Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Ivy jest młodą, pełną życia i optymizmu dziewczyną, ogromnie podekscytowaną zbliżającymi się studiami. Wydaje się, że po przeprowadzce do nowego miasta wszystko ułoży się doskonale, ale właśnie wtedy los niespodziewanie stawia na jej drodze bardzo nieodpowiedniego mężczyznę. Cameron jest całkowitym przeciwieństwem Ivy: dużo starszy, oziębły i tajemniczy. Jest też najlepszym przyjacielem narzeczonego jej kuzynki oraz chętnie odwiedza bar, w którym Iva zatrudniła się jako kelnerka. Najgorsze jednak jest to, że wcale nie jest obcy. Ivy poznała go niespełna rok wcześniej. To on obronił ją przed namolnym adoratorem… po czym wspólnie spędzili noc. Teraz ich drogi ponownie się krzyżują, co oznacza, że nadzieje na spokojne, bezproblemowe życie bezpowrotnie prysły…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Projekt okładki: Justyna Knapik
Redaktorka prowadząca: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Agata Rogowska, Renata Jaśtak
Zdjęcia na okładce: © Freepic.com
© by I.M. Darkss
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3010-6
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Tamto lato i tamto uczucie to wszystko…
To, co nie powinno się zdarzyć.
Ciemność. Całkowita, nieprzenikniona.
Wszędzie.
I jego śmiech. Niczym błyskawica, która w tej właśnie chwili przecina mrok i ujawnia na ułamek sekundy jego oczy i twarz schowaną pod upiorną maską.
Znam ją. I znam jego. I sposób, w jaki na mnie patrzy.
Bo zawsze patrzył tak samo i zawsze… tylko na mnie, a później…
Nagle sen się rozmywa, a ja podrywam się na łóżku i ciężko dyszę. Rozglądam się dookoła, jak gdyby coś kazało mi sprawdzić, czy w pobliżu nie ma żadnego zagrożenia, a następnie opadam z powrotem na poduszki.
Nie ma szans, bym znowu zasnęła, więc po prostu gapię się w sufit, dopóki za oknem nie pojawią się pierwsze promienie słońca. Wtedy mój wzrok skupia się na walizkach ustawionych w rogu pokoju.
Pora rozpocząć pierwszy dzień mojego nowego życia.
Oby tylko dzisiejszy senny koszmar nie okazał się zwiastunem czegoś… Po prostu czegoś.
– Jesteś wreszcie. – Od razu po uchyleniu drzwi wita mnie promienny uśmiech Quinn. – Zaczynałam się martwić, że coś się stało.
Taszczę za sobą dwie różowe walizki na kółkach, a ponieważ jestem królową gracji, prawie wywijam fikołka na progu. Nie mogę jednak zbyt długo cieszyć się fartem pozostania w postawie pionowej, bo już chwilę później moja przerzucona przez ramię torebka upada mi do stóp z głośnym łoskotem. Milion drobiazgów, o których istnieniu nawet nie wiedziałam, rozsypuje się na kafelkach w holu.
Zaczyna się fenomenalnie. Najpierw jakiś dzieciak na stacji benzynowej potrącił mnie na deskorolce i umazał mi płaszcz jogurtem, a teraz to.
– Przepraszam. Macie tu okropne korki – mruczę, opadając na kolana, by pozbierać rzeczy. – Przyjechałam dwie godziny temu, a już zaczynam tęsknić za spokojnym życiem na przedmieściach.
– Przywykniesz.
– Chyba nie mam wyboru. – Spycham toboły w kąt korytarza i wreszcie rzucam się na szyję mojej kuzynki. – Quinn, wyglądasz pięknie, ciąża ci służy. – Wiodę palcem po jej zaokrąglonym brzuchu ukrytym pod kwiaciastą sukienką.
Kobieta zaczyna chichotać. Nim się orientuję, co zamierza, okrąża mnie niczym tajemniczy eksponat muzealny, a gdy ponownie zatrzymuje się naprzeciwko, jej brwi podskakują tak wysoko, aż chowają się pod ciemną grzywką.
– A ty wyglądasz tak bardzo… dorośle.
Aha. Dlaczego to nie brzmi na komplement?
Pozwalam zaprowadzić się do salonu i posadzić na fotelu przed stołem zastawionym górą przekąsek.
