Text Appeal - Roberts Amber - ebook + książka
NOWOŚĆ

Text Appeal ebook

Roberts Amber

2,6

Opis

Gdy Lark, jedyna kobieta w firmie zajmującej się oprogramowaniem, dostaje duży projekt dla ważnego klienta, czuje, że to przełomowy krok w jej karierze. Ale wymarzony scenariusz zamienia się w koszmar, gdy podczas prezentacji przypadkowo wyświetla na ekranie skandaliczne (i całkowicie niechciane) prywatne zdjęcie ze swojego telefonu. Zanim zdąży dojść do siebie, jej współpracownicy wkraczają do akcji i kradną jej projekt, pozostawiając Lark bez pracy i środków do życia.

Kiedy przyjaciółka sugeruje jej pracę polegającą na sekstingu, Lark nie jest do tego przekonana. Jest osobą o otwartym umyśle, ale realizowanie – nawet cyfrowo i anonimowo – fantazji zupełnie obcych ludzi jest zniechęcające. Jak wyjaśni, w jaki sposób zarabia na życie – zwłaszcza Toby’emu, jej przyjacielowi i nieodwzajemnionej miłości?

Mimo to potrzebuje pieniędzy, a po kilku żenujących i zabawnych próbach zaczyna nawet lubić swoje nowe zajęcie – zwłaszcza że wiadomości od jednego szczególnie uroczego i nerdowatego chłopaka ciągle pojawiają się w jej aplikacji. Ale kiedy Toby wyznaje Lark uczucia, dziewczyna staje przed decyzją: powiedzieć Toby’emu, w jakiej branży pracuje, i spróbować zapomnieć o anonimowym kliencie, czy też zachować wszystkie sekrety, które piętrzą się w jej skrzynce odbiorczej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,6 (32 oceny)
3
5
7
10
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nemiuniverse

Nie polecam

Koszmarek. Główna bohaterka odklejona od rzeczywistości w złym tego słowa znaczeniu. Nie polubiłam właściwie żadnej postaci. Bardzo przerysowane pokazanie "złych mężczyzn", ludzie się tak nie zachowują. Można trafić na jedną taką osobę, ale żeby wszyscy? 17 rozmów kwalifikacyjnych na 60 wysłanych CV to świetny wynik, nie rozumiem rozpaczy głównej bohaterki. Poza tym skoro siedzi w programowaniu od tak dawna, a nie miała żadnej propozycji pracy (w USA CV są bez zdjęcia żeby wykluczyć dyskryminację, a Lark nie wydaje się imieniem sugerującym płeć) to chyba coś jest z nią nie tak. Jestem informatykiem, dlatego to mnie mocno raziło. Jasne, dyskryminacja się zdarza, ale w tej książce jest to po prostu dennie opisane.
60
Szynkour

Nie polecam

Poddałam się po około 60 stronach, nie dotarłam nawet do tego, co zapowiada opis. Bohaterka płaska, nudna, sztuczna, bezwolna (chyba że rozgrywa coś swojej głowie), a do tego niekompetentna i pozwalająca wszystkim rozstawiać się po kątach. O pracy programisty autorka wie chyba tylko tyle, że to coś z komputerem i aplikacjami. Kiepskie tłumaczenie, choć wątpię w wysoką jakość oryginału. Humor czerstwy i wymuszony. Czarę goryczy przelała najwspanialsza przyjaciółka bohaterki, która jest toksycznym koszmarem, którego każdy powinien szybko pozbyć się ze swojego życia. Nie chcę wiedzieć co jeszcze autorka popsuła.
40
maltal

Z braku laku…

Wymęczyłam... Totalnie mi nie podeszła. Niby napisana fajnym, współczesnym językiem. Przedstawia barwny, tolerancyjny i otwarty świat. Ale tak mnie wynudziła, że nie mogę się nadziwić co poszło nie tak... Może za dużo tej tęczowej fajności i luzactwa bohaterek. A może to przez to, że główna bohaterka jest tak beznadziejnie i niekonsekwentnie napisana, że pod koniec, nie mogłam jej już znieść. Niby szara myszka, a wyszła Merysujka...
30
Stream_of_consciousness

Dobrze spędzony czas

Ta książka jest urocza. Nerdowata, zabawna, sympatyczna. Miejscami trudna do zrozumienia i nie wiem, czy to wynika ze specyficznego języka autorki czy jest kwestią spapranego tłumaczenia. Pomimo że fabuła opiera się na sexworkingu to nie jest to erotyk - dużo uwagi jest poświęcone budowaniu swojej seksualności a ewentualne "sceny" są raczej słodkie i niedosłowne.
11
Kantorek90

Z braku laku…

Czy w ostatnim czasie mieliście okazję przeczytać książkę, która totalnie was rozczarowała? Dla mnie taką właśnie publikacją okazało się "Text Appeal" autorstwa Amber Roberts. Przed planowanym wyjazdem nad morze długo zastanawiałam się nad wyborem lektury, która umili mi długą podróż pociągiem. Szukałam lekkiej, zabawnej i przede wszystkim niezbyt długiej książki, która sprawi, że czas minie szybko i przyjemnie. I faktycznie, po przeczytaniu opisu historii Lark i Toby'ego uwierzyłam w to, że znalazłam lekturę idealną. Niestety dość szybko zorientowałam się, jak bardzo się pomyliłam. Bardzo lubię historię z motywem friends to lovers oraz te, w których kobiety pokazują, że wcale nie są gorsze od mężczyzn i mogą z powodzeniem pracować w branżach przez nich zdominowanych. I faktycznie, na początku książki autorka wykreowała Lark właśnie na taką kobietę, która każdego dnia udowadniała, że dzięki swojej wiedzy i determinacji może pracować jako programistka. I chociaż przez większość czasu...
00

Popularność



Podobne


TYTUŁ ORYGINAŁU:

Text Appeal

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Marta Stochmiałek

Korekta: Anna Burger

Opracowanie graficzne okładki: Ewa Popławska

Ilustracja na okładce: © Ana Hard

Wyklejka: © pingebat; © top dog; © Cali6ro / Stock.Adobe.com

DTP: pagegraph.pl

Copyright © 2023 by Amber Roberts

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Fabianowska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-414-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla Erica

Jestem niezmiennie podekscytowana faktem, że jesteś Graczem 1, a ja Graczem 2.

betleHwIj nIv Dalo’ e’ vIchaw’*

* Wyznanie miłości w fikcyjnym języku klingońskim ze Star Treka, dosł. „Pozwalam ci użyć mojego doskonałego miecza bat’leth” (przyp. red.).

Rozdział 1

W karierze każdej kobiety przychodzi taki moment, kiedy jedynym sensownym posunięciem wydaje się fanga w nos obrzydliwego pajaca siedzącego przy sąsiednim biurku. Jeszcze nie doszłam do tego punktu, ale ma on wysoką pozycję w pierwszej piątce moich ulubionych fantazji. Przychodzenie dzień w dzień do tego samego biura tylko po to, żeby się narażać na lekceważenie lub całkowite ignorowanie, potrafi wypaczyć charakter.

Dopiero 9.30 i do 17.00 jeszcze cała wieczność.

Wciskam „Wyślij” pod moim najnowszym esemesem z serii „biedna ja”, napisanym do Teagan – przyjaciółki jeszcze z gimnazjum i najfajniejszej osoby, jaką znam – po czym wkładam telefon do szuflady biurka.

Biurowa robota z reguły jest do dupy. Narzekanie, wbijanie sobie noży w plecy i plotki wystarczą, żeby zohydzić całą ideę korpo. Choćby taka sytuacja – lodówkowy rabuś kradnie twój jogurt i ciasteczko, a tobie wystarczy tylko chwila, by trafić do Krainy PMS-owego Wkurwu, bo jedynie myśl o przekąsce trzymała cię przy życiu.

W czasie zebrań zawsze kicham, kiedy ktoś mi przerywa, i kaszlę, kiedy ktoś bardziej wygadany przejmuje moje pomysły i zgłasza je jako swoje. Rezultat? Sugestia szefa, żebym od jutra na dzień lub dwa „odpuściła sobie” i wróciła do pracy, kiedy „lepiej się poczuję”.

Pracuj, jedz, śpij, pracuj, jedz, śpij. Pochłoń parę kubków lodów Ben & Jerry’s, zaliczając maraton tandetnych seriali o detektywach kontra zjawiska nadprzyrodzone – a będziesz mieć pojęcie o moim życiu.

Chłopcy z tylnego rzędu zaczęli swoje zwyczajowe pogaduszki – opowieści o weekendowych osiągach w strzelance Halo (mogłabym w to grać z zamkniętymi oczami). Któryś z nich kliknął długopisem. I znów. Włożyłam słuchawki w uszy i podkręciłam głośność. Ryknęli Rage Against Machine, zagłuszając pogaduszki na tyle, że zdołałam wygenerować ostatni fragment kodu. Nic specjalnie skomplikowanego, to jasne – z takimi cyckami jak moje trudno jest napisać coś bardziej złożonego.

Znów zdecydowałam się na podstawowe znaczniki – bo „lepiej zostawić resztę prawdziwym programistom”. Najwyraźniej określenie „kobieta samouk” nie ma takiej wagi jak: „Tata kazał mi zdawać na swoją Alma Mater, żeby rodzinnej tradycji stało się zadość, ale wybrałam zarządzanie projektami, bo nie chciałam mu dać satysfakcji, spełniając jego marzenie, aby iść na prawo”.

Cień zawisł nade mną. Wyszarpnęłam jedną słuchawkę z ucha i wbiłam wściekłe spojrzenie w jego właściciela.

To był Drew, pentester: czarne dżinsy (zbyt obcisłe), koszula na ostatni guzik (zbyt nienaganna), idealny kołnierzyk i charakterek tak ostry, że ciachnąłby pomidora jak w telewizyjnej reklamie noży.

– Otagowałaś to już? – zapytał.

– Kończę. Zacięłam się na…

Uniósł palec – wiecie, takim gestem, że na jego widok ma się ochotę dźgnąć faceta zardzewiałymi nożyczkami w udo.

– Na razie tego nie potrzebuję. Działaj spokojnie i daj mi sygnał, kiedy plik będzie gotowy. Ten klient jest rozwojowy i dzięki tobie budujemy relację. Powinnaś być dumna.

Przewróciłam oczami, ale się opanowałam. Nie mogę ryzykować, że mnie wywalą z jedynej roboty, dzięki której mam na czynsz. Burlington w stanie Vermont to najbardziej zajebiste miasto, jakie można sobie wymarzyć, ale koszty życia są tu nieprzyzwoicie wysokie. Poprawiłam swoją maskotkę, rycerza z klanu McKwaków, a potem sprawdziłam, czy wszystkie znaczniki są zamknięte, a średniki na swoim miejscu. Nawet jeśli nie potrzebowałam gumowej kaczki w zbroi i z mieczem przy debugowaniu tak prostego kodu, jej towarzystwo dodawało mi otuchy.

Mój telefon zawibrował w szufladzie i szybko go wyciągnęłam, bo echo rozeszło się w całym open spasie. Zaczęłam przewijać ostatnie wiadomości od Teagan.

Serio, Lark, zerwij się stamtąd.

Gram na automatach. Wbijaj.

<ładowanie zdjęcia> Skee-Ball!

Olewasz mnie?

Zasłoniłam sobą telefon, żeby odpowiedzieć.

Tu za wagarowanie kobiety nie dostają awansu.

Ojtam.

Pokusa była silna. Tylko Teagan potrafiła mnie sprowadzić na manowce. Zawdzięczam tej dziewczynie dziesiątki błędnych decyzji, od mojego prawdziwego pocałunku (z Marlą Grey, latem na obozie przed drugą klasą, za domkiem kadry), do nieszczęsnego incydentu na łodzi z kostiumem robionym na szydełku. Jednak trwałam przy niej niezłomnie, nawet jeśli mieszała mi w życiu.

Nie mogę. Spotkajmy się o piątej.

Ta twoja robota jest do dupy.

Fakt.

Zdążyłam schować komórkę, kiedy do open space’u wkroczył Martin, ksywka Szef z Piekła, Diabeł Wcielony, i omiótł wzrokiem swoją domenę. Dostałabym po kieszeni, gdyby mnie przyłapał z telefonem. Nie miałam jaj, żeby sobie z czymś takim poradzić. Dosłownie.

– Dzień dobry. – Głos miałam ochrypły, z trudem wydobywał się z gardła zaciśniętego od poczucia winy.

Odpowiedziało mi chrząknięcie – coś więcej niż zwykle – a potem rozkaz:

– Zebranie. Cały zespół.

Słownik faceta. Po prostu – wow! Przebogaty.

Trzy razy zasejwowałam ostatnią partię kodu i pomknęłam do sali konferencyjnej, aby wysłuchać podsumowania najnowszej aplikacji i przeżyć dwudziestominutowy seans egogłasków, który sobie zaserwowali obecni tam faceci, komplementujący layout, design i śmiałe koncepcje typograficzne. Efektowne zestawienia i kontrasty – dzieło najbardziej utalentowanych mężczyzn z naszej załogi. Nic w stylu: „Hej, Lark, dzięki, twoje opracowanie tematu to prawdziwa profeska. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili! Sześćdziesiąt godzin tygodniowo, nieźle”.

Martin przeszedł do kolejnej pozycji pięćdziesięciopunktowego programu.

– Kontrakt Stannarda i Holdena praktycznie jest dopięty. Jak możemy ich jeszcze pocisnąć, żeby podpisali? Musimy im dać mocnego koncepcyjnego kopa.

Nikt nie miał pomysłów. Ale cuda się zdarzają. Wytarłam spocone dłonie w legginsy i skubnęłam fałdkę materiału.

– Um… – zaczęłam. – A może byśmy poszli tropem współczesnej kultury, która wszystko grywalizuje? Na przykład taka… apka która tworzy ankiety lub quizy na podstawie surowych danych od klientów. – Czułam, że trafiłam w sedno, więc usiadłam prosto. – Jaka jest twoja ulubiona rasa? Odpowiedz na parę zabawnych pytań… no i mamy to: buldożek! I już jest target – fani francuskich buldożków.

Szef ograniczył się do odchrząknięcia.

Drew uderzył dłońmi w stół i zwrócił się do niego:

– Wiadomo, że reklamy interaktywne są bardziej skuteczne i zapadające w pamięć. Czemu nie mielibyśmy przeznaczyć środków z budżetu na aplikację, która prezentuje ich promocje jako… powiedzmy, wyniki quizu?

Zimny dreszcz przeszedł mi wzdłuż kręgosłupa, a policzki zapłonęły żarem. Na skutek tej kombinacji moja skóra zrobiła się chorobliwie lepka. Szef zawszetak na mnie działał. Uwaga, z ostatniej chwili, dupeczko: porzuć ten żargon, bo nie dodaje uroku twojej idei, ostrzegłam się w myśli. Szef zastanawiał się nad moim pomysłem, stukając zgiętym palcem w podbródek, po czym skinął głową.

– Fantastycznie, Drew. Super, tak trzymaj.

Drew wydął wargi i kiwnął głową, chłonąc pochwałę, która należała się mnie. Ten palant zawsze jest głośny – i zawsze dzięki temu wygrywa. Po paru skromnych uwagach typu: „Choć wielkość pomysłu nie ma znaczenia, to jednak mój jest największy i najlepszy”, spotkanie zakończyło się tym, co zawsze – moją przegraną.

Ledwie wróciłam za biurko, znów wyjęłam telefon i napisałam do Teagan.

Drew jest nieznośny.

Jak 90% ludzi na tej nieszczęsnej planecie.

Rujnuje moją pracę.

Wypal ich do korzeni. <ładowanie zdjęcia>

Teagan spuentowała swoją radę gustownym selfie: zapozowała przed kamerą z językiem wywalonym na brodę. Gene Simmons jak się patrzy.

Chelsea i Lucy czekają w blokach startowych, więc rzuć hasło – i wbijamy do Dandy’s na parę drinków. Zbieraj się, obowiązek wzywa.

Teagan, błyskotliwa trenerka seksualna i akwizytorka gadżetów erotycznych, ma bajeczne życie. Ale to jej bajka, nie moja. Jej początkowy pomysł na karierę – marketing – nie wypalił i to było najlepsze, co mogło ją spotkać. Podczas gdy żywiołem Teagan były dilda i sprośne gadki, mój ideał to raczej połknięcie całej książki podczas jednego posiedzenia z podwójną penetracją ziołową herbatką.

Po paru godzinach przyszedł kolejny esemes, tym razem od Toby’ego.

Nowy mem, cudny!

Obrazek: kosmita Spock z puchatym kotem na kolanach i tekst: „Żyj długo i pers-pektywicznie”.

Nielojalny! Zdradziłeś Gwiezdne wojny dla Star Treka.

Toby przytrzymywał mi włosy, kiedy rzygałam na swojej pierwszej imprezie w koledżu, po czym w ostatniej chwili wymigał się od pijackiego pocałunku, pogrążając moją nadzieję tym jednym, słusznym odruchem. Potem się z tego tłumaczył, mówiąc, że nie był pewien, czy traktuję sprawę poważnie, a ja się wstydziłam swojego zauroczenia. I tak zapuszkowałam swoje uczucia. Koniec z kradzionymi pocałunkami, zero romansów. Tylko solidna przyjaźń, ugruntowana wspólnym uwielbieniem do serialu Firefly i miłością do śmieciowego jedzenia.

Minęło ponad dziesięć lat i flaga była ciągle wetknięta w „przyjacielskie” terytorium.

Każdy rzut oka na zegar przybliżał mnie o nędzne pięć minut do chwili wyjścia z firmy. I wreszcie się stamtąd wyrwałam – po przepracowaniu pół godziny więcej niż reszta zespołu, która spóźniła się do pracy.

Mgiełka unosząca się w powietrzu po burzy wyssała mi tlen z płuc, przenikając mnie dokuczliwą, gęstą wilgocią. Dzięki tej letniej zawiesinie włosy skręciły mi się w kędziorki.

Guzdranie się w pracy tylko po to, aby wreszcie zawlec tyłek do domu, podgrzać sobie mrożoną pizzę i oglądać Netfliksa, aż zasnę na kanapie, nie mieściło się w moim planie dziesięcioletnim, bo musiałam udowodnić, że taka dziewczyna jak ja może się mierzyć z najlepszymi, gdyż ma ścisły umysł. Aby podtrzymać ten sen o potędze, często powtarzałam sobie, że któregoś dnia wezmę sprawy w swoje ręce, wykorzystując wcześniejsze możliwości, i odtąd będę mieć wieczory naprawdę dla siebie, by relaksować się z czytadłem w łóżku. Ale nie dzisiaj.

Strzeliłam na szybko fotę dla Teagan – ja, rozwalona na kanapie z pudełkiem Ben & Jerry’s dla towarzystwa. Rude włosy upięłam na czubku głowy – letnia wilgotność powietrza torpedowała wszelkie próby narzucenia stylu moim kudłom, więc luźny kok był najlepszą opcją. I choć uśmiech wyglądał na wymuszony, sprawdzony tusz wyeksponował moje niebieskozielone oczy. Super, zważywszy na fakt, że nigdy tak naprawdę nie umiałam się malować.

Glamurna jestem, co? <ładowanie zdjęcia>

O, nie. Widzę, że musi być babski wieczór, pilnie :)

Teagan zawsze dostaje to, czego chce. Ta niepisana prawda objawiała się każdego dnia od chwili, kiedy się poznałyśmy. Jakoś tak wszechświat zawsze jej sprzyjał, co sprawiało, że nie śmiałam negować żadnych jej poczynań.

Poza tym, gdybym zdradziła, że nie mam ochoty na taką imprezę, zaraz by weszła w tryb „Dziewczyny Chcą się Zabawić” – fundując mi filmowy makijaż i ubierając mnie w coś krzykliwego, wykraczającego daleko poza moja strefę komfortu.

Musiałam więc na to pójść… albo kłócić się przez pół godziny, aż się poddam i w końcu się zgodzę.

* * *

Dotarłam do Dandy’s przed wszystkimi. Miałam zakodowane w głowie, żeby zawsze być wcześniej. Przybyć na miejsce, wyczaić moment i wślizgnąć się do środka niezauważona. Potrzebowałam czasu, żeby przecisnąć się do baru i znaleźć wolny stołek. Introwertyzm podpowiadał, że ciche, wczesne przybycie jest zawsze lepsze.

Ekstrawertyzm z kolei podpowiadał, że niezmiennie wszystkie spojrzenia ściąga Teagan. Co potwierdziła efektownym wejściem, spóźniona o kwadrans. Chelsea, Lucy i ja sączyłyśmy smakowe lemoniady, patrząc, jak Tee tanecznym krokiem – praktycznie wirując – sunie do baru. Miało się wrażenie, że podkręciła rzeczywistość, bo wszystko stało się nagle głośniejsze i barwniejsze.

Zgarnęła kapelusz z głowy faceta siedzącego przy barze i wsadziła go na swoją. W pierwszym momencie się wkurzył, ale zaraz uśmiechnął się szeroko, kiedy rozpoznał złodzieja. Znała tu wszystkich i wszyscy ją kochali. I wszystko, co robiła, było super. Gość się zaśmiał, Teagan się zaśmiała, a razem z nimi reszta baru.

Wszystko dla zabawy i zabawa dla wszystkich.

Teagan z powrotem wcisnęła facetowi kapelusz na głowę, szturchnęła go w ramię, po czym ruszyła dalej, kołysząc biodrami. Luz wychodził jej uszami i mogłaby nim obdzielić całą barową ekipę na czele ze mną. Przez lata przyjaźni nie zdołałam się tym od niej zarazić, ale coś mi się udzielało w jej towarzystwie.

Teagan, zaliczywszy po drodze jeszcze parę interakcji z barowymi bywalcami, wreszcie dotarła do krzesła, które czekało przy naszym stole. Zanim zdążyła klapnąć na nie tyłkiem, już stał przed nią drink. Lokalne piwo w nieotwartej butelce.

Kelner skinął głową w kierunku kapelusznika, który uniósł ku niej identyczną butelkę w toaście, po czym mocno z niej pociągnął. Teagan odprawiła gestem podsunięty jej otwieracz i popukała obgryzionym paznokciem w kapsel, wymownie wydymając wargi i spoglądając na gościa. Bar zamarł, czekając, co będzie dalej; wciągnięto oddechy i zapadła niepokojąca cisza, mącona jedynie przez kapelę grającą na żywo klasyki rocka.

