Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziewiętnastoletnia Ivon dobrze wie, czym jest bieda i co naprawdę można kupić za pieniądze. Gdyby musiała się martwić tylko o siebie, z pewnością jakoś poradziłaby sobie w świecie, w którym głód jest przygnębiającą codziennością. Jednak dziewczyna ma jeszcze pod opieką młodsze rodzeństwo. Niestety ich ojciec jest zwykłym pijakiem i nie interesuje go los dzieci.
Nie mając wyboru, Ivon chowa swój honor do kieszeni i idzie prosić o pieniądze. Nie musi daleko szukać, bo kilka kilometrów od jej biednej dzielnicy znajdują się ogrodzone wysokim murem luksusowe rezydencje. W jednej z nich mieszka Oliver.
O mężczyźnie krążą miejskie legendy. Oliver ma bardzo dużo pieniędzy i najprawdopodobniej jest gangsterem, wcielonym potworem. Mimo wszystko Ivon nie ma wyjścia. Musi poprosić go o pomoc.
Ku jej zaskoczeniu Oliver się zgadza. Jednak chce czegoś w zamian
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Pola Kraucz
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2020
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Agata Polte
Korekta:
Weronika Kucharczyk
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-486-3
Slumsy… fawele… To nic innego jak określenia dotyczące dzielnic biedy znajdujących się w Brazylii. Dawniej nikt z mojej rodziny nawet nie wyobrażał sobie takiego życia. Nie było obaw o posiłek, dach nad głową… Ale wszystko się zmieniło.
Od kiedy przeprowadziliśmy się na obrzeża Crato, pomimo że sama niedawno skończyłam dziewiętnaście lat, zastępowałam matkę młodszemu rodzeństwu. Każdego dnia wstawałam przed świtem, gotowałam ryż, zostawiając dzieciom zdecydowaną większość. Jadłam minimalne ilości, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo przez ten długi czas zdążyłam się przyzwyczaić do uczucia wiecznego głodu i niepewności o jutro, więc za wszelką cenę starałam się ochronić resztę mojej rodziny przed tymi problemami. Chciałam, aby chociaż rodzeństwo nie musiało się tym martwić tak wcześnie, ale z każdym dniem było trudniej, a dzieci coraz więcej rozumiały. Te małe szkraby były moimi oczkami w głowie. Madeline miała zaledwie sześć lat, piękne czarne włosy i cudowne, jasne oczy. Marry, ośmioletnia, ciemnowłosa piękność, odziedziczyła śliczne szmaragdowe oczka po ojcu. Christopher miał dwanaście lat i coraz bardziej interesował się naszą sytuacją. Kilka razy próbował nawet oszukiwać, że nie miał ochoty na jedzenie, gdy jego brzuszek burczał z głodu, aby odstąpić mi choć część kolacji. W moich oczach zawsze zbierały się łzy szczęścia i pojawiała się duma, że wychowywałam ich dobrze. Tarmosiłam kruczoczarne włoski brata i z uśmiechem oznajmiałam, że już jadłam. Choć to nie zawsze było prawdą. Te sytuacje napełniały mnie motywacją do działania, którą trudno było utrzymać, biorąc pod uwagę chociażby warunki, w jakich żyliśmy i to, gdzie mieszkaliśmy.
Każdej nocy, gdy po pracy kładłam się w kącie na skrawku starego dywanu, rozmyślałam o nich. O tym, że bez edukacji skończą jak ja – jako zbieracze śmieci. Nieraz próbowałam szukać jakiegoś sposobu na poprawę naszej sytuacji, ale po prostu było to niemożliwe bez wykształcenia i żadnych przydatnych umiejętności. Jednak nie to było najgorsze. Gdyby ojciec choć przez moment pomyślał o nas, mielibyśmy szansę przynajmniej nie martwić się o to, że nie mamy co jeść. Roy – nasza głowa rodziny – borykał się z alkoholizmem. Pił za swoją rentę, która nie była duża, ale mogłaby nieco poprawić nasz stan bycia. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, aby podzielić się ze mną choć częścią pieniędzy. Nawet, gdy przynosiłam do domu zaledwie kilka centavos1. Znikał na całe dnie, wracał wieczorami i pijany rzucał się na kanapę w osobnym pokoiku, do którego żadne z nas nie mogło wchodzić. Miało to swoje plusy, bo chociaż za dnia nie musiałam martwić się, że zrobi coś dzieciom, gdy mnie nie było.
Naszym ,,domem” była dwupokojowa ruina z karton-gipsu i drewna. Nie było mowy o jakimkolwiek impregnowaniu, dlatego szybko pojawiły się pleśń i grzyb. Chałupka prawie się waliła, trzymała się jedynie na spróchniałych deskach, które w kilku miejscach podpierały gałęzie. Kiedy przychodziła burza, błagałam Boga, patrząc na trzęsące się i kołyszące ściany, aby ulitował się i nie odbierał nam jedynego dobytku, który zapewniał pozory bezpieczeństwa. Ta skromna lepianka była dużo lepsza niż mieszkanie na ulicy, ponieważ ludzi bez choćby najlichszych czterech ścian traktowano jak zwierzęta bez żadnych praw.
W dzielnicach biedy od zawsze szerzyła się przestępczość, dlatego nikogo z nas nie dziwiło, że bogacze odgradzali się od nas czterometrowym, betonowym murem. Robili to nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Oni po prostu nie chcieli nas widzieć. Nie chcieli widzieć naszych problemów. Tego, jak snuliśmy się niczym szkielety obwieszone łachmanami i szukaliśmy śmieci, by mieć co jeść.
Pomimo że nikt ze slumsów nie darzył sympatią bogaczy, to każdy lubił patrzeć przez bramę na posiadłość znajdującą się najbliżej naszej dzielnicy. Oczywiście, każdy z nich sprzedałby swoją rodzinę, a może nawet duszę, aby być Oliverem, do którego ta niezwykła rezydencja należała. To była specyficzna społeczność. Jeśli wiodło ci się lepiej, gardzili tobą i robili wszystko, aby cię zniszczyć, okraść i upokorzyć. Ale jeśli wiodło ci się dużo gorzej od nich, próbowali pomóc.
Każdego dnia zbierałam butelki i inne śmieci do, już niemal kompletnie zniszczonego, koszyka z gałęzi, i zatrzymywałam się na moment przy bramie, aby także popatrzeć. Wlepiałam spojrzenie w śnieżnobiałą, murowaną rezydencję, na ogród, który tętnił życiem i kolorami. W dzielnicy biedy wszystko było szare, brudne i zniszczone. Wzdychałam ciężko i odpływałam myślami w krainę marzeń.
Zdarzało się, że gdy tak patrzyłam, na tarasie zjawiał się Oliver. Czasami z gośćmi, a czasami sam. Mężczyzna był niezwykle przystojny i elegancki. Jego jasna skóra kontrastowała z ciemnymi, połyskującymi włosami, a dopasowany czarny garnitur sprawiał, że niejednej kobiecie miękły kolana na jego widok. Czasem nawet obdarzał nas pogardliwym spojrzeniem, które szybko przenosił na ogród, aby nie psuć sobie dnia. Pomimo iż na święta zawsze obdarowywał biedne rodziny, to zawsze w środowisku slumsów krążyła o nim bardzo zła opinia. Podejrzewano go o morderstwa, handel ludźmi, bronią, narkotykami, zakładanie domów publicznych, gdzie zatrudniał porywane z biednych dzielnic kobiety, oraz o inne straszne rzeczy, które mogły być prawdą, ale wcale nie musiały.
Po skończonym dniu pracy szłam jak wszyscy do skupu. Czasem czekałam nawet kilka godzin, aby dotrzeć do okienka. Najbardziej opłacalne było zbieranie butelek. Za plastikowe dostawałam około dziesięciu centavos, a za szklane około piętnastu. Cudem było, jeśli udawało mi się dostać chociażby dwa reale2. Wtedy z radością i dumą wybierałam się na targ, po czym kupowałam kilogram ryżu i, jeśli starczało, coś jeszcze. Po powrocie do domu robiłam kolację, ale zawsze musiałam dbać o to, by na następny ranek zostały jakieś resztki i żeby ten schemat… mógł powtórzyć się kolejnego dnia.
Kiedy wróciłam do domu po całym dniu zbierania butelek, od razu zabrałam się do przygotowania kolacji wygłodniałemu rodzeństwu. Dzieci stały wokół mnie, uważnie przyglądając się procesowi przygotowywania posiłku, i uśmiechały się szeroko, widząc, że tym razem przyniosłam dużo więcej niż ostatnio.
– Ivon. – Ktoś szarpnął skrawek mojej szarej spódnicy.
– Co się stało? – Zwróciłam wzrok w kierunku Marry, za którą stali Madeline i Chris wlepiający spojrzenia w podłogę. Doskonale wiedziałam, co to oznaczało. Tym razem to ją wybrali do zadawania trudnych pytań.
– Czy to znaczy, że – zaczęła niepewnie – dziś jest ten dzień, gdy możemy zjeść łyżkę więcej? – zapytała, patrząc na mnie ślicznymi, zielonymi, błyszczącymi oczkami.
W pierwszej chwili miałam od razu odpowiedzieć, że choć bardzo bym chciała, to nie mogą, bo zawsze trzeba być gotowym na dzień, gdy nic nie udałoby mi się zarobić i dobrze wtedy mieć coś drobnego w zapasie. Jednak widząc nadzieję w ich spojrzeniach… nie potrafiłam odmówić.
– Tak, aniołku – mruknęłam z uśmiechem, tarmosząc jej śliczne włoski, aby przestała się stresować. – Dziś jest ten dzień, gdy możecie zjeść łyżkę więcej – potwierdziłam, a ich twarze od razu się rozpromieniły.
Ta informacja dała im tyle szczęścia, że niemal skakały z radości, a przecież to było jedynie odrobinę więcej niż zwykle. Na tę myśl poczułam łzy zbierające się w oczach.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wyjrzałam przez okienko, uśmiechając się ciepło na widok pulchnej, siwowłosej, przygarbionej ze zmęczenia i zmartwień Genowefy.
