budzenia, drogi do pracy, a oczekiwania dyrekcji przyprawiały ją o mdłości i nocne poty i zgrzytanie zębów.

Pisząc książki mogłaby wreszcie rozwinąć skrzydła i fruwać, jak ptak. Tworzyć to, na co pozwalałaby jej wyobraźnia, bez ograniczeń. Papier przyjmie wszystko. Byleby tylko ktoś chciał to czytać, co w jej głowie się tliło. A czasy teraz takie, że piszą prawie wszyscy, a czyta mało kto. I tu jest pies pogrzebany. Będzie pisać o tym, w czym jest naprawdę dobra. Książki szczególnie przeznaczone dla kobiet, mężatek, rozwódek, singielek, żon, kochanek. Poradniki prawidłowego odżywiania i stylu życia. Jedno z drugim tak ściśle się łączy. Piętnaście lat pracy w znanej klinice urody, jako dietetyczka, poza tym przeróżniaste kursy doszkalające  wszystko to zrobiło swoje. Doświadczeniem postanowiła się z innymi podzielić. Pomóc osiągnąć ludziom stan samozadowolenia.

Ludzie są tacy zagubieni  myślała Matylda.  Nie umieją żyć. Szarpią się z problemami, zamiast je rozwiązywać, stale o coś walczą. Potrzebują wskazówek. Od dawna w szkołach podstawowych, gimnazjach, liceach, na uczelniach powinny być obowiązkowe ćwiczenia relaksacyjne, zajęcia radzenia sobie ze stresem, indywidualne rozmowy z psychologami. Tak, aby młodzież umiała żyć w dzisiejszym świecie dorosłych, podobnym do dżungli. Przetrwać w nim i wyjść z łupem, a nie jako łup. Dopiero wtedy, gdy ludzie już z czasem kompletnie nie radzą sobie z problemami, stresem, zapisują się na kursy pozytywnego myślenia, wzbudzania potęgi podświadomości, aby ratować się przed samozagładą. O ile byłoby łatwiej im żyć, gdyby tę, jakże ważną wiedzę mieli skompletowaną we wczesnych latach? No i istotna sprawa to nagminna otyłość wśród młodzieży. Odbijająca się zresztą na zdrowiu w latach następnych. Przyczyna dużej liczby cywilizacyjnych. chorób. Państwo nie edukuje ludzi, jak jeść, bo gospodarska straciłaby potencjalnych konsumentów. Uświadomiony klient to zły klient. Nie kupi wołowiny, wieprzowiny, kurczaków, chipsów, coca-coli i tych wstrętnych, barwionych napojów. Nie trafia, gdy jest schorowany do aptek, wykupując wszystkie zestawy śniadaniowe leków. Nie umiera zaraz po osiągnięciu sędziwego wieku. A nasze państwo musi mu wypłacać emeryturę przez najbliższe dwadzieścia lat. Te wszystkie dodatki do żywności, niby przebadane, nieszkodliwe, niemające wpływu na nikogo i na nic. Tylko ponoć nikt nie zna, jaka byłaby chemiczna reakcja w kotle, gdyby spotkały się wszystkie razem. A organizm musi to wszystko ogarnąć. Jeden wielki zakonserwowany śmietnik.

No i te wszystkie błędy powielane przez pokolenia. Mówią do nas:

 Jak nie będziesz dużo jeść, to będziesz ciężko chora i nie dostaniesz tortu na deser.

albo:

 Nie wolno Ci zostawiać resztek na talerzu! Musisz zjadać wszystko!

albo:

 Jedz bo jesteś chuda i zachorujesz! A jak będziesz gruba, to będziesz miała z czego schudnąć!

Te głosy wołają o pomstę do nieba! I do tego ten pęd, dzisiejszy brak czasu na miłość, na rodzinę, na śniadanie rano. Dzieci epoki Mac Donalda. Wyglądają same tak, jak te hamburgery, ociekające tłuszczem. Najpierw za grubi stali się Amerykanie, potem Niemcy, Anglicy, Węgrzy. No i przyszła pora na Polaków. Przecież lubimy naśladować innych.

A wcale nie trzeba się tak głodzić, żeby mieć prawidłową wagę. Matylda dobrze o tym wiedziała. Sama podjadała to ptasie mleczka, to tłuste pączki. Wiedziała tylko, kiedy już powiedzieć: mam dość! Nie chcę być gruba! W swoim poradniku chciała podzielić się wiedzą, wyniesioną ze szkół, kursów, przeczytanych setek artykułów i życiowych doświadczeń. Potem planowała założyć sobie stronę internetową, organizować spotkania dla kobiet, wspierać je w osiąganiu doskonałości i atrakcyjności. Wierzyła, że się uda. Obiecała to robić z sercem, a wtedy wszystko musi się udać. Bo jak w coś bardzo bardzo bardzo wierzysz i bardzo bardzo bardzo czegoś pragniesz dobrego, to wszystkie gwiazdy są po twojej stronie. Marzyć jest piękną, ludzką rzeczą. Zaletą.

Jeszcze niedawno Matylda marzyła o wielkiej, prawdziwej miłości. Takiej na zawsze, tej jedynej do grobowej deski. Chciała mieć rodzinę, dzieci. Szybko została rozwódką. Nienawidziła szczerze tego określenia. Mąż był jej tak krótko. Zaraz po ślubie poszedł w siną dal. Stwierdził, że owszem, on dorósł do małżeństwa, ale przerastające go ograniczenia z nim związane, nie dają mu się rozwijać. A przecież przed nim było całe życie. Tym, jakże powszechnie spotykanym sposobem, Matylda została sama. Niezupełnie, bo z Marysią w brzuchu. Potem już był poród, samotne macierzyństwo, studia obrona pracy magisterskiej, a potem praca, szkolenia i praca, dom. Wszystkie następujące po sobie i te krótsze i te dłuższe związki damsko-męskie rozpadały się szybciej, niż odchodzą autobusy. Utwierdziło ją to tylko w przekonaniu, że życie jest pasmem niespodzianek, upadków i wzlotów. Nauczyła się też z czasem, że nie warto długo płakać na dnie. Jeżeli ronić łzy, to tylko ze wzruszenia, albo radości. Niedawno płakała na „King Kongu”. Bo szkoda jej było zakochanej małpy. Doszła do wniosku, że gdy schodziła na dno, w końcu można było się od czegoś odbić. I z powrotem wydrapywać pazurami na powierzchnię. Bo szkoda jej było życia na zgryzoty. Jest za krótkie na drapanie ran. Trzeba szybko brać rozwód ze smutkiem i ślub z radością.

Porażki traktowała, jako nauczkę i lekcję pokory. Zmuszały ją do refleksji. Po nich starała się być mądrzejszym i lepszym człowiekiem. Wierzyła, że po nocy zawsze przyjdzie dzień, który będzie dla niej nagrodą za poprzednie ciemności i smutki. Z takim przekonaniem tym żyła, a raczej nauczyła się żyć, dzięki nieustającej pracy nad sobą. Zdanie usłyszane kiedyś: „Żyj tak, jakby ten dzień był ostatnim dniem Twojego życia” stało się jej życiowym mottem. W myśl tej zasady starała się sprawiać sobie, jak najwięcej przyjemności. Nigdy nie odkładać na potem tego, co można było zrobić dziś. Bawić się w złotą rybkę samej dla siebie. Nadszedł czas, aby spełniać swoje marzenia.

Takim prezentem dla niej na swoje czterdzieste urodziny był wypad na dwutygodniowy urlop. Na Sycylię. Połączony z twórczością literacką. Bo kiedy indziej miałaby to zrobić? Owocem tej oczekiwanej, wymarzonej podróży miała być jej pierwsza w życiu książka. I miała nadzieję, że nie będzie to ostatnia. A pomysłów z wiekiem jej przybywało.

Czterdziestka to taki przełomowy czas dla każdej kobiety. Czasami coś się kończy, czasem coś zaczyna. Wychodzą zmarszczki, opadają kąciki oczu, dzieci wyprowadzają się często z domu, mąż znajduje sobie młodszą, pojawiają się siwe włosy. Czas nieubłagalnie puka do drzwi i mówi:

Śpiesz się, stara! Już nie jesteś taka młoda!

A wtedy stajesz przed lustrem i zaczynasz myśleć:

 Co tu w sobie poprawić, co zmienić? Może zafundować sobie botoks? A może młodszego, wysportowanego kochanka? A może kupić czerwone sportowe auto albo zacząć biegać w maratonach? Przecież jestem jeszcze młoda!

No i wtedy zaczyna się. Bieganie do kosmetyczek, na zajęcia taneczne. Zerwane ścięgna, zakwasy, bo przecież trzeba sobie za wszelką cenę udowodnić, że nie jest się już staruchą! Zmieniona, napuchnięta od wypełniaczy twarz w lustrze przypominająca maskę. Ale bez zmarszczek. Co z tego, że bardziej przypomina dynię, niż ludzką facjatę?

Matyldę, na szczęście czas oszczędzał. Jak wino, dojrzała do bycia pewną siebie, atrakcyjną czterdziestoletnią kobietą. Wiedziała, czego chce i czego na pewno nie chce. Nie należała do tych, którzy samotność traktują, jak chorobę. Jak dżumę dwudziestego pierwszego wieku. Pomimo wielu mądrości, do których z czasem doszła, miała charakter wiecznie młodej dziewczynki. Stale o czymś zapominała, coś sobie przypominała, to coś planowała, to wpadała w tarapaty. Z tą dziewczęcą naiwnością było jej do twarzy. Średniego wzrostu, o kobiecych kształtach, dość szczupła blondynka o rumianych policzkach i piegach na nosie, przewracała zalotnie dużymi niebieskimi oczami. Ich kąciki, niestety nie sterczały już, jak dawniej do góry. Ale za to szczery uśmiech dodawał jej młodzieńczego wdzięku. Uroku, obok którego mało kto przechodził obojętnie. Była małą córeczką swoich rodziców, młodszą siostrą brata, ukochaną mamusią prawie dorosłej córki. Przepadał za nią kot Feluś i pies Ferdynand, rasy maltańczyk. Natomiast miłością i wdzięcznością nie odpłaciły się papugi, które zapragnęły wolności pewnego pięknego słonecznego dnia i wyfrunęły przez nieopatrznie otwarte okno. Marysia była wtedy mała, tak płakała, że Matylda postanowiła skrócić jej okres żałoby. Następnego dnia przyniosła do domu, na otarcie łez, szaloną tchórzofretkę. Dwa dni później żałowała swojej szczodrości. Zwierzę robiło z domu ruinę, bardziej niż Marysia. A ta potrafiła. Wszystkie jej ubrania nigdy nie trafiały do szafy. Bo po co, skoro można je było trzymać na kupkach. Obok stały brudne garnuszki po napojach. Takie sprzed tygodnia i więcej. Czasem wydawały się być celowym doświadczeniem. Aby sprawdzić, co się wylęgnie po niedopitym soku po kilku tygodniach. Na tym wszystkim leżały zeszyty. No i jeszcze przychodziły w odwiedziny zwierzaki. Kot potrafił nasikać z nerwów na całość, bo nie mógł odnaleźć się w chaosie, pies wtedy na niego dziwnie patrzył, a tchórzofretka biegała i roznosiła różne rzeczy po mieszkaniu, czasem rozdrobnione na mniejsze kawałki. Tego ostatniego już znieść się nie dało. Bogu dzięki, że zwierzę nie było wieczne. Rodzina ich więc została w składzie pomniejszonym.

Matylda miała uśmiech przyklejony do twarzy. Z tego to powodu każdy chciał z nią rozmawiać, dotknąć jej, zaczepić, coś spytać. Tak, jakby chciał podłączyć się do jej własnych akumulatorów i złapać oddech życia. I śmiać się i bawić tak, jak ona. Różniła się od tych wszystkich, sycylijskich pań. One, prócz ciemnych włosów i karnacji były po prostu inne. Bardziej powściągliwe, dystyngowane, patrzące nieufnie na turystki. Czasem nabierały rozpędu, gdy miały jakiś problem. Od razu było to wszystkim wiadome. Krzyczały wówczas, kłóciły się tak głośno, że było je słychać na sąsiedniej ulicy i jeszcze dwie ulice dalej leciały gromy.

Ta inność Matyldy w zachowaniu i wyglądzie sprawiała, że tutejsi mężczyźni pogwizdywali za nią, cmokali, śpiewali na jej widok. Turystka, która przyjechała tu sama, wzbudzała kontrowersje. Co prawda niejedna amerykanka przetarła już szlaki, to jednak samotnie spacerująca kobieta wywoływała tu falę emocji. Bo czemu taka ładna i sama? Może w domu czeka na nią mąż i trójka dzieci, a ona uciekła od nich, po tym, jak postradała zmysły? Rodzina rozkleja pewnie teraz po mieście jej karykatury. Albo uciekła z więzienia i policja wysyła za nią listy gończe? Matylda odczuła to przedziwne zainteresowanie już wczoraj po wyjściu z lotniska. Samolot przyleciał późnym wieczorem. Nie zdążyła nacieszyć wzroku krajobrazem, jaki widziała wcześniej na widokówkach. Dopiero dziś zacznie poznawać to, o czy marzyła od kilku miesięcy.

Słoneczna wyspa! Już od wczesnego rana świeciło tu słońce. Zagląda tu ono zresztą o wiele częściej, niż na pozostałe części kontynentu. Trzysta dni na trzysta sześćdziesiąt w roku na Sycylii są dniami słonecznymi. Tajemniczy ląd pełen jest zabytków, urwisk skalnych nad brzegiem morza. Niektóre pamiętają pewnie czasy, gdy nazywano go Trinacria. Pochodzi z odległych, starożytnych czasów, zanim zmieniono nazwę na Sycylia. A w każdej trattorii, tawernie podawane jest przepyszne sycylijskie wino, które powoduje, że ci stosunkowo niewysocy mężczyźni wprost rosną i smukleją w oczach, a ich przenikliwe i zalotne spojrzenia rozmiękczają niejedno kobiece serce.

Matylda włożyła na siebie krótką białą sukienkę w czerwone kwiaty. Lekko poprawiwszy urodę przy użyciu maskary, pudru i koralowej szminki postanowiła wyjść na pierwsze sycylijskie śniadanie. Zamknęła za sobą drzwi od pokoju. 

uongiorno!  właścicielka zapukała do jej drzwi powiedziała do niej włoskie „dzień dobry” na przywitanie. W ręku trzymała czajnik, o który Matylda wczoraj poprosiła. Była ciemnej karnacji, średniego wzrostu i miała niezwykle czarną oprawę oczu. Spotkały się już dzisiejszej nocy. Matylda wylądowała tuż przed północą. Potem wsiadła do autobusu, który za pół godziny zatrzymał się w porcie. Najpierw poprosiła dziewczyny siedzące tuż za nią, aby pokazały jej mapkę Trapani. Bo miały wydrukowaną. Liczyła na to, że w turystycznej miejscowości o tej porze będzie chmara ludzi. A tu, jak na złość, stały gdzieniegdzie tylko niewielkie grupki. Wszędzie wysokie kamienice z odpadającymi tynkami, wąskie uliczki z kamienia i cisza. Jakby wszyscy poumierali albo wyjechali. Strach ogarnął ją, ale postanowiła nie wpadać w panikę. Ponoć oprawcy czują strach swoich ofiary i to ich jeszcze bardziej nakręca. Kto widział, żeby jakiś zboczeniec napastował pewną siebie, wyzwoloną kobietę. Te, które drżą przywołują nieszczęścia. Należy zatem chwytać byka za rogi. Albo przynajmniej udawać. Tak jak tym razem postanowiła Matylda.

 Przepraszam, czy wie pan, gdzie to jest?  Zaczepiła przypadkowego przechodnia, pokazując mu kartkę z rezerwacją noclegu. Facet był drobnego wzrostu i wzbudzał zaufanie. Matylda mogła w razie zagrożenia rzucić w niego torebką. Nie musiała jednak. Był na tyle miły, że podprowadził ją na miejsce. Zadzwoniła domofonem. Za chwilę zbiegła po schodach właścicielka.

 Emma jestem.  Podała jej dłoń i uśmiechnęła się.

 Matylda. Miło mi, jak się cieszę.

Tuż za jej plecami wyrósł nieogolony, ciemny jegomość.

 A to mój chłopak  wyjaśniła Emma prowadząc ją do sąsiedniego budynku.  Tu jest tylko recepcja, ja tu śpię, a ty będziesz spała na sąsiedniej ulicy.

Szły we dwie, rozmawiając, a za nimi, jak bodyguard kroczył jej znajomy. Emma zatrzymała się nagle i otworzyła kluczem wielkie drewniane drzwi. Zaskrzypiały i po chwili wszyscy już byli na korytarzu. Klatka schodowa była równie zjawiskowa. Wielkie podrapane ściany, kilka doniczek z kwiatami, kamienne schody do góry. No i zaraz za tymi schodami lokum dla Matyldy.

 Chcesz rower?  spytała Emma.

 Oczywiście. Przyda się.

 To patrz. Ten na dole w gwiazdki jest twój.  Wskazała palcem na przypięty do poręczy na dole grubym łańcuchem pojazd. Tu są kluczyki od łańcucha. Zawsze zapinaj.

 Dziękuję. A czy tu jest bezpiecznie? Tak samej kobiecie?

 Tak, oczywiście.  Teraz do rozmowy włączył się jej partner.  Gdyby coś było nie tak, dzwoń do nas. Ja jestem silny, to cię obronię.  Mówiąc to naprężył swój niewielki biceps, aby dać wiarygodność tego, co obiecał.

Matylda po chwili zamknęła drzwi za nimi i mogła wreszcie się położyć. Dochodziła druga w nocy. Czas był najwyższy odpocząć po podróży. Gdy się obudziła była ósma rano. To wcześniej niż przewidywała, ale widocznie nie było jej dane gnić w łóżku dłużej. Świat czekał na nią. Postanowiła go poznać. Więc, gdy tylko podziękowała Emmie za pamięć o czajniku, poprawiła ubrania stosowne do pogody i pory roku i wyszła na zewnątrz.