Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Opowieść o odwadze, stracie i poszukiwaniu nowego początku…
Życie Callie Kingston nie jest tak idealne, jak mogłoby się wydawać. Zdesperowana kobieta walczy jednak o utrzymanie gry pozorów, szczególnie kiedy chodzi o tuszowanie siniaków pozostawionych przez gniew męża. Do czasu, gdy Cole Luciano wprowadza się do jej najlepszej przyjaciółki mieszkającej w domu po drugiej stronie ulicy. Choć mężczyzna zachowuje się opryskliwie i grubiańsko, jego stalowoniebieskie oczy zdradzają inną historię – pełną mrocznych tajemnic, tak bardzo przyciągających do niego Callie.
Cole, po przeżyciu niewyobrażalnej tragedii, jest przekonany, że zasłużył na to, co go spotkało, i chce, by wszyscy zostawili go w spokoju. Nie potrafi jednak trzymać się z dala od swojej pięknej sąsiadki. Widząc jej cierpienie oraz kłamstwa, pod którymi próbuje je ukryć, desperacko pragnie jej pomóc.
Czy dwie okaleczone dusze są w stanie uleczyć się nawzajem? A może dla niektórych nie ma już ratunku?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Jasmine, Carrie, Janae, Jennifer iChelsea.
Dziękuję, że opowiedziałyście mi swoje historie
i pozwoliłyście mi podzielić się nimi zeświatem.
Ta książka jest dla każdej kobiety
toczącej wewnętrznąwalkę.
Nie jesteściesame.
Zaczęłam pisać tę powieść, kiedy w ósmym miesiącu ciąży moja przyjaciółka straciładziecko.
Uświadomiłam sobie wtedy, że nie miałam jej nic do powiedzenia. Nic, co mogłoby sprawić, że poczułaby się lepiej. Jestem pisarką, słowa to moja domena, więc stałam się bezradna, gdy mi ichzabrakło.
Kiedy ktoś przechodzi coś, czego ja nie doświadczyłam, staram się wczuć w jego położenie. Zastanawiam się, jak sama bym się czuła, jak zareagowała, co bym zrobiła. Ale to nie tosamo.
Łatwo jest oceniać cudze zmagania z własnej perspektywy, nie znając czy nie rozumiejąc do końca sytuacji drugiej osoby. A nawet jeśli zdarzyło nam się przejść przez coś podobnego, to przecież każdy radzi sobie inaczej. Dlatego przed rozpoczęciem prac nad tą historią rozmawiałam z wieloma kobietami zmagającymi się z trudnościami, o których postanowiłam napisać.
Ta książka porusza tematy, które mogą nie być łatwe dla pewnych czytelników. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić je realistycznie, ale jednocześnie na tyle delikatnie, by nie okazały się zbytprzytłaczjące.
Where Hope Comes From
Nikita Gill
It comes fromheartache.
And it grows like the lone sapling
from the ashes ofloss.
And it carves its way out
of the heart of tragedy and its heavycost.
And it rises like a soldier thought lost
returning home to hismother.
And it smiles like the calm, clear sky
following weeks of one storm afteranother.
And maybe this is why when Pandora
opened the box that carried such calamities
which inflicted all ofmankind,
gentle hope emerged from ittoo.
What else helps us
overcome suffering
if not by giving hope
a chance tobloom.
Od Autorki
Callie
Callie
Cole
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Cole
Callie
Cole
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Callie
Cole
Cole
Callie
Cole
Callie
Epilog
Dzisiaj nie wstanę złóżka.
Ten materac jest niesamowity. Idealny stosunek twardości do miękkości. Kołdra też jest świetna. Puchowa, ale nie za ciepła. Prześcieradło wysokiej jakości. Oddychające. Dobrze wybrałam. Mogłabym tu spędzić cały dzień. Nie muszę iść na zakupy. Kto myśli o jedzeniu, gdy ma taki materac? Pranie? Przecież nie będę potrzebowała ubrań, jeśli zostanę w łóżku. To idealne rozwiązanie wszystkich życiowychproblemów.
Ale co to za okropnyzapach?
Długi, mokry język przesuwa się po moim policzku, a ja jęczę:
– Idź spać, Maverick.
Nie otwierając oczu, głaszczę miękką sierść golden retrievera. Jego język znów muska moją twarz, a mnie ponownie uderza fala odrażającego zapachu z psiego pyska. Marszczę nos i gwałtownie podrywam głowę zpoduszki.
– Maverick, znowu zjadłeś swojąkupę?
Opuszcza łeb i kładzie go na przednichłapach.
– Nie patrz tak na mnie! Tym wzrokiem nic niewskórasz.
Zeskakuje z łóżka, pędzi przez korytarz i merdając, czeka na mnie u szczytuschodów.
Chyba jednak muszęwstać.
Odrzucam kołdrę, opuszczam nogi na podłogę i wsuwam stopy w kapcie. Kiedy się podnoszę, głowa pulsuje bólem, jakby ktoś zrzucił mi na nią kowadło. Powoli schodzę po spiralnych schodach, przytrzymując się zimnej, żelaznej poręczy. Maverick czeka już na dole. Od siły machnięć ogona całe jego ciało miota się niczym rekin wyjęty zwody.
– Jesteś zbyt pobudzony, kolego.
Odpowiada szczeknięciem i gna do kuchni. Docieram tam za nim chwiejnym krokiem. Do pomieszczenia wpada bystre słońce, które odbija się od marmurowego blatu i razi mnie w oczy. Chowam twarz w zgięciu łokcia i sycząc jak Drakula, pociągam za sznurekrolet.
Maverick kładzie się u moich stóp i szturcha mnie mokrym nosem w łydkę. Oboje podskakujemy, gdy rozlega się skrzypnięcie drzwi wejściowych, po czym pies mknie do przedpokoju.
Do kuchni wpada Paul, spocony po porannym joggingu, a ja wstrzymuję oddech, dopóki jego usta nie rozciągną się wuśmiechu.
– Dzień dobry, piękna.
Zalewa mnie falaulgi.
– Dzień dobry. Jak ci siębiegało?
– Cztery kilometry – odpowiada z dumą, po czym wyciąga butelkę wody z lodówki i odkręcazakrętkę.
Błękitna koszulka Under Armour opina mu szeroką klatkę piersiową, mięśnie ramion uwydatniają się przy każdym ruchu. Ma mokre, rozczochrane włosy i lśniącąskórę.
– Jak to możliwe, że wyglądasz tak seksownie po czterokilometrowym biegu? – Unoszębrew.
– Jak to możliwe, że wyglądasz tak seksownie zaraz po przebudzeniu? – Uśmiecha sięszeroko.
Prycham, bo doskonale wiem, że teraz przypominam bardziej trupa niż żywąistotę.
Paul się pochyla, by mnie pocałować, ale krzyżuję ramiona przedtwarzą.
– Dopiero co dostałam buziaka od fana koprofagii, więc lepiej trzymaj się ode mnie zdaleka.
Spogląda na Mavericka, który jakby wiedząc, że o nim mówimy, chowa się za rogiem kuchennejwyspy.
– Obrzydliwy z ciebiepies.
– Zadzwonię dzisiaj do weterynarza. Może będą wiedzieli, jak go oduczyć zjadania własnychodchodów.
– Wydaje mi się, że wszystkie psy wcinają swoje gówno. – Paul opiera się biodrem oblat.
– Musimy go lepiej pilnować na podwórku. Powstrzymywać, zanim zdąży się do niego dobrać. – Obchodzę wyspę, żeby przygotować śniadanie. – Czytałam kiedyś, że psy jedzą swoje odchody, gdy brakuje im witamin w diecie. To był chyba jakiś artykuł. A może Josie mi o tym powiedziała. Nie pamiętam. W każdym razie… – Zatrzymuję się i pstrykam palcami przed twarzą Paula. – Czy ty mnie w ogólesłuchasz?
Paul potrząsa głową, wodząc wzrokiem po moimciele.
– Nie usłyszałem ani słowa, odkąd przeszłaś obok w tych jedwabnychszortach.
– Nie żartuj. – Uśmiecham się i stawiam patelnię na kuchence. – Nic, czego byś wcześniej niewidział.
– A jednak wciąż na mnie działa. – Przysuwa się do mnie i kładzie dłonie na moichramionach.
– Mam nadzieję, że to się nie zmieni – mruczę z zachętą pod wpływem jego lekkiegodotyku.
– A ja jestem pewny, że się niezmieni.
Paul odchyla mi głowę i całuje mnie w szyję. Jedną rękę wsuwa pod moją koszulkę i obejmuje pierś, a drugą ściąga szorty. Wtulam się w jego ramię, spomiędzy rozchylonych warg wypuszczam długiewestchnienie.