– Niech ciotka wejdzie – powiedziałam, wpuszczając ją do środka.
– Dzień dobry, dziecinko – wysapała, a ja uściskałam ją mocno na powitanie.
– Ile dziś zarobiłaś? – zapytała, mało dyskretnie zaglądając mi przez ramię do garnka.
– Dwa reale… – mruknęłam, a następnie zabrałam ze stołka lalki dziewczynek, zrobione z cienkich gałęzi i kawałków szmatek. – Zje coś ciocia? – spytałam z serdecznym uśmiechem, bo ona nigdy nie odmawiała mi pomocy, a ja domyślałam się, że nie przyszła do końca bezinteresownie. W dodatku jako miejscowa znachorka była bardzo dobrze znana, więc tym bardziej zależało mi na dobrych stosunkach z nią.
– Ivon… – Westchnęła z wdzięcznością, widząc, że ją zrozumiałam, a w jej oczach zakręciły się łzy.
Proszenie o jedzenie nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, ale nie było w tym wstydu, jeśli robiło się wszystko, aby o to jedzenie nie musieć prosić. Czasem po prostu zdarzało się, że stawało się to koniecznością. Dlatego żadna z nas nigdy nie odmówiła drugiej pomocy i to nie tylko tej materialnej, bo wiedziałyśmy, że każdy dzień pod względem zarobków był inny.
– Ojca nie ma? – zapytała, gdy podałam jej miskę, po czym spojrzała na drzwi od pokoju Roya.
– Nie ma. Wróci pewnie za kilka minut – oznajmiłam cicho.
– Czy ten Danny znów cię zaczepiał? – rzuciła, aby przerwać niezręczną ciszę.
Pokiwałam lekko głową, wlepiając wzrok w podłogę, aby ukryć łzy. Wiedziałam, że nie mogłam okazywać słabości przy dzieciach. Byłam ich jedyną nadzieją, a gdy widziały mnie zrozpaczoną, bały się podwójnie.
Danny, od kiedy tylko pamiętałam, usilnie próbował zwerbować mnie do swojego domu publicznego. Twierdził, że byłam jedną z bardziej zadbanych, pięknych i ponętnych kobiet, co pozwalałoby zarabiać takie pieniądze, że kiedyś mogłabym znów zamieszkać wśród bogaczy. Czasami po prostu wspominał, że u niego żyłoby mi się lepiej, ale częściej rzucał wyzwiskami oraz groźbami, wylewając w ten sposób frustrację z powodu usłyszenia kolejnej odmowy.
Bycie prostytutką wydawało się prostszym rozwiązaniem, ale tylko wydawało. Alfons najpierw pozwalał zarabiać dziewczynie dobre pieniądze, a potem tworzył nieistniejące koszty, sprawiając, że ostatecznie pracowała za miskę ryżu.
– Nie płacz. – Przysunęła się i pogładziła moje czarne włosy. – Jeszcze los się odmieni – mruknęła.
Powtarzała mi to codziennie, a los… nigdy się nie odmieniał.
***
Obudziłam się jak zwykle o świcie, próbując ignorować ból karku oraz pleców, który towarzyszył mi niemal każdego dnia, po czym wstałam półprzytomna i zaczęłam szykować śniadanie dla dzieci. Na dźwięk krzątaniny Madeline i Christopher zaczęli kręcić się w posłaniach.
– Jak tam? – Podeszłam do nich z uśmiechem. – Wyspaliście się? – zapytałam, głaszcząc ich po główkach. Wtedy zorientowałam się, że Marry nie wyglądała najlepiej.
Była zlana potem, drżała i najwyraźniej miała wysoką gorączkę. Zaniepokojona podeszłam do małej szafki przy piecyku, a następnie wyciągnęłam z niej prawie pusty, nieduży flakonik z lekarstwem. Nalałam do niego wody, wstrząsając nim w drodze do posłania siostry. Podałam jej odrobinę, próbując określić co się stało. Najbardziej jednak bałam się tego, że dzieci zarażą się od siebie, a ja nie będę miała pieniędzy na medykamenty.
– Dbajcie o siostrę. Ryż jest w garnku. Postaram się dziś wrócić szybciej – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem, głaszcząc ostatni raz skuloną Marry po główce, po czym wyszłam z domu.
Na ulicach było pełno zbieraczy. Mało kto mógł znaleźć zatrudnienie w innej dziedzinie, więc większość z nas pałętała się po dzielnicy i szukała śmieci, które wyrzucali bogacze. To, co nadawało się do przetworzenia lub ponownego wykorzystania, trafiało do skupu, gdzie produkty dostawały drugie życie.
Mijałam znajome, liche domki wyglądające bardzo podobnie. Wykonano je z tanich, zniszczonych materiałów, naznaczonych pleśnią oraz grzybem, które sprawiały, że na ścianach tworzyły się pęcherze oraz wybrzuszenia, a w wilgotne dni wszędzie unosił się zapach stęchlizny.
W końcu dotarłam pod mur, gdzie zawsze można było znaleźć wiele ciekawych rzeczy i podeszłam pod bramę, przy której przystanęłam wraz z kilkoma kobietami, aby popatrzeć na ogromną posiadłość Olivera.
W ogrodzie stały lampy, rosły piękne, kolorowe kwiaty, a także różne drzewa owocowe. Trawa była idealnie przycięta, ciesząc oczy żywą zielenią. W dzielnicy biedy, z powodu gęstej zabudowy, nawet o nią było trudno, bo zwłaszcza latem ostre słońce uniemożliwiało ukorzenienie się czemukolwiek w skamieniałej ziemi. Patrzyłam na rozciągający się sad pełen owoców, a mój żołądek zaburczał na widok stosów mango, papai… i pojawił się żal do bogaczy. Nie rozumiałam, dlaczego ich nie rozdawali, skoro się marnowały? Dlaczego nie chcieli pomóc, wiedząc w jak złych warunkach żyliśmy? Dlaczego dla nich nasze życie kompletnie nic nie znaczyło?
Szybko jednak porzuciłam te myśli. Oni nie mieli obowiązku nikomu pomagać, choć czasem to robili. Zapewne dla pokazu albo uspokojenia sumienia, ale przynajmniej dwa razy do roku coś nam dawali. Chociażby drobną paczkę z jedzeniem oraz fiolką lekarstwa.
Wtedy zorientowałam się, że jakaś dziewczynka podbierała z mojego koszyka butelkę.
– Amy! – Usłyszałam czyjś krzyk, na co mała blondynka chwyciła plastikowy pojemnik i zerwała się do ucieczki. – Najmocniej przepraszam – powiedziała starsza kobieta z kurzymi łapkami przy zewnętrznych kącikach oczu, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok ze wstydu. Wyciągnęła ze swojego wózka butelkę, aby oddać mi ją w ramach rekompensaty.
– Nie trzeba. – Uśmiechnęłam się do niej, zabierając koszyk.
– Dziękuję, Ivon – powiedziała z ciepłym uśmiechem, odkładając swoje jedyne znalezisko z powrotem na miejsce, po czym odwróciła się i odeszła w kierunku publicznej studni, gdzie bawiły się jakieś dzieci.
Odprowadziłam ją wzrokiem z ogromnym zdziwieniem, bo nie wiedziałam, skąd znała moje imię. Następnie spojrzałam na pusty koszyk i zasmuciłam się. Mimo to czułam, że zrobiłam coś dobrego, co było ważniejsze niż ta jedna butelka. Chciałam, aby każdy służył każdemu pomocą, a skoro tego oczekiwałam, toteż sama musiałam się do tej zasady stosować. Poza tym dziecko zapewne zrobiło to z konieczności. Może nawet z rozkazu rodziców, co nie należało tutaj do rzadkości.
Odwróciłam wzrok z powrotem w stronę rezydencji i lekko drgnęłam, bo do ogrodu wyszedł Oliver wraz ze swoimi znajomymi. Mężczyzna miał na sobie garnitur z czarnego materiału, który idealnie współgrał z jego ciemnymi włosami oraz podkreślał wyćwiczoną sylwetkę. Tak jak pozostali goście, trzymał w ręce kieliszek z jakimś trunkiem, wysłuchując monologu kobiety w bordowej sukience.
Czasem wyobrażałam sobie, że byłam takim Kopciuszkiem, a Oliver Księciem. Zabrałby mnie wraz z rodziną do siebie, a potem pomoglibyśmy wszystkim, likwidując skrajną biedę.
Nagle zorientowałam się, że mężczyzna patrzył chłodnym wzrokiem w kierunku bramy, jakby w ten sposób dawał znak, że mam odejść, bo straszyłam jego gości. Zawstydziłam się, natychmiast odwracając oczy i szybko odeszłam od bramy.
***
– Pięćdziesiąt centavos? – zapytałam cicho. – Przecież przyniosłam osiem butelek – wymamrotałam załamana.
– Tyle dałam, tyle brać! Nowy podatek! – warknęła kobieta z okienka, gdzie odbieraliśmy pieniądze. – A jak się nie podoba, to do burdelu! – wrzasnęła, wyganiając mnie.
Czasami to, jak się do nas odnosili, sprawiało, że odechciewało mi się żyć. Traktowali nas jak kogoś gorszej kategorii… kogo można było zmieszać z błotem i komu nie trzeba nic dać za cały dzień szukania. Opuściłam głowę i zacisnęłam zęby, postanawiając przemilczeć jej słowa, bo kłótnia nic by nie dała, a mogła zaszkodzić.
Wolnym krokiem ruszyłam na targ, pozwalając płynąć łzom po policzkach. Byłam sobą rozczarowana i spodziewałam się, że po powrocie, gdy zacznę przygotowywać kolację, zobaczę zawiedzione dzieci. No i Marry… Co, jeśliby jej nie przeszło, a w dodatku rozchorowaliby się Chris albo Madeline? Tym bardziej czułam się źle z tym, że mało zarobiłam.
