Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
158 osób interesuje się tą książką
Wesele po włosku, czyli miłość, sekrety i… intrygi
Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?
Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.
Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marta Jednachowska
Toskański ślub
Dla mamy,
w podziękowaniu za obudzenie
we mnie pasji do pisania
– Nie rozumiem tego całego pomysłu. – Głos Michała wyrwał mnie z drzemki.
Otworzyłam oczy zdezorientowana. Nadal byliśmy na autostradzie. Zegarek pokazywał 3.30. Potrzebowałam paru sekund, żeby sobie przypomnieć, dlaczego jestem o tak dziwnej porze w samochodzie.
– Chyba przysnęłam. Co mówiłeś?
Michał spojrzał na mnie z dezaprobatą znad kierownicy.
– To ja powinienem spać. Idę dzisiaj do pracy, a ty jedziesz na tydzień odpoczynku.
– Oj, czepiasz się. Przecież mówiłam, że mogę jechać na lotnisko pociągiem. To miały być tylko dwie przesiadki. Ale chciałeś mnie odwieźć.
– Nie będziesz się pałętać po nocy po jakichś dworcach. Szczególnie że na lotnisko nie możesz zabrać ze sobą gazu pieprzowego. Nie ma mowy.
– Mówiłam, że mogę prowadzić.
– To jest mój samochód, nie lubisz go. Zresztą… – Zawiesił głos. – Zupełnie nie o to chodzi. Po prostu nie rozumiem tego wszystkiego. Dlaczego nie mogę lecieć z tobą?
– Już parę razy o tym rozmawialiśmy. Para młoda tak sobie to wymyśliła. Tylko oni, świadkowie bez partnerów i dwoje ich najbliższych przyjaciół, również w pojedynkę. Mały, sześcioosobowy wyjazd na ślub do Toskanii.
– To jest jakiś nonsens. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Zawsze zaprasza się pary.
– Ale oni chcieli inaczej. Wyjątkowo, niesamowicie, niepowtarzalnie, a przede wszystkim według ich pomysłu. Trzeba to uszanować. Takie bardzo wyjątkowe wesele. Nie ma o co się obrażać.
– Tak, wyjątkowo, niesamowicie, niepowtarzalnie, ale przede wszystkim nieakceptowalnie dla nikogo. A jeszcze musisz sobie zapłacić za cały wyjazd, prawie o tym zapomniałem. Rzeczywiście wspaniały pomysł.
– Oj, przestań, jesteś okropny – powiedziałam, chociaż myślałam trochę jak on.
Mnie też nie podobał się pomysł wyjazdu na drugi koniec Europy z nieznajomymi. Wolałabym wydać te pieniądze, zresztą niemałe, bo wynajęty apartament tani nie był, na jakąś wspólną podróż z Michałem. Nie oszukujmy się, byłam świadkową, ale poza parą młodą nie znałam nikogo. Nawet ze świadkiem rozmawiałam tylko raz i tylko przez telefon. Nie lubiłam otaczać się obcymi ludzi. Szczególnie że parę dni wcześniej pani młoda poinformowała mnie, że muszę spać w jednym pokoju z jej przyjaciółką ze studiów Sarą, której nigdy w życiu nie widziałam, bo dziewczyna nie pofatygowała się nawet na wieczór panieński. Już wtedy mnie to zdziwiło. Kiedy Monika podała mi jej numer telefonu i napisałam wszystko o wieczorze panieńskim, Sara odpisała jedynie krótko, że nie przyjdzie. Nie wysiliła się na żadne wyjaśnienia.
Przez to dziwne zachowanie tym bardziej nie podobał mi się pomysł dzielenia z nią pokoju. Podobno tak musiało być, bo nie dało się inaczej zarezerwować noclegów, a parze młodej bardzo zależało, żebyśmy wszyscy spali w jednym apartamencie. Wspaniale, szkoda tylko, że nie zadbali, żebyśmy się wcześniej poznali. Byłoby zdecydowanie łatwiej i lepiej.
Nie powiedziałam o wszystkich moich wątpliwościach Michałowi. Wtedy tym bardziej by nie chciał, żebym poleciała. Wystarczyło, że od ponad dwóch miesięcy, od kiedy dowiedział się, że nie może lecieć z nami, ciągle marudził i nie dawał mi spokoju.
– Nie będziesz za mną tęsknić? – Spojrzał znacząco. – Ślub to takie romantyczne wydarzenie, powinniśmy być razem w takiej chwili.
– Spróbuję jakoś dać radę.
Ledwo powstrzymałam się przed wypomnieniem mu, że jeśli tak bardzo ceni sobie romantyczność, to mógł mi się oświadczyć. W końcu byliśmy razem sześć lat. Wiele razy mówił mi, jak bardzo marzy o romantycznym ślubie i typowo polskim, tradycyjnym weselu. Na razie na mówieniu się skończyło.
Kiedy usiadłam przy oknie w samolocie, powoli zaczynało świtać. Nie mogłam doczekać się tego lotu. Uwielbiałam tę formę transportu, a wizja wschodu słońca nad Alpami przyprawiała mnie o szybsze bicie serca. Trzymałam telefon kurczowo w ręce, żeby móc robić zdjęcia. Tuż przed włączeniem trybu samolotowego dostałam jeszcze SMS od Michała.
Baw się dobrze, Kochanie. Tylko proszę się nie oglądać za żadnymi Włochami! Ja się o wszystkim dowiem, mam umowę z panną młodą! Kocham Cię i czekam na Ciebie.
Uśmiechnęłam się do ekranu. Jeśli miałam takiego Michała, na pewno nie obchodzili mnie żadni Włosi.
***
Dochodziło południe. Wylądowałam w Toskanii trzy godziny przed parą młodą i resztą uczestników uroczystości, więc zdążyłam przejść się po pustych o poranku ulicach Pizy i wypić prawdziwą włoską kawę. Mocną i dającą energię do życia. Potem wróciłam na lotnisko. Zobaczyłam ich już z daleka, pomachałam. Nareszcie wylądowali. Tylko ja przyleciałam z Polski i teraz czekałam na pozostałych. Oni przylecieli do Pizy razem. Wszyscy mieszkali blisko siebie w Niemczech, w Saksonii. Też kiedyś mieszkałam w Dreźnie, tam gdzie Monika. Chodziłyśmy razem do szkoły. Dopiero po trzecim roku studiów postanowiłam wrócić do Polski. Ze wszystkich moich niemieckich znajomych utrzymywałam kontakt tylko z Moniką. Była moją przyjaciółką, ale zaskoczyło mnie, kiedy poprosiła, żebym została jej świadkową.
Dzięki temu miałam niecodzienną okazję odwiedzić Włochy. Uwielbiam Toskanię i byłam tu już nie raz. W czasie dzisiejszego samotnego spaceru zdołałam sobie przypomnieć, jak bardzo lubię atmosferę tego miejsca. Wąskie włoskie uliczki, szalonych kierowców, kawę i rogalika na śniadanie. To wszystko miało swój niezwykły, magiczny urok. Uliczki Pizy, zwykle głośne i tłoczne, teraz, wczesnym rankiem we wtorek, były puste i ciche. Wydawały się jak z innego świata. Spacerowałam i nawet nie zauważyłam, kiedy minęły te trzy godziny. Musiałam szybko wracać na lotnisko.
Byłam ciekawa, czy reszta uczestników uroczystości również doceni uroki tego regionu. Monika była kiedyś w Toskanii z rodzicami. Było to ponad dziesięć lat temu, ale nadal pamiętała, jak bardzo ją to miejsce zauroczyło, i z tego właśnie powodu postanowiła tutaj powiedzieć „tak” Lukasowi. W pierwszej wersji marzyli o ślubie na Lazurowym Wybrzeżu we Francji, gdzie spędzili przed rokiem swoje wspólne wymarzone wakacje. Niestety francuskie prawo im na to nie pozwoliło. Nikt z nich nie miał stałego miejsca zamieszkania na terenie Francji, więc ślub nie mógł się tam odbyć. Kolejnym magicznym miejscem na mapie Europy była właśnie Toskania i stąd wziął się pomysł na ślub w Certaldo Alto.
– Ewa! – Monika rzuciła mi się na szyję. – Tak się cieszę, że jesteś. Czy nie uważasz, że to niesamowite, że tu jesteśmy?
– To prawda. – Uśmiechnęłam się szczerze. Mimo wszystko cieszyłam się ze szczęścia przyjaciółki. – Kiedy ostatnio byłyśmy razem we Włoszech, miałyśmy po piętnaście lat.
– Tak, a nauczycielki przetrzepywały nam pokoje. Mam nadzieję, że teraz nie będzie tak dziwacznie.
Roześmiałyśmy się obie. Na zielonej szkole w Rzymie nasza znienawidzona nauczycielka historii ubzdurała sobie, że Monika na pewno ukryła gdzieś alkohol i przetrzepała jej wszystkie rzeczy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Monika była w tamtych czasach zatwardziałą abstynentką i prędzej w jej walizce mogłyby się znaleźć notatki z matematyki niż butelka alkoholu. Było to dla nas kultowym wspomnieniem, do którego często wracałyśmy.
Lukas przytulił mnie na powitanie, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Już się baliśmy, że nie przyjdziesz po nas na lotnisko i będziemy musieli cię szukać w Pizie. A biorąc pod uwagę to, że ty byłaś tu już trzy razy, a my jeszcze nigdy, mielibyśmy małe szanse – żartował.
– Piza nie jest moim ulubionym miejscem w Toskanii. Jeśli zostawicie mnie w San Gimignano albo w Volterze, to istnieje taka możliwość, że się przed wami schowam, bo będę chciała tam zostać jak najdłużej. Nie będę chciała wracać do naszej chłodnej i nieprzyjemnej części Europy. W Pizie raczej nie macie się czego obawiać, aż tak jej nie kocham.
Z resztą wycieczki przywitałam się mniej serdecznie. Wysoki chłopak przy kości i w okularach miał na imię Nick i okazał się być świadkiem, z którym już wymieniłam parę zdań przez telefon związanych z organizacją ślubu. W końcu udało mi się poznać też Sarę, przyjaciółkę Moniki, która nie pojawiła się na wieczorze panieńskim, bo rozchorował jej się chłopak. Dla mnie była to dość dziwna wymówka, ale Monika twierdziła, że Sara jest bardzo związana ze swoim partnerem i dlatego nie chce go zostawiać samego, pomimo że to było jedynie przeziębienie. Tego wszystkiego dowiedziałam się w trakcie wieczoru panieńskiego, kiedy Monika przyznała, że wie, co się będzie działo w trakcie imprezy, bo Sara jej to zdradziła przez telefon. Tyle wystarczyło, żebym przestała lubić tę dziewczynę, nie mając nawet okazji się z nią spotkać. Starałam się ukryć głęboko niechęć i przywitać się z nią bez uprzedzeń. Sara była niezwykle wysoką brunetką i pomimo mojego metra siedemdziesięciu wzrostu przewyższała mnie o głowę. Uśmiechała się miło, nawet za miło. Tak samo jak Monika, była nauczycielką nauczania początkowego i miałam wrażenie, że patrzy na mnie jak na dziecko z pierwszej klasy. Pomimo to uśmiechnęłam się serdecznie, a przynajmniej miałam nadzieję, że taki wyraz przybrała moja twarz.
– A gdzie twój przyjaciel? – zwróciłam się do Lukasa. Jednej osoby mi brakowało.
– Johann doleci dopiero jutro. Monika nic ci nie mówiła?
– Nie, chyba zapomniała.
– Do końca nie wiedział, czy uda mu się z nami polecieć. Kiedy się okazało, że jednak poleci, to nie było już miejsc na nasz lot. Następny lot z Niemiec do Pizy jest dopiero jutro. Niestety nie z Lipska, a z Monachium. Dla Johanna to żaden problem, bo ma tam rodzinę. Przenocuje u niej i dołączy do nas jutro. Wy, dziewczyny, spędzicie trochę czasu we trzy, a my z Nickiem skoczymy rano do Pizy go odebrać.
Myślałam, że jeśli nikt oprócz mnie nie widział Pizy, to zaraz z lotniska pójdziemy przejść się po mieście. Cieszyłam się nawet, że będę mogła być ich przewodnikiem. Oni mieli na to inny pomysł, udali się natychmiast na parkingi przy lotnisku. Wynajęliśmy dwa wcześniej zamówione samochody i sprawdziliśmy trasę.
– Nie chcecie zobaczyć miasta? – zapytałam, kiedy schowaliśmy walizki do bagażnika. – Możemy samochody zostawić tutaj i pójść na piechotę zwiedzić starówkę. To tylko dwa kilometry. Nie ma sensu jechać autem i szukać miejsca parkingowego.