– Nie masz dzisiajspotkania?
– Mam, a to oznacza, że musimy siępospieszyć.
Wsuwa już dłoń między moje uda i wciska we mnie palec, kciukiem kreśli kółeczka na łechtaczce. Nogi mi drżą, więc chwytam się krawędzi blatu. Paul delikatnie popycha mnie do przodu, aż piersi przylegają mi do zimnego marmuru wyspy, po czym wchodzi wemnie.
– Kocham cię – szepcze mi do ucha, ściskając moje biodra, i zaczyna poruszać się we mnie powolnymi, kontrolowanymi ruchami.
Wyginam plecy, by wyjść naprzeciw jego pchnięciom. Wbija się we mnie szybciej, mocniej, głębiej. Palcami wraca do pieszczenia łechtaczki. Tempo narasta, a ja jęczę i wiję się pod jego dotykiem. Czuję, jak rozkosz wzbiera w moim wnętrzu, fala orgazmu rośnie i wkrótce mnie zalewa. Krzyczę, kiedy spazmy wstrząsają moim ciałem. Paul też szczytuje i głośno mruczy, gdy wypełnia mnie swoim gorącym nasieniem. Obejmuje mnie jeszcze przez chwilę, składając delikatne pocałunki na moim ramieniu, szyi, skroni.
– Tęskniłem za tym. Cieszę się, że w końcu jest jakdawniej.
– Jateż.
Cóż, topółprawda.
Powinnam się rozkoszować tym uczuciem, bliskością i czułością Paula, ale mój umysł właśnie zaczyna analizować, obliczać datę, godzinę, dzień cyklu. Ręce aż mnie świerzbią, żeby sięgnąć po telefon i wejść w apkę do śledzenia płodności, ale po raz pierwszy od trzech lat tego nierobię.
I po wczorajszej nocy nie zrobię tego jużnigdy.
Paul klepie mnie po tyłku, odsuwa się i wciąga spodenki dobiegania.
– Idę podprysznic.
Wpatruję się w jego szerokie plecy i pewny siebie krok, kiedy wychodzi z kuchni z wysoko uniesioną głową, wolny od lęków, które mnie dręczą. Zalewają mnie wyrzuty sumienia, gdy myślę o wszystkim, przez co musiał przejść w ciągu ostatnich kilku lat. Stres, wizyty u lekarzy, mojełzy.
Nigdywięcej.
Paul ma rację. Powinniśmy wrócić do tego, co było dawniej. Zanim opętał mnie pomysł założenia rodziny. Zanim popadłam w depresję i pociągnęłam go w ten dół za sobą. Zanim ludzie, którymi byliśmy, biorąc ślub, stali się sobieobcy.
Już czas położyć temukres.
I to ja muszę tozrobić.
Mogę byćlepsza.
Mogę znów byćszczęśliwa.
Poprawiam koszulkę, podciągam szorty i zabieram się do przygotowania śniadania. Kuchnia to moje ulubione pomieszczenie w całym domu. Piękne marmurowe blaty, wysokie białe szafki, stalowe sprzęty. Paul kazał wykonawcy stworzyć ją dokładnie według mojej wizji. Twierdzi, że zrobił to, bo tak bardzo mnie kocha. Ja uważam, że w ten sposób zadbał, abym dla niego gotowała. Sam potrafi przypalić nawetwodę.
Czasami czuję się tak, jakbym żyła cudzym życiem, jakby to wszystko było snem. Mieszkam w rezydencji w Orange County w Kalifornii, mój mąż jest współczesnym ucieleśnieniem Adonisa, nie muszę codziennie wstawać do pracy i spędzać w niej długich ośmiu godzin. Wszystko, czego potrzebuję, mam na wyciągnięcie ręki. Nie dorastałam w takich warunkach. Pochodzę z przeciętnej, średniozamożnej rodziny. Wszystko się zmieniło, kiedy na studiach poznałam Paula. Jesteśmy razem już dziewięć lat, a ja wciąż nie przywykłam do takiego stylu życia. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zdołała się do tegoprzyzwyczaić.
Gdy przekładam omlet ze szpinakiem i placuszki z ziemniaków do szklanego pojemnika, Paul wraca do kuchni, ubrany w granatowy garnitur. Podaję mu torebkę z lunchem i kubek kawy.
– Dzięki, piękna. Do zobaczenia wieczorem. – Całuje mnie w czubekgłowy.
– Miłegodnia.
– Bądź grzeczny, śmierdzielu! – woła przezramię.
Maverick unosi łeb; leży przy wyjściu na taras i grzeje się w plamie promienisłonecznych.
Żyć nieumierać.
Kiedy słyszę trzaśnięcie drzwi, z ulgą wypuszczam powietrze. Wolałabym iść na górę i z powrotem położyć się do łóżka, ale jeśli ma być lepiej, muszę zacząć od zadbania o swój wygląd. Wlokę się więc po schodach do łazienki. Już dawno nie troszczyłam się o siebie. Już dawno nie troszczyłam się o cokolwiek innego niż zostaniematką.
Próbuj, w końcu się uda, powiadają.
Włączam światło, zsuwam spodenki od piżamy i zdejmuję koszulkę. Wstrzymuję oddech, gdy po raz pierwszy tego ranka mój wzrok pada na odbicie w lustrze. Żołądek ściska mi się na widok ciemnopurpurowych plam wzdłuż lewego bicepsa. Zalewają mnie wspomnienia z zeszłejnocy.
Niech cię szlag, Maverick. Chciałam dziś zostać włóżku.
Mrugam, by odgonić gorące łzy, zanim zdążą się uwolnić spod powiek. Chłodną logiką szybko zduszam w sobieemocje.
Paul wczoraj za dużo wypił i tyle. Wszystko, co tłumiliśmy przez ostatnie trzy lata, wyszło na światłodzienne.
To mojawina.
Nie powinnam była dopuścić do takiejsytuacji.
Nie powinnam była sięodzywać.
Poprawięsię.
To się więcej niepowtórzy.
Potrzebuję planu, a nie użalania się nad sobą. Oceniam więc wielkość siniaków i w myślach przeglądam garderobę w poszukiwaniu odpowiedniego swetra. Mam nadzieję, że dziś będzie na tyle zimno, by w takim ubraniu nie zwrócić na siebie uwagi. A nawet jeśli zrobi się ciepło, wybiorę kardigan z rękawami trzy czwarte. Ten nie powinien się zbytnio rzucać w oczy.
Głęboki wdech przez nos i wydech przezusta.
Maverick.
Łóżko kingsize.
Garderoba.
Kuchniamarzeń.
Basen przydomu.
Mercedes.
– Nic mi nie jest – mówię do swojego odbicia. – Wszystko wporządku.
Odkręcam kurek pod prysznicem i wchodzę pod strumień ciepłej wody. Zanim się umyję, chęć płaczu minie i znów będę w stanie swobodnieoddychać.
Owijam się ręcznikiem i z łazienki przechodzę do garderoby. Na długą, biało-żółtą, kwiecistą sukienkę zarzucam rozpięty bladożółty sweter, który idealnie zakrywa ślady na ramieniu. Kolejne trzydzieści minut spędzam na malowaniu kresek na powiekach, nakładaniu tuszu na rzęsy i przeciąganiu prostownicą po falowanych blond włosach, by ujarzmić je tak, jak wiem, że Paul lubi. Założywszy swoją „zbroję”, prostuję ramiona przed lustrem i wzdycham. Jestem gotowa zacząć tendzień.
Na dźwięk sandałów na schodach mój nazbyt gorliwy pies pędzi w stronęwyjścia.
– Gotowy na spacer, Mav?
Merda ogonemi kręci się w kółko. Gdy zakładam mu smycz, z zewnątrz dobiega głośny huk. Wzdrygam się, a Maverick podskakuje, drapie w drzwi i szczeka jakszalony.
– Nie za wcześnie nafajerwerki?
Czwarty lipca dopiero za tydzień. Poza tym jest dziewiąta rano.
Odchylam kremową zasłonę i wyglądam przez okno. Naprzeciwko, przed domem Josie, zatrzymała się biała furgonetka. Cóż, kiedyśbyła biała, teraz widać jedynie plamy białej farby otoczone pomarańczowymi połaciami rdzy rozpełzającej się po metalu. Skrzynia ładunkowa pojazdu przykryta jest niebieską plandeką, przymocowaną żółtą taśmą transportową. Z rury wydechowej bucha gęsty, czarny dym, wlokący się za samochodem. Wydech wozu strzela ponownie, czym wywołuje kolejny atak szczekaniaMavericka.
– W porządku, kolego. Wystarczy. – Pochylam się, aby poklepać go po łbie, ale tkwię wciąż z nosem przyszybie.
Drzwi kierowcy się otwierają i z szoferki wysiada mężczyzna. Granatową czapkę baseballową naciągnął nisko na oczy. Ma na sobie biały podkoszulek, wymięty i pokryty brązowymi plamami, oraz dżinsy podarte, a nie modnie poprzecierane, i równie brudne, co T-shirt. Obchodzi auto i idzie alejką prowadzącą na tył domuJosie.
– To musi być ten nowyogrodnik.
Maverick przechyla łeb, jakby słuchał tego, comówię.
Mężczyzna znika na podwórku, co jest dziwne, bo na podjeździe nie widać lexusa Josie. Czyżby dała komuś obcemu kod do tylnej furtki? A może zostawiła ją dla niego otwartą, zanim wyszła? To do niej niepodobne, ale faktycznie trochę desperacko poszukiwaliśmy nowej firmy ogrodniczej, odkąd jednego z pracowników poprzedniej przyłapano na romansie z naszą sąsiadką, panią Nelson. Jeśli Josie znalazła kogoś godnego zaufania, potrzebuję zdobyć jego wizytówkę. Paul będzie zachwycony. Nasze krzewy wymagają przycięcia, a chwasty przebijają się już przez kostkę napodjeździe.
– Chodź, kolego. – Chwytam okulary słoneczne z konsoli w przedpokoju i wychodzę z Maverickiem przez frontowe drzwi.
Kiedy przechodzimy przez ulicę, pies z nosem przy ziemi ciągnie mnie w górę brukowanej ścieżki. Bramka jest uchylona, więc tuż za Maverickiem wpadam na podwórko za domem. Wygląda podobnie jak moje. Prostokątny basen, prawie identyczne meble ogrodowe. Tyle że podczas gdy moje jest ledwo żywe, podwórko Josie tętni energią. Pistolety na wodę, rampy deskorolkowe i piłki do każdego rodzaju sportu walają się po trawniku. Od razu widać, że mieszka tu rodzina. Josie często narzeka na bałagan, ale ja oddałabym wszystko, by nadepnąć na klocek Lego należący do mojegodziecka.
Mężczyzna stoi przodem do altanki przy basenie, tyłem do mnie, jedną rękę opiera o biodro, drugą trzyma przy ustach brązową butelkę.
No to tyle, jeśli chodzi o znalezienie rzetelnegoogrodnika.
Zatrzymuję się kilka metrów za nim, owijam smycz Mavericka wokół dłoni, by powstrzymać go przed dalszym szarpaniem.
– Nie powinien pan pić wpracy.
Mężczyzna się odwraca i obrzuca mnie tak ponurym spojrzeniem, aż cała drżę. Kiedy wpatruje się we mnie tymi stalowoniebieskimi oczami, pod daszkiem czapki dostrzegam głęboką zmarszczkę między ciemnymi brwiami. Nieogolone szczęki zaciska, jakby tłumił fizyczny ból. Włoski na ramionach jeżą mi się ze strachu, gdy uświadamiam sobie, w co sięwpakowałam.
Nie powinnam była przychodzić tusama.
Maverick wywija ogonem i prze naprzód, by zbliżyć się do obcego, najwyraźniej obojętny na potencjalne niebezpieczeństwo, w jakim sięznaleźliśmy.
– Ja… przepraszam. – Odciągam psa. – Nie chciałam cię przestraszyć. Mieszkam po drugiej stronieulicy.
Świetny pomysł. Śmiało, powiedz mordercy, gdziemieszkasz.
Nie odpowiada. Nie przedstawia się. Nadal lustruje mnie tym niewzruszonym, lodowatym spojrzeniem. To dla mnie zbyt wiele. Zbyt intensywnie, abym to wytrzymała. Spuszczam więc wzrok i przenoszę go na resztę jegociała.
Mężczyzna jest wysoki, ma silne, szerokie barki. Koszula ciasno opina mu pierś. Mięśnie prężące się na ramionach to coś więcej niż napompowany biceps i triceps. Wygląda jak wyrzeźbiony z kamienia, perfekcyjny w każdym calu. Dzieło sztuki, które mogliby podziwiać turyści z całegoświata.
Jestpiękny.
Z drugiej strony prawdopodobnie to samo mówiła każda kobieta o Tedzie Bundym, zanim ten jązabił.
Powinnam już iść, biegiem wrócić do domu, ale czuję się sparaliżowana, pochłonięta enigmatyczną energią krążącą wokół tego mężczyzny niczym tornado wściekłości iagonii.
A ja stoję mu nadrodze.
– Ja, ehm… – Z trudem przepycham ślinę przez ściśnięte gardło. – My potrzebujemy nowego ogrodnika. Zauważyłam, że przyszedłeś, i pomyślałam, że poproszę też o ofertę dla nas. – Znów przełykam ślinę, spoglądając na butelkę piwa błyszczącą w słońcu. – Trochę za wcześnie na picie, nie sądzisz? To znaczy, trzeba być czujnym podczas obsługi ciężkiego sprzętu. Nie byłoby miło stracić stopę w trakcie koszenia trawnika. – Wybucham wymuszonym śmiechem, desperacko próbując odwrócić uwagę od własnegodyskomfortu.
Mężczyzna nie śmieje się ze mną. Nawet się nie uśmiecha. Nie jestem pewna, czy mięśnie jego twarzy wiedziałyby, jak ułożyć się w taki grymas, nawet gdyby ich właściciel spróbował to zrobić. Ogromną dłoń zaciska w pięść, jakby na niewidzialnej smyczy, która w każdej chwili może się zerwać, trzymał swójgniew.
– Masz tupet, by ot tak tutaj przyjść. – Głos mężczyzny jest szorstki i jednocześnie ostry, jakby na śniadanie zjadał garśćżyletek.
– Ja? – Moje brwi unoszą się proporcjonalnie do poziomu irytacji. – Ja jestem potencjalnym klientem. I to takim, który dobrze zapłaci za twoje usługi ogrodnicze. Albo raczej zapłaciłabym, gdybym nie przyłapała cię na piciu wpracy.
Dlaczego kłócę się z tym przerażającymkolesiem?
– Dlaczego zakładasz, że jestem ogrodnikiem? – Mężczyzna krzyżuje ręce na piersi, co podkreśla umięśnienie jego przedramion.
– Dlaczego? Widziałam twój samochód – mówię, a następnie macham przed nim ręką i wyjaśniam dalej: – A ty jesteś zbyt brudny, by zajmować się basenem. Gdybyś był dekarzem, miałbyś drabinę – prycham, bo przecież to logiczne. – Nie jesteśmy też w twoim ogrodzie, więc jeśli nie zjawiłeś się tutaj, aby okraść… – Gwałtownie przykładam dłoń do ust. – O mój Boże. Proszę, powiedz, że nie jesteś złodziejem.
Zbliża się do mnie, wyraz obrzydzenia wykrzywia rysy jego twarzy. Spojrzenie, jakim mnieobdarza…
Unoszę podbródek, nie mogę teraz okazać słabości. Nauczyłam się, że ustępowanie tylko pogarszasytuację.
Maverick napina smycz, węszy, wielkimi oczami błaga nieznajomego o pogłaskanie. Muszę użyć obu rąk, by utrzymać go wmiejscu.
Jakiż z ciebie pies obronny, Mav! Ten koleś zaraz mnie zabije, a ty próbujesz obwąchać mu krocze i sięzaprzyjaźnić!
– Ty zadufana w sobie, pretensjonalna księżniczko. – Mężczyzna wskazuje na mnie palcem, odraza spływa z jego języka z każdąsylabą.
Otwieram usta, żołądek podjeżdża mi dogardła.
– Stoisz tu w tych swoich markowych ciuchach i butach, które kosztują więcej niż niejeden czynsz, i oceniasz ludzi zza tych pieprzonych, idiotycznych okularów. Jak śmiesz? – Kręci głową. – Mam brudne ubrania, bo haruję jak wół. Jeżdżę starym gratem, bo mam ważniejsze wydatki na głowie. I jestem dorosłym mężczyzną, więc będę pić, kiedy mi się, kurwa, chce. Wy, bogaci sukinsyni, czujecie się lepsi od takich jak ja, ale prawda jest inna. Ja przynajmniej mogę z czystym sumieniem spojrzeć sobie w lustrze w oczy, bo nie żyję w kłamstwie. Wolę wyglądać obrzydliwie, niż być obrzydliwy, tak jakty.
Słowa uderzają we mnie z siłą fizycznego ciosu, trafiają aż nazbyt celnie. Cała drżę, a zanim zdążę ją powstrzymać, łza wypływa spod moichokularów.
Czasiść.
– Przepraszam. – Odwracam się gwałtownie i wybiegam z podwórka, ciągnąc Mavericka zasobą.
Nogi niosą mnie przez trawnik tak szybko, jak pozwalają im na to buty na koturnie. Zbieram sukienkę w garść i podciągam ją powyżej kolan, by stawiać jeszcze dłuższekroki.
Kiedy docieram do domu, zatrzaskuję za sobą drzwi i opieram się o nie plecami. Pierś unosi mi się i opada, dyszę, próbując złapać oddech, serce wali jak szalone. Szloch narasta, dławi, ale go powstrzymuję.
Maverick.
Łóżko kingsize.
Garderoba.
Kuchniamarzeń.
Basen przydomu.
Mercedes.
Pies skomle, trąca mnie zimnym nosem. Osuwam się na podłogę i obejmuję go ramionami, twarz chowam w jego miękkiej sierści.
– W porządku, Mav. Nic mi niejest.
Wszystko jest wporządku.
Nie powinnam była się z nimkonfrontować.
To moja wina, że gozdenerwowałam.
Gdy po kilku minutach głębokiego oddychania przyspieszony puls wraca wreszcie do normy, wstaję, zabieram z blatu konsoli torebkę i kluczyki do samochodu. Maverick podąża zamną.
– Przepraszam, kolego. Musisz zostać w domu. Jadę do sklepu. Robię dzisiaj wieczorem specjalną kolację dla twojego taty.
Całuję go w łebek, po czym ze spuszczoną głową wychodzę na zewnątrz. Nawet nie zerkam na furgonetkę zaparkowaną po drugiej stronieulicy.
* * *
– Mmm, kochanie, to jest pyszne – mówiPaul.
Usta rozciągają mi się wuśmiechu.
– Pomyślałam, że zaskoczę cię dziś twoim ulubionym daniem.
– Wspaniale, dziękuję. – Przesuwa dłonią po ciemnym blacie stołu i splata nasze palce.
– Jak ci minąłdzień?
– Jak mi minął dzień? – Poluzowuje krawat i ściąga go przez głowę, po czym rozpina kołnierzyk. – Dobrze. Spotkanie poszło dobrze. Myślę, że Harburger zdecyduje się podpisać z nami umowę.
– Świetnie!
– A jak terapia? – Przeciera kącik ustserwetką.
– Dobrze.
Jego jabłko Adama porusza się w górę i wdół.
– Czy, ehm, powiedziałaś jej o tym, o czym rozmawialiśmy wczorajwieczorem?
– Poinformowałam ją o naszej decyzji, że przestajemy się starać o dziecko. Ucieszyła się, że jesteśmy zgodni w tej sprawie, i uważa, że możemy ruszyć dalej.
– Nie o to mi chodziło, Cal.
– Och.
Pyta, czy powiedziałam jej o siniakach, które zostawił na moim ramieniu. Gapię się w swój talerz zespaghetti.
– Nie, o tym niewspomniałam.
– Dobrze. – Odkłada widelec. – Naprawdę jestem pewien tego, co powiedziałem ci wczoraj w nocy. To się już nigdy niepowtórzy.
Kiwam głową, niepewna, co powinnam odpowiedzieć. To nie był pierwszy raz, gdy podniósł na mnie rękę, ani też jedyny, gdy obiecał, że to się więcej nie wydarzy. Chciałabym mu to przypomnieć. Chciałabym zapytać, dlaczego czuje potrzebę krzywdzenia mnie, kiedy udowadnia swoje racje. Chciałabym zrozumieć, dlaczego nie panuje nad gniewem. Chciałabym wiedzieć, co się stało z tym miłym mężczyzną, którego poznałam na studiach. Chciałabym prosić, żeby poszukał pomocy uspecjalisty.
Ale czasami milczenie jest łatwiejsze niż stąpanie po cienkim lodzie.
– Dzwoniłaś do weterynarza? – pyta i bierze widelec z powrotem doręki.
– Tak. Powiedzieli, żeby go pilnować na podwórku, tak by nie miał okazji zjadać kupy. – Podnoszę kieliszek do ust i upijam sporyłyk.
– Pytałaś, dlaczego torobi?
– Eee… – Żołądek mi się skręca. – Weterynarz uznał, że to może być spowodowanelękiem.
– Lękiem. Jak uciebie.
– Tak. Spytał, czy byliśmy ostatnio pod wpływem silnego stresu, bo psy potrafią wyczuwać naszeemocje.
Na twarzy Paula pojawia się wyraz zrozumienia, a jego jasnobrązowe oczy patrzą na mnietwardo.
– I co mupowiedziałaś?
– Że wszystko u nas w porządku, oczywiście. Zasugerował podanie Maverickowi niewielkiej dawki leków uspokajających, ale stwierdziłam, że to niepotrzebne. Musimy go po prostu lepiej pilnować. Nic nie zje, jeśli będziemy mieć go na oku. – Zmuszam się do uśmiechu, klaszczę w dłonie i zmieniam temat: – Gotowy nadeser?
Kręci głową, odsuwa krzesło iwstaje.
– Idę się przebrać. Mam kilka e-maili dowysłania.
– Oczywiście. Posprzątam tutaj. – Znika, zanim kończę zdanie.
Mogło być gorzej, wzdycham w myślach i zbieram talerze zestołu.
Podczas płukania naczyń w zlewie spoglądam przez okno na ciemne podwórko. Altanka przy basenie przywołuje wspomnienie dziwnego porannego spotkania w ogródku Josie. Przez cały dzień próbowałam nie zaprzątać sobie głowy tym nieuprzejmym nieznajomym, ale myśli same wciąż do niego wracają. Do tego, copowiedział.
Miał rację. Oceniłam go po wyglądzie i zbyt szybko wyciągnęłam wnioski. Nie powinien jednak zareagować aż tak agresywnie. Mógł się po prostu pośmiać, jak z głupiego nieporozumienia. Nie musiał na mnie naskakiwać. Ludzie przecież cały czas oceniają książki po okładkach. Do diabła, on to samo zrobił ze mną. Prawda? Widząc drogie ubranie i dodatki, zaliczył mnie do bogatych mieszkańców osiedla, i nic o mnie nie wiedząc, nazwał mnie fałszywą. Powinnam uznać to za złośliwość i nazwać gopalantem.
Ale jego słowa nie byłypuste.
Jestemfałszywa.
Żyjęwkłamstwie.
Kim on jest i jakim cudem przejrzał mnie takłatwo?
A co ważniejsze, czy Josie wie, że ktoś buszował dzisiaj po jejpodwórku?
Wycieram dłonie i grzebię w torebce w poszukiwaniu telefonu. Zanim zdążę wystukać wiadomość, dostrzegam jedną już czekającą w skrzynce. Klikam ją i czytam tekst, który pojawia się na ekranie. Moja dłoń bezwiednie wędruje doust.
Josie: Słyszałam, że poznałaś już mojegobrata.
Przed domem Josie nie ma białejfurgonetki.
Rozluźniam się i wzdycham z ulgą, po czym zamykam za sobądrzwi.
Prawie odmówiłam, kiedy Josie mnie zaprosiła. Sama myśl o włożeniu stroju kąpielowego po wczorajszym spotkaniu z jej bratem wydawała mi się proszeniem o kłopoty. Josie jest jednak moją najlepszą przyjaciółką i nie mogę się wiecznie przed nią ukrywać. Minęło kilka tygodni, odkąd ją ostatnio widziałam, więc nie wątpię, że spełni swoją groźbę i zapuka do moich drzwi, jeśli dziś nieprzyjdę.
Staję na przyozdobionej monogramem wycieraczce, a drzwi się otwierają, zanim zdołam skorzystać zdzwonka.
– Dlaczego nie jesteś w strojukąpielowym?
– Nie mam dziś ochoty na pływanie. – Spoglądam w dół, na swoją turkusową sukienkę, aby nie patrzeć Josie w oczy, gdykłamię.
– A dlaczego, do cholery, nie? – Bierze się podboki.
– Po prostu nie jestem w nastroju – odpowiadam i nonszalanckim krokiem wchodzę doprzedpokoju.
– Cóż, horda jest na tyłach, więc posiedzimy przy basenie, zanim bliźniaki się nie obudzą. – Macha zapraszająco i prowadzi mnie dokuchni.
Horda,o której mówi, to jej dzieci: Brandon, Miles, Lucas i Serenity. Brandon to prawie nastolatek, Miles jest niewiele młodszy. Bliźniaki mają po dwa lata i są żywym dowodem na to, że antykoncepcja okazuje się skuteczna tylko w ٩٩,٧٪.
Josie nie była przygotowana na kolejne dziecko, nie mówiąc już o dwójce, ale przyjęła niespodziewaną ciążę ze spokojem, jak wszystko, co ją spotyka. Josie to istny wzór do naśladowania. Silna, otwarta, pracowita, kochająca żona i najlepsza matka. I oddana przyjaciółka. Dlatego robię, co w mojej mocy, aby ukryć przed nią prawdę osobie.
– Weź napój. – Wskazuje stojącą na granitowym blacie karafkę wypełnioną lemoniadą. Sama podnosi duży półmisek z wegańskimi przekąskami. – Dzisiaj małe potwory dostaną tylko zdrowe conieco.
– Daj mi znać, jak to zniosły. – Chichoczę i otwieram przed nią drzwi napodwórko.
– Poradzą sobie. – Josie podchodzi do stołu na patio i odstawia półmisek. – Jeśli chłopcy myślą, że mogą jeść cheetosy przez całe lato, to czeka ichniespodzianka.
– Ej! – krzyczy Brandon. – Cheetosy są pomarańczowe, tak jak marchewki. Czyli bardzozdrowe!
– Widzisz, z czym muszę się mierzyć? – Josie unosibrew.
– Brandon, będziesz potrzebował lepszego argumentu. – Kręcęgłową.
– Coś wymyślę – odpowiada, nieznacznie sięgarbiąc.
– Masz dziś taką ładną i naturalną fryzurę. – Josie okręca pasmo moich włosów wokół palca. – Powinnaś częściej je tak układać.
– Dzięki. – Chowam kosmyk za uchem. – Paul woli, kiedy sąproste.
– Callie! Patrz! – Miles szarżuje z pełną prędkością w kierunku basenu, a jego ciemne loki falują na wietrze. Kiedy dociera do krawędzi, wybija się w powietrze, przyciąga podbródek do piersi i robi salto, po czym ląduje wwodzie.
– Wow! Brawo, Miles! – Klaszczę, gdy sięwynurza.
– Jakie notydostanę?
– Hm. Wybicie było solidne. Jednak na końcówce obrotu wszedłeś trochę nieczysto. Daję dziewiątkę – mówię, stukając palcem wskazującym wbrodę.
Z namysłem kiwa głową, traktując moją opinię tak poważnie, jakby brał udział w olimpiadzie. Przypuszczam, że tak się czuje, wiecznie obserwowany przez starszegobrata.
– Następnym razem trzymaj kolana mocniej przy klatce piersiowej, a będzie pełnadycha.
– Poćwiczę. – Gdy wychodzi z basenu, uśmiech rozjaśnia mutwarz.
Cieszę się z całego serca. Kocham dzieci Josie tak, jakby byłymoje.
Moje.
Dzieci, których nigdy nie będęmieć.
Otrząsam się z tego małego ataku zazdrości i przywołuję do porządku. Tu nie ma miejsca na zawiść, tu jest miejsce tylko namiłość.
– A gdybym to ja mu tak powiedziała – zaczyna Josie, kładąc się na leżaku – kazałby mi się odpieprzyć.
– Nie zrobiłby tego! W tym domu to ty masz niewyparzoną gębę.
– Fakt, Dan tylko czeka, aż któreś z dzieci zacznie przeklinać jak ja. – Unosi brew. – Też czekam, bo obiecał, że to ja dostanę wtedy klapsa, a niedziecko.
– Jesteś zboczona. – Odrzucam głowę do tyłu i wybucham śmiechem.
Z trzeszczącego głośnika elektronicznej niani dobiega zsynchronizowany płacz maluchów wybudzających się zdrzemki.
– Cholera jasna! Ledwieusiadłam.
– Przyniosę je. – Wstaję z krzesła, dłonią pokazując jej, by się nieruszała.
– Dziękuję. Jesteś najlepszą przyjaciółką, Callie. – Josie opada z powrotem napoduszkę.
– Mamooo – jęczy przeciągle Brandon. – Przecież ci mówiłem, że nikt już tak niemówi.
Uśmiecham się, wchodząc dodomu.
Krzyki Lucasa i Serenity stają się głośniejsze, gdy wspinam się po krętych schodach, ale kiedy tylko dzieci słyszą trzask otwieranych drzwi sypialni, milkną i wyglądają przezszczebelki.
– Myślałam, że mamusia już was nie kładzie spać w łóżeczkach dladzidziusiów.
– Lucas nie dzidzia! – krzyczyLucas.
– Oczywiście, jesteś dużym chłopcem, prawda? – Uśmiecham się i biorę go naręce.
– Lucas duży chłopiec! – Jego pulchne, nagie nogi owijają się wokół mojego biodra, gdy gokołyszę.
Serenity wodzi za mną wzrokiem ze swojego łóżeczka, wielkie brązowe oczy chłoną wszystko. Ona i Lucas są jak dzień i noc. Lucas to czysta energia. Głośno i uparcie domagający się całej uwagi. Ma to po matce. Serenity wręcz przeciwnie. Cichy, nieśmiałyobserwator.
Unoszę Lucasa iobwąchuję.
– Kupa. – Chichocze.
– Tak. – Marszczę nos. – Zdecydowaniekupa.
Kładę go na przewijaku i oddycham przez usta, kiedy pozbywam się mało aromatycznejniespodzianki.
– Dobrze spałeś, Lucas?
– Nie chcę spać! Niezmęczony!
Śmieję się, zapinam mu śpiochy i sadzam go przed skrzynią z zabawkami. Jego siostra już wyciąga do mnie rączki, wie, że przyszedł czas nanią.
– A ty, słodka Serenity? – Obejmuję ją ramionami i wdycham jej idealny zapach malucha. – Dobrzespałaś?
Kiwa główką, wkładając kciuk do buzi. Kładę ją na podkładce i łaskoczę po brzuszku, a ona się wierci i uśmiecha, wciąż z palcem wustach.
Nie mam nic przeciwko zmienianiu pieluch. Wiem, że myślałabym inaczej, gdybym miała własne dzieci. Opieka nad nimi bywa wyczerpująca i łatwo jest nie doceniać codziennych przyziemnych zadań. Zwłaszcza gdy stają się rutyną. Ale po tym, co przeszłam? Delektowałabym się każdą śmierdzącąkupką.
Zawsze myślałam, że w tym wieku będę już miała własną rodzinę. Wyobrażałam sobie inne życie dla siebie i Paula. Ale marzenia nie zawsze się spełniają. A czasami stają się koszmarami i nawiedzają nas, by przypominać o tym, czego nigdy nie będziemy mieć, bez względu na to, jak bardzo sięstaramy.
– Czyściutko. – Biorę Serenity z powrotem w ramiona i przytulam ją mocno.
Jej malutkie paluszki owijają się wokół kosmyka moich włosów.
– Ładne.
– Ty też masz ładne włoski. – Bawię się jednym z jej ciemnychloczków.
Wtedy Lucas wstaje i uderza dłonią wdrzwi.
– Głodny! Jeść!
– Dobrze, ty malutki tyranie. Chodźmy cośprzekąsić.
Balansując Serenity na jednym biodrze, przytulam Lucasa do siebie. Zaczyna wykrzykiwać: „Jeść! Jeść!”, a kiedy docieramy do basenu, skandujemy to hasło już wetroje.
– Są moje maluszki! – Josie rozkłada szeroko ręce, a Lucas wyrywa się z objęć i rzuca w stronęmatki.
Serenity macha jej maleńką łapką, ale nadal tkwi spokojnie w moich ramionach. Jej wzrok przyciągają pluski z basenu, a gdy dostrzega w nim starszych braci, wskazuje na nich palcem.
– Możesz popływać po zjedzeniu obiadu – mówię, siadając, i sadzam ją sobie na kolanach. – Jesteśgłodna?
Kiwa główką i wysuwa kciuk zust.
– Więc… – zaczyna Josie, podając Lucasowi tartą marchewkę, którą ten zaczyna wcinać. – Opowiesz mi, co się tu wczoraj wydarzyło z moimbratem?
– Tak mi wstyd. – Wzdycham i zakrywam oczydłonią.
– Niepotrzebnie. To Cole powinien sięwstydzić.
– Co właściwie ci powiedział? – pytam, rozdrabniając pierś z indyka dlamałej.
– Że wzięłaś go za ogrodnika i że go to zdenerwowało. – Wzrusza ramionami. – Jest małomówny. Miałam nadzieję, że ty mi więcejzdradzisz.
– Zauważyłam zdezelowaną furgonetkę na twoim podjeździe i nieznajomego mężczyznę wchodzącego do ogrodu, więc uznałam, że znalazłaś nowego ogrodnika. Wpadłam zapytać go o ofertę i dla nas, ale zobaczyłam, że pije piwo. – Kręcę głową. – Nie powinnam była go zaczepiać. Jest mi takgłupio.
– Nie zrobiłaś nic złego – prycha Josie. – Widziałam, jak Cole wyglądał, kiedy wróciłam do domu. Na twoim miejscu pomyślałabym tosamo.
– Ale czuję się z tym źle. Wydawał się taki… wściekły. – Unoszę lekko ramię, a potem jeopuszczam.
– Przechodzi teraz przez trudny okres. – Jej oczy wędrują po twarzy Lucasa, kąciki ust nieznacznie opadają. – Zazwyczaj nie jest dupkiem. Po prostu trafiłaś na niego w nie najlepszymmomencie.
Czuję ciężar w klatce piersiowej, gdy przypominam sobie jego wyprostowane ciało, napięte mięśnie, a w oczach burzę wściekłości.
Co mu sięstało?
– Nigdy o nim nie opowiadasz – mówię. – Jesteśmy przyjaciółkami od pięciu lat, a nie pamiętam, żebyś choć raz wypowiedziała jegoimię.
– Pokłóciliśmy się, kiedy tata umarł. Po pogrzebie Cole powiedział mi kilka okropnych rzeczy. Ma do mnie żal, bo nie odwiedzałam rodziców wystarczająco często, gdyzachorowali.
– Przecież byłaś w ciąży z Milesem, a Brandon skończył wtedy dopiero roczek. Jak niby miałabyś tam częstobywać?
Kiwa głową, ale widać, że nie do końca się z tymzgadza.
– Dlaczego więc zjawił się tu teraz, tak nagle? – pytam.
– Jego była żona i jej obrzydliwie bogaci rodzice zabrali mu wszystko w trakcie rozwodu. Potrzebował miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać, więc uznałam, że na jakiś czas zamieszka w naszym domku przybasenie.
– A ja powiedziałam mu, że wygląda jak bezdomny. – Wzdrygam się. – Świetnie. Po prosturewelacja.
– Świetnie, Callie! – powtarzaLucas.
– Nic się nie stało. – Josie chichocze. – Zapomnij o tym. Wpadnij z Paulem na kolację dzisiaj wieczorem. Poznasz Cole’a i przestaniesz się czuć tak niezręcznie. Całe to niepotrzebne napięcie zniknie.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. – Przygryzam dolnąwargę.
– Dlaczego nie? Dawno u nas nie byliście. Zaczynam myśleć, że znaleźliście inną parę do chodzenia na podwójnerandki.
– Nie, nie znaleźliśmy. – Śmieję się. – Po prostu… Paul jest na diecie oczyszczającej, więc nie może pić alkoholu aż do CzwartegoLipca.
– Wiesz, mamy wodę i mrożoną herbatę. – Unosibrew.
– No tak, ale nie chcę przysparzać ci dodatkowej roboty i zmuszać cię, żebyś gotowała coś zdrowego specjalnie dla niego. Wpadniemy do was na imprezę w przyszłym tygodniu, w ŚwiętoNiepodległości.
– Basen! Lucas pływa! Teraz!
– Musisz przestać mówić o sobie w trzeciej osobie, Lucas. To jest urocze tylko przez chwilę, a ty już przekraczasz granice. – Josie stawia go na trawie i zakłada mu wodoodpornąpieluszkę.
– Ty zajmiesz się Serenity, a ja powalczę z tym byczkiem – zarządza, po czym rzuca mi butelkę kremu doopalania.
– Lucas nie krem! Lucas nie krem! – Chłopiec próbuje uciec, ale Josie gochwyta.
– Lucas potrzebuje kremu, więc się nieruszaj.
– Nie ruszajsię!
– Jesteś mała papuga, wiesz?
Tłumię chichot i wyciskam mleczko do opalania na dłoń. Serenity siedzi spokojnie i obserwuje, jak jej brat sięrzuca.
– Hej, Lucas – mówię przez ramię. – Jeśli nie posmarujesz się kremem, będzieaua.
– Lucas aua? – Marszczy brwi, kiedy patrzy na mnie z niedowierzaniem wypisanym na słodkiej, pulchnejtwarzy.
– To prawda – potakuję. – Słońce może sparzyć jak ogień. A krem z filtrem cięochroni.
– Ogień parzy. – Jego oczy się rozszerzają, a ciało wreszcie nieruchomieje.
– Sprytne, Callie – szepcze Josie. – Widzisz, właśnie dlatego lubię mieć cię wpobliżu.
– Dobrze, Serenity, skarbie. Gotowa do pływania? – Mrugam do niej porozumiewawczo.
Uśmiecha się i chwyta w piąstki mój sweter, gdy biorę ją w ramiona. Kiedy stawiam ją na trawie przy basenie, ciągnie go w dół razem zesobą.
– Callie, twoja ręka! – Josie wciąga gwałtowniepowietrze.
– Och, wiesz przecież, jak łatwo się siniaczę. – Czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Pospiesznie wkładam z powrotem kardigan.
Z wierzgającym w jej w ramionach Lucasem przyjaciółka dwoma długimi krokami przemierza dzielący nasdystans.
– To nie jest mały siniak! Co się stało? Dlatego nie chciałeś dziś pływać wbasenie?
Odtrącam jej dłoń, gdy próbuje nią sięgnąć pod mójsweter.
– Paul był ostatnio trochę szorstki – tłumaczę ściszonym głosem. – Podczas seksu. Nie róbmy, proszę, z tego wielkiej sprawy.
– Czyli szorstki w tym dobrym znaczeniu? – Na twarzy Josie wciąż widzęniepokój.
– Nie zdawał sobie sprawy, jak mocno mnie złapał – ciągnę z wymuszonymuśmiechem.
– Cholera, Callie. – Wyrywa się jej westchnienie ulgi. – Jesteś bardziej zboczona odemnie.
– O nie! – Parskamśmiechem.
– Chodź, Serenity. – Brandon klepie dłońmi w betonowy rant basenu. – Chodź popływać ze starszymbratem.
– Ja… pływać? – Serenity przekrzywia głowę, aby spojrzeć w górę, namatkę.
– Tak, moja mała dziewczynko. – Josie klęka i całuje ją w czoło. – Popływasz zBrandonem.
Zbieram sukienkę wokół kolan i siadam na murku, zanurzam stopy w zimnej wodzie. Josie wchodzi z Lucasem do płytkiej części, a rozmowa o moich siniakach odchodzi w zapomnienie. Uwielbiam pływać. Paul wybudował basen, kiedy tylko wprowadziliśmy się do naszego domu. Oboje mieliśmy wizje pluskania się w nim z naszymi dziećmi i zapraszania ich przyjaciół na wodne zabawy przy basenie. Teraz po prostu co roku wyrzucamy pieniądze w błoto na jegoutrzymanie.
O trzeciej pomagam Josie posprzątać i przygotowuję się do powrotu dodomu.
– Dzięki za cudowny dzień – mówię, obejmując Josie i ściskając jąmocno.
– Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? – pyta, odepchnąwszy mnie na wyciągnięcie ramion, i patrzy mi woczy.
– Oczywiście.
– I wiesz, że pomogłabym ci we wszystkim, bez względu na to, co to bybyło?
Kiwam potakującogłową.
Wpatruje się we mnie jeszcze przez chwilę, a potem jej twarz rozpromienia się wuśmiechu.
– To dobrze. Do zobaczenia wkrótce! – woła.
Gdy tylko przekraczam próg jej domu, z ulgą wypuszczam wstrzymywane dotychczaspowietrze.
Było blisko. Zbytblisko.
Powinnam byćostrożniejsza.
Jeśli Josie się dowie, nie ma mowy, żeby dochowałatajemnicy.
Muszę wrócić do domu i uwolnić się od ciekawskich spojrzeń przyjaciółki. Ruszam pospiesznie ścieżką, idę ze spuszczoną głową i nie podnoszę wzroku, dopóki się z kimś nie zderzam. Okulary przeciwsłoneczne spadają mi i lądują nabetonie.
– Przepraszam bardzo – zaczynam, ale sztywnieję, kiedy dostrzegam, na kogo wpadłam. Jakbym była bezradnym obserwatorem przyglądającym się nadchodzącej fali. Nie mam dokąd uciec, nie mam gdzie sięukryć.
Cole kuca i podnosi moje okulary z ziemi. Potem się prostuje i uważnie ogląda szkiełka. Ma na sobie tę samą poplamioną odzież i nisko naciągniętą czapkę co wczoraj. Gdy patrzy mi w oczy, bije od niego tak intensywna energia, aż pozbawia mnie oddechu. Przebywanie w jego pobliżu przypomina porażenieprądem.
– Wygląda na to, że nie są porysowane, księżniczko – mówi, podając miokulary.
Księżniczko?
– W porządku. I tak są idiotyczne, pamiętasz? – Chwytam okulary i próbuję gowyminąć.
– Zaczekaj.
Jego dłoń wystrzeliwuje w kierunku mojego nadgarstka, ale ja instynktownie szarpię się do tyłu i odchylam, wystraszona tak nagłymruchem.
– Ej! – Unosi ręce. – Nic ci niezrobię.
– Czego chcesz? – Wbijam wzrok w swoje stopy, policzki płoną mi ze wstydu, że mnie takzaskoczył.
– Jestem ci winny przeprosiny. – Wzdycha ciężko, jego szerokie barki unoszą się i opadają. – Siostra powiedziała mi, że jesteś jej przyjaciółką. Przepraszam za to, jak się do ciebie odnosiłem.
Powinnam przyjąć przeprosiny i iść dalej. Ale jego postawa budzi we mnie coś, co powinnam zignorować i pozostawić uśpione. Dobrze wiem, że lepiej unikać konfrontacji. Takie zachowanie wpędza mnie tylko wkłopoty.
– Przepraszasz, bo przyjaźnię się z twoją siostrą? Czy dlatego, że to, co powiedziałeś, było niegrzeczne iraniące?
– Z obu powodów. – Zaciska szczęki, mięśnie napinają się pod jegoskórą.
– Bo to było – patrzę teraz prosto w jego oczy – niegrzeczne iraniące.
– Dlategoprzepraszam.
– Ale wczoraj mówiłeś poważnie, prawda? To znaczy, nie powiedziałbyś tego, gdybyś tak niemyślał.
– Oceniłaś mnie po wyglądzie, tak samo jak ja oceniłem ciebie. Ale jakoś nie słyszę, żebyś ty przepraszała – stwierdza, lekko odchylając się dotyłu.
– To było nieporozumienie. Nieznany mężczyzna wchodzi do ogrodu mojej przyjaciółki, cały wybrudzony. Za kogo miałam cię uważać?
– Wiesz, co mówią o ocenianiu książki po okładce, księżniczko. To bardzo nieładnie z twojejstrony.
– To ty uważasz, że wiesz wszystko o życiu ludzi, o których nie wiesz nic – szydzę, z dłonią podpartą nabiodrze.
– Czyli twoje okulary nie kosztowały kilkaset dolarów? – prycha, po czym wskazuje na moje sandały i dodaje: – A te buty nie kosztowały tyle, co rata za samochód? Znam ludzi takich jak ty lepiej, niżmyślisz.
– Może zajmij się własnymi problemami, zamiast przejmować się tym, na co wydaję swoje pieniądze? – odgryzam się, machając mu palcem przednosem.
Podnosi dłoń, a ja instynktownie zasłaniam sięprzedramieniem.
– Cholera! – mamrocze i poprawia czapkę, bo po to uniósł rękę. – Dlaczego jesteś takanerwowa?
– Nie jestem nerwowa. Sam jesteśnerwowy!
– A to ci się udało. – Kącik ust mu drga, a oczy błyszcząrozbawieniem.
Z mojego gardła dobywa się pomruk frustracji. Ten człowiek jestirytujący.
– Po prostu… zostaw mnie w spokoju. Przeprosiny przyjęte. – Wymijam go. – Było, minęło.
Przechodzę przez ulicę, każdy nerw w moim ciele drży, żar pali mnie wśrodku.
Josie myliła się co dobrata.
Ten facet todupek.
Jestem wpiekle.
Jestem w piekle, a diabłem okazała się ta mała blondynka, mieszkająca po drugiej stronie ulicy. Kobieta, która wczoraj weszła na podwórko mojej siostry, jakby należało do niej, i patrzyła na mnie z góry, jak na pomoc dowynajęcia.
Pieprzenibogacze.
Skóra mi cierpnie na myśl o mieszkaniu tutaj, wśród tych fałszywych, przekonanych o swojej wyższości ludzi. Opuściłem Nowy Jork, aby od tego uciec, a skończyłem w domku przy basenie. Jezu! Moja siostra stała się jedną znich.
– Wujku Cole! Wujku Cole! Patrz na tenskok!
Zatrzymuję się, żeby zobaczyć, jak mój siostrzeniec biegnie i umiejętnie wskakuje dobasenu.
– Nieźle, Miles. – Z uznaniem kiwamgłową.
– Dzięki! Callie udzieliła mi kilku wskazówek i teraz moje salto jest perfekcyjne. Dostałem od niejdziesiątkę!
A mnie podarowała bólgłowy.
– Świetnie! – Macham ręką w stronę domku przy basenie. – Idę wziąćprysznic.
– Przyjdziesz dziś na kolację? – Brandon biega wokółmnie.
– Nie wiem. – Wzruszamramionami.
– Proszę, przyjdź! Proszę, wujkuCole.
Chcę mu odmówić. Chcę mu powiedzieć, że nigdy nie będę częścią jego rodziny, jego życia, bo uczestniczenie w nim jest dla mnie zbyt bolesne. Wszystko pogarsza, przypomina mi o tym, o czym wolałbym zapomnieć. Ale popełniam błąd, spoglądając w oczy dziecka, szeroko otwarte i pełne nadziei. Dostrzegam w nich ten rodzaj niewinności, który należy do czystych, szczęśliwych dusz. Niezbezczeszczonych nikczemnością tegoświata.
Na domiar złego moja siostra brnie przez trawnik z bliźniakami, po jednym na każdym biodrze. Lucas coś wykrzykuje z piąstkami w górze. Wygląda jak pijany jaskiniowiec rzucający dwuwyrazowymi żądaniami. Ale to Serenity sprawia, że żółć podchodzi mi do gardła i grozi przelaniem się. Staram się oderwać od niej wzrok, ale jestem masochistą. Jej okrągłe, brązowe oczy natychmiast mnie zniewalają i ciągną w otchłań rozpaczy, gdzie wszystkie moje nadzieje i marzenia dryfują teraz niczym ciała nawodzie.
Serenity opiera pełną loków główkę na ramieniu Josie i obserwuje mnie z kciukiem w ustach. Prawie wymiotuję, kiedy porusza paluszkami, machając do mnie w ten ostrożny, charakterystyczny dla niejsposób.
Jak mam tuzostać?
Jak mam toznieść?
Zgrzytam zębami i przełykam gulę wgardle.
Muszę tylko stanąć nanogi.
Gdy tylko mi się to uda, znikamstąd.
– Dziś robię lasagne według przepisu mamy – informuje Josie. – A dzieciakom zależy na spędzeniu czasu zwujkiem.
Josie, mistrzyni wzbudzania poczucia winy. Taki powinna miećprzydomek.
– Zobaczę.
– Co innego masz do roboty? – szydzi. – I musisz jeść, Cole.
– Cole, jeść! Cole, jeść!
Serenity chichocze na widok małego jaskiniowca. Śmiech dziewczynki jest jak granat wybuchający w mojej klatcepiersiowej.
– Powinnaś nauczyć swoje dziecko mówić pełnymizdaniami.
– Wujek Cole może go tego nauczyć. Dziś wieczorem. Na kolacji – mówi, unosząc brew.
– Tak! – Brandon wyrzuca pięść w powietrze. – Wujek Cole przychodzi nakolację.
Wpatruję się wsiostrę.
– I ogarnij się. Wyglądasz jak ogrodnik. – Mruga domnie.
Niech diabli wezmą tęblondynkę.
* * *
– Nie! – Krzyk wyrywa się z moich ust, a dusza wyje zprzerażenia.
Podrywam się do pozycji siedzącej, łapiąc gwałtownie powietrze i ciężkodysząc.
Koszmar.
To był tylkokoszmar.
Gdyby to był tylkokoszmar.
Zsuwam nogi z łóżka i stawiam stopy na chłodnej, wyłożonej kafelkami podłodze, po czym zwieszam głowę. Naciskam opuszkami palców na skronie i zataczam nimi kółka, cały czas z trudem łapiąc kolejne oddechy. Wiedziałem, że przebywanie tutaj nasili koszmary. Spodziewałem siętego.
Dzisiejsza kolacja z siostrą i jej rodziną była kolejnym przypomnieniem o życiu, którego nigdy nie będęmiał.
Życiu, które prawiemiałem.
Było tak blisko, praktycznie trzymałem je już w swoichdłoniach.
Ale nie doceniłemtego.
I musiałem za tozapłacić.
To była moja cholernawina.
Podnoszę się z materaca i kieruję do lodówki, z której wyciągam dwie butelki. Zanim wracam do łóżka, otwieram jedną, a drugą stawiam na stoliku na później. Zimny płyn spływa gardłem i koi moje wnętrze, gdy dociera do żołądka. Gdyby tylko ta blond diablica mogła mnie teraz zobaczyć, z butelką w każdej dłoni o drugiej nad ranem. Usta wykrzywia mi uśmieszek, gdy pozwalam myślom odpłynąć w tymkierunku.
Callie Kingston pojawiła się wczoraj w ogrodzie Josie niczym oślepiający promień słońca. Proste jak strzała włosy, ani jednego niesfornego lśniącego kosmyka. Zabójcze krągłości podkreślone obcisłą żółtą sukienką. Perfekcyjna w każdym calu! Cała krzyczała: pieniądze i luksus! Patrz, ale niedotykaj!
Reprezentowała wszystko, czymgardzę.
Ale dzisiaj, kiedy prawie mnie staranowała, wydawała się inna. Nieobecna. Maska się jej zsunęła i odsłoniła coś zupełnie innego.
Dzikie, złote fale spływały jej po plecach, delikatnie pokręcone, jakby spędziła cały dzień na słońcu. Bez ogromnych, przesłaniających mi widok okularów mogłem ujrzeć jej oszałamiające szmaragdowe tęczówki. Dziwne tylko, że w pełni lata miała na sobie kardigan, patrząc na nią, aż sięspociłem.
Jednak to nie jej bezsprzeczna uroda sprawia, że myślę o niej teraz, w środku nocy.
W oczach kobiety dostrzegłem zmęczenie i rezygnację. Jakby widziała za dużo, doświadczyła więcej, niż powinna w swoim wieku. Była tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyła mnie, stojącego na środku ścieżki. Jakby to, co zajmowało jej głowę, całkowicie jąpochłonęło.
Znam sekrety, które czają się za zamkniętymi drzwiami bogaczy. Wiem, jak mogą zżerać od środka, aż zostanie tylko pusta skorupa. Gnijące mięso i kości dla sępów dorozdziobania.
Jaki jest twój sekret, księżniczko?
Kończę drugie piwo, burczy mi w brzuchu. Na kolację zjadłem dwa kęsy lasagne. Straciłem apetyt, bo Serenity próbowała złapać mnie za kciuk, kiedy sięgałem po koszyk z chlebem. Ta delikatna czułość wypaliła mi skórę jak żelazko do znakowania przyłożone do otwartejrany.
Nie mogłem też pozbyć się zazdrości, która przeszywała mnie za każdym razem, gdy patrzyłem na Josie i Dana. Miłość i uwielbienie, które wylewały się z ich serc, prawie mnie utopiły. Nie dlatego, że na to nie zasługiwali – moja siostra zasługuje na wszystko, co najlepsze na tym świecie – ale ja chyba też na tozasługiwałem?
Kiedyśtak.
Tylko co mipozostało?
Mój pusty żołądek znów się odzywa. Prawdopodobnie nie zasnę przez resztę nocy – zawsze tak mam po koszmarze – wsuwam zatem stopy w sneakersy i kieruję się przez podwórko do domu Josie. Wpisuję kod alarmu i przesuwam szklane drzwi. Spodziewam się, że wszyscy śpią, więc ze zdziwieniem patrzę na Josie, Dana i Lucasa, siedzących przy kuchennej wyspie.
– Postanowiłeś dołączyć do imprezy? – Dan kiwa w moją stronę kubkiem z napisem „Najlepszy tata naświecie”.
– Nie wiedziałem, że jakąśorganizujecie.
– Lucas nie może spać. – Josie całuje go w głowę. – Chyba miałkoszmar.
Chłopiec kwili i wtula nos w jejszyję.
– To jest nas dwóch. – Wskazuję na lodówkę i pytam: – Nie macie nic przeciwko, żebym cośzjadł?
– Nie krępuj się, bracie. – Dan machadłonią.
– W każdym razie – Josie kontynuuje rozmowę, którą im przerwałem – Serenity pociągnęła za sweter i wtedy zobaczyłam na jej ręku siniaki.
– Siniaki? – Dan przechylagłowę.
– Jakby ktoś ją zbyt mocno złapał. – Josie przesuwa palcem wskazującym od ramienia dołokcia.
– Co cipowiedziała?
– Skłamała, że Paul był zbyt brutalny podczas seksu. – Josie przewracaoczami.
– Może to prawda? – Dan wzrusza ramionami. – Paul od jakiegoś czasu nie narzeka na brak seksu. Może między nimi wszystko wróciło donormy.
Zamierzam wziąć swój talerz z zimną lasagne i udać się z powrotem do domku przy basenie, wymknąć się z tej kuchni, zanim ktokolwiek zauważy, żezniknąłem.
– Cole, usiądź. Mówimy o twojej nowej znajomej znaprzeciwka.
– Nie przepadam za plotkami, Josie. – Tłumięjęk.
– To nie plotki. Callie to moja najlepsza przyjaciółka i martwię się o nią. – Wysuwa stołek obok siebie. – Przydałaby mi się bezstronnaopinia.
Wzdycham ciężko, siadam na wskazanym stołku i pakuję widelec z lasagne doust.
– Sądzę, że mąż Callie ją bije. – Głos Josie staje sięcichszy.
Przestaję rzuć i natychmiast wracam myślami do naszego wcześniejszego spotkania. Kobieta uchylała się za każdym razem, gdy wykonywałem gwałtowniejszyruch.
Tak jakby sięspodziewała…
Tak jakby była przyzwyczajona do tego, że ktoś podnosi na niąrękę.
To nie mójproblem.
– Siniaki nie muszą wcale oznaczać, że jest maltretowana. – Wkładam kolejny kęs do ust.
– Nigdy nie widziałem, by Paul wybuchał gniewem. Zawsze jest opanowany. – Dan miprzytakuje.
– Właśnie tacy są najbardziej podejrzani. – Josie kręci głową, kołysząc Lucasa. – Ci, po których nigdy byś się czegoś takiego nie spodziewał. Nie widziałeś jej ramienia. Coś jest nie w porządku. Intuicja mi tomówi.
– A wcześniej widziałaś siniaki na jejciele?
Dlaczego w tobrnę?
– Nie. Ale dziwne, że zawsze jest tak zakryta. Gdybym miała takie ciało jak ona, niezniszczone przez czwórkę dzieci, obnosiłabym się z nimwszędzie.
– Zapytasz ją o to kiedyś? Ja nie mogę zadać takiego pytania Paulowi. – Danchichocze.
– Nie powie prawdy. Dziś skłamała mi prosto w twarz. – Josie zaciskausta.
– Nic nie możesz zrobić, dopóki ona nie zechce wtajemniczyć cię w swoje sprawy. – Wycieram usta serwetką i rzucam ją na talerz. – Rodzina Penny była gotowa na wszystko, byle tylko ukryć to, co mogłoby zszargać imreputację.
– Przykro mi, że musiałeś przez to przechodzić. – Dłoń Josie zaciska się namojej.
– To nie twoja wina. – Kręcęgłową.
Wyłączniemoja.
Odsuwam się od stołu i zanoszę talerz dozlewu.
– Czuję, jakby to była moja wina – mówi.
Obracam głowę, by zerknąć na siostrę, zmieszanie rysuje się na mojejtwarzy.
– Nie było mnie przy tobie. Boli mnie, że musiałeś znosić tosam.
– Cieszę się, że byłem sam. Cieszę się, że mama i tata tego nie widzieli. – Żal ściska miserce.
Dan przytakuje, jakby rozumiał, ale nie ma zielonego pojęcia. Miły facet, który nigdy nie zaznał w życiucierpienia.
Takiego, które unicestwiaradość.
Niszczy każdy, nawet najmniejszy przejawnadziei.
Gasi słońce nawieczność.
Zmierzając do drzwi, patrzę przez ramię, jak Josie całuje Lucasa w głowę, a Dan kojąco masuje muplecy.
Rodzina.
Jeszcze jedno spojrzenie, by ból osiągnął swojemaksimum.
To, co pozostało
Copyright © Kristen Granata
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the translation by Marcin A. Dobkowski
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Tytuł oryginału: What's Left of Me
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2024r.
książka ISBN 978-83-7995-657-9
ebook ISBN 978-83-7995-658-6
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Tłumaczenie: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Joanna Błakita
Korekta: Paulina Kalinowska
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książkę i ebook najtaniej kupisz na: www.MadBooks.pl