Podeszłam do stoiska znajdującego się w pobliżu skupu, przy którym stał starszy mężczyzna z bogatej, rolniczej dzielnicy. Przyjeżdżał do nas późnym wieczorem, aby każdy zbieracz mógł od razu wydać wszystkie zarobione pieniądze na jedzenie. Patrzyłam na pełne worki, które sprawiały, że blat stołu odkształcał się w łuk, a mój ściśnięty żołądek zaburczał na widok wszystkich tych produktów. Przez krótki moment miałam ochotę coś zabrać i uciec, zanim sprzedawca by mnie dopadł, ale wtedy usłyszałam jego przyjazny głos:
– Co ci podać Iv? – zagadnął, uśmiechając się w moim kierunku.
– Czy dostanę coś za pięćdziesiąt centavos? – zapytałam nieśmiało z nadzieją w oczach.
Pokręcił głową, powzdychał, aż wreszcie ulitował się i nałożył mi niecałe pół kilo mąki, zarzekając się, że nie może dać więcej. Podziękowałam, po czym przycisnęłam do klatki piersiowej zawiniątko i odeszłam.
Gdy wracałam do domu, zdążyło zrobić się dość ciemno. Jedynie na horyzoncie widniała pomarańczowa smuga światła, która towarzyszyła zachodzącemu słońcu. Powietrze było zaskakująco chłodne oraz wilgotne, zwiastowało deszcz. Otuliłam się swetrem skostniałymi z zimna palcami, po czym przyspieszyłam kroku.
Cały czas myślałam o Marry z nadzieją, że zastanę ją w dużo lepszym stanie niż o poranku. Jednak kiedy tylko dotarłam na odpowiednią ulicę, spostrzegłam Chrisa, który chodził nerwowo wzdłuż drzwi naszego domku. Gdy tylko mnie spostrzegł, zaczął biec w moim kierunku:
– Ivon! Ivon!
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
Przykucnęłam, żeby móc spojrzeć na jego pobrudzoną buzię oraz dowiedzieć się, co się dzieje.
– Z Marry jest źle – oznajmił pospiesznie.
Natychmiast złapał moją dłoń, po czym zaczął pędzić w kierunku domu. Ledwie nadążałam za tempem, jakie narzucał. W dodatku z każdą chwilą rósł mój niepokój.
Weszliśmy do środka, a ja od razu skierowałam się do posłania chorej siostrzyczki. Mała kuliła się z bólu, trzymając za brzuch, i drżała z powodu wysokiej gorączki. Pogłaskałam z troską jej włoski. Po chwili przeniosłam spojrzenie na przejęte dzieci.
– Chris, przynieś wody ze studni – rozkazałam, na co od razu pobiegł wykonać polecenie.
– Co jej jest? – zapytała cicho Madeline.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. Sięgnęłam po miseczkę, zaczerpnęłam trochę z wiaderka wody, po czym podałam trochę chorej. – Ale na pewno niedługo wyzdrowieje – dodałam, choć sama w to nie wierzyłam. Bez wątpienia nie było to zwykłe znane mi przeziębienie czy inne zatrucie.
– A będzie się mogła jutro ze mną pobawić? – wymamrotała niepewnie, wlepiając wzrok w podłogę.
– Obawiam się, że będzie potrzebowała dużo odpoczynku, więc może nie dać rady – oznajmiłam, a następnie przeniosłam spojrzenie na stojącą obok siostrę i uśmiechnęłam się. – Za kilka dni wydobrzeje na dobre, a ja zrobię wam nową lalkę do zabawy – powiedziałam, na co Madeline od razu się rozpromieniła oraz objęła mnie swoimi chudymi rączkami.
Kiedy wrócił Chris, podałam Marry resztę leku, namoczyłam kawałek szmatki w lodowatej wodzie i zaczęłam schładzać jej rozpalone czoło. Próbowałam odgadnąć, co jej dolegało. Może to jednak było zatrucie? A może silne przeziębienie?
– Ivon? – Z rozmyślenia wyrwał mnie głos brata.
– Tak?
– Kiedy będzie kolacja? – zapytał, nie patrząc na moją twarz, lekko zawstydzony swoją śmiałością.
– Już robię. – Podniosłam się. – Jeśli okład zrobi się ciepły, to namocz go w wodzie dopiero przyniesionej ze studni – poinstruowałam, po czym poszłam rozpalić w piecyku.
Na początku nie wiedziałam, co mogłabym przyrządzić z samej mąki, więc zdecydowałam się na dodanie odrobiny wody i zrobienie czegoś w rodzaju klusek. Dodatkowo w szafce znalazłam połówkę nadgnitego mango. Odkroiłam to, co było zepsute, a z reszty zrobiłam papkę, która miała stanowić dodatek do posiłku. Kiedy wszystko było gotowe, wręczyłam po miseczce każdemu z rodzeństwa, a następnie postanowiłam udać się do ciotki, aby poprosić ją o pomoc. Byłam pewna, że będzie wiedziała, co trzeba zrobić, aby Marry poczuła się lepiej i wyzdrowiała jak najszybciej. W końcu nieraz ratowała nam biednym skóry, gdy ktoś chorował.
– Chris! Opiekuj się siostrami. Idę do cioci Genowefy. Za chwilę wrócę – poinformowałam ich i natychmiast ruszyłam do jej domu.
Na zewnątrz zdążyło się już zrobić bardzo ciemno i zimno, ale nie stanowiło to żadnego problemu, ponieważ znałam drogę niemal na pamięć. Biegłam najszybciej jak potrafiłam, byle tylko znaleźć się u niej jak najprędzej. Nie chciałam zostawiać dzieci samych, zwłaszcza że w każdej chwili mógł wrócić Roy. Poza tym, pałętanie się o tak późnej porze po ulicy nie należało do najrozsądniejszych posunięć.
Z każdym oddechem chłodne powietrze wdzierało się do moich płuc, co sprawiało, że odnosiłam wrażenie, jakby miały zamarznąć, więc zasłoniłam usta swetrem, nie zwalniając tempa. Ignorowałam ból mięśni oraz kości towarzyszący każdemu krokowi, a także zmęczenie po całym dniu szukania śmieci. Mimo to musiałam się spieszyć, żeby zdążyć przed powrotem ojca.
– Dokąd tak pędzisz? – Usłyszałam nagle niski głos, na co nerwowo rozejrzałam się w poszukiwaniu mężczyzny, którego doskonale znałam.
– Do ciotki – powiedziałam oraz zatrzymałam wzrok na postaci Danny’ego.
Dostrzegałam jedynie zarys jego masywnej sylwetki, widocznej tylko dzięki blaskowi ognia z czyjegoś domu. Opierał się o niego ramieniem i uśmiechał szyderczo, mnąc coś w palcach.
– Spieszę się – oznajmiłam najspokojniej jak potrafiłam, choć na niewiele się to zdało. Danny doskonale wiedział, że się go bałam.
Po chwili odwróciłam się z powrotem w kierunku drogi, po czym stanowczo szłam przed siebie, aby tylko jak najszybciej się go pozbyć oraz nie kusić losu.
– Rozmawiałem ze sklepikarzem. – Ruszył za mną. – Ponoć znów ceny butelek zmalały. Nie mają w ogóle szacunku do was, biednych ludzi.
– Niestety. – Przyspieszyłam kroku.
– Po co ten pośpiech, Ivon? – Zaszedł mi drogę.
Cofnęłam się i zaczęłam panicznie rozglądać dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby udzielić mi pomocy, jednak ulice były kompletnie puste. Ciężko przełknęłam ślinę, czując jak serce podchodziło mi do gardła.
– Chcę tylko pogadać.
– Nie mam czasu – powiedziałam, a następnie spróbowałam go minąć, ale nie miał zamiaru pozwolić mi odejść.
– U mnie zawsze zarabiałabyś wystarczająco, aby wykarmić rodzinę. Naprawdę żyłoby ci się lepiej – stwierdził, przeczesując swoje blond włosy palcami, przez co zwichrzył grzywkę, która uporczywie wchodziła mu w oczy. Przełknęłam ciężko ślinę, po czym zaczęłam się zastanawiać, co odpowiedzieć, żeby go nie zdenerwować.
– Dziękuję panu, ale nie planuję zmiany zawodu – oznajmiłam cicho.
Chciałam znów odejść, ale ten po raz kolejny zastąpił mi drogę, chwytając mocno moje nadgarstki.
– Dlaczego od razu uciekasz? – Zaśmiał się, gdy panicznie próbowałam się wyrwać. – Nauczyłbym cię wszystkiego. Byłabyś wspaniałą ozdobą burdelu – powiedział z rozbawieniem spowodowanym moimi próbami uwolnienia się.
Starałam się go drapać, odpychać, ale to nie przynosiło żadnego skutku. Bicie serca przyspieszyło jeszcze bardziej, gdy każdy opór okazywał się daremny. Danny był dużo silniejszy i gotowy zrobić mi krzywdę.
– Pomocy! – zaczęłam krzyczeć w akcie desperacji, wierząc, że się wystraszy lub ktoś wyjdzie z domku i stanie w mojej obronie.
Na szczęście wołanie przyniosło natychmiastowy skutek, bo mężczyzna od razu rozluźnił uścisk, dzięki czemu zdołałam od niego odskoczyć. Pędem ruszyłam przed siebie w stronę domu ciotki.
– Jeszcze będziesz błagała o posadę! – zaczął się odgrażać, ale te słowa nie robiły już na mnie wrażenia, bo słyszałam je od niego nazbyt często.
Moje serce nadal biło jak oszalałe, a ręce drżały z nerwów. Powoli się uspokajałam, ale wciąż sprawdzałam, czy Danny jednak za mną nie szedł. Wyglądało na to, że na razie kryzys znów został zażegnany.
W końcu dotarłam do drzwi, więc energicznie zapukałam, przestępując z nogi na nogę.
– Co się stało? – zapytała przestraszona Genowefa.
Wyraźnie się mnie nie spodziewała. Już na pewno nie w takim stanie, bo nadal ledwie łapałam oddech. Zapewne wyglądałam na co najmniej wystraszoną.
– Danny – wyjaśniłam z trudem.
– Nie ma wstydu. – Pokręciła głową. – Wejdź. – Zeszła mi z drogi.
– Z Marry jest źle. Musisz mi pomóc. – Popatrzyłam na nią błagalnie.
– Już idę – oznajmiła, po czym szybko zarzuciła szal na plecy i natychmiast ruszyłyśmy w drogę.
***
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Genowefa nachyliła się nad posłaniem Marry i zaczęła ją oglądać. Dotknęła jej czoła, dotknęła brzuszka, ale wciąż nic nie mówiła.
Zaniepokojona Madeline chwyciła swoją lodowatą rączką moją dłoń. Zdjęłam sweter, owinęłam ją nim, po czym przytuliłam mocno do siebie. Pomimo tego, że była jeszcze mała, to zaczynała rozumieć niektóre rzeczy dziejące się w naszym życiu, więc kiedy atmosfera w domu stawała się ciężka, udzielała się także jej.
Dzieci potrzebowały dużo miłości. Zawsze starałam się im jej nie oszczędzać, choć to bywało trudne, gdy wracałam późno i kompletnie zmęczona. Bardzo chciałam, aby chociaż one niczym się nie martwiły.
Siostrzyczka wtuliła głowę w moje ramię, a wtedy zerknęłam na Chrisa, który stał na baczność, uważnie obserwując ciotkę. W końcu ja również zaczęłam spoglądać na minę kobiety i doszukiwałam się w niej wstępnej diagnozy. W pewnym momencie spostrzegłam u znachorki niepokojący wyraz, po którym załamała ręce.
– To woreczek żółciowy albo wyrostek! – oznajmiła ze łzami w oczach.
– Woreczek? Wyrostek? Jak jej pomóc? – zapytałam przejęta, uczepiając się jej ręki.
– Tylko operacja… Tylko operacja! – powtarzała z łkaniem. – Tylko operacja i to natychmiast! Ze trzydzieści tysięcy będzie, albo i więcej! – dodała, na co przysiadłam na taborecie, załamana.
Czułam, jakby moje serce pękło na pół. Początkowo to jakoś do mnie nie docierało. Przecież raptem wczoraj wszystko było w porządku. Jak to mogło stać się tak szybko? Trzydzieści… Może więcej? To przecież tak dużo pieniędzy! Te myśli kotłowały się w mojej głowie, przez co ignorowałam resztę jej słów.
– Czy ciocia jest pewna? – zapytałam z nadzieją. – Może to jakieś zatrucie?
– Widziałam takie objawy już kilka razy. – Potarła powieki. – Zawsze kończyło się tak samo… Po dziecku! – powiedziała, a następnie zaczęła wycierać oczy rogiem szala, przez co i mnie chciało się głośno płakać.
Rozpacz udzieliła się także reszcie dzieci, które zaczęły szlochać oraz tulić się do mnie. Odwzajemniłam ich uścisk, po czym spojrzałam znów na ciotkę z czerwonymi od łez oczami przepełnionymi żalem.
Nagle w pokoju obok rozległ się szmer. Rodzeństwo natychmiast uciekło, chowając się po kątach kuchni. Ja i ciotka zamarłyśmy przerażone. Obie skupiłyśmy wzrok na drzwiach od pokoju Roya. Po krótkiej chwili otworzyły się z impetem.
Ukazała się w nich masywna sylwetka pijanego ojca ubranego w przetarte jeansy oraz flanelową, dziurawą koszulę w czarno-czerwoną kratę. Potarł twarz dłonią, a następnie zatopił palce w przydługich czarnych włosach, jakby chciał się rozbudzić.
– Czemu się drzecie, baby!? – zawołał oburzony. – Zaraz was uspokoję! – Zaczął pospiesznie odpinać skórzany, popękany pasek u spodni.
– Nie masz wstydu! Zostaw dzieci! – odezwała się Genowefa, zdobywając się na trochę odwagi, ale gdy tylko raz się zamachnął i cudem uniknęła uderzenia, błyskawicznie uciekła z domu.
Wystraszona cofnęłam się pod ścianę. Starałam się głośno nie szlochać, bo to jedynie go prowokowało do ataku. W oczach błyszczały mu dziwna zajadłość oraz gniew, gdy się zbliżał. Po moich policzkach spływały łzy strachu oraz żalu, a w głowie powtarzałam ciche błagania, aby znów nie bił. Jednak już po pierwszym ciosie wiedziałam, że nie skończy, dopóki nie wyładuje złości. Skóra piekła z bólu w każdym miejscu, na które spadło uderzenie. Kuliłam się, próbując zasłonić twarz oraz brzuch, a także nie płakać głośno. Pasek świszczał raz za razem, przy czym Roy wyrzucał z siebie wulgaryzmy.
Nie wiedziałam, jak długo to wszystko trwało, ale w końcu usłyszałam kłapnięcie drzwi. Rozejrzałam się niepewnie i zorientowałam, że wrócił do siebie. Spojrzałam przeszklonymi oczami na ręce. Widniały na nich czerwone pręgi. Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie sprawić, by wrócił, po czym przysunęłam się do posłania Marry, przy którym stało wiadro z wodą. Zmieniłam jej okład, a potem wzięłam drugą szmatkę, zwilżając ją mocno. Zaczęłam wycierać krew z miejsc, gdzie stworzyły się rany.
***
Przez prawie całą noc schładzałam czoło dziewczynki, myśląc nad możliwymi wyjściami z tej sytuacji. Rozważałam nawet zgłoszenie się do Danny’ego, ale wiedziałam, że nawet jako prostytutka nie zdołałabym w tak krótkim czasie uzbierać całej kwoty.
Kiedy zaczęło świtać, przygotowałam śniadanie dla dzieci, nałożyłam sweter, aby ukryć ślady po pobiciu, i wyszłam z domu. Ta straszna diagnoza wciąż do mnie nie docierała. To niepojęte, jak szybko do tego doszło. Tak z dnia na dzień, kompletnie niespodziewanie. Chodziłam totalnie załamana. Czasami nawet zapominałam, że powinnam zbierać butelki. Jednak ból oraz zmęczenie wcale nie zachęcały do działania.
W pewnym momencie zrównała się ze mną Genowefa. Przez długi czas szłyśmy obok siebie, nie mówiąc nic. Nie miałam do niej żalu o to, że zostawiła mnie samą z Royem, bo nawet we dwie nic byśmy przeciwko niemu nie wskórały. Zdążyłam się przyzwyczaić do takich sytuacji, a nawet traktowałam je jako zasłużoną karę. W końcu jednak kobieta zebrała się na odwagę i odezwała się:
– Co zrobisz, Ivon?
– Nie wiem – wyszeptałam.
– Musisz zbierać na pogrzeb – stwierdziła i pokręciła głową z politowaniem.
– Nie pozwolę na to! Choćbym się miała sprzedać! – zawołałam tak głośno, że aż wszyscy spojrzeli w moim kierunku.
Zawstydzona opuściłam głowę oraz przyspieszyłam, aby schować się przed oczami ludzi, którzy usłyszeli moje słowa. Nie chciałam śmierci swojej siostry. Ten brak jakiejkolwiek nadziei mnie dobijał. Najgorsze jednak było to, że Marry jeszcze nie umarła, a mimo to już spisano ją na straty.
– Słyszałam kiedyś… – zaczęła jakaś kobieta – że Handerson uratował jakąś dziewczynę. Od tamtego czasu żyje sobie jak królowa. Biedę zapomniała… – Splunęła w kierunku rezydencji.
– To prawda? – zapytałam z nadzieją w oczach, podchodząc do szczupłej blondynki z cienkim kucykiem i siniakiem na policzku, ubranej w sukienkę z ogromną błotną plamą.
– Nawet jeśli… – wtrąciła się ostro ciotka oraz szarpnęła mną mocno, żeby odciągnąć od mówczyni – to tobie nie pomoże, bo zbankrutowałby, gdyby tak każdemu pomagał! Poza tym Oliver to gangster. Nieraz widziałam, jak ludzi jak psy zabijał! – dodała cicho, po czym wcisnęła mi w rękę jakąś fiolkę. – Weź. To pomoże. Trochę złagodzi – wyszeptała, a ja przytuliłam ją z całych sił, ledwie powstrzymując wzruszenie. – Leć do niej, dziecko. Podzielę się z tobą butelkami – oznajmiła, za co podziękowałam gorąco i ściskając fiolkę, pobiegłam do domu.
Wieczorem, gdy dzieci jadły, a ja okładałam czoło Marry, zjawiła się Genowefa. Widziałam po niej, że nadal czuła się bardzo nieswojo. Mówiła zdecydowanie ciszej niż zwykle oraz co kilka chwil nerwowo spoglądała na drzwi od pokoju ojca. Pomimo tego, że jeszcze go nie było.
– Boli – powiedziała cichutko moja siostra, na co znów pogłaskałam jej włoski i spojrzałam pytająco na ciotkę.
– Daj trochę leku. Już można – stwierdziła, więc natychmiast wyciągnęłam z szafki fiolkę, po czym podałam odrobinę siostrzyczce, muskając ją z troską po rumianym policzku.
– Już ostatnia chwila na operowanie. – Pokręciła głową ciotka. – Szkoda dziecka…
– Niech ciocia tak nie mówi! – oburzyłam się. – Coś wymyślę! – powiedziałam, ale sama w to nie wierzyłam.
Byłam bezradna… jak chyba nigdy dotąd.
– Ivon. – Stanęła przy mnie. – Nawet jeśli sprzedasz swoje ciało, będziesz nieszczęśliwa, a pieniędzy nie uzbierasz. Co zrobisz? – zapytała, wzruszając ramionami.
Z jednej strony miała rację i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Z drugiej jednak wiedziałam, że nigdy nie daruję sobie, jeśli okaże się, że coś mogłam zrobić, a nie podjęłam nawet próby.
– Pójdę prosić Olivera o pomoc! – ogłosiłam stanowczo, bo choć to było parszywe życie, nie mogłam jej pozwolić umrzeć.
Genowefa zaśmiała się głośno z wyraźną pogardą.
– Nawet cię nie wpuszczą, Ivon. Zresztą, może to i nawet lepiej. Zmarnuje się jak ty albo pójdzie do burdelu!
– Jak ciocia może?! – zawołałam jeszcze bardziej oburzona, niedowierzając w to, co powiedziała.
To był szczyt okrucieństwa z jej strony. W dodatku tak bezczelny, że aż krew zaczęła buzować w moich żyłach ze złości.
– No już… – Przytuliła mnie na siłę. – Oliver to potwór. Nie pomoże ci – oznajmiła z niezwykłym przekonaniem. – Pójdę już. Odpocznij, Ivon. Rano sprawdzę jej stan. – Westchnęła z rezygnacją, po czym na moment wlepiła wzrok w drzemiącą Marry.
Kiedy wyszła, usiadłam na podłodze, obejmując nogi rękami, i patrzyłam na dzieci, które z dezorientacją spoglądały w moim kierunku. Sięgnęłam po miskę, a następnie postanowiłam spróbować coś zjeść, ale kiedy tylko włożyłam mdły ryż do ust, od razu go odstawiłam z powrotem na miejsce. Nie mogłam nic przełknąć. Myślałam, że gorzej już nie będzie, ale jednak… Bardzo się myliłam.
***
Wyszłam z domu w środku nocy, kierując się w kierunku rezydencji Olivera. Pomimo ogromnego stresu, byłam bardzo zdeterminowana, aby spotkać się z nim oraz poprosić o pomoc. Dopiero, gdy stanęłam przed bramą, moja odwaga uleciała, i potrzebowałam kilku chwil, żeby zdecydować się na zagadanie do strażnika, który krążył przy ogrodzeniu. Towarzyszyło mi wiele uczuć, myśli, a także obaw. Bo… Niby dlaczego miałby mnie wysłuchać? Dlaczego miałby się przejąć losem jakiejś Marry z dzielnicy biedy? Mimo to musiałam spróbować, ponieważ nie chciałam sobie nigdy wypominać, że chociaż mogłam, to nie podjęłam nawet starań.
– Robię to dla Marry – powiedziałam cicho, aby dodać sobie otuchy.
Zacisnęłam pięści, odszukując w sobie odwagę oraz podeszłam bliżej wejścia.
– Przepraszam – szepnęłam do ochroniarza.
Mężczyzna obdarował mnie chłodnym, pogardliwym spojrzeniem oraz zlustrował wzrokiem, wypuszczając z płuc dym z papierosa. Miał na sobie coś w rodzaju czarnego munduru, który wyraźnie podkreślał jego muskulaturę. Jasne włosy błyszczały delikatnym złotem pod wpływem lamp, palących się dookoła rezydencji.
Przełknęłam z trudem ślinę oraz zaczęłam szarpać nerwowo skrawek swetra.
– Czego? – zapytał ostro, po czym zaciągnął się po raz ostatni.
Upuścił niedopałek, zgasił go butem, a następnie założył ręce w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Pogładziłam swoje włosy, poprawiłam brudną sukienkę, aby choć trochę ukryć stres i opanować drżenie rąk.
– Chcę się spotkać z Oliverem – powiedziałam najpewniej jak umiałam.
Mężczyzna momentalnie wybuchnął gardłowym, głośnym śmiechem, ale ku mojemu zdziwieniu, po chwili otworzył bramkę.
– Zaprowadzę panienkę – powiedział z obrzydliwym uśmiechem, wpuszczając mnie do środka.
Choć obawy nie odstąpiły na krok, to byłam z siebie bardzo dumna. Szłam za strażnikiem pewna, że prowadził nas wprost do właściciela posiadłości, gdy nagle zorientowałam się, że minęliśmy drzwi wejściowe, a mimo to on podążał dalej, na skąpany w ciemności tył rezydencji. Wtem obrócił się w moją stronę, przyszpilił do ściany, zasłaniając usta i jednocześnie usiłował wepchnąć mi rękę pod sukienkę.
– Dawno nie wkładałem w tak młodą – wymruczał.
Próbowałam się szarpać, krzyczeć… ale nic to nie dawało. Przerażona zaczęłam kopać na oślep, popychać go oraz wydawać z siebie najgłośniejsze dźwięki, na jakie było mnie stać, byleby tylko się uwolnić.
– Zamknij się!
Wierzch dłoni mężczyzny opadł na prawy policzek, powodując, że upadłam na ziemię. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, przez co potrzebowałam chwili na dojście do siebie. Szybko jednak oprzytomniałam, gdy strażnik znalazł się przy mnie i kontynuował.
– Przymknij się, bo oberwiesz mocniej! – zagroził, a ja, spanikowana, znów zaczęłam wierzgać.
Nagle ktoś odepchnął go stanowczo, po czym mocno uderzył w brzuch. Strażnik skulił się z bólu, uderzył plecami o ścianę murowanej rezydencji, a następnie z głośnym jękiem upadł na kolana.
– Kurwa! Ile razy mówiłem?! Jak zobaczę, że gwałcisz kogoś w ogródku, to cię zajebię! – wysyczał nowoprzybyły oraz kopnął go jeszcze raz.
Było ciemno, więc nie widziałam twarzy mojego wybawcy, ale ta wiedza nie była mi potrzebna, bo chciałam wykorzystać szansę na ucieczkę, zanim naprawdę stanie mi się krzywda.
Wtem ktoś mocno chwycił moją rękę, tym samym zatrzymując mnie gwałtownie przy sobie. Instynktownie od razu się szarpnęłam, jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia na napastniku. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ciało przeszedł dreszcz.
Jego tęczówki były chłodne niczym lód, a twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Włosy, ciemne jak noc, niemal zlewały się z kolorem nieba oraz delikatnie odbijały światło dochodzące z okna rezydencji.
– Pan Oliver – wyjąkałam niepewnie, cicho.
– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał niskim, groźnym głosem, gdy skrzyżował ręce na piersi.
Jego chłodne spojrzenie sprawiało, że nawet moje nogi drżały ze strachu, ledwie utrzymując ciało w pionie. W dodatku czułam się jak żebraczka przed królem, a serce nie przestawało mi łomotać.
– P-przyszłam do pana – powiedziałam nieśmiało.
Za wszelką cenę wbijałam wzrok w ziemię, ponieważ nie mogłam znieść jego spojrzenia.
– Do mnie? – zapytał zdziwiony i znów zmierzył mnie całą wzrokiem. – Po co? – warknął.
– Bo… bo… – zaczęłam się jąkać.
– Może wejdziemy do środka? Strasznie tu zimno – stwierdził, po czym wskazał dłonią wejście do budynku, zachęcając tym samym do podążenia w tamtą stronę.
Kiedy tylko przekroczyłam próg jego cudownej rezydencji, poczułam błogie ciepło. Hol był ogromny, pełen różnych ozdób i obrazów. Drewniane panele, piękne, białe firanki dodawały ciepła oraz przytulności miejscu. W każdym kącie paliło się światło, a z sufitu zwieszały się kryształowe żyrandole, które rzucały na ściany małe, odbite iskierki. Odruchowo zaczęłam międlić w dłoniach skrawek swetra, aby opanować nerwy.
– Tędy, proszę! – Wskazał drogę do, zapewne, swojego gabinetu.
Prowadziły do niego ogromne, ciemne, rzeźbione drzwi z litego drewna. W środku także nie brakowało przepychu. W centralnej części pokoju stało biurko, za nim znajdowało się duże, podwójne okno z bordowymi zasłonami. Przy ścianach stały meble, a na półkach znajdowało się pełno książek w takich samych czarno-czerwonych oprawach ze złotymi napisami. Z sufitu zwieszał się gustowny, kryształowy żyrandol z żarówkami przypominającymi świeczki. Jednak moją uwagę najbardziej przykuwało puste miejsce po jakimś obrazie.
Stanęłam na środku pomieszczenia, rozglądając się dookoła, a w tym czasie mężczyzna zajął miejsce w skórzanym fotelu.
– O co chodzi? – zapytał z wyraźną niechęcią, jakby nie chciał tu być.
Bacznie mnie obserwował, gdy ja nie miałam absolutnie pojęcia, gdzie podziać wzrok z zakłopotania, stresu oraz strachu. W końcu znano go z szemranych interesów i krążyło o nim wiele złych opowieści. Nie wiedziałam też do końca, czego się mogłam po nim spodziewać.
W oczekiwaniu na odpowiedź, brunet postawił na stole szklankę, a następnie nalał do niej czegoś z misternie wykonanej karafki. Przyłożył naczynie do ust, upił trochę, po czym spojrzał na mnie pytająco, gdy moje milczenie znacznie się przedłużało.
– Chcę pana prosić o pożyczkę – wykrztusiłam z siebie wreszcie najpewniej jak potrafiłam.
Mężczyzna zachłysnął się trunkiem. Otarł usta dłonią, zaczynając się śmiać.
– To żart? – zapytał wyraźnie rozbawiony. – To na pewno żart – stwierdził.
– Nie – powiedziałam niepewnie. – Moja ośmioletnia siostra Marry jest poważnie chora. Potrzebuje natychmiast operacji… na którą mnie nie stać – wyjaśniłam, po czym opuściłam wzrok. – Ale oddam wszystko co do grosza – dopowiedziałam, aby dodać sobie wiarygodności i bardziej go przekonać.
– Panno…? – Spojrzał na mnie pytająco.
– Ivon – wyszeptałam cichutko.
– Ivon. Skoro nie zarobisz na tę operację sama, to tym bardziej nie będziesz miała mi z czego oddać. Może trzeba się pogodzić z tym, że kostucha zapukała do drzwi – powiedział chłodno, obojętnie, wręcz z lekceważeniem.
Te słowa bardzo zabolały, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.
– Jest mała. Całe życie przed nią – powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
Nie zamierzałam się poddać.
– No właśnie. Jakie życie? Skoro nie stać cię na operację, to znaczy, że są przed nią dwie ścieżki życia – oznajmił, unosząc odpowiednią ilość palców. – Zbieranie śmieci albo burdel. Co to za życie? – Wyprostował się, a ja znów opuściłam wzrok.
– Wszyscy mi mówili, że pan mi nie pomoże – przerwałam na moment, aby opanować emocje – dla pana ludzkie życie nic nie znaczy – dokończyłam ze złością, ale i też żalem, ponieważ naiwnie wierzyłam, że jednak będzie inaczej.
Mężczyzna zaśmiał się, a ja odwróciłam się z zamiarem wyjścia.
– Kto powiedział, że nie pomogę? – Podniósł się.
Przystanęłam, czując znów promyczek nadziei. Spojrzałam w stronę Olivera, a ten poprawił kołnierzyk białej koszuli oraz zaczął obchodzić mnie dookoła. Jego czujne spojrzenie dokładnie skanowało każdy centymetr mojego ciała. Wywoływał u mnie niemałe zakłopotanie oraz rumieńce na policzkach.
– Ile potrzebujesz? – zapytał cicho.
– Około trzydziestu tysięcy – powiedziałam niepewnie z obawy, że nie zgodzi się na tak ogromną pożyczkę.
Brunet parsknął śmiechem, kręcąc głową. Nie wiedziałam tylko czy dlatego, że kwota była tak duża, czy tak mała.
– Okej. Zapłacę za całą operację – oznajmił, po czym uśmiechnął się przebiegle. – Pomówmy o tym, jak mi to wynagrodzisz.
– Mogę…
– Jesteś dziewicą, Ivon? – zapytał, nim zdążyłam się odezwać.
Wstrząsnął mną dreszcz, bo poczułam się jak towar na licytacji. Nie spodziewałam się takiego pytania, ale domyślałam się, do czego zmierzał. Przytaknęłam zawstydzona i opuściłam głowę.
– Nie chcę w taki sposób dostać pieniędzy – ledwie wybąkałam.
– Jak inaczej mnie spłacisz? To kawał porządnej gotówki. Zbierając butelki, nie oddasz mi tego do końca życia – powiedział ostro.
Zdawałam sobie z tego sprawę i naprawdę chciałam mu jakoś zrekompensować pożyczkę, ale… nie w taki sposób.
– Chcesz ratunku dla Marry? – zapytał chłodno, a jego ciężkie kroki rozchodziły się po pomieszczeniu z lekkim echem.
Zagrał na moich emocjach… w dodatku bardzo skutecznie. Wiedział, że byłam zdesperowana oraz naprawdę potrzebowałam tych pieniędzy.
– Nie może to być cokolwiek innego? – spytałam nieśmiało, na co brunet pokręcił głową.
– Decyduj się, Ivon – warknął groźnie. – Nie mam tyle czasu.
– Zatem zgoda – wymamrotałam, ignorując wszystkie swoje odczucia oraz emocje.
– Przyjdź jutro wieczorem… – Odwrócił się z uśmiechem tryumfatora.
– Zostało mało czasu! Proszę – powiedziałam błagalnie, choć to po części była wymówka.
Zdawałam sobie sprawę, że jutro nie miałabym odwagi, aby to zrobić. Kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej.
– No to chodź. – Machnął na mnie, więc posłusznie ruszyłam za nim.
Przez długi czas szliśmy jakimiś korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do ogromnej, gustownej sypialni. Łóżko zajmowało prawie całą przestrzeń pokoju. Dominowała czerwień oraz czerń, z którymi idealnie komponowały się ciemne, drewniane meble. Brunet otworzył drzwi do łazienki, po czym powiedział:
– Umyj się dokładnie. Możesz korzystać ze wszystkiego, co tam znajdziesz. Od mydła po inne pachnidła. Masz czasu, ile chcesz. Popłacz, pogódź się z tym, co ma się stać i zadzwoń, gdy skończysz. – Wskazał telefon stojący na komodzie. – Wciskasz ten przycisk. Zjawię się w ciągu kilku minut – poinstruował, a następnie jak gdyby nigdy nic, wyszedł.
Weszłam do wnętrza łazienki, niespokojnie rozglądając się dookoła. Podłoga była wyłożona szarymi kafelkami. Na ścianach tymczasem dominowały białe oraz czarne, których ilość przeważała nad jasnymi, przez co pomieszczenie wydawało się dość mroczne. Po prawej stronie w rogu stał prysznic, a obok wanna w kształcie ogromnej, podłużnej misy. Po lewej znajdowało się kilka szafeczek i dwie, kwadratowe umywalki przed sporym lustrem. Na przeciwległej ścianie była jeszcze toaleta.
Zamknęłam drzwi, po czym objęłam się, aby dodać sobie otuchy. Choć przez moment nie chciałam myśleć o tym, dlaczego tu byłam… a raczej po co. W końcu zebrałam się w sobie, podeszłam do mebli, żeby poszukać wszystkiego, co wydawało mi się potrzebne do mycia.
Mozolnie zaczęłam zdejmować kolejne elementy garderoby, patrząc z przerażeniem na drżące dłonie. W moich oczach mimowolnie zaczynały kręcić się łzy.
Nie mogłam uwierzyć, że zażądał czegoś takiego. Tym bardziej nie potrafiłam pogodzić się ze swoją decyzją, bo niejednokrotnie obiecywałam nie sprzedawać swojego ciała z żadnego powodu w chwili kryzysu. Zawsze chciałam zachować czystość dla tego jedynego, którego miałam nadzieję w przyszłości spotkać… ale właśnie łamałam swoje przyrzeczenia i rujnowałam nadzieję.
Weszłam pod prysznic od razu, odkręcając kurek. Sprawdziłam temperaturę, a gdy ta była odpowiednia, zabrałam się do mycia. Woda w kilka chwil zmieniła kolor na brązowy, na co zrobiło mi się potwornie wstyd. Nie dziwiłam się zatem, że Oliver kazał mi się najpierw umyć. Pozwalałam, aby ciepła ciecz oblewała moje zziębnięte ciało oraz mieszała się z gorzkimi łzami. Bałam się jak chyba nigdy dotąd. Sama myśl o tym, do czego miało dojść sprawiała, że miałam ochotę uciec z tej rezydencji. Jednak musiałam wziąć się w garść. W końcu robiłam to dla Marry! Ta myśl miała sprawić, żebym poczuła się lepiej… ale niestety wcale tak nie było.
Kiedy wyszłam spod prysznica, zatrzymałam się, widząc swoje odbicie w lustrze. Dotychczas nie miałam okazji zobaczyć siebie w całej okazałości, więc z zaciekawieniem patrzyłam na każdy element swojej wychudzonej sylwetki. Na suchą, szarą skórę, zmęczoną twarz, cienkie włosy, a przede wszystkim siniaki i czerwone pręgi. Z łatwością można było policzyć wszystkie moje kości.
Odwróciłam szybko wzrok od swojego wizerunku, aby nie pogarszać samopoczucia, po czym zaczęłam szukać reszty potrzebnych rzeczy.
Kiedy skończyłam, złożyłam swoje ubrania w kostkę, owinęłam się ręcznikiem oraz wyszłam z łazienki. Na łóżku czekała na mnie seksowna koronkowa bielizna wraz z białą, zwiewną, krótką sukienką. Ubrałam się natychmiast i zgodnie z rozkazem nacisnęłam przycisk na telefonie.
Usiadłam na skraju materaca, wygładzając miękki, prześwitujący materiał na udach, aby znów się uspokoić. Nie było to takie łatwe, gdy wiedziałam, co za moment miało się stać.
Po pewnym czasie do pokoju wszedł Oliver. Moje serce zabiło szybciej, ponieważ to przybliżało nas do tego wydarzenia. Wyraźnie zdziwił się na widok odmienionej mnie. Rozumiałam to. Sama się nie poznałam, kiedy przeglądałam się w lustrze. Moje włosy wyglądały na gęstsze, skóra stała się miększa oraz bardziej biała, a przede wszystkim nie miałam na sobie starych, brudnych ubrań.
Do środka wszedł jeszcze jakiś muskularny młodzieniec, którego dojrzałam dopiero po chwili. Zawstydzona opuściłam głowę, bo przeczuwałam, że wiedział, po co byłam w sypialni właściciela rezydencji. Jednak on postawił jedynie tacę na komodzie, a później od razu wyszedł.
– Wiedziałem, że będzie pasować. – Uśmiechnął się szeroko Oliver. – Kazałem przynieść ci trochę jedzenia. Z pewnością jesteś głodna – stwierdził, po czym podał mi wszystko, co przyniósł jego pracownik.
– To dla mnie? – zapytałam z niedowierzaniem, gdy usiadł na krześle niedaleko.
– A dla kogo? Dla mnie? – spytał oschle.
Wlepiłam wzrok w rogaliki francuskie, konfiturę pomarańczową oraz parujące kakao, które roznosiło cudowną woń po całym pokoju.
– A pan nie jest głodny?
– Jedz, Iv. Chyba zależało ci na czasie – mruknął ze zniecierpliwieniem, więc bez chwili zastanowienia zabrałam się do jedzenia.
Wszystko było takie pyszne, że pomimo stresu nie potrafiłam ani trochę pohamować swojego apetytu. Początkowo starałam się ukrywać to, jak bardzo wygłodniała byłam, ale szybko o tym zapomniałam, a talerz natychmiastowo zrobił się pusty.
Oliver patrzył na to wszystko z tajemniczym, złowieszczym uśmiechem, wspierając głowę na ręce, którą opierał o kolano. Czułam się niezwykle nieswojo przez jego chmurne spojrzenie i za wszelką cenę starałam się unikać z nim kontaktu wzrokowego.
– Dziękuję – powiedziałam, gdy skończyłam, po czym odstawiłam tacę na szafkę.
Mężczyzna podniósł się, więc również wstałam, ponieważ kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować
Uśmiechnął się szeroko, a następnie podszedł tak blisko, że aż czułam od niego zapach alkoholu oraz mięty z limonką, jakby sam dopiero wyszedł spod prysznica. Dłonie Olivera spoczęły na moich ramionach, na co się wzdrygnęłam. Długie palce zaczęły rysować ścieżki na moich odsłoniętych przez sukienkę ramionach. Cała się spięłam, próbując wyrzucić z głowy myśli o tym, do czego to wszystko zmierzało, ponieważ odbierały całą subtelność tej delikatnej pieszczoty.
– Spokojnie, Iv – wyszeptał miękko.
Podniósł rękę do mojego policzka, dotknął go delikatnie, po czym przejechał kciukiem po dolnej wardze i uporczywie na nią patrzył.
– Wiedz, że w każdej chwili możesz zrezygnować – poinformował.
Wiedziałam o tym, ale ja naprawdę potrzebowałam tych pieniędzy. Samo wyobrażenie martwej Marry budziło w mojej piersi niewysłowiony szloch. Nie potrafiłabym sobie wybaczyć tego, że nawet nie spróbowałam jej uratować.
Nagle mężczyzna przysunął się jeszcze bliżej, zaczynając całować zachłannie moją szyję oraz podciągać sukienkę, na co narosła we mnie panika.
– Proszę pana? – Zatrzymałam go i odepchnęłam od siebie z trudem.
– Co? – warknął ostro, wyraźnie zdenerwowany przerwaniem.
– To… będzie mój pierwszy raz – wymamrotałam nieśmiało, a następnie opuściłam głowę, bo nie miałam odwagi na niego patrzeć. – Boję się, że będzie bardzo bolało. Mógłby pan… postarać się być delikatnym? – wybąkałam cichutko.
Oliver zaśmiał się drwiąco. Dla niego to z pewnością nie pierwszy ani dziesiąty raz. Zależało mu jedynie na zaspokojeniu swojej żądzy.
– Połóż się, Iv – powiedział i popchnął mnie lekko w stronę łóżka.
Moje plecy zetknęły się z miękką, pachnącą pościelą. Znów starałam się uspokoić, ponieważ kolejne przerwanie mogłoby zakończyć się utratą szansy. Nie spuszczałam wzroku z mężczyzny, czując jak moje serce biło coraz szybciej, gdy powoli rozpinał koszulę. W końcu odrzucił ją gdzieś na bok, a ja miałam okazję zobaczyć jego umięśniony tors oraz tatuaż w kształcie róży wiatrów. Usiadł na krawędzi łóżka, po czym delikatnie zaczął podciągać moją sukienkę. Próbowałam się nie ruszać, aby mu nie przeszkadzać, a także niepotrzebnie go nie denerwować. Choć to było niemal niemożliwe przy emocjach, które odczuwałam. Mieszanka strachu, obaw oraz determinacji powodowały przyspieszony oddech, drżenie ciała oraz łomotanie serca. Zacisnęłam powieki w momencie, gdy sukienka przechodziła przez głowę i nie otworzyłam ich nawet na moment, gdy wylądowała gdzieś w kącie pokoju.
Robię to dla Marry, robię to dla Marry, robię to dla Marry… – powtarzałam to w głowie jak mantrę, byle tylko nie spanikować. Jednak, gdy poczułam ciepło mężczyzny, jego oddech na skórze, wyciągnęłam ręce przed siebie, żeby trzymać go na dystans.
– Spokojnie, Iv – mruknął miękko, chwytając moje nadgarstki. Nachylił się i czule zaczął całować mnie po policzku. – Wszystko będę robił powolutku… – mówił, gdy delikatnie muskał ustami skórę na brodzie, szyi oraz dekolcie. – Z delikatnością… – szeptał, a dopiero po chwili zorientowałam się, że miałam wolne ręce, ponieważ Oliver zabrał się za rozpinanie spodni. Zadrżałam, kiedy tylko usłyszałam brzęk klamry.
Wciągnęłam głośno powietrze, po czym zacisnęłam dłonie na kołdrze. Starałam się skupić na pieszczotach, jakimi darzył moje ciało, ale w ogóle nie potrafiłam wyzbyć się myśli, że po prostu się sprzedałam. Mieliśmy to zrobić bez uczuć, za pieniądze. Przez to każda, nawet z pozoru przyjemna chwila traciła swoją wartość.
Nagle mężczyzna przerwał, oparł się nade mną na rękach i wlepił wzrok w moje oczy.
– To są ostatnie momenty, kiedy możesz jeszcze zrezygnować – poinformował, dając mi chwilę na reakcję.
Choć cały umysł krzyczał, abym natychmiast go odtrąciła… jedynie przełknęłam ciężko ślinę oraz znów zacisnęłam dłonie w pięści. Tu nie chodziło o pieniądze na jakąś tam zachciankę. Tu chodziło o życie Marry, a ja obiecywałam za wszelką cenę chronić dzieci.
– Okej – mruknął, po czym wrócił do całowania.
Błądził dłońmi po moim ciele i specjalnie zahaczał co jakiś czas o koronkowy materiał. W końcu, gdy ten zaczął zsuwać się za bardzo, wystraszona mimowolnie chwyciłam jego nadgarstki. Momentalnie spojrzała na mnie para chłodnych, niebieskich oczu, więc natychmiast je puściłam.
– Przepraszam – szepnęłam cichutko, bo wiedziałam, że go tym zdenerwowałam.
Już chyba wolałabym, żeby po prostu to zrobił, niż bawił się w udawanie czułego. W taki sposób jedynie przedłużał to cierpienie. Czekanie było najgorsze. Serce zaczynało łomotać mi tak szybko, iż miałam wrażenie, jakby chciało się wyrwać z piersi. Pożerał mnie strach, a z każdą chwilą było tylko gorzej.
Mężczyzna znów delikatnie muskał ustami mój obojczyk, kierując się wzdłuż szyi do ust. Skupiłam się na tym, co robił, do tego stopnia, że nawet nie zorientowałam się, gdy rozpiął mój stanik. Dopiero kiedy chciał go zdjąć, natychmiast otrzeźwiałam. Zapiszczałam cicho, a następnie spróbowałam jak najszybciej się zasłonić, byleby tylko nic nie zdążył zobaczyć.
– Ivon! – warknął, uniemożliwiając mi poruszanie rękami.
Po ciepłych policzkach spłynęły łzy. Tymczasem w piersiach obudził się szloch. Brunet westchnął i pokręcił głową.
– Jeśli mam przestać, powiedz to! A jeśli się na wszystko zgadzasz, to mi nie przeszkadzaj, bo za moment stracę cierpliwość – zagroził.
Wyraźnie się wściekł. Przez moment nawet bałam się, że zrezygnuje z układu. Przytaknęłam, aby dać mu znać, że zrozumiałam.
Westchnął głęboko i bez ceremoniału zdjął mi stanik do końca. Zacisnęłam mocno powieki, dochodząc do wniosku, iż w taki sposób zniosę to najlepiej, a co najważniejsze nie wybuchnę płaczem. Poczułam jego dotyk, na co cała zesztywniałam, czując, jak moje ciało drżało. Choć bardzo się starał, abym się rozluźniła, nic nie mogło sprawić, by to było dla mnie przyjemną chwilą.
Nie w taki sposób wyobrażałam sobie pierwszy raz. To miało się odbyć z tym jedynym, po ślubie świadczącym o naszej wzajemnej, bezgranicznej miłości. Nie z przymusu, nie z obowiązku, nie po kilku minutach znajomości…
Kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że mężczyzna właśnie zdjął swoją bieliznę oraz planował zabrać się za moją. Z powrotem zacisnęłam powieki, przygotowując się na najgorsze. W momencie, gdy rozchylił moje nogi i się przybliżył, niemal straciłam przytomność z tych nerwów. Ciężko łapałam powietrze, aż w końcu Oliver się odezwał:
– To ostatni moment. Zaraz zacznę. Policzę w głowie do pięciu i stanie się – mruknął zmysłowo.
Zagryzłam zęby na te słowa, przy czym mocno zacisnęłam palce na czarnej kołdrze. Oliver postanowił informować mnie o mijających sekundach delikatnymi pocałunkami na szyi.
Jeden… pierwszy całus. Dwa… drugi całus. Trzy… trzeci… Cztery… czwarty… Pięć… piąty…
Moje ciało przeszył ból oraz dziwne, nieprzyjemne uczucie. Spod powiek uwolniły się łzy, które natychmiast scałował, dając mi chwilę na oswojenie się z nową sytuacją, po czym jego biodra zaczęły się lekko, powoli kołysać w przód i w tył.
Błagałam, aby ten koszmar skończył się jak najszybciej, żeby Oliver przestał i zostawił mnie w spokoju. Jednak to wciąż trwało, a z każdą sekundą było tylko gorzej. Czułam przyspieszony oddech Olivera na szyi, słyszałam pomruki zadowolenia oraz nadal czułam drobne pocałunki. Zaczynałam żałować, że się zgodziłam, wstydzić się z powodu tej okropnej chwili oraz nienawidzić go.
W końcu nastał upragniony koniec. Brunet opadł na poduszkę obok, dysząc ciężko. Skuliłam się z bólu, na co on zaśmiał się pod nosem.
– Już po wszystkim, Iv. – Przejechał dłonią po moich plecach, po czym przysunął się i pocałował mnie w kark.
Spięłam się cała pod wpływem tego dotyku. Próbowałam zapanować nad sobą, ale wciąż to wszystko przeżywałam. To, co się przed chwilą stało, wryło się w moją pamięć na tyle mocno, że nie mogłam przekierować swoich myśli na nic innego.
– Zarobiłaś na operację Marry – dodał, a następnie pogłaskał mnie po włosach.
Myślał zapewne, że po tych słowach poczuję się lepiej. Ale wcale tak nie było… Czułam się jak prostytutka. Nie miałam ochoty na niego patrzeć, słuchać jego głosu ani tym bardziej zostać przy nim choćby jeszcze na chwilę.
Podniosłam się i pospiesznie zaczęłam naciągać na siebie starą sukienkę. Kompletnie zignorowałam ból, jaki towarzyszył każdemu ruchowi.
– Co się stało, Iv? – zapytał zdezorientowany Oliver, unosząc się na łokciach prawie do siadu. – Połóż się. Odpocznij chwilę. Jutro zajmiemy się operacją dla Marry – dodał, ale nic to nie dało, bo byłam jak w transie, a moim celem stało się szybkie wyjście z tej koszmarnej rezydencji. Zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażałam, gdy tu przychodziłam.
Kiedy mężczyzna zorientował się, że go nie słuchałam, podniósł się również i zaczął pospiesznie nakładać ubranie.
– Ivon! Czekaj! – zawołał, po czym ruszył za mną.
Instynktownie trafiłam do drzwi, a następnie pospiesznie wyszłam, aby tylko Oliver nie zdążył mnie zatrzymać, bo chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
Specjalnie wróciłam bocznymi uliczkami, aby ukryć się przed światem. Czułam ogromny wstyd z powodu tego, co zrobiłam. Jakbym wciąż była naga i brudna. Nie chciałam, by ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Kiedy tylko trafiłam do mojej chałupki, skuliłam się w kącie, próbując wyprzeć wszystkie wspomnienia dotyczące wydarzeń z dzisiejszej nocy.
Kiedy się obudziłam, ktoś nade mną kucał i delikatnie gładził mój policzek. Wzdrygnęłam się na widok Olivera i odsunęłam się jak najdalej. Zdołałam usnąć tylko dzięki wmawianiu sobie, że to był sen. Ale nie… To stało się naprawdę.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho, z troską wymalowaną na twarzy.
To, co wydarzyło się kilka godzin temu, momentalnie wróciło. Zaczęłam drżeć oraz oddychać ciężko, a moje oczy szkliły się od łez.
– Spokojnie, Ivon. – Wyciągnął w moim kierunku rękę.
Zacisnęłam powieki, po czym odsunęłam się jeszcze dalej. Mężczyzna, wystraszony, cofnął dłoń i zrobił dwa kroki w tył.
– Nie powinnaś była uciec po wszystkim. Mogłaś spokojnie zostać, aby nieco dojść do siebie.
Wypowiadał te słowa… cynicznie, jakby moje uczucia w ogóle nie miały znaczenia lub nie rozumiał, co przeżyłam tej nocy… że godzina u niego w rezydencji nic by nie zmieniła.
– Gdzie Marry? – zapytał nagle.
Wskazałam posłanie siostry, zastanawiając się, jak tu trafił. Podszedł do siostry, a następnie ostrożnie podniósł jej bezwładne, rozpalone ciało z podłogi.
– Chodź. – Machnął na mnie, na co natychmiast ruszyłam za nim przed dom, gdzie stał jego czarny samochód.
Położył Marry z tyłu i otworzył mi drzwi od strony pasażera, przy kierowcy. Wsiadłam niepewnie i mimowolnie skrzywiłam się z bólu. Po chwili w środku znalazł się także on.
– Udawałem, że tego nie widzę… – Chrząknął, a ja patrzyłam półprzytomnie przed siebie, bawiąc się nitką, która wystawała z rękawa swetra. – Kto cię tak mocno pobił? – zapytał po chwili ciszy.
Kiedy tylko usłyszałam to pytanie, spięłam się, po czym przełknęłam z trudem ślinę. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Nie miałam ochoty z nim w ogóle o niczym rozmawiać, ani tym bardziej go widzieć i z nim przebywać. Nie potrzebowałam jego litości czy udawanego współczucia.
– Iv… Odpowiedz. – Zabrzmiał groźnie, przez co po plecach przeszły mi ciarki.
– Nie chcę o tym mówić – szepnęłam.
Wierzyłam, że to wystarczy, aby dał mi wreszcie spokój. Oliver zacisnął pięści na kierownicy, a następnie głośno westchnął.
– Ivon. Nie rozpowiadaj wszystkim o tym, że Marry żyje dzięki moim pieniądzom.
– A ty nie mów, jak je zdobyłam – odpowiedziałam.
Jego prośba wydała mi się dość dziwna, ponieważ przyjechał pod mój dom samochodem, co na pewno zwróciło uwagę okolicznych mieszkańców.
– Dobrze – zgodził się.
Po kilku sekundach ciszy odpalił silnik i ruszył w kierunku szpitala.
Cała droga minęła nam w milczeniu, a kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu, wysiadłam pierwsza, nie chcąc już dłużej przebywać w pobliżu Olivera. To, że się zjawił i zabrał Marry, było miłe z jego strony. Jednak… Nadal czułam się skrzywdzona, a przebywanie przy nim pobudzało złe wspomnienia.
Weszłam do izby przyjęć, nie czekając na mężczyznę. Od razu podeszłam do okienka, za którym siedziała wyraźnie znudzona blondynka w zielonym kitlu.
– Potrzebuję pomocy – powiedziałam, dysząc lekko ze zmęczenia wywołanego pośpiechem.
– Każdy potrzebuje – burknęła.
Nawet na moment na mnie nie spojrzała, bo była zajęta czytaniem jakiejś książki.
– Dziecko umiera. Potrzebna pilna operacja – wymamrotałam załamana jej ignorancją. Znów czułam się jak ktoś gorszy tylko dlatego, że mieszkałam w dzielnicy biedy.
– Proszę wypełnić formularz, opis zagrożenia, podać dokumenty dziecka, zaświadczenie lekarza rodzinnego oraz skierowanie od specjalisty – zażądała, a wtedy jak na zawołanie do okienka zbliżył się Oliver.
– Janet! – zagrzmiał, na co dziewczyna podskoczyła ze strachu i stanęła natychmiast na baczność oraz wygładziła ubranie dłońmi.
– Tak, panie Handerson? – Uśmiechnęła się, mrugając kokieteryjnie rzęsami.
– Czy to konieczne? Jeszcze moment i nie będzie kogo ratować – powiedział wyraźnie zirytowany, a ja popatrzyłam na niego z podziwem.
Nie dało się ukryć, że miał ogromne wpływy. Bez niego, nawet może z pieniędzmi, nic bym nie wskórała.
– Już dzwonię po lekarza – oznajmiła, po czym natychmiast sięgnęła po telefon.
Przez długi czas nie mogła go przekonać do zjawienia się na izbie przyjęć – do momentu, aż wypowiedziała imię Olivera. Dzięki temu doktor znalazł się na miejscu w przeciągu kilku minut. Był mężczyzną po pięćdziesiątce, niemal kompletnie siwym i chudym. Jedna z kieszeni w białym kitlu odznaczała się bardziej niż inne. Kryła się w niej wypchana koperta.
– To zaszło już za daleko… – Pokręcił głową, gdy zaczął oglądać Marry.
– Nic nie da się zrobić? – zapytałam ze łzami w oczach.
– Operacja daje… – Zamyślił się. – Czterdzieści procent szans – oznajmił, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
– To bierz się do roboty. Ma mieć najlepsze warunki! – powiedział ostro Oliver.
– Oczywiście. – Ukłonił się z szerokim uśmiechem lekarz, po czym zabrał moją siostrę do jakiejś sali.
Usiadłam na ławce w poczekalni i złapałam się za głowę. Czterdzieści procent szans to strasznie mało, ale mimo to byłam dobrej myśli, bo przecież skoro zaszłyśmy tak daleko… Dlaczego teraz coś miałoby się nie udać?
Oliver niepewnie przysiadł obok, sprawdzając, czy mi to nie przeszkadzało, jednak teraz za bardzo przejęłam się stanem Marry, aby zwrócić na niego uwagę.
– Powinnaś coś zjeść – szepnął, przysuwając się.
Jednak, gdy tylko zaczęło dzielić nas zaledwie kilka centymetrów, wspomnienia wróciły z prędkością światła.
– Muszę zrobić śniadanie dzieciom. – Wymyśliłam pierwszą lepszą wymówkę, żeby tylko przestać go widzieć.
Podniosłam się, Oliver zrobił to samo. Złapał moją rękę i przyciągnął mnie do siebie stanowczo.
– Proszę, puść – szepnęłam błagalnie ze łzami w oczach.
Jego dotyk wręcz palił. Przez to rosła nienawiść do tego ciała, które sprzedałam wbrew własnym obietnicom. Czułam się brudna… Ogarniał mnie potworny wstyd. Pomimo tego, że w sypialni byliśmy tylko my, miałam wrażenie, jakby wiedział o tym cały świat.
– Iv. Skarbie… – szeptał łagodnie. Taki ton kompletnie do niego nie pasował. – Weź głęboki wdech.
Odgarnął kosmyk włosów, muskając przy tym palcem mój policzek. Wzdrygnęłam się, za wszelką cenę próbowałam nie wpaść w panikę, co nie było łatwe, gdy mój „oprawca” był obok, tak bardzo blisko.
– Wyślę do nich kogoś. Wiem, że chcesz być przy Marry. Może pójdziemy coś zjeść? – zaproponował.
Pokręciłam głową i patrzyłam na niego przeszklonymi oczami w nadziei, że wreszcie rozluźni uścisk na nadgarstku.
– Mam nie opłacić operacji? – zapytał spokojnie, na co znów energicznie zaprzeczyłam. – Tak myślałem, więc słuchaj się grzecznie – powiedział, po czym zaczął prowadzić nas do stołówki.
Już po chwili siedzieliśmy przy stole nad gorącym posiłkiem. Oliver patrzył na mnie z politowaniem, a ja starałam się panować nad strachem, przez który całe moje ciało drżało. Zamknęłam oczy, żeby nie wypuścić spod powiek ani jednej łzy. Niestety bezskutecznie. To wszystko było takie trudne oraz bolesne. Poczułam, że brunet położył swoją dłoń na mojej, więc natychmiast zabrałam własną, żeby otrzeć policzek. Oliver opuścił wzrok na swój talerz, po czym powiedział z wymuszonym spokojem:
– Jedz. Nie możesz umrzeć z głodu.
Niepewnie sięgnęłam po łyżkę, a następnie powoli zaczęłam jeść zupę. Kubki smakowe po raz kolejny doznawały niemałego szoku, czując coś zupełnie nowego niż mdły ryż. Wtedy Oliver sięgnął po coś do kieszeni marynarki i położył przede mną małe zawiniątko. Rozpakowałam je ze zdezorientowaniem, po czym spojrzałam pytająco na Olivera. Miałam przed sobą dwie białe tabletki.
– Jedna na ból, druga… – Zamilkł na moment. – Żeby nie było dziecka – powiedział niechętnie.
Zapanowała niezręczna cisza, po której spod mojej powieki uwolniła się kolejna łza.