Tylko się nie rozłączaj! - Michta Izabela - ebook + książka

Tylko się nie rozłączaj! ebook

Michta Izabela

0,0
29,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Franek z Julką znajdują na przystanku telefon. Kiedy z niego dzwonią, cudem przenoszą się do osoby, z którą się łączą! Natychmiast zaczynają wydzwaniać w różne miejsca, robiąc po drodze kilka głupstw i przeprowadzając kilka naprawdę świetnych akcji. Z chwili na chwilę dociera do nich, jak wielu dobrych i pożytecznych rzeczy mogą jeszcze dokonać. Czy zdążą, zanim bateria telefonu się wyczerpie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 59

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Izabela Michta, Joanna Olejarczyk

Tylko się nie rozłączaj!

© by Izabela Michta

© by Joanna Olejarczyk

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka i ilustracje: Katarzyna Kołodziej

Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I, Łódź 2024

ISBN 978-83-8208-790-1

Wydawnictwo Literatura

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

22 lutego, 3:00

Na ulicy poza odgłosem ulewy słychać było czyjeś szybkie kroki. W mrugającym świetle latarni można było dostrzec człowieka w długim płaszczu. Przemykał między samochodami zaparkowanymi wzdłuż jezdni i nerwowo się rozglądał. Kierował się w stronę przystanku tramwajowego, co jakiś czas wyciągając z kieszeni telefon i czegoś w nim szukając. Kiedy zatrzymał się obok rozkładu jazdy, niepewnie rzucił okiem na ulicę i kolejny raz sprawdził coś w telefonie, z przestrachem reagując na każdy najmniejszy szmer.

W oddali zamigotały światła tramwaju, zza rogu dobiegał właśnie odgłos stukających obcasów, a gdzieś niedaleko rozległ się warkot silnika samochodu. Mężczyzna pośpiesznie napisał coś w telefonie i po chwili znikł, jakby rozpływając się w powietrzu. Pozostawił po sobie jedyny ślad – urządzenie, które upadło na trawę. Jednak nikt w uśpionym jeszcze mieście tego nie zauważył.

‒ Franek! Znowu się spóźnisz do szkoły! ‒ westchnęła mama, kiedy chłopiec w pośpiechu wszedł do kuchni.

Julka siedziała już przy stole i przeżuwała płatki z mlekiem.

‒ Zwariować można z tym dzieckiem ‒ dodała mama pod nosem, ale on i tak to usłyszał.

‒ Julka też jeszcze nie wyszła! ‒ zaczął się bronić.

‒ Ja mam dzisiaj na ósmą pięćdziesiąt ‒ odparła z wyższością starsza siostra.

‒ To niesprawiedliwe! ‒ oburzył się Franek.

‒ Pogadamy, jak będziesz w szóstej klasie.

Franek przewrócił oczami na te przechwałki siostry. Szkoda, że znowu zaspał i nie miał czasu się z nią kłócić.

Mama wcisnęła mu do ręki śniadaniówkę.

‒ Leć już, bo się spóźnisz! ‒ powiedziała ponaglająco. ‒ Zjesz na pierwszej przerwie.

Franek zarzucił plecak na ramię, wepchnął śniadaniówkę pod pachę i skoczył do drzwi… Ale zaraz zawrócił i wpadł do pokoju babci.

‒ Jeszcze buzi! ‒ Cmoknął babcię, po czym wybiegł do szkoły, trącając przy tym wieszak w przedpokoju, który zachwiał się, jakby machał mu na pożegnanie.

Babcia pokręciła głową.

‒ Wykapany dziadek ‒ powiedziała z tęsknym uśmiechem, wchodząc do kuchni i siadając na wolnym krześle przy stole. ‒ On też bez przerwy gdzieś się spieszył, ale zawsze pamiętał, by dać mi buziaka na do widzenia.

‒ Rzeczywiście – przytaknęła mama. – I pamiętam też, że musisz wziąć lekarstwo, mamo. Zaraz je przygotuję. Julka, po lekcjach zaczekaj na Franka i przyjedź z nim tramwajem do galerii. Będę tam na was czekać.

‒ Pamięęętam ‒ wzruszyła ramionami Julka, po czym poszurała do swojego pokoju, żeby przyszykować się do szkoły. Nawet jej kapcie z króliczymi uszami wydawały się dziś niewyspane.

‒ Dziewczynie przydałyby się płatki z kawą zamiast mleka ‒ podsunęła babcia, łykając lekarstwo.

‒ Jest na to stanowczo za młoda! ‒ oburzyła się mama.

‒ Przecież wiem. Tylko się z tobą droczę. Jesteś ostatnio taka struta… Zasługujesz na trochę odpoczynku. Może pojechałabyś z dziećmi na weekend nad morze?

Mama popatrzyła przez chwilę na twarz babci, pomarszczoną jak rodzynka zastygła w uśmiechu.

– Do Kasi? – zapytała. – A wiesz, że o tym myślałam? Tylko nie chciałabym zostawiać cię samej.

Babcia już otworzyła usta, żeby zaprotestować, kiedy z pokoju dobiegł głos Julki:

‒ Mamo! Gdzie jest moja różowa bluza?

‒ U mnie! ‒ odparła głośno babcia. ‒ Pilnowałam jej dla ciebie od wczoraj.

‒ Dzięki, babciu.

‒ Jesteś mi winna dwa buziaki.

Julka weszła do kuchni z różową bluzą w ręku i ucałowała babcię w oba policzki. A potem podeszła do mamy i też ją cmoknęła.

‒ Za to, że nie dałaś mi kawy z płatkami.

‒ Dzisiejsza młodzież ma zbyt dobry słuch ‒ skwitowała babcia.

W tym czasie Franek mknął przez osiedle niczym Batman, z tą różnicą, że zamiast powiewającej peleryny na plecach podskakiwał mu wypchany plecak.

– Uważaj na zakrętach, łobuziaku! – jak zwykle krzyknęła za nim dozorczyni, a on jak zwykle uśmiechnął się do niej w locie, czując, że płoną mu policzki. Zręcznie ominął pana na wózku i przeskoczył murek, a następnie jak burza wpadł przez frontowe drzwi szkoły. Jak zwykle po dzwonku.

Kiedy wślizgnął się do klasy, wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Z cichym westchnieniem i wyraźnie zgarbiony zaczął kierować się w stronę swojej ławki.

– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – bąknął cicho, rzucając na nauczycielkę przestraszone spojrzenie.

Miał nadzieję, że jeśli szybko przemknie na swoje krzesło i wyjmie książki, pani Rybicka nie zwróci na niego uwagi. Niestety, nie zdążył jeszcze odłożyć plecaka, kiedy usłyszał jej surowy głos:

– Zaraz, zaraz, nie tak prędko, Spychalski. Zanim usiądziesz, podejdź tu do mnie.

Chłopiec przełknął ślinę i zerknął na Dimę, kolegę z ławki. Poczuł dodające otuchy klepnięcie w ramię.

Droga do biurka nauczycielki nie zawsze bywa przyjemna, a na pewno nie wtedy, gdy prowadzi obok Huberta, klasowego chuligana. Franek zastanawiał się, co jego „kolega” wymyśli tego dnia. Podstawi mu nogę? Rzuci w niego kulką z papieru? Zagwiżdże? Odpowiedź przyszła szybko.

– Spychalski spóźnialski! – wysyczał Hubert i strzelił w jego stronę gumką recepturką. Tego jeszcze nie było.

Pani Rybicka zdawała się jednak tego nie dostrzegać. Miała inne rzeczy na głowie.

– Który to już raz w tym miesiącu spóźniłeś się do szkoły? – zapytała z naganą w głosie. – Przecież naukę zegarka przerabialiście w pierwszej klasie.

Po tych słowach po sali przeszedł szmer i cichy chichot uczniów. Frankowi jednak wcale nie było do śmiechu.

– Po lekcjach podlejesz wszystkie kwiatki w klasie, może to cię nauczy nieco mądrzej zarządzać swoim czasem. A teraz usiądź, chciałabym wreszcie rozpocząć zajęcia.

Chłopiec powlókł się do ławki z ponurą miną. Zaczął grzebać w plecaku w poszukiwaniu piórnika i zeszytu, co nie było proste, bo wypełniały go kanapki, glut do zabawy w siedmiu kolorach, kolekcjonerskie karty Ninjago i mnóstwo innych „niezbędnych” w szkole rzeczy. Gdy już się z tym uporał, wyprostował się na krześle i cicho westchnął, a chwilę później głośno stęknął, bo poczuł mocnego kuksańca w żebra.

– Nie przejmuj się nią – powiedział Dima swoim śpiewnym głosem. – Flądry tak już mają. Pewnie znowu wstanęła lewą nogą.

– Szkoda, że przy okazji nie potknęła się o dywan. Mogłaby choć raz wziąć sobie wolne.

Dima zaczął chichotać.

– I nie „wstanęła”, tylko wstała – nie zapomniał go poprawić Franek, mrugając do kolegi przyjacielsko. – Pożyczysz kartkę? Narysuję sobie kilka fląderek na pocieszenie… Czeka mnie długi dzień.

Kiedy wskazówki szkolnego zegara pokazały dwunastą trzydzieści, Julka już od dłuższej chwili stała na schodach prowadzących do głównego wejścia i obserwowała wychodzących uczniów. Większość sięgała jej zaledwie do podbródka i niektórych z nich nawet kojarzyła. W oddali mignęła jej brązowa czupryna Dimy.

Czyli klasa Franka skończyła już lekcje… To gdzie on jest? – pomyślała, tupiąc ze złości i posyłając groźne spojrzenia w kierunku wejścia.

Kiedy po raz nie wiadomo który przewróciła oczami w geście dezaprobaty, poczuła nagłe szarpnięcie za przerzuconą przez ramię torbę.

– Co tak stoisz na środku, Spychalska? – rzucił zaczepnie Hubert i nieładnie wyszczerzył zęby, prędko się przy tym oddalając.

– Uważaj sobie, smarkaczu! – krzyknęła za nim Julka, szybko jednak została zagłuszona przez wybiegające ze szkoły dzieciaki. Chwilę później została na schodach sama.

Kiedy Franek wreszcie wyłonił się zza drzwi, wyczerpała już rezerwy cierpliwości. Miała zamiar wykrzyczeć mu wszystkie najpaskudniejsze obelgi, jakie przyszły jej do głowy, ale brat był szybszy.

– Musiałem podlać kwiatki w sali. Nie moja wina – rzucił, wyraźnie rozzłoszczony.

– Jak to musiałeś podlać kwiatki? – parsknęła zbita z tropu. – Umawialiśmy się przecież wczoraj wieczorem, że zaraz po lekcjach przybiegniesz tutaj!