– Na piechotę? Dwa kilometry? – obruszyła się Sara.
Zaskoczyła mnie jej niechęć.
– Jesteśmy zmęczeni po locie. Nikt nie będzie teraz przemierzał jakichś ogromnych odległości. Zresztą ja przyjechałam tu, żeby odpocząć, a nie uganiać się po jakichś miastach.
Myślałam, że przyjechałaś na ślub przyjaciółki – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Nie skomentowałam jej wypowiedzi. Nie chcieli zobaczyć miasta, to ich strata. Cieszyłam się, że przyleciałam trzy godziny przed nimi i zdążyłam nacieszyć się już atmosferą tego miejsca.
– Monika i ja będziemy jeździć jednym samochodem. A wasza czwórka drugim – oznajmił Lukas, udając, że między mną a Sarą nie było wymiany zdań. – Tak będzie dla wszystkich wygodniej. My mamy tu dużo spraw do załatwienia i nie wszędzie musicie nam towarzyszyć.
Chyba nie tylko mnie ten pomysł nie przypadł do gustu. Wszystko dobrze i pięknie, jednak my się nie znaliśmy, a para młoda, która nas łączyła, już na samym początku wycieczki zaczęła się od nas izolować. Sara patrzyła to na Monikę, to na Lukasa, nie kryjąc poirytowania.
– No dobrze, gołąbeczki – powiedział Nick, zanim zdążyła się odezwać. – Nie będziemy wam przeszkadzać. Wiemy przecież, że musicie sobie pogruchać. Chodźcie, dziewczyny, pojedziemy spokojnie za naszą zakochaną parą.
Wsiedliśmy do małego fiata 500. Kiedy wytoczyliśmy się na ulice Pizy, silnik wył zdecydowanie za głośno. Miałam wrażenie, że już przy obciążeniu trzech osób miał trudności z ruszeniem. Zastanawiałam się, jak to będzie na toskańskich serpentynach, kiedy dołączy do nas jeszcze Johann. Obawiałam się, że może skończyć się tak, że zaczniemy się staczać do tyłu, próbując podjechać pod górkę. Nie wydawało mi się to tak mało prawdopodobne.
– Nie rozumiem, po co nam dzisiaj dwa samochody – odezwała się Sara, kiedy tylko wyjechaliśmy z Pizy.
– Do jednego byśmy się nie zmieścili… – zaczął ostrożnie Nick.
– Jutro, jak dołączy do nas Johann, to nie, ale dzisiaj, uważam, że wynajęcie dwóch samochodów jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Na ten jeden dzień wystarczyłby jeden pojazd. Oszczędzilibyśmy ponad pięćdziesiąt euro.
– Myślę, że z bagażami i w pięć osób raczej nie zmieścilibyśmy się do fiata pięćset – roześmiałam się.
– A ja myślę, że tak – ucięła krótko Sara.
Nie odezwałam się więcej. Cała ta sytuacja wydawała mi się absurdalna. Żeby robić problem z powodu kilkudziesięciu dodatkowych euro… Samochody zostały wynajęte dawno, kiedy nie było jeszcze wiadomo, że Johann doleci do nas dopiero dzień później. Nawet mnie, chociaż nie zarabiałam w euro, nie robiło to aż tak dużej różnicy. W końcu pięćdziesiąt euro podzielone na kilka osób to nie była jakaś zawrotna suma.
Większość drogi spędziliśmy w milczeniu. Nie kleiła nam się rozmowa. Odzywaliśmy się jedynie wtedy, kiedy mijaliśmy piękne krajobrazy albo kiedy Nick tłumaczył Sarze, jak się jeździ po włoskich rondach. Wymieniliśmy się podstawowymi informacjami, które zapewne i tak już każdy z nas usłyszał od Moniki i Lukasa. Nicolas był ratownikiem medycznym i nauczycielem pierwszej pomocy, Sara nauczycielką nauczania początkowego, ja laborantką w laboratorium weterynaryjnym. Nie mieliśmy za dużo wspólnych tematów, nawet tych zawodowych. Wyjazd zapowiadał się dziwnie.