Teagan poprawiła masywny pierścionek na środkowym palcu i przesunęła go przez knykieć, po czym zaczepiła nim kapsel i szarpnęła. Piwo otwarło się z obiecującym syknięciem. Chciwie upiła łyk i uniosła butelkę w kierunku barmana. Cała sala ryknęła „Eeeiiija!” z taką mocą, że zgłuszyłaby refren z Pour Some Sugar On Me. A potem szybko powrócono do drinków, bilardu i pijackich gadek.

– Sorki za spóźnienie. – Teagan ściągnęła skórzaną kurtkę i zarzuciła ją na oparcie krzesła. Nawet w dusznym, upalnym lipcu, w tej tropikalnej wilgoci nie było na niej kropli potu. – Wiecie… ee…musiałam coś skończyć.

Jak na komendę uniosłyśmy szklanki w toaście, chóralnym pomrukiem kwitując jej sugestywny ton, a Teagan odpowiedziała ukłonem.

Te nasze dość regularne babskie spędy nieodmiennie rozpoczynała opowieść Teagan o jej najnowszym podrywie, naszpikowana pikantnymi szczegółami. Gdy randka nie była zbyt ciekawa, koloryzowała ją. Zresztą upiększała swoje historie nawet wtedy, kiedy nie musiała. Trudno było wyłuskać z tego prawdę, bo reżyserowała swoje łóżkowe podrywy jak jeden wielki film przygodowy i prawie każdego wieczoru w knajpie, niczym kaszmirowy szal, wisiała na niej jakaś kobieta.

Zawsze w takim przypadku Teagan musiała tłumaczyć, że jej jedyną prawdziwą miłością są – i zawsze były – przygody na jedną noc. Do jej łóżka ustawiała się niemająca końca kolejka chętnych, zachwyconych luzackim stylem życia idolki.

Lucy często wspominała lata, kiedy miała czas na seks, i lamentowała nad swoim aktualnym życiem, z mężem, dzieckiem i pracą na pełny etat, w tej rzeczywistości rzadko znajdowała okazję do szybkich skoków w bok – po których zresztą zasypiała w fotelu, zanim mąż zdążył wyjść z łazienki.

Chelsea niewiele się odzywała i tylko od czasu do czasu uchylała rąbka tajemnicy – przy czym większość z tych krótkich historii była inspirowana najnowszymi serialami.

No i wreszcie ja. Karby wycięte na wezgłowiu mojego łóżka były kroniką seksualnego dojrzewania, pełnego nieudanych randek i wątpliwej jakości partnerów. Zwykle nie rwałam się do zwierzeń, bo miałam niewiele do powiedzenia. Stopień napalenia facetów i moją potrzebę czegoś więcej niż numerek na tylnym siedzeniu trudno było uznać za fantastyczną kombinację. Że to esencja studenckiego życia? Nie dla mnie, dzięki. Ja miałam w planie karierę i wzięcie szturmem świata informatyki.

Zajęłam się podsumowaniem mojej najnowszej katastrofy – czyli randki – i nie oszczędziłam dziewczynom szczegółów.

– Budowanie napięcia, rozumiecie? Kiedy przez całe popołudnie wyobrażasz sobie te wszystkie manewry, prowadzące do pocałunku i moment, w którym ulegasz zmysłom. Na ułamek sekundy, zanim jego wargi dotkną twoich, wdychasz go… A potem facet dosłownie, dosłownie!, wylizuje ci usta od środka, jak pies. I wszystko ci się rozmywa, bo już nie wiesz, czy się z kimś całujesz, czy jakiś nadgorliwy woźny pucuje ci paszczę mokrym mopem.

Całe trio ryknęło śmiechem; papierowe serwetki i słomki poleciały w moim kierunku, aż głowy barowych bywalców obróciły się w naszą stronę.

– Nie wierzę, nie mogło pójść aż tak źle – stwierdziła Chelsea.

– No dobra, ten pocałunek nie był aż tak żałosny, jak tamta katastrofa z Damienem Sandersem Juniorem w drugiej klasie, ale nawet się nie umywa do całusów ze szkolnego busa, które kradliśmy sobie z Jordanem w pierwszej klasie. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego jeszcze zawracam sobie głowę takimi sprawami.

– Wiesz, jaki jest twój problem? – zapytała Teagan.

Gdym wiedziała, nie byłoby tych opowieści o mojej łóżkowej pustyni.

– Za bardzo się koncentrujesz na oczekiwaniach i uważasz, że to, co masz na wyciągnięcie ręki, jest ciebie niegodne. A powinnaś po prostu korzystać z okazji i brać do łóżka kogokolwiek, dowolnej płci i orientacji, kto ci się nawinie. Traktować ich jak maść, po którą sięgasz, kiedy cię… swędzi – poradziła, puszczając do mnie oko, jakbym nie zrozumiała tego okrutnego przytyku.

Jak na komendę jakiś niechlujny gość w koszulce Red Sox zmienił kurs i ruszył w naszą stronę.

– Czy ktoś mnie wołał? – zagadnął, puszczając do mnie oko.

– Nie ciebie, Justin. – Teagan odprawiła go wymownym ruchem głowy. – Spływaj stąd.

– Ja tylko próbowałem. – Wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic skierował się do baru.

– Nie lubię cię, Teagan – mruknęłam. – Przygoda na jedną noc kłóci się z drzemiącą we mnie grzeczną dziewczynką.

– Jednorazowy numerek niczego nie ujmie twojej grzecznej dziewczynce – zaprotestowała. – Co jest złego w dogadzaniu sobie i robieniu tego, na co się ma ochotę? Mężczyźni zachowują się tak od zawsze i nikt ich nie potępia. Moim zdaniem nie ma sprawy, bylebyś uważała.

– To nie jest opcja dla mężatek – powiedziała Chelsea do Lucy, która właśnie zawiesiła wzrok na Justinie, tym gościu od Red Soxów.

– Nieprawda – zaprotestowała Teagan. – Jeżeli oboje w to wejdziecie, ustanowicie zasady i dacie sobie luz… wasz związek tylko na tym skorzysta. Ta rada dotyczy również małżeństw.

Wzrok Lucy ciągle spoczywał na Justinie, ale pokręciła głową, odrzucając radę Teagan. Za moment wszystkie spojrzały na mnie.

– To nie mój styl i wiecie o tym – stwierdziłam. – A poza tym po Kevinie i tak wrzuciłam luz.

– Zakłamany dupek. – Teagan skrzywiła się z wyraźną pogardą.

Podobnie jak Justin, Kevin miał orzechowe oczy, naturalnie falowane włosy i uroczy, lekko krzywy uśmieszek. No i zobaczcie, czym to się skończyło. Zerwaliśmy znajomość (choć bez wielkich scen), przestaliśmy ze sobą gadać, choć jedno z nas (ja), gorzej na tym wyszło. Zmarnowałam parę lat na ten związek, bardziej z przyzwyczajenia niż z miłości. Choć było jasne, że od tego faceta nie można wymagać, aby utrzymał rozporek w ryzach. Nie stworzyłam szczegółowych zasad zabraniających mu pukania barmanki z knajpy koło jego biura w czasie przerwy na lunch – tylko czy zwykła przyzwoitość nie mówi, aby nie dupczyć na prawo i lewo, kiedy się jest w stałym, poważnym związku? W sumie powinnam się domyślić, że coś jest nie halo, kiedy się wzdragał przed pomysłem wymienienia się kluczami do swoich mieszkań, a z czasem wynajęcia czegoś razem. Czerwony alarm zaczął wyć jednak w mojej głowie na całego, kiedy Kevin zniknął na trzy dni po tym, jak odrzuciłam jego propozycję trójkąta z inną kobietą. Prychnął coś, że powinnam bez gadania iść na taki układ, bo jestem bi, i podsumował, że „to jest bardziej dla ciebie niż dla mnie”.

– Dobra, było, minęło. Nie…

Rozległ się dźwięk mojego telefonu. Sprawdziłam i zobaczyłam wiadomość:

No i dylemat. Poszukiwacze zaginionej arki na jednym kanale, Świątynia Przeznaczenia na drugim. Co wybrać?

– Phi, Poszukiwaczy, to jasne – mruknęłam. Dziewczyny pochyliły się ku mnie, spoglądając na ekran. – Przydałaby mi się odrobina prywatności.

– A co to jest prywatność? – Teagan wyrwała mi telefon z ręki i wbiła kod. – Oooch, Toby – zanuciła, pokazując esemesa całemu stolikowi.

– Tak, Toby! Na ten związek czekałyśmy – powiedziała Lucy.

Chelsea szturchnęła ją w żebra i Lucy jak na komendę wywróciła oczami.

– Ja i Toby? W życiu, on nie wykazuje zainteresowania. Poza tym to nie jest facet do związku.

– Posłuchaj, jeśli nie teraz, to kiedy? – Teagan podjęła swój ulubiony temat: sparowanie Lark z Tobym, do czego dążyła od lat. Jak ją znam, pewnie szepnęła jego byłej dziewczynie na ucho parę niewinnych kłamstw, żeby przyspieszyć rozstanie. – Jedno i drugie wreszcie zostało singlem.

– Już wcześniej byliśmy singlami, no nie?

– Oj, wyluzuj, byliście nierozłączni już w szkole i Toby doceniał twoją specyficzną nerdowatość. Idealnie pasujecie do siebie. – Chelsea wyraziła swoje zdanie, pukając palcem w obrus, podczas gdy współkonspiratorki zgodnie przytaknęły.

Fakt, że szybko się dogadaliśmy. Ale połączyła nas czysta przyjaźń; związek nam nie leżał. Toby miał pociąg do kobiet w typie Gal Gadot – dynamit i zadyma na towarzyskim ringu, a nie mądrala w kącie. Uczyliśmy się po nocach, a w weekendy chodziliśmy na kręgielnię, unikając dylematów typu „jak jedno chce, to drugie nie”.

– Poradzę mu, żeby sam zdecydował, bo nie lubisz Gwiezdnych wojen – odparła Teagan i zaczęła pisać odpowiedź.

– Boże, Teagan, tylko nie zmieniaj mi stylu – jęknęłam.

Po paru sekundach telefon zasygnalizował wiadomość.

Prawie ci się udało, Teagan. Wracaj do swojego babskiego wieczoru. Powiedz Lark, że wybieram Poszukiwaczy.

– Taki los – westchnęła Teagan, pokazując nam po kolei ekran telefonu.

Wyrwałam go jej, wystukałam szybkie przeprosiny i wcisnęłam komórkę głęboko do kieszeni. Niestety, kobiece kieszenie są nieżyciowe, więc połowa wystawała.

– Nic z tego nie wyjdzie. Musisz to wreszcie przyjąć do wiadomości – warknęłam. – Za długo byliśmy przyjaciółmi. Jeśli coś miałoby się zmienić, to zmieniłoby się już dawno. A poza tym, co jest złego w bliskiej przyjaźni?

– Dobra, przecież nie mówimy o tobie i o mnie – zjeżyła się Teagan. – Wiesz, że jestem niereformowalna.

Przewróciłam oczami.

– Dobra, mówiłam o przyjacielu od serca.

– Nigdy nie wiesz, kiedy coś zaskoczy i nagle zrobisz pierwszy ruch.

– Nie jestem tobą i nigdy nie będę. Boginią seksu, albo kimś w tym stylu.

– Bogini to może przesada, ale ciepło, ciepło. – Teagan klasnęła językiem, po czym trąciła w toaście butelką z piwem moją szklankę, stojącą na stole.

Spiorunowałam ją wzrokiem.

– No dobra, dobra – mruknęła. – Już nie będę ci dawać korków z podrywu ani cię dołować. Lepiej powiedz coś o pracy. Co tym razem nawywijał Drew?

– Och, nic nowego. W sumie nie chodzi o niego, tylko o nich wszystkich. Nikt nie chce mnie słuchać. Albo nawet słuchają, ale tylko po to, żeby kraść moje pomysły. A ja siedzę cicho, zaciskając zęby i czekając na awans. Może wtedy zrozumieją, jak cenna jest moja praca.

Uśmiech Teagan nie dodał mi otuchy.

– Jasne. Statystyki ci nie sprzyjają, ale zostawmy to.

Jęknęłam. Miała rację – branża IT nie sprzyjała kobietom.

– Co według ciebie mam z tym zrobić?

– Powiedz im, że są dupkami niewartymi ciebie, i zobacz, jak szybko się pokajają.

– Nic z tego, wymyśl następny plan. Taki, żebym nie musiała się im stawiać. – Bardzo rzadko ośmielałam się na taki krok i od razu byłam karana. Nie jawnie, tylko po cichu, oddelegowaniem do zadań, których nikt nie chciał, i zaniżonymi ocenami mojej pracy.

– Nic nie zmienisz, siedząc cicho jak mysz pod miotłą – stwierdziła Chelsea.

Teagan uniosła butelkę w jej stronę.

– Święte słowa. Unikanie rozmowy nic ci nie da, Lark. Ryknij i zobacz, co się stanie. Rozepchnij się łokciami na najbliższym kolegium i spraw, żeby zaczęli się ślinić na myśl o najlepszym, przebojowym pomyśle, który im zaraz zaserwujesz. Albo sprzedaj im coś naprawdę wystrzałowego, a potem pilnuj, żeby cię doceniono. Tak czy inaczej, odblokuj się, kochana i, kurwa, zabłyśnij.

– Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

– W takim razie nie myśl. Po prostu to zrób. – Teagan z uśmiechem chwyciła moją rękę, podrywając mnie z krzesła, i przecisnęła się pod moim ramieniem, aż długie ciemne loki zafalowały i zakryły jej twarz, ale energicznie je odrzuciła. – Dość tych gadek o pracy, lepiej zatańczmy.

– Ja pas – powiedziała Lucy. – Bard i ja mamy dzisiaj małe okienko na seks. Jeżeli nie zdążę do domu, zanim dziecko się obudzi, nie pokochamy się w tym tygodniu.

– A ja ją odwożę – dorzuciła Chelsea – więc obawiam się, że na mnie też nie możesz liczyć.

Pożegnałyśmy się i Teagan znów pociągnęła mnie do tańca. Centrum uwagi nie było miejscem, o którym marzyłam, ale z uśmiechem trąciłam ją biodrami. Wzniosła flaszkę nad głową i wtopiła się w tłum, podrygując w rytm muzyki, jakby została skomponowana specjalnie dla niej. Morze ludzkich ciał pochłonęło ją z westchnieniem zachwytu. A ja mogłam się cieszyć chwilą spokoju, mając czas tylko dla siebie, kiedy Teagan przejęli zachwyceni fani.

Wypatrzyłam dyskretny kąt przy barze, gdzie elementami scenerii byli dwaj nawaleni bywalcy, zataczający się w tańcu w rytm najdłuższego covera (I Can’t Get No) Satisfaction Stonesów, jaki słyszałam. Nie byłam wystarczająco pijana – i szczerze mówiąc już nie tak młoda – żeby mnie interesowało tego typu imprezowanie. Chciałam wrócić do domu, do łóżka. Marzyłam o weekendzie. A już na pewno nie pragnęłam samotnie tkwić przy barze.

Jakiś mężczyzna wskazał na stołek obok mnie – uniwersalny gest zapytania „czy to miejsce jest wolne?” – po czym, nie czekając na odpowiedź, usadowił się na nim i skinął na barmana. Dostał whiskey z lodem, z wisienką (z boku). Upił pierwszy łyk z teatralnym westchnieniem i skulonymi ramionami, jakby chciał, żeby ktoś zapytał: „Co cię gryzie, stary?”.

Nikt nie zapytał.

Sączył więc swój drink w milczeniu, od czasu do czasu cicho wzdychając i demonstracyjnie obracając szklaneczkę w dłoni, aż podzwaniały kostki lodu. Przeniósł wzrok na scenę.

– Dałem życie tej kapeli – poinformował swoją whiskey. – Dodałem jej głębi. Tamburynista jest integralną częścią każdej grupy. A oni ośmielili się mnie wykopać! I to w trakcie występu!

Odwrócił się i spojrzał na mnie, jakby już na wstępie nie otaksował mnie spojrzeniem od stóp do głów. Wpatrzyłam się w światła za barem, licząc, że uniknę nadchodzącej potyczki.

– Mogłabyś mi pomóc o tym zapomnieć – powiedział. – Zatańcz ze mną.

– Nie mam ochoty na taniec, ale dzięki za propozycję.

– Zgodzisz się, kiedy poproszę o następny. Jestem cierpliwy.

Tryb ewakuacyjny: aktywowano.

Odchylił się na barowym stołku, blokując mi drogę tak, że nie mogłabym się stamtąd wymknąć, po czym splótł palce i przyłożył dłonie do piersi.

– Wiesz, było mi tam bardzo dobrze – wyznał i zaczął snuć opowieść o swoim życiu.

Przez następne dziesięć minut robiłam, co mogłam, udając, że słucham pijackiej historii, podczas gdy jego stołek jakimś cudem był coraz bliżej mnie.

Wreszcie udało mi się ściągnąć spojrzenie Teagan, która zaczęła się przepychać przez tłum, sycząc:

– Przepraszam, przepraszam. Czy ten facet ci przeszkadza? – zapytała, stając przed nami.

– Już nie – odpowiedziałam, zerkając na niego z nieznacznym uśmiechem. – To co… idziemy?

Mężczyzna położył mi na ramieniu kościstą dłoń. Krew zamarzła mi w żyłach. Namolny i pewny siebie – zła kombinacja.

– Dasz mi swój numer? – zapytał.

Jasna cholera!

– Ee… mój numer?

Skinął głową i mocniej ścisnął mi ramię.

– Nie… – zaczęłam.

– Dobrze. – Teagan wyjęła mi telefon z kieszeni, wpisała hasło i otworzyła listę kontaktów. – Podaj swój numer. Odpisze ci, kiedy będzie miała ochotę.

Tamburynista puścił do mnie oko, zdjął rękę z mojego ramienia i wziął komórkę od Teagan.

– Bystrą masz przyjaciółkę.

Zaserwowałam Teagan swoją najlepszą minę z gatunku: „Co ci odbiło?”.

Uniosła brwi i zaczęła kołysać głową, mówiąc bezgłośnie:

– Tik, tak, tik tak… jeszcze chwila… zaraz się zmywamy.

Innymi słowy – jak go odwalisz, będą problemy. Niech myśli, że zrobił wrażenie, i spokojnie się pożegnamy, rozumiesz?

Facet wreszcie wstukał swój numer i wyrwałam mu komórkę. Zaledwie wylądowała w mojej kieszeni, znalazłyśmy się za drzwiami. Ogłuszyła mnie nagła cisza.

– Co jest, kurrrwa? – warknęłam do Teagan.

Wzruszyła ramionami.

– Daj spokój, mogło być gorzej.

– Może być coś gorszego niż molestowanie przez byłego członka kapeli, zionącego whiskey? Wątpię.

Nie zaprotestowała.

– Wszystko w porządku? Chcesz, żebym cię odprowadziła do domu?

– Nie, nie trzeba. – Uścisnęłam ją szybko, a ona ruszyła ulicą w stronę swojego mieszkania takim sprintem, że cudem nie zwichnęła sobie kostek w niebotycznych obcasach.

Szłam do domu, upojona delikatnie lemoniadowymi drinkami i przyjemnie nasycona śmieciowymi, barowymi daniami. Wilgotne letnie powietrze muskało moje gołe ramiona. Efekt chłodzący był pożądany po dusznej atmosferze baru. Wchłaniałam w płuca wonie trawy, ziemi i atmosferę lata, podgrzewaną chodnikami i asfaltem, zwracającymi ciepło zgromadzone w ciągu dnia.

Kiedy kładłam się do łóżka, zadźwięczało powiadomienie. Pięćdziesiąt procent szansy, że chodziło o pracę – ale i tak zerknęłam.

Poniedziałek. Obowiązkowa zbiórka o 9.00.

Istniało sto procent szans, że pierwsza zjawię się w sali konferencyjnej z przylepionym do twarzy uśmiechem, wspomagającym możliwość wymyślenia przeze mnie czegoś, co rozbije bank.

Rozdział 2

Leniwe weekendy to moja specjalność. Żadnych obowiązków, żadnego korposzefa nad głową i – co najważniejsze – żadnego stanika. Rozpoczęłam weekend pod jednym, jedynym hasłem – nicnierobienia. Nawet oklapła roślina na blacie musiała poczekać do poniedziałku, żebym ją napoiła (co nie przeszkadzało mi przepraszać jej za każdym razem, kiedy wchodziłam do kuchni).

Wzięłam z suszarki swój ulubiony kubek do kawy i objęłam go czule dłońmi, ciesząc się chwilą wyczekiwania. Nalałam sobie solidną porcję ulubionej kawy, zostawiając trochę miejsca na śmietankę, i sięgnęłam po nią do lodówki. Niestety, karton, który tam stał, był pusty. Niech cię szlag, Teagan. Byłam o krok od najwspanialszego momentu poranka i oto ta perła w koronie zniknęła w parę sekund.

Uniosłam pokrywkę dzbanka, wlałam kawę z powrotem i odstawiłam go na podgrzewacz. Następnie, mając w nosie elegancję, narzuciłam kąpielowy szlafrok na workowate spodnie od piżamy i koszulkę z napisem „Carpe Fucking Diem”, po czym wrzuciłam garść drobniaków do rozciągniętej kieszeni. W klapkach zeszłam na dół, do osiedlowego sklepiku przy moim budynku.

– Fajna piżamka – powiedział Toby zza lady, lekko marszcząc nos. – Czy robią torebki do kompletu?

Prawdopodobnie miał na sobie portki od piżamy ze SpongeBobem, więc jego opinia nie miała znaczenia.

– Co zrobiłeś, żeby sobie zasłużyć na sobotnią poranną zmianę? – spytałam.

– Sam o nią prosiłem, bo o tej porze nie ma żywej duszy. No, zwykle nie ma. – Poskrobał kciukiem zarost na brodzie, zbyt krótki, aby mógł być brodą, i zbyt długi jak na popołudniowy odrost. Musiał się nie golić od dwóch dni. W brązowych oczach igrał specyficzny błysk rozbawienia, który tak dobrze znałam po latach naszych przekomarzanek.

– Wybacz, że ci przeszkodziłam, ale nie spodziewałam się porannej zmiany. Dotąd pasowała ci popołudniowa.

Pokazał mi szkicownik. Ciemne linie tuszu i starannie wypracowane cieniowania układały się w postać muskularnego faceta w pelerynie, zajadle tłukącego drugiego faceta, w półmasce na twarzy. Podkręcony wąs i pokrętny uśmiech bijącego wskazywały złoczyńcę.

– Kurde, Toby, to jest fantastyczne. Wena ci wróciła?

Próbował zamaskować uśmiech skromnym wzruszeniem ramion, ale satysfakcja była zbyt duża, aby zdołał ją ukryć. Zdradzały go zmarszczki koło oczu, które pojawiały się zawsze, kiedy otrzymał komplement.

– Znów się pobawiłem w rysowanie.

Rysować zaczął już liceum, ale przerwał, kiedy nauczyciel zasugerował, że z takim talentem zarobi najwyżej na zupki błyskawiczne. I całkowicie porzucił szkice, gdy jego nowa eksdziewczyna, Lydia, powiedziała, że tylko nieudaczników kręcą komiksy.

– Lydia wreszcie pozwoliła mi zabrać rzeczy z mieszkania. Kiedy je pakowałem, znalazłem szkicownik i przybory.

– Jak ją przekonałeś, żeby cię wpuściła? – Zamieszkali razem niedługo przed moim rozstaniem z Kevinem i Lydia od początku była zaborcza. Zawsze nieufnie się odnosiła do mojej znajomości z Tobym, nawet gdy miałam partnera. Kiedy i oni się rozstali, zatrzymała jego rzeczy i posunęła się nawet do wymiany zamków, co było naprawdę słabe. Zwłaszcza że to ona z nim zerwała.

Toby wzruszył ramionami.

– Właściciel ją zmusił, bo zagroziłem pozwem.

Takie atrakcje mu zafundowała. Dobrze, że mnie zablokowała na platformach społecznościowych, bo bym jej napisała, gdzie ma sobie wetknąć klucz, który Toby jej zwrócił.

– Ale jakoś się trzymasz, prawda? – upewniłam się.

– Tak. Minął już miesiąc. Dość czasu, żeby spojrzeć na wszystko z dystansu.

W ich związku panowała zasada, że ona ma zawsze rację – obojętnie, czy to prawda, czy nie – a on zawsze się z nią zgadza. Z czasem coraz rzadziej ich odwiedzaliśmy. Choć nigdy nie usłyszałam niemiłych słów od Lydii, jasno dawała Toby’emu do zrozumienia, że zadając się ze mną, sabotuje ich związek. On zapewniał, że się myli, lecz oczywiście mu nie wierzyła. Nic z tym nie robiłam; uznałam, że nasza przyjaźń jest ważniejsza niż moja opinia o tej kobiecie.

Staraliśmy się widywać przy każdej okazji. Wpadałam do sklepu, żeby zamienić z nim parę słów, i od czasu do czasu wychodziliśmy gdzieś z grupą przyjaciół. Aż Lydia wysłała mi e-maila, przekazując go również Toby’emu, w którym zabraniała nam regularnych wyjść na kręgielnię i do Dandy’s. Po nakazie zaprzestania tych praktyk Toby zredukował naszą znajomość do wymiany esemesów – medium, które Lydia mogła kontrolować. Kiedy w pewnym momencie, w sklepie, wspomniałam, że być może nie jest najlepsza partnerką dla niego, mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.

Ulżyło mi, kiedy go wykopała. Nie dowiedziałam się, co przelało czarę goryczy, ale musiało się jej zbierać od jakiegoś czasu, a Toby nie wydawał się specjalnie zmartwiony tą decyzją. Może w rzeczywistości był szczurem na tonącym okręcie.

– Posłuchaj. – Wyjęłam drobne z kieszeni i położyłam je na ladzie. – Do której pracujesz? Zaplanowałam weekend „nieróbstwa” i jeśli chcesz, moglibyśmy razem nic nie robić, rozumiesz. – Byłam szczęśliwa, że znów, po dawnemu, mogę rzucić takie niezobowiązujące zaproszenie. A jeśli Toby mi odmówi? Uniosłam brwi, czekając na odpowiedź.

Uśmiechnął się.

– Zobaczymy. Biorę poranne zmiany, bo popołudniami mam różne zajęcia albo siedzę w sieci i zdobywam punkty, żeby mieć stoisko na Comic Conie. Kto wie, może nawet trafię do galerii w mieście? Dlatego nie wiem, ile czasu będę dzisiaj zajęty.

– Och, nawet jak mnie olejesz, to będzie po coś, bo może kiedyś staniesz się sławny. Mam nadzieję, że wtedy nie zapomnisz o mnie. – Do twarzy mu było z tą asertywnością. Lydia przynajmniej nie zdołała zniszczyć marzeń Toby’ego, choć bardzo się starała.

Toby chwycił daszek bejsbolówki kciukiem i palcem wskazującym, ściągnął ją z głowy i palcami drugiej ręki przeczesał falujące, ciemnokasztanowe włosy.

– Być może postawiłem swoje życie na głowie tylko po to, aby usłyszeć, że nigdy nie zostanę artystą. Ale rozumiesz… nie dowiem się, jeśli nie spróbuję, prawda?

Położył mi resztę na dłoni. Spojrzałam spod zmrużonych powiek w jego oczy, w których można było się zatopić jak w ciemnych topazach.

– Jesteś fantastyczny i niech nikt nie śmie twierdzić inaczej. Masz talent. – Wzięłam karton śmietanki do kawy i ruszyłam do drzwi. – Jeśli zmienisz zdanie, będę w domu. Po prostu zapukaj szyfrem.

Wystukał na ladzie skoczny rytm melodii Shave and a Haircut, po czym na pożegnanie wycelował we mnie dwoma palcami jak z pistoletu.

Kiedy wróciłam do mieszkania, kusiło mnie, żeby wlać całą śmietankę do dzbanka i wyżłopać życiodajny płyn prosto z niego – jak biedna, obolała dusza, którą wszak byłam.

Zamiast tego nalałam sobie grzecznie kawy do kubka – na jego ściankach zaschły ślady z pierwszego nalania, zasłaniając zdobiący go obraz TARDIS-a z Doktora Who – i szczodrze dolałam śmietanki.

* * *

Mój weekend bez planu pomyślnie się rozwijał. Zaliczyłam pięć odcinków jakiegoś randomowego sitcomu, zanim ciemniejące niebo zagroziło, że zagoni mnie do łóżka. Opierałam mu się do chwili, aż w miseczce nie został nawet okruch popcornu, w butelce piwa pojawiło się dno, choć oczy mi się kleiły.

Kiedy już miałam dojść do wniosku, że się nie pojawi – co było niemal regułą w skali moich zaproszeń w ciągu roku – usłyszałam ciche „puk, puk, puk” do drzwi wejściowych. Otworzyłam i zobaczyłam Toby’ego, który z zakłopotaniem przeczesał palcami włosy na tyle głowy.

– To nie był tajny kod – stwierdziłam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem akurat w chwili, kiedy zaczął się uśmiechać. Znów spojrzałam w wizjer i zachichotałam, widząc, jak przestępuje z nogi na nogę, zastanawiając się, co dalej. Pokręcił głową i uniósł pięść, żeby znów zastukać w rytm Shave and a Haircut…

Szeroko otworzyłam drzwi, unosząc ręce nad głową.

– Ta-dam… – zanuciłam.

– Myślałem, że żartujesz z tym szyfrem.

– Nigdy nie żartuję z tajnego pukania.

Zmarszczył nos w kpiącym niedowierzaniu.

– Nigdy – potwierdziłam solennie, kręcąc głową i unosząc dwa palce w górę. – Słowo skautki.

Toby sięgnął do mojej ręki i zgiął mi pozostałe place, przytrzymując je moim kciukiem, aby gest był prawidłowy.

– Widzę, że jak zwykle jesteś pomocny niczym prawdziwy skaut, co?

– Żebyś wiedziała. Mam nadzieję, że nadal oferujesz małe nic w sosie z nicości? Wiem, że jestem spóźniony, ale…

Odwołałabym podróż na Księżyc, jeśli w tym czasie miałabym się spotkać z Tobym.

– Tak, jasne. Pogapimy się bezmyślnie w telewizor?

Toby wszedł do mieszkania i uśmiechnął się na widok pustej miski i butelki.

– Skończyły ci się przekąski, co?

Celny strzał zaraz po wejściu na scenę sprawił, że moje serce lekko zmiękło. Nasze porozumienie osłabło, kiedy był z Lydią, ale nie zanikło.

– Jeśli przyszedłeś tylko dla wyżerki, długo nie posiedzisz – ostrzegłam.

Zrzucił buty i zostawił je przy drzwiach. Po chwili siedzieliśmy na mojej niewielkiej, ale cudownie wygodnej kanapie i przez pół godziny, jak to zwykle bywa, skakaliśmy po Netfliksie, nie mogąc się zdecydować, co będziemy oglądać.

Na szczęście dla nas przeznaczenie przejęło pilota i nagle się okazało, że kliknęliśmy w Ash kontra martwe zło.

Ale nie zachowywaliśmy się tak swobodnie jak każde z nas, kiedy było u siebie. Siedzieliśmy sztywno i nieruchomo, wpatrzeni w ekran.

Nieznacznie zmieniłam pozycję, żeby zerkać na Toby’ego, a może nawet próbować zajrzeć do jego głowy. Za każdym razem, kiedy na niego spoglądałam, wiercił się nerwowo, skubał palcami szew dżinsów i przełykał z wysiłkiem, jakby zauważył moje spojrzenie. Myślałam, że potrafię to robić bardziej dyskretnie. Dawniej takie ciche posiadówy – choć było ich tylko kilka – lepiej nam wychodziły i czuliśmy się swobodnie. Nic nie czaiło się w kącie niczym morski potwór, czekający na moment, kiedy dostarczy nas osobiście Davy’emu Jonesowi.

Minęło wiele czasu od ostatniego takiego spotkania. Może to było powodem. Może zapomnieliśmy, jak być sobą. I po prostu musieliśmy się tego nauczyć od nowa. Toby był świadkiem moich fatalnych rozstań i żałosnych przeżyć – a ja otrzepywałam go z kurzu po miłosnych upadkach. Najwyraźniej epoka Lydii odcisnęła na nas swoje piętno.

Choć mógł się czuć trochę niezręcznie w towarzystwie osoby, którą jego eks oskarżała o rozpad ich związku. A wszystko przez to, że oboje uwielbiamy serial Mystery Science Theater 3000 oraz dwa wieczory w kręgielni w cenie jednego – no kurczę, czy to znaczy, że zamierzałam go jej ukraść? Ale nie chciałam o tym mówić. Było, minęło…

– Musimy się wzmocnić – oświadczyłam, akcentując swoje słowa poklepaniem kanapy pomiędzy nami. – Chwila przerwy.

Udałam się do kuchni w nadziei, że znajdę coś dobrego, ale stan lodówki był beznadziejny – resztki chińszczyzny (czyli lunch na jutro) i pół butelki winogronowego Gatorade. Piwo wyszło. Innych rzeczy – brak. Zatrzasnęłam opustoszałą lodówkę i rozejrzałam się po kuchni w poszukiwaniu innych opcji.

Na najwyższej półce wypatrzyłam Świętego Graala wśród przekąsek – roladki Swiss Rolls. Były wciśnięte za rzadko wyjmowaną torebkę mąki. Toby i ja praktycznie się nimi żywiliśmy w szkole – godziny nocnej nauki przerywane szelestem celofanu. Na ladzie stała butelka wina. Warstwa kurzu zgromadziła się pod szyjką, co świadczyło o tym, że był to prezent od taty na parapetówkę sprzed czterech lat. Ten facet miał okropny gust do wina i dlatego ta flaszka tak długo przetrwała.

– Do dna! – Zabrałam butelkę z lady.

Znów się rozejrzałam, tym razem w poszukiwaniu czegoś w rodzaju kieliszków. Zwykle zadowalałam się piciem z gwinta. Nie było mowy, żebym wyciągnęła teraz jakieś brudne kubki z przeładowanej zmywarki. Mój wzrok spoczął na małym wazoniku. Ten przynajmniej mogłam szybko umyć. Aż tak niekulturalna nie byłam.

Jednak nie starczyło mi wprawy – i desperacji – aby otworzyć to wino na stoliku do kawy, choć z piwem jakoś mi szło. Dlatego dołożyłam korkociąg do chwiejnej tacy, na której zaniosłam to wszystko do salonu.

Toby zaśmiał się głęboko, zmysłowo – prawdziwy rarytas. Moje serce zmieniło się w ciepłe, gumiaste brownie, wyjęte prosto z piekarnika. Ten śmiech zapamiętam na zawsze. Boże, był cudowny. Jakby Toby na całe miesiące zapuszkował swoje uczucia, złe czy dobre, i wreszcie je uwolnił. Jego szczere rozbawienie, sygnalizowane przez dołeczek, który objawił się na brodzie, gdy twarz rozjaśnił mu szczery uśmiech, zwiastowało koniec kryzysu.

Wywaliłam na niego jęzor – to była taka nasza stara, jeszcze dziecięca gra.

– Zapasy się skończyły – oznajmiłam. – Tyle mamy i nic więcej.

– W porządku, wystarczy – odrzekł, wbijając korkociąg w korek. Ten ruch wymagał mniej precyzji niż posługiwanie się pisakiem, ale przygryzł dolną wargę tak samo jak w procesie twórczym. Od miesięcy nie miałam okazji obserwować Toby’ego w trybie takiej koncentracji, ale pierwsze sam na sam po jego rozstaniu nie powinno mnie wprawić w omdlewający nastrój, jaki zwykle przy nim odczuwałam.

– Nie jest schłodzone – powiedziałam.

– Dla mnie ciepłe białe wino zawsze było najlepsze. Masz kieliszki?

Podsunęłam mu wazonik.

– Przyznaję, jestem fatalną gospodynią. Oceniam, że tu się zmieści pół butelki, więc musisz wybrać. Jest czysty, przysięgam. O ile pamiętam, nigdy nie trzymałam w nim kwiatów. To co, z butelki czy z wazonu?

– Wybieram butelkę. – Z uśmiechem sięgnął po wazon, nalał do niego wina i wsadził mi ten puchar do ręki, zanim zdążyłam zaprotestować. Przed wzięciem łyka popatrzyłam w szeroki otwór.

– Hmm, nie żartowałaś, naprawdę jest ciepłe – stwierdził, szczerząc się w uśmiechu.

– Tak serwują białe wino w Europie. – Uniosłam brew. – Poza tym nie oczekiwałam towarzystwa.

– Przecież mnie zaprosiłaś! – Cisnął we mnie poduszką i odbiłam ją w ostatniej milisekundzie, zanim zdążyła wytrącić mi z ręki wazon z winem.

– Wybacz, ale w ciągu ostatniego roku raczej trudno było przewidzieć, kiedy i czy w ogóle się spotkamy. Przy takim stopniu nieprzewidywalności bez sensu jest zapychać sobie lodówkę jakimś chałowym winem.

Toby zbył sprawę machnięciem ręki, ignorując moją zgryźliwość i w zgodzie powróciliśmy do serialu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej