Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom historii Josselin i Deana z Zyskując nadzieję.
Joss przeżyła trudne chwile i próbuje stanąć na nogi. Na szczęście Dean jest przy niej i dziewczyna może na nim polegać. Jednak chłopak ma przed nią wiele tajemnic, a ona jeszcze nie wie, że niektóre z nich dotyczą jej.
Joss i Dean wychodzą na imprezę, na której ktoś dosypuje dziewczynie do drinka narkotyki. Joss trafia do szpitala. W ten sposób Dean dowiaduje się o jej chorobie. Chłopak w pierwszej chwili nie potrafi się z tym uporać. Dziewczyna wkrótce spotyka go pijanego w barze.
Ich relacja zupełnie się zmienia. Czy Dean będzie w stanie pogodzić się z chorobą Joss? Czy jej nie opuści, tym samym udowadniając, jak wiele dla niego znaczy? Czy dziewczyna wybaczy mu to, co zrobił w przeszłości? Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 415
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Lily Madaleine
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Joanna Malinowska
Joanna Boguszewska
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-582-3
Dni przerodzone w sny
Płaczę, ale po raz pierwszy czuję swobodę podczas tego. Nie boję, że ktoś mnie nakryje albo ukarze.
Łzy często są powodem smutku, tak jak teraz w moim przypadku, ale pozwalają na wyrzucenie z siebie wszystkich złych emocji. Pozwalają nabrać dystansu i dodają siły na kolejne działania.
Jednak z nadmiaru tych emocji zaczynam czuć narastającą furię, przez co podnoszę głowę. Zaciskam zęby i zaczynam uderzać Deana w klatę, dłońmi zaciśniętymi w pięści. Chłopak prostuje się, co daje mi więcej przestrzeni, bym mogła się wyżyć.
Napieram na Deana przez kolejne parę minut.
Otrząsam się dopiero wtedy, kiedy podnoszę wzrok i nie widzę na jego twarzy bólu. Pozwala mi się wyżyć, nie broniąc się w żaden sposób, a ja to wykorzystuję. Nie przestaję go uderzać, a łzy spływające po moich policzkach kapią na nasze ubrania.
Zaczynam bardziej szlochać, co wywołuje we mnie zmęczenie. Opadam na jego pierś i wzdycham. Gdy Dean zdaje sobie sprawę z końca moich tortur, oplata mnie ramionami i przyciąga do siebie. Czuję, że strach powoli ze mnie ulatuje, a zastępuje go poczucie winy. Wydaje mi się, jakby nie było w tym momencie odwrotu, jakbym już nigdy nie mogła znów zaznać szczęścia, ulgi, beztroski.
Każdy z nas ma czasem gorszy okres, ale wyjdziesz z niego.
Przypominam sobie nagle słowa mamy. Byłam wtedy po zerwaniu z Zackiem i bałam się, że już na zawsze zostanę sama, przez co przez miesiąc nie wychodziłam z domu.
Musisz na nowo odnaleźć siebie, słonko. Jesteś jeszcze młoda, cały świat stoi przed tobą otworem. Piękne widoki, cudowne wycieczki, wspaniali ludzie… To wszystko gdzieś tam na ciebie czeka.
– Przepraszam… – szepczę, a Dean w odpowiedzi całuje mnie w czubek głowy, cały się spinając.
Siedzimy w ciszy na podłodze w salonie, nie zmieniając pozycji. Domyślam się, że może być mu niewygodnie i zimno, ale nie jestem w stanie się od niego odsunąć. Jeszcze nie. Potrzebuję jeszcze chwilki.
Moje serce cały czas wykonuje zbyt dużo uderzeń na minutę i nie jestem pewna, z jakiego powodu. Czy ze względu na obecność Deana, czy przez sytuację sprzed chwili? A może z obydwu? Moje oczy pozostają zamknięte, ale łzy znajdują sposób, by się z nich wydostać. Czuję, jak mokra ciecz spływa po mojej twarzy, dłoniach, jego koszulce. Jest wszędzie.
Czuję się… złamana. Upokorzona. Czuję się goła. Czuję się tak, jakby Dean poznał wszystkie moje tajemnice. Czuję się obnażona. Czuję, że będę żałować tego, co się teraz dzieje.
Dźwięk zegara, który dobiega z dołu od sąsiadów, wybija nas oboje z transu. Czuję, jak Dean nieznacznie się porusza, ale nie zmniejsza swojego uchwytu. Przełykam ślinę i ciągle płacząc, staram się wymówić jakieś słowa.
– Prze… prze-praszam – szepczę ponownie i opieram się o jego tors.
Dean przykłada swoje czoło do tyłu mojej głowy i czuję, jak delikatnie nią potrząsa. Nabieram oddechu i staram się uspokoić. Nie wiem, jak długo to trwa, ale w końcu czuję, że mój oddech się uspokaja.
Po jakimś czasie wyczuwam ruch, podnoszę oczy i przez przymknięte zauważam wirującą wokół mnie przestrzeń. Owijam ramiona mocniej wokół szyi Deana.
– Prze…
– Ciii. – Chłopak przykłada mi palec do ust, przez co się przymykam. – Rachel jest w mieszkaniu.
Szlag. Całkiem o niej zapomniałam. Po chwili czuję, że leżę na materacu, a ciepło Deana ulatuje. Robi mi się zimno, przez co zwijam się w kulkę.
– Hmm… – mruczę cokolwiek, ale to pomaga, bo z powrotem zaczynam czuć jego ciało.
Dean siada na łóżku i bierze mnie na powrót w ramiona, przyciągając do swojego boku. Kładę się przy nim, zwinięta w kokon i ponownie opieram głowę na jego piersi. Czuję, że kiedy mój umysł zacznie jasno myśleć, będę tego wszystkiego żałować. Jednak teraz nie jestem w stanie dłużej się nad tym zastanawiać, bo moje powieki opadają, a ja powoli przenoszę się do krainy snów. Na wpół przytomna nieświadomie oplatam ramionami tors Deana, na co ten przyciąga moje nogi do siebie i kładzie je na sobie. Mimo że staram się być świadoma tego, co robię, po jakimś czasie dopada mnie znużenie i zasypiam.
***
Otwieram oczy. Czuję dotyk na włosach. Wzdrygam się, ale po chwili uspokajam. To on. Spoglądam w dół i widzę nasze splecione nogi i koszulkę Deana, na której opieram głowę.
Przygryzam dolną wargę i czuję jego oddech. Wdycham powietrze i przymykam oczy. Zaciskam palce na krawędzi jego T-shirtu.
Nic nie mówi.
Jedynie gładzi mnie uspokajająco po włosach, nawijając sobie wolne kosmyki na palce. Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Jednak nie jest nam to dane.
– Joss? Jesteś? – Wstrzymuję oddech i wyczuwam, jak Dean zmienia pozycję i podnosi mnie lekko do góry.
Mam odwagę w końcu podnieść wzrok i na niego spojrzeć. Zamieram.
Wydaje mi się, jakbym nie widziała jego oczu przez wieki. Dean sięga po komórkę leżącą na półce nocnej i zaczyna coś na niej wystukiwać. Zaraz. To mój telefon.
– Aha. Okej, a przynieść ci jakiś rumianek? Na gardło?
Dean kręci delikatnie głową i znowu klika coś na telefonie. Po chwili ponownie słyszę głos współlokatorki.
– No dobrze, ale jakby co to wołaj. – Następuje cisza, a po chwili Rachel dodaje: – Znaczy pisz.
Wbijam spojrzenie w Deana, a ten kieruje w końcu wzrok na mnie. Zatapiam się w jego oczach, podczas gdy on wzrusza jedynie ramionami. Kręcę lekko głową i uśmiecham się do niego nieznacznie. Dean przymyka oczy i odkłada komórkę. Kładę się na boku, w jego kierunku. Chłopak układa się w takiej samej pozycji, kierując się na mnie swoje spojrzenie.
Patrzę w zieleń jego oczu i czuję, jak mój oddech staje się równomierny. Czuję dotyk na dłoni, a po chwili splatam swoje palce z jego. Leżymy w takich pozycjach, nie wydobywając z siebie żadnych słów i nie przerywając kontaktu wzrokowego przez następną godzinę.
Chyba. Nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje, bo znowu słyszę zegar bijący u sąsiadów.
Mija kolejna godzina.
I kolejna.
Chyba się ściemnia, bo zaczynam widzieć go nieco słabiej. Dean bawi się właśnie pierścionkiem na moim palcu, kiedy słyszymy dźwięk. Wzdrygam się i widzę, że szuka czegoś na oślep ręką, a po chwili piosenka ustaje.
– Możesz odebrać – wypowiadam pierwsze słowa od tamtego momentu, a Dean momentalnie się spina i wzdycha.
– To nic ważnego.
Jego sylwetka nie jest już tak mocno przejrzysta. Mrugam, by odpędzić nadciągające łzy, które pojawiają się znikąd.
Po chwili kątem oka zauważam, jak Dean porusza ustami, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Zjeżdżam wzrokiem na jego wargi i odczytuję nieme „branoc”. Uśmiecham się i odpowiadam mu tym samym. Po jakimś czasie znów zasypiam.
***
Następuje kolejny dzień. Znowu słyszę dźwięk komórki, a po chwili czuję uginający się pode mną materac. Z niechęcią otwieram oczy i widzę, że Dean wyjmuje telefon z kieszeni i przykłada go do ucha, zmierzając do drzwi. Okrywam się kocem po samą szyję.
Próbuję zamknąć oczy, ale moja ciekawość wygrywa i staram się usłyszeć jego głos. Wciągam powietrze, podnosząc się do pozycji siedzącej. Kładę nogi na dywanie i czuję, jak po moim ciele przechodzą ciarki. Zaczynam zgrzytać zębami z zimna, ale mimo tego podchodzę do drzwi. Przykładam do nich ucho, ale nie słyszę żadnych odgłosów. Nic. Opieram się rękami o drzwi i marszczę brwi.
Wzdycham i nie odrywam od nich ucha, ale one nagle się otwierają, a ja momentalnie robię krok w tył. Szlag.
Dean staje w drzwiach, ze zdziwieniem spoglądając w moje oczy. Czuję, jak moje policzki pokrywają rumieńce i szybko spuszczam głowę.
– Prze…
– Czemu nie leżysz w łóżku?
Podnoszę wzrok i napotykam jego przenikliwe spojrzenie. Wchodzi do pokoju i, łapiąc za klamkę, zamyka cicho drzwi. Odsuwam się i wzruszam ramionami. Dean wzdycha, po czym wskazuje na materac.
– Usta ci sinieją. Wskakuj.
Kiwam głową, znajdując się trochę jakby w transie, a następnie podchodzę do łóżka. Siadam na nim i okrywam się kocem, opierając się o poduszkę. Dean obchodzi mebel dookoła, po czym poprawia prześcieradło. Zarzuca na mnie drugą część koca i siada na krawędzi wersalki.
– Jeśli jesteś zajęty, to… możesz iść – szepczę i wskazuję na jego nową komórkę, którą nadal trzyma w dłoni. Dean przechyla głowę i sadowi się wygodniej na łóżku.
– Jest w porządku.
Znów kiwam nieznacznie głową, nieprzekonana jego odpowiedzią. Podciągam kolana pod brodę i oplatam je ramionami.
– J-ja…
Wypuszczam powietrze i spoglądam na Deana, który kładzie komórkę na komodzie i przenosi wzrok z powrotem na mnie. Kręcę głową i wskazuję znowu na jego telefon.
– Która godzina?
– Po jedenastej.
– Ile zajęć opuściłam? – mówię bardziej do siebie niż do niego i siadam po turecku.
– To nic – odzywa się i wzrusza ramionami. Dla mnie to coś. – Jase pytał o ciebie – mówi po chwili, a na moich ustach mimowolnie pojawia się uśmiech.
Przygryzam dolną wargę i kręcę głową.
– Na… naprawdę? – mówię z nadzieją i pokazuję zęby. Dean potakuje.
– Chce cię znowu pobić w Monopoly.
Otwieram odrobinę usta i zaczynam się śmiać.
– Przecież to ja ostatnio wygrałam.
Wskazuję na siebie palcem i wzruszam ramionami.
– O nie, nie – prycha i prostuje się. – Jase ma myśleć, że to on wygrał, jednak w rzeczywistości to ja dałem wam fory.
– Nieprawda! – mówię za głośno, przez co od razu zakrywam usta dłonią.
Przez półprzymknięte oczy widzę, że Dean zmienia pozycję i przesuwa się w moją stronę. Kładzie się na plecy, a ramię umieszcza za moją poduszkę.
– Muszę wziąć leki – szepczę, podnosząc się, ale Dean łapie mnie za rękę.
– Brałaś.
Spoglądam na niego przez ramię i marszczę brwi.
– Co?
– Dawałem ci w nocy.
Poklepuje moją poduszkę, a ja siadam na wprost niego.
– Jak mogę tego nie pamiętać?
Dean wzrusza ramionami i patrzy w moje oczy.
– Byłaś ledwie przytomna, więc się nie dziw, kruszynko. Pewnie nie pamiętasz też tego, jak parę razy zaprowadziłem cię do łazienki na siku i takie tam.
Przechodzą mnie dreszcze, kiwam nieznacznie głową i zaczynam skubać paznokcie, kiedy zauważam na kostkach materiał. Spoglądam w dół i widzę spodnie dresowe założone na biodra. Wciągam powietrze, przenoszę na niego wzrok i mówię bezgłośnie „dziękuję”, bo nie jestem w stanie wydobyć z siebie słów.
Dean uśmiecha się i kiwa nieznacznie głową.
– Dean, j-ja… – odzywam się w końcu zachrypniętym głosem i wzdycham.
Chłopak prostuje się i zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Przypominam sobie sytuację znad jeziora, kiedy znajdowaliśmy w takiej samej pozycji. Dean zwierzył mi się wtedy z tego, co cały czas ogromnie leży mu na sercu. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
– On…
Czuję pod powiekami napływające łzy, ale wycieram je wierzchem bluzy. Pochlipuję i widzę, jak Dean znowu zaciska zęby, ale łapie mnie za rękę i splata nasze palce.
– On… on jest dobry. Z-znaczy był – szepczę i wiem, że Dean domyśla się, o kim mówię. Znowu gładzi mnie uspokajająco po kciuku, dzięki czemu mam większą odwagę, by mówić dalej:– Na początku… wspierał nas… Mnie i mamę. Kiedy mama dowiedziała się o swojej chorobie, była załamana. John nam pomagał.
Dean łapie mnie za drugą rękę i odzywa się:
– To nie jest twój ojciec?
Kręcę głową, a z ust wyrywa mi się szloch. Wzdycham i zaciskam wargi.
– Tata zostawił nas, gdy byłam jeszcze mała. Gdy John się pojawił, zastąpił mi ojca. Zawsze usypiał mnie do snu. Pocieszał. Szeptał miłe słówka. Wiesz… jak nigdy nie robił tego mój prawdziwy tata. Ale z cza… z czasem stawał się coraz gorszy. Zaczął na nas krzyczeć. Często. O bzdety. Bo dostałam czwórkę ze sprawdzianu… al-albo, kiedy mama zaspała, przez co sam musiał sobie zrobić śniadanie. Jednak na początku było… było naprawdę dobrze. Bardzo często chodził do mnie na zebrania, bo mama czuła się coraz gorzej.
Uśmiecham się nieznacznie. Dean nie rusza się, co mnie trochę dekoncentruje.
– Ale później zaczął robić afery… o wszystko. Najpierw miał pretensje do nauczycieli… że źle uczą. Ale potem do mnie… Ciągle coś mu nie pasowało… ciągle. Czepiał się o zadanie domowe albo o bałagan w pokoju. A ja… A ja zawsze miałam czysto w pokoju. Naprawdę.
Pojedyncza łza spada po moim policzku, a Dean delikatnie mnie dotyka i ściera ją kciukiem.
– Wierzę – szepcze, najciszej jak się da, ale wychwytuję to, przez co spoglądam na niego.
– Następnie miał problem z tym, jak się odżywiam… Twierdził, że jadłam albo za dużo albo za mało. Nigdy mu nie dogodziłam. A na koniec zaczął czepiać się o strój…
Łzy zaczynają kapać na łóżko.
– Kochana! Żyjesz? Zrobiłam naleśniki, są pyszne, nie możesz cały czas kisić się w tym pokoju. Spokojnie, już mnie nie zarazisz. Uczysz się nadal? – odzywa się Rachel. Oboje momentalnie się wzdrygamy, a ja otwieram oczy i od razu napotykam wzrok Deana.
Przypadkowe wieści
– Mów dalej.
Jego stanowczy i zimny głos wywołuje u mnie ciarki. Delikatnie uwalniam się z jego uchwytu i wskazuję na drzwi.
– Rachel… dam jej znać, że wszystko ok-kej – szepczę i uśmiecham się nieznacznie, ścierając z policzków pozostałości łez.
Dean momentalnie się podnosi, a za chwilę stoi przede mną. Unoszę głowę i napotykam jego spojrzenie. Kolor jego oczu powoli wraca do pierwotnego. Podnosi dłoń, jednak po chwili ją cofa i kręci głową, zaciskając zęby. Wzdycham, czując drżenie w całym ciele i przechodzę w bok. Przechodzę obok niego i zmierzam do drzwi.
Rachel stoi przy blacie w kuchni, nakładając na talerze wspomniane wcześniej naleśniki, a kiedy słyszy dźwięk otwieranych drzwi, spogląda na mnie.
– No wreszcie. Zaczynałam się martwić.
Podchodzę i siadam na jednym ze stołków. Przygryzam dolną wargę, wyczuwając na sobie przenikliwe spojrzenie Rachel. Szlag. Czy widać jeszcze przekrwione oczy i czerwony nos od płaczu?
– Joss, wszystko okej? Jak się czujesz?
Nie jestem w stanie wydobyć z siebie choćby słowa. Znajduję się na skraju załamania, a mówienie tylko pogorszy sprawę. Mimo to staram się jej odpowiedzieć. Otwieram usta, jednak moja dolna warga zaczyna drżeć. Cholera.
– Jest w porządku. Siema, Rachel – słyszę za sobą głos Deana i od razu odwracam się w kierunku, z którego dochodzi dźwięk.
Dean przemierza dzielącą nas odległość i staje za moimi plecami, zabierając z mojego talerza połówkę truskawki. Zamykam oczy i przeklinam go w myślach. Cholera, miał nie wychodzić z pokoju. Przecież po to wymyślił tę cholerną chorobę.
Odwracam wzrok w kierunku Rachel, która stoi nieco osłupiała, ze wzrokiem utkwionym ponad moim ramieniem. Szlag. Przełykam ślinę i zaczynam się wiercić na zbyt małym krześle.
– Jedz, skarbie. – Dreszcze przechodzą moje ciało, a Dean owiewa swoim oddechem moje ucho, jednak już po chwili przestaję czuć jego bliskość.
Odwracam się odruchowo i widzę, jak chłopak z powrotem wchodzi do mojego pokoju, nie zamykając przy tym drzwi.
– Co on tu, u licha, robi? – słyszę szept Rachel, kiedy tylko Dean znika z kuchni i potrząsam lekko głową.
Co mam jej odpowiedzieć? Że siedział dwa dni, zamknięty ze mną w pokoju, przytulając i niańcząc mnie, choć za pewne miał wiele ważniejszych spraw na głowie? Szlag, to jest trudniejsze, niż myślałam.
Wyczerpana odkładam widelec i idę do łazienki. Zamykam się na klucz, po czym głośno wzdycham. Następnie chowam twarz w dłoniach.
Czy ja naprawdę byłam gotowa mu to wyznać?
Siadam na podłodze, próbując się uspokoić. Nie. Nic z tego. Po kilku minutach wychodzę z łazienki i zmierzam do swojego pokoju, po drodze zauważając, że w kuchni już nikogo nie ma. Pewnie Rachel wyszła już na uczelnię. Otwieram drzwi, pewna, że Dean się już zmył. Jednak jest zupełnie inaczej.
Chłopak siedzi na krawędzi łóżka, trzymając w ręce mojego konika.
– Dean, ja…
Podnosi wzrok i odkładając zabawkę na półkę nocną, podchodzi w moją stronę. Cały czas nie spuszcza ze mnie oczu, jakby bał się, że zaraz zwieję.
Momentalnie się cofam, a Dean, widząc to, zatrzymuje się.
– Powiedz mi – mówi przez zaciśnięte zęby i wciąga powietrze.
Przełykam ślinę i marszczę brwi.
– Dean, zapomnij o tym. To nic takiego. John po prostu miewa czasem… złe nastroje, nic poza tym.
Widzę że Dean odwraca się i zaczyna nerwowo chodzić po pokoju.
– Kłamiesz.
Zamykam oczy i kręcę głową. Kurde. Dean ponownie podchodzi do mnie, nie zważając na to, że się cofam. Stykam się ze ścianą, a on kładzie ramiona pomiędzy moją głowę i znów patrzy w moje oczy.
– Nie wiem, co przede mną ukrywasz, ale się, kurwa, dowiem. Dowiem się.
Wzdrygam się i wykrzywiam wargi. Po chwili Dean odsuwa się, patrzy na mnie przez chwilę, a w końcu łapie mnie za rękę.
– Chodź ze mną.
– Dokąd? – Splata nasze palce i prowadzi mnie przed siebie.
– Zobaczysz.
Przechodzimy do korytarza, a tam Dean puszcza moją rękę i znika w moim pokoju. Po chwili wychodzi z niego z moją torebką i wskazuje ręką drzwi wejściowe. Kiwam niepewnie głową i zakładam buty. Najważniejsze jest teraz dla mnie to, że zmienił temat rozmowy.
– Dean, mam tyle zaległości na uczelni… – szepczę, a on idzie do kuchni i mówi przez ramię:
– Jeszcze tylko jeden dzień. Tylko dziś.
Przewracam oczami i zakładam kurtkę. W tym momencie dostrzegam swoje odbicie w lustrze, przez co staję jak wryta. Cofam się nieznacznie i otwieram szerzej oczy.
– Dean, j-ja muszę się najpierw ogarnąć – mówię, ciągle patrząc na swoje odbicie. Mam sińce pod oczami, potargane włosy i wyblakła cerę. Słyszę jego kroki, a po chwili dostrzegam kanapkę zawiniętą w folię.
– Nie jadłaś śniadania.
Znowu przewracam oczami i zabieram od niego jedzenie.
– A co do wyglądu, to…
Widzę w lustrze, jak Dean, stojąc za mną, patrzy na moje odbicie, dotykając przy tym włosów i zaplatając kosmyk na palec.
– Biorąc pod uwagę ostatnie dni, wyglądasz nie najgorzej.
Wzdycham z zażenowania i odwracam się. Zmierzam w kierunku pokoju, a Dean widząc to, łapie mnie za ramię i unosi brwi.
– A ty dokąd?
Wskazuję na moje ciuchy i twarz, a następnie przechylam głowę.
– Przynajmniej tylko jeden chłopak będzie się na ciebie patrzył na ulicy, a nie kurewska gromada popaprańców, jak to bywa zazwyczaj.
– Pozwól mi chociaż wziąć prysznic – mówię, patrząc na niego.
Mruży oczy, ale w końcu kiwa głową na znak zgody.
***
– Jesteś niemożliwy – mruczę, kiedy już wychodzimy z klatki schodowej. Dean jedynie szczerzy zęby w odpowiedzi.
Już po chwili znajdujemy się w samochodzie i zmierzamy w tajemnicze miejsce, o którym ten Kozioł nie chce mi nic powiedzieć. Podczas jazdy prowadzimy luźną rozmowę, jakby sytuacja z poranka i kilka ostatnich dni nie miało miejsca. Wyczuwam nieco napiętą atmosferę między nami, ale ani ja, ani on nie podejmujemy tego tematu. W zasadzie nie ma o czym mówić. Zresztą Dean już się nauczył, kiedy jest w stanie ze mnie coś wyciągnąć, a kiedy niekoniecznie.
Jednak kiedy komórka, którą trzymam w dłoni, wydaje z siebie dźwięk, Dean zaciska mocno ręce na kierownicy, a jego mina staje się zacięta.
Chloe: Pod koniec tygodnia jest impreza. Domówka przed wyjazdem wszystkich na święta. Chętna?
Czytam SMS-a od Chloe, wydymając wargi.
Cholera. Sama nie wiem.
Dean wzdycha i odzywa się:
– Kto to? – Przypuszczam, że próbował nie zadać tego pytania, ale jego ciekawość w końcu wygrała.
Odchrząkuję. Wskazuję na telefon.
– Chloe. Pyta, czy będę na imprezie w piątek – mruczę. Zaczynam wystukiwać litery na klawiaturze.
– A będziesz? – Z łatwością słyszę, jak napięty stał się głos Deana.
– Nie wiem jeszcze.
Spoglądam na chłopaka, który pochyla głowę i, wciąż patrząc na ulicę przed sobą, kładzie dłoń na oparciu mojego fotela.
– Domówka jest u Connora. – Przyśpiesza.
Wciągam powietrze i przymykam oczy.
– Przynajmniej będę miała szansę zapytać, jak się czuje – mówię i patrzę przez okno, próbując się z nim podroczyć.
– Po moim trupie – słyszę mruczenie Deana. Uśmiecham się i odpisuję Chloe.
Ja: Jeszcze nie wiem. Dam znać później, okej?
Chloe: Nie ma sprawy.
Wrzucam komórkę do torebki. Dean podąża za moim wzrokiem.
– Napisałam, że się zastanowię. – Chłopak spogląda na mnie, przez co ciarki przechodzą przez moje ciało.
– Dobrze.
Kiwa głową i zmienia temat.
Każda kwestia, jaką podejmuje, jest dla mnie czymś swobodnym, nie czułam się tak jeszcze przy żadnym chłopaku. Jednak kiedy rozmowa schodzi na poważniejsze tematy, zaczynające się od: „czy w dzieciństwie…”, oboje wciągamy powietrze i skupiamy wzrok na przypadkowych punktach. W tym jesteśmy identyczni.
Na miejsce docieramy jakieś pół godziny później. Zaczynam rozglądać się po terenie przed nami. Właściwie to budynek. Jest ogromny. Czytam napis na bilbordzie i od razu marszczę brwi.
„Tor wyścigowy”.
Co my tu, u diabła, robimy?
Przenoszę wzrok na Deana, który się uśmiecha. Kocham jego uśmiech.
– Chodź.
Lekko podenerwowana i jednocześnie podekscytowana wysiadam z auta i podążam za chłopakiem, który spogląda na mnie przez ramię.
– Co tutaj robimy? – pytam, wchodząc do środka. Dean przytrzymuje drzwi i czeka aż wejdę, sam idzie zaraz za mną.
– To jest… to miejsce, w którym nauczyłem się jeździć.
Automatycznie się odwracam i otwieram szerzej oczy.
– Ty… ty jeździłeś na t-tym? Tam? Na tym torze?
Dean potakuje i prowadzi mnie do kolejnych drzwi. Otwiera je, a ja się zatrzymuję. Przed nami znajduje się tysiąc sprzętów, komputerów i wielka szyba. Szyba, przez którą widoczny jest rajd, który właśnie się odbywa. Stoję lekko oniemiała, pierwszy raz widząc tak profesjonalne pomieszczenie. W pokoju znajduje się chłopak w okularach, ze słuchawkami na uszach i mikrofonem przy ustach, który obsługuje te cacka. W tym momencie mówi przez mikrofon.
– Stary, nie skręcaj tak ostro, bo kiedyś na pewno przez to walniesz w trybuny. – Wzdycha i odwraca się, zauważając nas.
Dean, znajdujący się za moimi plecami, kładzie dłoń w dole mojego kręgosłupa i delikatnie popycha mnie do przodu.
– Dean! Siema. Kopę lat.
Zdejmuje słuchawki wraz z mikrofonem i podchodzi do Deana, witając się z nim uściskiem dłoni.
– Siema. No wiem, jakoś nie było mi po drodze.
Chłopak przed nami marszczy brwi i wskazuje na mnie.
– A co to za urocza istota? Może nas sobie przedstawisz?
Dean momentalnie przesuwa dłoń, którą trzymał na moich plecach w zagłębienie talii i przyciąga mnie do siebie.
– To jest Joss.
– Cześć, jestem Rory.
Uśmiecham się i ściskam jego dłoń, jednak nie trwa to długo.
Dean ciągnie mnie za drugą rękę, wskazując samochody za szybą.
– Ten skurwiel jeździ moją czwórką. Moją czwórką. Stary, dlaczego? – Dean marszczy brwi i odwraca się w stronę Rory’ego.
– Bardzo długo cię tutaj nie było. To dość normalne, że ktoś jeździ tym autem.
Rory z powrotem zakłada słuchawki i wzrusza ramionami. Dean zaciska zęby, po czym nieznacznie przytakuje. Następnie przenosi wzrok na mnie. Zaciekawiona zadaję pytanie:
– Czemu już nie jeździsz? Zaraz, ty robiłeś to zawodowo?
Dean kręci głową.
– Znaczy, trochę tak – poprawia się. – Ale tylko przez chwilę… – Znów wraca spojrzeniem do Rory’ego i poklepuje go po ramieniu. Chłopak patrzy na niego, a Dean wskazuje na drzwi, podając mu rękę. Żegnają się, a Rory jeszcze się do mnie uśmiecha i macha.
Widzę, jak Dean przewraca oczami i prowadzi mnie dalej.
– Zacząłem jeździć, kiedy się tu przeprowadziłem…
– Skąd się przeprowadziłeś?
Pytanie samo wyrywa się z moich ust, przez co ganię się w myślach za wścibskość.
– Z Bray.
Przystaję.
– C-co? – Dean także się zatrzymuje i rozkłada pytająco dłonie.
Marszczę brwi, po czym kiwam nieznacznie głową.
– Też pochodzę z Irlandii – mruczę i widzę, jak jego ciało Deana momentalnie sztywnieje.
Spoglądam na niego, a on patrzy w jeden punkt za mną i ma puste spojrzenie. Dotykam jego ramienia i marszczę czoło.
– Z jakiego miasta? – pyta i po chwili się otrząsa się z transu, w który wpadł. Przybiera na twarz maskę uśmiechu.
– Enniskerry – mruczę, a jego ciało znowu zamiera.
Oboje stoimy kilka sekund w bezruchu. Co za przypadek, że wychowaliśmy się w miastach w położonych w odległości zaledwie kilku kilometrów od siebie.
– A więc co mówiłeś wcześniej? – pytam, przywołując się do porządku.
Dean gwałtownie wciąga powietrze. Jeszcze przez chwilę stoi w zamyśleniu, chyba nadal jest lekko oniemiały. Czy to dla niego aż taki szok? Świat jest mały, to zwykły przypadek.
– Kiedy się tutaj przeprowadziliśmy, zacząłem przychodzić na ten tor. Tak to się zaczęło… – zaczyna mówić, jednak po jego wyrazie twarzy widzę, że wciąż jest zamyślony. Ręce zwisają mu luźno wzdłuż ciała. – Przychodziłem pojeździć, byłem w tym naprawdę dobry. Potem zacząłem brać udział w jakiś konkursach, mistrzostwach dla nastolatków. Ale wiesz, nadal byłem dzieciakiem, więc w poważniejszych zawodach nie mogłem startować. Jednak po… po wypadku skończyłem z tym.
Ostatnie zdanie mówi po cichu i od razu sztywnieje, tak samo jak ja. Od czasu, kiedy zdradził mi historię tego zdarzenia, nie poruszał więcej tego tematu. Czuję, jakby z tą chwilą wszystko do niego właśnie wracało.
Kiwam głową i łapię go za rękę. To jest silniejsze ode mnie.
Dean delikatnie się wyrywa i z wymuszonym uśmiechem prowadzi mnie do kolejnych drzwi.
Mój uśmiech nieco blednie, ale idę za nim.
– Jest tutaj moja koleżanka, pytałem, czy umie pleść kłosa… tak to się nazywało, tak? – pyta, a mój uśmiech powraca.
Nadal pamięta o moich punktach.
Wchodzimy do pokoju i zastajemy w nim dziewczynę, która majstruje przy podobnym sprzęcie co Rory i jednocześnie sprawdza coś w telefonie. Kiedy słyszy dźwięk otwieranych drzwi, wstaje z krzesła, uśmiechając się na nasz widok.
Poprawka.
Na widok Deana.
Widzę, jak dziewczyna podbiega do chłopaka stojącego za mną. Odsuwam się odrobinę, przez co widzę, jak przytula go i szepcze coś do niego, a Dean przytrzymuje ją w talii.
Chowam dłonie w kieszeniach spodni i przewracam oczami.
Czuję, jak moja samoocena słabnie.
Dziewczyna, blondynka, ma na sobie bomberkę, zbyt ciasne dżinsy, opinające jej nogi, i krótki top odsłaniający brzuch. Jej twarz jest bardzo opalona, mimo że teraz panuje zima. Włosy ma pokręcone – nie to co moje – a makijaż dodaje jej jedynie blasku.
Po bardzo długiej chwili odrywają się od siebie, a Dean przedstawia nas sobie.
– Hej, jestem Stella. Wow, masz piękną kurtkę.
Cholera. Nie dość, że ładna, to jeszcze miła. Uśmiecham się nieznacznie, próbując wyglądać wiarygodnie, i spoglądam na Deana, który przygląda mi się z lekkim rozbawieniem. Unoszę brwi i odwracam wzrok.
– Stel. – Oczywiście mówi do niej w skrócie, do cholery. – Moja koleżanka ma do ciebie pewną prośbę. Wierzę, że coś na to zaradzisz.
Dziewczyna uśmiecha się do mnie promiennie i potakuje, podczas gdy ja nie próbuję udawać, że nie zabolało mnie to, jak mnie nazwał.
Koleżanka.
Niech będzie.
– Jasna sprawa, Dean. Damy sobie radę.
Chłopak kiwa głową i uśmiechając się – nie mam pojęcia, do której z nas – cofa się w stronę drzwi. Marszczę brwi i dopiero po chwili orientuję się, że zamierza wyjść.
– Przyjdę po ciebie niedługo – mówi na odchodne i ponownie unosi lekko kąciki ust.
Naprawdę? Zostawi mnie tutaj z tą przesłodką, cudowną i bez skazy dziewczyną, która co sekundę obniża moją samoocenę? Szlag.
Niechętnie przytakuję, a Dean wychodzi z pokoju.
Bezmyślni
– Czyli muszę dobierać kolejne cienkie pasma i splatać z grubszymi?
Chwilowo zawiesiłam broń ze Stellą, która nawet nie wiedziała, o tym, że się nie lubimy. Cóż, właściwie, że ja jej nie lubię.
– Dokładnie tak.
– Podaj gumkę.
Obwiązuję kłosa gumką do włosów i pokazuję go Stelli, która była moją modelką. Dziewczyna wstając, podchodzi do lustra. Nie mam pojęcia, po co ono tutaj jest, przecież to tor wyścigowy.
– Jak na pierwszy raz, wyszło ci całkiem nieźle, ale trochę niechlujny.
Przewracam oczami, jednak kiedy dziewczyna obraca się w moją stronę, posyłam jej swój najlepszy udawany uśmiech. Odchrząkuję i sprawdzam godzinę. Nauka zajęła nam niewiele czasu, a Deana dalej nie ma, przez co zaczynam się trochę niecierpliwić. Jednak po spędzeniu tego krótkiego czasu z dziewczyną, jestem w stanie przyznać, że nie jest taka zła.. Każdy chyba spotkał w swoim życiu osobę, która wydawała się idealna. Właśnie takie wrażenie wywarła na mnie Stella. Wydaje mi się, że dziewczyna byłaby dobra we wszystkim, czego by się podjęła. Podobnie jak moja kuzynka, z którą nie widziałam się od czasu śmierci mamy. Lily była chyba najbardziej kreatywną osobą, jaką znałam. Wszystko zawsze wychodziło jej perfekcyjnie – rysowanie, olimpiady w szkole, nauka języków, oceny, wolontariat, oddanie rodzinie. Kiedy byłyśmy jeszcze małe, nieraz próbowałam jej dorównać. Jednak gdy teraz o tym myślę, żałuję, że byłam zazdrosna. Ona nigdy nikomu nie zazdrościła, nie dokuczała, każdemu szybko wybaczała.
– To… wyjdę, może Dean zaraz przyjdzie…
Zmierzam do wyjścia, ale Stella zaczyna się śmiać. Spoglądam na nią i widzę jej uśmiechniętą twarz.
– Ty tak serio? Weź na luz, Joss. Siadaj, poczekamy razem.
– No dobrze.
Zajmuję miejsce obok Stelli, a ona po chwili unosi z podekscytowaniem głowę.
– Ej. – Szczerzy się w moją stronę, a ja wyginam wargi. Co tym razem? – Co ty na to, żebyś spróbowała?
Dziewczyna wskazuje ręką za okno, a podążam za jej gestem i tym razem to ja zaczynam się śmiać. Po chwili jednak dostrzegam, że ona nie żartuje. Mina momentalnie mi rzednie i otwieram szerzej oczy.
– Ja? Na tym… czymś? Nawet nie mam prawa jazdy.
Stella kręci głową i mówi:
– Właśnie w tym rzecz. Pierwsza jazda za kółkiem na takim torze? Gdybym ja miała taką szansę, nie traciłabym czasu.
Ale ja nie jestem tobą.
Kręcę głową, a przerażenie i adrenalina zaczynają brać górę nad zdrowym rozsądkiem.
– Ale ja nie mogę. Nie jestem zawodnikiem. To w ogóle legalne?
– O czwartej zaczynają się profesjonalne treningi, ale do tej godziny każdy może wejść na tor. No prawie każdy. Oprócz dzieci. Ale ty nie jesteś dzieckiem, prawda?
***
Rory pokazuje mi samochód, wskazuje, w którym miejscu jest gaz i hamulec, a także tłumaczy, jak działają biegi. Później zakładam kombinezon i kask, po czym wsiadam do środka. Auto wydaje się o stokroć niższe od zwykłych.
Brawo, Joss. Odkryłaś Amerykę.
– Pamiętaj, tutaj naciskasz, jeśli chcesz zmienić bieg. Dalej masz gaz, dociskaj, ale nie za bardzo. Nie walnij w trybuny i zapnij pasy. Masz też słuchawki z mikrofonem, jeśli będziesz chciała zadać jakieś pytanie, odpowiem ci – mówi, podając mi sprzęt.
Następnie pokazuje mi wszystko jeszcze raz, a ja kiwam głową i uważnie słucham, jak przystało na grzeczną uczennicę. Może dopiszę to do mojej listy celów do zrealizowania. Zawsze to będzie coś nowego i odważnego.
Chłopak odchodzi kawałek, pokazuje kciuk w górę i gestem ręki zachęca mnie do ruszenia. Jeszcze raz potakuję, zakładam słuchawki i odwracam się. Szukam wzrokiem Deana, ale nie znam żadnej twarzy, którą widzę.
Do diabła z nim.
Z tą myślą ruszam z miejsca. Za pierwszym razem gaśnie mi auto. Próbuję ponownie i tym razem się udaje.
Na początku nie wiem, co się dzieje, ale po sekundzie czuję odepchnięcie w tył, wstrząs i zaczynam pędzić przed siebie. Cholera.
– Powoli, Joss. Nie tak szybko – słyszę głos Rory’ego w słuchawkach i kiwam głową, mimo że on mnie nie widzi.
Odrywam stopę od gazu i kręcę kierownicą. Ta jednak reaguje odrobinę za bardzo, przez co odrzuca mnie w prawo. Szlag.
– Hej, uważaj. Zahamuj i ponownie rusz, ale nie skręcaj tak kierownicą.
Teraz już wiem.
Zatrzymuję się, a po chwili znowu jadę, tym razem delikatnie skręcając w prawo.
Mimo że samochód jest zamknięty, a okna nie są otwarte, czuję powiew wiatru i ogromną prędkość, z którą jadę. Wciągam powietrze i zauważam kolejny zakręt. Gwałtownie hamuję, przez co pochylam się do przodu.
Szlag. Odchrząkuję i widzę za sobą chmarę aut.
– Tym razem jedziesz za wolno. Uważaj na nadwozie – odzywa się ponownie Rory.
Nie mam pojęcia, o czym mówi.
Przyśpieszam, przez co do moich uszu dochodzą szmery i słyszę jedynie urywki zdania Rory’ego. Poprawiam słuchawki i próbuję się wsłuchać w jego głos. Cholera.
Zerkam przed siebie i nagle widzę trybuny. Gwałtownie skręcam kierownicą, przez co znowu odrzuca mnie w prawo. Szlaaag.
Wzdycham i słyszę pisk w słuchawce. Czując ból w uszach zdejmuję je i odkładam na siedzenie obok. Patrzę w lusterko i zauważam za sobą auta. Przewracam oczami i dodaję gazu. Znowu.
Zerkam na narzędzie porozumiewania się i zmieniam zdanie. Sięgam po nie, odrywając rękę od kierownicy. Tracę jednak kontrolę, dlatego ponownie przyszpilam do niej dłonie.
Dobra. Skupiam się na jeździe i kieruję wzrok na tor przede mną.
Nie wierzę.
Prowadzę auto. I to nie byle jakie.
Otrząsam się, a na moich ustach pojawia się uśmiech.
Czuję… ulgę. Czuję się… swobodnie, do cholery. To działa. Znowu zerkam w lusterko i nie widzę już tak dużej liczby aut za mną. Przymykam oczy i przygryzam dolną wargę.
Patrzę na licznik i ze zdziwieniem zauważam, że wskazówka pokasuje sto mil na godzinę. Skręcam tym razem w lewo, ale znów wykonuję za mocny ruch.
Widzę przede mną auto, które o dziwo jedzie wolniej, więc zwalniam. Mam czas, żeby założyć słuchawki. Wkładam je, ale nadal słyszę cholerne szmery. Poprawiam je dokładnie na uszach i nagle słyszę inny niż wcześniej głos.
– Kurwa, Joss.
Dean.
Nie orientuję się nawet, że zwolniłam. Przełykam głośno ślinę. Głos więźnie mi w gardle, ale po chwili trzeźwieję.
Ponownie naciskam pedał gazu i mknę przed siebie.
Zjawił się pan i władca.
Co to to nie.
– …ty pierdolisz… pozwoliłem…?
Odgłos silnika zagłusza dźwięki dochodzące ze budynku. Wciągam głośno powietrze. Jest zły. Jednak nie mówi do mnie, tylko do Rory’ego.
Skręcam, przez co mnie odrzuca. Kurde, znowu. Nie nauczę się tego.
– Joss, kurwa, jak już przywieziesz z powrotem swój tyłek, to powyrywam ci wszystkie cholerne włosy.
Kręcę w odpowiedzi głową.
– Daj mi spokój.
Zaciskam wargi i próbuję skupić się na jeździe. Czuję jego miarowy oddech w słuchawce.
– Kurwa, mów do mnie.
Wyrywa mi się parsknięcie i ponownie potrząsam głową.
– Kozioł – mruczę i czuję, jak co chwilę mnie podrzuca.
– Nie odrywaj nogi, wtedy tobą szarpie.
Mrużę oczy, a następnie nimi przewracam. Dociskam pedał i znowu czuję, jak prędkość powoli się zwiększa.
– Ojej – mruczę nieświadomie i widzę obok siebie przejeżdżające auta.
Spoglądam w bok, ale ze słuchawki od razu dobiega karcący głos:
– Patrz przed siebie, Joss.
Kurna, skąd on to wszystko wie?
Słyszę ciągle szmery, jakby chodził. Tak. To całkiem możliwe. W jego głosie wyczuwam złość i może… coś jeszcze. Strach. Strach, który Dean coraz częściej przy mnie odczuwa.
Skręcam kierownicą w prawo, a moim oczom ukazuje się meta.
– To już koniec? Może jeszcze jedno kół… – zaczynam mówić i uśmiecham się, ale Dean od razu wcina mi się w słowo.
– Ani mi się waż, zjeżdżaj na pobocze. Tylko uważaj na kamienie.
Do moich uszu dociera jego zaborczy głos, tak bardzo mi już znany.
– Poproś ładnie, Dean. Nie jestem twoją zabawką.
Jadę coraz wolniej, a jego syczący oddech aż podrażnia moje kanaliki. Przechylam głowę i czekam.
– Jaja sobie teraz robisz.
Słyszę złośliwy i chrapliwy śmiech, ale nie odpuszczam.
– Dobra, to poćwiczę jeszcze skręty podczas kolejnej rundki.
Wzruszam nieświadomie ramionami.
– Kurwa… – Jedno, drugie, trzecie. Następuje cisza, a po chwili, gdy jestem już nieopodal zjazdu, ponownie się odzywa: – Wracaj, proszę.
Przymykam oczy i wzdycham z ulgą.
Zatrzymuję się przy barierkach, gwałtownie hamując. Po chwili szyba sama się otwiera. Jak? Zdejmuję kask i kiedy odwracam się z powrotem w kierunku okna, zauważam Deana.
Odchrząkuję i widzę, jak chłopak otwiera drzwi i staje pewny siebie przed autem.
Przełykam ślinę, a następnie wychodzę, zdejmując przy tym kask.
Po chwili staję przed nim twarzą w twarz i czuję ulgę. Cholera, stęskniłam się za nim.
– Widzisz, jak chcesz, to potrafisz. Ale już rozumiem, czemu tak to polubiłeś! – mówię, nawiązując do jego prośby i jednocześnie wskazując na tor za mną.
Po chwili podnoszę wzrok i widzę, że Dean prycha, odwraca się i odchodzi. Marszczę czoło, ale maszeruję już za nim. Wchodzi do pomieszczenia, w którym siedzi Stella. Odruchowo przewracam oczami, ale dalej idę za nim.
Przyglądam się, jak Dean zabiera moje rzeczy z krzesła i wskazuje na mój kombinezon, który mam na sobie.
Potakuję i zmierzam w kierunku szatni. Zdejmuję go i pośpiesznie wracam do poprzedniego pokoju.
– Ale nieźle sobie radziła, opanuj się. Po prostu podekscytowałam się, że kogoś tu przyprowadziłeś po takim długim czasie.
– Ona nawet nie potrafi prowadzić zwykłego samochodu.
Słyszę, jak wzdycha, i od razu wyobrażam sobie, że przeczesuje dłonią czuprynę włosów.
– Dobra, Dean. Wyluzuj, wiele osób tak robi. Tylko że ona tym razem nie musi za to płacić. Nie dziękuj.
Nie słyszę już jego odpowiedzi, a po chwili widzę sylwetkę wychodzącą z sali.
– Nie musiałeś jej robić wykładów. Sama zdecydowałam, że pojadę. – Dean odwraca wzrok, kręcąc głową. – Tak samo Rory. On niczym nie zawinił. Pokazał mi nawet, jak wszystko działa. Poza tym, to ty gdzieś zniknąłeś.
– Nigdy więcej tak nie rób albo chociaż mniej uprzedzaj, kurwa, zadzwoń czy coś. – Dean zjeżdża wzrokiem na moją klatkę piersiową. – Jak się czujesz?
– W porządku.
– Nie czujesz skurczów albo duszności?
Wzdycham i kręcę głową. Robię krok i próbuję przejść obok niego, ale łapie mnie za ramię. Przechylam głowę w bok i marszczę czoło.
– Przez trzy dni nie byłaś na badaniach, to kolejna sprawa. Pojedziemy teraz do szpitala i nie będziesz się ze mną spierać. Dobrze? – dopowiada z zaciśniętymi zębami.
Przymykam oczy, ale się zgadzam. Dean, widząc mój ruch, urywa nasz kontakt wzrokowy i mija mnie.
– Nie musisz się o mnie tak martwić – mruczę, truchtając za nim do wyjścia.
Słyszę chropowaty śmiech. Dean momentalnie się odwraca i łapiąc mnie w talii, popycha na najbliższą ścianę.
– Skąd myśl, że się o ciebie martwię?
Wciągam powietrze przez jego nagły ruch i cała się spinam. Cholera. Czemu on zawsze musi to robić tak nieoczekiwanie?
Zaczynam niespokojnie oddychać, podczas gdy Dean zagląda w moje oczy. Widzę, jak jego źrenice powoli ciemnieją, a po chwili wracają do pierwotnego stanu.
Kątem oka zauważam, że unosi dłoń i dotyka delikatnie mojego policzka.
– Sprytna z ciebie istota, Hathaway – szepcze, dotykając moich włosów i przejeżdżając po nich ręką.
Śmieję się i wzruszam ramionami na tyle, na ile pozwala mi niewielka przestrzeń pomiędzy naszymi ciałami.
– Wiesz, czekam, aż powyrywasz mi wszystkie włosy… – mruczę i unoszę brwi, widząc, jak Dean powoli się rozluźnia.
Jego zachowanie zmienia się tak szybko, jak kobiecie podczas miesiączki. Uśmiecha się i zakłada mi włosy za ucho.
– Za bardzo mi ich szkoda. To byłyby większe tortury dla mnie niż dla ciebie.
Czuję, jak mięknie mi serce, a głos więźnie w gardle. Znowu. Odchrząkuję i wyczuwam jego drugą dłoń na moich plecach.
– Mogłeś nie wychodzić, wtedy miałbyś mnie pod kontrolą.
Dean zbliża twarz do mojej szyi. Urywa nasz kontakt wzrokowy, co trochę mnie frustruje. Czuję, jak przez moje ciało przechodzą ciarki, kiedy zaczyna całować każde miejsce na szyi, a później przechodzi na brodę.
– Kolejny punkt zaliczony? – mruczy, ale nie przetwarzam jego słów, będąc jakby w transie. – Joss?
Uwielbiam, gdy wypowiada moje imię. Idealnie pasuje do kształtu jego ust.
Dean kreśli ustami drogę od moich kości policzkowych do ucha. Wzdrygam się.
– Umiesz już robić kłosa?
– T-tak… – odpowiadam, choć nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam jego słowa.
Cholera. Co ja wygaduję?
Wciągam powietrze i unoszę lekko brodę, a Dean, czując to, zatrzymuje się. Zaprzestaje pocałunków, prawie dochodząc do drugiego ucha, i podnosi głowę.
Ponownie patrzy na mnie wzrokiem przepełnionym konkretną emocją. Nie potrafię jednak odczytać jaką. Spogląda w moje oczy i przechyla głowę, jakby chciał zobaczyć mnie pod innym kątem.
– Martwię się o ciebie, Joss – szepcze, a ja po raz pierwszy odczuwam swobodę podczas bliskości z nim.
Nigdy nie usłyszałam tak ładnych, a jednocześnie prostych słów.