Ten, którego zatrzymam (t.4) - Kennedy Fox - ebook
BESTSELLER

Ten, którego zatrzymam (t.4) ebook

Fox Kennedy

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jackson jest dziki, nieobliczalny i pewny siebie. Typowy playboy. W głębi duszy skrywa jednak prawdziwe uczucia do tej jedynej, która skradła jego serce

W dniu ślubu z Trentem, na kilkanaście minut przed ceremonią, Kiera znajduje w torebce miłosny list od Jacksona. Kocha ją od czasu, gdy był nastolatkiem, ale sądzi, że nie jest dla niej wystarczająco dobrą partią, bo ona zasługuje na kogoś, kto rzuci jej świat do stóp. Kiera uświadamia sobie, że nie może wyjść za Trenta. Na oczach zgromadzonych gości ucieka, zostawiając oniemiałego pana młodego.

Chce odszukać Jacksona, chce mu wygarnąć, dlaczego czekał z wyznaniem tak długo. Jest na niego wściekła. Dlaczego podrzucił ten list w dniu jej ślubu? Odnajduje go w ich sekretnej kryjówce na ranczu. Zaskoczony Jackson twierdzi, że list napisał kilka miesięcy wcześniej, i nie wie, jakim cudem teraz trafił on do torebki Kiery.

Po szokującym incydencie ślubnym Trent wyrzuca rzeczy niedoszłej małżonki przed dom i wysyła jej zjadliwego esemesa. Nie chce jej znać. Kiera zamieszkuje u rodziców. Jest szczęśliwa, że rozstała się z Trentem. Spotyka się Jacksonem. Czy on będzie tym jedynym na całe życie? Tym, którego zatrzyma?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 498

Oceny
4,6 (451 ocen)
317
102
24
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Klaxiu0710

Całkiem niezła

Hmm nie wiem co było nie tak może po prostu spodziewałam się czegoś więcej bo wszystkie poprzednie książki uwielbiam ale ta mi sie po prostu ciągnęła🤷‍♀️
50
zorka1

Dobrze spędzony czas

trochę jestem rozczarowana tym tomem. w połowie już zaczęłam przeskakiwać strony, aby przejść do teraźniejszości.
30
Kasiap_2010
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

fajna książka, choć wkurzało mnie, że przez pół książki był ciągnięty poprzedni związek bohaterki, a główny bohater nie potrafił wykrztusić z siebie swoich uczuć... no ale cóż...po co są bajki? Właśnie po to żeby nie było logicznie...🙂
10
Rom81

Nie oderwiesz się od lektury

super książka polecam gorąco
00
katarzynakorczak10

Nie oderwiesz się od lektury

Najsłabsza książka z serii, bardzo męcząca. Zarówno Kiera jak i Jackson mają mentalność nasto-, a nie 30-latków. Ponieważ niemal od początku wiemy jak skończy historia ze ślubem, to przez większość książki zachowanie głównej bohaterki jest mocno niezrozumiałe. Narzeczony co chwila ją okłamuje, okazuje brak szacunku, a ona uparcie mu wybacza. Z drugiej strony pomimo rzekomej wielkiej miłości do narzeczonego, co chwila myśli i tęskni za Jacksonem.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Keeping Him

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Justyna Techmańska

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek/

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Barbara Przybylska, Monika Łobodzińska-Pietruś

Fotografia wykorzystana na okładce: © Dmitry Morgan/Shutterstock

Copyright © 2018 Kennedy Fox

All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Karolina Stańczyk

ISBN 978-83-287-2331-3

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Jeśli chcesz złamać mi serce, złam je.

Jeśli chcesz strzelić, strzel.

Jeśli chcesz podjąć decyzję, podejmij ją.

Jeśli kiedykolwiek mnie kochałeś, miej litość.

Mercy, Brett Young

PROLOG

PIĘTNASTOLETNIA KIERA

– Pytanie czy wyzwanie?

– Ani jedno, ani drugie – odpowiada z jękiem Jackson, strzepując z butów brud. Siedzimy na belach siana, które gwizdnęliśmy ze stodoły Bishopów i ustawiliśmy blisko paleniska, by się ogrzać. Mamy połowę stycznia i temperatura znacznie spadła, zwłaszcza teraz, w nocy. To nasza sekretna kryjówka, z której korzystamy odkąd skończyliśmy trzynaście lat. Znajduje się na ranczu rodziny Jacksona. Spotykamy się tu, gdy chcemy być sami albo mamy ochotę obalić w tajemnicy jedną z butelek whisky jego taty.

– Znasz zasady, Jacksonie – przypominam mu, klepiąc go z całych sił po plecach, ale on nawet nie drgnie. Ma ciało ze stali. – Musisz zagrać.

– Kto tak powiedział? To jakaś głupia gra dla dwunastolatków, które chcą zamoczyć swoje fiutki.

– Fuj! – Szturcham go ramieniem. – Nie bądź obleśny i wybierz coś.

– Niech ci będzie. – Zaciska usta i przez chwilę sprawia wrażenie, jakby faktycznie zastanawiał się nad odpowiedzią, ale ja i tak ją znam. Zawsze wybiera to samo. – Wyzwanie.

Nawet wtedy, kiedy chciałabym wydobyć z niego prawdę. Niemniej znalazłam sposób, by go podejść.

– W porządku. Wyzywam cię, byś powiedział mi, w kim się potajemnie durzysz. – Patrzę na niego śmiało, zaraz się obruszy.

– Powiedziałem „wyzwanie”, Kiero. – Stęka, zakładając ręce za głowę i splatając palce na karku.

– Owszem, a ja wyzywam cię, byś mi to powiedział, więc wypluj to z siebie – oświadczam. – Wiesz, co będzie, jak tego nie zrobisz – drwię.

– Zostawisz mnie wreszcie w spokoju?

– Nikomu nie powiem. Zresztą Tanner już mi szepnął, że w kimś się podkochujesz, więc nie udawaj, że jest inaczej.

– Kiedy z nim gadałaś? – jęczy i zirytowany przewraca oczami. Tanner jest jego najlepszym kumplem, więc jeśli Jackson w kimś się durzy, to on na pewno o tym wie.

– Zatrzymał mnie na korytarzu. Miał zastępstwo na lekcji, więc ją olał – wyjaśniam. Sądząc po rumieńcu, który zalewa policzki i kark Jacksona, raczej nie ucieszyło go, że się spotkaliśmy. – Pytał, czy idę na tę głupią walentynkową dyskotekę za dwa tygodnie.

Jackson prycha i sięga po prawie pustą butelkę Crown Royal Reserve. To ulubiona whisky jego taty i gdyby nas z nią przyłapał, złoiłby nam tyłki. Obserwuję poruszającą się grdykę Jacksona, gdy pociąga długi łyk. Uwielbia pić, a ja, choć nie znoszę smaku alkoholu, lubię te nasze wspólne chwile.

– Wszystkie laski w szkole są irytujące.

– Hej! – Trącam go w ramię.

– Wszystkie gorące laski – uściśla z kpiącym uśmieszkiem.

Teraz to ja wzdycham i przewracam oczami.

– Co nie powstrzymało cię przed obściskiwaniem Króliczycy Vanderbilt w zeszłym semestrze – przypominam mu. Króliczyca jest moją koleżanką i naprawę ma na imię Barbara, ale odkąd wskakuje na wszystko, co ma penisa, przylgnęło do niej odpowiednie przezwisko. – Albo Rose Michels – dodaję. To inna moja koleżanka.

Prawdę mówiąc, to obściskiwał się z większością moich koleżanek.

Jackson chichocze na wspomnienie tamtych chwil. Wrr. Czasami szczerze go nie znoszę.

– Z kim się nie całowałeś?

– Nie wolno ci zadać dwóch pytań – krzywi się.

– Na pierwsze nie odpowiedziałeś – przypominam i wyjmuję mu z ręki whisky. I tak za dużo już wypił.

– W nikim się nie durzę, Kiero. Nie jestem siedmioletnim chłopcem, który myśli, że dziewczynki są fuj.

Przewracam oczami tak mocno, że aż boli mnie głowa.

– Czyli nie lecisz na Króliczycę albo Rose?

– Były dobre przez kilka minut. – Wzrusza ramionami i wpatruje się w płomienie. – Ale nie na tyle, by poświęcić im więcej czasu.

O Jezu. Chyba zwymiotuję.

Nie. Już wymiotuję.

Odwracam się, pochylam nad belą siana i opróżniam żołądek na skrawek zielonej trawy. Jackson kładzie dłoń na moich plecach i delikatnie mnie masuje, tymczasem ja pozbywam się resztek z organizmu.

– Cholera – nie dowierza. – Musisz nauczyć się pić.

Patrzę na niego i ocieram rękawem usta.

– Dupek z ciebie.

– Dlaczego? – Unosi obie ręce. – Tylko stwierdzam. Wypiłem znacznie więcej od ciebie i ledwo to czuję.

– Bo jesteś studnią bez dna. Jakimś dziwadłem. – Siadam z powrotem na sianie, zalewa mnie rumieniec zawstydzenia, choć to nie pierwszy raz, kiedy przy nim wymiotowałam. Niemniej wolałabym, żeby nie weszło mi to w nawyk.

Nic dziwnego, że kręci ze wszystkimi dziewczynami w szkole poza mną.

Jackson zaciska dłonie w pięści i uderza się w brzuch.

– Niezwyciężony, mała! – ryczy w ciemne nocne niebo.

– Nie jesteś niezwyciężony, Jacksonie Bishopie! W końcu zrobisz sobie krzywdę – ostrzegam go. – Alkohol i głupota zemszczą się na tobie.

– Czasami jesteś jak ryba w ławicy! – Trąca mnie w ramię. – Płynięcie tylko z prądem jest nudne.

– Nie jestem żadną rybą! – Odpycham go.

– Właśnie, że jesteś! Dlatego tak się upierasz przy tej głupiej dyskotece. Wszystkie twoje koleżanki idą, więc ty oczywiście też.

– To, że chcę spędzić czas ze swoimi znajomymi, nie robi ze mnie głupiej ryby w ławicy. Jezu! Sama nie wiem, po co się z tobą zadaję.

– Bo jestem najfajniejszą osobą, jaką znasz i świetnie o tym wiesz. – Posyła mi swój słynny uśmieszek, który jak zawsze mnie rozbraja.

Niech go szlag! Dlaczego musi być jednocześnie czarujący i arogancki?

– Chciałbyś! – odpalam, choć zdradza mnie uśmiech, który usiłuję ukryć. – Jeśli ja jestem rybą, to ty jesteś mewą. Ciągle tylko skrzeczysz i psocisz, cały ty.

Jackson odchyla do tyłu głowę i zanosi się głośnym śmiechem, klepiąc się co chwila po udach.

– Och, Kiero. – Nie przestaje się śmiać, jakbym powiedziała najzabawniejszą rzecz na świecie. – Właśnie dlatego cię lubię. Nigdy nie wiem, co usłyszę z tej twojej pyskatej buźki.

Nie ma pojęcia, jaką reakcję wywołują jego słowa w moim organizmie. Krew w żyłach pulsuje mocno i szybko, serce bije jak oszalałe i niecierpliwie czekam na to, co jeszcze ma mi do powiedzenia.

– Dlatego mnie lubisz? – powtarzam obrażonym tonem. Jestem zdecydowana dotrzeć do samego sedna tych słów. Jackson ma w sobie wiele sprzeczności, ale jedno nie ulega wątpliwości – jest zagmatwany jak cholera.

Znamy się, odkąd nosiliśmy pieluchy, a gdy dorastaliśmy, połączyła nas miłość do koni. Wydawało się to nieuniknione, gdyż nasi rodzice przyjaźnią się od lat, ale z Jacksonem zawsze łączyło mnie coś innego niż z pozostałymi braćmi Bishop. Brat bliźniak Jacksona, John, potrafi być zabawny, ale niewiele mamy ze sobą wspólnego. Może i wyglądają identycznie, ale ich osobowości są skrajnie różne.

– Lubię cię na tyle, by spędzać z tobą czas – kpi z leniwym uśmieszkiem na twarzy. – Jesteś jak mniej dokuczliwa siostra.

Drań.

Moje serce właśnie podskoczyło i upadło, rozbijając się na milion kawałków.

– W porównaniu z Courtney, tym małym upierdliwym wrzodem na tyłku, którego przez większość czasu nie mogę znieść, ty jesteś powiewem świeżego powietrza… zazwyczaj.

– Wow… – mówię z fałszywą radością. – Nie wiem, czy to komplement, czy nie.

– Nie dramatyzuj. Kiedyś ciągle kąpaliśmy się razem, wiem, jak wygląda twoja klatka piersiowa, po co więc miałbym teraz zawracać sobie nią głowę?

Znowu próbuję go uderzyć, ale chwyta mnie mocno za nadgarstki i przyciąga do siebie, zmuszając mnie, bym usiadła mu na kolanach. Mimowolnie zaczynam się śmiać, choć nadal próbuję się na niego złościć.

– Przestaniesz mnie bić? – szepcze mi prosto do ucha, przyprawiając moje ciało o dreszcze i szybsze bicie serca.

Mój oddech przyspiesza i nagle czuję, że zaczyna brakować mi tchu. Jackson jedną ręką pewnie obejmuje mnie w pasie, drugą mocno trzyma za nadgarstek. Jego erekcja w obcisłych dżinsach nie pozostawia pola wyobraźni i wbija się w moją pupę. Próbuję przełknąć ślinę, ale ostre żyletki tkwiące w moim gardle mi to uniemożliwiają.

– Kiero – prosi. – Puszczę cię pod warunkiem, że nie będziesz mnie bić.

W końcu odzyskuję głos i uspokajam oddech.

– Dlaczego? – Rzucam mu przez ramię spojrzenie. – Boisz się, że dostaniesz lanie od dziewczyny?

– Twoje niedoczekanie, Kiero Young! – W następnej sekundzie leżę na plecach na ziemi, a Jackson pochyla się nade mną i przygważdża mi ręce nad głową. – Chciałbym zobaczyć, jak się do tego zabierasz, kotku, ale wiedz, że boleśnie byś pożałowała. Mógłbym cię powalić małym palcem, zmagając się jednocześnie z megakacem.

Patrzę na Jacksona spod przymkniętych powiek i usiłuję wywinąć się z jego żelaznego uścisku. Cholera. Jest naprawdę silny. Gdybym nie wiedziała, że wychował się na ranczu, uznałabym to za dość dziwaczne.

– A ja, nawet wstawiona, mogłabym cię powalić jednym ciosem – odparowuję, gotowa udowodnić mu to choćby zaraz. Po tym tekście o siostrze, nawet nie będzie mi go żal z powodu tego, co zamierzam.

Wybucha gromkim śmiechem, nie traktując poważnie mojej groźby.

– Pokaż mi, na co cię stać, rybko.

– Zaczekaj, twoje udo wbija mi się w bok. – Wyginam plecy, udając, że odczuwam dyskomfort i kiedy Jackson lekko się unosi, zadaję cios.

– Frajer! – Podnoszę nogę, celując prosto w krocze. Jego nabrzmiała erekcja zderza się z moim kościstym kolanem. W momencie kiedy to się dzieje, żałuję tej decyzji, bo wyraz jego twarzy napawa mnie przerażeniem. Na chwilę traci dech, jego twarz jest śmiertelnie biała i chyba całe powietrze uleciało z jego płuc.

– Ja pierdolę. – Upada na ziemię, trzyma się za pachwinę i wydaje z siebie rzężące dźwięki.

Cóż, przynajmniej oddycha.

– To był cholernie tani cios, Kiero – syczy, zaciskając oczy i łapczywie łapiąc powietrze.

– Ostrzegałam cię.

– Nic nie mów, dopóki… – przerywa w połowie zdania, żeby złapać oddech.

– Dżizas, to naprawdę aż tak boli?

– Serio? – Krzywi się. – Wyobraź sobie, że ktoś chwyta szczypcami twój cycek, wykręca go, zanurza w gorącej lawie i wpycha ci go do gardła.

– Rany. – Drżę. – To dosyć niepokojące.

Jackson nadal leży w pozycji embrionalnej, trzyma się za przyrodzenie i pomału wyrównuje oddech. Choć ognisko pomału dogasa, wydaje mi się, że jego oczy zaszły łzami.

– Nic ci nie będzie? Przez ciebie źle się czuję.

– Ty się źle czujesz? – Patrzy na mnie z niedowierzaniem.

– Dobra, już się zamykam.

Jackson w końcu się rusza, siada i teraz jesteśmy naprzeciwko siebie.

– To chyba najlepsza rzecz, jaką dziś powiedziałaś.

Przewracam oczami.

– Uznajmy to za wyrównanie wszystkich rachunków, za każdy raz, kiedy się mnie czepiałeś. To była moja od piętnastu lat tłumiona zemsta – stwierdzam rzeczowo.

– Czy to znaczy, że następnym razem zemścisz się na mnie za piętnaście lat? – Unosi brew, czekając na moją odpowiedź.

– Nie kuś mnie. – Unoszę palec w geście ostrzeżenia i tłumię śmiech na widok rozbrajającej miny Jacksona.

– Cholera, mówię serio – jęczy, próbując się podnieść. W końcu wstaje i siada na beli siana. – Pewnie nigdy nie będę mógł mieć dzieci.

– Jeśli tak, to świat mi podziękuje, że nie dopuściłam, byś spłodził więcej takich osobników jak ty sam – parskam i siadam obok niego. – Teraz to już chyba przesadzasz. Ból nie może tak długo trwać.

– Może walnę cię w waginę i zobaczymy, jak się będziesz czuć za dziesięć minut. – Bojowo unosi brwi.

Śmiechem usiłuję ukryć rumieniec, który zalewa moje policzki.

– O ile nie wytoczyłaby się z niej kula do kręgli, mogę śmiało powiedzieć, że nie mazałabym się tak, jak ty.

– Kiedy pijesz, wstępuje w ciebie diabeł i robisz się narwana – wyje. – Czy możemy zawrzeć pakt, że od teraz już nigdy nie będzie żadnego bicia po genitaliach? Chciałbym, żeby mój fiut odzyskał czucie.

Taa, wiem. Zwłaszcza w towarzystwie niemal każdej mojej koleżanki.

– Dobrze – zgadzam się. – I żadnego szczypania w cycki.

– Cholera – wybucha śmiechem. – Miałem nadzieję, że to przejdzie.

– Ale pod jednym warunkiem… – dodaję.

– W głębi duszy lubisz, jak cię szczypią w sutki?

– Jackson! – Kusi mnie, by znowu przyłożyć mu w przyrodzenie.

– No co? Niektóre laski to lubią! – wykrzykuje. – Perwersyjny, ostry seks, przecież wiesz.

Skąd, do cholery, miałabym to wiedzieć? Jestem dziewicą, która ledwo zaliczyła pierwszą bazę. Może naprawdę jestem jego mniej upierdliwą siostrzyczką.

– Nadal musisz sprostać wyzwaniu albo…

– Chyba sobie żartujesz. Po twoim ciosie w jajka, w ogóle nie powinienem brać udziału w tej głupiej grze – protestuje.

– Nie ma mowy! Powiedziałeś „wyzwanie” i musisz mu sprostać albo poniesiesz konsekwencje – przypominam mu zasady, które sami ustaliliśmy, gdy mieliśmy po jedenaście lat.

– To nie może być gorsze od tego, co mi przed chwilą zafundowałaś, więc walić to. – Jackson wstaje, sięga rękami za plecy i ściąga z siebie T-shirt. Jego fiut również wraca do życia. Sunę wzrokiem po jego klatce i umięśnionym brzuchu. Choć widziałam go setki razy bez koszulki, to widok jego wyrzeźbionych mięśni nigdy mi się nie znudzi. Następnie rozpina dżinsy, a ja czekam z zapartym tchem na dalszy ciąg.

– Nie śliń się tak. – Patrzy na mnie z drwiącym uśmieszkiem. Ściąga w dół spodnie wraz z bokserkami i kopie je w bok. Jestem pewna, że moje serce przestało bić, umarłam i teraz jestem w niebie.

Jackson zawsze odpowiadał na pytanie albo podejmował wyzwanie, by uniknąć tych konsekwencji, ale dziś, z jakiegoś powodu, chce mojej śmierci. W męczarniach.

Przygryzam dolną wargę. Jackson stoi naprzeciwko mnie nagi z wyprężonym członkiem. Jest tak blisko, że mogłabym wyciągnąć rękę i go dotknąć. Wsuwam dłonie pod nogi, żeby do tego nie doszło i spoglądam na jego figlarną twarz.

– Gotowa? – Jego pyszałkowaty uśmieszek, przyprawia mnie o motyle w brzuchu. Chowa dłonie pod pachy, tworząc z ramion coś na kształt skrzydeł. Zaczyna biegać w kółko, machając tymi niby-skrzydłami i krzycząc „kwa, kwa, kwa, jestem kurczakiem” raz za razem. W końcu zaczynam śmiać się tak histerycznie, że aż z oczu płyną mi łzy. Jackson wygląda komicznie, ale muszę przyznać, że jak nikt potrafi mnie rozbawić. Czy się wygłupiamy, czy razem pracujemy, zawsze dobrze mija nam czas.

– Zrobione – dyszy Jackson i staje przede mną. – Trzy minuty nagiego upokorzenia. Zadowolona?

Z trudem przełykam ślinę, zmuszając się, by trzymać wzrok utkwiony powyżej jego szyi, bo zerkanie niżej jest zbyt kuszące.

– Średnio – kpię. – Poza tym zmieniłam zdanie.

– Na temat czego? – warczy.

– Cios w jajka to za mało, żeby naprawić krzywdy, jakich od ciebie doznałam.

– Żartujesz sobie? Stoję przed tobą kompletnie nagi. Co jeszcze chciałabyś mi zrobić?

Dużo więcej. Złych, złych rzeczy.

Zaciskam usta i rzucam niewinne spojrzenie w stronę płonącego ogniska.

– Muszę wracać do domu. Czas na mnie. – Odsuwam się od Jacksona na bezpieczną odległość i oddalam, gdy on łączy kawałki układanki.

– Gdzie są moje ciuchy? – Spogląda na ziemię tam, gdzie je zrzucił, po czym przeczesuje wzrokiem okolicę. – Kiera, do diabła! Gdzie one są?

– Postanowiłam nagiąć trochę zasady. Uznałam, że konsekwencje dla ciebie były zbyt łagodne. – Ruchem głowy wskazuję ognisko, w którym jego ubrania posłużyły za podpałkę.

W końcu dociera do niego znaczenie moich słów, obraca się w kierunku wysokich płomieni. Rzucam się biegiem przed siebie, zwiększając dystans między nami. Zerkam przez ramię, by sprawdzić, czy mnie goni.

– Zamorduję cię, Kiero Young! ZAMORDUJĘ! Jak cię dopadnę, pożałujesz! – wydziera się.

Biegnę i śmieję się na cały głos. Będzie musiał wejść do domu całkiem nagi. Mam nadzieję, że pani Bishop albo któryś z braci nadal będą na nogach, by dodać swoje trzy grosze do jego nieszczęśliwej sytuacji. Odwracam się w jego stronę, przykładam dłonie do ust i krzyczę na całe gardło:

– Nie martw się. To normalne, że się kuli na zimnie!

Zaczynam piszczeć, bo Jackson pędzi prosto na mnie. Ruszam pędem do domu, ale on mnie dopada i powala na ziemię. Nasze ciała upadają na trawę z impetem, oboje śmiejemy się do rozpuku, z trudem łapiąc powietrze.

– Nadal jestem rybą? – przerywam ciszę.

– Nie. – Chichocze. – Jesteś cholernym bykiem.

– Bykiem? – Patrzę na niego pytająco.

– Taak. Pieprzoną dzikuską. Rozgryzłaś mnie i wyplułaś. – W jego śmiechu słychać nutkę podziwu. Boże, uwielbiam jak się śmieje. Zawsze szuka dobrej zabawy, a gdy wydaje z siebie te gardłowe dźwięki wiem, że bawi się najlepiej w życiu.

– Hmm… – wzdycham. – Chyba czegoś cię nauczyłam, nie drażnij byka…

– …bo cię weźmie na rogi – kończy za mnie i przewraca oczami.

– No właśnie. – Nie kryję dumy.

Czuję na sobie spojrzenie Jacksona, odwracam się twarzą do niego. Wpatruje się w moje wargi i zastanawiam się, czy wreszcie nadszedł ten moment. Odkąd sięgam pamięcią, marzę o tym, by się z nim całować, ale zamiast wykonać jakiś ruch, milcząco przyglądam się, jak flirtuje i umawia się ze wszystkimi moimi koleżankami po kolei.

– Panna Whitman – wypala niespodziewanie.

– Co? Co z nią? – Nic nie rozumiem.

– Odpowiedź na wyzwanie.

– Wyzwanie? Poczekaj, co? Ty kłamco! – drwię, upominając się w myślach, by nie patrzeć na jego fiuta.

– Ja nie kłamię, Kiero. Wiesz o tym.

– Nie kochasz się w bibliotekarce, pannie Whitman! Ona ma z pięćdziesiąt lat!

– No to co? Niezła z niej laska!

Udaję, że się krztuszę i unoszę się na łokciu.

– Prosiak z ciebie.

– Jesteś zazdrosna – rzuca, a moje policzki zalewa silny rumieniec.

– Nieprawda. Pomyliłeś moje zdegustowanie z zazdrością. Nosi okulary na czubku nosa!

– To jest megaseksowne. – Gwiżdże z uznaniem.

Nachylam się i go odpycham.

– Leż w błocie, gdzie twoje miejsce, prosiaku.

– Wyluzuj, przecież marzysz o tym, żeby do mnie dołączyć! – Otwiera szeroko ramiona z szyderczym uśmieszkiem. – Ale musisz wyskoczyć z ciuchów.

Wstaję i odsuwam się od niego na tyle daleko, żeby nie mógł mnie dosięgnąć.

– Niedoczekanie twoje, playboyu! – Idę dalej tyłem, zwiększając odległość między nami.

Jestem już przy swoim quadzie, gdy dobiegają mnie jego słowa:

– Tylko niegrzeczne dziewczynki!

ROZDZIAŁ 1

KIERA

DZIŚ

Nie mogę uwierzyć, że to już.

Patrzę na suknię ślubną wiszącą w mojej dawnej sypialni i wiem, że to się dzieje naprawdę. Wreszcie wychodzę za mąż i mam nadzieję, że wkrótce zostaniemy rodzicami i założymy rodzinę, o której zawsze marzyłam. Trent nie jest ideałem, ale jest kochany, dobry i gotowy się ustatkować.

Ostatnie wspólne dwa lata są pełne pięknych wspomnień. Trent dużo podróżuje służbowo i często pracuje do późna, ale między innymi właśnie to nas do siebie zbliżyło. Jako weterynarz, specjalista chorób koni, od lat jest związany zawodowo z moją rodziną. Zajmuję się tresurą koni i bardzo często widywałam go na naszym ranczu, ale coś zaiskrzyło między nami dopiero na ślubie Bishopa dwa lata temu. Trent zaprosił mnie na drinka i tak to się zaczęło.

Uśmiecham się do siebie, wracając myślami do naszego początku i pierwszych randek. Wszystko było takie proste i niewymuszone. Bardzo szybko się w nim zakochałam i nie zauważyłam niepokojących sygnałów, ale udało nam się pokonać kryzys i dotarliśmy do tego miejsca. Każdy związek napotyka trudności i każdy człowiek ma wady, ale jestem gotowa iść dalej i rozpocząć kolejny rozdział naszego życia.

Jestem gotowa.

– Wciąż nie mogę się nadziwić, jaka piękna jest twoja suknia. – Moja pierwsza druhna i najlepsza przyjaciółka Emily odzywa się zza moich pleców. Na dźwięk jej głosu podskakuję, bo nie słyszałam, jak wchodziła.

– Prawda? – Uśmiecham się, zerkając na nią przez ramię. – Mogłabym gapić się na nią godzinami.

– Jutro wszyscy będą gapić się na ciebie. – Podchodzi do mnie. – Masz już motyle w brzuchu? – Emily obejmuje mnie rękami i opiera głowę na moim ramieniu. Niedawno weszła do rodziny Bishopów, a nasza przyjaźń, która trwa od czasów liceum, jeszcze się zacieśniła.

– Mam motyle w brzuchu od dnia, w którym zaczęliśmy spotykać się z Trentem – przyznaję.

– Och… – wzdycha Emily. – Tak się cieszę. – Odwraca się do mnie przodem i kładzie ręce na moich ramionach. – Chciałabym, żebyś miała wszystko to, o czym zawsze marzyłaś. I dużo więcej. Zasługujesz na szczęście z Trentem – mówi, jakby chciała mnie osobiście przez to przeprowadzić.

– Nie byłoby mnie tu, gdyby nie ty. Po tylu decyzjach i bólach głowy, wreszcie dotarłam do tego miejsca – chichoczę. – Tak się cieszę, że jesteś tu ze mną.

– Za nic bym tego nie przegapiła, Kiero. Przecież wiesz. – Obejmuje mnie mocno. Nabieram powietrza głęboko w płuca, próbując się nie rozsypać i nie rozpłakać.

– Kocham cię – mówię.

– Ja ciebie też. – Odsuwa się ze łzami w oczach. – Gotowa? Pastor Montgomery na nas czeka, musimy zająć swoje miejsca.

– Gotowa, jak nigdy wcześniej. – Osuszam policzki. – Chodźmy.

Emily wyprowadza nas z domu moich rodziców, który moja mama z dumą ustanowiła siedzibą weselnych uroczystości. Połowa października w zachodnim Teksasie jest idealną porą na ślub pod gołym niebem na terenie rodzinnego rancza. Nie jest ani za gorąco, ani za zimno na ceremonię i wesele na szczycie wzgórza, z którego rozciąga się najpiękniejszy widok na okolicę.

Wszyscy gromadzą się przy swoich samochodach, by przejechać krótki odcinek do miejsca, gdzie odbędzie się uroczystość. Na mój widok Trent rusza raźnym krokiem w moją stronę, szeroko się uśmiechając. Wysoki, z ciemnymi włosami i piwnymi oczami jest idealną kombinacją urody i słusznej postury.

– Ślicznie wyglądasz – szepcze, ujmując w dłonie moją twarz i delikatnie mnie całując. Za każdym razem, gdy wypowiada te słowa, które są szczere, mój żołądek podskakuje. Dzięki czułości i uwadze, jaką mi poświęca, czuję się najpiękniejszą istotą na ziemi.

– Ty też jesteś niesamowicie przystojny. Lubię cię w niebieskim. – Zarzucam mu ręce na szyję i przyciągam jego wargi do swoich.

– Myślisz, że możemy zostawić wszystkich, by zrobili próbę bez nas, i wymknąć się na szybki numerek do stodoły? – Mruga do mnie porozumiewawczo i zwilża językiem wargi, sunąc wzrokiem po mojej białej, obcisłej sukni.

– Świetnie. – Śmieję się z zapału Trenta, ale odtrącam jego rękę, gdy próbuje mnie obmacać. – Jutro jako jedyni nie wiedzielibyśmy, co robić.

– Ja bym wiedział. Musiałabyś jedynie iść główną alejką prosto do mnie. Resztę byśmy jakoś ogarnęli. – Unosi moją dłoń do warg i składa na niej miękki pocałunek.

– Wystarczy tego dobrego, gołąbeczki – wtrąca się Emily z porozumiewawczym uśmiechem. – Zachowajcie siły na miesiąc miodowy. Czas na nas.

– Jedziesz ze swoim pierwszym drużbą – przypominam Trentowi. – Pozostali zabiorą się z Jacksonem.

Na dźwięk tego imienia, jego rysy twarzy tężeją, co jest typową reakcją. Powiedzieć, że tych dwóch za sobą nie przepada, to jak nic nie powiedzieć. Trent od lat pracuje jako weterynarz również na ranczu Bishopów i, by utrzymać biznes, musiał trzymać nerwy na wodzy, ale nie jest tajemnicą, że odkąd się spotykamy, wraz z Jacksonem szczerze się nie znoszą.

– A ty jedziesz ze mną i ze swoim tatą – oznajmia Emily. Uwalnia moją dłoń z uścisku Trenta i prowadzi mnie do swojego samochodu.

Odwracam się na odchodnym do mojego mężczyzny, który bezgłośnie wypowiada te dwa magiczne słowa: „kocham cię”. Uśmiecham się do niego szeroko i odpowiadam to samo. Zaraz jednak zostaję zawrócona i delikatnie popchnięta w stronę samochodu.

– Przyprawiacie mnie o mdłości – kpi Emily, naśladując odruch wymiotny. – Ale strasznie mnie cieszy wasze szczęście.

– To dla mnie wiele znaczy. Dziękuję, Em. – Mocno ją do siebie przytulam.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Zasługujesz na to bardziej niż ktokolwiek inny. Obyś jak najszybciej zaszła w ciążę, żebyśmy obie mogły spodziewać się dziecka jednocześnie!

– Zaraz! Co? – Przystaję. – Jesteś w ciąży?

– Ćśś! Jeszcze nikomu nie mówiliśmy.

– O mój Boże! – Wykrzykuję szeptem, ściskając ją ponownie. – Tak się cieszę! Jak Evan przyjął tę wiadomość? – Chichoczę. Jej mąż też jest lekarzem pogotowia ratunkowego, ale ma znacznie poważniejsze podejście do życia niż Emily, przez co uwielbiam sobie z niego żartować.

– Jest naprawdę podekscytowany. – Emily promienieje. – Ma nadzieję, że tym razem będzie chłopak, ale mnie się wydaje, że to kolejna dziewczynka.

– Miejmy nadzieję, że bliźniaki! – Wśród Bishopów mnogie ciąże są na porządku dziennym, więc każda kobieta, która rozmnaża się z jednym z braci, ma szanse na bliźniaki lub trojaczki.

– O Boże, proszę, tylko nie to. To znaczy, oczywiście, będziemy się cieszyć, ale ledwo daję sobie radę z Elisabeth i jej wyrzynającymi się dwójkami.

Uśmiecham się do siebie, bo ich córeczka ma dopiero osiemnaście miesięcy, ale daje swoim rodzicom do wiwatu. Po mamie odziedziczyła bezczelność, a po tacie zmienne nastroje.

– Elisabeth będzie się świetnie dogadywać z rodzeństwem przy tak małej różnicy wieku – zapewniam ją i wskakuję na siedzenie. – Kiedy to ogłosicie?

– Za kilka tygodni, po następnej wizycie u lekarza. Teraz ty jesteś najważniejsza i nie chcę rozpraszać skupionej wokół ciebie uwagi.

Już mam jej powiedzieć, żeby się nie wygłupiała. W końcu Trent oświadczył mi się na jej przyjęciu przedślubnym, ale wiem, że ona sama bardzo nam kibicowała. Od pierwszej randki.

– Czyli wasze dziecko i córeczka River będą w podobnym wieku! – Rowan urodziła się w czerwcu i teraz ma cztery miesiące. To super, że dzieci mojej najlepszej przyjaciółki będą miały kuzynów w podobnym wieku. Moja rodzina nie była liczna, miałam tylko jedną kuzynkę, Addie, dlatego wszyscy Bishopowie byli mi tak bliscy, gdy dorastałam.

– Zgadza się. Coraz więcej wnuków wokół. – Emily chichocze. – Będę chyba potrzebowała pomocy, żeby goście nie nabrali podejrzeń, gdy zobaczą, że nie piję alkoholu. Nie mogę wytłumaczyć tego karmieniem piersią, więc przyda mi się twoje wsparcie.

– Nie martw się. Coś wymyślę. – Puszczam do niej oko i zamykam drzwiczki od samochodu. Tata wsiada na tylne siedzenie, zapinamy pasy i ruszamy na wzgórze.

Moje druhny jadą w innych pick-upach, podskakując na pace. Trent ma liczne rodzeństwo i kuzynostwo, a Bishopowie, odkąd sięgam pamięcią, są dla mnie jak rodzina, więc wylądowaliśmy z dziesięcioma druhnami i dziesięcioma drużbami. Półtoraroczna Elisabeth będzie sypała kwiatki, a trzyletni Riley będzie niósł obrączki. To synek Aleksa i River, z którą w ciągu tych kilku lat bardzo się zaprzyjaźniłam. Z kolei Aleks jest najmłodszym z braci Bishopów, ale o dziwo, ożenił się jako pierwszy z nich. River pracuje w tym samym szpitalu, co Evan i Emily, na oddziale pediatrycznym. Spokojnie można powiedzieć, że w naszym miasteczku wszyscy wszystkich znają.

To oznacza również, że wszystko o tobie wiedzą.

Każdy zna twoje tajemnice, skandale i dramaty.

I choć to może być stresujące, za nic bym tego nie zmieniła. Tu się urodziłam i dorastałam, i nie mogę się doczekać, by wychować swoje dzieci w Eldorado.

– Denerwujesz się, Kiki? – Tata zwraca się do mnie, używając dziecięcego zdrobnienia, które mi nadał. Ściska czule moje ramię, dodając mi odwagi.

Przykrywam jego dłoń swoją i się do niego uśmiecham.

– Trochę – przyznaję. – Ale też jestem podekscytowana, że wreszcie nadszedł ten dzień.

– Będziesz piękną panną młodą, ale co ważniejsze, wyjątkową żoną i matką. Jestem z ciebie taki dumny.

– Tato… – Przełykam ślinę. – Nie doprowadzaj mnie do łez przed próbą!

Wraz z Emily wybuchają śmiechem. Po chwili wjeżdżamy na szczyt wzgórza i parkujemy.

– Z River zrobiłyśmy coś dla ciebie. – Emily sięga na tylne siedzenie. – Chciała przenieść niektóre ślubne tradycje ze Środkowego Zachodu i zrobiła dla ciebie bukiet ze wstążek i kokardek, którymi były ozdobione prezenty z twojego wieczoru panieńskiego.

Wręcza mi go i naprawdę świetnie to wygląda. Wstążki zwisają jak pnącza, a duże mięsiste kokardy imitują pączki kwiatów.

– O rany! Ten bukiet jest fantastyczny! – Odbieram go z jej rąk i przytulam do piersi. – Bardzo mi się podoba. Dzięki.

– Podziękuj River, to był jej pomysł. Przez nią musiałam przetrząsnąć pięć worków ze śmieciami po twojej imprezie. – Wzdryga się na samo wspomnienie.

– Przestań doprowadzać mnie do łez. – Odrzucam do tyłu głowę ze śmiechem, próbując nad sobą zapanować.

– Gotowa, Kiki? – Tata wyciąga do mnie rękę.

– Gotowa. – Biorę go pod ramię, promiennie się uśmiechając.

Koordynatorka mojego ślubu, Jessica Hart, zatrzymuje mnie wraz z moją mamą. Obok nich stoi pastor Montgomery. Jessica wygląda kwitnąco w piątym miesiącu ciąży i uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Poznałam ją cztery lata temu, gdy przeprowadziła się tu z Florydy, by być z Dylanem, który pracuje na ranczu Bishopów. Jess zajmuje się organizacją przyjęć i zaoferowała swoją pomoc przy moim ślubie tuż po zaręczynach. Na przygotowania mieliśmy niespełna pół roku, a widząc, jak świetnie sobie poradziła z weselem Emily, byłam przeszczęśliwa, że mi pomoże.

– Kiero! Wyglądasz zjawiskowo, jak zawsze. – Jessica serdecznie mnie obejmuje. – Wszyscy są już na miejscu, możemy zaczynać. Mamy sporo do zrobienia.

– Jestem gotowa.

W tym samym momencie, gdy wypowiadam te słowa, dochodzi do nas głośne dudnienie samochodowej rury wydechowej. Jackson parkuje swojego pick-upa, którego paka wyładowana jest drużbami. Większość z nich jest nawalona, co z pewnością wkurzy Trenta. Zeskakują po kolei na ziemię, krzycząc i hałasując jak banda idiotów. Kątem oka widzę nadchodzącego Trenta w towarzystwie swoich rodziców i ruszam im naprzeciw.

– Miałaś z nim porozmawiać. – Trent rzuca do mnie przez zaciśnięte zęby. Jest strasznie wkurzony. – Skoro upierasz się, żeby był w orszaku weselnym, ma zachowywać się jak pieprzony dorosły.

– Trent… – szepczę. – Porozmawiam.

– Kiedy? Kończy ci się czas – przypomina.

Biorę głęboki wdech i potakuję.

– Dziś przy kolacji, dobrze? Obiecuję.

Jessica zebrała wszystkich gości i na widok tylu osób, które przyszły tu dziś specjalnie dla nas, łzy ponownie napływają mi do oczu. Jesteśmy szczęściarzami, że mamy wokół takich wspaniałych ludzi, którzy wspierają nasz związek. Moja mama już rozdała większości zebranym chusteczki, wiedząc, że będą płakać ze wzruszenia.

– Mamo – mówię z cichym jękiem.

– Cały dzień popłakuję, nic na to nie poradzę. – Osusza palcami skórę pod oczami, a ja czuję się przy niej jak emocjonalny wrak.

– Jeśli trochę się nie opanujesz, wypłaczesz wszystkie łzy – przekomarzam się. – Teraz powinnaś stać w pierwszym rzędzie, czekając na mnie i tatę.

– Wiem. Już idę.

– W porządku, ustawmy wszystkie druhny i drużbów – ogłasza Jessica z notesem w dłoni. – Emily i Todd, wy idziecie na samym końcu.

Najstarszy brat Trenta staje obok Emily, a pozostali stosują się do wskazówek Jessiki i po chwili cała dwudziestka ustawiona zostaje na swoich miejscach. Następnie Jessica instruuje Trenta i jego rodziców, kiedy będą iść główną aleją i kieruje ich na jej koniec wraz z pastorem Montgomerym.

Riley i Elisabeth stoją przede mną, oboje zniecierpliwieni i znudzeni. Mój tata klęka przed nimi, by znaleźć się na tym samym poziomie, co oni i próbuje czymś ich zająć. Moje serce mięknie na widok tego, jak wspaniałe ma podejście do dzieci. Jestem jedynaczką i rodzice nie mogą się już doczekać, by zostać dziadkami.

– Kiedy pierwsza para będzie w połowie drogi, wyrusza druga para, a potem kolejne. Na samym końcu rusza pierwsza druhna i pierwszy drużba, tuż przed tym jak pomocnicy rozwiną biały dywan w głównej alejce. Następnie Riley i Elisabeth ruszą w stronę pani Bishop, która będzie na nich czekała w drugim rzędzie i posadzi ich obok siebie. Kiedy wszyscy znajdą się na przedzie na swoich miejscach, zmieni się muzyka i to będzie sygnał dla ciebie, Kiero. – Jessica podchodzi do mnie. – Upewnię się, że wszystko gra i dam ci znać, gdy przyjdzie twoja kolej. – Puszcza do mnie oko.

Motyle w moim brzuchu harcują w najlepsze, ale wiem, że to ze zdenerwowania. Idę alejką w stronę czekającego na mnie Trenta i wtedy uświadamiam sobie, że naprawdę się pobieramy.

– Zróbmy pierwszą próbę! – Jessica pstryka palcami i idzie na przód weselnego orszaku. – Gdy orkiestra zacznie grać, będzie to sygnał dla pierwszej pary. Idźcie powoli, małymi krokami. Dziewczyny, weźcie chłopaków pod rękę, w drugiej dłoni trzymajcie kwiaty i nie zapomnijcie o uśmiechu.

Śmiać mi się chce, słysząc podekscytowanie w głosie Jessiki, ale wiem, że zrobiła kawał dobrej roboty, no i dzięki niej miałam o jeden stres mniej. Razem z tatą stoimy na samym końcu i czekamy na naszą kolej. Z tego miejsca nie widzę alejki, ale wiem, że kiedy ruszę, zobaczę Trenta czekającego na mnie z niecierpliwością.

– Jackson! – Jessica się krzywi, przykuwając moją uwagę. O Boże. Co znowu wykombinował? Patrzę w kierunku Emily i widzę, że Jackson zaraz zrobi scenę. Serce bije mi szybciej na myśl, jak musi mu być ciężko, choć wcale nie powinnam przejmować się tym, jak sobie z tym radzi. Miał tyle okazji, by wyznać mi swoje uczucia, ale znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego codziennym lekiem na problemy jest whisky.

Kiedy byłam nastolatką i marzyłam o swoim ślubie, przy ołtarzu zawsze czekał na mnie Jackson. Miałam wszystko starannie zaplanowane, ale byłam młoda i najwyraźniej naiwna. Zawsze będzie mi na nim zależało, bez względu na wszystko, ale też jakaś część mnie zastanawia się, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy przekroczyli granice, które sobie wyznaczyliśmy.

– Jackson, wyprostuj się albo będę musiała wezwać na pomoc panią Bishop. – Groźba Jessiki przyprawia mnie o chichot, bo wszyscy wiedzą, że tutaj warunki dyktuje mama Bishop. – I przestań lizać Faith po twarzy.

– Tak jest, szefowo. – Jackson posyła jej swój niesławny tandetny uśmiech i puszcza do niej oko, ale chyba upadł na głowę, jeśli myśli, że zrobi na niej jakiekolwiek wrażenie.

– Po prostu idź. – Jessica przewraca oczami i gestem daje znać jemu i Mili, żeby ruszali.

Wiedziałam, że proszenie Jacksona, by znalazł się w naszym weselnym orszaku, było ryzykowne, ale on zawsze był obecny w moim życiu i byłoby mi przykro, gdyby nie brał w tym udziału. Oczywiście Trent był temu przeciwny, ale wiedział, że to dla mnie ważne, więc w końcu odpuścił. Niemniej teraz zastanawiam się, czy to nie był najgorszy pomysł na świecie. Jackson od dłuższego czasu unika kontaktu wzrokowego ze mną i nieustannie komentuje wszystko, co robię. Wiem, że moje zaręczyny musiały być dla niego szokiem. Na domiar złego w noc, kiedy Trent mi się oświadczył, Jackson wylądował w więzieniu za swoje kretyńskie zachowanie, ale ja powtarzam sobie, że miał swoją szansę. Miał piętnaście lat na to, by wyrazić swoje uczucia albo zaprosić mnie na randkę czy, do cholery, zrobić jakiś ruch. Moje uczucia do niego nigdy nie były dla nikogo tajemnicą, ale on zamiast coś z tym zrobić, umawiał się z tabunem moich koleżanek, przez co czułam się, jakbym była dla niego niewystarczająco dobra.

Nie mogłam czekać w nieskończoność, upominam samą siebie, gdy zalewa mnie fala sprzecznych emocji. Kocham Trenta z całego serca i wiem, że będę z nim szczęśliwa. Jest kulturalny, mądry i od pierwszego dnia mówił otwarcie o swoich uczuciach do mnie. Kocham go, a on mnie.

– W porządku, Kiero. – Jessica zwraca się do mnie, gdy zostaję już tylko ja i tata. – Orkiestra skończy grać, kiedy każdy zajmie swoje miejsce. Goście wstaną wraz z pierwszymi dźwiękami Marsza weselnego i wtedy ruszycie wy.

– Jasne. – Uśmiecham się i mocniej ściskam tatę. Trzymam wyimaginowany bukiet w jednym ręku, drugą oplatam ramię taty i ruszamy alejką. Wbijam wzrok w Trenta i do samego końca nie odrywamy od siebie oczu.

Pastor Montgomery wprowadza nas w szczegóły ceremonii. Rozglądam się wokół, chcę nacieszyć się tą chwilą, ale to nadal wydaje mi się takie surrealistyczne. Za dwadzieścia cztery godziny oficjalnie zostanę panią Laken, będziemy wspólnie celebrować naszą miłość w towarzystwie najbliższej rodziny i przyjaciół.

– Następnie ogłoszę was mężem i żoną, Trent pocałuje pannę młodą, orkiestra zacznie grać i ruszycie z powrotem alejką.

– Nie zapomnij zabrać bukietu – przypomina mi Jessica. – Fotograf będzie robił wam pierwsze małżeńskie zdjęcia.

Jessica upiera się, by powtórzyć próbę. Kiedy schodzimy w dół wzgórza, by zająć swoje miejsca, chwytam Jacksona za ramię i przyciągam do siebie.

– Hej! – Potyka się o własne stopy. Na mój widok prostuje się i poprawia koszulę. – O co chodzi?

– Co się z tobą dzieje? Jak mogłeś przyjść nawalony? – syczę, krzyżując ramiona na piersi. Jego uwadze nie uchodzi fakt, że ten ruch uniósł do góry mój biust i teraz nie odrywa od niego wzroku. – Lepiej weź się w garść albo możesz w ogóle się tu jutro nie zjawiać – warczę i odchodzę, zanim zdąży odpowiedzieć.

Pół godziny później próby wreszcie dobiegają końca i wracamy do domu moich rodziców na kolację. Stoły zostały ustawione zarówno w środku, jak i na patio, by wszystkich pomieścić.

W trakcie wieczoru co najmniej trzykrotnie miałam łzy w oczach od ciepłych słów wygłaszanych podczas toastów pod moim i Trenta adresem. Zaczyna do mnie docierać, że to moja ostatnia noc jako singielki. Jutro pójdę spać, będąc żoną.

– Przejdźmy się – szepcze mi do ucha chrapliwy głos. Bezbłędnie rozpoznaję Jacksona. Odwracam się i patrzę na niego. Wygląda na pokonanego, jakby zrozumiał, że wkrótce wszystko się zmieni. Unoszę brwi i staram się wyczytać coś z jego twarzy, ale on jedynie ruchem głowy wskazuje drzwi i wyciąga w moją stronę rękę.

Rzucam okiem przez ramię. Większość gości siedzi na zewnątrz przy ognisku, pije i rozmawia. Słońce już zaszło, gwiazdy i księżyc są jedynym źródłem światła.

– Dobrze – zgadzam się i biorę go za rękę.

Idziemy w milczeniu, Jackson prowadzi nas w dół ścieżki do jednej ze stajni. Zawsze czułam chemię między nami i ona nie zniknęła nawet wtedy, gdy zakochałam się w innym mężczyźnie. Szczerze mówiąc, nie sądzę, by kiedykolwiek zniknęła. Jackson ma stałe miejsce w moim sercu, czy tego chce czy nie.

– Dokąd idziemy? – przerywam ciszę, która napawa mnie lękiem.

– Już prawie jesteśmy na miejscu – zapewnia. Kilka minut później obchodzimy stodołę, by znaleźć się po stronie, która daje nam więcej prywatności. Nie widać stąd domu rodziców, drzewa i krzewy zasłaniają widok.

– Przerażasz mnie, Jacksonie – mówię, ale on jedynie wpatruje się w ziemię. – O co chodzi?

W końcu podnosi głowę, przygryza dolną wargę. Zaglądam mu w oczy i widzę w nich jedynie głód i ból.

– Jesteś tego pewna, Kiero?

– Co? – Wytrzeszczam oczy. – Czy jestem pewna tego, że wychodzę za mąż? – Robię krok w tył, by zwiększyć odległość między nami, zanim zrobię coś głupiego.

– Czy jesteś pewna, że chcesz wyjść akurat za niego?

– Dlaczego o to pytasz? – szepczę. – Nie zrobiłabym niczego wbrew sobie, Jacksonie. Nie musisz mnie niańczyć.

Podchodzi do mnie, zamykając przestrzeń między nami. Przełykam nerwowo ślinę, bo jest zbyt blisko mnie, muszę zachować dystans, zwłaszcza gdy czuję jego zapach, mieszaninę whisky i wiosennego górskiego mydła.

– Czy jesteś szczęśliwa? – mruczy. – Chcę, żebyś była szczęśliwa. Tylko tego pragnę.

Od jego wyznania łzy napływają mi do oczu i choć staram się je powstrzymać, płyną po policzkach. To jest to oblicze Jacksona, które zawsze rezerwował tylko dla mnie. Łagodne i delikatne. Odsłania przede mną swój ból, którego nie pozwoli mi ukoić. Ujmuje moją twarz w dłonie i opuszkami kciuków ociera z niej łzy. Trzyma moje policzki w takim intymnym geście, że brakuje mi tchu.

– Odpowiedz – domaga się. – Czy jesteś szczęśliwa?

Opieram dłonie na jego ramionach, wbijam paznokcie w skórę, bezgłośnie błagając go, by przestał mnie o to pytać. Jackson pochyla się nade mną, nasze czoła stykają się, a oddechy mieszają ze sobą.

– Jackson… – Próbuję odzyskać kontrolę nad swoimi emocjami. – Co ty wyprawiasz?

Przełyka ślinę, nieruchomieje na chwilę, po czym odchyla się i patrzy mi prosto w oczy, jakby szukał odpowiedzi.

– Coś, co powinienem był zrobić cholernie dawno temu.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, splata nasze usta w gorącym, rozpaczliwym pocałunku. Jego wargi napierają na moje, a ja nie mam w sobie na tyle siły, by go od siebie odepchnąć. Chwytam go za koszulę i przyciągam do siebie, zatracamy się w sobie. Jackson smakuje whisky i piwem, co stanowi niebezpieczną mieszankę. Przesuwa językiem po mojej dolnej wardze, a ja rozchylam usta i wpuszczam go do środka. Przygważdża mnie do ściany stodoły, mocno trzyma dłońmi i napiera biodrami, ocierając się o mnie nabrzmiałym członkiem. Chwilę zajmie mu zadarcie mojej sukienki i przekonanie się, jak bardzo jestem podniecona. Jestem jego rozpaczliwie głodna. Jęki i westchnienia odbijają się echem, gdy tłumione od ponad piętnastu lat uczucia biorą nade mną górę. To nie jest słodki i delikatny pocałunek, jest szorstki i zachłanny, jak on sam. Jackson zsuwa rękę do mojej piersi i ściska ją. Z moich trzewi wydobywa się przeciągłe jęknięcie, które zachęca go do dalszej eksploracji. Sunie ręką w dół.

Obrazy intymnych chwil z Trentem zaczynają krążyć w mojej głowie i w końcu dociera do mnie, co wyprawiam. Co mu robię. To nie w porządku.

– Jackson, przestań… – Kładę dłonie na jego klatce piersiowej i go odpycham. Patrzy na mnie pytająco, ma czerwone, nabrzmiałe wargi. – Nie mogę.

Przeczesuje palcami włosy, ociera twarz dłońmi.

– Nie powinienem był tego robić. Przepraszam.

– Przepraszasz? – przedrzeźniam go z niedowierzaniem. – Jak możesz mnie tak całować? Na kilka godzin przed moim ślubem? – Podnoszę głos pełen złości. – Co się z tobą dzieje?

– Powiedziałem „przepraszam”. Jezu. Nie broniłaś się – odpala.

– Cóż, mam głowę pełną skrajnych emocji. Nie myślałam jasno.

– Czyżby? – Unosi brwi. – A teraz? – Krzyżuje ramiona na szerokiej piersi. Nie znoszę tego, że tak świetnie wygląda. I że jest taki z siebie zadowolony.

– Po raz pierwszy od dziesięciu lat widzę wyraźnie – warczę. – Jesteś samolubnym, egoistycznym, aroganckim dupkiem – wypluwam z siebie jednym tchem. – Czekałeś, aż do teraz, żeby mnie pocałować. Tylko skupiony na sobie egocentryk zrobiłby coś takiego, wiedząc, że to ma być jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu, ale ty musiałeś wysunąć się na pierwszy plan. Miałeś być moim najlepszym przyjacielem! Wiesz co, Jacksonie Bishopie? Spóźniłeś się. – Dźgam go palcem w klatkę. – Cholernie się spóźniłeś.

Wymijam go i nie oglądając się za siebie, ruszam do domu rodziców. Gdy zostaję sama, wchodzę pod prysznic i wykrzykuję z siebie cały ból, który gromadził się w moim sercu od piętnastu lat.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz