Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedna z najbardziej znanych powieści kryminalnych Edgara Wallace'a. Po śmierci matki Audrey Bedford opuszcza wieś, w której zajmowała kurami. Przenosi się do siostry w Londynie i od początku wplątuje się w przestępczy świat stolicy. Zostaje oskarżona w sprawie kradzieży naszyjnika fińskiej królowej i skazana na rok ciężkiego więzienia. Poszukując następnie zajęcia zatrudnia się jako sekretarka u niejakiego Malpasa - starca o paskudnej twarzy, mieszkającego w dziwnym domu pełnym zagadek technicznych, z którego mało kto wyszedł żywy...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Edgar Wallace
Twarz o zmroku
(The Face in the Night)
www.lindco.se
e-mail: [email protected]
lindcopl (facebook & instagram)
Tytuł oryginału:
Edgar Wallace
Twarz o zmroku
Klasyka angielskiego kryminału
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska
Wydanie I (pełne wydanie powojenne) 2014
Oparto na wydaniu z roku 1929
Tłumaczenie: Bronisław Stępowski
Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa
Projekt okładki: Studio Karandasz
Zdjęcia na okładce:
by-studio, jeff Metzger, Мария Неноглядова, Rainer Fuhrmann / Adobe Stock
Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co Polska sp z o o, Gdańsk, 2022
ISBN 978-83-67494-46-5
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Mgła, która opadła później na Londyn, zacierając wszelkie ślady życia, wisiała jeszcze nad nim jak szara, nieuchwytna groźba. Światło zniknęło z nieboskłonu, a lampy uliczne zaledwie wskazywały drogę, kiedy człowiek z Południa wszedł niepewnym krokiem na Portman Square. Mimo dotkliwego zimna, nie nosił palta; koszula jego była rozpięta pod szyją. Szedł, zaglądając do bram i zatrzymawszy się przed numerem 551, zaczął się bacznie przyglądać ciemnym oknom. Usta jego, oszpecone blizną, wykrzywiły się w sardonicznym uśmiechu.
Mocne napoje wyolbrzymiają uczucia. Człowiek serdeczny staje się jeszcze bardziej wylewny wobec swoich towarzyszy, złośnik jeszcze bardziej przykry. Ale człowieka, który po trzeźwemu czuje do kogoś urazę, otula alkohol czerwonym obłokiem, przesyconym myślą o zbrodni. A Laker żywił urazę i podlegał wpływowi potęgującego uczucia, medium.
Chciał pouczyć tego starego diabła, że ludzi nie wolno bezkarnie okradać. Tego brudnego sknerę, który żył z wysiłków jednostek znacznie od niego lepszych… Oto on, Laker, prawie bez grosza przy duszy, po odbyciu długiej i uciążliwej podróży, dręczony wspomnieniem więzienia, które przecierpiał w Kapsztadzie – zmuszony był pędzić psie życie. A stary Malpas, którego chwile były już w każdym razie policzone, żył w zbytku, nieznanym jego najlepszemu agentowi. Podobne myśli często przychodziły do głowy Lakerowi, kiedy sobie podpił. Nie był on osobnikiem, którego wygląd zewnętrzny mógł śmiało uprawniać do zapukania do drzwi frontowych numeru 551 na Portman Square. Jego pociągła, nieogolona twarz, stara rana, zadana nożem i sięgająca od policzka do kącika ust, niskie czoło, pokryte gęstwą włosów, w związku z jego ubraniem, świadczyły o nędzy i znikczemnieniu.
Stał przez chwilę, spoglądając na swe niezgrabne buty, a potem wszedł po stopniach i zapukał do drzwi. W tej chwili zapytał jakiś głos:
– Kto tam?
– Laker, któż ma być? – rzekł szorstko.
Mała pauza i drzwi otworzyły się bez szelestu. Wszedł do środka. Nikt nie zjawił się na jego spotkanie. Zdawał się być na to przygotowany. Minąwszy pusty przedsionek, wszedł po schodach, przez otwartą bramę i małą sień do ciemnego pokoju. Pokój oświetlony był przez lampę, okrytą zieloną umbrą[1], stojącą na biurku, przy którym siedział stary mężczyzna. Laker stanął na środku pokoju; w tej chwili drzwi zamknęły się za nim.
– Siadaj! – rzekł mężczyzna w drugim końcu pokoju.
Gość nie potrzebował przewodnika; wiedział, że krzesło i stół znajdują się o trzy kroki od niego, toteż usiadł bez słowa. Grymas wykrzywił znów jego usta, ale jego nieprzystępny gospodarz nie mógł tego zauważyć.
– Skąd przybywasz?
– Przybyłem na Buluwayo. Zawinęliśmy do portu dziś rano – rzekł Laker. – Potrzebuję pieniędzy i to bezzwłocznie, Malpas!
– Połóż na stole to, coś przyniósł – rzekł starzec szorstko. – Wrócisz za godzinę, a pieniądze będą na ciebie czekały.
– Potrzebuję ich teraz – rzekł drugi z pijackim uporem.
Malpas zwrócił ku niemu swą ohydną twarz.
– Obowiązują tu tylko moje metody – rzekł głosem chrapliwym. – Zostaw lub zabieraj się stąd! Jesteś pijany, Laker, a po pijanemu robisz głupstwa.
– Być może. Ale nie jestem tak głupi, abym się nadal narażał na niebezpieczeństwa. Musisz sam nadstawić karku, Malpas. A wiesz ty, kto mieszka w sąsiedniej kamienicy?
Laker dowiedział się o tym przypadkowo tego ranka.
Człowiek, zwany Malpasem, otulił się w podwatowany szlafrok i zakaszlał.
– Czy wiem? Czy wiem, że Lacy Marshalt mieszka w sąsiedniej kamienicy? Wszak tylko dlatego tu żyję.
Pijak otworzył usta, zdziwiony.
– Żyjesz… aby być blisko niego? Wszak on należy do ludzi, których okradasz. Sam jest złodziejem, ale ty go okradasz. Dlaczego chcesz mieszkać blisko niego?
– To moja rzecz – rzekł drugi krótko. – Zostaw to, co przyniosłeś i odejdź.
– Nic nie zostawię – i stanął niepewnie na nogach. – I nie wyjdę stąd, dopóki nie dowiem się o tobie wszystkiego, Malpas. Nie jesteś tym, na kogo wyglądasz. Nie siedzisz w jednym końcu tego ciemnego pokoju i nie zatrzymujesz ludzi mnie podobnych w drugim bez powodu. Chcę ci się przypatrzyć, synu. Nie ruszaj się! Nie widzisz broni w moich rękach, ale zapewniam cię, że ją trzymam.
Postąpił naprzód dwa kroki, kiedy coś powstrzymało go i odepchnęło. Był to drut, niewidoczny w ciemności, rozpięty na wysokości piersi między jedną ścianą a drugą. Zanim zdołał odzyskać równowagę, światło zgasło.
Wtedy ogarnęła go wściekłość. Z okrzykiem skoczył przed siebie, zrywając drut. Druga przeszkoda, tym razem o stopę nad podłogą, naraziła go na potknięcie się.
– Dawaj światło, stary złodzieju! – wrzasnął, podnosząc się z ziemi ze stołkiem w ręku. – Okradałeś mnie przez całe lata, żyłeś ze mnie, stary diable! Pójdę na policję, Malpas! Pójdę na policję i wyśpiewam wszystko, jeśli mi nie zapłacisz.
– Grozisz mi już po raz trzeci – odezwał się głos poza jego plecami. Laker odwrócił się i ogarnięty wściekłością, strzelił. Obite suknem ściany stłumiły huk, ale przy świetle strzału ujrzał na chwilę czołgającą się w stronę drzwi postać i oszalały z gniewu, wypalił po raz drugi. Dym spalonego kordytu uniósł się w dusznym pokoju jak obłok.
– Zapal światło! Zapal światło! – wrzeszczał.
W tej chwili drzwi otwarły się i ujrzał wymykającą się przez nie jakąś postać. W sekundę później był już na schodach, ale starzec zniknął. Gdzież się podział? Laker ujrzał drugie drzwi i rzucił się ku nim.
– Wychodź! – ryczał. – Wychodź i popatrz mi w twarz, Judaszu!
Usłyszał za plecami jakiś szelest. Drzwi pokoju, z którego wyszedł, zamknęły się. Schody prowadziły na piętro. Postawił nogę na jednym z niższych stopni i zatrzymał się. W ręku dzierżył jeszcze mały, skórzany woreczek, który wyjął z kieszeni, wchodząc do pokoju. Przyszło mu na myśl, że odejdzie z pustymi rękoma, nie dokończywszy targu, toteż zaczął dobijać się do drzwi, poza którymi, jak sądził, ukrył się jego pracodawca.
– Wyjdź, Malpas! Nie mam złych zamiarów. Podpiłem sobie trochę.
Nie było odpowiedzi.
– Żałuję, Malpas.
Ujrzał coś na ziemi i pochyliwszy się, podniósł. Był to podbródek z wosku, doskonale zrobiony i pomalowany, przypasowywany i przytrzymywany widocznie przy pomocy dwóch elastycznych wstążek, z których jedna była zerwana. Widok ten pobudził go do śmiechu.
– Słuchaj, Malpas! Znalazłem część twojej twarzy! – rzekł. – Otwórz albo zaniosę twój podbródek na policję. Może uzna za stosowne postarać się o uzupełnienie go.
Nie było odpowiedzi. Śmiejąc się do siebie, zszedł na dół i próbował otworzyć drzwi frontowe. Nie miały one klamki, a dziurka od klucza była tak mała, że wyglądając przez nią, nie mógł nic zobaczyć.
– Malpas!
Echo jego głosu obiło się o puste ściany w górze. Z przekleństwem pobiegł znowu po schodach. Był już w połowie drogi na piętro, kiedy coś spadło. Spojrzawszy w górę, zobaczył nad sobą twarz, zobaczył opadający czarny ciężar i chciał się uchylić. Jeszcze sekunda i obsunął się ze schodów bez duszy.
[1] Umbra – przest. abażur, zasłona [kor.]
W ambasadzie amerykańskiej tańczono. Od godziny z górą błyszczące limuzyny zwoziły znakomitszych i znaczniejszych gości, którzy mieszali się z tłumem, wypełniającym już obszerne salony tego jakby czterdziestego dziewiątego stanu.
Kiedy szeregi nadjeżdżających wozów nieco się przerzedziły, zażywny, o jowialnej twarzy, mężczyzna wysiadł z wielkiej maszyny i wolnym krokiem minął szpaler gapiów. Kiwnął głową wesoło londyńskiemu policjantowi, który dbał o utrzymanie porządku i wszedł do przedsionka.
– Pułkownik James Bothwell – rzekł do lokaja i skierował się w stronę salonu.
– Przepraszam.
Elegancki mężczyzna w stroju wieczorowym ujął go serdecznie pod ramię i zaprowadził do małego przedpokoju, przerobionego na bufet i o tak wczesnej godzinie zupełnie jeszcze pustego.
Pułkownik Bothwell podniósł brwi zdumiony tą poufałością. Mina jego wyrażała twierdzenie: jesteś dla mnie obcym, być może jednym z tych dziwacznie serdecznych Amerykanów, dlatego muszę zgodzić się na twoje towarzystwo.
– Nie! – rzekł nieznajomy uprzejmie.
– Nie?
Pułkownik Bothwell zmarszczył brwi, nie mogąc podnieść ich jeszcze wyżej.
– Nie… nie sądzę.
Szare oczy, śmiejące się do pułkownika, mrugały wesoło.
– Drogi przyjacielu amerykański – rzekł pułkownik, próbując uwolnić ramię. – Nie rozumiem doprawdy… chyba się mylisz.
Drugi mężczyzna potrząsnął głową na znak przeczenia.
– Nie mylę się nigdy. I jestem Anglikiem, jak dobrze wiesz; a i ty jesteś również Anglikiem, mimo twego karykaturalnego nowo angielskiego akcentu. Jest on biedny, mój Slicku, po prostu ohydny.
Slick Smith westchnął, zresztą jednak nie okazał rozczarowania.
– To straszne, że obywatel amerykański nie może złożyć przyjacielskiej wizyty swemu ambasadorowi, nie drażniąc nikogo. Otrzymałem zaproszenie, kapitanie. A sądzę, że jeśli mój ambasador pragnie się ze mną zobaczyć…
Kapitan Dick Shannon parsknął śmiechem.
– Wcale tego nie pragnie, Slick. Sama myśl o obecności tutaj, w pobliżu diamentów wartości miliona dolarów, zręcznego złodzieja angielskiego przeraziłaby go. Odwiedziny pułkownika Bothwella z 94 pułku kawalerii ucieszyłyby go może, ale Slick Smith, złodziej klejnotów, człowiek nazbyt pewny i superoportunista zgoła go nie obchodzi. Napijemy się czegoś, zanim stąd odejdziesz?
Slick westchnął znowu.
– Soku z winnych jagód – rzekł lakonicznie i wskazał na flaszkę, która nosiła inną etykietę. – Krzywdzi mnie pan, posądzając, że jestem tu w sprawach zawodowych. Wadą moją jest ciekawość, kapitanie; byłem ciekawy zobaczyć naszyjnik diamentowy królowej Rieny. Być może zobaczę go po raz ostatni. Ostrożnie z wodą, whisky nie może pływać.
Patrzał przez chwilę tępym wzrokiem na szklankę, którą trzymał w ręku, a potem jednym haustem wychylił jej zawartość.
– Ale jestem nawet do pewnego stopnia zadowolony, żeś mnie pan wyśledził. Zaproszenie dał mi jeden z przyjaciół. Wiedząc, co wiem, przybycie moje tutaj było aktem człowieka, któremu się zdaje, że gonią go czarne psy i że mu grozi otrucie. Ale jestem ciekawy. I mam instynkt godny detektywa. Czy słyszałeś pan o Jekyllu i Hyde? To mój los. Każdy człowiek lubi marzyć, Shannonie. Nawet wścibski[2].
– Nawet wścibski – potwierdził Dick Shannon.
– Niektórzy marzą o tym, jak zdobyć milion – mówił Slick z powagą. – Niektórzy marzą, jak uchronić dziewczynę od głodowania i czegoś jeszcze gorszego, być dla niej bratem, dopóki go nie pokocha… pan wie! Ja marzę, jak rozwiązywać zagadki. Jak Stormer, pogromca złodziei, który mnie wydał w pańskie ręce. Czuje on do mnie jakąś urazę.
Było to w istocie prawdą, że Shannon otrzymał pierwsze wiadomości o zawodzie Slicka od tej sławnej agencji śledczej.
– Spotykamy się zatem jako detektywi? – zapytał. – Czy jestem po prostu szpiclem i…?
– Powiedz pan „złodziejem", nie jestem tak delikatny – prosił Slick. – Tak, jestem tu w roli detektywa.
– W sprawie diamentów królowej? – Slick odetchnął głęboko.
– Wchodzą one w grę – rzekł. – Jestem ciekawy, w jaki sposób je sprzątną. To sprytna szajka, nie będę podawał nazwisk, nieprawdaż?
– Są w ambasadzie? – zapytał szybko Dick.
– Nie wiem. Chciałem się właśnie przekonać. Nie należę do zawodowców, którzy się nie interesują sprawami. Jestem jak lekarz, lubię patrzeć, jak inni operują…
Shannon namyślał się przez chwilę.
– Zaczekaj tutaj i nie rusz srebra – rzekł i zostawiwszy oburzonego Slicka, pośpieszył do pełnego ludzi pokoju, torując sobie drogę wśród ciżby, aż znalazł się w pobliżu ambasadora, który stał rozmawiając ze smukłą kobietą o zmęczonym wyglądzie. Ona to była właśnie powodem jego obecności na balu ambasady.
Na szyi jej wisiał błyszczący łańcuch, który iskrzył się i połyskiwał za każdym jej ruchem. Przypatrując się gościom, Dick spostrzegł nagle młodzieńca w monoklu, pogrążonego w ożywionej rozmowie z jednym z sekretarzy ambasady; spotkawszy jego spojrzenie dał mu znak, aby podszedł.
– Steel, Slick Smith jest tutaj i mówi mi, że gotuje się zamach na naszyjnik królowej. Nie spuszczaj jej z oka. Zażądaj listy gości i przyprowadź do mnie każdego, którego na niej nie ma.
Wrócił do Slicka, który wychylał już trzecią szklankę.
– Słuchaj, Slick. Dlaczego przyszedłeś tu, jeśli wiedziałeś, że kradzieży mają dokonać dzisiejszej nocy? Narażasz się na podejrzenia, chociażbyś nawet nie brał w niej udziału.
– Wiem o tym – rzekł Slick. – I dlatego jestem. Jest to słowo, którego nauczyłem się w ostatnim tygodniu.
Z miejsca, gdzie stali, widać było główne drzwi salonu. Goście napływali wciąż jeszcze. W tej chwili wszedł rosły mężczyzna w średnim wieku, a z nim młoda kobieta tak niezwykłej urody, że nawet zahartowany Slick otworzył szeroko oczy. Zniknęli, zanim Dick Shannon zdążył się im bliżej przypatrzeć.
– Piękna kobieta!
– A nie widział pan Martina Eitona? Ta pani afiszuje się z Lacym.
– Lacym?
– Z czcigodnym Lacym Marshaltem. To milioner, jeden z tych ludzi, których przeszłość była niezbyt wesoła i których w każdej chwili może spotkać znowu coś przykrego. Czy pan zna tę kobietę, kapitanie?
Dick skinął głową. Dorę Eiton znało wielu ludzi. Widywano ją często na pierwszorzędnych przyjęciach, spotykano w modnych klubach. Lacy'ego Marshalta znał tylko ze słyszenia.
– Jest piękna – powtórzył Slick, kiwając głową zachwycony. – Bardzo piękna. Ale gdyby była moją żoną, nie puszczałbym jej na bal z Lacym. Nie, panie.
– W Londynie zdarzają się jednak takie wypadki.
– W Nowym Jorku, Chicago, Paryżu, Madrycie i w Bagdadzie – rzekł Shannon. – A teraz…
– Chcesz pan, żebym poszedł. Zepsułeś mi pan wieczór, kapitanie. Przybyłem tu w celach informacyjnych. Nie przywdziewałbym frakowej koszuli, gdybym przypuszczał, że pan tu jesteś.
Dick odprowadził go do drzwi i czekał, aż odjedzie jego wynajęty wóz. Potem wrócił do sali balowej, aby czuwać i czekać. Jeden z gości, wszedłszy do nieuczęszczanego korytarza ambasady, ujrzał tu siedzącego i czytającego gazetę mężczyznę z fajką w ustach.
– Przepraszam – rzekł intruz. – Zdaje się, że zabłądziłem.
– I ja tak sądzę – rzekł chłodno czytający, a gość, zgoła uczciwy i niewinny człowiek, cofnął się z pośpiechem, zastanawiając się, czemu strażnik ustawił krzesło pod skrzynką z kontaktami elektrycznymi, służącą do kontroli wszystkich świateł w domu. Shannon nie chciał ryzykować. O godzinie pierwszej, ku wielkiemu jego zadowoleniu, Jej Wysokość Finlandzka odjechała do hotelu w Buckingham Gate, gdzie mieszkała incognito. Dick Shannon stał z odkrytą głową, wśród mgły, dopóki nie znikły światła w tyle wozu. Na siedzeniu obok szofera pojechał uzbrojony detektyw – nie obawiał się zatem, aby Jej Wysokość nie przybyła szczęśliwie do swej sypialni.
– Lżej panu na duszy, Shannonie, eh?
Uśmiechający się ambasador wysłuchał raportu z wielką ulgą.
– Słyszałem od moich detektywów, że zanosiło się na zamach – rzekł – ale do tego rodzaju opowiadań nie można przykładać wielkiej wagi.
Dick Shannon jechał wolno do Scotland Yardu, gdyż mgła była gęsta, a droga poprzecinana szeregiem krzyżujących się z nią uliczek. Na ulicy Wiktorii o mało co nie najechał na omnibus.
Obok Opactwa Westminsterskiego przedostał się na Bulwary i do bramy Scotland Yardu.
– Zabierzcie mój wóz – rzekł do służbowego policjanta. – Pójdę do domu piechotą. To pewniejsze.
– Pytał o pana inspektor, poszedł na Bulwary.
– Ładna noc na spacer – uśmiechnął się Dick, przecierając oczy.
– Policja wodna szuka ciała mężczyzny, którego wrzucono do Tamizy tej nocy – brzmiała odpowiedź.
– Wrzucono? Chyba wskoczył?
– Nie, sir, wrzucono. Patrol policji rzecznej zauważył z łodzi, kiedy mgła była jeszcze nieco rzadsza, niż obecnie, że człowieka tego zrzucono z balustrady do Tamizy! Sierżant służbowy zagwizdał, ale żadnego z naszych ludzi nie było w pobliżu, toteż ten, który go wrzucił, uciekł. Teraz szukają ciała. Inspektor prosił, abym panu doniósł o tym.
Dick Shannon nie wahał się. Nadzieja spoczynku przy ogniu w jego wygodnym mieszkaniu rozwiała się. Ruszył szerokim Bulwarem wzdłuż rzeki. Mgła była teraz już zupełnie czarna.
W pobliżu obelisku, przypominającego dawne triumfy w Egipcie, napotkał małą grupkę ludzi. Inspektor, który go poznał, wyszedł naprzeciw niego.
– Wypadek morderstwa. Policja rzeczna wyłowiła przed chwilą zwłoki.
– Utopionego?
– Nie, sir, człowiek ten zginął, uderzony pałką w głowę, a wrzucony został do wody dopiero później. Leży na dole.
– Kiedy się to stało?
– Dziś o dziewiątej wieczór, a raczej wczoraj. Jest już blisko druga.
Shannon zszedł po schodach, wiodących od obelisku do rzeki. Łódź, poruszana wiosłami, wyłoniła się z mgły i zatoczyła koło tak, że światło lamp kieszonkowych padło na leżący na przodzie łódki przedmiot.
– Przeszukałem zwłoki – rzekł sierżant, prowadzący patrol. – W kieszeniach niczego nie ma, ale stwierdzenie tożsamości zamordowanego nie będzie trudne. Ma on na policzku starą bliznę po ranie zadanej nożem.
– Hm! – rzekł Dick Shannon. – Przeszukamy je później jeszcze raz.
Wrócił do głównej kwatery wraz z inspektorem. Przedsionek, który pozostawił w zupełnej ciszy i opuszczeniu, kipiał życiem, gdyż w czasie jego nieobecności nadeszły wieści, które poruszyły cały Scotland Yard i postawiły na nogi wszystkich detektywów w śródmieściu.
Wóz królowej Finlandii zatrzymany został w najciemniejszym odcinku The Mail, detektywa zastrzelono, a łańcuch diamentowy Jej Królewskiej Mości zginął we mgle. I nie odnalazł się, aż wtedy dopiero, kiedy pewne dziewczę, marzące w tym czasie o swych kurczętach, przybyło do stolicy, aby odwiedzić nienawidzącą je siostrę.
[2] „Wścibski" oznacza w gwarze londyńskiego świata przestępców detektywa [przyp. org.]
– Peter i Paul poszli, każdy za cztery szylingi – mówiła stara pani Graffitt, licząc na stole monety.
– Harriet, Martha, Jenny, Elizabeth Quennie, Olga sprzedane zostały rzeźnikowi, panu Gribs, po pół korony za sztukę. Nawiasem mówiąc, rzecz to niechrześcijańska nazywać kury po imieniu.
Audrey Bedford zrobiła szybko rachunek.
– Razem z meblami czyni to trzydzieści funtów, dziesięć szylingów – rzekła. – Wystarczy na zapłacenie parobka, który karmił kury, a reszta przypadnie dla ciebie i na koszty podróży mojej do Londynu.
– Po prawdzie – rzekła pani Graffitt, chlipiąc – zasłużyłam na coś więcej, niż miesięczną pensję. Opiekowałam się tobą od śmierci twojej biednej matki, a teraz odtrącasz mnie, pozostawiając bez dachu nad głową wraz z moim najstarszym synem.
– Dobrze, że masz najstarszego syna – rzekła Audrey niewzruszona.
– Gdybyś mi dała na szczęście chociaż jeden funt…
– Czyje szczęście? Chyba nie moje – zaśmiało się dziewczę. – Pani Graffitt, nie bądź śmieszną! Żyłaś tu bardzo wygodnie. Prowadziłaś handel jajami na swój rachunek i jak kiedyś obliczyłam, przynosiło ci to rocznie czterdzieści funtów.
– Nikt nie posądzał mnie dotąd o kradzież – lamentowała staruszka. – Opiekowałam się tobą prawie od dzieciństwa, dlatego boli mnie, że nazywasz mnie złodziejką.
Płakała głośno do chusteczki.
– Nie płacz – rzekła Audrey. – Chata jest i tak dosyć wilgotna.
– Gdzie jedziesz? – Graffitt przeszła z godnością do porządku nad kwestią jej uczciwości.
– Nie wiem, może do Londynu.
– Czy nie masz tam krewnych?
Ale Bedfordowie nigdy nie lubili zwierzeń.
– Nie twoja sprawa. Przygotuj mi szklankę herbaty, a potem przyjdź po pensję.
– Londyn, to straszne miasto – Graffitt potrząsnęła głową. – Morderstwa, samobójstwa, kradzieże i czego tam nie ma? Zeszłej nocy obrabowano prawdziwą królową.
Lecz Audrey zastanawiała się w tej chwili nad tym, co się stało z sześcioma kurczętami, o których pani Graffitt nic nie wspominała.
– Obrabowano ją z diamentów wartości setek tysięcy – mówiła Graffitt niewzruszona. – Powinnaś czytać dokładniej gazety, interesować się życiem.
– Lecz skoro mowa o kradzieży – zapytała słodkim głosem Audrey – co się stało z Myrtle, Pierwiosnkiem, Gwen i Berthą…
– Oh? – Graffitt stropiła się na chwilę. – Czyżbym ci nie dała pieniędzy? Musiały mi wypaść z kieszeni. Zgubiłam je.
– Nie blaguj – rzekła Audrey. – Poślę po policjanta. Znajdzie on prędko pieniądze.
Ale Graffitt znalazła je sama w tej chwili.
Staruszka poszła do kuchni, a Audrey rozejrzała się po mieszkaniu. Krzesło, na którym siadywała jej matka z twarzą zwróconą do ognia, Audrey spaliła. Na wpół zwęglona noga stołka widniała jeszcze na palenisku.
Nie, z mieszkaniem tym nie łączyło jej żadne przyjemne wspomnienie. Ojca swego nie znała, a pani Bedford nie mówiła o nim nigdy. Był to człowiek zły, którego błędy zmusiły kobietę z dobrej rodziny do pędzenia żywota w ciężkich warunkach.
– Czy umarł, mamo? – spytała raz córka.
– Mam nadzieję – brzmiała odpowiedź.
Dora nigdy nie stawiała takich pytań, ale była starsza i z usposobienia oraz przesądów bardziej podobna do matki.
Pani Graffitt przyniosła herbatę i przeliczyła pieniądze przed pożegnaniem.
– Chciałabym cię ucałować, zanim odejdę – szlochała.
– Dostaniesz szylinga, jeśli tego nie uczynisz – rzekła Audrey z pośpiechem i pani Graffitt wzięła szylinga.
Uregulowawszy wszystkie zobowiązania, Audrey przeszła przez ogród, otworzyła bramę i udała się krótszą drogą na cmentarz. Znalazłszy grób, stanęła przed nim w milczeniu, ze złożonymi rękami.
– Żegnaj – rzekła spokojnie i z suchymi oczyma wróciła do domu.
Koniec i początek. Nie była ani smutna, ani wesoła. Kuferek z książkami przesłała już na stację i kazała przekazać na dworzec Wiktorii.
Co do przyszłości – była wykształcona, czytała dużo i znała zasady stenografii, której nauczyła się w czasie długich wieczorów zimowych.
– Ma pani jeszcze dużo czasu – mruczał woźnica miejscowego omnibusu, wnosząc jej walizkę do mrocznego wnętrza wozu. Pojechalibyśmy prędko, ale trzeba uważać na te przeklęte automobile.
Prorocze słowa. W chwili, kiedy wchodziła do omnibusu, zjawił się nieznajomy. Z wyglądu przypominał biurowego oficjalistę w średnim wieku.
– Przepraszam, panno Bedford. Nazywam się Willitt. Chciałbym pomówić z panią po powrocie.
– Nie wrócę – rzekła. – Czy jestem panu coś winna?
Audrey pytała o to często, gdyż pani Graffitt miała zwyczaj załatwiania sprawunków „na krydę".
– Nie. Pani nie wraca? Czy nie mógłbym prosić o adres? Chodzi o sprawę wielkiej wagi.
Był widocznie wzruszony.
– Niestety, nie mogę panu podać adresu. Proszę podać swój, a ja napiszę.
Nakreślił kilka słów na kartce, spełniając jej życzenie.
– Jeśli pani będzie czekać dłużej – zawołał woźnica – spóźni się pani na pociąg.
Wskoczyła do wozu i zamknęła drzwi.
Na rogu Ledburg Lane przyszło do wypadku. Przy nieco za szybkim skręcie z głównego gościńca, tylne koła długiego auta Dicka Shannona wykonały efektowny skok. Nastąpiło niezbyt sympatyczne zderzenie. Tył wozu wpadł na omnibus z Fontwellu, odtrącił jedno z tylnych jego kół i pozbawił ten starożytny wehikuł resztek powagi, jaką się cieszył dotąd mimo wysiłków czasu i pogody.
Jedyna pasażerka wysiadła na błotnisty gościniec, zanim Dick, z kapeluszem w ręku, zdołał jej pośpieszyć z pomocą.
– Jest mi doprawdy przykro. Czy się pani nic nie stało?
Sądził, że ma lat siedemnaście, chociaż była starsza o dwa lata. Była ubogo odziana; płaszcz jej musiał być niedawno przenicowany. Nawet futrzany kołnierz na szyi nie grzeszył świeżością. Nie zauważył tego. Patrzył na twarz jej, bez skazy. Te cudowne łuki brwi, a może pięknie osadzone oczy, śliczne usta lub delikatna cera… Lękał się, że gdy przemówi, niewyszukane słowa wieśniaczki pozbawią go iluzji poznania jakiejś księżniczki.
– Dziękuję, przestraszyłam się tylko. Ale spóźnię się na pociąg – spojrzała z żalem na odtrącone koło. Głos rozproszył jego obawy. Księżniczka w łachmanach była prawdziwą damą.
– Czy pani zdąża do Barnham? I ja tam jadę – rzekł. – A chociażbym nawet nie jechał w tę stronę, muszę stamtąd przysłać pomoc dla tego biednego człowieka.
Woźnica omnibusu, z którym współczuł tak bardzo, zszedł z siedzenia, z siwą brodą ociekającą od deszczu, a oczyma błyszczącymi z oburzenia.
– Nie może pan uważać? – padło kilka odpowiednich, mocnych słów. – Więc cała ulica należy do pana?
Dick wyjął portfel.
– Jehu – rzekł – oto mój bilet wizytowy, nota bankowa i szczere przeprosiny.
– Nazywam się Harbert Jiles – rzekł podejrzliwie woźnica, ale wziął bilet i pieniądze.
– Jehu[3] – rzekł Dick – był synem Nimsziego i miał zwyczaj jeździć „jak wściekły".
– To pan jechałeś jak wściekły – rzekł oburzony Jiles.
– Przyślę wam pomoc z Barnham – rzekł Dick. – A teraz, młoda pani, czy mogę służyć swoim zbrodniczym wozem?
– Sądzę – uśmiechnęła się i wyjąwszy walizkę z omnibusu, usadowiła się obok niego.
– Zdążam również do Londynu – rzekł Dick. – O ile zdecydowałaby się pani odbyć tę drogę wraz ze mną, oszczędziłoby to jej jazdy pociągiem.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę zdawało mu się, że propozycję jego przyjęła, ale złudzenie to prysło.
– Sądzę, że pojadę pociągiem – rzekła. – Moja siostra może przyjść po mnie na stację.
Głos jej wskazywał, że nie była o tym przekonana. – Pani mieszka gdzieś w pobliżu?
– W Fontwell – rzekła. – Miałam tam chatę. Należała do mojej matki, która już nie żyje. Założyłam tam hodowlę kurcząt i z tego się utrzymywałam.
Roześmiał się.
– I dała pani spokój?
Skinęła głową.
– Nie mogę twierdzić, żebym dom sprzedała. Wierzyciele rozebrali go po kawałku. To brzmi tragicznie, nieprawdaż? Ale nie mam czego żałować. Był brzydki, zapuszczony, o dachu przegniłym i kanalizacji z czasów Wczesnych Brytów.
– A więc na stacji oczekiwać będzie na panią siostra? – uważał ją za dziewczynę co najwyżej siedemnastoletnią i traktował jakby po ojcowsku.
– Tak przypuszczam – rzekła – To już Barnham, nieprawdaż?
– Tu się zaczyna – przyznał i w kilka minut później zatrzymał maszynę przed wejściem na stację.
Wysiadł za nią, wynosząc na peron jej skromną walizkę i upierał się, że zaczeka, dopóki pociąg nie przybędzie.
– Siostra pani mieszka, rzecz prosta, w Londynie?
– Tak jest; na Curzon Street.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego mu o tym powiedziała. Nikt w hrabstwie nie domyślał się nawet, że miała siostrę. Dick nie okazał zdziwienia.
– Czy… – było to drażliwe pytanie. – Czy… hm… pracuje tam?
– Oh, nie. To pani Martinowa Eiton.
Zdziwiła się sama, czemu wypowiedziała te słowa.
– Ah! Ta diablica! – chciał wykrzyknąć.
W tej chwili sygnalizowano przybycie pociągu. Skoczył, aby kupić dla niej na drogę kilka gazet.
– Jestem doprawdy wzruszona, panie…? Nazywam się Audrey Bedford.
– Nie zapomnę – uśmiechnął się. – Mam dobrą pamięć. Nazwisko moje Jackson.
Stał, patrząc za pociągiem, dopóki czerwone światła wagonu końcowego nie zniknęły na zakręcie. Potem wrócił wolnym krokiem do wozu i pojechał na posterunek policyjny, aby donieść o wypadku.
Więc panna Martinowa Eiton była jej siostrą? Gdyby podał prawdziwe swoje nazwisko, a ona powtórzyła je na Curzon Street pięknej Dorze Eiton, harmonia w zbytkownym jej domu uległaby zamąceniu.
I słusznie. Dora Eiton była jedyną złodziejką w Londynie, na której ujęciu Dickowi Shannonowi zależało.
[3] Jehu – postać biblijna ze Starego Testamentu, właśc. syn Jozafata syna Nimsziego, władca królestwa północnego Izraela w latach 841 – 814 p.n.e. [kor.]
Edgar Wallace (1 kwietnia 1875, Londyn – 10 lutego 1932) – pisarz angielski, jeden z najbardziej poczytnych w historii literatury. Urodzony jako nieślubne dziecko aktorki i oddany rodzinie tragarza. Zakończył edukację na szkole podstawowej. Od dwunastego roku życia pracował zarob-kowo, a w wieku osiemnastu lat zaciągnął się do służby w wojsku, w korpusie sta-cjonującym w Afryce. Pozo-stawał w nim przez sześć lat, następnie pracował krótko jako redaktor „Daily Mail”, ostatecznie zdecydował się rozpocząć karierę pisarską. Do śmierci w 1932 r. napisał prawie 170 powieści, w większości kryminalnych. Stał się najchętniej czytanym pisarzem angielskim przed I wojną światową. Jego powieści były tłumaczone na wiele języków i ekranizowane (nakręcono 160 filmów na podstawie jego scenariuszy, w tym słynnego King Konga). Szczególną popularność Wallace zdobył (poza obszarem angielskojęzycznym) w Niemczech, Hiszpanii i przedwojennej Polsce. Przed 1939 r. wydano prawie 70 jego powieści. W 1951 r. jego twórczość została objęta cenzurą, a książki były wycofywane z bibliotek. Z czasem większość tytułów stała się białymi krukami na rynku antykwarycznym i osiągnęła spore ceny. Wznawianie powieści Wallace’a rozpoczęto w latach 90. XX w., ale były to przede wszystkim skrócone niepełne wydania.
Pamiętniki szefa rosyjskiego policji
Tom 1.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Pamiętniki szefa rosyjskiego policji
Tom 2.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Wspomnienia szefa moskiewskiej policji śledczej
Tom 3.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Opowiadania o świecie przestępczym Czarskiej Rosji.
Kryminały przedwojennej Warszawy
Tom 1.
Marek Romański
, Mord na Placu Trzech Krzyży.
Tom 2.
Stanisław Antoni Wotowski
, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.
Tom 3.
Stanisław Antoni Wotowski
, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.
Tom 4.
Stanisław Antoni Wotowski
, Upiorny dom w Pobereżu.
Tom 5.
Marek Romański
, W walce z Arsène Lupin.
Tom 6.
Marek Romański
, Mister X.
Tom 7.
Marek Romański
, Pająk.
Tom 8. pierwsza część.
Marek Romański
, Złote sidła.
Tom 8. druga część.
Marek Romański
, Defraudacja, druga część.
Tom 9. pierwsza i druga część.
Walery Przyborowski
, Widmo przy ulicy Kanonia.
Tom 10.
Antoni Hram
, Upiór warszawskich podziemi
Tom 11.
Kazimierz Laskowski
, Agent policyjny w Warszawie.
Tom 12.
Walery Przyborowski
, Tajemnica czerwonej skrzyni.
Tom 13.
Marek Romański
, Warszawski prokurator Garda.
Szpiedzy i agenci
Tom 1.
Marek Romański
, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.
Tom 2.
Marek Romański
, Szpieg z Falklandów.
Tom 3.
Marek Romański
, Tajemnica kanału La Manche.
Tom 4.
Marek Romański
, Znak zapytania.
Tom 5, pierwsza część.
Marek Romański
, Serca szpiegów.
Tom 5, druga część.
Marek Romański
, Salwa o świcie.
Detektyw Piotr Vulpius
Tom 1.
Marek Romański
, Tajemnica małżeństwa Forster.
Tom 2.
Marek Romański
, Zycie i śmierć Branda.
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
Tom 1, Alibi
Tom 2. Opera śmierci
Tom 3. Człowiek z Kimberley
Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie
Tom 5. Grobowiec Ozyrysa
Tom 6. Skok w otchłań
Tom 7. Puama E
Tom 8. As Pik
Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania
Najciekawsze kryminały PRL
Tom 1.
Tadeusz Starostecki
, Plan Wilka
Tom 2.
Zuzanna Śliwa
, Bardzo niecierpliwy morderca
Tom 3.
Janusz Faber
, Ślady prowadzą w noc
Tom 4.
Kazimierz Kłoś
, Listy przyniosły śmierć
Tom 5.
Janusz Roy
, Czarny koń zabija nocą
Tom 6.
Zuzanna Śliwa
, Teodozja i cień zabójcy
Tom 7.
Jerzy Żukowski
, Martwy punkt
Tom 8.
Jerzy Marian Mech
, Szyfr zbrodni
Tom 9.
G.R Tarnawa
, Zakręt samobójców
Tom 10.
I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik
, Trucizna działa
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
Tom 1. Tajemnica szpilki
Tom 2. Czerwony Krąg
Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby
Tom 4. Szajka Zgrozy
Tom 5. Kwadratowy szmaragd
Tom 6. Numer Szósty
Tom 7. Spłacony dług
Tom 8. Łowca głów
Tom 9. Twarz o zmroku.
Inne kryminały Edgara Wallace´a
Człowiek o stu obliczach
Pogromca hien ludzkich - Zbiór opowiadań
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem
Tom 2. Czarna Gwiazda
Tom 3. Tajemnica torpedy
Tom 4. Pokój zmarłego
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
Tom 1. Lista sześciu.
Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.
Tom 3. Zamknięci
Tom 4. Poza granicą szaleństwa
Tom 5. Patostreamerzy
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
Tom 1. Sekret włoskiego orzecha
Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa
Tom 2. Mordercza proteza
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
Tom 1. Syryjska legenda
Tom 2. Meksykańska hekatomba