Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marie to niezależna finansowo kobieta i wyjątkowo wytrzymała na ból masochistka bez żadnych zadatków na uległą. Od wielu lat związana jest Denisem, który darzy ją uczuciem. Marie wolałaby jednak, żeby ich relacje ograniczyły się do seksu i praktyk BDSM.
Pewnego dnia Denis przedstawia jej swojego przyjaciela i mentora – muskularnego faceta z blizną na twarzy. Oleg, bo tak mu na imię, jest intelektualistą, znawcą kultury Wschodu, zdolnym biznesmenem i robi na Marie wielkie wrażenie.
Wbrew ustalonym przez nią zasadom, dochodzi do sesji we troje. Oleg okazuje się prawdziwym mistrzem we władaniu batami i floggerami. Jego zachowanie wzbudza jednak u kobiety paraliżujący strach. Po tym zdarzeniu Marie unika obu panów, lecz Oleg wkrótce ją odnajduje i zabiera do siebie. Przyrzeka, że nie zrobi nic wbrew jej woli. Czy uda im się zbudować trwały związek?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przekład: Hanna Pustuła
Copyright © Marina Kramer, 2023
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Maria Nowak
ISBN 978-91-8054-451-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Każdy z nas w jakiś sposób definiuje swoje wewnętrzne „ja”. I praktycznie każdy identyfikuje się z którąś z licznych grup, przez jednych nazywanych „kółkami zainteresowań”, przez innych „nieformalnymi stowarzyszeniami”. Ludzie dołączają do cosplayerów, rooferów albo fandomu anime (jakby w języku ojczystym nie dało się stworzyć odpowiedniej nazwy). Jedni lubią pandy, inni motocykle. Ja lubię ból.
Ostatnio wokół naszej sceny narasta mnóstwo mitów i bajek, zwykle niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Tajne komnaty w pałacach znudzonych multimilionerów istnieją tylko u fantazjach pisarek. W rzeczywistości świat BDSM jest bardzo różnorodny, zarówno pod względem statusu społecznego uczestników, jak i ich podejścia do życia. To samo dotyczy obieranych przez nich ról. Ja na przykład jestem maso, masochistką. Zabawne słówko, prawda? Ale dla wtajemniczonych to po prostu orientacja, coś jak płeć. Jeden jest domem, inny subem, jeden topem, inny bottomem… Ja jestem maso. Masochistką, która zawierza ciało sadyście, by doznać rozkoszy bólu. To moja… hm… tożsamość. To nie oznacza, że jestem nienormalna czy coś. Jestem zwykłą kobietą, po prostu mam trochę niecodzienne upodobania. To się zaczęło na długo przed „kultowymi” powieściami znudzonych gospodyń domowych. Ludzie, dla których „temat” nie jest zabawą, a życiem, pojawili się na długo przed długo przed angielską pańcią i jej fantazjami. Po prostu nie piszą o sobie powieści. Dla nich BDSM to codzienność.
Tak jak dla nas, dla mnie i mojego topa. Byliśmy razem przez wiele lat, ustanowiliśmy swego rodzaju rekord. Ale w „temacie”, podobnie jak w życiu, nic nie trwa wiecznie. „Temat” to nie tylko fizjologia, lecz także uczucia. Czasem nawet w większym stopniu niż w zwykłych, tak zwanych waniliowych związkach, ponieważ w „temacie” wszystko jest bardziej ostre, szczere i bolesne. Bólu nie da się uniknąć i nieważne, czy to ból od floggera czy z powodu rozstania.
Kwiecień–sierpień 200* roku
Nigdy nie było nam łatwo żyć ze sobą. Paradoksalnie nie potrafiliśmy się też rozstać, bo jeszcze trudniej było nam żyć osobno. Szukać nowego partnera? Nie wiem, jak Den, ale ja nie chciałam nawet o tym myśleć. Samo znalezienie faceta do seksu to nie problem, ale jak zaufać mu do tego stopnia, by zawierzyć mu siebie, swoje zdrowie i życie? Na to potrzeba wielu lat, a zachłyśnięci „tematem” neofici nie rozumieją podstawowych zasad, na których opierają się takie związki. To mnie zniechęcało i przerażało, dlatego na pewne zachowania Dena patrzyłam przez palce. Kiedy po raz pierwszy zemdlałam z bólu, oświadczył z powagą:
– Zajączku, możesz mnie posłać do kicia z trzech paragrafów kodeksu karnego: sto szesnaście, sto siedemnaście i sto trzydzieści dwa, mówiąc prościej: znęcanie się i przemoc na tle seksualnym. Łącznie mogą mi wrzepić dożywocie. Chyba tego nie chcesz, prawda?
Kiwnęłam głową i pomyślałam w duchu: jaki zorientowany, nawet kodeks karny przeczytał… Ale wszystko okazało się znacznie bardziej złożone.
Topodpowiada za bottoma, to aksjomat. Bottomprzenosi na niego wszystkie prawa do siebie i swojego ciała, dlatego topmusi przez cały czas kontrolować i siebie, i jego. A to niewykonalne, kiedy bottomka, tak jak ja, zachowuje się bezmyślnie. Nie używam słowa „stop”, ani razu go nie wypowiedziałam, by przerwać action. Dena przeraża to bardziej niż moje omdlenia. Tylko jak mam przerwać coś, co sprawia mi przyjemność? Lubię świst bata, lubię tę bezradność i niepewność, które czuję, nie widząc, co trzyma w ręce mój top, kiedy nie mam żadnego wpływu na to, co się dzieje. Wszystko we mnie zamiera z niepewności, a każde uderzenie przynosi seksualną rozkosz…
Filozofia, na której opierają się takie związki jak nasz, jest niemal groteskowo prosta: rób wszystko zgodnie z zasadami, wtedy nikomu nie stanie się krzywda – i wilk będzie syty, i owca cała. Tylko że ja zbyt często nie przestrzegam zasad. Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam i kajam się, ale nie potrafię nic na to poradzić.
O czym to ja mówiłam? Aha… Doznania… Gdy po raz pierwszy zgodziłam się spróbować, szczerze mówiąc, oczekiwałam czegoś zupełnie innego, a już na pewno nie tego, co poczułam. Nie wiedziałam, że coś takiego jest możliwe… Za tamten moment, kiedy cienki czarny bat po raz pierwszy smagnął moje ciało, oddałabym wszystko na świecie… To był początek miłości.
Oczywiście moje życie nie składa się wyłącznie z „tematu”. Nie mam męża i wcale go nie szukam, nie chcę mieć dzieci, zresztą z pewnych powodów nie mogę ich mieć. Od kilku lat dosyć skutecznie zmagam się z ciężką chorobą, ale nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Żyję – i chwała Bogu. Rodzice, którzy chyba stracili nadzieję, że się zmienię, są zajęci daczą i podróżami. Cieszę się, że ich na to stać, i często sama podsuwam im trasę kolejnej wycieczki.
Utrzymuję się z wynajmu myjni, warsztatu samochodowego i dużego lokalu handlowego. Kupiłam je przez przypadek, praktycznie za bezcen, i z czasem zaczęły mi przynosić spore zyski. Starannie wybieram najemców, dzięki czemu obywa się bez konfliktów. Puszczony w ruch mechanizm działa jak szwajcarski zegarek. Rzadko pojawiam się w małym biurze, większość spraw załatwia mój księgowy. Mogę żyć tak, jak chcę: podróżować, kupować dobre ciuchy i ulubione kosmetyki, bawić się i „marnować życie”, jak mawia moja mama.
Sytuacja Dena przedstawia się mniej różowo. Jest lekarzem sportowym, ale straciwszy pracę w lokalnym klubie hokeja, zatrudnił się w przychodni, gdzie od rana do nocy bada pacjentów. Sporadycznie dorabia masażami i dyżurami na chirurgii urazowej. Żyje z matką swojego syna, ale z jakiegoś powodu nie formalizuje tego związku. Nie znam przyczyny, zresztą niezbyt mnie ona interesuje. Zawsze uważałam życie osobiste mojego topaza jego prywatną sprawę i nie mam ochoty w nie wnikać. Poza tym… przez te wszystkie lata nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by przyjąć propozycję zamieszkania pod jednym dachem raz po raz ponawianą przez Dena. Nigdy, przysięgam. Potrzebuję przestrzeni, lubię być sama ze swoimi myślami, mieć absolutną swobodę. Den chciał mnie za wszelką cenę kontrolować, wkurzało go, że nie interesowała mnie relacja dom–subka. Nie wyobrażam sobie, by poza action ktoś podejmował za mnie decyzje, a w związku doma z subką tak właśnie jest: ten pierwszy rządzi całym życiem tej drugiej, która nie może samodzielnie nic postanowić, musi prosić o pozwolenie na wszystko. To zupełnie nie dla mnie…
Poza tym jak by to miało wyglądać? Jeśli lubisz cukierki i codziennie się nimi zajadasz, prędzej czy później będziesz mieć ich dosyć. Znienawidzisz je. To samo dotyczy „tematu”. Nie chcę znienawidzić czegoś, co przynosi mi rozkosz.
To był fatalny tydzień. Nic nie szło tak, jak powinno. Wczoraj wybraliśmy z Denem do sex-shopu. Człowiek chciałby czasem wprowadzić jakieś urozmaicenie, nową zabawkę, świeże doznanie.
W naszym mieście sex-shop jest takim zjawiskiem, że… eee… krótko mówiąc, jest zjawiskiem. Chyba już rozpoznają nas tam po twarzach. Jednak dziś była nowa ekspedientka, chude dziewczę, około dwudziestopięcioletnie, z długimi czarnymi włosami i grzywką na pół twarzy. Den ogląda wystawione w gablocie gadżety, ja ze znudzoną miną grzebię w koszu z bielizną – lubię takie szmatki. Sprzedawczyni zerka z popłochem na Dena. Mój topzdejmuje z haka floggerek – ma do nich słabość – obraca go w dłoniach, kilka razy bierze zamach, odwiesza na miejsce. Oczy dziewczęcia są wielkie jak spodki. Nie umyka to uwadze Dena, któremu natychmiast zachciewa się żartów.
– Do mnie! – ryczy. – Ale już.
Wzdrygam się, porzucam bieliznę i biegnę do niego.
– Kładź się twarzą na ladzie.
Dusząc się z tłumionego śmiechu, wypełniam rozkaz. Ekspedientka robi się biała jak prześcieradło.
– Proszę pani, czy mógłbym wypróbować gadżet? – pyta Den dziewczynę zgoła innym, kulturalnym tonem.
Panna wygląda, jakby ją zemdliło.
– Jak to… wypróbować?
– Chciałbym sprawdzić, jak działa. Nie będę bił z całej siły, tylko ją leciutko wychłoszczę. – Unosi pejcz, zadziera mi płaszcz i strzela mnie w tyłek.
Przechodzi mnie dreszcz.
– Ach… Cudownie…
Wymierza mi jeszcze kilka razów, ale nie z całej siły, tylko dla żartów. Odwracam twarz, żeby ekspedientka nie zobaczyła, że prawie płaczę ze śmiechu, a ta nagle zrywa się z miejsca i z krzykiem ucieka na zaplecze. Zsuwam się z lady i siedząc w kucki, tak się zwijam ze śmiechu, że Den wpada w popłoch, chwyta mnie za rękę i ciągnie do wyjścia.
Uspokajam się dopiero w samochodzie. Zapalam papierosa i mówię ze złością:
– Powiedz, czy jesteśmy zboczeńcami albo trędowatymi? Czy ludzie naprawdę są aż tak zakompleksieni, by każdego, kto myśli inaczej, uważać za świra? I to jeszcze kto? Sprzedawczyni w sex-shopie! Owszem, lubię fizyczny ból, i co z tego? Jakoś inaczej przez to wyglądam czy co?
Den obejmuje mnie i przytula.
– Nie masz ich wszystkich w nosie, najdroższa? Liczymy się tylko ty i ja… Dobrze nam ze sobą, prawda? A reszta niech się pieprzy.
Uchodzę za niestandardową maso. Uległość to nie moja broszka. Dena to strasznie wkurza. Mam silniejszy charakter niż on i nie starcza mu determinacji, żeby mnie złamać. Jestem dominującąbottomką – tak to się u nas nazywa. A top, którysłucha poleceń bottomki, to pewna rzadkość w „temacie”. Muszę się hamować, żeby wszystkiego nie popsuć. Nie powinien dopuszczać, żebym to ja kontrolowała sytuację. Jak tylko wyczuwam słabość, wszystko się sypie.
Nawet związane ręce nie sprawiają, że przestaję być sobą, o czym regularnie przekonuje się Den. Niby wszystko zaczęło się dobrze i idzie jak trzeba: „Tak, panie… byłam niegrzeczna, panie… jak, panie, rozkażesz…”. Aż nagle: „Ty durniu, nawet paska nie umiesz porządnie zaciągnąć?!”. Kto by coś takiego wytrzymał? Czasem jednak to czysty instynkt samozachowawczy. Niedawno zerwałam się z węzła i wywichnęłam sobie ramię. Strasznie mnie irytuje, że muszę sama pilnować swojego bezpieczeństwa, chciałabym, żeby Denis podchodził do tego poważniej, a nie na zasadzie: „a tam, dobra, jakoś wytrzyma”. Poprzednim razem nie wytrzymało i przez trzy tygodnie chodziłam z ręką na temblaku. Główna zasada „tematu” to BPZ – bezpieczeństwo, przytomność, zgoda – a Den za często ją lekceważy. I jeszcze się obraża się, że mu nie ufam. Ale też niewiele robi, żeby to zmienić.
– Wczoraj postanowiłem urozmaić rodzinny seks…
To już przesada, nie znoszę, kiedy Den skarży mi się na swoją konkubinę. Nie interesuje mnie to, nie kręci ani w żaden sposób nie wzrusza.
– Nazwała mnie zboczeńcem, wyobrażasz sobie?!
– A kim niby jesteś? – pytam bezczelnie.
Siedzę z nogami na łóżku i palę papierosa.
– Ostrożnie, dziewczyno, nie zapominaj się. Pan może się rozgniewać…
– O, już się boję!
– Proszę cię, nie wkurzaj mnie. Potrzebuję twojej rady. Jeszcze cię zdążę wychłostać.
Potwór!... Nie jestem „Ciocią Dobra Rada”. Nie mam obowiązku wysłuchiwać opowieści o jego domowych perypetiach. Ale mój top już się odpalił… Próbuję się wyłączyć, nucę w głowie piosenkę, która przyczepiła się do mnie w marszrutce, staram się nie patrzeć na miotającego się po pokoju Dena. Jest mi absolutnie obojętne, jak mu się układa z jego kobietą.
– Poradź mi, co mam zrobić. Przecież jesteś mądra. Wszystko mi się chrzani, już prawie boję się kłaść z nią do łóżka. Ciągle mnie korci, żeby ją związać i wybatożyć!
– Nie powstrzymuj się. – Wzruszam ramionami, chociaż doskonale wiem, jak zareaguje na moją odpowiedź.
Nie mylę się. Den podchodzi do mnie i wymierza mi siarczysty policzek.
– Ja cię pytam poważnie, szmato, a ty żarty sobie stroisz?!
– Nie waż się mnie bić, kiedy ZWYCZAJNIE ze mną rozmawiasz! – Prostuję nogę i kopię go w biodro. – Albo chcesz sobie pogadać, albo bierzmy się do roboty. Mój czas nie jest z gumy! Nie mam go tyle, by wysłuchiwać twoich jęków! Nie chce tego z tobą robić, to znaczy, że ci nie ufa!
– Co to ma do… jak może mi nie ufać, przecież ze mną żyje!
– I co z tego?
– Nic!
– Mam rozumieć, że ty mi ufasz?
– Ja to ja. Nie myl daru od Boga z jajecznicą.
– Dar od Boga to niby ty? – prycha.
– Masz jakieś wątpliwości?
– Nie mam. Dlatego właśnie siedzisz teraz w takiej pozie i musisz trzymać papierosa oburącz, bo masz kajdanki na rękach – pokpiwa, zadowolony z siebie. – Coś mi się rozgadałaś, moja droga. Wiesz, co mnie najbardziej w tobie kręci? – Siada na łóżku i kładzie głowę na moich kolanach. – Twój nieustanny opór. Gdybyś cierpiała w milczeniu, nie brykała, dawno już bym się tobą znudził. Podnieca mnie, kiedy zmuszasz mnie, żebym cię karał.
– I właśnie dlatego tak lubisz przełamywać mój opór?
– A wiesz, to prawda. Gdybyś chociaż leżała jak kłoda, z zamkniętą buzią, nie skończyłoby się na jednym razie. Zwróć uwagę, że robimy tylko to, co doprowadza cię do szału.
Tu mnie miał. Niektórych rzeczy nie robiliśmy, mimo że on by chciał, bo ja nie miałam na nie ochoty. Ale w zasadzie się nie mylił. Moja konstrukcja psychiczna nie toleruje przymusu i gwałtu. Wszystko, tylko nie to. Za to kręci mnie fizyczny ból, chociaż i tutaj zdarza mi się protestować i wyrażać niezadowolenie. Czerpię rozkosz z samego faktu, że jest ktoś, kto potrafi mnie przekonać, żebym zmieniła zdanie.
– Chodź no tutaj – chwyta pasmo moich włosów i ciągnie, aż moja głowa znajduje się przy jego twarzy. – Pocałuj mnie.
Nie lubię się całować. Nigdy nie lubiłam, sama nie wiem dlaczego. Mam na ustach jaskrawoczerwoną szminkę, która natychmiast rozmazuje się po całej twarzy – mojej i jego.
– Skąd taka gniewna mina? Zmień wyraz twarzy… Natychmiast!
Nie udaje mi się to i nic na to nie mogę poradzić. Nie pomaga nawet kilka siarczystych policzków. Den ucieka się do swojego ulubionego sposobu. Kilka razów pejczem wyciska z moich oczu skąpe subkowe łzy.
– Zajebiście, nawet łzy! – Zrywa się z łóżka i staje pod ścianą. – Kapitalnie… No dalej, połóż flogger tak, żeby było go widać… Kurwa, Masza, coś ty dzisiaj taka niekumata? Połóż go sobie na kolanach!
– Może mam go gdzieś sobie wsadzić? – odgryzam się, bo naprawdę porządnie mnie zabolało.
– Nie trzeba – odpowiada, jak się zdaje, ze zdziwieniem.
Wraca na łóżko i znów kładzie głowę na moich kolanach.
Przysysa mi się ustami do brzucha. Wzdrygam się – jeśli się zapomni, zostawi malinkę, a ja tego nie lubię. Nie, dziś chyba wszystko w porządku. Odpina łańcuszek przy wezgłowiu łóżka i przyciąga mnie do siebie.
– Kładź się.
Zaraz zacznie co chwila szarpać mnie za ten łańcuch na wszystkie strony – pocałuj go tutaj, pocałuj go tam… Tresować mnie jak psa.
– Powiedz… Nigdy nie myślałaś, żeby ode mnie odejść?
– Po co?
– Nie wiem… Znaleźć sobie nowego topa?
– Oszalałeś. Gdzie go niby znajdę? To po pierwsze. A po drugie, sam pomyśl! Jesteśmy razem tyle lat, wszystko o sobie wiemy, nigdy nie przekraczasz granicy, wszystko odbywa się gładko i prawie bez ekscesów. A jak by było z nowym? I kto zniesie maso z takimi fanaberiami?
– Więc po prostu boisz się zmienić topa? – doprecyzowuje, a ja kiwam głową. – Suka z ciebie, Maszka. Myślałem, że mnie kochasz.
Wstaje i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą, w kajdankach i obroży na szyi. Koszmar… Znowu gada o miłości… Nie rozumiem, do czego mu to potrzebne. Od kochania ma swoją kobitę, mnie trzeba rozkazywać.
– Tak... co… to… ma… być… twoją matkę!
Z każdym kolejnym słowem uderzenia przybierają na sile i są coraz bardziej bolesne, plecy płoną mi żywym ogniem, trzeba by to przerwać, zanim potnie mi skórę na strzępy.
– Mów!
– Nie…
– Suka!
Den odrzuca pejcz, obchodzi mnie dookoła i zagląda mi w twarz. Nie płaczę, choć sama nie wiem dlaczego.
– Czemu mnie wkurzasz? Co robię źle? Czym sobie zasłużyłem na takie taktowanie?!
Strasznie mi niewygodnie w tej pozycji – klęczę z rękami skutymi na plecach i odciągniętymi do tyłu długim sznurem, przywiązanym do haka w ścianie. Mam na sobie tylko sandałki; opieram się na obcasach i dźwigam do góry, chociaż wcale nie robi mi się przez to wygodniej. Patrzę w pociemniałe z gniewu oczy Dena i pochylam głowę ze skruchą. Nie mogę… no nie potrafię!
Rozpina dżinsy, nawija na dłoń mój koński ogon i przyciąga do siebie moją głowę. Jego wściekłość jest niemal fizyczna…
– Stój spokojnie, ja sam!
Doskonale wie, że nie lubię, kiedy „on sam”.
– Powiedziałem ci, nie ruszaj się! O tak… właśnie… dobrze…
Zalewa mnie fala złości i poczucia krzywdy – znowu mnie zgwałcił, i to nie tyle fizycznie, ile moralnie, a tego nie znoszę. Lecz Den nigdy nie przepuszcza okazji, by wymierzyć klapsa mojej miłości własnej – to go uspokaja, przywraca mu koronę Wielkiego Doma, która spadła mu z głowy. Bardzo poważnie traktuje cały ten blichtr. Nie jestem dla niego idealna, nie pod każdym względem, co do tego nie ma wątpliwości. Nie patrzeć mu w oczy, pokornie spuszczać wzrok i drżeć od każdego muśnięcia skóry. Stale mu się sprzeciwiam i upieram przy swoim. Den jakoś to wytrzymuje, ale kiedy czara goryczy się przepełni, zdarza mu się stracić panowanie nad sobą i srogo zemścić za moje zachowanie. Najczęściej wtedy, kiedy nie jestem w stanie się bronić. To zawsze boli. I znów jesteśmy kwita.
Nigdy nie tęskniłam za urozmaiceniami. W tym sensie, że nie czułam potrzeby wprowadzania do naszej relację osób trzecich, chociaż to często praktykowany układ – na przykład dwie bottomki i jeden top. Den zaledwie raz o czymś takim napomknął, ale szybko tego pożałował. Nie urządziłam mu sceny, nie powiedziałam ani słowa, zabrałam tylko rzeczy i wyszłam. Wyszłam i zniknęłam na dwa miesiące. Spędziłam je u mojej „tematycznej” przyjaciółki Alki, która już dawno wyjechała na stałe z Rosji. Oczywiście elegancko zapomniałam poinformować o tym Dena. Nie wiem, co biedak musiał przeżywać, i wolę tego nie wiedzieć, bo jeszcze znów spadnie mu z głowy korona, ale kiedy wróciłam, mój topniemalże merdał ogonem z radości. Był tak usłużny, troskliwy i idealny, że zrozumiałam, iż jestem mu potrzebna jak powietrze. Przyzwyczaił się do mnie, niełatwo byłoby mu znaleźć nową maso. To wzajemne przywiązanie przeraziło mnie, i to znacznie bardziej niż propozycja sesji we troje. Nie można, nie wolno tak się przyklejać, tak się od kogoś uzależniać. Wystraszona, nawet nie o siebie, lecz o niego, wypaplałam coś, co długo udawało mi się utrzymać w tajemnicy. Powiedziałam mu o diagnozie.
Ta wiadomość była dla Dena prawdziwym gromem z jasnego z nieba. Przejął się chyba jeszcze bardziej niż moim zniknięciem. Przez moment żałowałam tego, co zrobiłam, ale szybko wytłumaczyłam sobie, że to dla jego dobra – będzie mógł stopniowo oswoić się z myślą, że prędzej czy później mnie przy nim zabraknie. I nic tego nie zmieni.
Otacza mnie ramionami, jakby jego wielkie napakowane ciało mogło mnie osłonić przed nieuchronnym.
– Maszka… Dlaczego nic nie mówiłaś?
– Co by to zmieniło?
– Wszystko! To zmienia wszystko!
– Właśnie tego się boję! – odpowiadam, próbując wyswobodzić się z jego objęć. – Nie chcę współczucia, rozumiesz? Przede wszystkim nie chcę twojego współczucia, brzydzę się nim! Będę żyć tak, jakby nic się nie działo, i zachowywać tak samo jak do tej pory. Jasne? Jeśli nie umiesz przyjąć moich warunków, to odejdź. Ale odejdź teraz, natychmiast i na zawsze.
Denis chwyta mnie za ramiona i z całej siły potrząsa.
– Będzie tak, jak chcesz – zapewnia cicho, patrząc mi w oczy. – Nie zostawię cię. Nie będzie mi łatwo z tym się pogodzić, ale spróbuję. Dla ciebie. Tylko już niczego przede mną nie ukrywaj, dobrze? Muszę wiedzieć. Obiecaj mi to.
Nie mogę obiecać, bo potem byłoby mi trudno złamać dane słowo, a z jakiegoś powodu nie mam wątpliwości, że do tego dojdzie. Ograniczam się do kiwnięcia głową, które od biedy można było uznać za zgodę, uwolniłam się z objęć Denisa i zapalam papierosa.
– Nawet nie zaczynaj! – mówię po chwili, widząc jego oburzone spojrzenie. – Nic się nie zmieniło. Obiecałeś.
Z westchnieniem kiwa głową.
Trzeba Denisowi przyznać, że nigdy nie złamał obietnicy. Nic się nie zmieniło w naszych relacjach i praktykach. Nie wiem, co czuł, kiedy chłostał zżerane – teraz o tym wiedział – nieuleczalną chorobą ciało, ale dzielnie sobie z tym radził. Byłam mu za to nieskończenie wdzięczna.
Prędzej czy później zdarza się coś, czego nie da się przewidzieć i nie można zmienić. Po prostu się zdarza i nic na to nie można poradzić. I tak w naszym życiu pojawił się Oleg.
Latem, w połowie deszczowego sierpnia, Denis nagle oznajmia, że chce mnie z kimś poznać. Nie widzę w tej propozycji niczego niezwykłego, więc się zgadzam.
Spotkanie odbywa w jednym z nocnych klubów, które od czasu do czasu organizują wieczory dla, nazwijmy to, określonych grup klienteli. Nie przepadam za takimi rozrywkami, uważam, że miejsce tego, co ludzie lubią robić w łóżku, jest w łóżku, i nie ma co się z tym obnosić ku uciesze gawiedzi. Ale oczywiście nikt mnie nie pyta o zdanie, zostaje postawiona przed faktem – idziemy i już.
Program artystyczny mnie nie zachwyca, co może być ciekawego w patrzeniu, jak inne topychłoszczą swoje bottomki. W ogóle nie rozumiem, czemu to wszystko służy – seminaria, warsztaty i inne absurdy. Ludzie płacą, by ktoś ich uczył, jak „prawidłowo doznawać przyjemności”. Gdybym trafiła na taką imprezę, pewnie chichotałabym od początku do końca, utrudniając pozostałym przyswajanie cennej wiedzy. Ale to oczywiście nie moja sprawa, każdy wydurnia się tak, jak uważa za stosowne.
Oglądając nudnawy program na scenie, przypominający raczej teatr niż sesję „tematyczną”, nie zauważam, kiedy Oleg dosiada się do naszego stolika. Gdy w końcu odwracam się w jego stronę, przeszywa mnie dreszcz. Naprzeciw mnie siedzi zwalisty mężczyzna z blizną po lewej stronie twarzy. Nawet tutaj, w malowniczym tłumie domów, sado i topóww skórach oraz bottomów-maso-subów w obcisłych lateksach, wyróżnia się osobliwym wyglądem. Skórzane spodnie i buty motocyklowe w komplecie z barwnym bumerskim T-shirtem jeszcze jakoś przeżyje, nie to jest najgorsze… ma głowę ogoloną na zero, tylko z pozostawionego na czubku czaszki krążka włosów, średnicy mniej więcej trzech centymetrów, spływa na plecy cieniutki warkoczyk. Musiałam bezwiednie rozdziawić usta i wybałuszyć ze zdumienia oczy, bo zakłopotany Den kopie mnie boleśnie pod stołem.
– Poznajcie się. Olegu, to Masza – przedstawia mnie dziwnemu zjawisku.
Oleg kiwa głową i taksuje mnie spojrzeniem, które zdaje się przenikać ubranie. Zjeżyłam się, jakbym naprawdę siedziała przy stoliku nago.
– Oleg. – Mężczyzna wymawia swoje imię niskim gardłowym głosem i wyciąga do mnie dłoń, w której moja całkiem tonie. – Dużo o tobie słyszałem.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Czemu nagle zabrakło mi słów? Zwykle znajduję je bez problemu. Zmroził mnie przeraźliwy strach, jakby to miał być ostatni wieczór w moim życiu. Chyba już wtedy zaczęłam podejrzewać, po co Denis nas ze sobą poznał i co mu chodzi po głowie.
Odmówiam alkoholu, Oleg, ku zdumieniu Denisa, też. Obrażony Den zamawia sobie wódkę i oznajmia, że wrócimy taksówką. Odpowiada mi to – będę mogła po cichu zamówić transport i wrócić sama. Przez cały wieczór Oleg wpatruje się we mnie, zupełnie się nie przejmując obecnością mojego topa. Co jakiś czas odrywa się od omawiania z Denisem występów na scenie i zadaje mi pytania, na które odpowiadam bez większego sensu. Z tego, co sam mówi, wnioskuje, że jest topem, a do tego sadystą. pierwszej wody. Wcale mnie to nie uspokaja. Ostro pracuje pejczem. To akurat nie budzi we mnie lęku. W głębi duszy od dawna marzyłam o tym, by Denis zakończył swoje eksperymenty w dziedzinie dominowania i skupił się na biciu. Ma do dyspozycji cały arsenał różnorodnych narzędzi, mógłby się długo nie powtarzać, a moja wytrzymałość dawała pole do popisu. Praktykowanie uległości przychodzi mi z najwyższym trudem, jest niezgodne z moim charakterem, ale Denis nalegał, więc od czasu do czasu jakoś się zmuszam. Jednak w głębi duszy tęsknię za czymś innym.
Denis szybko się upija. Ma bardzo słabą głowę jak na lekarza. Oleg obrzuca krytycznym spojrzeniem zwłoki Denisa, który leży na stole z twarzą wspartą na skrzyżowanych ramionach.
– Co robimy? – pyta.
– Nie wiem, co ty będziesz robił, ale ja wzywam taksówkę i poproszę bramkarzy, żeby go zataszczyli do samochodu.
– Widzę, że to stała procedura – zauważa z uśmieszkiem Oleg.
– Nie. Den rzadko pije i źle reaguje na alkohol.
Robi mi się nieprzyjemnie. Czuje się jak jedna z tych dziewczyn, których topnawala się na imprezach do nieprzytomności, a one muszą potem odstawiać go do domu dosłownie na własnych plecach. To bardzo poniżające.
– No to posłuchaj, jak zrobimy – mówi Oleg bardzo powoli, patrząc mi w oczy w taki sposób, że się cała zjeżyłam. – Ty zamawiasz taksówkę, ja biorę Denisa, najpierw odwozimy do domu ciebie, a potem jego. Jasne?
Taki wariant idealnie mi pasuje. Kiwam głową i sięgam po telefon.
Kiedy podjeżdża samochód, Oleg bez najmniejszego wysiłku przerzuca sobie Denisa przez ramię i kieruje się do wyjścia, odprowadzany zdumionymi spojrzeniami tych nielicznych gości, którzy jeszcze są w stanie skupić na czymkolwiek wzrok. Ruszam za nim.
W taksówce Oleg siada z tyłu razem z Denisem, a mi gestem wskazuje miejsce z przodu. Cicho podaje kierowcy swój adres i jedziemy.
– Zobaczymy się jutro? – pyta mnie Oleg.
– Nie mnie o tym decydować.
– Daj spokój. Doskonale widzę, że nie jesteś subką i umiesz sama podejmować decyzje.
Jego przenikliwość mnie nie zachwyca. Widocznie dałam mu jakiś powód, żeby tak o mnie myślał, a to niedobrze – nie powinnam poniżać Dena w oczach jego przyjaciół ani tym bardziej innego topa.
– Powiedziałam: nie mnie o tym decydować.
– Dotarło do mnie – przytakuje kpiąco Oleg. – W takim razie spytam Denisa, kiedy się ocknie. Chciałbym cię znowu zobaczyć. Nie przyjechałem na długo.
– Zobaczysz mnie, jeśli Denis tak postanowi – mruczę niechętnie, z przykrością stwierdzając, że się zafiksowałam na tej frazie. W kółko „jak Denis postanowi, jak Denis zdecyduje”.
Kiedy taksówka zatrzymuje się przed moim domem, pospiesznie się żegnam i wysiadam, jednak z jakiegoś powodu nie kieruje się prosto do bramy, tylko wstępuje do pawilonu po papierosy. Potem długo siedzię na ławce wśród krzaków bzu, palę fajkę za fajką i odtwarzam w pamięci twarz Olega. Zauważyłam, że ma kompleks na punkcie swojej blizny, stara się zwracać do rozmówcy prawym profilem. Rozbawiło mnie to – top z kompleksami, bardzo zabawne.
Do naszego następnego spotkania dochodzi w jeszcze mniej romantycznych okolicznościach. Den postanawia zaznaczyć, kto tu rządzi, i oznajmia, że za kilka dni zrobimy sobie sesję z dwoma topami. Od razu zrozumiałam, co i kogo ma na myśli. Urządzam histerię, jakiej nie powstydziłaby się dama z wyższych sfer. Klnę na mojego topa, wypadam z jego mieszkania, łapię taksówkę i jadę gdzie oczy poniosą. Przytomnieję na ławce w parku Gorkiego. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazłam, po prostu nagle stwierdzam, że siedzę na ławce w jednej z niezliczonych alejek i trzymam w ręce lody. Luka w pamięci porządnie mnie przeraża, zwłaszcza że nie lubię lodów. To oznacza, że stres był silniejszy, niż sądziłam…
Telefon w kieszeni dzwoni jak opętany, ale wyłączyłam dźwięk, nawet nie zerknąwszy na wyświetlacz. Nie mam ochoty rozmawiać z Denem, bo o czym gadać z człowiekiem, który chce się tobą podzielić ze swoim kumplem? Owszem, w „temacie” to częsta praktyka, ale nie ze mną te numery. Niech sobie znajdzie inną idiotkę, która będzie spijać słowa z jego ust i wypełniać wszystkie jego zachcianki. Na mnie niech więcej nie liczy.
Ukrywam się przez trzy dni, nie odbierając telefonów i nie otwierając drzwi, do których ciągle ktoś się dobijał. Wiem, kto mnie szuka. Rodzice wyjechali nad Bajkał, więc nie mam wątpliwości, że rozwścieczony moim nieposłuszeństwem Den na zmianę wydzwania i szturmuje drzwi. Nie mam zamiaru się poddać.
Trzeciego dnia wieczorem ktoś dzwoni do mnie z nieznanego numeru. Uznaje, że to może mieć związek z pracą, i odbieram.
– Masza, nie rozłączaj się, to ja, Oleg – rozlega się głos w słuchawce.
Drgam, o mało co nie upuszczając komórki do wanny, przy której stałam, zastanawiając się, czy nie powylegiwać się w gorącej wodzie z pianą.
– Czego chcesz? – pytam ze złością.
– Niepokoiliśmy się o ciebie. Wszystko w porządku?
– A co cię to obchodzi?
– Skoro pytam, to znaczy, że obchodzi. Możemy się spotkać? Tylko we dwoje, bez Denisa.
– Po co?
– Chcę ci coś wyjaśnić.
– Nie musisz mi niczego wyjaśniać.
– Mylisz się. A więc? Powiedz, kiedy i gdzie.
– Jeśli przyjdziesz z Denisem, nie będzie żadnej rozmowy – zastrzegam, doszedłszy do wniosku, że nie zgwałci mnie przecież na ulicy.
– Powiedziałem już, tylko ja i ty. Powiedz gdzie.
– Dobrze. Niedaleko mojego domu jest park.
Podaje nazwę ulicy na tyłach dzielnicowej komendy policji. Rzeczywiście znajduje się tam park, w którym nawet wieczorem zawsze jest pełno ludzi.
– Wobec tego jesteśmy umówieni – stwierdza spokojnie Oleg. – Będę na ciebie czekał o siódmej przy bramie.
Kiedy się rozłącza, siadam na brzegu wanny i popadam w zadumę. O czym on chce ze mną rozmawiać? Co mi zamierza tłumaczyć? Że fajne jest spać z dwoma mężczyznami naraz? Że Den bardzo przeżywa moją ucieczkę? To interesuje mnie najmniej ze wszystkiego. Dobrze, pójdę i posłucham. W końcu nie sprawia wrażenia szaleńca, w krzaki mnie nie zaciągnie – za starzy jesteśmy na takie rzeczy.
Zgodnie z obietnicą Oleg czeka na mnie przy wejściu na skwer. Okazuje się, że w normalnym życiu ubiera się dokładnie tak samo jak na wieczór w klubie. Zabawne.
Nie pada, a nawet jest dosyć słonecznie, więc w parku roi się od ludzi z wózkami, rowerami, deskorolkami i wszelkimi możliwymi sprzętami rekreacyjnymi. Działa kawiarenka, w której nie sprzedają nic mocniejszego od piwa. Oleg wita mnie skinieniem głowy.
– Przejdźmy się – proponuje. – Poszukajmy wolnej ławki.
– Mała szansa, żebyśmy znaleźli.
– Nie szkodzi, najwyżej po prostu pospacerujemy.
Przez chwilę idziemy w milczeniu, obrzucani zdziwionymi spojrzeniami innych amatorów wieczoru na świeżym powietrzu.
– Ludzie zawsze dziwnie patrzą na motocyklistę bez motocykla – zauważa Oleg, którego najwyraźniej to denerwowało.
Domyślam się, że w kasku na głowie czułby się bezpieczniej.
– Jesteś motocyklistą?
– Tak, można tak powiedzieć. Nie fanatycznym, po prostu lubię wyskoczyć gdzieś z chłopakami. Ale to nie o mnie mieliśmy rozmawiać.
– Dlaczego? Chętnie porozmawiam o tobie – wyrywa mi się mimo woli.
Oleg ze zdziwieniem unosi prawą brew.
– Tak? Schlebiasz mi. Może później. Najpierw pogadamy o tym, co wykręciłaś Denowi.
– Może raczej o tym, co Den wykręcił mnie?
– Zawrzyjmy umowę: ja mówię, ty słuchasz, a pytania będziesz zadawała potem, jeśli uznam, że są konieczne – rzuca ostro, mocno ściskając moje ramię powyżej łokcia.
Nie wiedzieć czemu, nagle tracę ochotę na kłótnie i przekomarzanki.
– Dobrze.
– O, taka odpowiedź mi się podoba. Bądźmy szczerzy, Mario. Wiem, że nie lubisz, kiedy obcy nazywają cię Maszą. Dopóki jestem dla ciebie obcy, będziesz Marią, a później zobaczymy.
Wyrażenie „dopóki jestem dla ciebie obcy” nie robi na mnie dobrego wrażenia – wygląda na to, że poważnie planuje się do mnie „zbliżyć”. Widziałam jego ręce i bary i nie ma wątpliwości, że mimo moje fenomenalnej wytrzymałości na ból nie chcę mieć z nim do czynienia. Nie ma mowy, koniec tematu.
– Więc tak – ciągnie Oleg, ukradkiem zerkając na moją twarz – kazałem ci przyjechać, żeby porozmawiać z tobą o tym, o czym nie potrafił porozmawiać z tobą Denis. Doskonale rozumiem, jak się poczułaś, kiedy złożył ci swoją propozycję. Wierz mi, nie miałem zamiaru cię wystraszyć. Chcę ci tylko pokazać, jak daleko możesz się posunąć, bo zdaje się, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, chociaż wewnętrznie jesteś już na to gotowa. Dostrzegłem to w tobie od razu, już wtedy, w klubie.
Spuszczam oczy i przygryzam dolną wargę. Ma rację… i to jeszcze jak. Wyczuwam w nim to, czego tak bardzo brakuje mi u Denisa – władzę. Niczego jeszcze nie powiedział ani nie zrobił, a już wiem, że będzie tak, jak zechce. Podporządkowuję mu się bez wahania, bo wiem, że przy nim nic złego mnie nie spotka. Ufam mu, chociaż jeszcze nie do końca rozumiem, jak to się dzieje.
– Dlaczego milczysz? Nie zgadzasz się?
– Z czym?
– Nie udawaj głupiej, Mario, to do ciebie nie pasuje. Jesteś mądrą kobietą i doskonale rozumiesz, że mam rację. Chcesz poznać więcej, niż może ci dać Denis. Mogę ci w tym pomóc. Jeśli masz wątpliwości moralne, pozwól, że cię uspokoję: nie dotknę cię niczym prócz akcesoriów. Nie interesujesz mnie w sensie seksualnym.
Policzki płoną mi żywym ogniem, jestem nawet lekko obrażona. Jak to? Ale odpowiada mi taki układ.
– Więc jesteś umówieni?
– Na co?
– Nie słuchałaś, co do ciebie mówię? Zapytałem, czy zgadzasz się na moją propozycję. Żadnego seksu, czyste action? Nie musisz się niczego bać, Denis też przy tym będzie.
– Do czego ci to potrzebne?
– Jestem sadystą, dziecinko – odpowiada z pełnym spokojem. – Jestem ciekaw, co z ciebie za zwierzątko, że Denis tak ciągle się zachwyca.
– Lubisz preparować zwierzątka?
– Utrzymywałem się z tego za młodu. – Nie rozwija tematu, a ja nie dopytuję. – Więc jak? Dogadaliśmy się? Będziesz mogła w każdej chwili powiedzieć „stop”, przecież wiesz.
– Problem w tym, że nigdy go nie używam.
– Zgadzam się, że to problem. Ale uwierz, przy mnie to się zmieni.
Coś w jego tonie nie pozostawia wątpliwości, że mówi prawdę i że jeszcze nie raz wypowiem to nieszczęsne słowo bezpieczeństwa… Ale ciekawość, pragnienie nowych doznań i chęć utarcia nosa zadowolonemu z siebie motocykliście biorą górę nad rozsądkiem.
– Tak, zgadzam się – mówię zdecydowanym tonem. – Tylko pamiętaj, że coś mi obiecałeś.
– Zawsze dotrzymuję słowa. Najważniejsze, żebyś ty też nie zawiodła – pokpiwa. – Spotkamy się jutro o ósmej. Rozumiem, że nie musisz wracać do domu na kolację?
– Nie.
– Cudownie. Chodź, odprowadzę cię.
Następnego dnia wstaje z łóżka z takim uczuciem, jakbym się urodziła jeszcze raz. Den chciał sprawdzić, jak to jest? Świetnie, będzie miał okazję się przekonać. Tylko żeby się potem nie skarżył. Swoją decyzją zwalnia mnie z ewentualnych wyrzutów sumienia. Doznam rozkoszy bez jego udziału, chociaż na jego oczach. Tym gorzej dla niego. Uważa się za mistrza i rzeczywiście dużo umie, ale przecież może się znaleźć się lepszy od niego, a mnie coś mówiło, że to właśnie ten moment. Nie ulega wątpliwości, że Oleg jest lepszy w „temacie”, ma więcej pewności siebie. Den popełnił błąd. Wcześniej nie miałam porównania, a teraz sam daje mi atut do ręki. No cóż, trudno go za to winić.
Nigdy dotąd nie szykowałam się na spotkanie z Denisem z taką maniacką starannością, uważnie operując pędzelkiem do makijażu, żeby w trakcie action nie rozmazała się żadna kreska. Owszem, nie płaczę – nigdy nie płaczę, potrafię wcisnąć łzy bólu do środka, ale nie wiadomo, jak będzie dzisiaj, dlatego muszę się naprawdę postarać, żeby potem nie wyglądać jak dziwka z rozmazanym makijażem. Sama nie wiem, dlaczego aż tak mi zależało, żeby zrobić wrażenie na Olegu…
Denis przyjeżdża po mnie sam. Czeka w samochodzie, z posępną miną gryząc kostkę palca wskazującego. Ledwo wsiadam, wymierzył mi siarczysty policzek.
– To za to, że zniknęłaś. – Poprawia z drugiej strony. – A teraz za to, że nie zapytałaś mnie o zdanie w sprawie Olega.
Przyciskam dłonie do płonącej twarzy.
– Kompletnie ci odbiło? Przecież to był twój pomysł! Sam siebie bij po twarzy.
– Co on ci powiedział? – syczy Den, chwytając mnie za nadgarstki. – Co ci takiego powiedział, że się zgodziłaś?
– To, co tobie nie przyszło do głowy. Topjest topemnie dlatego, że tak sobie wymyślił, a dlatego, że bierze na siebie odpowiedzialność za wszystko, również za informacje! Gdybyś raczył mi wszystko wytłumaczyć, od razu byłoby inaczej. Ale nie, rozmawianie ze mną jest poniżej twojej godności! Szkoda ci czasu na gadanie! I masz gdzieś moje emocje i uczucia.
– Nie wrzeszcz! – Potrząsa mną z całej siły, żeby mnie uspokoić. – Na co komu to całe gadanie?
– To po co zaczynałeś? Sam chciałeś wiedzieć, co mi powiedział Oleg. Wyobraź sobie, że Oleg ze mną rozmawiał. Czaisz? Nie jestem dla niego tylko kawałkiem mięsa, tuszką do rypania.
– Aha! Myślisz, że dostrzegł w tobie człowieka i jeszcze partnerkę intelektualną – wysila się na sarkazm Den. – Nie bądź naiwna. Dzieli kobiety na śmieci i mięso, z tymi pierwszymi się nie zadaje, a drugie rżnie i chłoszcze. Oleg niczego nie robi ani nie mówi bez konkretnego celu. Nie mam pojęcia, co tym razem wykombinował.
– Nie sądź wszystkich swoją miarą. Nie każdy ciągle coś kombinuje, nawet jeśli to przekracza twoją wyobraźnię.
– Och, dosyć już tego paplania. Jedziemy.
Odpycha mnie od siebie i włącza silnik.
Po tej wymianie zdań robi mi się nieprzyjemnie. Naprawdę nie uważa mnie za równą sobie, i to nie tylko w „temacie”, ale też w życiu. On, który z trudem skończył medycynę i do dziś pisał z błędami, uważa mnie za gorszą od siebie... Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.
Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, kiedy wchodzimy do mieszkania, to strój Olega, jeszcze dziwaczniejszy niż zwykle. Nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się od śmiechu. Scena jak z trzeciorzędnego pornosa – skórzane szorty, rękawiczki i maska, spod której zupełnie nie widać twarzy. Dławię wesołość w zarodku, żeby nie narazić swojego życia na zupełnie realne zagrożenie – kto wie, jak zareagowałby Oleg.
– Śmieszy cię to? – pyta ze stoickim spokojem. – Proszę bardzo, możesz się pośmiać.
– Nie…– odpowiadam niepewnie. – Nie, żeby…
– Tak właśnie myślałem. Siadaj, musimy obgadać parę rzeczy. – Zajmuje miejsce na kanapie i klepie ręką siedzenie, zapraszając mnie, żebym usiadła obok.
Patrzę pytająco na Denisa, który teatralnie przewraca oczami.
– Tak, tak, nie zwracajcie na mnie uwagi. Kim ja tu jestem? Gospodarzem? Wielkie mi halo.
– Przestań – upomina go Oleg i choć nie widzę pod maską jego twarzy, wyczuwam, że się skrzywił. – Nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Chcę jej przedstawić podstawowe zasady, żeby potem nie było niespodzianek. Nie cierpię przerywać przez jakieś omdlenia czy inne pierdoły. Jeśli poczujesz, że już nie możesz, mówisz „czerwony” i robimy przerwę. Mam nadzieję, że to dla ciebie jasne?
Bez przekonania kiwam głową. Nigdy, ani razu przez cały czas, odkąd razem z Denem zaczęliśmy się zajmować „tematem”, nie wypowiedziałam słowa „stop”. Zazwyczaj ponosiły mnie emocje: ile zdołam wytrzymać, jak daleko się posunąć, czy uda mi się przetrzymać Denisa? Zawsze mi się udawało, chociaż czasem mdlałam z bólu. Ale coś czuję, że dziś może być inaczej…
– Idziemy dalej. Masz jakieś preferencje co do gadżetów?
Wzruszam ramionami. Nie mam żadnych preferencji, pasuje mi dowolne narzędzie chłosty, od packi po ciężki pejcz z dziewięcioma rzemieniami. À propos gadżetów. Wiele osób żywi błędne przekonanie, że w sex-shopach sprzedają prawdziwe narzędzia pracy. Nic podobnego. To, co mają tam w gablotach, nadaje się dla waniliowych panienek, którym zachciało się „ostrego seksu”. Wszystkie te obszyte futerkiem kajdaneczki i biczyki z różowym puszkiem to nie narzędzia, a akcesoria walentynkowe. Prawdziwy topzamawia floggery i baty u najlepszych mistrzów, których jest dosłownie garstka. Wszystkie bicze, pejcze, knuty albo packi są wykonywane na wymiar, kosztują majątek i nieźle ważą. I oczywiście dają zupełnie inne rezultaty niż podróbki z sex-shopów. Chociaż dobry topz odpowiednim doświadczeniem potrafi „robić rzeczy” nawet zwykłym paskiem do spodni.
Jak już mówiłam, nie mam preferencji co do gadżetów. Oleg wstaje z kanapy i przynosi niedużą staroświecką torbę podróżną z czarnej skóry. Otwiera ją i gestem przywołuje mnie do siebie. Charakterystyczne rękojeści, które dostrzegam w czeluściach sakwojaża, dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że Oleg nie żałował pieniędzy na sprzęt. Wszystko pochodzi z mistrzowskiej pracowni jednego z najbardziej znanych w kraju wytwórcy narzędzi do batożenia.
– Wybieraj – proponuje Oleg.
Pokręciłam głową.
– Ufam ci.
– I to mi się podoba. Dobrze, później wybiorę. Dokończmy rozmowę.
Kiedy wracamy na kanapę, zauważam, że Denis, który obserwuje nas ze swojego fotela w kącie pokoju, dosłownie dusi się ze śmiechu. To mnie porządnie zezłościło – co jest śmiesznego w tym, że człowiek chce postąpić prawidłowo, by nie zaszkodzić sobie i mnie? Żeby sesjaprzyniosła tylko przyjemność, a nie problemy?
Oczywiście Denisowi nigdy nie przyszło do głowy pytać mnie o preferencje, bo i po co? On jest topem i on decyduje. Tak, akceptowałam wszystko, co robił, ale co by mu szkodziło zapytać?
– Ostrzegam cię – mówi tymczasem Oleg – jeśli poczujesz, że już nie możesz i nie dasz mi znaku, ukarzę cię. Zrobię coś, czego nie cierpisz. Ale najpierw pozwolę ci wybrać rodzaj kary.
Znowu wzruszam ramionami. Zasady „tematu”, które wypracowaliśmy wspólnie z Denisem, obejmowały tylko jedno tabu: pozostawianie śladów na skórze. Nie miałam z czego wybierać.
– Rozumiem. W takim razie oto co zrobimy. Jeśli nie dasz mi znaku, że odpadasz, sam cię wyłączę ciosem w szczególnie bolesne miejsce. Nie spodoba ci się to, więc radzę ci, nie kuś mnie do złego.
Cóż, myślę sobie, dam radę wytrzymać taką karę, tym bardziej że nie zamierzam odpadać. Muszę się z nim zmierzyć i wygrać, bo z Denisem zawsze wygrywałam. Oleg nie będzie wyjątkiem, za nic w świecie nie dam mu poczucia wyższości nade mną.
Omawiamy jeszcze kilka drobiazgów i w końcu Oleg klepie się dłońmi po udach.
– To już chyba wszystko – mówi. – Przebierasz się?
Kiwam głową.
– Mam swoje preferencje. Pończochy kabaretki, rękawiczki i szorty, jeśli oczywiście masz. Myślę, że rozumiesz, w jakim celu.
Rozumiem. Chce dotrzymać obietnicy, że nie dojdzie do seksu, i woli nie oglądać mnie zupełnie gołej. No cóż… szacun.
Wychodzę do małego pokoju, gdzie stoi szafa z moimi strojami, wybieram czarne lateksowe szorty, czerwone rękawiczki i czarne pończochy oraz parę czerwonych striptizerskich sandałków. Przebieram się i wracam do salonu. Nawiasem mówiąc, normalne maso nie wkładają na sesjęwysokich obcasów, tym bardziej striptizerskich, w których łatwo skręcić albo złamać nogę, ale gdzie normalne, a gdzie ja? Denisowi też się podobał taki zestaw.
Oleg taksuje mnie wzrokiem, a potem podchodzi i kładzie dłonie na moich piersiach. Jego skórzane rękawiczki są nieprzyjemnie chłodne i szorstkie. Zadrżałam.
– Nie podoba ci się? – pyta Oleg, nie zabierając rąk i uważnie wpatrując się w moją twarz.
– Nie wiem.
– No dobra. Den, mocujemy.
Nagle oblatuje mnie taki strach, jakby mi powiedziano, że za pięć minut umrę. Uspokajające zapewnienia Olega przestają działać, jestem kompletnie przerażona. Co ja najlepszego robię? Przecież nie mam pojęcia, nie jestem w stanie przewidzieć, jak on się zachowa. Po co się na to zgodziłam, idiotka?
Denis podchodzi do mnie z nieprzyjemnym uśmiechem, łapie mnie za ręce, wygina je do tyłu i spina kajdankami. Na sekundę, na mgnienie oka przyciska mnie do siebie i czuję, jak pod białą koszulą z zakasanymi do łokci rękawami tłucze się jego serce.
I w tym momencie dzwoni zostawiona przez Olega na stole komórka. Bierze ją do ręki i zerka na wyświetlacz.
– Potrzebuję pół godziny, ważny telefon – oznajmia.
Wychodzi z pokoju, słyszę, jak zamyka za sobą drzwi sypialni. Zostajemy z Denisem sami. Nagle zaczynam się trząść.
– Boisz się, jakbyś miała stracić dziewictwo – chichocze Denis.
– Odczep się!
– Nie pyskuj, bo cię ukarzę…
Mam na końcu języka słowa: „Ukarz mnie, ukarz mnie, jak chcesz, tylko nie dopuszczaj do mnie tego mutanta, bo wiem, że nie dam rady”, ale powstrzymuję się, bo zdaję sobie sprawę, że już za późno. Den nie ma zwyczaju ustępować. Zresztą sama obiecałam…
– Rozluźnij się trochę, patrzeć na ciebie nie można.
Nie mogę się rozluźnić, jestem zbyt spięta. Den całuje mnie w policzek, potem w usta i proponuje, żebyśmy wykorzystali wolną chwilę na seks. Szczerze mówiąc, jakoś nie mam nastroju… Czy to coś pomoże? Kręcę głową. Atmosfera w pokoju jest tak gorąca i gęsta, że niemal fizycznie wyczuwa się strach, doprawiony erotycznym napięciem. Boję się tak, że drży mi broda. Pewnie byłoby mi łatwej, gdyby nie ten niespodziewany telefon – zaczęłoby się i jakoś poszło. A teraz… Czekanie na kaźń jest straszniejsze od samej kaźni. Próbuję się jakoś wykręcić.
– Denis… przecież wiesz, że chcę być tylko z tobą. Wiesz, że nikogo innego nie potrzebuję, bo mam ciebie. Powiedz, co mam zrobić, żeby cię zadowolić. Niczego więcej nie pragnę…
– Nie wysilaj się – odpowiada spokojnie i dobitnie. – Nie uda ci się mnie zagadać. Nie ma co teraz kombinować, za daleko już to zaszło. Czego ty się boisz? Przecież nie zostawię cię z nim samej, będę obok. Nie będziesz chciała, to seksu nie będzie.
Boże, jak mu wytłumaczyć, że po pierwsze, Oleg sam powiedział, że nie będzie, a po drugie, że to nie seks mnie przeraża? Jestem maso, ale nie do takiego stopnia! Przeraża mnie wizja „tematycznej” sesji z nieznajomym mężczyzną o ewidentnych skłonnościach sadystycznych – bo widać gołym okiem, że jest sadystą. Przecież opowiadał o preparowaniu zwierzątek… Tylko to mnie przeraża… I obecność Dena niczego nie zmieni.
– Powiedz mi, po co to robisz.
– Dla ciebie. Po to, żebyś zrozumiała, że nie można mieć przez cały czas wszystkiego pod kontrolą. Ciśniesz mnie, a powinno być na odwrót. Naruszasz wszystkie zasady, jakie tylko się da.
– Już nie będę…
– Będziesz, Masza, będziesz – stwierdza, niemal pieszczotliwie poklepując mnie po głowie. – Będziesz, po prostu masz taki charakter.
Kiedy Oleg wreszcie wraca, jestem półprzytomna ze strachu.
– Musiałem odebrać, dzwonił mój chiński partner, kontrakt wisi na włosku, nie mogłem tego odłożyć – usprawiedliwia się, zaglądając mi głęboko w oczy. – Co, im dużej czekasz, tym bardziej się boisz? – pyta.
Kiwam głową, czując, że jego spojrzenie przyprawia mnie o gęsią skórkę.
– Przepnij jej ręce do przodu, zafiksujemy do góry – poleca Denisowi.
Denis bez słowa przekłada kajdanki do przodu, mocuje je do przełożonej przez bloczek w suficie linki i podciąga tak, że ledwie sięgam sandałkami podłogi.
– Zapamiętaj dobrze, niech ci nie przyjdzie do głowy nie odpowiadać na pytania. Spróbujemy… – Przyciąga mnie za talię do siebie i ściska palcami mój sutek. – Jaki kolor?
– Zielony – odpowiadam obojętnie, bo to naprawdę nie boli.
– A teraz? – Zaciska palce mocniej, pojawia się krew. Boli. Ale nie śmiertelnie.
– Zielony.
Zabiera rękę.
– Nie czerwony?
– Nie. Zielony.
– Zostałaś uprzedzona. Jak coś, ukarzę. Den, uczestniczysz czy tylko się przyglądasz?
Na Dena już przykro patrzeć, ale zgrywa twardziela.
– Uczestniczę.
Ej, chwileczkę, nie tak się umawialiśmy! Nim zdążę miauknąć, Oleg trochę luzuje linkę, żebym mogła stanąć na obcasach, dokładnie ogląda kajdanki, które nawet przez rękawiczki wrzynają mi się w skórę. Kątem oka widzę Dena, który potrząsa floggerkiem i patrzy na Olega.
– Kto zaczyna? Ja czy ty? – pyta.
– Obojętne. – Oleg się uśmiecha. – Możesz ty, tylko nie od razu z całej siły…
Liczę w głowie uderzenia – mam taki idiotyczny nawyk, to jakiś koszmar… pięć… siedem… dziewięć… dziesięć… koniec…
– Kolor? – warczy mi do ucha Oleg.
Podnoszę głowę.
– Zielony…
– Jedziemy dalej.
Pięć… sześć… boli… siedem… Boże, boli… dziesięć… koniec…
– Kolor? Jaki kolor?!
– Zie… zielony.
Obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem, oczy w otworach maski błyszczą.
– Den, knebel. Będziesz pokazywała na palcach. Raz, dwa, trzy. Zrozumiałaś?
Den ma lodowate ręce. Muska palcami mój policzek, szuka łez. Jeszcze nie płaczę…
– Nie dotykaj jej, załóż knebel i się odsuń! – wrzeszczy Oleg.
Koniec, nie będę mogła krzyczeć, a pojękiwaniem się brzydzę… Zaczynają znowu… Pięć… siedem… z prawej, gdzie pracuje Oleg, boli bardziej… dziesięć… Trzy palce – zielony… Nie gap się tak na mnie, trzy, trzy!!!
– Mocniej? Jeśli się zgadzasz, kiwnij głową.
Kiwam. Obchodzi mnie, pokazuje mi harap – niech to diabli, będę miała ślady… Przenoszę wzrok na jego szorty, tak, jest już gotowy… Mimo to…
– Odpoczęłaś? Jedziemy dalej.
Nie po dziesięć uderzeń, tylko po sześć, po prostu więcej nikt nie wytrzyma… tracę rachubę… cisza – to znaczy, że już koniec… Trzy palce.
Znowu… Mam mroczki przed oczami, wszystko mi się miesza w głowie, zęby wbijają się w knebel tak, że czuję jego smak. Trzy palce… Oleg wsuwa mi dłoń między uda, gdzie jest ślisko i gorąco. Chyba jest zadowolony…
– Dalej?
Czuję, że jeśli najpierw pracował „z nadgarstka”, a potem „z łokcia”, to teraz już „z ramienia”, bo bardzo boli… Zaraz umrę… Z tej strony, gdzie stoi Den, boli mniej, ale z prawej… Jak ich poprosić, żeby zamienili się miejscami? Nagle tracę przytomność, niczego nie czuję. Nie wiem, jak długo to trwa, otwieram oczy – knebla nie ma, leżę na brzuchu na podłodze, obok mnie walają się harap i pusta butelka po wodzie mineralnej. Ręce mam wolne… Dotykam głowy – mokra, jakbym wyszła spod prysznica. Z wysiłkiem przekręcam się na bok. Oleg siedzi w fotelu i patrzy na mnie z uwagą. Den stoi przy oknie i pali papierosa. Słyszy, że się poruszam, i odwraca się w moją stronę.
– Odbiło ci? – pyta.
– Cicho, zaczekaj – powstrzymuje go Oleg. – Ja prowadzę. Dlaczego nie zasygnalizowałaś, że się źle czujesz?
Nie czułam się źle, tylko nagle mnie wcięło. Milczę.
– Słyszysz mnie?
Kiwam głową.
– Dlaczego okazałaś nieposłuszeństwo? Muszę cię za to ukarać. Wstań i podejdź.
Niestety nie mogę wstać.
– To podpełznij…
Podpełzam i wspieram się czołem o jego kolana. Chwyta mnie za włosy i podnosi moją głowę.