Wyjazd zaczął się tak dziwnie, jak się spodziewałam. Pomimo zmęczenia po locie reszta uczestników podróży chciała mnie jeszcze zmusić do spaceru po Pizie. Zupełnie tego nie rozumiałam. Miasto jak miasto, mnóstwo turystów i parę znanych budynków. Tłumów nigdy nie lubiłam, a architektura mnie nie obchodziła. Gdyby jeszcze był z nami Fabian, to zaszylibyśmy się razem w jakiejś kawiarence i przeczekali ich zwiedzanie. Wtedy by mi to nie przeszkadzało. Ale on nie mógł z nami lecieć. Co za nonsens! Bez Fabiana nie miałam najmniejszej ochoty włóczyć się po jakimś nudnym mieście. Na szczęście nikt ze mną nie dyskutował i pojechaliśmy od razu do apartamentu.
Ewa, polska przyjaciółka i świadkowa Moniki, wydawała się na pierwszy rzut oka całkiem w porządku, ale i tak nie chciałam dzielić z nią pokoju. Jednak gdybym się na to nie zgodziła, musielibyśmy wynająć jeszcze jeden apartament i wtedy byłoby dla wszystkich drożej. Zresztą i tak uważam, że obciążenie nas, gości, kosztami wyżywienia, noclegu, wynajęcia samochodów i opłatą za przelot było świństwem. Albo się kogoś zaprasza i opłaca za niego cały wyjazd, albo się go nie zaprasza. I jeszcze ten podział samochodów! Już pierwszego dnia para młoda postanowiła odizolować się od nas.
Po półtoragodzinnej jeździe, podczas której przez większość czasu milczeliśmy, a ja wymieniałam wiadomości z Fabianem, dotarliśmy na miejsce. Zjechaliśmy z głównej drogi i tłukliśmy się około kilometra szutrówką poprzez gaje oliwne, obok stoków porośniętych winoroślami. W końcu musiałam przyznać, że tutaj, bez tłumów i ciasnych uliczek, było całkiem klimatycznie. Apartament okazał się bardzo ładny. Był to oddzielny dom z żółtawopomarańczowej cegły, typowej dla tego regionu. Z jego tarasu rozciągał się piękny widok na toskańskie wzgórza. Samo wnętrze było trochę ciasne i ciemne, ale widok z okien wynagradzał wszystko. Najważniejsze było to, że oprócz budynku, w którym znajdował się nasz apartament, i domu właściciela w najbliższym otoczeniu nie było żadnych innych zabudowań.
– Co mamy zaplanowane na kolejne dni? – zapytała Ewa, kiedy wnieśliśmy bagaże.
– Jutro będzie luźny dzień. Chłopaki pojadą po Johanna do Pizy, a w tym czasie ja pojadę na próbną fryzurę i makijaż na przedmieścia Florencji. Pierwotnie Alina, makijażystka, miała mnie malować jutro w swoim salonie, w centrum miasta, ale sama uznała, że stracę niepotrzebnie mnóstwo czasu i pieniędzy, szukając parkingu w środku Florencji, a jej nie robi różnicy, gdzie pracuje. Zaproponowała, że może się ze mną spotkać na przedmieściach, w salonie jej znajomej. To bardzo miło ze strony Aliny, że tak dba o klienta. Ty i Sara w tym czasie możecie trochę odpocząć lub udać się na spacer po okolicy.
– Nie chcesz, żebyśmy pojechały z tobą? – zdziwiłam się.
– Myślę, że będziecie się nudziły. Zresztą nie wiem, jak wygląda salon fryzjerski znajomej Aliny, i nie wiem, czy będziecie mogły tam wejść.
– Jak uważasz – mruknęłam pod nosem. Nie byłam pewna, czy w ogóle mnie słyszała.
– No dobrze, ale to nie zajmie nam całego dnia. I co dalej? – Ewa nie skomentowała dziwnej wypowiedzi panny młodej.
– Zobaczymy, jak to wyjdzie czasowo. Pewnie spotkamy się w apartamencie, ugotujemy coś do jedzenia, a potem pojedziemy na spacer do Volterry.
– To dobry pomysł, Volterra to piękne miejsce – powiedziała optymistycznie Ewa.
Nie rozumiałam jej entuzjazmu. Z tego, co mówiła wcześniej, wynikało, że była już w Toskanii trzy razy i wszystko tu widziała. Więc na co się tak cieszyła?
– W czwartek mamy spotkanie z panem Heinzem, organizatorem i tłumaczem przysięgłym naszego ślubu. Spotykamy się z nim w Certaldo, tam gdzie ma się odbyć ceremonia – uzupełnił Lukas.
– Tam będziemy musieli załatwić parę spraw w urzędzie. Nie wiem, czy to będzie dla was ciekawe. To tylko biurokracja. Wydaje mi się, że nie opłaca wam się z nami jechać – mówiła beztrosko Monika, a ja coraz bardziej się zastanawiałam, o co w tym wszystkim chodzi.
Jak i tak chcą robić wszystko bez nas, to równie dobrze mogliśmy przylecieć dopiero w dniu ślubu. Nikt jednak tego na razie nie komentował.
– Po załatwieniu niezbędnych formalności ja i Lukas przejdziemy się z panem Heinzem po Certaldo. Zależy mu, żeby pokazać nam miejsce ceremonii. Myślę, że nie zajmie to za dużo czasu, więc wieczorem możemy w szóstkę gdzieś pojechać. W piątek planujemy kolejny luźniejszy dzień, jeżeli nie wypadnie nic dodatkowego. W sobotę, wiadomo, jest ślub. Ceremonia jest o szesnastej. Po niej ja i Lukas jedziemy z fotografem robić zdjęcia. Później, zapewne kiedy będzie już ciemno, spotykamy się na uroczystej kolacji u nas w hotelu, do którego przeniesiemy się w dniu ślubu.
– Przenosimy się do drugiego hotelu? – wtrącił Nick.
– Wy nie. Tylko ja i Monika. Na noc poślubną i resztę naszego wyjazdu mamy zarezerwowany ekskluzywny hotel, niedaleko stąd.
– A, czyli my nie jesteśmy dla was wystarczająco ważni na ekskluzywny hotel? – zażartował świadek, lecz nie byłam do końca przekonana, czy był to żart.
– Chcieliśmy wam oszczędzić kosztów. Ten hotel jest bardzo drogi. Zresztą nie ma sensu przenosić się tylko na jedną noc. W niedzielę rano kończą się wasze toskańskie wakacje. Na tę jedną noc zostaniecie we czwórkę w tym apartamencie. Co wy na to? – zapytał retorycznie Lukas.
Zależy, czy do tej pory się nie pozabijamy – pomyślałam sarkastycznie. Świetnie, po prostu, świetnie. Czyli zostawią nas jeszcze na ostatni wieczór. Przecież to jakiś żart. Po co oni ciągnęli nas wszystkich ze sobą do Toskanii? My zupełnie nie jesteśmy im tu potrzebni. Mam wrażenie, że będziemy tylko przeszkadzać w tym ich cudownie zaplanowanym pobycie.
Nikt nie skomentował planów Moniki i Lukasa. Wszyscy rzucili się do rozpakowywania rzeczy.
Nie towarzyszyłam im, usiadłam na leżaku na tarasie z widokiem na wzgórza Toskanii. Najchętniej przez te pięć dni, które mamy tu być, nie ruszyłabym się z tego miejsca. Para młoda i świadkowie mieli jednak inne plany. Raz po raz dobiegały mnie strzępy rozmów o tym, co jeszcze chcieliby w czasie pobytu zwiedzić. Chyba zapomnieli, że jesteśmy w Toskanii tylko pięć dni, a nie miesiąc. Nie miałam ochoty tego słuchać, więc zadzwoniłam do Fabiana. Byłam jeszcze w trakcie rozmowy, kiedy Monika szepnęła mi, że ona z Lukasem i Nickiem jadą na zakupy do oddalonego o kilkanaście kilometrów San Gimignano. Ewa została ze mną i również rozmawiała przez telefon. Domyśliłam się, że ze swoim chłopakiem. O ile mnie pamięć nie myli, ma na imię Michael. Nie mogłam usłyszeć, jak się do niego zwraca, bo mówiła po polsku. Uważałam, że było to trochę nietaktowne i nawet jeśli Michael nie mówi po niemiecku, to przy nas powinna z nim rozmawiać po angielsku, żebyśmy nie czuli się źle. Przecież ona mogła mówić o nas, co tylko chciała!
Po dziesięciu minutach zakończyła rozmowę w tym świszcząco-szeleszczącym języku. Nie przysiadła się do mnie na drugi leżak. Nadal siedziała przy stole i stamtąd obserwowała widok. Nie wytrzymałam i podeszłam do niej.
– Pięknie tutaj – powiedziała rozmarzona, kiedy tylko stanęłam obok.
– To prawda – przyznałam. – Pięknie, ale nie uważasz, że wystarczyłaby druga strona Niemiec? Czy Przedgórze Alpejskie nie jest wystarczająco piękne?
– Oczywiście, że jest. – Spojrzała na mnie zaskoczona. – Nie do końca rozumiem, o co ci chodzi. Alpy byłyby dobre, ale Toskania jest lepsza. W każdym razie dla nich bardziej romantyczna.
– Chodzi mi o to, że para młoda mogła wybrać jakieś miejsce bliżej domu, tak dla wszystkich byłoby taniej. Nie musiało to być od razu południe Europy, z którym żadne z nich nie ma związku.
– To wymarzone miejsce pary młodej… – weszła mi w słowo.
– Jak może być wymarzone, jeśli pan młody nawet tu nie był – przerwałam jej. – Monika była tu kiedyś, jeszcze w czasach szkolnych, i tyle. Równie dobrze mogliśmy pojechać w niemieckie góry albo nad morze. Byłoby taniej, mniej męcząco i lepiej.
– Nie rozumiem… – powtórzyła Ewa.
– Po prostu nie widzę powodu, dla którego nas tu ściągnęli. To, że ty tutaj jesteś, jeszcze rozumiem, jesteś świadkową. Ale ja i Johann? Przecież my wszyscy się nawet nie znamy. Już w samochodzie nie mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać.
– Przyjechaliśmy tu dla Moniki i Lukasa. Nikt nas nie zmuszał.
– Mogliby chociaż trochę zważać na nasz komfort. Dlaczego nie mogliśmy przyjechać z partnerami? Przecież i tak wszystko opłacamy sami. – Nie odpuszczałam.
Ewa mnie nie rozumiała, a dla mnie tego wszystkiego było za wiele. Musiałam się z kimś tym podzielić.
– Mojemu Michałowi i mnie też to nie do końca pasowało – przyznała w końcu.
– A ten podział samochodów? I te ich plany, które praktycznie nas nie uwzględniają? Nawet ty i Nick, jako świadkowie, równie dobrze moglibyście przyjechać jedynie na ceremonię. Wcześniej nie jesteście im do niczego potrzebni.
Ewa nie odpowiedziała od razu, patrzyła na rozciągające się przed nami pasma wzgórz i intensywnie myślała.
– Wydaje mi się, że trochę przesadzasz – odezwała się po chwili. – Chociaż po części masz rację, ja również uważam, że mogliby nas bardziej zaangażować. W końcu jesteśmy tu dla nich. Ja bardzo żałuję, że Monika nie chce nas jutro zabrać ze sobą do fryzjera i wizażystki. Chętnie bym jej doradziła i przeżywała te emocje razem z nią.
– O to właśnie mi chodzi! Jeśli już nas tu zaciągnęli, to powinni spędzać z nami czas. Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć Monice, ale wiesz, jaka ona jest, zaraz się obrazi.
Ewa nie odpowiedziała. Wydawało mi się, że też jest niezadowolona z wyjazdu, ale nie tak bardzo jak ja.
– Bardzo się zdziwiłam, kiedy dwa miesiące temu Monika do mnie zadzwoniła i oznajmiła mi, że bardzo by chciała, żebym z nią pojechała na jej ślubny wyjazd. Ostatnio nie miałyśmy za wiele kontaktu. Właściwie po skończeniu studiów nie miałyśmy kontaktu wcale. Nie spodziewałam się, że nasza dawna przyjaźń tyle dla niej znaczy. Czasami można się zdziwić.
– Dowiedziałaś się o tym wyjeździe dopiero dwa miesiące temu? – zapytała Ewa.
– Wy dowiedzieliście się wcześniej? Z tego, co mi wiadomo, to był bardzo spontaniczny pomysł.
– Spontaniczny owszem, ale nie aż tak – mruknęła pod nosem.
Nie zdążyłam pociągnąć jej za język, bo na podjazd wjechał samochód z parą młodą i świadkiem. Już wrócili z zakupami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Toskański ślub
ISBN: 978-83-8373-497-2
© Marta Jednachowska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Angelika Kotowska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek