Trzynaście fantazji - Rose Gate - ebook + audiobook

Trzynaście fantazji ebook i audiobook

Rose Gate

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poznaj przepełnioną erotyzmem historię Laury i Marco!

 

Laura to niepewna dziewczyna, którą nie może się uwolnić od kompleksów związanych z własnym ciałem i zdarzeniami z przeszłości. W trakcie wizyty w rodzinnej Norwegii babcia poleca jej stronę internetową o literaturze erotycznej, gdzie dziewczyna poznaje mężczyznę, o którym zupełnie nic nie wie.  Po powrocie do Hiszpanii koleżanki zachęcają ją, by uwolniła się od ograniczeń i zrealizowała z nim swoje fantazje. Czy Laura, alias „Rozpieszczona Kotka”, będzie w stanie udać się na randkę, aby „Devil69” spełnił najskrytsze z jej marzeń? 

Marco nigdy nie miał trudności w kontaktach z płcią przeciwną. Jest przystojny, pochodzi z dobrej rodziny, radzi sobie w interesach, opór napotyka jedynie w miłości. Pod wpływem przeszłości naznaczonej zdradami nie dowierza kobietom i nie szuka poważnego związku, nie chcąc, by znowu ktoś złamał mu serce. Za namową kolegi z pracy umawia się przez internet z dziewczyną, słyszał bowiem, że z tak wygłodniałymi kobietami bardzo łatwo jest zaliczyć przygodę na jedną noc.  Jak dwie tak odmienne osobowości odnajdą się w prawdziwym życiu i ze sobą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 503

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 24 min

Oceny
4,1 (34 oceny)
17
8
6
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

pikantne sceny, szybko się czyta, ale przerwana w połowie akcji i trzeba czekać aż będzie kolejna część:(
10
Justyna_Kolasa

Całkiem niezła

mam nadzieję, że będzie druga część bo bardzo dziwnie skończona. pomysł fajny ale rozgrywka między bohaterami jak dla mnie niespójna. niby jej fantazje a on rozdaje karty i stawia ją w roli uległej.
00
SlawekPluta

Nie oderwiesz się od lektury

Agnieszka970

Z braku laku…

Za to, że książka się urwała , główna bohaterka cały czas jest naiwna. Rozumiem że to część pierwsza, ale tak się nie powinno nagle przerywać.
00
Dominika761990

Całkiem niezła

słaba..
00

Popularność



Podobne


Ty­tuł ory­gi­nału: Trece Fan­ta­sías, Vol 1

Prze­kład z ję­zyka hisz­pań­skiego: Ma­tylda Kot

Co­py­ri­ght © Rose Gate, 2022

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Ma­rien Fer­nan­dez Sa­ba­riego

Re­dak­cja: Ka­ta­rzyna Gra­bow­ska

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8034-526-2

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Początek

Co ja tu, u dia­bła, ro­bię? I dla­czego cią­gle za­daję so­bie to py­ta­nie?

W zde­ner­wo­wa­niu po­ru­szam lewą nogą. Sie­dzę sama przy ba­rze i czuję się nie­zręcz­nie.

Czy aby nie prze­sa­dzi­łam z ma­ki­ja­żem? Czy ubra­łam się, jak na­leży? Czego się po mnie spo­dziewa? Czy jak mnie zo­ba­czy, bę­dzie roz­cza­ro­wany?

Wąt­pli­wo­ści kłę­bią mi się w my­ślach, które wi­rują i wi­rują… Choć raz za ra­zem po­wraca do mnie to samo py­ta­nie…

Co ja tu, u dia­bła, ro­bię? Kto mi ka­zał przyjść na tę randkę?

Rzecz ja­sna, aku­rat na to py­ta­nie znam od­po­wiedź: moje nie­zmor­do­wane przy­ja­ciółki i rów­nie nie­na­sy­cona cie­ka­wość. Wspól­nie stwo­rzyły ide­alną mie­szankę, za sprawą któ­rej ja, Roz­piesz­czona Kotka, po­sta­no­wi­łam umó­wić się z go­ściem o nicku De­vi­l69.

Roz­piesz­czona Kotka? Tego dnia, kiedy zde­cy­do­wa­łam się na taki nick, mu­siało mi kom­plet­nie od­bić. Bo też jaka dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia nie­za­leżna i sa­mot­nie miesz­ka­jąca sin­gielka wy­bra­łaby taką na­zwę użyt­kow­niczki? W su­mie to nie był mój pierw­szy po­mysł, lecz po wy­pró­bo­wa­niu wszyst­kich wa­rian­tów, które miały dla mnie ja­kieś zna­cze­nie, i stwier­dze­niu, że są już za­jęte, przy­szło mi wy­bie­rać mię­dzy mnó­stwem dur­nych pro­po­zy­cji za­su­ge­ro­wa­nych przez kom­pu­ter babci, bo nikt ich jesz­cze nie użył, co zresztą nie dzi­wiło. Bab­cia, od któ­rej to wszystko się za­częło – na myśl o niej i wszyst­kim, co dla mnie zro­biła, za­wsze wzbie­rała we mnie fala czu­ło­ści. Kiedy po­ka­zała mi inne ży­cie – a przede wszyst­kim fo­rum, któ­rego te­raz by­łam mi­ło­śniczką – otwo­rzyła mi oczy na nowy świat, w któ­rym po­trze­bo­wa­łam pseu­do­nimu. W końcu zde­cy­do­wa­łam się na jedną z trzech moż­li­wo­ści, ja­kie au­to­ma­tycz­nie pod­su­nęło mi fo­rum. „A oto no­mi­no­wani do Oscara w ka­te­go­rii «naj­bar­dziej tan­detny nick»: Roz­piesz­czona Kotka, Roz­ryw­kowa Beza i Go­rąca Szpi­cruta”.

Beza brzmiała zbyt cu­kier­ni­czo, a Szpi­cruta nie­zbyt pa­so­wała do mo­jej oso­bo­wo­ści, więc wy­bra­łam tak zwane naj­mniej­sze zło. Zresztą cho­dziło tylko o to, by po­cza­to­wać w gro­nie ko­biet uza­leż­nio­nych od ksią­żek tak samo jak ja. Ten, kto te ksywy wy­my­ślał, mu­siał się chyba nie­źle ba­wić. Skąd mia­łam wie­dzieć, że wy­brany nick za­wie­dzie mnie na randkę w ciemno? Ina­czej pew­nie bar­dziej wy­si­li­ła­bym mó­zgow­nicę, ale jak to mó­wią – co się stało, to się nie od­sta­nie. No i te­raz sie­dzia­łam przy ba­rze i cze­ka­łam, aż ja­kiś nie­zna­jomy po­sze­rzy moje sek­su­alne ho­ry­zonty.

Go­ni­twa my­śli nie zwal­niała, więc po­sta­no­wi­łam roz­wa­żyć jedną z za­sad­ni­czych kwe­stii ży­cio­wych. Kim je­stem i co ja tu ro­bię?

Na­zy­wam się Laura i je­stem zwy­czajną dziew­czyną – taką, ja­kich wiele można spo­tkać na ulicy. Mam metr sześć­dzie­siąt osiem wzro­stu i te­raz – dzięki spo­rym wy­sił­kom – mogę po­wie­dzieć, że ważę sześć­dzie­siąt je­den kilo. A o wy­sił­kach wspo­mi­nam, bo mniej wię­cej dwa lata temu wa­ży­łam sie­dem­dzie­siąt osiem kilo.

Ni­gdy nie by­łam tak szczu­pła jak la­ski na wy­bie­gach, a w li­ceum za­czę­łam przy­bie­rać na wa­dze i nie prze­sta­łam, aż do­szłam do roz­miaru 44–46. Kiedy za­czy­na­łam stu­dia, nikt nie zwra­cał na mnie uwagi. By­łam ni­czym duch, po­dob­nie zresztą jak w szkole śred­niej, choć tam przy­naj­mniej pró­bo­wano się do mnie zbli­żyć ze względu na moje do­bre stop­nie. Za­wsze by­łam ty­pową ku­jonką. Uczy­łam się z en­tu­zja­zmem, a liczby za­wsze mnie fa­scy­no­wały, więc wszy­scy pró­bo­wali się ze mną za­przy­jaź­nić, bo a nuż po­mogę im w pracy do­mo­wej albo dam od­pi­sać lek­cje.

Po szkole zde­cy­do­wa­łam się na stu­dia zwią­zane z licz­bami: eko­no­mię. Za­wsze lu­bi­łam kwe­stie zwią­zane z lo­giką, a gdy do­ło­żyć do tego nieco ta­bel­kowe – jak to na­zy­wała moja sio­stra Ilke – i per­fek­cjo­ni­styczne uspo­so­bie­nie, taki wy­bór był mi pi­sany. W mat­mie nic nie za­wo­dzi, dwa i dwa za­wsze rów­nać się bę­dzie cztery.

Pierw­szego dnia stu­diów, kiedy wy­bra­łam so­bie miej­sce na za­ję­ciach z eko­no­mii, nie wie­dzia­łam, że dwa miej­sca da­lej na prawo usią­dzie Ro­drigo: pierw­szy i je­dyny chło­pak, który przy­kuł moją uwagę i stał się bo­ha­te­rem mo­ich ro­man­tycz­nych snów.

Ni­gdy nie zwró­cił na mnie uwagi, ani na pierw­szym, ani na dru­gim, ani na trze­cim roku. Dla niego by­łam ab­so­lut­nie nie­wi­do­czna. Ale jak tu go wi­nić? Kto by za­wie­sił oko na gru­biut­kiej ku­jonce z pierw­szej ławki?

Trzy pierw­sze lata stu­diów upły­nęły mi bez chwały i bez bólu. Dla wszyst­kich by­łam nie­zau­wa­żalna i mało z kim się kum­plo­wa­łam, bo w re­la­cjach to­wa­rzy­skich krę­po­wał mnie wstyd zwią­zany z nad­wagą. Zbyt­nio się przej­mo­wa­łam tym, co lu­dzie mo­gliby po­my­śleć. Je­cha­łam na uczel­nię, uwa­ża­łam na za­ję­ciach, a kiedy się koń­czyły, wra­ca­łam do domu. Po­po­łu­dniami udzie­la­łam dzie­ciom ko­re­pe­ty­cji, aby po­móc wła­snym ro­dzi­com w sfi­nan­so­wa­niu mo­jej na­uki, a na­stęp­nie uczy­łam się jak sza­lona, by ich nie roz­cza­ro­wać i wy­rwać ja­kieś sty­pen­dium. Au­to­bu­sem na uni­wer­sy­tet i z po­wro­tem do domu – w ten spo­sób pły­nęło mi ży­cie przez trzy lata, które mi­nęły bar­dzo szybko. Tak ży­łam za dnia, no­cami zaś an­ga­żo­wa­łam się w go­rące ro­manse, w któ­rych to ja by­łam główną bo­ha­terką, Ro­drigo z ko­lei po­pu­lar­nym chło­pa­kiem, który w końcu zwra­cał na mnie uwagę, po czym ży­li­śmy ra­zem długo i szczę­śli­wie.

Na ostat­nim roku, za­chę­cana przez dzie­kana, przy­łą­czy­łam się do grupy stu­den­tów udzie­la­ją­cych po­mocy tym, któ­rym na­uka szła go­rzej lub mieli okre­ślone pro­blemy z ja­kimś przed­mio­tem. Na za­wsze za­pa­mię­tam ten dzień, gdy pro­fe­sor Mu­ñoz po­wie­dział:

– Lauro, po za­ję­ciach cze­kam na cie­bie w ga­bi­ne­cie.

Przez cały ra­nek by­łam po­de­ner­wo­wana, za­cho­dząc w głowę, co też zro­bi­łam nie tak, że pro­fe­sor Mu­ñoz we­zwał mnie do sie­bie. Ża­den inny wy­kła­dowca na Wy­dziale Eko­no­mii nie wzbu­dzał ta­kiego stra­chu, cie­szył się też sławą czło­wieka twar­dego i nie­ugię­tego. Tak się trzę­słam, że nie mo­głam zjeść śnia­da­nia. Czu­łam, jak za­ci­ska mi się wę­zeł w żo­łądku, który pod ko­niec ranka za­czął wręcz bur­czeć. Le­dwo mia­łam czas, więc na pięć mi­nut przed spo­tka­niem z pro­fe­so­rem Mu­ño­zem po­szłam do bu­fetu. Po­pro­si­łam o duże ame­ri­cano z lo­dem. Ob­słu­gu­jący chło­pak wy­ka­zał się szczo­dro­ścią i zro­bił mi po­dwójną por­cję w wy­so­kiej szklance. Uśmiech­nę­łam się z wdzięcz­no­ścią. W bu­fe­cie było tłoczno, o tej po­rze ja­dło tam wielu stu­den­tów. Za­nu­rzy­łam się w roz­my­śla­niach. Czego może ode mnie chcieć pan Mu­ñoz? By­łam tak roz­ko­ja­rzona, że od­wra­ca­jąc się, nie spo­strze­głam, że tuż za mną stoi w ko­lejce na­stępna osoba, więc nie­chcący i nie bę­dąc w sta­nie tego unik­nąć, zde­rzy­łam się z nią, ob­le­wa­jąc so­bie kawą nie­ska­zi­tel­nie białą bluzkę.

I to nie tak, że się odro­binę po­pla­mi­łam, o nie. Gdy już coś ro­bi­łam, to od razu na ca­łego. Nie była to więc byle plamka: na mo­jej bluzce wy­kwi­tła matka wszyst­kich plam. Tak ogromna, że mia­łam wręcz pew­ność, że spe­cja­li­ści by­liby w sta­nie ją zin­ter­pre­to­wać. A jakby tego było mało, aku­rat wło­ży­łam „tę” bluzkę! Przed ro­kiem pa­so­wała jak ulał, ale te­raz za sprawą do­dat­ko­wych ki­lo­gra­mów z lata zro­biła się nie­sa­mo­wi­cie ob­ci­sła. Przede wszyst­kim na pier­siach: zu­peł­nie tak, jak­bym dźwi­gała tam dwa me­lony, które za mo­ment roz­sa­dzą bluzkę. Dla­czego wło­ży­łam ją aku­rat dziś?

Mu­szę przy­znać, że Bóg w swo­jej nie­skoń­czo­nej szczo­dro­ści ob­da­rzył mnie dwoma wspa­nia­łymi przy­mio­tami: mó­zgiem oraz biu­stem w roz­mia­rze sto dzie­sięć.

I tak oto sta­łam z nie­moż­liwą do ukry­cia po­tworną plamą na bluzce, która gro­ziła, że lada chwila nie wy­trzyma i zu­peł­nie się roz­cheł­sta. Na­wet so­bie wy­obra­ża­łam, jak ro­bię się cała zie­lona i za­mie­niam w ko­mik­so­wego Hulka. A w gło­wie już mi się ko­tło­wało: co jesz­cze może pójść nie tak? I wła­śnie tych ma­gicz­nych słów po­trze­bo­wały moje sutki, aby się ob­ja­wić w peł­nej kra­sie. Wy­wo­łane po­łą­cze­niem ko­stek lodu i zim­nej kawy, wy­la­zły ni­czym śli­maki na desz­czu. Fe­no­me­nal­nie! I co te­raz?

Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. Pora iść, ale nie mo­głam się tak po­ka­zać. Po­pę­dzi­łam do ła­zienki i spró­bo­wa­łam sprać plamę, ale – co było do prze­wi­dze­nia – tylko po­gor­szy­łam sy­tu­ację. Bluzka była jesz­cze bar­dziej prze­mo­czona, sutki zaś by­naj­mniej się nie uspo­ko­iły i przy­po­mi­nały te­raz dwa so­ple lodu, które za­raz ro­ze­drą tka­ninę. Za­pewne stan mo­ich ner­wów nie uła­twiał sy­tu­acji, a cała krew na­bie­gła mi aku­rat w te punkty ana­to­miczne.

Sta­nę­łam przy su­szarce do rąk w na­dziei, że to roz­wiąże sprawę, ale ku mo­jemu prze­ra­że­niu urzą­dze­nie po­sta­no­wiło nie za­dzia­łać. Aby się uspo­koić, spoj­rza­łam w lu­stro, lecz wi­dok, który tam uj­rza­łam, nie mógłby przed­sta­wiać się ża­ło­śniej. A do tego nie mia­łam choćby nędz­nej kurtki, by coś na sie­bie na­rzu­cić. Na­bra­łam po­wie­trza i spró­bo­wa­łam za­pa­no­wać nad sobą. „Myśl, Lauro, myśl. Ja­koś da się to ukryć…” W mó­zgu za­pa­liła mi się ża­rówka. To było je­dyne do­stępne roz­wią­za­nie i wła­śnie po­sta­no­wi­łam je za­sto­so­wać. Z całą god­no­ścią, na jaką mo­głam się zdo­być, chwy­ci­łam teczkę i przy­ci­snę­łam ją do piersi. Przy odro­bi­nie szczę­ścia roz­mowa bę­dzie krótka i pro­fe­sor ni­czego nie do­strzeże. Wy­star­czyło, bym nie ru­szała teczką, słu­chała tego, co bę­dzie miał do po­wie­dze­nia, i czym prę­dzej wy­szła bez szwanku.

Rzu­ci­łam się bie­giem jak sza­lona, aby nie spóź­nić się jesz­cze bar­dziej: pro­fe­sor Mu­ñoz to czło­wiek uparty, do tego z ob­se­sją na punk­cie punk­tu­al­no­ści, ja zaś by­łam już dzie­sięć mi­nut po cza­sie.

Kiedy do­tar­łam pod drzwi ga­bi­netu, pre­zen­to­wa­łam się ża­ło­śnie: ubru­dzona, spo­cona, a po tym, jak wbie­głam trzy pię­tra po scho­dach, włosy le­piły mi się do twa­rzy. Gdy­bym przy­naj­mniej upra­wiała ja­kiś sport, nie czu­ła­bym się tak wy­koń­czona. Mój „nad­ba­gaż” i brak kon­dy­cji rzu­cały się w oczy i wła­śnie zda­łam so­bie sprawę, że praw­do­po­dob­nie mam po­ważny pro­blem.

Ga­bi­net mie­ścił się na końcu dłu­giego ko­ry­ta­rza, któ­rego po­sadzkę po­kry­wała ty­powa stara, błysz­cząca mo­za­ika, która przez lata zo­stała wy­dep­tana i te­raz od­bi­jała się w niej moja syl­we­tka. Do­tar­łam pod stare drzwi w ko­lo­rze drewna, na któ­rych wid­niał na­pis „prof. Mu­ñoz”. Wzię­łam głę­boki wdech, prze­że­gna­łam się i za­pu­ka­łam w ocze­ki­wa­niu na we­zwa­nie.

– Pro­szę.

Głos pana Mu­ñoza za­re­zo­no­wał we­wnątrz po­miesz­cze­nia. Ob­ró­ci­łam gałkę u drzwi i prze­łknę­łam ślinę, za­my­ka­jąc oczy.

Kiedy otwo­rzy­łam drzwi i jed­no­cze­śnie po­wieki, zda­rzyło się coś, czego ni­gdy w ży­ciu bym się nie spo­dzie­wała. We­wnątrz, na krze­śle na­prze­ciwko pro­fe­sora, sie­dział on: Ro­drigo, bo­ha­ter wszyst­kich mo­ich snów i noc­nych fan­ta­zji. Wcho­dząc, z wra­że­nia i zmie­sza­nia za­ha­czy­łam nie­chcący teczką o fu­trynę drzwi. By­łam tak roz­dy­go­tana, że po­zwo­li­łam, by wy­pa­dła mi z rąk na pod­łogę i tylko spo­glą­da­łam za nią z prze­ra­że­niem i zdu­mie­niem. Ro­drigo pod­sko­czył jak sprę­żyna, by po­móc mi ją pod­nieść, i w jed­nej chwili oboje się schy­li­li­śmy. Mu­sia­łam za wszelką cenę od­zy­skać teczkę, była dla mnie je­dy­nym ra­tun­kiem, tylko dzięki niej mo­głam unik­nąć cał­ko­wi­tego ka­ta­kli­zmu.

Ro­drigo oka­zał się ode mnie szyb­szy i chwy­cił ją w palce. Gdy z tym swoim cu­dow­nym i uprzej­mym uśmie­chem pod­niósł na mnie wzrok, oczy zro­biły mu się wiel­kie ze zdzi­wie­nia. Jego spoj­rze­nie się zmie­niło, prze­stało być ta­kie słod­kie, a zro­biło się bar­dziej in­ten­sywne, źre­nice roz­sze­rzyły się, prze­sła­nia­jąc barwę tę­czówki. Pa­trzył na mnie, a ra­czej –na nie. Moje ol­brzy­mie cycki znaj­do­wały się wprost przed nim, aku­rat na wy­so­ko­ści jego pięk­nych brą­zo­wych oczu, całe mo­kre i ob­lane kawą. A jakby tego było mało, moje sutki wzno­siły się groź­nie ni­czym groty strzał, jakby za­po­wia­dały, że je­śli Ro­drigo nie prze­sta­nie się w nie wga­piać, wy­kolą mu oko.

Nie wy­obra­ża­łam so­bie, by moja sy­tu­acja mo­gła się jesz­cze po­gor­szyć. Ale jak mówi prawo Mur­phy’ego, grzanka za­wsze spada sma­ro­wa­nym na dół. A moja wręcz pla­snęła. Gu­zik tuż nad mo­imi pier­siami, który le­d­wie je spi­nał i przez cały ra­nek za­cho­wy­wał spo­kój, po mi­strzow­sku trzy­ma­jąc się na cien­kiej nitce, po­sta­no­wił przy­dać ca­łej sce­nie nieco dra­ma­ty­zmu. Nik­czemny, speł­nił swoją groźbę i tę wła­śnie chwilę wy­brał, by wy­strze­lić wprost w prawe oko Ro­driga…

– Boże drogi! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz, sły­sząc okrzyk bólu chło­paka.

Ko­rzy­sta­jąc z tego, że Ro­drigo za­sło­nił oko dłońmi, wy­rwa­łam mu teczkę i niby tar­czą osło­ni­łam nią swoje sza­lone cycki, a na­stęp­nie spró­bo­wa­łam bie­da­kowi ja­koś po­móc. Po tym, jak de­ta­licz­nie przy­pa­trzył się naj­bar­dziej wy­róż­nia­ją­cej się czę­ści mo­jej ana­to­mii, do­stał to, na co za­słu­żył, wty­ka­jąc nos w nie­swoje sprawy.

– Nic ci nie jest? – spy­ta­łam smęt­nie, czer­wona jak po­mi­dor.

– Matko ko­chana, ni­gdy nie my­śla­łem, że mnie coś ta­kiego spo­tka. Że też gu­zik mnie za­ata­ko­wał za pa­trze­nie w nie­zły de­kolt. Na­le­żało mi się za nie­okrze­sa­nie. – Uśmiech­nął się spo­koj­nie z szel­mow­skim bły­skiem w nie­na­ru­szo­nym oku.

– Pa­nie Du­rán, ape­luję o odro­binę po­wagi! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz. – Wszystko w po­rządku, chłop­cze?

Ro­drigo ski­nął głową i po­dźwi­gnął się z pod­łogi, prawą ręką za­sła­nia­jąc oko, w które tra­fił gu­zik.

– Ojej, na­prawdę bar­dzo mi przy­kro. Nie mogę uwie­rzyć, że też coś po­dob­nego mo­gło się wy­da­rzyć. Mogę ci ja­koś po­móc? – Czu­łam się okrop­nie skrę­po­wana, nie wie­dzia­łam, co mam zro­bić, co po­wie­dzieć, le­d­wie by­łam w sta­nie coś wy­krztu­sić. W tej zie­lo­nej ko­szulce polo i pia­sko­wych spodniach był tak przy­stojny, że wszystko we mnie aż dy­go­tało.

– Ależ oczy­wi­ście, że mo­żesz coś dla mnie zro­bić, piękna – od­parł z kpią­cym spoj­rze­niem Ro­drigo. – Prawda, pa­nie Mu­ñoz? Dla­tego tu w ogóle je­ste­śmy, czyż nie?

Matko ko­chana, „piękna”? Na­prawdę tak się do mnie zwró­cił? Mia­łam zro­bić coś dla Ro­driga, a pan Mu­ñoz o tym wie­dział? Prze­su­wa­łam wzro­kiem to na jed­nego, to na dru­giego, nic przy tym nie poj­mu­jąc.

– Pro­szę usiąść, panno Gar­cía, już wy­ja­śniam.

Za­ję­łam miej­sce na wol­nym krze­śle obok Ro­driga. Czu­łam swój przy­spie­szony od­dech, świa­doma, że on sie­dzi tak bli­sko i in­ten­syw­nie się we mnie wpa­truje. Pro­fe­sor za­czął tłu­ma­czyć mi po­wód, dla któ­rego mnie we­zwał. Naj­wy­raź­niej przed­miot, któ­rego na­uczał, spra­wiał Ro­dri­gowi trud­no­ści, i uznał, że przy­da­łoby mu się pewne wspar­cie. A że ja na tych za­ję­ciach ra­dzi­łam so­bie bar­dzo do­brze, po­ja­wił się po­mysł, bym to ja po­mo­gła Ro­dri­gowi w ostat­nim try­me­strze za­jęć. Kiedy pan Mu­ñoz skoń­czył wy­ja­śniać sy­tu­ację, mu­sia­łam mieć cie­kawą minę. Niby ja mia­łam po­móc Ro­dri­gowi, by mógł się pod­cią­gnąć z za­awan­so­wa­nej eko­no­mii? Od­nio­słam wra­że­nie, że mój świat wła­śnie sta­nął na gło­wie.

Nie żeby Ro­drigo był prze­cięt­nia­kiem – wy­soki, mie­rzący metr osiem­dzie­siąt pięć chło­pak, brą­zo­wo­oki szczu­pły blon­dyn w oku­la­rach in­te­lek­tu­ali­sty – ale za­wsze ota­czał go wia­nu­szek in­nych osób. Wy­róż­niał go pe­wien ma­gne­tyzm, był uro­dzo­nym li­de­rem. Jed­nym z tych lu­dzi, któ­rzy ema­nują po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, kimś, kogo chcie­li­by­śmy mieć w na­szym ży­ciu. Ja zaś go­rącz­kowo tego pra­gnę­łam. Od trzech lat nie­po­dziel­nie kró­lo­wał we wszyst­kich mo­ich snach, a te­raz zy­ski­wa­łam moż­li­wość prze­by­wa­nia z nim co­dzien­nie sam na sam. Nie mo­głam zmar­no­wać ta­kiej oka­zji. A może jed­nak? Czy zdo­łam prze­ła­mać wła­sną nie­śmia­łość i za­wal­czyć o Ro­driga? Co masz do stra­ce­nia? Naj­wy­żej od­mówi. Spo­glą­dał na mnie z za­cie­ka­wie­niem w ocze­ki­wa­niu na od­po­wiedź. Mu­sia­łam wziąć się w garść, bo ina­czej ni­gdy w ży­ciu nic by mi się nie tra­fiło! Ku wła­snemu zdzi­wie­niu wy­pa­li­łam:

– Oczy­wi­ście, pro­szę pana. Może pan na mnie li­czyć.

– Ni­czego in­nego się nie spo­dzie­wa­łem, panno Gar­cía – oznaj­mił.

Ze­bra­łam się na od­wagę i spoj­rza­łam na Ro­driga. Już nie trzy­mał się za oko, lecz przy­glą­dał mi się z nie­prze­nik­nioną miną. W przy­pły­wie śmia­ło­ści wy­pro­sto­wa­łam się na krze­śle i z fał­szywą pew­no­ścią w gło­sie po­wie­dzia­łam:

– Za­czy­namy ju­tro o sie­dem­na­stej w bi­blio­tece. Nie spóź­nij się.

– Do­sko­nale, Lauro. Bo na­zy­wasz się Laura, prawda? – Uśmiech miał znie­wa­la­jący.

Przy­tak­nę­łam jak głu­pia, cała szczę­śliwa, że zna moje imię.

– A za­tem do ju­tra, do pią­tej. Te­raz mu­szę iść. Umó­wi­łem się i już je­stem spóź­niony. – Wstał z krze­sła, pod­szedł do mnie, przy­kuc­nął i wy­szep­tał mi do ucha: – A, i do­szyj so­bie po­rząd­nie te gu­ziki, żeby mnie ju­tro znów nie za­ata­ko­wały. – Wy­cią­gnął ku mnie dłoń i ją otwo­rzył. – Weź, chyba dość już do­sta­łem za za­glą­da­nie ci w bal­kon i przy­pa­try­wa­nie się tym pięk­nym kwia­tom.

– Pa­nie Du­rán, pro­szę! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz. Na­uczy­ciel miał bar­dzo wy­czu­lony słuch.

Kiedy ode­bra­łam gu­zik od Ro­driga, ten wstał i mru­gnął do mnie nie­na­ru­szo­nym okiem. Serce tak mocno mi ło­mo­tało, że przy­ci­snę­łam teczkę do piersi z obawy, by nic mi już nie strze­liło.

Wy­szłam z ga­bi­netu pro­fe­sora z po­czu­ciem, że ko­niec koń­ców ten ka­ta­stro­falny dzień oka­zał się naj­lep­szym w moim ży­ciu. Dzięki ka­wie, zbyt ob­ci­słej bluzce i nie­po­skro­mio­nemu gu­zi­kowi Ro­drigo zaj­rzał mi w de­kolt, po­wie­dział do mnie „piękna”, mia­łam udzie­lać mu in­dy­wi­du­al­nych lek­cji, a prze­cież jesz­cze kilka mi­nut temu na­wet bym so­bie tego nie wy­obra­żała. Z nie­zna­jo­mej sta­łam się oso­bi­stą ko­re­pe­ty­torką.

Od tej chwili dzień za dniem uma­wia­li­śmy się z Ro­dri­giem o pią­tej w bi­blio­tece. Po­ma­ga­łam mu, cier­pli­wie tłu­ma­czy­łam wszystko, czego nie ro­zu­miał, wspie­ra­łam przy przy­dzie­lo­nych za­da­niach, a on w re­wanżu się ze mną wy­głu­piał. Sie­dem­na­sta stała się moją ulu­bioną porą dnia, oto bo­wiem chło­pak z mo­ich snów spo­ty­kał się ze mną i rzu­cał ja­kimś kom­ple­men­tem, a ja przez te pół­to­rej go­dziny w bi­blio­tece czu­łam się jak ktoś wy­jąt­kowy.

Choćby przez tę krótką chwilę by­łam kró­lową świata. Nie­ważne, że przy in­nych oka­zjach Ro­drigo mnie igno­ro­wał, że za­cho­wy­wał się tak, jak­bym nie ist­niała – było to dla mnie zu­peł­nie nie­istotne. Zda­wa­łam so­bie sprawę, że nie na­leżę do grona jego zna­jo­mych, że wszystko, na co mo­głam li­czyć poza czte­rema ścia­nami bi­blio­teki, to po­zdro­wie­nie nie­znacz­nym ru­chem pod­bródka. Ale to było nie­ważne. Na wła­snych złu­dze­niach zdą­ży­łam już wznieść za­mek z pod­ręcz­ni­ków do eko­no­mii, gdzie sama by­łam księż­niczką, Ro­drigo zaś księ­ciem z bajki.

Jego oceny za­częły się po­pra­wiać, a nim się spo­strze­gli­śmy, pra­co­wa­li­śmy już nad ma­te­ria­łem do eg­za­mi­nów koń­co­wych. W tych dniach bi­blio­teka uni­wer­sy­tecka była otwarta dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, umoż­li­wia­jąc stu­den­tom na­ukę o każ­dej po­rze dnia i nocy. Eg­za­min koń­cowy z za­awan­so­wa­nej eko­no­mii był tuż-tuż, więc Ro­drigo za­pro­po­no­wał, by­śmy wzięli ze sobą ka­na­pki i zo­stali na miej­scu. Jak mó­wił, w ten spo­sób nie mu­sie­li­by­śmy się spie­szyć i mo­gli­by­śmy spo­koj­nie uczyć się do późna. Ko­la­cja z Ro­dri­giem? Jak mo­głam od­mó­wić? Zgo­dzi­łam się, po­wie­dzia­łam, że może na mnie li­czyć, nie mo­głam od­pu­ścić ta­kiego spo­tka­nia z męż­czy­zną, któ­rego pra­gnę­łam naj­bar­dziej na ca­łym świe­cie. Nie wie­dzia­łam, kiedy znowu nada­rzy mi się taka oka­zja, więc mu­sia­łam z niej sko­rzy­stać.

Uzna­łam, że to szcze­gólny dzień, w związku z czym za­le­żało mi, by wy­glą­dać pięk­nie. Chcia­łam po­ka­zać, że po­mimo zbęd­nych ki­lo­gra­mów mogę mu się po­do­bać. Dłuż­szą chwilę się szy­ko­wa­łam, by osta­tecz­nie od­sta­wić się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej niż na co dzień.

Wło­ży­łam długą suk­nię w ko­lo­rze mchu, za­pi­naną na małe gu­ziczki, które bie­gły rzę­dem od piersi aż po kostki. Wie­dzia­łam, że ko­lo­ry­stycz­nie pa­suje, współ­grała bo­wiem z barwą mo­ich oczu. Po­zwo­li­łam, by moje włosy w od­cie­niu ciemny blond wy­schły na po­wie­trzu, dzięki czemu ob­ra­mo­wały mi twarz de­li­kat­nymi fa­lami. Ni­gdy się nie ma­lo­wa­łam, ale tego dnia na­ło­ży­łam odro­binę tu­szu, który wy­dłu­żył moje gę­ste rzęsy. Dzieło zwień­czyły dwa po­cią­gnię­cia ró­żem po po­licz­kach i brzo­skwi­niowy błysz­czyk na usta. Nie chcia­łam zbyt­nio pod­kre­ślać warg: są dość duże i gdy­bym zbyt­nio je pod­ma­lo­wała, z ca­łej twa­rzy wi­dać by­łoby wy­łącz­nie usta.

Do­peł­ni­łam look let­nimi san­da­łami z rze­my­kiem i odro­biną olejku ja­śmi­no­wego. Wprost uwiel­bia­łam ten słodki i świeży aro­mat, za­wsze więc no­si­łam go przy so­bie.

Zgod­nie z tym, co usta­li­li­śmy, o dzie­więt­na­stej sta­wi­łam się w bi­blio­tece i roz­ło­ży­łam wszyst­kie książki na na­szym stole w na­roż­niku sali. Przez ostat­nie mie­siące mie­li­śmy tam wła­sny ką­cik, z któ­rym wią­zały się naj­cu­dow­niej­sze wspo­mnie­nia wy­mie­nia­nych z Ro­dri­giem uśmie­chów.

Usia­dłam pro­sto na krze­śle i cze­ka­łam, aż się zjawi. Po dwóch mi­nu­tach w wej­ściu do bi­blio­teki uj­rza­łam jego syl­we­tkę. Był taki przy­stojny… Z wil­got­nymi wło­sami spra­wiał wra­że­nie, jakby do­piero co wy­szedł spod prysz­nica, i miał na so­bie białą ko­szulkę polo, w któ­rej wy­glą­dał sza­łowo.

Boże, był to­tal­nie znie­wa­la­jący. Na jego wi­dok aż mi ślinka cie­kła. Po­pa­trzy­łam na niego, a on otak­so­wał mnie wzro­kiem od stóp do głów. Czy słusz­nie w jego spoj­rze­niu do­pa­try­wa­łam się po­dziwu? Chyba po­do­bało mu się to, co miał przed sobą, w co trudno było uwie­rzyć. Wie­dzia­łam, że to nie­moż­liwe, by ktoś zwró­cił na mnie uwagę – a już na pewno nie on – mimo że w głębi du­szy tego wła­śnie pra­gnę­łam naj­bar­dziej na ca­łym świe­cie.

Uśmiech­nął się ką­ci­kiem ust, a mnie du­sza roz­to­piła się jak ma­sło. Ja­kiś wę­zeł ści­skał mnie w środku i spra­wiał, że w brzu­chu za­wi­ro­wało mi mi­lion mo­tyli.

– Matko ko­chana! Lauro, wy­glą­dasz prze­pięk­nie! Co ty zro­bi­łaś? Nie spo­sób się bę­dzie skon­cen­tro­wać. Te gu­ziki do­brze się trzy­mają? Nie chcę po­now­nie mieć z nimi do czy­nie­nia.

Wszystko to brzmiało tak słodko i za­baw­nie… Czy mi się zda­wało, czy on mnie pod­ry­wał?

Uśmiech­nę­łam się i spoj­rza­łam na niego zza wy­tu­szo­wa­nych rzęs.

– Spo­koj­nie, Ro­drigo, po­pro­si­łam o eks­tra wzmoc­nie­nie, by już cię nie ata­ko­wały. Bie­rzemy się do na­uki? – Na to aku­rat mia­łam te­raz naj­mniej­szą ochotę, ale pa­mię­ta­łam o celu spo­tka­nia.

I wła­śnie na na­uce upły­nęły nam ko­lejne trzy go­dziny. O dwu­dzie­stej dru­giej by­li­śmy wy­koń­czeni.

– Zro­bimy prze­rwę, by coś zjeść? Nie wiem, jak u cie­bie, ale mnie kiszki grają mar­sza – oznaj­mił, przy­kła­da­jąc dło­nie do brzu­cha.

– Ja­sne, ja też zgłod­nia­łam.

Wy­szli­śmy i usie­dli­śmy na traw­niku kam­pusu. Zje­dli­śmy w mil­cze­niu w świe­tle gwiazd i księ­życa. Do­brze się przy nim czu­łam. Ro­drigo spu­ścił wzrok i spy­tał:

– Pa­li­łaś kie­dyś, Lauro? Zro­bi­łaś kie­dy­kol­wiek w ży­ciu coś śmiesz­nego albo nie­sto­sow­nego? – Le­żał na tra­wie, opie­ra­jąc się na łok­ciu.

– Nie, ni­gdy nie pa­li­łam! Nie cier­pię ty­to­niu! – Mó­wi­łam prawdę. Uwa­ża­łam pa­pie­rosy za mar­no­wa­nie czasu, zdro­wia i pie­nię­dzy, za to­talną głu­potę. – Ni­gdy w ży­ciu bym nie za­pa­liła.

Uśmiech­nął się na taką od­po­wiedź.

– Nie cho­dziło mi o ty­toń. – Uniósł brwi. – Cza­sami pa­trzę na cie­bie i tak so­bie my­ślę… Jest taka nie­winna, taka do­sko­nała: żyje w bańce świę­to­ści, po­maga in­nym, zgar­nia do­bre oceny, pra­wie z ni­kim nie utrzy­muje kon­tak­tów. Ta pu­ry­tań­ska do­sko­na­łość cię nie mę­czy? Zda­rza się, byś ro­biła coś nie­sto­sow­nego, byś po­su­nęła się do gra­nic?

Nie wie­dzia­łam, co mam od­po­wie­dzieć, spra­wił, że całe moje ży­cie wy­dało się głu­pie i nudne. Moż­liwe, że tak było i że do tej pory nie zda­wa­łam so­bie z tego sprawy. Oka­za­łam się więc nie tylko gruba i nie­istotna, ale na do­da­tek głu­pia i nudna. Wspa­niale, czego wię­cej chcieć. Za­wsty­dzona, lekko po­chy­li­łam głowę i wy­szep­ta­łam: – Nie.

– Tak też mi się zda­wało, Lau­rita. A nie my­śla­łaś, że mo­gła­byś kie­dyś dla od­miany zro­bić coś sza­lo­nego i faj­nego? – W dal­szym ciągu świ­dro­wał mnie spoj­rze­niem, jak gdyby wy­cze­ku­jąc, aż coś po­wiem. Wo­bec braku od­po­wie­dzi wło­żył rękę do kie­szeni, wy­cią­gnął coś i na mo­ich oczach ob­ró­cił to w pal­cach. Na­stęp­nie wstał. – Chodź, idziemy.

Po­dał mi rękę i też się pod­nio­słam. Szłam za nim jak au­to­mat, za­sta­na­wia­jąc się, co ta­kiego ze­chce mi po­ka­zać Ro­drigo.

Za­pro­wa­dził mnie w ciemny, od­da­lony za­ką­tek. W dłoni trzy­mał coś w ro­dzaju pa­pie­rosa sa­mo­róbki. Wsu­nął go so­bie w usta i przy­pa­lił. Głę­boko się za­cią­gnął i po­woli wy­pu­ścił dym. Pach­niało ina­czej, zu­peł­nie nie jak ty­toń. Za­raz mi go po­dał.

– Spró­buj, raz w ży­ciu za­ry­zy­kuj.

Po­dał mi dy­mią­cego skręta. Po­my­śla­łam, że może to rze­mieśl­ni­cze cy­garo, wy­twa­rzane ręcz­nie, ale ba­łam się do­py­tać. Ro­drigo chciał się ze mną czymś po­dzie­lić, więc wresz­cie po­wie­dzia­łam so­bie: Czemu nie? Za­ry­zy­kuj, Lauro. Od­wa­ży­łam się i spró­bo­wa­łam po­wtó­rzyć ru­chy, który wcze­śniej wy­ko­nał Ro­drigo.

Wsu­nę­łam pa­pie­rosa do ust i za­cią­gnę­łam się głę­boko.

Po­czu­łam, jak pach­nący dym za­lewa mi usta i scho­dzi w dół krtani, wy­peł­nia­jąc mnie od środka. Kiedy jed­nak do­szedł do płuc, za­nio­słam się wście­kłym kasz­lem.

– Ćśśś. Na lu­zie, Lau­rita. Ma­łymi busz­kami, to twój pierw­szy raz. Nie bądź łap­czywa. – W jego spoj­rze­niu było coś in­try­gu­ją­cego.

– Prze­pra­szam, ja... ja ni­gdy... – za­czę­łam i przy­gry­złam wargę.

– Spo­koj­nie, wiem. – Uśmiech­nął się. – I bar­dzo się cie­szę, że je­stem pierw­szy. Spró­bu­jemy cze­goś de­li­kat­niej­szego, wy­daje mi się, że ci się to spodoba. Otwórz usta i za­mknij oczy. Za­ufaj mi, a za­biorę cię w po­dróż w nie­znane. Zo­ba­czysz, że bę­dzie ci do­brze.

Głos Ro­driga brzmiał tak su­ge­styw­nie, że da­łam się po­nieść. Za­mknę­łam oczy i ustą­pi­łam, z po­czątku z opo­rami, by­łam sztywna jak kij. To Ro­drigo – mó­wi­łam so­bie – co się może stać? Usły­sza­łam, jak po­now­nie głę­boko się za­ciąga, i po­czu­łam, że się do mnie przy­suwa. Zbli­żył swoje wargi do mo­ich, ale ich nie do­tknął, po czym stop­niowo wy­pu­ścił dym, który wsu­nął mi się pro­sto do ust.

– Wcią­gnij ostroż­nie – po­wie­dział. I wcią­gnę­łam, we­ssa­łam to wszystko, co był mi go­tów prze­ka­zać, bo by­łam spra­gniona, spra­gniona mi­ło­ści, zro­zu­mie­nia, no­wych do­znań, a przede wszyst­kim spra­gniona jego. – O, tak, do­sko­nale, śliczna – szep­nął.

Po­czu­łam, jak jego palce gła­dzą mnie po wło­sach i od­gar­niają nie­sforne ko­smyki za uszy. Gra­li­śmy da­lej: on brał bu­chy i wy­pusz­czał mi je w usta, a ja łap­czy­wie się za­cią­ga­łam. Stop­niowo po­czu­łam, jak się od­kle­jam, i za­czę­łam się od­prę­żać. Ciało zda­wało mi się te­raz lek­kie ni­czym piórko, uno­si­łam się, la­ta­łam. Wdy­cha­łam po­wie­trze, które prze­pły­wało z jego ust do mo­ich, czu­łam się żywa i zmy­słowa.

W tym hip­no­tycz­nym tran­sie Ro­drigo przy­warł tor­sem do mo­jej piersi. Moje sutki po­woli za­częły się roz­bu­dzać, tward­nie­jąc pod jego do­ty­kiem, i po­czu­łam, jak już przez to, że po­czu­łam jego od­dech na swym ciele i jego cie­pło tak bli­sko mnie, za­czyna pul­so­wać mi srom.

Chwilę póź­niej się od­su­nął, mię­dzy nami prze­cią­gnął po­dmuch po­wie­trza, od któ­rego po­czu­łam zimny dreszcz, i za­tę­sk­ni­łam za jego cie­płem. Usły­sza­łam, jak od­rzuca nie­do­pa­łek tego wspa­nia­łego pa­pie­rosa i go dep­cze, do­bit­nie wy­zna­cza­jąc kres tego ma­gicz­nego mo­mentu, który do­piero co nas po­łą­czył. Sama pra­gnę­ła­bym, by ta chwila szczę­ścia ni­gdy się nie skoń­czyła.

– Otwórz oczy, śliczna – po­wie­dział, bacz­nie się we mnie wpa­tru­jąc. – Sma­ko­wał ci pierw­szy skręt ma­ryśki? – Głos miał te­raz chra­pliwy i zmy­słowy. – Są­dząc po two­jej mi­nie i ca­łej resz­cie, po­wie­dział­bym, że ow­szem.

– Słu­cham? – Otwo­rzy­łam na wpół za­spane oczy. Czu­łam się jak na chmu­rze: roz­luź­niona, de­li­katna i od­sło­nięta.

– Tak, na to wy­gląda, że ci się po­do­bało. – Ro­drigo pa­trzył na mnie szkli­stymi oczami, w któ­rych znać było triumf. – Ale mu­simy wra­cać do na­uki, ju­tro ważny eg­za­min. Jazda.

Wziął mnie za rękę i po­pro­wa­dził z po­wro­tem do bi­blio­teki. Czu­łam się roz­pa­lona, jak gdy­bym oglą­dała świat z nieba, jak gdy­bym się roz­dwo­iła, a moja du­sza przy­glą­dała się wszyst­kiemu z ze­wnątrz.

– Ro­drigo, mu­szę pójść do ła­zienki, żeby się od­świe­żyć, za­nim za­czniemy. Mogę cię na mo­ment prze­pro­sić?

Ski­nął głową i po­szedł cze­kać na mnie w na­szym ką­cie bi­blio­teki.

Po­szłam do to­a­lety i spoj­rza­łam na sie­bie w lu­strze. Któż to na mnie spo­glą­dał zza tych dłu­gich i gę­stych rzęs? Czyje były te zie­lone oczy, które zmy­słowo pa­trzyły na moje od­bi­cie? Czyje pełne wargi, które aż pro­siły się o ca­ło­wa­nie? To by­łam ja? Kim była ta Laura, którą wi­dzia­łam w lu­strze?

Roz­pię­łam dwa pierw­sze gu­ziki su­kienki i zwil­ży­łam twarz, kark oraz de­kolt. Sutki na­dal mia­łam twarde, wciąż wci­skały się w de­li­katną tka­ninę. Czy on to za­uwa­żył? Spoj­rza­łam na nie jak za­hip­no­ty­zo­wana i do­tknę­łam ich przez ubra­nie. Z mo­ich ust do­było się stęk­nię­cie. Były bar­dzo twarde i wraż­liwe. Matko ko­chana, ni­gdy mi się to nie zda­rzyło. Lauro, ogar­nij się – po­wie­dzia­łam so­bie. Co się z tobą dzieje? Ni­gdy by mi do głowy nie przy­szło, że wy­pa­le­nie skręta może tak za­dzia­łać, że czło­wiek staje się od tego taki uwraż­li­wiony i po­datny. Czy to samo działo się z Ro­dri­giem?

Ogar­nij się, Lauro – przy­po­mnia­łam so­bie raz jesz­cze. Pora na na­ukę. Nie po­do­basz mu się, chciał tylko za­cho­wać się uprzej­mie, chciał, byś spró­bo­wała cze­goś no­wego. Ty je­steś Laura, a on Ro­drigo. Bądź re­alistką, on jest dla cie­bie nie­osią­galny.

I z ta­kim wła­śnie prze­ko­na­niem wy­szłam z ła­zienki, go­towa usiąść z nim do na­uki.

Rozdział pierwszy

Laura

Gdy wró­ci­łam do stołu, spo­strze­głam, że jego spoj­rze­nie mi­jało się z mo­imi oczami i wę­dro­wało w stronę de­koltu, a usta wy­krzy­wił w uśmie­chu.

– Pro­szę, Lau­rita, co też znowu ci się stało w ła­zience z tymi nie­sfor­nymi gu­zicz­kami? Spra­wiły ci trud­ność i nie mo­głaś ich z po­wro­tem za­piąć?

I w tym mo­men­cie zda­łam so­bie sprawę, że po od­świe­że­niu się zu­peł­nie o nich za­po­mnia­łam. Spoj­rza­łam w dół: wi­dać było ro­wek, a moje piersi z ca­łych sił sta­rały się wy­rwać na wol­ność. Wy­czu­wa­jąc roz­pa­lone spoj­rze­nie Ro­driga, moje sutki na nowo się zbu­dziły i ze­sztyw­niały przed jego roz­ba­wio­nymi oczami. Cie­pło, które zro­dziło się mię­dzy mo­imi no­gami, po­częło pod­cho­dzić do góry ku mo­jej twa­rzy. Po­ru­szy­łam dłońmi, chcąc za­piąć gu­ziki, lecz wtedy Ro­drigo po­wstrzy­mał mnie tymi słowy:

– Nie, nie rób tego. – Jego głos za­brzmiał nie­sa­mo­wi­cie wład­czo. – Skry­wa­nie ta­kich cu­dów na­tury po­winno być prze­stęp­stwem. Zo­staw tę suk­nię tak, jak jest, Lau­rita, wy­glą­dasz prze­pysz­nie. – Jego spoj­rze­nie wciąż nie od­ry­wało się od mo­ich piersi, a te­raz po­ciem­niało. – Chodź, usiądź obok mnie i uczmy się, bo mamy jesz­cze tro­chę ma­te­riału.

Usia­dłam i po­czu­łam, jak Ro­drigo się do mnie przy­suwa. Udem co­raz bli­żej mo­jego uda, ra­mie­niem mu­ska­jąc moje ra­mię… w ta­kich wa­run­kach nie mia­łam szans się sku­pić. Przez go­dzinę roz­pra­sza­łam się i czu­łam ab­so­lut­nie wszystko. Jego spoj­rze­nie pa­rzyło mi skórę. Kiedy nie­chcący trą­cał mnie pal­cami albo do­ty­kał, by mi coś po­ka­zać, prze­bie­gała przeze mnie iskra elek­tryczna. Mój mózg nie był w sta­nie dzia­łać, czuł tylko, jak ro­śnie we mnie co­raz to więk­sze po­żą­da­nie, które biło mię­dzy mo­imi udami. Nie­ważne jak, ale mu­sia­łam ten ogień uga­sić, po­trze­bo­wa­łam wy­tchnie­nia. Za­ci­snę­łam uda w na­dziei, że za­pa­nuję nad tym nie­po­ko­jem, ale nic to nie dało. Po kilku nie­uda­nych pró­bach spo­strze­głam, że Ro­drigo za­milkł; nie pa­trzył już w no­tatki, lecz ga­pił się na mnie.

Tym ra­zem nie przy­pa­try­wał się moim pier­siom ani twa­rzy – jego spoj­rze­nie bie­gło ku udom, jak gdyby zdał so­bie sprawę z tego, co pró­bo­wa­łam zro­bić. Gdy zo­ba­czył, że na niego pa­trzę, uśmiech­nął się, uniósł pa­lec wska­zu­jący i prze­su­nął nim po ran­cie mo­jego de­koltu, de­li­kat­nie gła­dząc od­sło­niętą skórę. Na­stęp­nie wstał, po­dał mi rękę i po­wie­dział:

– Chodź za mną.

Choćby i na ko­niec świata – po­my­śla­łam.

Na­wet się nie za­wa­ha­łam, o nic nie spy­ta­łam. Ni­czym ma­rio­netka po­szłam za nim mię­dzy bi­blio­tecz­nymi re­ga­łami, nie wie­dząc, co też za­mie­rza. Była już pół­noc i zro­biło się pra­wie pu­sto. Za­pro­wa­dził mnie w naj­bar­dziej od­da­lony i bez­ludny za­ką­tek. Ni­kogo, tylko on i ja. Spoj­rzał na mnie i po­ło­żył mi pa­lec na ustach, bez słów da­jąc mi do zro­zu­mie­nia, że mam być ci­cho, że mogą nas usły­szeć, że to ta­jem­nica, któ­rej oboje mu­simy strzec.

By­łam od­wró­cona ple­cami do re­gału i nieco po­de­ner­wo­wana tym, co miało na­stą­pić. Czy w końcu mnie po­ca­łuje? Czy tak wy­cze­ki­wany pierw­szy po­ca­łu­nek przy­trafi mi się wła­śnie z nim? Po­woli pod­niósł ręce, jak gdyby da­jąc mi czas na przy­wyk­nię­cie do sy­tu­acji. Zręcz­nymi pal­cami do­padł gu­zi­ków, które skry­wały moje krą­gło­ści, i za­czął je roz­pi­nać. By­łam ci­cho, nie wie­dząc, co ro­bić ani co po­wie­dzieć, zu­peł­nie jak widz, który ogląda film. Mój od­dech przy­spie­szył, kiedy jego dło­nie za­częły pie­ścić przez sta­nik moje piersi. Wów­czas chwy­cił je i uwol­nił spod tka­niny. Przyj­rzał im się łap­czy­wie, zła­pał mnie za sutki i mocno ści­snął je w pal­cach. Już mia­łam krzyk­nąć, lecz krzyk uwiązł mi w gar­dle, gdy uj­rza­łam w jego oczach ostrze­że­nie. Za­bo­lało mnie, ale też pod­nie­ciło. Czu­łam, jak mię­dzy udami ro­bię się wil­gotna.

Po­now­nie je ści­snął w pal­cach i mocno wy­krę­cił, jed­no­cze­śnie się do mnie uśmie­cha­jąc.

Po­czu­łam, jak krew z ca­łego ciała zbiera mi się w pier­siach. Wtedy po­chy­lił głowę i za­czął ssać. Ssał, jak gdyby to była kwe­stia ży­cia i śmierci, nie prze­sta­wał. Za bar­dzo mnie pod­nie­cał. Wpierw mi się to po­do­bało, ale po­tem za­częło mnie to nie­sa­mo­wi­cie bo­leć, pod­czas gdy on ssał co­raz in­ten­syw­niej, jed­no­cze­śnie wpi­ja­jąc się pal­cami w moją de­li­katną skórę. Kiedy nie mo­głam już wy­trzy­mać z bólu, prze­rwał. Ja przy­gry­za­łam od środka po­li­czek, aby nie krzy­czeć, i te­raz po­czu­łam w ustach po­smak krwi.

– Mmmm, masz wspa­niałe cycki. A te­raz drugi.

Pa­trzy­łam z prze­ra­że­niem, jak chwyta w usta mój drugi su­tek i ob­cho­dzi się z nim tak samo jak z pierw­szym. Czu­łam ból, ból i jesz­cze wię­cej bólu, a po­śród tego wszyst­kiego ukłu­cia roz­ko­szy. Bar­dzo dziwne i nie­po­ko­jące uczu­cie. Za­gry­za­łam wargi, aby znieść to, co mi ro­bił. Nie ro­zu­mia­łam nic a nic, to był mój pierw­szy kon­takt z ja­kim­kol­wiek chło­pa­kiem i nie wie­dzia­łam, czego się spo­dzie­wać. Wtem Ro­drigo pod­niósł wzrok i spoj­rzał mi w oczy.

– Wspa­niale, że cię tak na­zna­czy­łem. Po­patrz na swoje sutki, zro­biły się cu­dow­nie pur­pu­rowe. Ju­tro, kiedy się obu­dzisz i zo­ba­czysz te ślady, bę­dziesz wie­działa, kto ci to zro­bił i jak się przy tym ba­wił. – To po­wie­dziaw­szy, chwy­cił moje piersi i mocno je ści­snął, miaż­dżąc je mię­dzy pal­cami. Chcia­łam krzyk­nąć, ale ze wstydu nie mo­głam. – A kiedy zo­ba­czysz moje ślady na swo­ich cyc­kach, bę­dziesz wie­działa, że tej nocy na­le­żały one do mnie.

Pod wpły­wem świa­do­mo­ści, że w każ­dej chwili ktoś nas może przy­uwa­żyć, serce za­częło mi ło­mo­tać jak opę­tane. Jego uśmiech nie był już szel­mow­ski – stał się od­le­gły i bez­względny. Chwy­cił za dół su­kienki, uniósł i pod­wi­nął ją do wy­so­ko­ści pasa.

– Te­raz na coś się przy­daj i ją przy­trzy­maj – rzu­cił to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu. Ogar­nął mnie pa­niczny strach. Ten Ro­drigo, któ­rego mia­łam przed sobą, wy­da­wał się kimś ob­cym. – I to już, bo tylko po­gor­szysz sy­tu­ację.

Drżą­cymi dłońmi zła­pa­łam tka­ninę, tak jak mi ka­zał. Opadł na ko­lana, wsa­dził mi nos mię­dzy uda i wcią­gnął po­wie­trze. Po­tem za­darł wzrok, spo­glą­da­jąc mi pro­sto w oczy, i prze­su­nął mi dło­nią po udach. Zła­pał za majtki w miej­scu, gdzie za­sła­niały mi po­chwę, i moc­nym po­cią­gnię­ciem ro­ze­rwał. Osu­wa­jąca się gumka po­draż­niała mi skórę. Tak, Ro­drigo klę­czał przed mo­imi udami, wą­chał mój srom i zdzie­rał ze mnie majtki w uczel­nia­nej bi­blio­tece. Ja zaś sta­łam bez ru­chu, pa­trzy­łam na niego i po­zwa­la­łam na to wszystko.

Wy­krzy­wił usta w dia­bel­skim uśmieszku.

– Czuję, jaka je­steś roz­pa­lona, roz­kła­daj nogi.

I po­słu­cha­łam go. Nie chcia­łam, ale zro­bi­łam to na­tych­miast, po­zwa­la­jąc, by zro­bił ze mną, co tylko bę­dzie chciał. Na­gle, bez ostrze­że­nia, wło­żył we mnie dwa palce. Z gar­dła wy­rwał mi się gło­śny jęk. Po­słał mi jed­nak ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, jak gdyby mó­wił: „Nie chcę sły­szeć ani pi­śnię­cia”, więc za­mil­kłam i po­now­nie za­gry­złam wargi. To, co mi zro­bił, za­bo­lało, ni­gdy do­tąd z ni­kim nie by­łam, jako pierw­szy wszedł ze mną w tak in­tymny kon­takt.

Wy­jął palce z mo­jej po­chwy, pod­su­nął je so­bie pod nos i po­wą­chał. Były wil­gotne i błysz­czały. Na­stęp­nie przy­ło­żył drugą rękę do mo­ich ust i zmu­sił mnie, bym je otwo­rzyła. Zbli­żył palce, które do­piero co były we mnie, i wsu­nął mi je do środka.

– Nie patrz tak na mnie, Lauro. Wiem, że chcesz, prze­cież cię wą­cha­łem. Całą noc wi­dzę, jak pra­gniesz tego ni­czym suka z cieczką, a te­raz za­cho­wasz się jak suka i zro­bisz wszystko, co ci po­wiem. Otwie­raj usta i ssij. Wy­czyść mi palce z two­ich so­ków, suczko, żeby nie zo­stał po to­bie ślad.

Z po­czątku się za­wa­ha­łam. A więc tak to wy­glą­dało mię­dzy męż­czy­znami i ko­bie­tami? Na­wet mnie nie po­ca­ło­wał. Ma­rzył mi się słodki po­ca­łu­nek jego ust, a tym­cza­sem raz mnie uszczyp­nął, dwa razy wpił mi się w sutki, ro­ze­rwał mi majtki, a te­raz ka­zał mi ssać so­bie palce po­kryte moim wła­snym ślu­zem. By­łam zdez­o­rien­to­wana. Ale to był mój Ro­drigo, prawda? Nie­biań­ski książę z mo­ich snów. Przede wszyst­kim pra­gnę­łam go za­spo­koić, pra­gnę­łam, by był mój. Tak więc zro­bi­łam, co ka­zał, otwo­rzy­łam usta i wy­peł­ni­łam roz­kaz. Ob­li­za­łam mu palce, wpierw de­li­kat­nie, lecz on ści­snął mnie mocno za szczękę, do­ma­ga­jąc się wię­cej, i za­czę­łam ssać tak, jakby od tego za­le­żało moje ży­cie.

– Lu­bisz to, szmato, co? Wie­dzia­łem to od chwili, gdy po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem, jak przede mną klę­czysz, jak ci się te ogromne cycki wy­le­wały z za­pla­mio­nej i ob­ci­słej ko­szu­linki. Wie­dzia­łem, że ci się spodoba, że po­lu­bisz ostry seks. Nie przej­muj się, spra­wię, że speł­nią się wszyst­kie twoje ma­rze­nia. Klę­kaj i otwórz te śliczne usta ob­cią­gary.

Zmro­ziło mnie. Ro­drigo, książę z ma­rzeń, na­zwał mnie szmatą? Co tu się działo? Mia­łam klę­kać? Po­czu­łam mocne po­cią­gnię­cie za ra­miona w dół. Za­to­czy­łam się i upa­dłam na ko­lana. Gdy pod­nio­słam wzrok, uj­rza­łam przed sobą Ro­driga, który roz­pi­nał wła­śnie spodnie i opusz­czał slipy.

– Otwie­raj bu­zię, Lauro, ale to, kurwa, już.

Wciąż nie wiem, dla­czego to zro­bi­łam, ale go po­słu­cha­łam, a wtedy on chwy­cił mnie za włosy i gwał­tow­nie we­pchnął mi czło­nek w usta.

Le­d­wie mo­głam od­dy­chać, bra­ko­wało mi po­wie­trza i pa­liło mnie w płu­cach, pod­czas gdy on młó­cił jak sza­lony. Mocno zbie­rało mnie na wy­mioty, ale on da­lej bez wy­tchnie­nia pie­przył mnie w usta. Stę­kał, po­cił się i ro­bił to co­raz moc­niej. Na­gle prze­stał i po­wie­dział:

– Pod­nieś się. – Czym prę­dzej po­słu­cha­łam, prze­ko­nana, że tor­tury do­bie­gły końca. – A te­raz masz być ci­chutko jak tru­sia albo wszy­scy zo­ba­czą i usły­szą, jaka z cie­bie wy­włoka, ze­drę z cie­bie su­kienkę i wy­sta­wię cię na śro­dek bi­blio­teki bez maj­tek i z cyc­kami na wierz­chu. Oj, bę­dzie ubaw, jak zo­ba­czą taką Lau­ritę.

W tym mo­men­cie chcia­łam umrzeć. Gdzie się po­dział za­bawny i uro­czy chło­piec? Jak mógł wy­ga­dy­wać ta­kie rze­czy? Pa­ra­li­żo­wał mnie strach. Już nie czu­łam się zmy­słowo, tylko nie­czy­sto i podle. Czemu mi to wszystko ro­bił?

– Otwie­raj usta, suko. – Po twa­rzy za­częły mi spły­wać łzy. – Otwie­raj, kurwa, mó­wię, albo ze­rwę ci gu­ziki i wy­go­nię na ko­ry­tarz. Wy­bie­rasz.

Otwo­rzy­łam usta, a on wci­snął w nie zwi­nięte w kłę­bek moje majtki. Na pod­nie­bie­niu po­czu­łam smak mo­jego pod­nie­ce­nia, które zdą­żyło już prze­mi­nąć.

– Bar­dzo do­brze, do­sko­nale. A te­raz dźwi­gnij swoje grube udo na półkę, oprzyj nogę i się dla mnie otwórz. Je­steś na­prawdę spora, ale od środka bar­dzo cia­sna, więc albo uła­twisz mi doj­ście, albo bę­dzie go­rzej.

Wy­peł­ni­łam jego po­le­ce­nia jak au­to­mat, bez słowa pro­te­stu. Ogrom­nie się ba­łam. Po­sta­wi­łam prawą stopę na wska­za­nej półce, unio­słam ręce nad głowę, aby chwy­cić się re­gału, i sta­nę­łam bez ru­chu. Wy­cią­gnął ku­tasa i przy­glą­dał mi się, jed­no­cze­śnie się do­ty­ka­jąc. Ja też na niego pa­trzy­łam, nie mo­głam ode­rwać wzroku od tej czę­ści jego ciała. Ni­gdy z ni­kim nie by­łam, więc nie mia­łam z czym po­rów­ny­wać, je­śli nie li­czyć ja­kichś zdjęć w in­ter­ne­cie albo fil­mi­ków, które cza­sami wy­sy­łają ci przez What­sAppa, ale w tym mo­men­cie wy­dało mi się, że jest gruby i wielki. Boże, to mnie za­boli jesz­cze bar­dziej.

Wtem po­now­nie pod­cią­gnął mi su­kienkę na udach, przy­sta­wił główkę ku­tasa do wej­ścia do mo­jej pra­wie w ogóle nie­zwil­żo­nej po­chwy i jed­nym pchnię­ciem we mnie wszedł.

Majtki stłu­miły mój okrzyk bólu. Po po­licz­kach po­to­czyły mi się łzy. Czu­łam się zła­mana i upo­ko­rzona. Czu­łam, jak bez wy­tchnie­nia pa­kuje mi go i wy­ciąga, jed­no­cze­śnie się­ga­jąc ustami do mo­ich sut­ków i ssąc je z za­pa­mię­ta­niem, jak gdyby chciał je po­łknąć. Trwało to za­le­d­wie pięć mi­nut, lecz mnie się zdało wiecz­no­ścią. Za­częły nim szar­pać wstrząsy, po­tem fale go­rą­cego wy­try­sku za­lały mnie od środka. Otwo­rzył usta i w ra­mach zwień­cze­nia ugryzł mnie w prawą pierś, po­zo­sta­wia­jąc ślad zę­bów obok pra­wego sutka. Kiedy skoń­czył, po­li­zał po­wstały znak, wcią­gnął slipki oraz spodnie i po­wie­dział:

– Dzięki, naj­droż­sza Lau­rito, było fe­no­me­nal­nie. Po­wo­dze­nia na ju­trzej­szym eg­za­mi­nie. Aha, twoje majtki we­zmę so­bie w na­grodę. A je­śli przyj­dzie ci do głowy ko­mu­kol­wiek opo­wie­dzieć o tym, co się tu zda­rzyło, za­pew­niam cię, że cały kam­pus się do­wie, jaka z cie­bie kurwa. Że­gnam, Lau­rita.

I tak mnie zo­sta­wił, z ciek­nącą po­mię­dzy udami strugą jego na­sie­nia, spra­wia­jąc, że po­czu­łam się sa­motna, zbru­kana i przy­bita. Jak mo­głam być taka głu­pia, by po­my­śleć, że ktoś taki jak ja spodoba się ko­muś ta­kiemu jak on? Dla­czego mi to wszystko zro­bił? Bar­dzo pro­ste: bo mógł, bo dziew­czyny mo­jego po­kroju nie cho­dziły z chło­pa­kami ta­kimi jak on.

Ze­bra­łam się w so­bie, na ile mo­głam, i po­szłam po­zbie­rać rze­czy. Te­raz nic mi już nie po­zo­stało. Znisz­czył tę odro­binę oso­bo­wo­ści, jaką mia­łam, ogra­bił mnie z dzie­wic­twa, po­zba­wił god­no­ści, sza­cunku i mi­ło­ści do sa­mej sie­bie. Zdru­zgo­tana i z po­de­pta­nym ser­cem wró­ci­łam do domu.

Po po­wro­cie nie chcia­łam się z ni­kim wi­dzieć i po­szłam pro­sto pod prysz­nic. Po­nad go­dzinę sta­łam pod stru­mie­niem go­rą­cej wody, my­dląc się do upa­dłego. Chcia­łam ze­trzeć z ciała wszel­kie wspo­mnie­nie po nim, chcia­łam na nowo po­czuć się czy­sta. Szo­ro­wa­łam więc i szo­ro­wa­łam, aby po­zbyć się jego za­pa­chu i spró­bo­wać usu­nąć jego ślady. Ale nie mo­głam. Tak jak prze­wi­dział, sutki mia­łam po­si­niałe, a znaki po jego pal­cach zna­czyły moje piersi, które wy­glą­dały, jakby tkwiły za kra­tami wię­zie­nia jego uści­sku. Na pra­wej piersi wid­niał bar­dzo wy­raźny od­cisk jego zę­bów. Jak ja się mia­łam po tym wszyst­kim po­zbie­rać? Czu­łam się jak szma­ciana lalka, by­łam do ni­czego.

Znie­na­cka prze­sta­wi­łam prysz­nic z go­rą­cej na zimną wodę i po­czu­łam, jak lo­do­wate igły wbi­jają mi się w ciało. Mu­sia­łam ochło­dzić umysł. Jak so­bie po­ra­dzić z tą nocą?

Za­krę­ci­łam kran, cała dy­go­ta­łam z zimna. Owi­nę­łam się mięk­kim ręcz­ni­kiem i osu­szy­łam, ener­gicz­nie trąc ciało. Lu­stro ła­zien­kowe po­kry­wała para. Może i le­piej, że nie wi­dzia­łam od­py­cha­ją­cego ob­razka, jaki cze­kałby tam na mnie. Wło­ży­łam pi­żamę i po­szłam pro­sto do swo­jego po­koju, który współ­dzie­li­łam z moją sio­strą Ilke. Na szczę­ście już spała.

Wśli­zgnę­łam się bez­sze­lest­nie, by jej nie obu­dzić, wpa­ko­wa­łam się pod koł­drę i za­czę­łam ci­cho pła­kać. Nie chcia­łam, by kto­kol­wiek mnie usły­szał.

Są­sied­nie łóżko za­skrzy­piało pod cię­ża­rem mo­jej sio­stry, która ob­ró­ciła się na ma­te­racu.

– Lauri, już wró­ci­łaś? – Była za­spana.

– Tak, Ilke, spo­koj­nie. Śpij już, późno jest.

Lecz ona się pod­nio­sła, jak gdyby prze­czu­wała, że coś mi jest, wpa­ko­wała mi się do łóżka i mnie przy­tu­liła.

– Nie przej­muj się, Lauri. Ten eg­za­min ju­tro pój­dzie ci jak z płatka, uczy­łaś się do niego i uczy­łaś. A poza tym to ty je­steś ta by­stra. Ju­tro wszystko po­to­czy się do­brze, eg­za­miny koń­cowe po­zda­jesz fan­ta­stycz­nie, bo je­steś ge­nialna, a po­tem bę­dziesz mo­gła zo­stać, kim tylko ze­chcesz. Bę­dziesz pa­nią wła­snego losu, a to jest bez­cenne.

To po­wie­dziaw­szy, uca­ło­wała mnie w czu­bek głowy i na­tych­miast za­snęła.

Jak to moż­liwe, że taka smar­kula znaj­do­wała ta­kie mą­dre słowa? Mu­sia­łam od­ciąć się od tego, co się stało, i sku­pić na tym, co na­prawdę istotne, czyli na eg­za­mi­nach. Za­wsze by­łam roz­tropna i nie za­mie­rza­łam po­zwo­lić, by na­za­jutrz czy to Ro­drigo, czy kto­kol­wiek inny za­gro­ził mo­jej przy­szło­ści – bez względu na to, jak bo­le­sne było dla mnie to, co się wy­da­rzyło.

Nie mo­głam za­snąć. To była długa noc, osta­tecz­nie jed­nak lekki od­dech Ilke i de­li­katny aro­mat cy­na­monu i po­ma­rań­czy, jaki roz­ta­czała, uspo­ko­iły mnie na tyle, że za­pa­dłam w sen, który po­zwo­lił mi choć tro­chę wy­po­cząć przez tych parę go­dzin dzie­lą­cych mnie od świtu.

Eg­za­miny koń­cowe po­szły mi do­brze, zgod­nie z ocze­ki­wa­niami.

Na ce­re­mo­nii za­koń­cze­nia stu­diów ro­dzice i sio­stra pła­kali z dumy, gdy wy­kła­dowcy w uzna­niu do­brych wy­ni­ków w na­uce po­świę­cili mi ho­no­rową wzmiankę. Zo­sta­łam ab­sol­wen­tką roku.

Skoń­czy­łam stu­dia, mia­łam dwa­dzie­ścia dwa lata i do­sko­nale wie­dzia­łam, czego chcę: w dal­szym ciągu się roz­wi­jać i za­po­mnieć o fa­ce­tach.

W tym okre­sie ma­rzy­łam o zro­bie­niu stu­diów MBA na uczelni biz­ne­so­wej IESE, choć były one bar­dzo dro­gie i zda­wa­łam so­bie sprawę, że przy do­cho­dach ro­dzi­ców nie mo­gli­śmy so­bie na to po­zwo­lić. Poza tym moja sio­stra rów­nież stu­dio­wała. Kiedy jed­nak spy­tali mnie, co te­raz chcę ro­bić, po­dzie­li­łam się z nimi moim ma­rze­niem, świa­doma, że jest ono nie do speł­nie­nia. Po­wie­dzia­łam, by się nie przej­mo­wali, że znajdę so­bie pracę i będę oszczę­dzać, aż stać mnie bę­dzie na opła­ce­nie so­bie dal­szej na­uki.

Na­stęp­nego dnia ro­dzice bez mo­jej wie­dzy po­szli do banku, aby po­pro­sić o po­życzkę pod za­staw na­szego miesz­ka­nia. Dla nich naj­waż­niej­sze było, bym zre­ali­zo­wała swój plan.

Kiedy wró­cili, od razu prze­ka­zali mi no­winę. Zba­ra­nia­łam ze zdzi­wie­nia.

– Jak mo­że­cie ro­bić coś ta­kiego, skoro i tak le­dwo wią­że­cie ko­niec z koń­cem?

– Nie przej­muj się, Lauro – od­parła matka. – Je­śli dzięki temu od­zy­skasz ra­dość du­cha, bę­dzie to dla nas wy­star­cza­jący po­wód. Od­kąd skoń­czy­łaś stu­dia, je­steś taka mil­kliwa, masz po­chmurne spoj­rze­nie. Wy­glą­dasz, jak­byś była naj­smut­niej­szą ko­bietą na świe­cie.

Gdy­byś tylko wie­działa – po­my­śla­łam. Po zda­rze­niu z Ro­dri­giem w bi­blio­tece nie przy­po­mi­na­łam daw­nej sie­bie. Je­śli do tej pory by­łam nie­śmiała, to te­raz na do­da­tek sta­łam się nie­ufna. Nie chcia­łam ni­g­dzie wy­cho­dzić i – jak po­wie­działa matka – zro­bi­łam się po­twor­nie smutna. Po­że­ra­jącą mnie od środka pustkę kom­pen­so­wa­łam so­bie, jesz­cze bar­dziej się ob­ja­da­jąc.

Chcia­łam zro­bić te stu­dia MBA, bo wie­dzia­łam, że po­mogą mi w re­ali­za­cji celu, że mnie zmo­ty­wują. Ma­rzy­łam o tym, by pra­co­wać jako dy­rek­torka fi­nan­sowa w wiel­kiej kor­po­ra­cji, co – je­śli jest się kimś ta­kim jak ja – wy­daje się nie­malże nie­moż­liwe. Nie na­le­ża­łam do ro­dziny z klasy wyż­szej, nie mia­łam od­po­wied­nich przy­ja­ciół i licz­nych zna­jo­mo­ści, zresztą mój wy­gląd też nie uła­twiał bez­względ­nej wspi­na­czki na szczyt, więc po­zo­sta­wało mi pil­nie się uczyć i stwo­rzyć wła­sną sieć kon­tak­tów na pre­sti­żo­wej uczelni. A w Bar­ce­lo­nie w tym celu szło się albo na ESADE, albo na IESE.

– Och, mamo, nie wiem, jak ci dzię­ko­wać. Obie­cuję, że kiedy tylko do­stanę po­rządną pracę, zwrócę ci to z nad­dat­kiem – oznaj­mi­łam ze łzami w oczach.

– Nie przej­muj się, na­prawdę, có­reczko. Mnie tylko za­leży, byś była szczę­śliwa! Niech no tylko twoje oczy za­lśnią daw­nym bla­skiem i na­dzieją. Taka je­steś śliczna, że nie mo­żesz się cią­gle smu­cić.

Śliczna? Ta moja matka jest chyba ślepa. Ona, ow­szem, była piękna, po­dob­nie jak moja sio­stra, która odzie­dzi­czyła po niej nor­dycką urodę. Wy­glą­dały jak dwie kro­ple wody: wy­so­kie, szczu­płe, pla­ty­nowe blon­dynki, z nie­du­żym, acz bar­dzo ład­nym biu­stem i wiel­kimi, nie­bie­skimi oczami. Nie mo­głyby być bar­dziej do sie­bie po­do­bne, na­wet gdyby były bliź­niacz­kami.

Oj­ciec za­ko­chał się w niej po uszy pew­nego lata w Be­ni­dor­mie. Prze­żyli ogni­sty wa­ka­cyjny ro­mans, wsku­tek czego Inga, która do­piero co skoń­czyła szes­na­ście lat, za­szła w ciążę. Mój oj­ciec miał wtedy lat dwa­dzie­ścia dwa i pra­co­wał jako kel­ner w jed­nym z ho­teli. Po­stą­pił, jak trzeba: po­pro­sił ją o rękę, aby za­ra­dzić temu, co zro­bili. A zro­bili mnie. Mie­siąc póź­niej po­brali się pod­czas ka­me­ral­nej ce­re­mo­nii, na któ­rej ro­dzice matki się nie po­ja­wili.

Sama le­d­wie mó­wiła po hisz­pań­sku, tego lata wraz z wu­jo­stwem i pięć lat star­szą od sie­bie ku­zynką przy­je­chała do Hisz­pa­nii na wa­ka­cje. Po dwóch ty­go­dniach po­bytu po­znała mo­jego ojca i za­tra­cili się w nie­sa­mo­wi­cie na­mięt­nym ro­man­sie. Kiedy bli­scy spo­strze­gli, że źle się czuje i wy­mio­tuje co­dzien­nie, za­nie­po­ko­jeni za­brali ją do szpi­tala, gdzie po­twier­dzono ciążę. Od tej chwili wszystko po­to­czyło się bły­ska­wicz­nie. Matka nie wró­ciła do Nor­we­gii, lecz zo­stała z moim oj­cem w Hisz­pa­nii. Gdy se­zon letni do­biegł końca, prze­pro­wa­dzili się do domu babci w Bar­ce­lo­nie. Matka po­ma­gała jej w pro­wa­dze­niu na­le­żą­cego do niej osie­dlo­wego sklepu spo­żyw­czego, oj­ciec zaś w bar­ce­loń­skim ho­telu za­trud­nił się przy tym, co umiał naj­le­piej, zo­stał kel­ne­rem.

Te­raz matka miała trzy­dzie­ści osiem lat i pro­wa­dziła sklep odzie­żowy, który z cza­sem za­jął miej­sce bab­ci­nego spo­żyw­czaka. Trzy lata po mnie na świat przy­szła moja sio­stra Ilke. Wziąw­szy pod uwagę sy­tu­ację fi­nan­sową, uznali, że dwójka im wy­star­czy.

Ilke była moim prze­ci­wień­stwem – go­rąca głowa, istny wul­kan ener­gii. Po­dob­nie jak mama lu­biła modę, do tego spo­ty­kała się ze zna­jo­mymi, cho­dziła na si­łow­nię i uma­wiała się z chło­pa­kami. By­ły­śmy na­prawdę jak ogień i woda.

– Ej, co się stało? – spy­tała Ilke, kiedy zo­ba­czyła moją za­pła­kaną twarz.

– Nic ta­kiego, sio­strzyczko, mama opłaci mi stu­dia MBA, abym mo­gła speł­nić swoje ma­rze­nia.

Spoj­rza­łam na nią z błą­ka­ją­cym się w ką­ciku ust cie­niem uśmie­chu i roz­ło­ży­łam ręce, spo­dzie­wa­jąc się, że mnie uści­ska. Po­bie­gła co sił w no­gach i rzu­ciła mi się w ra­miona.

– Ale to fan­ta­stycz­nie, Lauri! Cze­kaj, mamo, szybko, wy­cią­gaj apa­rat. Lauri się znowu uśmiech­nęła! – Pod wpły­wem oka­zy­wa­nego przez sio­strę en­tu­zja­zmu uśmiech mi się po­sze­rzył, ona zaś za­częła pod­ska­ki­wać w mo­ich ra­mio­nach. – To trzeba uczcić, dziś wie­czo­rem wy­cho­dzimy! – oznaj­miła z prze­ko­na­niem.

– Ilke, prze­cież wiesz, że tego nie lu­bię. Może zja­dły­by­śmy spo­koj­nie ko­la­cję w domu, a po­tem już so­bie pój­dziesz ze zna­jo­mymi?

Ilke spoj­rzała na mnie, jakby wy­ro­sły mi dwie głowy.

– Nie, sio­strzyczko, nic po­dob­nego. Dziś swój wie­czór mają sio­stry, swój wie­czór mają dziew­czyny, więc mowy nie ma. Dziś ba­wimy się ra­zem i bar­dzo mnie to cie­szy. Od­kąd za­czę­łaś stu­dia, ni­czego ta­kiego nie ro­bi­ły­śmy.

Pa­trzyła na mnie bła­gal­nie ni­czym kot ze Shreka. Jak mo­gła­bym jej od­mó­wić, skoro miała ra­cję?

– W po­rządku, Ilke, ale ni­g­dzie nie wy­chodźmy, okej?

Miała ra­cję, dawno nie spę­dzi­ły­śmy ra­zem wie­czoru, to­też było su­per. Długo roz­ma­wia­ły­śmy o pla­nach na przy­szłość, o tym, jak wy­obra­żamy so­bie na­sze przy­szłe ży­cie. Po tym wie­czo­rze obie­ca­łam so­bie: nikt już nie sprawi, bym się po­czuła jak ktoś nie­wart za­chodu. Nie bę­dzie dru­giego Ro­driga, to ja zo­stanę pa­nią wła­snego losu i uczy­nię to, co bę­dzie trzeba, aby zre­ali­zo­wać swoje cele.

We wrze­śniu roz­po­czę­łam stu­dia MBA i była to naj­lep­sza de­cy­zja, jaką w ży­ciu pod­ję­łam. Tam nikt nie wi­dział we mnie tłu­stego ku­jona, nie róż­ni­łam się od in­nych, a wiele osób oka­zy­wało po­dziw dla mo­ich spo­strze­żeń na za­ję­ciach i mo­ich ocen. Po raz pierw­szy czu­łam, że się zin­te­gro­wa­łam, i po tro­chu za­czę­łam wy­su­wać się ze sko­rupy.

Za­kum­plo­wa­łam się z pa­roma dziew­czy­nami i za­czę­ły­śmy od czasu do czasu wy­cho­dzić na drinka. Na­bie­ra­łam pew­no­ści sie­bie.

Stu­dia MBA trwały dzie­więt­na­ście mie­sięcy, z któ­rych zdą­żyło już upły­nąć dwa­na­ście. Drugi rok mi­jał rów­nie do­brze. W dal­szym ciągu otrzy­my­wa­łam świetne oceny, co zwró­ciło na mnie uwagę pro­fe­so­rów. Przed koń­cem kursu po­ja­wiła się oferta prak­tyk w fir­mie w Nor­we­gii. Wie­dząc, że mam po­dwójne oby­wa­tel­stwo, w pierw­szej ko­lej­no­ści przed­sta­wili ją wła­śnie mnie. Była to pro­po­zy­cja nie do od­rzu­ce­nia. Dzięki temu, że matka w dzie­ciń­stwie uczyła nas swo­jego ję­zyka, te­raz oferta zda­wała się jakby pi­sana wprost dla mnie. Co wię­cej, w Oslo, gdzie znaj­do­wała się sie­dziba spółki, miesz­kała moja druga bab­cia. Cho­dziło o kil­ku­na­sto­mie­sięczne za­stęp­stwo na czas urlopu ma­cie­rzyń­skiego w czo­ło­wej fir­mie z branży ko­sme­tycz­nej, pla­nu­ją­cej dal­szy roz­wój.

Ale z tych Nor­we­żek szczę­ściary! Po uro­dze­niu dziecka do­stają po­nad rok urlopu. A tym­cza­sem w Hisz­pa­nii po szes­na­stu ty­go­dniach mu­sisz wra­cać do pracy – po­my­śla­łam.

By­łam prze­ko­nana, że bab­cia bar­dzo się ucie­szy, bo wy­glą­dało na to, że praca już na mnie czeka.

W domu wia­do­mość zro­biła sporą nie­spo­dziankę. Ja, która le­dwo co wy­chy­la­łam nos za próg, znie­na­cka oświad­czy­łam, że wy­jeż­dżam do Nor­we­gii. Ale w su­mie wszy­scy się ucie­szyli; zwłasz­cza mama, gdy po­wie­dzia­łam, że za­miesz­kam u jej matki. Co in­nego tata, za­wsze by­łam jego ulu­bie­nicą i łą­czyła nas szcze­gólna więź. Tro­chę trwało, nim się z tym po­go­dził, ko­niec koń­ców jed­nak zdał so­bie sprawę, że to dla mnie oka­zja, któ­rej nie mo­głam nie wy­ko­rzy­stać.

Ilke zu­peł­nie zwa­rio­wała i cały czas mi po­wta­rzała, bym ko­rzy­stała, a w Nor­we­gii jest tylu przy­stoj­nych fa­ce­tów, że po­win­nam so­bie na coś po­zwo­lić. Za­po­wie­działa wręcz, że je­śli mam jej przy­wieźć ja­kąś pa­miątkę, to niech to bę­dzie wi­king. Ta moja sio­strzyczka i jej po­my­sły…

Wresz­cie nad­szedł wielki dzień. Wszy­scy od­pro­wa­dzili mnie na lot­ni­sko, wy­ści­skali i ka­zali obie­cać, że będę co­dzien­nie dzwo­nić. Po­śród śmie­chów i łez ru­szy­łam ku no­wemu prze­zna­cze­niu.

Nor­we­gio, przy­by­wam!

Rozdział drugi

Laura

Bab­cia Ra­gna cze­kała na mnie na lot­ni­sku. Imię pa­so­wało jej jak ulał: Ra­gna po nor­we­sku ozna­cza bo­gi­nię wojny. I oto stała ni­czym wal­ki­ria, pro­sta jak strzała i z nieco zmarsz­czo­nym czo­łem. Ktoś byłby go­tów uznać, że nie cie­szy się z mo­jego przy­jazdu, lecz ja wie­dzia­łam, że to tylko poza.

Sta­no­wiła nieco star­szą wer­sję mo­jej matki, o na poły po­si­wia­łych, na poły jesz­cze pla­ty­no­wych wło­sach, tak zresztą zmie­sza­nych, że prak­tycz­nie nie spo­sób było orzec, czy rze­czy­wi­ście miała si­wi­znę. Na jej twa­rzy dał się za­uwa­żyć upływ czasu. W zna­czą­cych jej skórę drob­nych zmarszcz­kach wid­niały ślady wszyst­kiego, co prze­żyła, lecz w dal­szym ciągu była piękna. A zresztą, jak na bab­cię była młoda: uro­dziła moją matkę, gdy miała dwa­dzie­ścia lat, i wciąż trzy­mała się bar­dzo do­brze.

W końcu mnie do­strze­gła. Jej wy­raz twa­rzy zmie­nił się na­tych­miast, w nie­bie­skich oczach roz­bły­sła ra­dość. Bab­cia roz­ło­żyła ra­miona i po­wie­działa:

– Chodź tu, Ásynju.

Uwiel­bia­łam, jak to słowo brzmiało z jej ust, na­zy­wała mnie tak od dzie­ciń­stwa. Bab­cia jest Is­landką, a ásynju to po is­landzku „bo­gini”. Nie do uwie­rze­nia! Ja – bo­gini? Może jesz­cze, kiedy by­łam mała, ale te­raz mu­sia­łaby to być bo­gini je­dze­nia... Ale w po­rządku, skoro bab­cia uwa­żała, że je­stem bo­gi­nią, jak mia­ła­bym się jej sprze­ci­wić?

– Be­ste­mor,jeg har sa­vnet deg. – W pierw­szych sło­wach po nor­we­sku oznaj­mi­łam: „Bab­ciu, tę­sk­ni­łam za tobą”.

Zlu­stro­wała mnie od góry do dołu z wy­so­ko­ści swo­ich stu sie­dem­dzie­się­ciu ośmiu cen­ty­me­trów.

– Och, Ásynju, co ty naj­lep­szego zro­bi­łaś? – spy­tała ze smut­kiem w gło­sie. – Jak mo­żesz się tak sama krzyw­dzić? – Te­raz jej spoj­rze­nie za­snuły żal i tro­ska. – Pa­mię­tasz, skar­bie, co ci mó­wi­łam, jak dzwo­ni­łam do cie­bie, kiedy by­łaś jesz­cze mała? Twoje ciało to świą­ty­nia. A ty mocno swoją za­nie­dba­łaś, zaj­mo­wa­łaś się tylko da­chem, czyli głową, ale co z tym wszyst­kim, co go pod­trzy­muje? Trzeba to zmie­nić, Ásynju. Zajmę się tobą i zo­ba­czysz, że do­dat­kowe ki­lo­gramy są jak ple­cak pe­łen ka­mieni na two­ich ra­mio­nach. Uwol­nię cię od nich, bo są czymś nie­po­trzeb­nym, tylko ci utrud­niają drogę. Po­mogę ci spra­wić, by twoja świą­ty­nia była rów­nie silna, jak twoja du­sza. Tak jest, już ja się tym zajmę.

A kiedy bab­cia coś mó­wiła, nie było miej­sca na sprze­ciw, tak więc ski­nę­łam tylko głową i zmil­cza­łam. Wie­dzia­łam, że ma ra­cję: za bar­dzo się za­pu­ści­łam i przy­szła pora, by to zmie­nić.

I tak wła­śnie za­częło się moje nowe ży­cie. Bab­cia za­częła dbać o każdy jego aspekt. Czu­łam się jak ktoś, kto stra­cił orien­ta­cję w te­re­nie, po czym znie­na­cka na­po­tkał na swo­jej dro­dze prze­wod­nika. Na po­czą­tek za­jęła się moim ży­wie­niem i kon­dy­cją fi­zyczną. Dzień w dzień wsta­wała ze mną o pią­tej nad ra­nem i zmu­szała, bym szła z nią na go­dzinny spa­cer. Wtedy jej rytm wy­da­wał mi się pie­kielny. Za­jęło to po­nad mie­siąc, nim się do niej do­stro­iłam, ale osta­tecz­nie się udało. Za dwa ty­go­dnie mia­łam za­cząć pracę w fir­mie. Po­sta­no­wi­łam bo­wiem przy­je­chać pół­tora mie­siąca wcze­śniej, aby móc się za­akli­ma­ty­zo­wać, wy­szli­fo­wać z bab­cią ję­zyk i za­adap­to­wać się do ży­cia w Nor­we­gii.

Dzia­dek zmarł przed pię­cioma laty, a bab­cia da­lej chciała tam miesz­kać. Matka ileś razy pró­bo­wała ją na­mó­wić, by prze­nio­sła się do Hisz­pa­nii, ale na próżno. Jako silna i nie­za­leżna ko­bieta bab­cia ani my­ślała re­zy­gno­wać ze swo­body.

To były piękne dni. W każde po­po­łu­dnie upra­wia­ły­śmy ra­zem jogę, na­uczyła mnie me­dy­to­wać i uspo­ka­jać moje zmory po­przez od­po­wiedni od­dech. Sama ćwi­czyła jogę już od po­nad dwu­dzie­stu lat, mó­wiła, że dzia­łała na jej du­szę ni­czym bal­sam i po­ma­gała jej za­pa­no­wać nad smut­kiem po stra­cie dziadka, a za­ra­zem po­zwa­lała utrzy­mać się w for­mie. To fakt, jak na swój wiek miała fan­ta­styczne ciało. Na jej wi­dok każdy go­tów byłby uznać, że ma do czy­nie­nia z eks­mo­delką. Była zdrowa, silna, piękna i od­zna­czała się gięt­ko­ścią, któ­rej wielu mo­głoby jej po­zaz­dro­ścić.

– Ásynju – ode­zwała się pew­nego dnia, kiedy po se­sji jogi pi­ły­śmy her­batę – po­do­bają ci się fa­ceci?

Za­czę­łam kasz­leć jak sza­lona, a her­bata, którą wła­śnie pi­łam, wy­le­ciała mi znie­na­cka ustami i no­sem. Boże je­dyny, jak moja bab­cia do­szła do ta­kiego wnio­sku?

– Be­ste­mor, nie je­stem les­bijką! Jak ci to mo­gło przyjść do głowy? – Na mo­jej twa­rzy ma­lo­wało się ogromne zdu­mie­nie.

– To nic ta­kiego, skar­bie. Je­żeli po­do­bają ci się ko­biety, to moja są­siadka ma wspa­niałą wnuczkę w twoim wieku, która jest, jak to się te­raz mówi, wy­lu­zo­wana, a do tego bar­dzo uro­cza. Więc jak chcesz, mogę ci ją przed­sta­wić.

– Dość, be­ste­mor. Pro­szę, prze­stań. Nie je­stem les­bijką, po pro­stu nie za­leży mi na związku – po­wie­dzia­łam, wpa­tru­jąc się we wła­sne buty.

– Bo ni­gdy nic nie mó­wi­łaś mi o chłop­cach i nie wie­dzia­łam, czy w ogóle mia­łaś już ja­kie­goś na­rze­czo­nego czy part­nera. A w twoim wieku to tro­chę dziwne, nie uwa­żasz?

Bab­cia pa­trzyła na mnie po­dejrz­li­wie, jak gdyby po­tra­fiła ob­na­żyć moją du­szę, ja zaś po­czu­łam, że na­de­szła pora. Przy­szedł czas, by zrzu­cić z sie­bie cię­żar, po­dzie­lić się z kimś bó­lem, który mę­czył moje serce. Po­trze­bo­wa­łam, by ktoś mnie wy­słu­chał, po­wstrzy­mu­jąc się od oce­nia­nia.

Wy­ja­śni­łam jej wszystko, co dwa lata wcze­śniej przy­da­rzyło mi się z Ro­dri­giem. Jak mnie zwiódł, jak z księ­cia z ma­rzeń stał się tych ma­rzeń nisz­czy­cie­lem, jak kosz­marny był mój pierw­szy i je­dyny raz, jak po­czu­łam się przez niego plu­gawa, a wresz­cie – jak za­mknę­łam swoje serce w sko­ru­pie i od­tąd nie po­zwa­la­łam mu stam­tąd choćby wyj­rzeć. Za­tra­ci­łam się w na­uce, a po­cie­chy szu­ka­łam w je­dze­niu, choć osta­tecz­nie i tak czu­łam się nie­szczę­śliwa i ża­ło­sna.

Bab­cia nie po­wie­działa nic i wy­słu­chała mnie do końca. Za­wsty­dzona pod­nio­słam wzrok i uj­rza­łam, jak po po­licz­kach spły­wają jej dwie łzy. W jej spoj­rze­niu nie wi­dać było żalu, lecz zro­zu­mie­nie i de­ter­mi­na­cję. Pię­ści aż zbie­lały jej od siły, z jaką ści­skała koc, który miała na ko­la­nach. Zwol­niła chwyt i z czu­ło­ścią po­gła­dziła mnie po twa­rzy.

– Ásynju, bar­dzo się cie­szę, że tu je­steś i po­dzie­li­łaś się ze mną swoim bó­lem. Nie za­słu­ży­łaś so­bie na to, co zro­bił ci ten chło­pak. Ani ty, ani nikt inny nie za­słu­guje, by go tak trak­to­wać, gdy je­dyną prze­winą jest to, że od­da­jesz się ko­muś, kogo ko­chasz. – Głos miała spo­kojny i opa­no­wany, cho­ciaż dało się wy­czuć, że była roz­wście­czona. – Zła­mał ci twoje dro­gie ser­duszko, a gdy­bym tam była, ukrę­ci­ła­bym mu te jego dro­go­cenne jajca. – Sły­sząc za­cie­kłość babci, nie mo­głam się nie uśmiech­nąć. – Po­myśl, có­ruś, że ży­cie wy­świad­czyło ci przy­sługę. Na­uczyło cię, że cza­sami w oso­bach, które uwa­żamy za naj­cu­dow­niej­sze, kryje się praw­dziwa brzy­dota, po­ka­zało ci w porę, kim on na­prawdę był, i oszczę­dziło ci cier­pie­nia, bo nie zo­sta­li­ście parą i nie zmar­no­wał ci ży­cia. – Chwy­ciła mnie za ra­mię, a ja roz­luź­ni­łam się w jej uści­sku. – Te­raz już do­sko­nale wiesz, czego w ży­ciu nie chcesz, ta hi­sto­ria cię wzmoc­niła i po­mo­gła ci jako ko­bie­cie obrać ścieżkę wy­zwo­le­nia. Na­wet je­śli te­raz tego nie do­strze­gasz, oswo­bo­dziła cię z nie­wi­dzial­nych wię­zów, przez które tyle ko­biet na co dzień cierpi, które opla­tają je ni­czym pa­ję­czyna, a gdy one zda­dzą so­bie wresz­cie z tego sprawę, ży­cie zdą­żyło je prze­mie­lić i nic już się nie da zro­bić. A te­raz spójrz tylko na sie­bie, le­d­wie mie­siąc mi­nął, od­kąd przy­je­cha­łaś, a już pro­wa­dzisz zdrow­sze ży­cie i mu­simy wy­brać się na za­kupy, bo zrzu­ci­łaś dzie­sięć kilo, i to na­prawdę coś fan­ta­stycz­nego. Uwol­nimy cię od wszyst­kiego, co tok­syczne, i stwo­rzymy ci nową przy­szłość, pełną szczę­ścia, na­dziei i do­brych wspo­mnień. Dziś za­czyna się dla cie­bie nowe ju­tro.

Przy­tu­li­łam się do niej, uca­ło­wa­łam ją i spoj­rza­łam jej w oczy.

Pa­trzy­łam na nią z nie­do­wie­rza­niem – ni­gdy do­tąd nie spoj­rza­łam na swoje prze­ży­cia z ta­kiej per­spek­tywy. Bab­cia miała ra­cję, w tym mo­men­cie ja­sno to po­ję­łam. Po­czu­łam się tak, jakby z ple­caka z ka­mie­niami, o któ­rym wspo­mniała, wy­sy­pała się cała za­war­tość, i po raz pierw­szy od dwóch lat się ro­ze­śmia­łam. Za­czę­łam od lek­kiego uśmie­chu, a po chwili re­cho­ta­łam na ca­łego. Wsta­łam i za­czę­łam krę­cić się w kółko. Wolna. By­łam wolna. Do­zna­łam cze­goś w ro­dzaju ka­thar­sis, które wy­peł­niło moje serce. Śmia­łam się, a do oczu na­pły­wały mi łzy, a gdy się prze­lały, stały się łzami ulgi, zro­zu­mie­nia, ak­cep­ta­cji i czy­stej swo­body.

Pa­dłam na ko­lana na zie­mię i ob­ję­łam bab­cię w no­gach. Po­gła­dziła mnie po wło­sach i za­częła nu­cić pio­senkę, którą śpie­wała mi, gdy by­łam mała.

– Dzię­kuję, be­ste­mor, na­prawdę ci dzię­kuję. Dziś ro­dzi się nowa Laura.

I tak się wła­śnie stało, nikt ani nic w tym mo­men­cie nie zdo­ła­łoby mnie po­wstrzy­mać.

Nad­szedł pierw­szy dzień mo­jej pracy w cha­rak­te­rze asy­stentki dy­rek­tora fi­nan­so­wego firmy Na­tur­lig Ko­sme­tikk. Przez ostat­nie osiem lat spółka wy­pra­co­wała so­bie na nor­we­skim rynku silną po­zy­cję. Wszyst­kie jej pro­dukty były na­tu­ralne i po­wsta­wały z ro­ślin, które ro­sły tylko tu­taj. Stop­niowo firma prze­tarła so­bie szlak i te­raz za­czy­nała eks­pan­sję na ry­nek eu­ro­pej­ski.

Przez pierw­sze sześć mie­sięcy wszystko ukła­dało się fan­ta­stycz­nie, zna­la­złam so­bie w pracy przy­ja­ciółkę i za­czę­ły­śmy ra­zem cho­dzić po­po­łu­dniami na si­łow­nię, którą mia­ły­śmy w pracy. Ma­rit była zwa­rio­wana i uwiel­biała za­bawę, bar­dzo krę­cili ją Hisz­pa­nie, ale jesz­cze bar­dziej Ha­ans, syn szefa. Można po­wie­dzieć, że stop­niowo za­czę­łam roz­kwi­tać, a wręcz do­strze­głam, że ko­le­dzy w fir­mie za­częli spo­glą­dać na mnie ina­czej, z po­dzi­wem. Tak bar­dzo się to róż­niło od spoj­rzeń, ja­kie przy­cią­ga­łam do tej pory w Hisz­pa­nii.

Parę razy któ­ryś z ko­le­gów usi­ło­wał za­pro­sić mnie na randkę, ale po licz­nych od­po­wie­dziach od­mow­nych od­pu­ścili. Chcia­łam sku­pić się na ka­rie­rze, to jesz­cze nie był ten mo­ment.

Pew­nego dnia, gdy po pracy wró­ci­łam do domu babci, za­sta­łam ją przed kom­pu­te­rem, gdzie bar­dzo się z cze­goś śmiała.

– Co ro­bisz, be­ste­mor?

Spoj­rzała na mnie z szel­mow­skim uśmiesz­kiem i klep­nęła w sie­dze­nie krze­sła obok.

– Chodź tu, słonko, sia­daj. Coś ci po­każę. Prze­czy­taj, co jest na ekra­nie.

I po­ka­zała mi coś, czego w ży­ciu bym się nie spo­dzie­wała: frag­ment po­wie­ści ero­tycz­nej. Pod tek­stem fi­gu­ro­wały liczne ko­men­ta­rze ko­biet – każda pi­sała pod na­der su­ge­styw­nym nic­kiem – dzie­lą­cych się wra­że­niami z opi­sa­nej sceny, do­zna­niami, ja­kie w nich wy­wo­łała jej lek­tura, i opo­wia­da­ją­cych, czy spró­bo­wały po­tem cze­goś, co po­ja­wiało się w tek­ście. Gdy któ­raś od­po­wia­dała, że tak, fo­rum za­peł­niało się ko­men­ta­rzami z py­ta­niami, jak było. Oto kom­plet­nie otwarte i nie­skrę­po­wane ko­biety roz­ma­wiały bez wstydu i z ra­do­ścią o sek­sie. Pa­trzy­łam na fo­rum po­świę­cone po­wie­ściom ero­tycz­nym, a jedną z użyt­kow­ni­czek była moja bab­cia!

W mo­ich oczach ma­lo­wało się wiel­kie zdu­mie­nie, nie by­łam w sta­nie wy­krztu­sić choćby słowa, to­też bab­cia po­sta­no­wiła ode­zwać się pierw­sza.

– Kiedy umarł twój dzia­dek, czu­łam się bar­dzo sa­mot­nie. By­łam smutna i przy­bita, apa­tyczna i nie mia­łam na nic ochoty. Był wręcz czas, że przy­szło mi do głowy, by po­rzu­cić Nor­we­gię i prze­nieść się do was, do Hisz­pa­nii. Lecz wtedy, pew­nego dnia na za­ję­ciach z jogi, po­zna­łam fan­ta­styczną ko­bietę. Tak jak ja, była wdową, tyle że Hisz­panką. Po lek­cji wy­pi­ły­śmy ra­zem her­batę. Opo­wie­działa mi, jak trudno było jej z mę­żem prze­nieść się do kraju, w któ­rym ni­czego nie znali, choćby na­wet ję­zyka; że je­dyne, co ła­go­dziło jej ból roz­łąki z zie­mią oj­czy­stą, to fakt, że była tu z mi­ło­ścią swo­jego ży­cia. Jej także nie­ła­two było po­go­dzić się ze śmier­cią swo­jego Fau­stino, lecz parę mie­sięcy po tym, jak od­szedł, od­kryła coś, co przy­nio­sło jej ulgę, po­cie­chę, a z cza­sem i sporą roz­rywkę: li­te­ra­turę ero­tyczną. Po­mo­gła jej wy­do­być się z mroku, w któ­rym się po­grą­żyła, spra­wiła, że za­częła cho­dzić na pre­zen­ta­cje ksią­żek i stała się bar­dzo za­an­ga­żo­waną czy­tel­niczką.

Pa­trzy­łam na nią zba­ra­niała. Moja bab­cia – fo­ru­mo­wiczka i czy­tel­niczka po­wie­ści ero­tycz­nych. Tego nic nie prze­bije.

Opo­wia­dała mi w naj­lep­sze, a ja sie­dzia­łam ci­cho jak tru­sia, moż­liwe wręcz, że za­po­mnia­łam o tym, by od­dy­chać.

– Aby za­jąć czymś wolne chwile, za­pi­sała się na kurs in­for­ma­tyki. Za­ko­chała się w in­ter­ne­cie, który uka­zał jej nie­skoń­czone moż­li­wo­ści. Po­sta­no­wiła zro­bić coś dla sie­bie i dla in­nych ko­biet i za­ło­żyła hisz­pań­sko­ję­zyczne fo­rum el­rin­co­ne­ro­tico.com, ką­cik słu­żący wy­mia­nie ksią­żek i dzie­le­niu się opi­niami i wra­że­niami z lek­tury. Dzięki temu była za­jęta, a na do­da­tek czuła się odro­binę bli­żej Hisz­pa­nii. Tego dnia na­mó­wiła mnie, bym też spró­bo­wała, i tak zro­bi­łam. I fak­tycz­nie – moje ży­cie się zmie­niło. Może też byś spró­bo­wała? To bar­dzo pro­ste, re­je­stru­jesz się i już. Jest sek­cja z dar­mo­wymi książ­kami do ścią­gnię­cia, może któ­raś wzbu­dzi twoje za­in­te­re­so­wa­nie i sprawi, że spoj­rzysz na seks z zu­peł­nie od­mien­nej per­spek­tywy niż ta, którą ci przed­sta­wił ten kre­tyn z uczelni.

Pa­trzyła na mnie py­ta­ją­cym, peł­nym na­dziei spoj­rze­niem, a ja nie wie­dzia­łam, co zro­bić. Czy na­prawdę roz­ma­wia­łam o tym z wła­sną bab­cią?

– Daj mi się nad tym za­sta­no­wić, okej? W tym mo­men­cie je­stem w szoku, mu­szę to prze­my­śleć. Idę do kuchni umyć na­czy­nia, może mi się prze­ja­śni w gło­wie.

Od­wró­ci­łam się i uśmiech­nę­łam. Co za ko­bieta z tej mo­jej babci!

Tak na­prawdę nie mu­sia­łam się długo za­sta­na­wiać. Co mia­łam do stra­ce­nia? Poza tym, jak mó­wiła bab­cia, a nuż do­wiem się cze­goś no­wego albo wręcz raz jesz­cze za­in­te­re­suję się sek­sem. Coś w mo­jej gło­wie za­sko­czyło, być może cie­ka­wość. Był to po­czą­tek cze­goś nie do po­wstrzy­ma­nia. Po­zo­stało mi jesz­cze osiem mie­sięcy po­bytu w Nor­we­gii, które w pełni wy­ko­rzy­sta­łam. Za­in­te­re­so­wa­łam się spor­tem, in­ten­syw­nie pra­co­wa­łam, a do tego prze­czy­ta­łam wszyst­kie książki po­le­cone mi przez te cu­do­wne ko­biety.

Praca była fan­ta­styczna, ja zaś co­raz bar­dziej na­bie­ra­łam formy. Wy­raź­nie wy­szczu­pla­łam i te­raz no­si­łam roz­miar 38–40. Czu­łam się wspa­niale, tak jak to za­po­wie­działa bab­cia: by­łam zdrowa, silna, a i cał­kiem ładna, nie ma co ukry­wać. Szef był mną za­chwy­cony, ale nie ro­bi­łam so­bie na­dziei na po­zo­sta­nie w fir­mie. Bra­ko­wało wa­ka­tów, tak więc wie­dzia­łam, że nie­ba­wem się po­że­gnamy.

Ostat­niego dnia, przed za­koń­cze­niem pracy, we­zwał mnie do ga­bi­netu.