– Nic dziwnego, nie widziałyśmy się jakieś trzy lata. – Wyszczerzam zęby w uśmiechu. – Musisz pamiętać mnie jako szesnastolatkę próbującą wymknąć się nocą z domu na imprezę.
Robiłam to nie raz i nie dwa. Jeszcze kilka lat temu byłam dość… nieujarzmioną nastolatką.
– A tymczasem stoi przede mną piękna, młoda kobieta. Złamiesz wiele serc w tym mieście, skarbie. Cieszę się, że cię widzę i że będziemy mogły spędzić trochę czasu razem, Ivy. – Oczy Quinn skupiają się na czymś za moimi plecami. Przyciąga do swojego boku zbiegającego ze schodów mężczyznę. – Pozwól, że przedstawię ci mojego narzeczonego. – Macha między nami. – Dexter, to moja mała kuzynka.
Wyciągam rękę i wymieniam powitalny uścisk z… cóż… zdecydowanie jednym z najgorętszych facetów, jakich spotkałam w swoim dziewiętnastoletnim życiu. Niejaki Dexter ma na sobie elegancki, ciemnoszary garnitur, idealnie dopasowany krawat i białą koszulę bez żadnego zagniecenia.
Apetyczny kąsek. Muszę koniecznie pogratulować mojej kuzynce… udanych łowów.
– Bardzo miło mi cię poznać, wiele o tobie słyszałem. Proszę, czuj się u nas jak u siebie w domu – przemawia mężczyzna.
– Dziękuję. Jestem naprawdę wdzięczna za to, co dla mnie robicie. Mam u was ogromny dług – odpowiadam i zerkam ponownie na Quinn. – Gdybym tylko mogła coś dla was zrobić, walcie jak w dym.
Narzeczony mojej kuzynki robi zabawną minę.
– Jak w dym? – powtarza, marszcząc nos. – Chyba będę musiał odświeżyć sobie znajomość slangu młodzieżowego.
Quinn mruga zalotnie i pociąga Dexa za krawat.
– Nie martw się, dla mnie jesteś seksownym staruszkiem. – Cmoka go w usta, ale przerywa im dzwonek telefonu.
Mężczyzna wyciąga komórkę z kieszeni marynarki, a jego twarz staje się jeszcze bardziej posępna.
– Wybaczcie, muszę iść. Mam pilne spotkanie. – Porywa z misy ustawionej na stole garść orzeszków. – Zobaczymy się wieczorem na kolacji. Gdyby coś się działo, dzwoń. – Wolną ręką gładzi brzuch narzeczonej.
Quinn ponownie porywa mnie w objęcia w sekundę po jego odejściu.
– Nie martw się. Nie widziałyśmy się wieki, mamy sporo do nadrobienia. – Posyła Dexowi buziaka na pożegnanie. – Zrobimy sobie babski dzień – dodaje, gdy mężczyzna narzuca na siebie płaszcz, a następnie odwraca się, by pogrozić nam palcem.
– Tylko nie szalejcie za bardzo. Pamiętaj, że jesteś ciężarna – mamrocze, chrupiąc orzeszki. – A ty bądź grzeczna i pilnuj mamusi. – Zwraca się jeszcze do brzucha Quinn, co uznaję za niesamowicie rozczulające.
Wiem, że nieładnie jest zazdrościć szczęśliwego związku tym bardziej własnej krewnej i tak dalej, ale gdy na nich patrzę, do mojego umysłu instynktownie powraca rząd nieudanych randek.
Ostatni chłopak, z którym się umówiłam, był rok starszy, ale zachowywał się jak niechlujny jedenastolatek. W knajpie, w której byliśmy na kolacji, nie używał sztućców, rozpaćkał swoje danie na obrusie i chusteczkach, a na domiar złego mówił przesadnie głośno, przez co inni goście co chwilę rzucali nam potępiające spojrzenia.
Katastrofa, ale mogłam się tego domyślić, skoro miał imię, które odpowiednie jest tylko dla szczura – Ralph.
– Słowo, że obie będziemy jej strzegły. Bez obaw – wołam, odpędzając jednocześnie to durne wspomnienie.
Na razie zero randek.
– Naprawdę miło było cię poznać, Ivy. – Na usta Dextera wpływa kolejny uśmiech. – Bawcie się dobrze. – woła tuż przed zatrzaśnięciem drzwi.
O czym to ja…? A, tak. Na razie zero randek. Chyba że los sprezentuje mi takiego faceta jak narzeczony mojej kuzynki.
