Tell Me Your Story - Dominika Paprotny - ebook

Tell Me Your Story ebook

Dominika Paprotny

4,2

Opis

Marzenia nie spełniają się same. Trzeba mieć dość odwagi, by o nie

zawalczyć i wykonać milowy krok do przodu, wychodząc ze

swojej strefy komfortu.

Kiedy Claire Anderson decyduje się zawalczyć o swoje szczęście, by

dostać wymarzoną pracę redaktorki w nowojorskim wydawnictwie,

los okazuje się złośliwy. Jej bezpośredni przełożony, Lucas Black,

to tytan pracy, gbur... po prostu dupek z piekła rodem.

Codzienna praca do późna i niewybredne komentarze naczelnego

sprawiają, że kobieta zaczyna tracić swój wewnętrzny blask.

Tym, co pomaga jej przetrwać, jest przelewanie myśli na papier,

najbliżsi przyjaciele oraz… tajemnicza znajomość.

Jak wysoka musi być cena za spełnianie marzeń? Czy wspólna

pasja może połączyć dwie samotne dusze? Na ile demony przeszłości

mogą zagrozić teraźniejszości i przyszłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (78 ocen)
43
17
11
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dominiczque

Nie polecam

Zbyt wiele długich opisów nieistotnych przedmiotów, a jednocześnie autorka ważne/ciekawe wątki zawiera w kilku zdaniach lub nagle je ucina i pozostawia bez rozwinięcia. Mam nadzieję że następna książka będzie już lepsza bo pomysł bardzo ciekawy, ale przed autorką jeszcze dużo pracy.
82
EwelaKar

Nie polecam

Nie dałam rady skończyć, strasznie monotonna i drętwa.
72
ataya_my_life

Całkiem niezła

Aktualnie jestem na 135 stronie... nie wiem, czy przebrnę do końca. Pewnie tak, bo nie lubię zostawiać niedokończonych książek. Na ten moment mogę napisać, że strasznie męczące przydługie są opisy wszystkiego co otacza bohaterów. Mam wrażenie, że za chwilę przeczytam kilka zdań opisu np. leżącego na podłodze okruszka po ciastku, przy lewej nodze postaci. Ogólnie jestem ciekawa rozwoju akcji, ale cokolwiek nie dzieje się między bohaterami to jest to tak krotki opis zdarzenia i tak szybko ucinane... Myślę, że gdyby autorka skróciła opisy, a dodała więcej dialogów i akcji ocena byłaby na 5.
50
Lawenda39
(edytowany)

Całkiem niezła

Lubię kończyć książki które zaczęłam czytać ale po skończeniu tej mam mieszane odczucia. Niby fajna historia, którą dobrze się czyta ale..... no właśnie. Na koniec okazuje się, że jest to dopiero tom 1!!! chociaż uważam, że rozciągnięcie tej historii na więcej niż jedną książkę jest bezsensowne . Raczej nie sięgnę po drugi tom.
20
Juskaa07

Całkiem niezła

Niesamowicie ciężko było mi się wgryźć w tę książkę. Bardzo mi się wszystko dłużyło, trochę za wolno się wszystko działo. Mnóstwo nużących opisów, akcji prawie zero. Ledwo dałam radę doczytać do końca.
10

Popularność



Podobne


Copyright ©

Dominika Paprotny

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzący

Ewa Olbryś

Redakcja

Dominika Surma @pani.redaktorka

Korekta

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Redakcja techniczna i graficzna

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-09-7

Dla mojej mamy, która nauczyła mnie marzyć

oraz

mojego męża, który towarzyszy i wspiera mnie w ich spełnianiu!

Krople jesiennego deszczu wygrywały niespisaną przez nikogo melodię na wydeptanej ścieżce, okrytej gdzieniegdzie kolorowymi liśćmi, na okolicznych, zniszczonych ławkach i zardzewiałych koszach na śmieci czy latarniach, które przez nadmiar wody przestawały co jakiś czas spełniać swoją rolę. Ciemne chmury całkiem zdominowały niebo, nie zwiastując chwili wytchnienia dla tych, którzy zapomnieli o parasolach, opuszczając swoje domy i mieszkania. Park wydawał się opustoszały, wręcz zapomniany przez okolicznych mieszkańców. Każdy szukał schronienia w cieple czterech ścian czy nawet we wnętrzu samochodu. Nic w tym dziwnego, bo któż o zdrowych zmysłach chciałby moknąć, a następnie marznąć przez delikatne, acz przeszywające podmuchy wiatru?

Zdawać by się mogło, że jedyne dźwięki w parku oraz ich rytm narzucała matka natura, gdy niespodziewanie zostały one zakłócone przez piskliwy śmiech dziecka. Kilka sekund pó- źniej zawtórowały mu szczekanie psa i tubalny męski głos.

– Smiley, uważaj! – Starszy, siwiejący mężczyzna pokręcił głową, widząc, jak wnuczka przeskakuje z jednej kałuży do drugiej, by następnie wskoczyć na śliską od deszczu ławkę i w taki sposób kontynuować ich spacer.

– Dziadku, spokojnie. – Odwróciła się do niego przodem i posłała mu jeden z tych swoich, jak to jej wszyscy najbliżsi nazywali, firmowych uśmiechów. – Nie spadnę, patrz. – Wykonała coś na kształt jaskółki, a następnie ruszyła przed siebie tanecznym krokiem.

Tęczowe kalosze odcinały się na tle pociemniałych od wody siedzisk, a biedronkowy płaszcz wydawał się spełniać swoją rolę śpiewająco, dziewczynka bowiem nie skarżyła się na to, by było jej zimno czy zwyczajnie mokro.

Mężczyzna z uśmiechem na ustach obserwował poczynania dziecka, co jakiś czas upewniając się, że jego czworonóg zbytnio się od nich nie oddalił. Barry za to, jak zaczarowany, nie opuszczał małej Claire nawet o krok, krążąc między kolejnymi ławkami, a gdy ich zabrakło, szczekając ostrzegawczo.

– Wracamy już do domu? – zapytał Gregory, wyciągając ku wnuczce ręce, by następnie posadzić ją sobie na ramionach. Wiedział, że lada moment nie będzie zdolny do noszenia jej w ten sposób. Dziewczynka rosła jak na drożdżach, a jemu z wiekiem ubywało sił, choć serce pełne było młodzieńczej werwy.

– Nie! – zaprotestowała, machając nogami. – Przecież nie zebraliśmy jeszcze dość kasztanów – dodała od razu.

Mężczyzna musiał przyznać jej rację. Obiecał, że po powrocie do domu będą mogli wspólnie stworzyć osadę kasztanowych ludków, i słowa zamierzał dotrzymać, bo od tego był dziadek, prawda?

Deszcz ustępował z minuty na minutę, a powietrze wypełniła różnorodna gama leśnych zapachów, która dzięki delikatnej zmianie pogody zyskała na intensywności. Woń ziemi, kory drzew, liści, mchu – i nie zapominajmy o kasztanach! To wszystko było tak znajome dla Claire, ponieważ w przeciwieństwie do starszej siostry uwielbiała chodzić na spacery. Lubiła przebywać na świeżym powietrzu, a siedzenie w domu było dla niej największą karą, choć i wtedy znajdowała dla siebie jakieś zajęcie.

Dziadek, poza miłością do natury, zaszczepił w niej zainteresowanie książkami i choć sama czytała jeszcze dość powoli, to uwielbiała słuchać opowieści wymyślanych przez mężczyznę. Ten wydawał się mieć ich pod dostatkiem na każdą okazję. Często, gdy pilnował ich wieczorami, dziewczynka zadawała mu temat lub wymyślała jakąś postać, wokół której musiał wymyślić całą historię. Nigdy jej nie zawiódł.

– Kiedyś, jak będę duża – zaczęła pewnego razu, siadając prosto na łóżku – to będę opowiadać takie piękne bajki jak ty.

Starsza siostra, która właśnie weszła do pokoju, przystanęła niedaleko.

– Claire, nikt nie pobije dziadka w wymyślaniu bajek – powiedziała, zakładając ręce na piersi, i odeszła do swojej części pokoju, a w tym czasie staruszek pochylił ku młodszej z rodzeństwa.

– Nie słuchaj jej. – Puścił Claire oczko. – Jestem pewien, że będziesz opowiadać jeszcze lepsze bajki. – Zmierzwił jej włosy. – A teraz proszę iść ładnie spać – powiedział, wstając, a następnie ruszył do wyjścia z pokoju.

Dziewczyny niemal chórkiem pożegnały go tradycyjnym „Dobranoc, dziadku”, a on zgasił światło.

Niewyraźne głosy zaczęły powoli docierać do jej świadomości, gdy starała się wywalczyć jeszcze kilka dodatkowych minut w ramionach Morfeusza. Naciągnęła kołdrę na głowę w ramach protestu, ale wtedy dotarło do niej, że nikt z obecnych w tym mieszkaniu nie powinien być na nogach przed nią – no, prawie nikt. Usiadła jak oparzona, zrzucając z siebie kołdrę, i natychmiast sięgnęła po telefon, który jakimś cudem znajdował się pod jedną z poduszek.

– Nie, nie, nie – jęknęła, widząc, która jest godzina. – Cholera jasna – zaklęła pod nosem i wstała w pośpiechu. Znów zaspała! Który to już raz w tym miesiącu? Piąty, szósty? Straciła rachubę, ale jej szefowa na pewno nie.

Zaczęła bez ładu i składu szukać ubrań, które byłyby zdatne do założenia do pracy, a nie do wrzucenia do prania, co wcale nie było takim łatwym zadaniem, ponieważ w jej pokoju panował istny chaos. To nie tak, że była bałaganiarą, tylko od kilku tygodni dzieliła pokój z dwoma siedmioletnimi skrzatami, a te uwielbiały robić porządki w jej rzeczach.

W jednej ręce trzymała czarne dżinsowe spodnie z dziurami na kolanach, w drugiej beżowy sweter, który lata świetności miał już za sobą, i miała właśnie biec do łazienki, gdy uderzyła się najmniejszym palcem u stopy o ramę łóżka. W kącikach oczu stanęły jej łzy.

– Kur…– Już miała dać upust złości, gdy drzwi się uchyliły, a wyłaniające się z nich dwie niemal identyczne głowy nie powinny słyszeć podobnych wyrażeń, przynajmniej nie z samego rana. –…rka wodna – dokończyła, tym razem ostrożnie stawiając kolejne kroki.

– Ciociu, śniadanie gotowe – zameldowali chłopcy i pewnie wparadowali do środka, skoro Claire już nie spała.

Kobieta uśmiechnęła się do chłopaków i rzuciła krótkie „dzięki”, znów nabierając pędu, a następnie zatrzasnęła się w łazience. Prysznic, umycie zębów i związanie niesfornych kosmyków w cokolwiek, co nie zdradzało jej późnej pobudki, zajęło jej dokładnie osiem i pół minuty. Miała wprawę w zbieraniu się na ostatni moment.

Wpadła do kuchni, w której siedziała jej starsza siostra Samantha wraz z ich mamą Susan. Kobiety spokojnie popijały sobie poranną kawę. Obie powitały ją szczerymi uśmiechami, jakby nie dziwiły się ani trochę, że spała tak długo. Na stole czekał na nią kubek gorącej kawy z mlekiem i talerz parujących naleśników. Do jej nosa dotarł zapach, a w brzuchu jak na zawołanie głośno zaburczało. Niemal zapomniała, że poprzedniego wieczoru nie zjadła kolacji.

– Mamo, dlaczego nikt mnie nie obudził? – jęknęła, wychodząc do maleńkiego przedpokoju po buty, gdzie następnie zaczęła wkładać je na stojąco.

– Kochanie, myślałam, że masz dzisiaj wolne, skoro wczoraj pracowałaś do późna – odezwała się zmartwiona kobieta, otulając się szczelniej zielonym kardiganem. Podeszła do córki, która walczyła z zamkiem w botkach. – Może powinnam porozmawiać z Loreen, by zatrudniła wam kogoś do pomocy?

– Nie! – Dziewczyna niemal krzyknęła, w końcu się prostując. – Nie trzeba – dodała zaraz łagodniej i uśmiechnęła się najbardziej przekonująco, jak potrafiła po tym porannym maratonie.

Prawda była taka, że nie pracowała wczoraj do późna, a przynajmniej nie do końca. Odkąd do ich trzypokojowego mieszkania z powrotem wprowadziła się siostra, ale tym razem z mężem i dwójką urwisów, które teraz goniły się po niewielkim salonie, Claire pojawiała się w domu najpóźniej, jak mogła. Nie potrafiła się odnaleźć w tym chaosie, nie mogła spokojnie pracować, pisać ani nawet myśleć. Wczoraj po pracy ulokowała się w jednej z przytulnych kawiarenek, by tam odpocząć, a także rozesłać kilka CV. Nie powiedziała jeszcze o tym mamie, która niepotrzebnie zaczęłaby się zamartwiać tym, że jej córka chce ją opuścić, dlatego skłamała, że zatrzymano ją w pracy. Nie chciała teraz o tym myśleć i dosłownie nie miała na to czasu. Pochyliła się, by pocałować rodzicielkę w policzek na pożegnanie, a następnie wybiegła z domu.

Pogoda rozpieszczała dziś mieszkańców Woodbury ciepłymi promieniami słońca i brakiem przeszywającego na wskroś wiatru. Claire aż jęknęła, zła na samą siebie, ponieważ nie mogła sobie pozwolić na spokojny spacer do pracy, za to musiała dostać się tam jak najszybciej. Wsiadła do samochodu, który odpalił za trzecim razem. Muszę po pracy podjechać do Willa, pomyślała, gdy w końcu udało jej się wyjechać na główną drogę. Plus tego, że zaspała, był tylko taki, że ominęły ją poranne korki. Nikt na nią nie trąbił i nie wymuszał pierwszeństwa, jak to miało miejsce przynajmniej kilka razy w tygodniu. Z radia płynęła spokojna melodia, którą nieco przyciszyła, ponieważ postanowiła uchylić okno. Pojedyncze kosmyki, które wymknęły się z koka na czubku głowy, zafalowały pod wpływem mocniejszych podmuchów. Gdyby nie to, że prowadziła, najpewniej przymknęłaby powieki i dała się ponieść chwili. W powietrzu wyraźnie dało się poczuć wiosnę, choć okoliczne drzewa wyglądały tak, jakby były równie wielkimi śpiochami co Claire.

Znała te ulice jak własną kieszeń, a większość budynków nie skrywała przed nią wielkich tajemnic. W końcu całe życie mieszkała w Woodbury, które było urokliwym miasteczkiem, gdzie mieszkańcy znali się od lat. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ponieważ dzięki temu niemal na każdym kroku czuła się bezpiecznie, tak jakby w ogóle nie opuściła rodzinnego mieszkania. Od dziecka wybierała się na piesze wycieczki, by odkryć jego każdy zakamarek i nie dać się niczemu zaskoczyć. Szeroki uśmiech rozpromieniał jej twarz zawsze, gdy okazywało się, że podczas błądzenia po okolicznych lasach natykała się na miejsce, którego do tej pory nie dane było jej odwiedzić.

Coś jednak zmieniło się w szkole średniej. Powoli zaczęła czuć, że potrzebuje czegoś więcej. Więcej przestrzeni, powietrza… Po prostu czegoś nowego do odkrycia.

Chciała wyjechać na studia, lecz to było kosztowne marzenie, na które nie mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że gdyby powiedziała o nim mamie, ta, nie zważając na zdrowie, podjęłaby się jeszcze trzeciego etatu po to, by córka mogła zasmakować pełni studenckiego życia. Sumienie nie pozwalało Claire wykorzystywać jej dobrego serca. Ba, sama dorabiała w wakacje, by zaoszczędzić tych kilka groszy na własne wydatki. Nie bez powodu też przykładała się do nauki, ponieważ wiedziała, że bez stypendium nie będzie mogła marzyć nie tylko o wyjeździe na studia, ale również o studiach tako jakich. Zarywanie nocy przed kolejnymi egzaminami oraz udział w niezliczonych konkursach związanych z literaturą czy pisaniem kreatywnym opłaciły się. Dostała się na filologię angielską na Southern Connecticut State University i choć uczelnia oferowała całkiem zdatne do zamieszkania pokoje w akademikach, to były poza jej możliwościami finansowymi. Czasem żartowała, że utknęła w Woodbury na zawsze, tylko ten żart przestawał ją już śmieszyć.

***

Zjechała na niewielki parking przed miejską biblioteką, a nim wysiadła z samochodu, upewniła się, czy na pewno zamknęła okno. Wrzuciła klucze do plecaka, a w zamian sięgnęła po te, którymi mogła otworzyć główne drzwi. Rozejrzała się dookoła, ale wyglądało na to, że dzisiaj miała szczęście i na horyzoncie nie czaiła się Loreen ani żaden ze stałych bywalców biblioteki. Skoro nie było świadków, to przecież wcale się nie spóźniła.

Po przekroczeniu progu uderzył w nią ten charakterystyczny zapach książek, w którym miała spędzić następne osiem godzin. Zapaliła światło na parterze, a gdy rzuciła plecak na swoje stanowisko za ladą, niespiesznie pokonała schody na piętro i tam również sprawdziła, czy przypadkiem nigdzie nie trzeba wymienić żarówki. Otworzyła kilka okien, by wpuścić do środka nieco wiosennego powietrza, i po powrocie na parter jak zwykle usiadła przed wyjątkowo starym komputerem. Przekonanie Loreen do zmiany sprzętu graniczyło z cudem, ponieważ kobieta otrzymane z miasta fundusze wolała inwestować w renowację budynku albo nowe egzemplarze książek. Z jednej strony Claire ją rozumiała, z drugiej – miała ochotę wyrzucić ten złom przez okno i skłamać, że go skradziono.

Skrzypnięcie drzwi przecięło wszechogarniającą ją ciszę niczym pierwszy grzmot zwiastujący nadchodzącą burzę. Wyprostowała się, jeszcze nie wstając z krzesła, tak że z daleka można było dostrzec co najwyżej jej oczy i czubek głowy. Mimo okularów na nosie musiała wytężyć wzrok, by dostrzec postawną sylwetkę przyjaciela rodziny. Poderwała się na równe nogi i na jej usta samoistnie wypłynął radosny uśmiech.

– Dzień dobry, panie Preston! – zawołała, nim jeszcze mężczyzna dotarł do lady.

Znała go od dziecka, a raczej to on patrzył, jak wraz z siostrą dorastają. Ich dziadek przyjaźnił się z nim od podstawówki, więc byli prawie jak rodzina. Wspólne wypady na biwaki, grille, urodziny czy inne uroczystości były już wręcz tradycją.

– Smiley. – Tylko on jeszcze używał tego określenia względem Claire i choć przywodziło ono na myśl jedynie pozytywne wspomnienia, to czasem, tak jak właśnie teraz, ściskało ją serce. – Nigdy się nie nauczysz, że masz mówić do mnie po imieniu, co? – zaśmiał się nieco ochrypłym głosem i pokręcił głową.

– Tak samo jak pan się nie nauczy, że tutaj jestem w pracy – powiedziała z lekką przekorą, lecz zaraz też się roześmiała, a wzrok przeniosła na parcianą siatkę, która w międzyczasie spoczęła na ladzie. Nie musiała pytać czy zgadywać, co kryje, bo dobrze to wiedziała. Pan Preston raz lub dwa razy w tygodniu odwiedzał bibliotekę po nową partię bajek dla prawnuczki. Czasem dorzucał coś dla siebie czy żony, lecz głównie skupiał się na tym, by mieć co czytać na dobranoc czterolatce.

– Mama coś wspominała, że całą rodziną wybieracie się na jakieś dłuższe wakacje – zagadnęła, jednocześnie pochylając się, by w końcu zalogować się do systemu, co miało umożliwić jej zeskanowanie kodów na książkach i oznaczenie ich jako zwróconych. Każdorazowo czynności tej towarzyszyło ciche piknięcie, a ona mogła odłożyć wszystkie lektury do niewielkiego metalowego wózeczka.

– Tak, syn wymyślił, że nie możemy wiecznie siedzieć w Woodbury, że nie na tym polega emerytura. – Mężczyzna przeszedł za dziewczyną do jednej z wielu alejek, tworzonych przez wypełnione książkami półki.

– I ma rację – zgodziła się Claire, odkładając jedną ze zwróconych bajek na miejsce. – Sama bym chętnie gdzieś pojechała – westchnęła, bo niestety o tym mogła sobie na razie tylko pomarzyć. Musiała pomyśleć o naprawie auta i choć mąż siostry pewnie uprze się, aby zrobić po kosztach, to za nic w świecie nie zgodziłaby się, by miało to być całkiem za darmo. Razem z Samanthą mieli na utrzymaniu bliźniaków, remontowali dom, a do tego wiedziała, że pomagają rodzicom Willa.

– Smiley, co to za mina? – Bernard przystanął, przyglądając się jej przenikliwie. Miał ten sam dar, co jej dziadek: potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi.

– Nic, nic. – Postarała się o lekki uśmiech. – Proszę nie mówić Loreen, ale znów zaspałam – szepnęła niby konspiracyjnie, przykładając dłoń do ust, na co staruszek zaśmiał się w głos.

Chwilę pobłądzili między regałami w poszukiwaniu nowych perełek dla wnuczki pana Prestona, a gdy mężczyzna opuścił budynek, w bibliotece znów zapanowała cisza przerywana tykaniem zegara i dziwnymi dźwiękami dochodzącymi z komputera, do których Claire już przywykła. Jeśli ten złom kiedyś po prostu wybuchnie, wcale mnie to nie zdziwi, pomyślała i wstała, by przejść do niewielkiej kuchni na zapleczu. Potrzebowała kawy i czegoś, co mogło zastąpić pominięte śniadanie.

***

Wycieraczki ledwo nadążały z odgarnianiem wody, a Claire wydawała się siedzieć tak blisko przedniej szyby, jak tylko mogła. Lubiła wiosnę za przyjemnie ciepłe słońce, rozwijające się pąki kwiatów, dłuższe dni i wiele innych rzeczy, ale jedna z nich mogłaby nie istnieć – burze. Z każdym grzmotem czy błyskiem na niebie kobieta nieświadomie podskakiwała, modląc się w duchu, by jak najszybciej dojechać do celu. Tak bardzo starała się nie spowodować wypadku, że całe ciało miała napięte. Wyjeżdżając z pracy, nie sądziła, że pogoda wywinie jej takiego psikusa, w dodatku mało zabawnego.

Po pewnie najdłuższych w życiu dwudziestu minutach zaparkowała przed lokalną kawiarnią. Nim zdecydowała się postawić krok poza samochodem i tym samym dać pochłonąć się ścianie deszczu, zaczerpnęła głęboko powietrza. Oparła się czołem o kierownicę i przymknęła oczy, dając sobie czas na dojście do siebie. Kolejne potężne grzmoty nie pomagały, ale przecież była już dorosła. Musiała sobie radzić z czymś tak błahym jak strach przed burzą.

– Dobra – rzuciła, dodając sobie otuchy, i sięgnęła po torbę z laptopem, a następnie parasol, który pożyczyła z biblioteki. Kiedy wysiadła, krople deszczu zadudniły rytmicznie o materiał, na szczęście żadna nie przedostała się na ubranie kobiety. Żwawym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od wejścia do lokalu. Szybko złożyła parasol i zostawiła go w specjalnym stojaku przy wejściu. Musiała mieć wolne ręce, bo po przekroczeniu progu jej okulary natychmiast zaparowały i chciała je na moment ściągnąć. Nie widziała zbyt wiele z nimi czy bez nich, ale rozkład kawiarni znała dość dobrze, więc mrużąc oczy, dotarła do stolika, przy którym siedziała jakaś kolorowa plama.

– Andy, wyglądasz jak kret! – Koleżanka zwróciła się do niej ksywką i wyściskała ją na powitanie.

– Chciałam powiedzieć, że dobrze cię widzieć, ale… – Pokazała swoje zaparowane okulary, które lada moment zamierzała doprowadzić do porządku.

Usiadła w wielkim, żółtym fotelu, który był jednym z jej ulubionych. Czas odcisnął na nim swe piętno, ale ona nadal go uwielbiała, tak jak całą tę kawiarenkę.

– Lepiej opowiadaj, co słychać w wielkim świecie – zagadnęła Claire z szerokim uśmiechem, znów nasadzając okulary na nos.

Kolorowa plama nabrała kształtów i oto siedziała przed nią śliczna, uśmiechnięta blondynka, z którą chodziła do jednej klasy w szkole średniej. Na początku nie sądziła, że będą w stanie się dogadać, tym bardziej że dziewczyna nie przepadała za jej najlepszym przyjacielem, a późniejszym chłopakiem – Matthew Bakerem. Ashley, choć wyglądała jak anioł, zachowaniem bardziej przypominała diablicę. Buntowniczka, szczera do bólu, pamiętliwa jak cholera i w wielu przypadkach zwolenniczka zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Z tej ostatniej na szczęście wyrosła, ale co do reszty Claire nie byłaby taka pewna.

– Co mam opowiadać, miałaś przylecieć! – Ashley pochyliła się nad stolikiem i wcale nie tak lekko klepnęła ją w ramię. W tonie jej głosu dało się bez problemu usłyszeć lekką pretensję.

– Aua – zaprotestowała dziewczyna i teatralnie rozmasowała zaatakowane miejsce.

Ash mówiła prawdę, planowała ją odwiedzić i miały razem spędzić, cytując, „najbardziej zajebiste wakacje, o jakich tylko możesz pomyśleć. Słońce, plaża, drinki, i nawet nie będę narzekać, jak odpłyniesz przy czytaniu”. Claire o niczym innym nie marzyła, ale rzeczywistość miała inne plany. Kilka dni przed tym, jak chciała kupić bilet lotniczy, pękła jedna z głównych rur w łazience. Kafelki do kucia i przepis na nieplanowany remont gotowy. Claire nie musiała nawet pytać, by wiedzieć, że mama nie jest w stanie sama pokryć wszystkich kosztów, więc bez wahania, ale z bólem serca, sięgnęła po pieniądze, które zbierała na wyjazd do Los Angeles.

– Czy mogę przyjąć już wasze zamówienie? – Młoda kelnerka pojawiła się przy ich stoliku nie wiadomo kiedy.

Dziewczyna przeniosła na nią spojrzenie i z nieskrywanym zaskoczeniem odkryła, że jest to nowa pracownica. Claire przesiadywała w tej kawiarni ostatnio tyle czasu, że z niektórymi była już po imieniu, a oni nawet nie pytali, co chce zamówić, tylko przynosili to, co zwykle.

– Latte na mleku sojowym, a do tego... hmm... – zamruczała Ashley, zerkając do karty i marszcząc brwi w zamyśleniu, by wybrać jakiś deser. – Sernik z białą czekoladą.

Kelnerka z lekkim uśmiechem zapisywała wszystko uważnie w niewielkim notesiku, aż w końcu przeniosła spojrzenie na Claire.

– Latte z syropem orzechowym i wiosenny bajgiel bez rukoli – wyrecytowała, nawet nie patrząc na menu podsunięte przez przyjaciółkę. Ten lokal faktycznie stał się jej drugim domem, odkąd Sam wprowadziła się z powrotem.

Pracownica powtórzyła po nich zamówienie, by upewnić się, że wszystko dobrze zapisała, po czym ruszyła do kuchni.

Przy stoliku zapadła cisza z gatunku tych nieprzyjemnych, a już szczególnie gdy Ashley tak przenikliwie świdrowała wzrokiem Claire. Nie zadała żadnego pytania, jakby nawet po tylu miesiącach rozłąki potrafiła wyczuć, że coś jest nie tak.

Dziewczyna nie wytrzymała i westchnęła.

– No co?

– Nic. Znaczy po prostu, wydajesz się… – Ash odezwała się z troską, jednocześnie wygodniej rozsiadając się w fotelu. – Zmęczona i jakaś taka… – Kobieta zabawnie zacisnęła usta, ni to w dzióbek, ni to w grymasie, szukając odpowiedniego słowa. – Sama nie wiem. – Poddała się, delikatnie kręcąc głową, jednak nie spuszczała wzroku z dziewczyny.

Claire nie musiała patrzeć w lustro, by wiedzieć, że na jej usta właśnie wypłynął krzywy uśmiech. Czy była zmęczona? Zdecydowanie. Czy wynikało to z niedoboru snu? Niestety nie.

Po ukończeniu studiów straciła nadzieję na to, że uda się jej wyrwać z Woodbury. Nadal kochała tę mieścinę, lecz zaczynała czuć się w niej klaustrofobicznie. Szukała możliwości, które miały jej znowu pozwolić odetchnąć pełną piersią i jakoś ruszyć do przodu, a także zacząć spełniać marzenia, na których teraz spoczywała gruba warstwa kurzu. Chciała poczuć, że ma kontrolę nad swoim życiem bardziej niż kiedykolwiek do tej pory. Praca w bibliotece była wygodnym rozwiązaniem dla takiego mola książkowego jak ona, ale okazała się również niezastąpionym, a co ważniejsze, stałym źródłem dochodu. Nie było to jednak coś, co chciała robić do końca życia, przecież nie po to szła na studia. Nie to obiecała ukochanemu dziadkowi. Nie to.

– Claire, wszystko w porządku? – odezwała się ponownie Ash, sprowadzając ją na ziemię.

Tym razem dziewczynie udało się zapanować nad grymasem i szczerze unieść kąciki ust.

– Tak. Nie – westchnęła. – Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami.

Chwilę później na stoliku przed nimi pojawiły się dwie parujące kawy i deser, który zamówiła Ashley. Kelnerka uprzejmie poinformowała ją, że na bajgla będzie musiała poczekać nieco dłużej.

– Więc? – Koleżanka ze szkolnej ławki nie dawała za wygraną. Zbyt długo się nie widziały, by teraz tak szybko odpuściła. Utrzymywały z Claire stały kontakt, czy to przez komunikatory, czy rozmowy telefoniczne, jednak to nigdy nie było to samo, co spotkanie twarzą w twarz.

– Mówiłam ci, że Sam wprowadziła się do nas z mężem i chłopakami na czas nieokreślony... – ni to zapytała, ni stwierdziła, a w odpowiedzi dostrzegła lekkie skinięcie głową. – Kocham ich, naprawdę ich kocham, ale to mieszkanie jest dla nas wszystkich stanowczo za małe – Nie chciała się rozczulać nad swoją sytuacją, ale chyba potrzebowała kogoś, kto by jej wysłuchał. A kto, jak nie Ashley?

Ash zamruczała ze zrozumieniem, gdy wpakowała kawałek pysznego ciasta do ust, a następnie pustym widelczykiem zachęciła Claire do kontynuowania wypowiedzi.

– Nie rozmawiałam jeszcze o tym z nikim, ale chyba… – Przerwała, kręcąc głową. – Nie, na pewno chcę się wyprowadzić. I to nie tylko z domu, ale i z Woodbury.

Powiedzenie tego na głos sprawiło, że poczuła niewyobrażalną ulgę. Miała wrażenie, że to, co do tej pory ją niejako więziło, tak po prostu zniknęło. Zaskoczona tym, jak się poczuła, uśmiechnęła się szeroko.

Przyjaciółka uniosła brwi w uznaniu i poprawiła się na fotelu, jednak odezwała się dopiero po upiciu kilku łyków kawy. Odstawiając wysoką szklankę na niewielki, biały talerzyk, starała się odpowiednio dobrać w myślach słowa, które miała za chwilę powiedzieć. Nie chciała zabrzmieć zbyt wrednie czy moralizatorsko, bo nie tego potrzebowała teraz jej przyjaciółka. To, czego, a raczej kogo, potrzebowała, to ktoś, kto zapewni wsparcie i powie: „Brawo! Dobra decyzja!”, jednak dla Ash to byłaby pusta sentencja.

– Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję – zaczęła, uśmiechając się do niej delikatnie. – I od razu zaznaczam, że jeśli potrzebowałabyś jakiejś pomocy z czymkolwiek, czy pakowaniem rzeczy, czy szukaniem mieszkania, to jestem. Jak będzie trzeba, to przełożę powrotny lot do LA. – Puściła jej oczko, ale mówiła całkowicie poważnie.

Claire zdawała sobie z tego sprawę i aż ścisnęło ją w dołku.

– Żadnego „a nie mówiłam”? – zaśmiała się po chwili, ponieważ nie raz, nie dwa w przeszłości słyszała, że powinna ruszyć w świat, oczywiście najlepiej do słonecznego Los Angeles, gdzie, cytując siedzącą naprzeciw kobietę, był ocean możliwości.

Claire w to nie wątpiła, jednak nie czuła się dość pewnie, by zdecydować się na taki krok. Nie chciała zwalać się Ashley na głowę, gdy ta dopiero co zamieszkała ze swoim narzeczonym i rozwijała skrzydła w świecie marketingu, podczas gdy do niej przychodziły tylko maile o treści: „Z przykrością informujemy, że nie przeszła Pani pierwszego / piątego / pięćsetnego etapu rekrutacji”. Spotkała się ze ścianą i, co tu dużo mówić, poddała się. Tłumaczyła sobie, że praca w bibliotece nie jest taka zła, że ma czas na pisanie dla przyjemności i w każdej chwili może pomóc swojej mamie czy siostrze w opiece nad chłopakami. Miesiące mijały, a za nimi rok i kolejny, aż zrozumiała, że dłużej tak nie może. Zgłosiła się na bezpłatne praktyki w jednym z wydawnictw, które ku jej uciesze odbyły się zdalnie, więc nie musiała rezygnować z etatu w Woodbury. Kilka zaoszczędzonych groszy wydała na certyfikowane kursy doszkalające dla redaktorów prowadzących, dzięki czemu miała co dopisać w swoim skromnym CV, które przez ostatnie tygodnie masowo rozsyłała, czy to na stanowisko korektorki, asystentki redaktorki, czy nawet stażystki. Ale najpierw upewniała się, że dany staż był płatny. Nie miała tak wielkich oszczędności, by utrzymać się bez wypłaty.

– Jak tak bardzo prosisz, to: a nie mówiłam? – Ashley zaakcentowała ostatnie słowa i pokazała jej język.

Obie wybuchnęły śmiechem, jednak musiały się nieco opanować, bo podeszła do nich kelnerka z zamówionym bajglem. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, Ashley oparła łokcie o blat stolika, a podbródek wsparła na splecionych dłoniach.

– Powiesz coś więcej? Gdzie? Co będziesz robić, hmm? – Błękitne oczy błyszczały z zaciekawieniem.

– W tym rzecz… – zaczęła Claire nieco niezrozumiale, bo ledwo co wgryzła się w swój obiad – …że jeszcze nie wiem – dodała, po tym jak przeżuła i połknęła spory kęs.

Towarzyszka jak na zawołanie zmarszczyła brwi, nieco zbita z tropu, jednak nie odezwała się i czekała na dalsze wyjaśnienia, które z pewnością miały nastąpić.

– Rozesłałam swoje CV na przeróżne stanowiska do tylu wydawnictw, że nie zliczę. Teraz tylko czekam, aż ktoś zaprosi mnie na rozmowę – wyjaśniła i zamilkła, by wziąć kolejnego gryza, póki pieczywo i jego zawartość były jeszcze ciepłe.

– Andy! To wspaniale, trzymam kciuki. Jestem pewna, że lada moment ktoś do ciebie oddzwoni albo odpisze, zobaczysz. – Ashley szczerze cieszyła się z tego, że Claire wykonała ten milowy krok i postanowiła zawalczyć o swoje marzenia. W końcu sama wyznawała zasadę: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. – Mam nadzieję, że wysłałaś też CV do jakiegoś wydawnictwa w Los Angeles. – Spojrzała na nią badawczo, jakby to miało pomóc jej wyłapać kłamstwo ze strony rudzielca.

– Inaczej nie dałabyś mi żyć!

Usatysfakcjonowało ją to wystarczająco.

Reszta spotkania minęła im na rozmowie o wszystkim i o niczym. Powspominały czasy szkolne, jeszcze raz obiecały sobie, że wybiorą się na wspólne wakacje, i nim się obejrzały, obsługa musiała je kulturalnie upomnieć, że za chwilę zamykają. Burza odeszła w zapomnienie, za to świeże powietrze dodawało chęci do życia.

Claire czuła się, jakby wypiła co najmniej dziesięć kaw i jakiegoś energetyka, ale tak właśnie działały na nią spotkania z Ashley. Ta dziewczyna była jej osobistym akumulatorkiem, który dodawał jej energii do działania. Cieszyła się, że ich przyjaźń przetrwała okres studiów, a nawet wyprowadzkę jednej z nich na drugi koniec Stanów. Po tym, jak straciła Matthew, jeszcze bardziej doceniała relację, którą miała z Ash.

***

W całym mieszkaniu panowała niemal niczym niezmącona cisza, jedynie w kuchni co jakiś czas dało się usłyszeć klikanie myszki i klawiatury laptopa. Claire siedziała przy stole z podbródkiem wspartym na zgiętych kolanach i przeglądała kolejne oferty. Przy większości miała informację, że już na nie odpowiedziała lub wcześniej się z nimi zapoznała. Nie widząc nic nowego, westchnęła i postanowiła odpalić plik tekstowy ze swoją autorską powieścią, którą publikowała na Wattpadzie pod pseudonimem Smiley. Pisanie było dla niej odprężające, jednak nigdy nie brała pod uwagę tego, by spróbować wydać to, co do tej pory udało jej się stworzyć. To było jej hobby, jej sposób na ucieczkę od codzienności i nie chciała sobie tego odbierać w momencie, w którym przyszłoby jej podpisać książkę swoim imieniem i nazwiskiem. Tak, zdawała sobie sprawę, że autorzy tworzyli pod pseudonimami, jednak w dzisiejszych czasach wielu z nich prędzej czy później wychodziło z cienia, chociażby podczas spotkań z czytelnikami. Rzecz w tym, że jej w tym cieniu było całkiem dobrze. Zawodowo chciała skupić się na pomaganiu innym twórcom, wyławiać perełki i pozwalać, by miały szansę zalśnić na rynku wydawniczym. To było jej wielkie marzenie, które nareszcie odważyła się spełnić.

Pochłonięta przez rytmiczne stukanie w klawiaturę oraz muzykę płynącą z bezprzewodowych słuchawek, nie zauważyła nawet, która jest godzina. Przeciągnęła się sennie i już miała zamknąć laptop, gdy na ekranie wyświetliło się powiadomienie o nowym komentarzu, a zaraz po nim informacja o nowej wiadomości w serwisie. Dziewczyna domyślała się, kto o takiej nieludzkiej porze czytał jej wypociny i wysyłał swoje spostrzeżenia.

Kilka miesięcy temu zyskała nowego fana, jeśli tak można go nazwać, ponieważ zdecydowanie różnił się od pozostałych czytelników, którzy towarzyszyli jej bohaterom podczas kolejnych przygód. Zostawiał wyjątkowo merytoryczne uwagi do tekstu, a w wiadomościach prywatnych wciągał ją w dyskusję i wręcz rzucał kolejne wyzwania. Na początku miała wrażenie, że trafiła na jakiegoś gbura, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy, a jednocześnie zapominał, że ona akurat tworzy dla własnej przyjemności. Dopiero z czasem znaleźli wspólny język, co wcale nie oznaczało, że zaprzestali wzajemnego dogryzania, mimo że nie wiedzieli o sobie zbyt wiele.

BitterlyHonest - 3:02 a.m.

Widzę, że nie do końca przemyślałaś poprowadzenie głównej bohaterki w ostatnim rozdziale. Zmarnowałaś wielki potencjał i jestem pewien, że o tym wiesz.

Kiedyś zignorowałaby taką wiadomość lub, co gorsza, bardzo by się zirytowała i już szykowała jakąś ripostę. Jednak na tyle, na ile poznała człowieka kryjącego się pod wymownym nickiem GorzkoSzczery, wiedziała, że to zaproszenie do dyskusji i zmiany perspektywy. Przez kilka ostatnich miesięcy Claire zdarzyło się wypróbować dzięki niemu kilka niekonwencjonalnych rozwiązań, czy to w zmianach narracji, czy w przebiegu historii. Zaczęła na nowo bawić się językiem, co sprawiało jej dużo radości.

Smiley - 3:05 a.m.

A gdzie jakieś dobry wieczór? I ile razy mam Ci przypominać, że nie wiesz, co zaplanowałam dalej? Może potencjał wcale nie został zmarnowany? Oczywiście jestem pewna, że Ty nie popełniłbyś takiego błędu. A nie… Czekaj, czekaj, przecież Ty nie piszesz!

Uśmiechnęła się do monitora, gdy kliknęła „Wyślij”, jednak mimowolnie otworzyła w osobnej zakładce ostatnio opublikowany rozdział. Przy odpowiednim fragmencie szybko znalazła pozostawiony przez mężczyznę komentarz. Musiała zamrugać, bo obraz zaczął jej się rozmazywać przed oczami. Powinna już dawno leżeć w łóżku, a nie ślęczeć nad klawiaturą. Kilkukrotnie przeczytała tekst oraz treściwą notatkę, lecz nie potrafiła się na nich w pełni skupić.

BitterlyHonest - 3:10 a.m.

Bardziej by pasowało „dzień dobry”, więc dzień dobry, Smiley. Zmarnowany potencjał to zmarnowany potencjał i raczej ciężko go będzie nadrobić. Czy Ty naprawdę chcesz zaczynać po raz kolejny ten temat? Już raz przyznałaś mi rację, że nie każdy, kto pisze, zna się na tekstach, a ludzie pracujący z tekstami niekoniecznie muszą być dobrymi pisarzami. Zanim napiszesz, że istnieją wybitne jednostki, dobre zarówno w jednym, jak i drugim, to tak, ale jest ich niewiele. Poza tym swoich błędów zazwyczaj się nie dostrzega. I jak, zgadzasz się z moim komentarzem?

Smiley - 3:12 a.m.

Proszę, jaki ktoś tu dzisiaj rozmowny. A co, jeśli go nadrobię? Poza tym jeśli moje pióro jest tak słabe, to zapytam po raz enty: po co to czytasz? Ktoś Cię zmusza?

BitterlyHonest - 3:13 a.m.

Nie napisałem, że Twoje pióro jest słabe. Znów nie przeczytałaś uwag przed wdaniem się w dyskusję, prawda?

Gdyby nie była już tak zmęczona, to przewróciłaby oczami na ostatnią wiadomość od mężczyzny, choć wiedziała, że nie mógł tego dostrzec. Oboje balansowali na cienkiej granicy koleżeńskiego przekomarzania się i jednocześnie poznali się na tyle, by wiedzieć, kiedy mogą pozwolić sobie na jej delikatne przekroczenie. Tylko raz zdarzyło się im faktycznie pokłócić, co z perspektywy czasu wydawało się pannie Anderson błahym nieporozumieniem, z którego na szczęście i ona, i mężczyzna kryjący się pod nickiem BitterlyHonest potrafili żartować.

Claire nie wiedziała, kiedy przywykła do wymiany wiadomości z nieznajomym do tego stopnia, że zaczęła zauważać jego dłuższą nieobecność. Znalazła kogoś, kto podzielał jej pasję do książek, kto rozumiał, że poznawanie nowych historii wcale nie musi być ucieczką od rzeczywistości, ale po prostu jej urozmaiceniem. Przy okazji miała też osobę, z którą poruszanie nieco poważniejszych tematów przychodziło naturalnie, ponieważ, w przeciwieństwie do swoich tekstów, ona nigdy nie była przez niego oceniana. Nie znali swoich imion, nazwisk, nie wiedzieli, gdzie mieszka to drugie, ponieważ oboje woleli pozostać anonimowi, co też ustalili praktycznie na samym początku znajomości. Te zasady pozwoliły Claire na nieco większą otwartość niż w przypadku osób, które przychodziło jej poznać twarzą w twarz.

Smiley - 3:16 a.m.

Przeczytałam, tylko nic z nich nie zrozumiałam ;) O tej porze powinnam już dawno szaleć w królestwie Morfeusza, a nie siedzieć w kuchni przed laptopem w nadziei, że jakaś nowa oferta pracy pojawi się magicznie tylko dla mnie.

BitterlyHonest - 3:16 a.m.

Nadal nikt się nie odezwał?

Smiley - 3:17 a.m.

Z moim doświadczeniem? Wcale się nie dziwię, ale jeszcze się nie poddaję. A teraz naprawdę lepiej będzie, jak pójdę już spać. Dobranoc, BH.

Zamknęła laptop, a następnie chwyciła smartfon, włączyła w nim latarkę i po cichu wróciła do sypialni. Bliźniaki miały bardzo twardy sen, więc nie przejmowała się, że jej nocne eskapady do kuchni mogą je obudzić. Odłożyła komputer na biurko zawalone książkami, które powinna w końcu oddać do biblioteki, ale zawsze w porannym biegu było to ostatnią rzeczą, o jakiej myślała. Wślizgnęła się pod kołdrę i niemal natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki usnęła.

***

– Claire, już o tym rozmawiałyśmy. – Ton Loreen nie pozostawiał wątpliwości, że nie zmieni swojego zdania, ale dziewczyna była cholernie upartym stworzeniem i nie zamierzała tak łatwo odpuścić.

– Tak, ale to było dobre dwa miesiące temu – odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi, nadal stojąc przed biurkiem szefowej.

Starsza kobieta przymknęła powieki, jakby naprawdę brakowało jej już sił na starcia z pracownicą. Cała jej postura wręcz krzyczała, że nie zmieni swojego zdania odnośnie do zakupu nowego sprzętu i jedyne, co dziewczyna mogła wskórać, to wyprowadzenie jej z równowagi.

– Anderson.

No i się doigrała. Na brzmienie swojego nazwiska Claire poczuła, że ciarki przeszły jej po plecach. Loreen była spokojną osobą, a jej wygląd można było opisać jednym słowem: dystyngowany. Wszystko było przemyślane i idealnie dopasowane, jakby nie dopuszczała możliwości zaburzenia pewnej harmonii.

– Jeśli nie odpowiada ci praca w bibliotece, to dobrze wiesz, że na twoje miejsce bez problemu znajdę dwóch licealistów. – Ta groźba nie była wygłoszona po raz pierwszy czy nawet drugi, ale mimo to zmuszała dwudziestosześciolatkę do wycofania.

Dziewczyna zacisnęła zęby tak mocno, że kości jej szczęki się uwydatniły. Nie powiedziała nic więcej, bo wiedziała, że to byłby po prostu koniec, a ona nie mogła pozwolić sobie na pozostanie bez pracy.

Reszta zmiany ciągnęła jej się niemiłosiernie, ale na szczęście szefowa była na tyle zawalona papierkową robotą, że nie miała czasu na zlecanie jej bezsensownych zadań do wykonania na już.

Gdy na wyświetlaczu monitora pojawiła się upragniona szesnasta, Claire poderwała się z miejsca tak szybko, jakby ktoś niespodziewanie poraził ją prądem. Odłożyła książkę, którą niemal skończyła czytać podczas tych ośmiu godzin, upewniła się, że wylogowała się z systemu i że w plecaku ma klucze do samochodu. Dzisiaj w końcu postanowiła podjechać do warsztatu Willa, by sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się z jej samochodem.

– Wychodzę! – powiedziała na tyle głośno, by szefowa usłyszała ją bez problemu, nawet siedząc w biurze.

Pomimo porannej sprzeczki Loreen zgodziła się dzisiaj zamknąć bibliotekę, ponieważ jutro z rana miała przyjść nowa dziewczyna, którą zatrudniała na okres próbny, i osobiście chciała dopilnować jej przeszkolenia. Claire było to nawet na rękę, bo oznaczało, że może przyjść tylko na trzy godziny – i to te popołudniowe trzy godziny.

Do warsztatu dojechała po kilkunastu minutach, a parkując na podjeździe, zatrąbiła dwa razy i wychyliła się przez okno, by pomachać do szwagra. Mężczyzna ubrany w jednoczęściowy, ciemnozielony kombinezon pokręcił głową rozbawiony, ale odmachał dziewczynie, nim wrócił do rozmowy z klientem, który odbierał właśnie auto po jakiejś naprawie czy przeglądzie. Claire nie wiedziała, ile to jeszcze potrwa, więc wysiadła z czarnego nissana i weszła do warsztatu, gdzie poza Willem pracowało jeszcze trzech innych mechaników. Każdego znała przynajmniej z imienia.

– Cześć, Billy – przywitała się i uśmiechnęła lekko, gdy z drugiej części warsztatu wyłoniła się znajoma sylwetka.

– O, hej, Claire. – Mechanik wytarł dłonie w koszmarnie brudną już szmatę i odrzucił ją na jedną z szafek. – Czyżby twoja czarna... – Nim dane mu było dokończyć, zgromiła go wzrokiem i ostrzegawczo uniosła palec wskazujący.

– Jeśli znów nazwiesz mój samochód puszką na kółkach, to dostaniesz z tej szmaty, jasne? – zagroziła mu, ale na jej ustach już majaczył uśmiech.

Billy był w jej wieku i tak jak ona mieszkał w Woodbury od urodzenia, więc kojarzyli się od najmłodszych lat, choć tak naprawdę poznali się, dopiero gdy mężczyzna zaczął pracować w warsztacie Willa. Zarówno Claire, jak i Billy nie mieli nigdy zapomnieć próby ich zeswatania przez starszą siostrę dziewczyny. Niby przypadkowe pozostawienie ich dwójki podczas wspólnego wyjazdu nad jezioro, całkowicie samych, na ponad dwie godziny, to było coś, co ciężko było zapomnieć. Ulewa pojawiła się znikąd, a oni próbowali znaleźć schronienie pod piknikowym kocem, który narzucili na drewniany stolik. Na niewiele się to zdało, bo materiał nie był wodoodporny. Na szczęście uratowało ich podobne poczucie humoru oraz promienie słońca, które po niespodziewanym prysznicu zafundowały im możliwie najpiękniejszą tęczę. Claire była świeżo po zakończeniu jednej z najważniejszych relacji w swoim życiu, więc amory kompletnie nie były jej w głowie, co Billy na szczęście bez problemu uszanował. Od tamtego czasu ich stosunki były czysto koleżeńskie.

– Czy ja coś powiedziałem? – Niby się obruszył, ale w zielonych oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.

– Yhym, już ja cię znam. – Spojrzała na niego groźnie, ale cała jej postawa mówiła, że traktuje to przekomarzanie jako miłą odskocznię od tego, co zaprzątało jej myśli. – Co tam… – Wibrująca komórka, którą trzymała w dłoni, przeszkodziła jej w dokończeniu pytania.

Chłopak uśmiechnął się i nieco wycofał, tym samym dając jej moment na odebranie telefonu.

– Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Claire Anderson? – odezwał się nieznajomy kobiecy głos w telefonie.

– Tak, przy telefonie – odpowiedziała od razu, a serce zabiło jej nieco szybciej. Czyżby w końcu los się do niej uśmiechnął?

– Chciałam panią serdecznie zaprosić na pierwszy etap rekrutacji na stanowisko młodszej redaktorki do Tell Me Your Story.

Claire nie dowierzała własnym uszom. Czy to się działo naprawdę? A może to Morfeusz płatał jej figla i nadal znajdowała się w jego królestwie, a tym samym po raz kolejny zaspała do pracy?

– Halo? Pani Anderson, słyszy mnie pani? – Dotarł do niej zaniepokojony głos, a ona wyrwała się z chwilowego otępienia.

– Tak, tak. – Nie wiedzieć po co, ale pokiwała również energicznie głową, a na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech. – Bardzo dziękuję za informację. – Miała ochotę wyściskać nieznajomą i pewnie gdyby rozmawiały twarzą w twarz, nic by jej nie powstrzymało.

– Szczegóły dotyczące pierwszego etapu za moment prześlę pani na maila. Gdyby miała pani jakieś pytania, proszę dzwonić na ten numer telefonu. Jesteśmy dostępni od godziny dziesiątej do osiemnastej.

Wymieniły jeszcze uprzejmości, a po zakończonej rozmowie Claire podskoczyła i w radosnym uniesieniu krzyknęła:

– Tak jest!

Był to błąd, bo oczywiście szwagier zapytał, co tak bardzo ją ucieszyło, a ona w aktualnym stanie byłaby marnym kłamcą. Musiała więc przyznać się przed Willem, że poszukiwała nowej pracy, gdyż marzyła jej się wyprowadzka z Woodbury.

Kilka godzin później, z naprawionym autem i po wykańczającej rozmowie z mamą, a także starszą siostrą, w końcu mogła w spokoju przeczytać otrzymanego maila z wydawnictwa. Nie pozostało jej nic innego, jak z całych sił zawalczyć o marzenia! Wiedziała, że nic jeszcze nie jest przesądzone i nadal nie mogła opuścić gardy, a wręcz przeciwnie, powinna ruszyć do ataku i pokazać, na co ją stać. Otworzyła załączone dokumenty, by zapoznać się zarówno z formularzami, które musiała uzupełnić i odesłać najpóźniej do jutra, jak i z kilkoma fragmentami tekstów pochodzącymi od różnych autorów. Pierwszy etap polegał na tym, że musiała wybrać jeden z nich i uargumentować, dlaczego to właśnie ten spośród wszystkich przesłanych powinien zostać wydany. Niby proste, a jednak wcale takie nie było. Claire siedziała do prawie drugiej w nocy, by w ogóle zdecydować, który z nich faktycznie wybija się na tle innych. Na szczęście miała czas do końca tygodnia, by podesłać swoją odpowiedź.

Dwa dni później, gdy wciskała finalny enter, czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Teraz pozostało jedynie czekać.

Marzenia nie spełniają się same. Trzeba mieć dość odwagi, by o nie zawalczyć, by wykonać milowy krok do przodu, wychodząc ze swojej strefy komfortu. Za ulotnymi momentami, w których finalnie sięgamy po to, o czym do tej pory tylko śniliśmy, zazwyczaj kryją się godziny, tygodnie, a nierzadko lata ciężkiej pracy oraz zwątpienia. Wiedział o tym każdy, kto choć raz postanowił zaryzykować i nie poddał się po pierwszej, drugiej ani kolejnej porażce. Parł do przodu, aż dotarł do miejsca, gdzie z sercem przepełnionym szczęściem mógł powiedzieć: udało się!

Claire nie była naiwna i nie spoczęła na laurach tuż po otrzymaniu częściowo pozytywnej informacji od jednego z wydawnictw. Nadal przeglądała oferty i niemal masowo rozsyłała swoje CV. Słowo się rzekło – wyprowadza się z Woodbury. Nie mogła teraz pozwolić, by wątpliwości czy kolejna odmowa na skrzynce sprawiły, że odłoży swoje życie na później. Musiała postarać się z całych siły, by za kilka lat nie żałować i nie czuć rozgoryczenia przy każdym spojrzeniu na nowo wydane książki.

Oderwała zmęczone oczy od ekranu laptopa, gdy rozległo się pukanie, a za chwilę do pomieszczenia weszła jej rodzicielka. Wyglądała na wykończoną i naprawdę smutną, a Claire od razu na ten widok ścisnęło się serce. Wiedziała, że to ona, a raczej jej wyprowadzka, jest powodem obecnego stanu matki. Od pamiętnej rozmowy nie zamieniły ze sobą prawie słowa poza cichymi burknięciami, gdy spotkały się w kuchni czy salonie.

– Skarbie, masz chwilkę? – zapytała Susan i skierowała się do łóżka córki, by następnie, kiedy zauważyła delikatnie skinięcie głową, przysiąść na jego skraju. – Pamiętasz, jak pojechaliśmy kiedyś z dziadkami na kemping pośrodku niczego i komary chciały nas zjeść żywcem? – zaczęła z pewną nostalgią w głosie.

– Trudno to zapomnieć, gdy nawet po powrocie wszystko śmierdziało aerozolem przeciw komarom. – Claire ni to prychnęła, ni to zaśmiała się na to wspomnienie.

Mimo wszelkich środków ostrożności i tak wrócili pogryzieni do tego stopnia, że trzydniowa wycieczka została skrócona do dwóch dni. W drodze powrotnej już na trasie szukali apteki, by kupić maść, która uśmierzyłaby uczucie świądu w miejscach charakterystycznych ugryzień. Tego nie dało się zapomnieć, jednak dziewczyna nie miała pojęcia, dlaczego mama wraca właśnie do tego nieszczęsnego wyjazdu.

– Twój dziadek zauważył wtedy coś bardzo ważnego. – Oczy Susan delikatnie zalśniły, jakby nieproszone łzy miały lada moment spłynąć po policzkach na wspomnienie zmarłego ojca. – Że nie poddajesz się, gdy sobie coś postanowisz.

Oto delikatne stwierdzenie tego, że Claire była uparta. Ale czy to było coś złego? Oczywiście, jak większość rzeczy w życiu, wszystko zależy od sytuacji.

Susan nie przerywała swojego wywodu, dla którego punktem wyjściowym był tamten kemping.

– Z biegiem lat było to coraz bardziej widoczne, czy to w szkole, czy poza nią. Byłaś taka odważna, a ja stałam z boku, z dumą obserwując… Nie, czasem nawet wyczekując momentu, w którym będzie ci potrzebna moja pomoc.

Claire powoli wstała i usiadła obok mamy, by następnie chwycić ją delikatnie za rękę.

– To nieprawda, potrzebowałam cię i nadal potrzebuję… – Chciała coś jeszcze dodać, ale kobieta przerwała jej, unosząc wolną dłoń.

– Skarbie… – Posłała jej matczyny uśmiech pełen miłości. – Pamiętam, jak się załamałaś, gdy zmarł dziadek, jak zaczęłaś gasnąć, a ja nie miałam pojęcia, jak mogłabym ci pomóc. Akurat wtedy potrzebowałaś mnie najbardziej, a ja… Ja…

– Mamo, hej… – Ścisnęła rodzicielkę mocniej za rękę, by na nią spojrzała, lecz ta uparcie wpatrywała się w jakiś punkt za oknem. – Nie płacz… Proszę… – Serce jej się krajało, a na powierzchnię zaczęły wypływać wszystkie wątpliwości, które przez wiele lat powtarzała sobie jak mantrę. Co jeśli nie dam sobie rady? Nie powinnam zostawiać mamy samej. Czy rzucenie tego, co pewne, jest dobrym rozwiązaniem? Jestem zbyt samolubna.

– To nic, skarbie – powiedziała, ale nadal uparcie nie spoglądała na twarz córki. – Może przejdę do sedna. – Odetchnęła głębiej, jednocześnie odzyskując początkowy spokój. – Widziałam, jak poddałaś się po zerwaniu z Matthew.

Na wspomnienie tego imienia natychmiast się spięła, co nie uszło uwadze Susan.

– Nie zamierzam więcej pytać o to, co między wami zaszło.

Niestety to zapewnienie ze strony matki nie pomogło Claire w pełni się rozluźnić. Teraz nie dość, że wątpliwości huczały w jej głowie, to jeszcze wspomnienia związane z byłym chłopakiem chciały niepostrzeżenie wedrzeć się do jej serca i rozłożyć ją na łopatki. Choć mama nie oddaliła się od niej ani o krok, to miała wrażenie, że jej głos docierał do niej z bardzo daleka.

– Po prostu cieszę się, że wróciła moja Claire. – W końcu zielone oczy rodzicielki skupiły się na córce.

– Kocham cię, wiesz? – wyszeptała po chwili dziewczyna, sama będąc krok od płaczu, i przytuliła się do mamy. Nie sądziła, że tak bardzo potrzebowała tych słów i poczucia, że ma wsparcie w najbliższych.

Resztę wolnego popołudnia kobiety spędziły, wspominając stare dzieje, do czasu aż do mieszkania wpadł Will wraz z bliźniakami i cała trójka zarządziła grilla na kolację. Tego wieczoru Claire na powrót poczuła się jak w domu.

***

Dni mijały, a Claire traciła nadzieję na pozytywne rozpatrzenie jej kandydatury na stanowisko młodszej redaktorki. Na skrzynkę mailową wpadały kolejne odmowy lub propozycje niepłatnego stażu, na przyjęcie których nie mogła sobie pozwolić. Cieszyła się za to, że Loreen po informacji o planowanej zmianie pracy nie zamierzała robić jej najmniejszych problemów. Claire podejrzewała, że szefowa już nie może się doczekać, aż pozbędzie się osoby, która wiecznie przypominała jej o wymianie sprzętu w bibliotece.

Dziewczyna od kilku dni szkoliła też nową pracownicę, która chodziła jeszcze do szkoły średniej i chciała dorobić sobie do kieszonkowego. Nastolatka okazała się bardzo pozytywną osobą i dość szybko złapały nić porozumienia. Wspólne przeglądanie archiwów czy nawet przerwy śniadaniowe owocowały w dzielenie się planami na najbliższą przyszłość. Claire, przebywając z licealistką, tylko utwierdziła się w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję. Widząc u nastolatki ten chodzący entuzjazm, czy to związany z najbliższą imprezą u znajomych, czy wyborem studiów, zrozumiała, że przez ostatnich kilka lat na własne życzenie zrezygnowała z życia. Pozwoliła, by przypadek przejął dowodzenie. Teraz dojrzała do tego, by powiedzieć dość i wyszarpać mu stery z rąk.

Od czasu szczerej rozmowy z mamą zaczęła też wracać do domu nieco szybciej niż dotychczas, jednakże w pewnym momencie i tak zamykała się w swoim pokoju, by schować się przed siostrzeńcami. Spędzanie z nimi czasu było dla niej na tyle męczące, że potrafiła im poświęcić maksymalnie dwie godziny. Noah i Ethan mieli niewyczerpane pokłady energii, a co za tym szło, cały czas chcieli coś robić. Ciocia Claire poniosła jednak sromotną klęskę, gdy próbowała zaszczepić w nich miłość do książek. Do tej pory pamiętała te dwie pary niebieskich oczu patrzące na nią jak na kogoś niespełna rozumu.

– Ale po co mamy to czytać? – zapytał po raz kolejny Ethan, nieufnie spoglądając na wręczoną mu książkę.

– Przecież lubicie superbohaterów, a ona jest właśnie o superbohaterach. – Dziewczyna nie traciła nadziei, że może tak zachęci ich do ulokowania swoich czterech liter na kanapie na dłużej niż pięć minut.

– Ciociu, ciociu, ale superbohaterów to się najlepiej ogląda w kinie. – Do rozmowy włączył się drugi z bliźniaków, kręcąc głową z politowaniem. Kto to widział, żeby dorosłej osobie tłumaczyć podstawy, prawda? Chwilę później już biegali po mieszkaniu, bawiąc się w ulepszoną wersję berka.

Za to wieczorami, gdy chłopcy już spali, Claire przenosiła się do kuchni wraz ze swoim laptopem albo książką, którą chciała dokończyć. Parzyła sobie ukochaną kawę, a jeśli siostra nie uciekła jeszcze spać, spędzały trochę czasu razem.

Przed ślubem Sam z Willem siostry Anderson były naprawdę zgranym zespołem. Jak w każdej rodzinie zdarzały się kłótnie, ale jedna za drugą skoczyłaby w ogień. Dopiero pojawienie się dzieci sprawiło, że ich ścieżki wyraźnie się rozeszły. Claire kochała siostrzeńców i nie dałaby im zrobić krzywdy, jednak nie znajdowała się wtedy, ani nawet teraz, na etapie gotowości na założenie rodziny. Ich priorytety, a także tryb życia doprowadziły do tego, że czasem potrafiły ze sobą nie rozmawiać nawet przez dwa tygodnie. Dlatego Claire tak bardzo nie potrafiła się odnaleźć, gdy wszyscy całą czwórką wprowadzili się do ich mieszkania. Czuła się obco i nie na miejscu, jednak teraz, po podjęciu decyzji o wyprowadzce, część ciężaru wspólnego życia zniknęła. Podświadomie każdy wiedział, że to tylko tymczasowe rozwiązanie.

***

– Jesteś pewna, że wiadomość od nich nie wpadła ci do spamu? – zapytała troskliwie Ashley, która postanowiła przed samym wylotem do Los Angeles odwiedzić również panią Anderson.

Siedziały w trójkę w salonie, popijając kawę i delektując się upieczonym przez Susan ciastem ze śliwkami.

– Tak, jestem pewna, Ash – westchnęła Claire, pakując kolejny kawałek ciasta do ust.

Od szczęśliwego telefonu minęły już ponad dwa tygodnie, a na horyzoncie nie pojawiło się żadne inne światełko nadziei.

– Może powinnaś do nich zadzwonić? – zaproponowała Susan, nie po raz pierwszy zresztą.

– I co im powiem? „Dzień dobry, to mnie państwo nie wybraliście do swojej firmy, ale może jednak zmienicie zdanie”? – prychnęła. Od razu poczuła wyrzuty sumienia, że odzywała się tak do matki, więc na jej ustach wykwitł lekko koślawy uśmiech pełen skruchy. Była już po prostu zmęczona tą sytuacją, bo po co wtedy do niej dzwonili, skoro teraz nawet nie dostała krótkiego maila z podziękowaniem i tradycyjną formułką, że im przykro?

– Ej, ale to nie jest głupie. – Przyjaciółka szturchnęła Claire na tyle mocno, że ta o mało nie wypuściła talerzyka trzymanego w dłoni. – No, nie patrz tak na mnie, wiesz, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia – powiedziała z nową energią w głosie. – Na co czekasz? – zapytała, od razu widząc, że przyjaciółka nie zamierza sięgnąć po komórkę. – Mam tam zadzwonić w twoim imieniu i narobić ci wstydu? – zagroziła Ashley, a Claire przyjrzała się jej uważniej.

Nie zrobi tego, pomyślała, jednak jej pewność ulatywała z każdą sekundą.

Wykorzystując chwilę wahania Claire, Ash sięgnęła po telefon, który w następnej sekundzie przyjaciółka z kapitulacją jej wyrwała.

– Mówię wam, że to zły pomysł… – mruknęła, jednak było dwie na jedną, więc się poddała. Wiedziała, że chcą dla niej dobrze.

Jeden sygnał, drugi, trzeci i już miała się rozłączyć, gdy po drugiej stronie usłyszała:

– Wydawnictwo Tell Me Your Story, Maggie przy telefonie.

Znajomy głos wcale nie pozwolił dziewczynie się rozluźnić. Niewidzialna gula pojawiła się w jej gardle, więc nim się odezwała, odchrząknęła.

– Dzień dobry. – Głos miała nieco niepewny.

Ashley po lewej stronie pokazywała uniesione kciuki.

– Z tej strony Claire Anderson, ja… – Nie dane było jej dokończyć.

– Dzień dobry, pani Anderson, miałam dać pani czas do jutra i samej zadzwonić, ale świetnie się składa. – Radość w głosie kobiety kompletnie zbiła dziewczynę z tropu.

– Czas? Ale na co? – zapytała.

– Na odpowiedź. Nie dostała pani maila od nas? – Teraz to Maggie była zdziwiona, ale jednocześnie w tle sprawdzała coś na komputerze, bo Claire bez problemu mogła usłyszeć dźwięk klawiszy i myszki.

– Nie, właśnie dlatego dzwonię. – Nerwowo zawinęła pasmo włosów o palec wskazujący.

Dziewczyna słyszała tylko mruczenie, które wybrzmiewało w głośniku telefonu, aż w końcu pracownica wydawnictwa przemówiła:

– Cholera… Bardzo panią przepraszam, ale właśnie widzę, że kiedy ktoś wysyłał do pani maila z propozycją pracy, przytrafiła mu się literówka.

Propozycja. Pracy. Propozycja. Pracy. Te dwa słowa niczym neony rozświetlały się naprzemiennie w głowie Claire. Zamurowało ją, bo jeszcze kilka minut wcześniej myślała, że ośmieszy się tym telefonem. Jej serce na moment zamarło, by zaraz ruszyć w szaleńczym tempie.

– Nic się nie stało – wydusiła w końcu z siebie tych kilka słów.

– Jeszcze raz bardzo przepraszam. Zaraz prześlę szczegóły na poprawny adres, a tymczasem czy mogłybyśmy się umówić na rozmowę z kadrami? – Znów kilka kliknięć.

– Tak, oczywiście. Kiedy miałabym się pojawić? – Claire w końcu w pełni się otrząsnęła z szoku i przejęła kontrolę nad ciałem, a co ważniejsze, nad aparatem mowy.

– Nie ukrywam, że zależy nam na czasie – zaczęła Maggie, nieco zakłopotana całą tą sytuacją. – Czy dałaby pani radę podjechać do nas do biura, powiedzmy, jutro na godzinę jedenastą?

– Oczywiście! – Niemal pisnęła z radości do słuchawki, po czym odchrząknęła i dodała: – Będę punktualnie.

– W takim razie do zobaczenia!

Po tych słowach Claire usłyszała, że połączenie zostało zakończone, i uświadomiła sobie, że ona sama już nie siedzi na kanapie, ale stoi niemal pośrodku salonu.

Ashley wraz z mamą patrzyły na nią z milionem pytań wypisanych na twarzach.

Claire, kurczowo ściskając smartfon w rękach, podskoczyła z okrzykiem radości. To wystarczyło, by i jej przyjaciółka poderwała się z kanapy, a Susan poluźniła uścisk na trzymanym w rękach kubku.

– Udało się!

Radość udzieliła się wszystkim mieszkańcom domu, gdy tylko dotarli po pracy. Susan znalazła w zapasach szampana, którego hucznie otworzyli, gdy po przeczytaniu maila, który tym razem ekspresowo dotarł do Claire, było jasne, że jutrzejsza rozmowa miała być tylko dopełnieniem formalności.

Trzy godziny później w mieszkaniu nadal było gwarnie i to nie tylko za sprawą dwóch nieletnich urwisów, ale wszystkich obecnych.

– Ja już będę się zbierać. – Ashley powoli wstała z kanapy i podeszła do Susan. – Ciasto jak zwykle było przepyszne i będę za nim okrutnie tęsknić.

Pani Anderson również wstała i uściskała przyjaciółkę swojej młodszej córki. Od zawsze traktowała dziewczynę jak część rodziny.

– Wiesz, że nasze drzwi zawsze są dla ciebie otwarte. – Uśmiechnęła się, odsuwając o kilka kroków, by tym razem to Sam mogła się pożegnać z Ash.

– A ja będę wam powtarzać, że zapraszam do Los Angeles – powiedziała ponad ramieniem starszej z sióstr Anderson.

– Uważaj, bo przylecimy wszyscy naraz. – Will niby pogroził jej w drodze do kuchni.

– Na to liczę! – krzyknęła za nim Ashley, a Claire pokręciła jedynie głową, już idąc do przedpokoju.

Obiecała odwieźć przyjaciółkę, przez co jako jedyna nie oblewała swojego sukcesu szampanem, ale raczyła się sokiem. Nie narzekała jakoś specjalnie, ponieważ nadal unosiła się na osobistej chmurce szczęścia i liczyła, że stres przed jutrem nie zdoła jej z niej zrzucić.

Rześkie, acz ciepłe powietrze przypominało, że wiosna czai się tuż za rogiem i zamierza zawitać do Woodbury z przytupem. Na granatowym niebie nie było najmniejszej chmurki, a przez to, że mieszkanie Andersonów znajdowało się w najoszczędniej oświetlonej okolicy, można było dostrzec kilka gwiazd.

Claire przystanęła na moment, by napawać się tym widokiem.

– Czego tam wypatrujesz?

Podskoczyła, słysząc głos Ashley tak blisko swojego ucha. Myślała, że ta jeszcze nie wyrwała się z objęć bliźniaków, a tymczasem przyjaciółka zakradła się do niej niepostrzeżenie.

– Nic, po prostu… – Uśmiechnęła się do niej, a ta odwzajemniła gest, a nawet oplotła ją ramionami. – Hej, Ash, co jest? – zapytała z troską w głosie, starając się ją również przytulić, ale było to trudne zadanie, gdy kobieta stała ni to za nią, ni to z jej prawego boku.

– Cieszę się, że wróciła Andy-Candy, za którą tak tęskniłam – wyznała z lekką melancholią, zapewne napędzaną alkoholem.

Kiedyś dziewczyna pewnie wkurzyłaby się za użycie tej ksywki, która, choć niechciana, przylgnęła do niej za czasów szkoły podstawowej. Teraz jedynie się uśmiechnęła, skupiając się na wydźwięku całej wypowiedzi. Claire już drugi raz usłyszała, że wróciła. Czy naprawdę aż tak wycofała się z życia, nie tylko po śmierci dziadka, ale również po tym, co wydarzyło się z Matthew?

W drodze powrotnej do domu postanowiła podjechać na cmentarz. Może niektórym to wydawało się dziwne, ale ona nie bała się spacerować wąskimi alejkami między licznymi grobami, ponieważ czuła, że tu nic jej nie może zaskoczyć. Z jednej strony było to lekkomyślne, a z drugiej teren był o wiele lepiej oświetlony niż okolica, w której mieszkała. Poruszała się tu tak swobodnie, jakby wybrała się do parku, i to w samo południe.

Prosto, później w prawo, znów prosto i dwa razy w prawo. Żaden krok nie był przypadkowy, a ona nawet nie musiała specjalnie się pilnować, bo miała tę trasę niemal wyrytą w pamięci. Skupiała się za to na tym, co ją otaczało. Poza ciszą, która dawała ukojenie, przyroda wręcz kusiła, by nie tylko prześlizgiwać się po niej wzrokiem, ale spróbować poczuć jej magię. Okoliczne drzewa skąpane w złotym świetle latarni wyglądały, jakby witały się z jesienią, a nie wiosną. Zapomniane tu i ówdzie krzewy pokazywały, że nie istnieją dla nich żadne granice, a dotknięte czasem ławki wydawały się nieśmiało prosić o renowację.

Dziewczyna nigdzie się nie spieszyła, nawet przystanęła kilka razy, by aparatem w telefonie uchwycić coś, co oczy zarejestrowały jako warte zapamiętania, jednak na tyle ulotne, by sięgnąć po współczesną technologię. Wyglądała jak ktoś, kto spaceruje bez celu, choć ten był równie jasny jak księżyc, którego nie przysłaniały żadne chmury.

Gregory Pawlee

Nikt nie opowiadał historii lepiej niż Ty – tato, dziadku, przyjacielu

Claire nigdy nie czytała dat na nagrobkach, bo te sprawiały, że strata uderzała ze zdwoją siłą. Nie przyszła tutaj się smucić, nie dzisiaj. Pierwszy raz od bardzo dawna mogła w końcu przekazać ukochanemu dziadkowi dobrą nowinę.

– Wiem, że wybaczysz mi brak znicza czy kwiatków. – Uśmiechnęła się, bez problemu wyobrażając sobie jego reakcję na te słowa. W jej myślach i wspomnieniach był nadal tak żywy… Przymknęła powieki, by obraz ten nie uleciał. – Mam za to coś o wiele lepszego – zaczęła, a delikatny wiatr musnął jej policzek, jakby to sam Gregory zachęcał ją do mówienia dalej.

Claire nie potrafiła do końca określić swojej wiary i choć została wychowana w katolickiej rodzinie, to po tym, co przeszła, czasem wątpiła, by świat na pewno działał tak, jak to przedstawiano. Miała oczywiście nadzieję, nawet nie dla samej siebie, ale właśnie dla najbliższych, że jest im tam lepiej, gdziekolwiek są.

– Dostałam pracę w wydawnictwie. – Ekscytacja w jej głosie była słyszalna na kilometr i wręcz od niej biła, a uśmiech rozświetlał twarz. – I to w Nowym Jorku, dasz wiarę?

Siwy mężczyzna, którego obraz podyktowała jej wyobraźnia, również się uśmiechał, a gdyby nie dźwięk klaksonu dochodzący z oddali, Claire może zdołałaby usłyszeć jego odpowiedź. Sylwetka z minuty na minutę zdawała się blaknąć, a dziewczynie nie pozostało nic innego jak otworzyć oczy.

– Musisz za mnie trzymać kciuki, bardzo mocno. – Kiedy spostrzegła tylko zimny kawałek marmuru i martwe litery, musiała odgonić zbierające się pod powiekami łzy. – Tęsknię. Mama i Samantha też tęsknią, więc nie zapominaj o nas, gdziekolwiek jesteś – wyszeptała i ruszyła w drogę powrotną.