Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1484 osoby interesują się tą książką
Jedna chwila wystarcza, by spokojne i szczęśliwe życie Olivera wywróciło się do góry nogami. Gdy jego żona Linda oświadcza mu, że spodziewają się dziecka, mężczyzna wpada w szał. Sądzi, że kobieta specjalnie zaszła w ciążę, chociaż zgodziła się iść z nim przez życie, rezygnując z macierzyństwa. Demony przeszłości, które do tej pory Oliver skrzętnie ukrywał, nagle dochodzą do głosu, podszeptując tylko jedno słuszne rozwiązanie – rozwód. Mijają trzy lata. Za sprawą umierającego dziadka Olivera on i Linda zostają zmuszeni, by znów ze sobą zamieszkać. On ma narzeczoną i jasno sprecyzowane cele na przyszłość. Ona wciąż nie może pogodzić się z tym, jak trzy lata temu potraktował ją Oliver. Czy wobec takiej przeszłości mają jeszcze szansę na miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Luna Velevitka
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzący
Ewa Olbryś
Redakcja
Dominika Surma @pani.redaktorka
Korekta
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Redakcja techniczna
Marcin Olbryś
Okładka i grafiki
Kamil Korzeniowski
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-33-2
Miłość bywa dziwna…
Czasem wystarczy jedno niewłaściwe słowo, by unieść dumnie głowę i odejść, mimo że nasza dusza i nasze serce rozpadają się na kawałki.
Miłość bywa niepodobna do niczego…
Nie umiemy opisać jej słowami, ale potrafimy ją pokazać na milion różnych sposobów.
Miłość bywa brzydka i piękna zarazem…
Jednego dnia wyrywamy komuś serce i ciskamy je w ogień, by później, gdy przyjdzie opamiętanie, rzucić się w płomienie i je ratować.
Dla wszystkich, którzy nie wierzą, że prawdziwa miłość istnieje.
Obyście odkładając tę książkę, zrozumieli, jak bardzo się myliliście...
Playlista
Loner Deer – I Hold You
Jack Savoretti – Breaking the Rules
Jack Savoretti – Better Off Without Me
Haevn – We Are
Chord Overstreet – Hold On
Lewis Capaldi – Before You Go
Paloma Faith – Only Love Can Hurt Like This
Leonard Cohen – Dance Me to the End of Love
Praca do późna pozwalała mi zająć umysł na tyle, by nie myśleć ani o przeszłości, ani nawet o przyszłości. Odciągała uwagę od rzeczy, które zniszczyły moje marzenia.
Od porażki.
Pchnąłem szklane drzwi i gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, zaczerpnąłem głęboki wdech. Zupełnie jakbym przez minione jedenaście godzin siedział zamknięty w klatce z ograniczonym dostępem do tlenu. Poluzowałem krawat, a następnie sprawnym ruchem odpiąłem pierwszy guzik koszuli, wzdychając z ulgą.
Kilka kroków przede mną dostrzegłem zaparkowanego bentleya. Tylne drzwi były już otwarte, a tuż obok nich stał kierowca, spoglądając na mnie i lekko marszcząc przy tym brwi. Tyle mi wystarczyło, żeby wiedzieć, jak właśnie wyglądam. To był jeden z tych dni, kiedy po prostu sobie nie radziłem, a wszystkie emocje, jakie we mnie buzowały, były wymalowane na mojej twarzy.
Pokręciłem przecząco głową, dając mu tym samym znak, że nie wsiądę do auta, i bez zawahania ruszyłem przed siebie, licząc w myślach kroki.
Jeden.
Dwa.
Trzy…
Rzadko spacerowałem. Właściwie robiłem to jedynie w chwilach, gdy czułem się przytłoczony i zmęczony, a to na szczęście zdarzało się coraz rzadziej. Chyba nie pamiętam, kiedy ostatnio nogi poniosły mnie w kierunku parku, tak jak teraz.
Usiadłem na ławce, opierając łokcie na kolanach, z nisko opuszczoną głową i wzrokiem wlepionym we własne buty. Gdy nie widziałem innych, naiwnie sądziłem, że oni również nie widzą mnie.
Telefon w mojej kieszeni zaczął dzwonić, więc sięgnąłem po niego, ale jedynie po to, aby go wyłączyć. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, kto usiłował się ze mną skontaktować. Pewnie była to matka, zaalarmowana wiadomością od Petera, którego olałem przed budynkiem firmy.
W tym momencie to nie miało znaczenia.
Skupiłem się na oddechu. Na tym, co tu i teraz.
Jak przez mgłę słyszałem odgłosy rozmów i śmiech.
Nagle tuż przede mną zatrzymała się młoda kobieta. Nadal nie podnosiłem głowy, jedynie mój wzrok na moment poszybował nieco w górę, by dostrzec dziecięcy wózek, nad którym się pochylała. Jej głos był przesłodzony, szczęśliwy i dumny. Dziecko kwiliło.
A ja znów gapiłem się na swoje buty, zatracając się we własnym świecie.
Bezwiednie zacząłem kołysać się w przód, potem w tył. Zanim się zorientowałem, moje dłonie wystrzeliły w kierunku głowy, a palce boleśnie zacisnęły się na włosach, gdy wspomnienia zaczęły zalewać moją głowę.
– Zaraz wracam – rzuciłem do chłopaków, odstawiając butelkę po piwie na stolik.
– Serio? – mruknął Ethan znudzonym tonem.
Zignorowałem go, skupiając się na dziwnym, niepokojącym przeczuciu, które powoli zagnieżdżało się gdzieś w środku mnie. Wbiegłem po schodach i zatrzymałem się dopiero pod białymi drewnianymi drzwiami. Pchnąłem je ostrożnie i wślizgnąłem się do środka, rozkoszując się zapachem, jaki panował w pomieszczeniu. Pokój jak zawsze skąpany był w delikatnym świetle, które sączyło się z lampki stojącej na komodzie, a ja jak zwykle nie umiałem powstrzymać uśmiechu.
Podszedłem bliżej i przechyliłem lekko głowę.
Coś jednak było nie tak…
Zmarszczyłem czoło, robiąc kolejny krok i kolejny.
– Nie… Nie! Nie! Nie!
Poderwałem się z miejsca i od razu tego pożałowałem. Poczułem dokuczliwe pieczenie, które mokra koszula przylepiona do mojego ciała jedynie potęgowała.
Kawa! Ktoś wylał na mnie pieprzoną kawę!
Zakląłem pod nosem i spojrzałem w dół. Brązowa plama na mojej śnieżnobiałej koszuli rozrastała się coraz bardziej, a pieczenie na skórze stawało się naprawdę nieznośne.
– Co jest, do diabła?! – wrzasnąłem, usiłując odkleić przesiąknięty materiał od klatki piersiowej.
I wtedy ją usłyszałem. Jej cichy głos podszyty nie tylko obawą, ale i rozbawieniem, jakby to, co się właśnie stało, było naprawdę zabawne.
– Proszę wybaczyć… Ja… – odchrząknęła.
Podniosłem wzrok i zamarłem.
Dziewczyna wpatrywała się we mnie, zagryzając wargę, ale byłem pewien, że ten gest miał ją tylko powstrzymać od uśmiechu. Lekki wiatr rozwiewał jej ciemne włosy, tworząc wokół jej głowy plątaninę loków, które częściowo zasłaniały jej twarz.
Była absolutnym nieładem.
Milczałem, gapiąc się na nią. Na jej usta, nos, na to, co miała na sobie. Krótkie spodenki na szelkach i bluzka poplamiona najprawdopodobniej farbą. Trampki, które lata świetności miały już dawno za sobą.
– Przepraszam – odezwała się bez cienia skruchy. – Spieszyłam się, a pan tak nagle poderwał się z tej ławki… – Ostatnie słowa zabrzmiały niemal oskarżycielsko.
Powinienem na nią nawrzeszczeć, zrugać za bezmyślność, za to, że wcale nie czuje się winna, ale nie potrafiłem.
Więc po prostu się na nią gapiłem.
Przestępowała z nogi na nogę, odrobinę skrępowana, ale nadal odważnie patrzyła mi w oczy. A ja milczałem. W końcu się uśmiechnęła, jakby chciała tym powiedzieć: „Wyluzuj, koleś, nic wielkiego się nie stało”.
Jeszcze raz zerknąłem na ogromną plamę na swojej koszuli, a potem znów na nią. Nagle uświadomiłem sobie, że nie pamiętam już, po co tu przyszedłem i co zaprzątało moją głowę, zanim pojawiła się ona.
Była w dziwny sposób absorbująca i rozpraszająca. Jak wiatr, który przegania ciemne chmury. No i była też piękna.
– Chodź, kupię ci nową kawę… – powiedziałem i poczułem, jak na moich ustach formuje się uśmiech.