– Gorący ten twój narzeczony – szepczę do Quinn rozmarzonym tonem.
Kobieta zaczyna rechotać ani trochę niezrażona moją szczerością.
– Jak piekło – stwierdza.
A co gdybym wypytała ją o jego znajomych? Któryś musi być niezaobrączkowany, racja?
– A gdzie moja mała Sophie? – pytam, zamiast zdradzić swoje rozważania.
Tak naprawdę nie zamierzam urządzać pościgów za facetem ani nic z tych rzeczy. Wierzę, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, on sam pojawi się w moim życiu, po prostu… mam działające jajniki, a mój umysł bywa tak dziwacznym miejscem, że cieszę się, że nikt poza mną nie ma do niego dostępu.
– Na górze. Pewnie uczy fretki kolejnych szalonych sztuczek – mówi Quinn, mieszając łyżeczką w filiżance z herbatą. – Sophie, ciocia przyjechała!
I tak oto dziesięć sekund później na schodach roznosi się tupot małych stóp, a piętnaście sekund później zostaję staranowana przez nadbiegającą ośmiolatkę.
– Ivy! – Ramiona Sophie oplatają się wokół mnie niczym macki ośmiornicy.
Gładzę ją po jasnych, poskręcanych w loki włosach, a potem szczypię w czubek nosa.
– Cześć, skrzacie! Słyszałam, że wspięłaś się na wyżyny w figlach i psotach.
Sophie wzrusza ramionami, sprawiając wrażenie absolutnie niewinnej.
Nie widziałam jej jakieś półtora roku, a już wtedy miała zadatki na małą diablicę, która potrafi idealnie ukryć różki pod aureolką aniołka. Chyba niewiele się zmieniło.
– Zwłaszcza tych wycinanych Dexterowi – narzeka Quinn.
To fakt. Opowieści o numerach, jakie Sophie wywijała Dexterowi, były głównym tematem naszych telefonicznych rozmów.
– Nie wierzę w to, wygląda na taką słodką dziewczynkę. – Udaję zaskoczoną. – Oni mnie nabierają, co?
Sophie wypuszcza mnie z objęć i skupia uwagę na blacie z jedzeniem.
– Jestem grzeczna. – Wgryza się w ciastko. – Wtedy, kiedy mogę.
Wybucham śmiechem.
– Oto odpowiedź eksperta. – Quinn kradnie córce kawałek ciasteczka i wpycha sobie do ust. – Ależ ja się za tobą stęskniłam. – Znowu mnie przytula.
– Ja za tobą też. – Odwzajemniam uścisk. – A czy nie powinnam przywitać się z resztą lokatorów?
W mig po moich słowach Sophie wydaje z siebie przeciągły pisk, a niedługo później rozlega się chrobotanie zwiastujące nawałnicę jej zwierzątek. Sześć fretek plącze się między moimi butami, domagając się głaskania.
Przykucam więc, żeby spełnić ich niewerbalne życzenie.
– No dobrze. To może teraz napijemy się tej herbaty, a ja pokażę ci twój pokój?
Ano właśnie.
Opadam na siedzenie obok Sophie i rozglądam się dookoła, chłonąc widok otaczającego mnie wyrafinowanego wystroju. Chata godna króla. Z milionem obrazów na ścianach i fortepianem stojącym nieopodal marmurowego kominka.
– Herbatę wypiję z przyjemnością, ale… – Wrzucam do stojącego przede mną parującego napoju dwie kostki cukru. – Nie zostanę tu.
– Jak to?
– Zdecydowałam, że tak będzie lepiej. Przed wyjazdem znalazłam mieszkanie do wynajęcia. – Poprawiam zsuwające się ramiączko mojej niebieskiej sukienki usianej białymi grochami. – Malutkie, ale ładne, no i moje.
Quinn znowu unosi brew.
– Ale dlaczego? – Krzywi się niezadowolona. – Przecież miałaś zatrzymać się u nas. Mamy wystarczająco dużo miejsca, żebyś czuła się swobodnie.
Nie wątpię, w domu tych rozmiarów swobodnie czułoby się nawet stado koni z naszej rodzinnej farmy, ale mimo przestrzeni byłabym skrępowana, gdybym na przykład chciała kogoś tu zaprosić. O imprezowaniu i późnym wracaniu nie byłoby mowy, bo żeby im nie zawadzać, próbowałabym z całej siły być niewidzialna.
– Wiem i doceniam propozycję, ale nie chcę wam przeszkadzać.
– Co to za bzdury. Nie przeszkadzasz nam. Ucieszyłam się, że z nami zamieszkasz.
Upijam łyk herbaty.
– Quinn, zakładacie rodzinę. Powinniście być razem. Bez intruzów za ścianą – zaczynam. Wolną rękę zarzucam na szyję objadającej się Sophie. – A ja będę tu przez całe studia, w końcu i tak musiałabym się gdzieś wyprowadzić.
Moja kuzynka wzdycha z rezygnacją.
– Jesteś tego pewna? Wciąż możesz zmienić zdanie.
– Jestem pewna. – Stukam filiżanką o jej filiżankę na znak toastu. – Poza tym to mieszkanie, które wynajmuję, jest dwie przecznice stąd. Wciąż będziemy mogły się często widywać.
– No dobrze, ale jeśli coś pójdzie nie tak albo po prostu się rozmyślisz, pamiętaj, że…
– Zawsze mogę się do was wprowadzić albo poprosić o pomoc. – Wchodzę jej w słowo. – Wiem, powtarzasz mi to od tygodni.
Quinn w zamyśleniu ponownie dotyka swojego zaokrąglonego brzucha.
– To chyba przez hormony. Instynkt macierzyński przejmuje nade mną kontrolę. – Opiera czoło o blat stołu. – Wszystkimi chcę się opiekować. To naprawdę straszne.
Zanim zdąży pogrążyć się w rozpaczy przez nadmiar emocji, w przestrzeni rozlega się głośne piknięcie.
Sophie zrywa się z miejsca i biegnie w stronę kuchni.
– Jesteś głodna? – krzyczy. – Upiekłam ciasteczka specjalnie na twój przyjazd. – Łapie wielkie rękawice kuchenne zawieszone na haczyku przy ścianie i znika mi z pola widzenia.
– Ostrożnie, nie poparz się.
Nie mam się jednak o co martwić. Całe trzy minuty później dziewczynka wraca do salonu z blachą wypełnioną po brzegi pachnącymi wypiekami w kształcie… oczywiście karykaturalnych fretek.
– Poważnie? – zachwycam się na ich widok. – To fantastycznie, uwielbiam ciasteczka. – By sprawić jej radość, zagarniam dwa naraz i zaraz zaczynam podrzucać je jak piłeczki do żonglowania, bo są cholernie gorące.
Parzą, parzą, parzą!
– Oczywiście zostaniesz na kolacji. – W głosie Quinn przemyka rozkazująca nuta.
Jeśli codziennie zamierzają karmić mnie taką furą pyszności, to mój żołądek tego nie zniesie.
– Tak właściwie to…
– Nawet nie próbuj się wykręcać. – Możesz sobie mieszkać niedaleko, ale chcę cię widywać na kolacjach. Inaczej sama będę ci je zanosić.
– Dobrze, mamo. Jak sobie życzysz. – Salutuję jej. – Pozwól przynajmniej, że pomogę ci w przygotowaniu.
– Świetnie. – Kiwa głową. – A na co mamy dziś ochotę, dziewczyny?
Sophie nie reaguje, zbyt zafrasowana rozsmarowywaniem czekolady na swoich ciasteczkach.
– Burrito z kurczakiem? – proponuję.
– Wciąż jesteś fanką kuchni meksykańskiej? – Moja kuzynka trąca mnie kolanem.
Zanurzam opuszkę w czekoladowej masie na moim ciastku i zlizuję ją powoli.
– Żartujesz? Mogłabym do końca życia nie jeść nic innego.
– Wspaniale, że przynajmniej niektóre rzeczy się nie zmieniają. – Quinn pochyla się i przesuwa sobie pasmo moich włosów między palcami. – Dlaczego wybrałaś tak… nietuzinkowy kolor?
Nietuzinkowy? Raczej odlotowy. Wystrzałowy! A dokładnie?
Purpurowy!
Pod bystrym i piekielnie wkurwiającym wzrokiem Dextera próbuję ukryć dokuczające mi łupanie w czaszce. Wrażenia są mniej więcej takie, jak gdyby jakiś świr grzebał mi wiertłem w głowie.
Szlag. Chyba rzeczywiście przegiąłem ostatnio z alkoholem. Wczorajszej wybrałem się do kasyna i… cóż, dalszą część nocy można wyobrazić sobie dosyć łatwo.
– Proszę, wejdź, Emily. – Machnięciem ręki Dexter zaprasza do swojego gabinetu czekającą za drzwiami asystentkę.
Kobieta jest ubrana w czarną ołówkową spódnicę i dopasowany do niej żakiet. W ramionach dzierży wielki plik dokumentów. Kiedy pochyla się nad biurkiem mojego kumpla, żeby ułożyć na nim papiery, instynktownie zerkam na jej pośladki, za co Dex piorunuje mnie wzrokiem.
Nudziarz. Kiedyś urządzaliśmy sobie zawody mające udowodnić, który z nas ma większe powodzenie u płci pięknej, ale potem amor dźgnął go w dupę swoją strzałą, a mój przyjaciel zakochał się bez pamięci.
– Panie Sinner, przyniosłam dokumenty, o które pan prosił – oznajmia Emily, prostując plecy.
– Dziękuję – odpowiada nasz szef i rozgarnia papiery na blacie. – Za trzydzieści minut połącz mnie z Youngiem.
Blondynka kiwa głową.
– Oczywiście. Czy życzą sobie panowie czegoś jeszcze? – Posyła mi ukradkowe spojrzenie spod rzęs.
– Za chwilę przyjdzie Christopher. Wpuść go.
Zagarniam z siedzenia obok niewielki pakunek i wręczam Emily.
– To ważna przesyłka. Dopilnuj, proszę, żeby priorytetowo dotarła do nadawcy.
– Tak jest, panie Lawson. – Uśmiecha się. – Czy mogę zaproponować panom kawę lub coś innego do picia?
Przeciągam się na fotelu, odwzajemniając jej uśmiech.
– Czarną i smolistą jak moje serce usychające z braku miłości – mówię.
Dexter klnie pod nosem, a jego seksowna asystentka chichocze. Gdy tylko zamykają się za nią drzwi, wali się pięścią w czoło.
– Chryste, za jakie grzechy?
– O co ci chodzi? – Sięgam do kieszeni i wyciągam opakowanie owocowych gum do żucia. – To nie moja wina, że lecą na mnie wszystkie twoje sekretarki i inne pracownice. – Wrzucam jedną do ust.
Bądźmy szczerzy. Dupek jest po prostu zazdrosny. Odkąd planuje swoje zaobrączkowanie na wieki wieków, przestał być pociągający dla wielu kobiet. Mnie wciąż uważa się za zwierzynę wartą żmudnych połowów, nawet jeśli zwykle wchodzę w sidła tylko po to, żeby i je tam zwabić.
Obserwuję, jak Dex okręca się na swoim obrotowym krześle w stronę okna rozciągającego się na całą ścianę. Zwykle ma stamtąd zajebisty widok, ale zaczynamy sezon na chujową pogodę, więc teraz na zewnątrz szaleje ulewa stulecia. Lato w tym mieście jest takie, że raz musisz spieprzać przed szaleńczymi uderzeniami piorunów, a raz smażysz się od zbyt upalnego słońca.
– Owszem, twoja, bo ciągle je uwodzisz, a one łykają każde twoje słowo jak te wygłodniałe pelikany. Mógłbyś przestać flirtować z każdą napotkaną spódniczką? – marudzi. – Wolałbym jednak, żeby moje pracownice skupiły się na wykonywaniu swoich obowiązków, zamiast na planowaniu taktyki, jak dostać się pod twój rozporek.
Pod mój rozporek? Mogłyby być z tego niezłe warsztaty edukacyjne.
– Mnie się tam podobają takie taktyki. Narzekasz tak, bo te zabawy są już poza twoim zasięgiem. – Rechoczę. – Zrobiłeś się nudny od czasu zaręczyn.
– Zaczekam, aż i w ciebie wymierzy właściwa kobieta.
Właściwa kobieta dla mnie to taka, która nie liczy na nic więcej niż namiętna jednonocna przygoda.
Dawniej może szukałby czegoś więcej, ale tamte chwile już minęły. I nie wrócą.
– Jeśli kiedykolwiek wymierzy we mnie ta właściwa kobieta, pozwolę jej trafić się kulą prosto w łeb – odpowiadam. – Nigdy nie dam usidlić się żadnej. Pierwsze przykazanie w dekalogu wiecznego singla. Kiedyś też wyznawałeś tę zasadę.
– I wcale mi tego nie brakuje.
– Bo wynagradza ci to dom pełen szczurów.
W odwecie za mój dowcip, Dex rzuca we mnie zszywaczem. Ku jego rozpaczy, łapię go zwinnie w locie i odstawiam na miejsce.
– A propos pełnego domu – ciągnie. – Dzisiaj przyjechała kuzynka Quinn.
– Czyli kolejny dzieciak do pilnowania w twoim domu? – Unoszę brew. – Stary, ty to umiesz się ustawić.
– To nie dzieciak, tylko dziewiętnastoletnia dziewczyna. Przyjechała tu na studia. – Klika coś na klawiaturze laptopa. – Wspominałem ci.
Ta, pamiętam. Nawiedzony, nieco wyrośnięty bachor ma zamieszkać pod jego dachem przynajmniej przez pierwszy rok studiów. To już bym chyba wolał powiększyć plagę gryzoni w jego domu.
– Jeśli uważasz, że to polepsza twoją tragiczną sytuację, to jesteś w błędzie. Małolaty w jej wieku myślą tylko o imprezach, alkoholu i seksie.
Dex zaczyna rżeć.
– W jej wieku? W takim razie ty zatrzymałeś się w rozwoju na poziomie napalonego piętnastolatka – mruczy.
Teraz to ja mam ochotę przyłożyć mu tym zszywaczem.
– Ja tylko cieszę się wolnością. Za to ta mała uprzykrzy ci życie tak, że za kilka tygodni będziesz marzył o wprowadzeniu się do mnie. – Pochylam się nad biurkiem z wyciągniętą ręką. – Zakład? – prowokuję.
Dex prycha, ale zanim zdąży mnie ponownie zbluzgać, drzwi do jego gabinetu znów się otwierają, a do środka wpada Christopher.
– Co tam panowie? – Przystaje w pół kroku i przygląda się naszym złączonym dłoniom. – O co zakładacie się tym razem?
Odchylam się na oparcie fotela, poprawiając marynarkę. Zauważam, że za przyjacielem do pokoju weszła Emily z tacą, na której stoją trzy filiżanki. Kobieta rozkłada zamówione przez nas napoje, a następnie wymyka się bezszelestnie na korytarz.
– O to, jak długo naszemu usidlonemu przyjacielowi zajmie przepędzenie spod jego dachu nowego lokatora – tłumaczę.
Na moje oświadczenie z gardła Chrisa wyrywa się przeciągły gwizd.
– Przyjechał ten dzieciak? – Przed usadzeniem dupy na kanapie poklepuje naszego szefa pocieszająco po plecach. – Współczuję, może masz ochotę na męski wieczór?
– Quinn organizuje kolację rodzinną. – Dex celuje w nas palcem. – Wy też jesteście zaproszeni.
O nie, wielkie dzięki. Może w innym wcieleniu.
– Nie mogę. Mam randkę – wykręcam się czym prędzej.
Chris sięga po swoją kawę i świdruje mnie wzrokiem.
– Randkę? To już czwarta w tym tygodniu. Czyżby wykluło się coś poważnego?
– Skąd. Randek może i było trzy, ale kobiety, z którymi na nie poszedłem, były dwie, więc wszystko pod kontrolą. – Wyszczerzam zęby w uśmiechu.
Dexter znowu wyklepuje coś na laptopie, a później opuszcza klapę z trzaskiem. I on także wlepia we mnie gały.
Aha, już wiem, na co się zanosi.
– Nie mógłbyś tego odwołać chociaż raz? – pyta. – Quinn bardzo by się ucieszyła, w ogóle nie przychodzisz na te kolacje.
To kłamstwo. Byłem na trzech takich kolacjach. Co prawda w ciągu kilku miesięcy, ale jednak. Zrezygnowałem, gdy ostatnim razem Quinn postanowiła naprawić moje zdeformowane postrzeganie związków. Jeszcze chwila i zaczęłaby sama ustawiać mi randki.
– Przykro mi, stary, ale to twój dom i twoja narzeczona, więc to ty musisz jej nadskakiwać. Zabawa w dom nie jest dla mnie. Jeśli mam wybierać między soczystą, namiętną randką, a jedzeniem dziwacznych potraw z kuchni twojej dziewczyny i obserwowaniem, jak oboje przez kilka godzin siorbiecie sobie z dziobków… – Robię pauzę, by rozluźnić nieco węzeł krawata. – Zdecydowanie wolę tę pierwszą opcję, – dokańczam. – Ale Christopher na pewno przyjdzie, prawda?
Chyba jednak nie.
Gdy zerkam na niego, ponaglając do udziału w rozmowie, robi się purpurowy na twarzy. Kiwa głową na boki jak spłoszona papuga.
– Nie… Ja… – Od złości aż drga mu szczęka. – Właściwie muszę wyjechać w interesach na miasto. Za miasto. Daleko za miasto.
Łał. Niezły wybieg, chłopie. Niezły.
– Wiecie, że nie umiecie kłamać, prawda, sukinsyny? – warczy Dex. – Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a wy jesteście tylko wrednymi, samolubnymi dupkami. Jeśli nie przyjdziecie na tę kolekcję, informuję was oficjalnie, że to koniec naszej przyjaźni.
Z oburzenia podrywam się z miejsca.
– To szantaż emocjonalny! – oskarżam.
– A ciebie na dokładkę wywalę z roboty, jeśli nie zaczniesz pilnować fiuta na terenie firmy.
– Nie możesz wywalić mnie z roboty. Nie poradziłbyś sobie bez swojego dyrektora finansowego.
Dexter przypatruje mi się sceptycznie, siorbiąc swoją kawę.
– Dyrektora, który zamiast wykonywać swoje obowiązki, obżera się owocowymi chrupkami dla dzieci.
– Mam ci przypomnieć, kto załatwił ci dziesięciomilionowy kontrakt z Hudsonem? – Okręcam się na krześle.
Dex zatrzymuje mój obrotowy fotel, waląc w niego butem.
– A ja tobie, że wciąż szukam zastępstwa za Megan z działu IT, która odeszła, wyzywając cię od nieczułych drani? – odbija.
Na samo wspomnienie tej wariatki Christopher wybucha wkurwiającym śmiechem.
– A mail, którego wysłała wszystkim pracownikom na twój temat? – odzywa się.
No tak. Megan z IT rzeczywiście zostawiła po sobie niezły bajzel. Prawdopodobnie po paru głębszych wyskrobała maila, w którym to obrażała mnie, na czym świat stoi.
– Gdybym był draniem, za którego mnie ma, mógłbym ją za to pozwać i puścić z torbami. – Zaciskam garście na podłokietnikach. – Psychopatka.
Teraz już rechocze nie tylko Chris, ale także Dexter. Obaj cali się trzęsą od napadu śmiechu, a Dex, niemal spada ze swojego siedzenia.
– A ja nazwałbym to powrotem karmy – wykrztusza ten pierwszy.
I to się nazywa przyjaźń? Dupki mają szczęście, że wciąż oddychają. Każdego z nich mam ochotę znokautować przynajmniej raz dziennie.
Zanim zdążę skleić jakąś sensowną ripostę, którą wystrzelę ich w kosmos, rozdzwania się telefon Dextera.
– Tak, Emily?
– Panie Sinner, pan Young czeka na dwójce.
– Dziękuję. – Dex wciska klawisz kończący jego połączenie z asystentką i upija ostatni łyk kawy.
– Koniec pogaduszek. Pora trochę popracować. – Otwiera szufladę biurka i wyjmuje z niej jakąś teczkę. – Za godzinę miałem spotkać się z Thomsonem, ale chyba nie dam rady. Przejmiesz go? – zwraca się do mnie.
– To ten od reklam? – upewniam się.
– Tak.
Czyli podstarzały facet, który wyżera zapasy moich chrupek. No trudno.
Niechętnie podnoszę się z siedzenia.
– Okej. Już się tym zajmuję, szefie. – Maszeruję w stronę drzwi.
Gabinet mój i Dexa sąsiadują ze sobą, choć powinienem urzędować kilka pięter niżej, ale… jeśli o mnie chodzi, nieszczególnie dbam o zasady.
Kiedy naciskam ręką na klamkę, mój kumpel ponownie wypowiada moje imię, a potem…
– Odwołaj randkę. Kolacja na ósmą – mówi.
Tylko się uśmiecham i pozdrawiam go ponad ramieniem środkowym palcem.
– Przykro mi, ale to nie polecenie służbowe.
Chris wypycha mnie na korytarz, by uciąć moją sprzeczkę z Dexterem, a sam zerka na naszego nadużywającego władzy i przyjaźni szefa.
– Postaram się wpaść.
Co za mięczak!
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz