Uleczone serce - Kelly Hunter - ebook

Uleczone serce ebook

Kelly Hunter

4,0
10,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książę Vallentine jako młody chłopak zakochał się w Hiszpance Angelique Cordovie, która w pałacowych stajniach opiekowała się końmi ze swej słynnej hodowli. Gdy ich romans wyszedł na jaw, ojciec Vallentine’a zmusił ją do wyjazdu i zabronił dalszych kontaktów z jego synem, dla którego nie była odpowiednia partią. Po dziesięciu latach dawni kochankowie spotykają się ponownie. Choć Vallentine przez ten czas wiele przeszedł, jego miłość do Angelique nie minęła. Chciałby znowu z nią być, lecz Angelique ma żal, że przed laty nie stanął w jej obronie, gdy została publicznie znieważona. Będzie ją musiał przekonać, że tym razem może mu zaufać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 148

Oceny
4,0 (7 ocen)
3
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kelly Hunter

Uleczone serce

Tłumaczenie: Zbigniew Mach

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: Pregnant in the King’s Palace

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2021 by Kelly Hunter

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-8417-2

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

PROLOG

– Wiesz, że nikogo nie nabierzesz…

Vallentine, książę Thallasii, miał osiemnaście lat. Był następcą tronu wiekowego królestwa i odpowiadał tylko przed nielicznymi. Jego ojciec rządził twardą ręką i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Nikt nie śmiał się mu sprzeciwić. Matka księcia od dawna nie żyła. Jego siostra bliźniaczka, Vala, była jedyną osobą, której czasem słuchał. Ostatnio nie szczędziła mu gorzkich wyrzutów i połajanek, które często miały na celu przebić balonik jego poczucia wyższości i samozadowolenia. Książę, chcąc nie chcąc, wracał na ziemię i przez chwilę udawał skromnego młodzieńca.

W teorii był to zbożny cel.

Vallentine jednak nie znosił żadnych reprymend.

Oboje szli właśnie po nienagannie przystrzyżonych trawnikach w stronę rozległego zespołu kamiennych królewskich stajni. Pałac zatrudniał ponad tuzin stajennych i całkowicie oddanego służbie starego koniuszego, Alessandra. Pod jego okiem trenowano ponad szóstkę wspaniałych koni do gry w polo i więcej niż tuzin wyścigowych wierzchowców. Król był pasjonatem jazdy konnej, ale syn jak dotąd nie wykazywał żadnych oznak podobnej pasji. Prowadził wolne i swobodne życie.

– Nabiorę? O co ci chodzi – zapytał siostrę.

– O twoje nagłe zainteresowanie końmi. Nagle zacząłeś je kochać. Jeździsz, gdy tylko możesz.

– Wiosna, siostro. Chcę pohasać na świeżym powietrzu.

– Raczej wiosenne hormony. Jak cię znam, rozglądasz się za jakąś nową stajenną spódniczką – cierpko skwitowała Vala. – To tajemnica poliszynela. Masz w sobie tyle subtelności co ogier, gdy widzi klacz w rui. Zresztą nawet nie wiesz, jak to jest, bo w życiu nie zaglądałeś do królewskich stajni…

– Właśnie naprawiam ten błąd – odciął się ze ironicznym uśmiechem książę. – Powinnaś mnie pochwalić.

– Próbuję cię ostrzec, głupcze. Ojca nie ucieszy twoja nowa zabawka…

– Ona ma imię, siostro.

– Wiem. Angelique Cordova. Nie udawaj zdziwienia. Bronisz jej i to właśnie ściągnie na was gromy. Lubię ją. Jest inteligentna, pewna siebie i piękniejsza od wszystkich. Ale nie chciałabym być w twojej skórze, jeśli ojciec dowie się o waszym romansie. Upokorzy ją i zniszczy na twoich oczach.

– Bo nie znalazł nikogo, kto mógłby zastąpić naszą matkę…

– Nawet nie idź tym tropem! – ucięła Vala.

Miała temperament i nigdy nie bała się go okazywać.

– Ojciec stracił zainteresowanie naszą kochaną zmarłą matką, gdy tylko nas począł. Miał więcej kochanek niż ty eleganckich strojów. Ale trzymał się zasady: żadnego hałasu, komplikacji i królewskich bękartów. Nigdy. Wiesz, co się stało z kobietami, które w naiwnej głupocie, próbowały zastawić na niego sidła? Słyszałam straszliwe pogłoski… I w nie wierzę.

Prawie doszli do wiekowych budynków stajennych przylegających do murów pałacu, które wieki temu wzniesiono dla obrony przed najeźdźcami. Od tego czasu wiele się zmieniło. Powstały drogi i ogrody, ale za piękną fasadą wciąż trwały bardziej ponure fragmenty budowli, gdzie kiedyś torturowano ludzi. Dlatego właśnie Vallentine nie lubił zachodzić do stajni, choć zawsze były pełne najdroższych i najpiękniejszych koni.

Bał się duchów tych, których zamęczono. I tego, że choć z całych sił nie chciał w nie wierzyć, słowa siostry o okrucieństwie ojca mogły być prawdziwe.

Vallentine chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę. Marzył o spotkaniu z Angelique. Ale siostra położyła mu dłoń na ramieniu i zatrzymała go w miejscu.

– Z ojcem jest źle, a idzie ku gorszemu. Napady furii i okrucieństwo zdarzają mu się częściej niż kiedyś. Nawet ty, następca tronu… namaszczony przez Boga, nie możesz już czuć się bezpieczny. Nie jesteś dzieckiem, które wierzyło, że ojciec potrafi stąpać po wodzie, i pragnęło być takim jak on. Dziś widzi w tobie rywala, a z tego nic dobrego nie będzie. Zazdrości ci i wykorzysta swoją władzę, by zniszczyć Angelique. Jestem tego pewna, tak jak tego, że jutro wstanie nowy dzień.

Vallentine nie chciał słuchać jej słów.

– Wiem, że trudno go zadowolić. Że nie jest dobry dla kobiet… Dla ciebie…

Vala uśmiechnęła się, ale w jej uśmiechu dostrzegł gorycz.

– Jestem najpiękniejszą lalką w komnacie. Z tych, które dziewczynki lubią bez końca przebierać. Dopóki taka jestem, będzie mnie adorował jak kochaną córeczkę. Pragnę wyjść za mąż i uciec stąd jak najszybciej… Niech sobie myśli, że sam mi na to pozwolił…

Wbiła wzrok w brata. W jej ciemnych oczach dostrzegł cień błagalnej prośby.

– Ale ty bądź ostrożny, z kim się spotykasz, rozumiesz? Nie baw się swoimi pięknymi zabawkami na jego oczach. Nie pozwól, by twoje zauroczenie Angelique zmieniło się w coś innego. I uprawiaj bezpieczny seks.

– Pogadanka edukacyjna? – Valentine uśmiechnął się kpiącym uśmiechem.

– Nie, przestroga. Straszne rzeczy działy się z kobietami, które zachodziły z ojcem w ciążę. I tymi, które mu się sprzeciwiały. Popytaj innych, jeśli nie wierzysz.

– Nie wiesz, co pleciesz – uciął krótko.

Vala zawsze lubiła melodramaty, plotki i dworskie intrygi. Słyszał o ojcu różne rzeczy, ale nie takie. Miał wady, ale nie był potworem.

– Mówię śmiertelnie poważnie.

W jej oczach płonął zimny ogień.

– Czemu zawsze uważasz, że wszystko wiesz lepiej niż inni? Czemu po prostu mnie nie wysłuchasz? – spytała.

Miała rację. Nigdy mu źle nie doradziła.

– Dobrze… dobrze… Będę bardzo ostrożny – odparł lekko kpiącym tonem.

– Zobaczymy… – odpowiedziała z troską w głosie.

Książę rozmyślał o słowach siostry, gdy szybkim krokiem szedł w stronę stajni z nowo narodzonymi klaczami. Vala miała rację. Ich ojciec był zimnym i niedostępnym człowiekiem. Jako zwolennik twardej żołnierskiej dyscypliny nigdy nie chwalił swoich dzieci. Żadne z nich nie pamiętało, by kiedykolwiek je przytulił. Gardził słabeuszami, bo wierzył, że władanie państwem wymaga siły i twardego charakteru. Jednak w sposobie, w jaki traktował kobiety, syn nie dostrzegał podłości czy złych zamiarów. Obojętność? Chłód? Tak. Ich los był królowi zupełnie obojętny. Zawsze otaczał go wianuszek kochanek. Ale odprawiając jedną po drugiej, nie był wobec nich okrutny. Przychodziły i odchodziły. Po cichu. Im mniej rozgłosu, tym lepiej. Po prostu zaspokajał swoje potrzeby. I tyle. A Vallentine był synem swojego ojca.

Król wiedział przecież, że syn nie pójdzie do ołtarza jako prawiczek. I że nie ma zamiaru szybko się żenić. Zwłaszcza ze śliczną, młodziutką stajenną, którą za chwilę miał spotkać. Angelique również wiedziała, że w ich romansie nie ma miejsca na małżeństwo.

Nie była stałą pracownicą. Za rok miała skończyć pracę, co było księciu idealnie na rękę. Nie była też zwykłą stajenną, która po prostu dogląda koni. Przeciwnie. Angelique Cordova przywiozła do królewskich stajni sześć swoich wspaniałych klaczy z jej rodzinnej słynnej na cały świat hiszpańskiej hodowli. Król wybrał je osobiście. Angelique miała przez ten czas odpowiadać za program ich rozrodu, który był oczkiem w głowie pałacu. Miała spędzić w Thallasii rok i dopilnować, by klacze się oźrebiły. Zostało siedem miesięcy. Źrebaki dorosną, a klacze wrócą do domu.

Wraz z Angelique.

Zauroczenie śliczną dziewczyną miało dobre strony. Romans dawał księciu wspaniałą sposobność zdobycia męskiego doświadczenia. Trochę pożyje, pokocha i nauczy się, jak zaspokajać kobietę. Bo Vallentine pożądał i marzył, by zaspokoić Angelique. Śnił, że bierze ją tak całkowicie i w pełni, że ona nigdy o tym nie zapomni. Że przeżywa z nim rozkosz, jakiej dotąd nie znała. Często budził się w nocy spocony i tak podniecony, że musiał zaspokajać sam siebie… Gdyby tylko mógł posiąść ją na chwilę… Kochać się z nią do zatracenia. Później wróciłby do poszukiwań odpowiedniej przyszłej królowej Thallasii.

Siostra na pewno myliła się co do ojca. Nie był człowiekiem podłym i szalonym. Zrozumiałby przelotny romans syna. Vallentine był pierworodnym. Miał osiemnaście lat i przywykł, że dostaje to, czego pragnie.

A pragnął Angelique.

Książę szedł kamiennym korytarzem stajni, jakby były jego własnością. Wiedział zresztą, że pewnego dnia będą… Stary Alessandro przywitał go z należnym szacunkiem i zaprosił do gabinetu, skąd roztaczał się widok na stajnie. W tym miejscu nic nie mogło ujść czujnemu oku koniuszego.

Miało to swoje dobre i złe strony.

W głowie księcia wciąż brzmiały słowa siostry. Dudniły i nie dawały spokoju. Może naprawdę dobrze byłoby przez chwilę unikać Angelique i udawać, że interesują go tylko konie. Nie zaszkodziłoby mu dowiedzieć się trochę o programie rozrodu. Zawsze mógłby też poprawić umiejętności jeździeckie. Jazda na koniu daje siłę i pewność siebie. Ale Vallentine wiedział, że musi przynajmniej zachować dyskrecję. O to prosiła Vala i to mógłby jej przyrzec.

Po godzinie wyszedł z gabinetu koniuszego, mając głowę pełną nazw końskich ras i pochwał pod adresem klaczy z hodowli hiszpańskiej rodziny Cordova. Nazwisko to od wieków świeciło jasnym blaskiem w kręgach miłośników koni na całym świecie. Od trzech wieków rodzina wysyłała swoje konie w prezencie dla władców Thallasii. Ród Cordova miał pieniądze i władzę, a słynął z pasji i miłości do koni.

W tym świecie Angelique nie była zwykłą opiekunką koni, lecz prawdziwą królową. I właśnie dlatego Vallentine pożądał jej jeszcze bardziej…

Przez chwilę walczył z myślami, ale w końcu zaczął jej szukać. Angelique stała spocona przy jednej z klaczy, którą właśnie kończyła myć wodą z węża. Miała na sobie bryczesy, wysokie do kolan buty jeździeckie i bawełnianą koszulkę. Ten widok sprawił, że w jednej chwili zapomniał o przestrogach Vali i własnych rozterkach. W rękach Angelique nawet najbardziej narowisty ogier jego ojca stawał się potulny jak owieczka.

Jak ona to robi?

– Mogę pomóc? – zapytał.

Nie odpowiedziała od razu, przewróciła tylko niecierpliwie oczyma i wsunęła za ucho niesforny kosmyk długich, jedwabistych czarnych włosów. W pracy zaplatała je w warkocz, który teraz swobodnie opadał jej przez ramię aż do biodra. Kiedyś Vallentine widział je rozpuszczone i marzył, by zanurzyć w nich dłonie, przytulając jej twarz do swojej.

– Patrzysz na mnie, jakbym cię chciała polać wodą z tego węża.

Ale jej słowa nie brzmiały jak groźba, lecz… obietnica.

– Nie zrobisz tego, bo musiałbym przy tobie zdjąć mokrą koszulę. – Vallentine przywołał swój najbardziej ujmujący uśmiech.

Uśmiechnęła się, sięgnęła po szczotkę i zaczęła czyścić kark klaczy.

– Widziałam lepsze męskie ciała – odparła. – Jesteś najbardziej próżnym chłopakiem, jakiego znam.

– Mężczyzną – szybko ją poprawił. – Próżnym mężczyzną.

Uśmiechnęła się znowu, odsłaniając idealnie białe zęby. Jej promienny uśmiech podziałał na niego jak magnes.

– Angelique – warknął nagle Alessandro, wysuwając głowę z najbliższego boksu dla konia. – Możesz dokończyć robotę?

– Widzisz? Przez ciebie dostałam burę. Niektórzy z nas pracują… Inaczej niż ty. – Uśmiechnęła się zalotnie.

Po jej minie widać było jednak, że nie zwraca uwagi na koniuszego. Miała jedyną w swoim rodzaju pozycję. Najważniejsze były rodzinne klacze Cordova. Królewskie stajnie stały na drugim miejscu. Dlatego pozwalała sobie na śmiałość, na którą nie pozwoliłby sobie żaden stajenny. Poza tym była najlepszym wśród nich jeźdźcem. W jakiś niezwykły sposób potrafiła wydobyć z każdego konia to co w nim najlepsze. Kochały ją, a ona kochała je z wzajemnością. Książę wiedział, że Alessandro bezwstydnie wykorzystuje jej wiedzę i doświadczenie w dalszym treningu już dobrze wyszkolonych koni.

– Ile koni masz jeszcze dziś wziąć na codzienną przejażdżkę? – zapytał.

– Najlepszego ogiera twojego ojca i moją ukochaną klacz Cordova.

Były to dwa najpiękniejsze konie w stajniach, które przyciągały oczy wszystkich.

– Pojadę z tobą?

Angelique wyprostowała się i zmierzyła go od stóp do głów zalotnym wzrokiem. Nie był jej obojętny. Przeciwnie. Uwielbiała subtelną grę, jaką prowadzili. Niedomówienia i niedopatrzenia…

– A dasz radę? – spytała z ironią w głosie.

– Alessandro, biorę królewskiego ogiera na wyprawę do domku myśliwskiego – zwrócił się do koniuszego zamiast odpowiedzieć na jej pytanie.

– A masz pozwolenie?

Koniuszy znał go od małego, dlatego w odróżnieniu od innych nie zwracał się do niego oficjalnym tytułem.

– Ojciec nie powiedział nie. Angelique może jechać ze mną?

Alessandro mruknął coś po hiszpańsku.

– Zgodził się? – spytał Angelique książę.

– Tak, pod warunkiem, że dosiądę ogiera. Weźmiesz moją klacz. Jest nawet szybsza, choć łagodna jak baranek.

– Chcesz się założyć, kto będzie szybszy?

Tylko w ten sposób mógł odpowiedzieć na ten zalotny atak na jego poczucie męskości.

– Jasne. Uwielbiam takie zakłady – odpowiedziała z uśmiechem.

Po kwadransie oboje dosiedli koni. Pół godziny trwała podróż do domku myśliwskiego. Książę pierwszy zeskoczył z konia. Starał się na nią nie patrzeć, gdy wdzięcznym i lekkim ruchem ciała zeskoczyła z ogiera.

– Chyba nikt nie przegrał, więc obojgu nam należy się wygrana… Wejdziesz? – zapytał, wskazując głową pokryte ornamentami drewniane drzwi.

– A nie ma tam nikogo?

– Nie ma.

– Hm… Jeśli chcesz, żebyśmy poszli do łóżka, o czym marzysz od dawna, mógłbyś najpierw trochę mnie poznać…

– Już dużo wiem, Angelique.

Mówił prawdę. Pochodziła z mającej wieki tradycji rodziny hodowców i trenerów koni, która posiadała ogromne włości w Pirenejach. Jej matka urodziła się w graniczącym z Thallasią księstwie Liesendaach, ale serce oddała nowemu krajowi. Angelique miała podobną do niej jak dwie krople wody siostrę bliźniaczkę Lucianę i starszego brata Carlosa. Uwielbiała jeździć konno przed świtem. W południe poświęcała dwie godziny na lunch. Po nim od razu wracała do pracy w hodowli. Nie bała się nikogo. Ani ludzi, ani swoich koni, które kochała całym sercem. Zdaniem księcia popełniała błąd, tak bardzo oddając się tej miłości, bo była zbyt piękną kobietą, by spędzać życie przy koniach. Choćby najszlachetniejszych. Czasem cynicznie przekonywał siebie, że tak otwarcie pokazując swoje zainteresowanie, wyrządza jej nawet przysługę. Bo ludzie ojca śledzili ich nieustannie, a słynęli z brutalności.

Ostrzeżenia siostry wciąż rozbrzmiewały w jego głowie jak uderzenia młota. Choć podczas rozmowy z Valą lekceważył je, w czasie jazdy wracały do niego ze zdwojoną siłą.

– Powinnaś jak najszybciej wracać do Hiszpanii. Nie zostawaj tutaj.

Nie wiedział, dlaczego te słowa nagle same wypłynęły z jego ust. I skąd wziął się ten akt rycerskiej odwagi.

– Niech Alessandro dba o twoje klacze. Wróć, gdy się oźrebią. Lub lepiej nie wracaj wcale.

– Czemu? – spytała, chłonąc go wzrokiem.

Widział, że cała jej uwaga skupia się na nim. W swojej próżności chciał jak ptasi samczyk nastroszyć piórka, by wciąż patrzyła na niego i ani na chwilę nie odwracała oszałamiająco pięknego oblicza.

– Bo nie jesteś tu bezpieczna. Jesteś zbyt…

Czekała, by dokończył, ale książę nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć.

– Zbyt… jaka? – spytała.

Zbyt namiętna i dzika. Zbyt niewinna. Zbyt piękna, by móc się jej oprzeć. W głowie księcia kłębiły się dziesiątki myśli.

– Zbyt ponętna dla tego stada wilków. Nie tylko ja zwróciłem na ciebie uwagę… Ojciec nie powinien cię tu wysyłać. Zamiast ciebie mógł przysłać syna.

Spuściła wzrok na ziemię.

– A jeśli brat jest cenniejszy ode mnie? Co wtedy?

– Niemożliwe…

Spojrzała na niego z uśmiechem. Ten uśmiech w jego oczach zlał się z burzą jej falistych włosów i niesfornie opadającym na twarz kosmykiem. Vallentine pragnął tylko wyciągnąć rękę i delikatnie odgarnąć ten kosmyk. Wolnym ruchem zbliżył dłoń do jej twarzy.

Angelique nie odsunęła się. Pozwoliła mu musnąć swój policzek opuszkami palców.

– Nic nie wiesz o mnie ani o moim bracie. Umiem się bronić.

Jej głos drżał tak samo jak jego palce.

– Gdzie pragniesz, żebym cię pocałował? – szepnął.

– Tu… – Wskazała mu dłonią miejsce na szyi tuż przy ramieniu.

Musnął to miejsce ustami. Lekko odchyliła głowę w zapraszającym geście. Czuł pod wargami ciepło jej ciała. Jej skóra była gładka jak jedwab. Włosy pachniały słońcem lata. Poczuł bicie pulsu, ale nie wiedział, czy jej, czy swojego. Wszystko zlewało się w jedno.

– Gdzie jeszcze? – zapytał.

Musnęła palcami miejsce tuż pod uchem.

– I tu…

Jego wargi słuchały jej poleceń. Pierwsze miejsce… i drugie. Powoli przesuwał usta po jej skórze. Zadrżała i lekko westchnęła. Językiem ciała mówiła mu, żeby nie przestawał.

– Tak chcesz?

Ledwie rozpoznał własny przyśpieszony głos. Głos kogoś, kto zrobi wszystko, by nie uciekło mu marzenie, które właśnie zaczynało się spełniać. Są potrzeby, które nie mogą dłużej czekać.

Odwróciła twarz. Jej wargi odnalazły jego wargi i przylgnęły do nich w namiętnym pocałunku, który zdawał się nie kończyć. Tak całują się kochankowie, którzy tracą poczucie czasu. I w których pierwsze zaspokojenie rodzi następne.

Książę wziął ją za rękę i wprowadził do domku. Przeszli korytarzem do salonu trofeów myśliwskich. Nie wiedząc kiedy, leżeli już na wielkiej skórzanej sofie…

W następnych tygodniach domek myśliwski stał się ich cichą miłosną przystanią. Miejscem, gdzie z dala od dworskich oczu mogli sycić się sobą.

I kochać.

Z każdym spotkaniem i każdym jej uśmiechem lub dotykiem dłoni, książę pożądał jej coraz bardziej. Myślał tylko o tym, kiedy znów zatrzymają konie przed domkiem myśliwskim i zanurzą się w sobie. Nie dbał o ludzi ojca, którzy coraz bardziej natarczywie próbowali ich śledzić. Ani o siostrę, która raz po raz dawała mu alibi podczas jego nieobecności w pałacu… I wciąż błagała, by uważał na siebie, miał oczy z tyłu głowy i nie igrał z ogniem.

Był pierworodnym synem króla, a ktoś taki nie może gnać za każdym porywem serca. Vallentine wiedział o tym.

Wiedziała też Angelique. Mógł zaoferować jej tak niewiele. Nie pochodziła z Thallasii i co gorsza sama zarabiała na siebie. Od przyszłej królowej dwór wymagał czegoś zupełnie innego. Książę miał w przyszłości poślubić księżniczkę z jego kraju. Sam przecież urodził się i wychował w takiej „rodzinnej firmie”. Historia rodu nie dopuszczała wyjątków.

Wiedzieli to oboje. I oboje na to przystali. Nie traktowali świata poważnie. Po prostu się kochali i cieszyli chwilą, wiedząc, że wkrótce rozpłynie się ona jak dym na wietrze.

Jej ukochanym miastem była hiszpańska Salamanca. Uwielbiała przyrządzaną przez matkę paellę. On niczego nie pragnął bardziej niż czasu, który spędzali razem. Z każdym dniem uczył się, jak dawać jej rozkosz. Z każdym dniem jeszcze więcej rozkoszy i więcej miłości. Uwielbiał kochać się z Angelique i patrzeć, jak zaspokojona zasypia w jego ramionach.

Wiedział, że zaniedbuje swoje obowiązki następcy tronu. Musiał skończyć ten romans, to beztroskie zauroczenie, zanim Angelique na zawsze wedrze się do jego serca i duszy.

Ale nie umiał jej tego powiedzieć. Ani w rozmowie, ani wtedy, gdy po kochaniu się wstawała z łóżka i w pośpiechu zakładała ubranie, przynaglając go, by robił to samo, bo w pałacu już pewnie zauważyli jego nieobecność.

Oboje dosiadali koni i galopem wracali do stajni.

Wiedział też stary Alessandro, bo gdy zostawiali konie, widział pianę na pyskach zmęczonych biegiem zwierząt.

– Ścigamy się? – pytał Vallentine.

I oboje ruszali z kopyta.

Zawsze ten sam rytuał. Dziki królewski ogier dla niej i świetnie wytrenowana jej klacz dla niego.

Alessandro mógł zamknąć oczy na wiele rzeczy, ale nie na to, że książę może skręcić kark na nieposkromionym ogierze…

A król i jego zausznicy tylko czekali, by ukarać beztroskich kochanków…

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziesięć lat później

Książę Thallasii był najbardziej pożądaną partią. Miał wszystko i cały świat u stóp. Królewską krew, młodzieńczą urodę młodego boga i bogactwo całego kraju. Już w dzieciństwie przypominał cherubina, a jako nastolatek czuł się przedwcześnie dojrzały. Nigdy nie wykazywał skruchy. Po dwudziestce cieszył się reputacją lekkomyślnego playboya, która młodym kobietom kazała się trzymać od niego z daleka. Na romans z nim decydowały się tylko kobiety dojrzałe i doświadczone. W wieku dwudziestu ośmiu lat zaręczył się z piękną dziedziczką arystokratycznego rodu. W jej żyłach płynęła błękitna krew. Piękno tej kobiety i mnóstwo wspaniałych cech charakteru sprawiły, że pokochali ją wszyscy mieszkańcy kraju. Książę żył pod presją, by się ustatkował, wziął ślub i zastąpił na tronie coraz bardziej chorowitego ojca. Narzeczona spełniała wszystkie wymogi, jakich dwór oczekiwał od przyszłej królowej. Była wykształcona i oczytana. Bez trudu brylowała w najbardziej arystokratycznych kręgach Thallasii, a dworski protokół nie miał dla niej tajemnic.

Idealna kandydatka. Tym bardziej, że książę szczerze ją lubił.

Życie pisze jednak różne scenariusze…

Pewnego dnia Vallentine zerwał ich trzyletnie zaręczyny. Narzeczona zwróciła mu bezcenny pierścionek zaręczynowy, który kiedyś należał do jego matki. Prosiła tylko, by nie ogłaszał zerwania do czasu jej powrotu do rodzinnego domu. Bała się pytań mediów. Nie wiedziała też, jaki powód poda sam książę. Koniec końców narzeczona wyjechała, nawet się z nim nie żegnając.

Do zerwania zaręczyn doszło w czasie weekendu, gdy w granicznym państwie Liesendaach odbywała się zorganizowana z wielkim rozmachem gra w polo, z której dochód przeznaczono na pomoc ubogim. Vallentine mógł wrócić do domu, ale postanowił zostać. Głównie dlatego, że gospodarzem imprezy był jego serdeczny przyjaciel z dzieciństwa Theodosius, król sąsiadującego z Thallasią Liesendaach.

Theo, bo tak nazywali go bliscy, zawsze dobrze rozumiał księcia. Podczas imprezy też trzymali się razem. Zajęli oddzielną lożę, skąd oglądając mecz, mogli spokojnie oddawać się prywatnej rozmowie. Theo bez wątpienia zrobił to świadomie i wcześniej przygotował lożę, bo chciał wypytać przyjaciela o rozstanie z narzeczoną.

Z loży roztaczał się widok na piękne ogrody i nienagannie utrzymane boisko do gry w polo. Z wszystkich czterech królewskich pałaców sąsiadujących ze sobą krajów pałac Thea był najbardziej okazały i najpiękniejszy. Stanowił cudo architektury. Król Byzenmaach, Casimir, często z przekąsem nazywał tę budowlę pretensjonalną, czemu z przebiegłym uśmieszkiem wtórował król Arun, Augustus. Obaj zazdrościli Theowi wspaniałej budowli. Nie bez powodu, bo ich własne siedziby były szare, ponure i surowe. Nawet Vallentine przyznawał, że w porównaniu z pałacem przyjaciela jego własny świeżo odnowiony pałac wypada blado i skromnie.

– I po zaręczynach… – zaczął książę.

– Tak myślałem, bo twoja była wyjechała z samego rana. Przyszła się pożegnać i nie miała pierścionka na palcu… Współczuję ci… Lubiłem ją. Ale ty chyba nie aż tak…

Theo zwrócił wzrok na trawiaste boisko do polo.

– I co dalej? – zapytał.

Dobre pytanie, ale książę nie miał ochoty się spowiadać.

Między przyjaciółmi zapadło milczenie. Theo patrzył na księcia przenikliwym wzrokiem.

– Do diabła z tym. Znam to twoje spojrzenie – odezwał się Vallentine. – Coś knujesz.

– Skąd. Tylko tak sobie myślę… Wiesz, że ty i Angelique Cordova nigdy się już nie spotkacie? Nie podejdziecie do siebie choćby na parę metrów?

– Nie wiem, o czym mówisz… – odparł Vallentine.

Kłamał. Dobrze wiedział, lecz po prostu nie dopuszczał do siebie tej prawdy.

– Ale widzę, że ty i twoja żona jesteście ostatnio blisko rodziny Cordova – dodał.

– Moriana wzięła Angelique i jej bliźniaczkę Lucianę pod swoje skrzydła – powiedział Theo.

– Mądrze robisz… – Książę przerwał na chwilę i spojrzał na przyjaciela.

Nigdy do końca nie wybaczył Theowi, że ten wiele lat temu flirtował z obiema siostrami. Krążyły plotki, że regularnie randkował z jedną lub drugą. Jego kuzyn, Benedict, miał się z nim założyć o rasowego wierzchowca, że Theo nigdy nie dostrzeże różnic między bliźniaczkami.

– Pozwalając żonie przyjaźnić się z byłą kochanką? – dokończył Vallentine.

– To byłoby głupie, ale wbrew plotkom nigdy nie byłem blisko z żadną z bliźniaczek. Po prostu je lubiłem. Lubi je też Moriana. Odżywa w ich towarzystwie.

Książę chrząknął wymownie. Wciąż uważał, że zażyłość pragmatycznej królowej Moriany ze zbuntowanymi i upartymi bliźniaczkami, to zapraszanie nieszczęścia.

– Nie pochwalam takich przyjaźni – odparł.

– Pokłóciłeś się z Angelique? Dlatego tak uparcie jej unikasz?

– Nie unikam jej. Po prostu chodzimy innymi drogami Nie kłócę się z żadną z nich ani ich rodziną. Hodują wspaniałe konie do gry w polo. Zazdroszczę ci, że masz je w swojej stajni…

Konie rodziny Cordova słynęły w całym świecie. Na kupno choćby jednego z nich trzeba było czekać nawet dziesięć lat, a i tak lista oczekujących nie miała końca. W Thallasii nikt nie mógł nawet pomarzyć, by je kupić.

– Twój ojciec nie myślał o przyszłości, gdy lata temu zabronił jej wstępu do swoich stajni.

Vallentine uśmiechnął pod nosem – ojciec dokładnie myślał właśnie o przyszłości.

– O co poszło? Że dosiadała królewskiego ogiera bez pozwolenia.

– Tak… Ale to był tylko pretekst.

– Ojciec nawyzywał ją też od rozwiązłych i lubieżnych, prawda?

– Nawet jeszcze gorzej. Mówił, że jest dziwką.

Vallentine wrócił myślami do przeszłości. Wciąż męczyły go wyrzuty sumienia, że pozwolił ojcu na takie słowa. Nie sprzeciwił się wydumanym oskarżeniom. Nie protestował, gdy król potraktował córkę znakomitej rodziny i miłość swego syna jak psa i kazał Angelique wynosić się z jego kraju.

Sumienie Vallentine’a wtedy milczało.

– Mój zmarły ojciec nie zawsze miał rację… – dodał wymijającym tonem.

W Thallasii mało kto tęsknił za słynącym z dyktatorskich rządów królem, ale Vallentine nie miał ochoty dzielić się tą myślą z przyjacielem.

– Jednak te oskarżenia wciąż nad nią wiszą – powiedział Theo w zamyśleniu. – Angelique nie walczyła z nimi, bo wiedziała, że nie ma szans w tym nierównym starciu. Oboje z żoną szanujemy ją za to. Myślisz czasem, kim by się stała, gdyby nie zszargano jej reputacji?

– Nie – odparł książę zdecydowanym głosem.

Pragnął wierzyć, że Angelique stała się tym, kim chciała być.

– Wszyscy wielcy gracze w polo ją uwielbiają. Także rodziny królewskie, które cierpliwie czekają w kolejce na jej konie. Ale Angelique nie należy do nikogo. Odpowiada tylko przed sobą. Co w tym złego?

Czasami Vallentine wprost jej zazdrościł.

Obaj z Theem wychylili się przez poręcz loży, by lepiej widzieć trawiaste boisko. Vallentine nigdy nie przepadał za polo. Choć był świetnym zawodnikiem, rzadko grywał. Wolał przypatrywać się graczom i ludziom oglądającym mecze.

To samo robił teraz, rozmawiając z przyjacielem.

Patrzył.

Ale tym razem szukał wzrokiem tylko jednej kobiety, o której wiedział, że z pewnością, gdzieś tu jest…

Dostrzegł ją szybko. W bryczesach koloru kości słoniowej, długich butach do kolan, obcisłej koszulce i burzą włosów zaplecionych w ciężki warkocz opadający na jej zgrabne i jędrne pośladki Angelique zwróciłaby uwagę nawet umarłego.

– Myślę o zrzeczeniu się tronu – powiedział książę. – Nie żartuję, Theo. – Vallentine na chwilę oderwał wzrok od Angelique i spojrzał na zielone boisko i niekończące się trawniki, które z jednej strony otaczał las, a z drugiej pałac króla Liesendaach. Idealne miejsce dla charytatywnej imprezy. Na zakończenie dnia miał się odbyć bal. Najbogatsi ludzie świata z pewnością głęboko sięgną do kieszeni, a rano pieniądze dostanie kolejny szpital czy program edukacyjny. Vallentine brał udział w setkach takich imprez, ale nie wyobrażał sobie kolejnych setek.

Był zmęczony życiem.

– Nie żartuję – powtórzył i wolno zwrócił twarz w stronę przyjaciela.

– Nie możesz!

Theo spojrzał na niego pełnym niepokoju wzrokiem.

– Twój ojciec wyrzucił Angelique z kraju. Mówisz o tym, jakby był to punkt zwrotny jej życia, który od tej chwili ukształtował jej los. Pogodziła się z nim i przyjęła za przeznaczenie. Angelique Cordova – kobieta namiętna, pełna pasji, mocna jak stal i… upadła. Tak myślisz?

Vallentine długo patrzył na przyjaciela. Rzuciłby wszystko, do czego go wychowano, i uciekł razem z Angelique. Przez chwilę myślał, czy Theo o tym wie.

– Sam też jestem w punkcie zwrotnym. Nie do końca z własnego wyboru. Tak jak ona mogę z tym walczyć i przegrać lub pogodzić się i patrzeć, gdzie poniesie mnie przeznaczenie. Jestem zmęczony, Theo. Śmiertelnie zmęczony…

I nie mogę mieć potomka, dodał w myślach.

Co komu po królu, który nie może spłodzić dziedzica?

– Wiem, że chorowałaś, ale moi ludzie mówią, że już w pełni doszedłeś do siebie.

– Twoi szpiedzy – ze smętnym uśmiechem poprawił go książę.

– A kłamią?

W głosie Thea słynąć było zdziwienie.

– Wszyscy czasem chorujemy – odpowiedział Vallentine.

– To prawda, ale nie umierasz?

– Nie.

– Tracisz zmysły?

– Pewnie tak myślisz.

– Zgadłeś. Ale chyba nie mówisz, że opłakujesz stratę swojej pięknej narzeczonej, bo nie uwierzę. Znudziła ci się?

– Narzeczeństwo miało poprawić mój publiczny wizerunek – odparł książę.

Mówił prawdę. Od początku była to tylko wyrachowana i prowadzona z zimną krwią gra.

– Zostawmy powody twojej abdykacji, ale kto, jeśli nie ty, będzie rządził Thallasią? Siostra? Jak możesz w ogóle brać to w rachubę?

– Czemu nie? – odparł ożywionym tonem książę.

– Bo ma mnóstwo wspaniałych zalet, ale nie jest urodzonym przywódczynią.

– Dorośnie do roli. Pomogę jej.

– To nie kwestia dorośnięcia, lecz charakteru.

W głosie Thea pobrzmiewała narastająca frustracja.

– Vala czuje się bezpiecznie tylko jako piękna kobieta, którą naprawdę jest. Ale każde piękno zanika wraz z czasem. Nigdy nie umiała podejmować decyzji. Łatwo ulega pochlebstwom. Mąż kocha ją nad życie, ale z pewnością nie da jej oparcia potrzebnego królowej. Chcesz wiedzieć, co myślę? Twoja siostra nie jest tobą. Jej koronacja narazi na szwank cały ogromny postęp, jaki z takim wysiłkiem w ciągu lat po śmierci twojego ojca osiągnęliśmy w naszym regionie. Tego chcesz?

– Nie doceniasz jej…

– Skąd w ogóle przyszedł ci do głowy pomysł abdykacji? – odciął się Theo.

Vallentine nie umiał odpowiedzieć. Głęboko odczuwał absurd sytuacji, w jakiej się znalazł. Jak opowiedzieć przyjacielowi o bezpłodności wynikłej z choroby, którą niedawno przeszedł? Przecież spłodzenie dzieci było wpisane w jego tożsamość i rolę króla.

Absurd? A może śmieszność?

– Zawsze mogę jej przecież doradzać… – powiedział.

– Albo pozostać królem. – Theo tracił cierpliwość. – Też nim jestem. Tak jak ty urodzonym i wychowanym do tej roli. Lubimy czy nie, ale służymy ludziom. Nigdy nie zostawiamy korony i kraju. Co jeszcze mam ci powiedzieć?

– Nic. Nie mów nic.

– Więc o czym myślisz? Co znaczą słowa „jestem śmiertelnie zmęczony”? Wymówka dla abdykacji?

– Tylko tyle zrozumiałeś?

Vallentine czuł, jak wzrasta w nim ogromne napięcie, ale nie wiedział dlaczego. Theo miał przecież rację. We wszystkim. Tacy jak oni nie mogą abdykować. Mimo to narastał w nim gniew, jakiego nie przeżywał od lat. I domagał się ujścia. Wypełniał go, jak powietrze wypełnia balon.

– Czemu, u diabła, pozwoliłeś, żeby amatorzy grali z zawodowcami? – zmienił temat, wskazując na graczy. – Numer cztery robi koszmarny bałagan. Spójrz tylko, jak katuje i zamęcza konia. To ma być gra?

– Nie wziął się przypadkiem. To europejski miliarder z branży morskiej. Gdybyś patrzył na niego zamiast popatrywać co chwila na Angelique, widziałbyś, że obie drużyny celowo trzymają go z daleka przynajmniej przez połowę każdej części meczu. Powiem ci więcej, on dosiada konia Cordova, a nie zasłużył na taki honor. Zaraz mu zabiorą wierzchowca, bo go zajeździ.

Sędzia ogłosił przerwę. Gracze opuścili boisko. Miliarder podjechał do boksu, gdzie stała Angelique. Oparła ręce mocno na biodrach. Nawet z tej odległości książę widział, że jest wściekła. Lubił, gdy opanowywały ją emocje. Nie mógł wtedy oderwać od niej wzroku.

Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Była piękna i prawdziwa, jak zawsze.

Nie potrafiła udawać.

– Zrób mi przysługę, Theo. Masz dobre układy z rodziną Cordova. Pójdź tam i pomóż Angelique. Ten miliarder to jakiś nieokrzesany prostak i brutal.

– Ja? Dlaczego nie ty?

– Bo mam go zastąpić w kolejnej części gry.

– W porządku, chodźmy więc razem.

Ruszyli w stronę stajni.

– Jeśli chcesz, zamienię ci miejsce podczas uroczystej kolacji. Wiesz na jakie? – Theo spojrzał na niego porozumiewawczym wzrokiem.

Vallentine miał siedzieć u góry stołu naprzeciw ministra rolnictwa w rządzie króla Thea. Po prawej miała usiąść słynna diwa operowa, dama słynąca nie tylko ze wspaniałego głosu, ale i ciętego dowcipu. Na szczęście byłą narzeczoną księcia ulokowano z dala od niego.

– Wierz mi, spodoba ci się nowe miejsce… – Theo uśmiechnął się zagadkowym uśmiechem.

Gdy była młodziutką dziewczyną, czyste i surowe piękno Angelique często ją gubiło. Ale gdy dobiegała trzydziestki, przekształciło się w coś zupełnie innego – ostry sztylet przebijający męskie serca. Kształtne i pełne usta wspaniale współgrały ze szlachetnymi rysami twarzy. Jej pełne zmysłowych krągłości ciało emanowało kobiecą siłą i pewnością. Delikatną linię ciemnych brwi otaczała burza czarnych włosów. Oczy tej kobiety przepełniał błysk pasji i dumy. Gdy teraz przelotnie rzuciła okiem na księcia, od razu wiedziała, co się z nim dzieje.

Bo byli kochankowie bez słów poznają swoje myśli i uczucia.

Była jego pierwszą, a on jej pierwszym.

– Nie wiem, czego chcesz, Vallentine, ale będziesz musiał poczekać – powiedziała, odwracając głowę do swojego konia i miliardera, na którego patrzyła z nieskrywaną pogardą. Trzymała już lejce wierzchowca. Książę wiedział, że ich nie wypuści. Kątem oka dostrzegł różowawą pianę na pysku spłoszonego konia.

Kim musi być człowiek, który w trwającej zaledwie siedem minut części gry w polo doprowadza zwierzę do takiego stanu?

– Krew w pysku mojego konia! Rany na skórze od ostróg! – Spojrzała na miliardera z nienawiścią w oczach. – Chciałeś zajeździć go na śmierć?

Jej oczy pałały gniewem.

Mężczyzna spojrzał na nią szyderczo.

– Coś jeszcze, panienko? – zapytał z ironią w głosie.

– Nic! – krzyknęła. – Zejdź mi z oczu. Mam w nosie, ile zapłaciłeś za udział w grze ani kim jesteś. Nigdy więcej nie dosiądziesz mojego konia. Nigdy!

– Trzymaj go sobie. I tak był do niczego. Kto tu rządzi wynajmem koni?

– Ja! Koniusza rodziny Cordova! Powtarzam, nie dostaniesz żadnego mojego konia na dalsze części meczu. I mówię ci to prosto w twarz.

Angelique wyprostowała się i zrobiła krok w stronę miliardera. Miała mniej więcej metr sześćdziesiąt wzrostu. Mężczyzna wyglądał przy niej jak wielki zapaśnik. Starcie Dawida z Goliatem.

Vallentine przez chwilę myślał, że rozwścieczony nuworysz podniesie na nią rękę. Angelique nie miała jednak zamiaru ustępować.

Cała ona, jak zawsze, pomyślał.

– Spróbuj, uderz, a zobaczysz, co się stanie – rzuciła mu w twarz.

Książę w jednej chwili zasłonił Angelique swoim ciałem.

– Ma pan problem? – Spojrzał na miliardera groźnymi oczyma.

Mężczyzna cofnął się, ale wciąż patrzył na oboje nienawistnym wzrokiem.

– Słyszałem o niej i jej rodzinie – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. – To ojciec prowadzi interes. Ona jest zwykłą dziwką. Powiem mu, co się stało.

Zadrzeć z kimś z rodziny Cordova, znaczyło zadrzeć z nią całą. Miliarder nawet nie wiedział, że właśnie wylądował na czarnej liście familii, która dostarczała najwspanialsze konie do gry w polo połowie europejskiej elity.

– Nie wątpię, ale zmarnujesz tylko czas – ostrzegł go stanowczym głosem książę. – Przymykamy tu oko na kiepskich graczy, ale nigdy na złych jeźdźców. Jak powiedziała ta dama, pierwszy i ostatni raz dosiadłeś konia Cordova. Nie weźmiesz też udziału w dalszych częściach gry.

– I kto to mówi? – spytał pogardliwym tonem nuworysz.

– Pozwoli pan, że się przedstawię – odparł zimnym głosem książę. – Vallentine, król Thallasii. Przysłał mnie Theodosius, władca Liesendaach. To on zastąpi cię jako czwórka w dalszej grze. Kaprys króla. I co zrobisz?

– Wiem, co powinniście zrobić obaj. – Angelique lekceważąco machnęła ręką w stronę księcia. – Wracaj do swoich mdlejących z zachwytu pochlebców. A ty – wskazała głową na miliardera – weź się za golfa, a nie polo. Tam nie trzeba koni. Wystarczy nadęte ego i brak prawdziwych jaj.

Mężczyzna oddalił się, mamrocząc pod nosem przekleństwa.

Gdy książę spojrzał na Angelique, już zajmowała się klaczą, która cała drżała, gdy uspokajała ją dotykiem dłoni, szepcząc do ucha czułe słówka po hiszpańsku.

Umiała postępować z końmi. Nawet te najdziksze wyczuwały w niej bratnią duszę.

Wiedziały, że je kocha.

– Chodźmy na spacer, niech się trochę uspokoi – powiedziała Angelique, wskazując na klacz.

Tobie też tego potrzeba… i mnie, pomyślał książę, ale nie odezwał się ani słowem.

W milczeniu doszli do stajni, gdzie Angelique założyła klaczy uzdę bez wędzidła. Wierne zwierzę samo szło przy niej. Ona trzymała mu dłoń na szyi.

Książę patrzył, jak urzeczony. Konie naprawdę kochały tę kobietę…

– O co właściwie chodzi, Wasza Wysokość? – zapytała z sarkazmem w głosie. – Co tu jeszcze robisz?

– Kiedyś mówiłaś do mnie po imieniu…

– Zapomniałam… Przyjmij moje uniżone przeprosiny…

Angelique patrzyła przed siebie.

– Uniżone? – zapytał zdziwiony Vallentine.

Mógł dużo o niej powiedzieć, ale nigdy, że jest pokorna.

– Przed chwilą zrobiłaś sobie wroga.

Wzruszyła ramionami. Pogardliwa drwina była jej narzędziem, a Angelique umiała zadawać nią bezlitosne ciosy.

– Powiedziałam, co musiałam powiedzieć.

– Myślę, że nawet trochę więcej – uśmiechnął się książę. – Ten miliarder to wpływowy człowiek…

– I co z tego? Oni wszyscy są tacy – odparła i podprowadziła klacz do myjni dla koni. Wzięła do ręki wąż.

– Będziesz tak sterczał czy pomożesz?

Vallentine stał w miejscu.

– Już pomogłem. Gdyby nie moja obecność, uderzyłby cię.

– Może.

Obojętny wyraz jej twarzy mówił, że całe zdarzenie spłynęło po niej, jak woda po kaczce.

– Powiem ojcu o twoim męstwie. Do dziś cię przeklina.

– Powiedz. Może mi wybaczy.

– Nie licz na to.

Pomiędzy nimi rosło nerwowe napięcie. Czuli je oboje.

Książę wrócił myślami do przeszłości. Tak, zachował się wtedy jak ostatni niedojda i partacz. Był jeszcze taki młody… Ruszył za głosem serca i spotkała go zasłużona kara. Ale czy teraz też nie zasługuje choćby na chwilę spokoju?

– Byłaś dorosła, Angelique. Robiliśmy to, czego oboje pragnęliśmy…

– Byłam. Gdybyśmy pozwolili naszemu zauroczeniu sobą wygasnąć w naturalny sposób, wspominałabym cię z lubością. Było, minęło. Ale twój ojciec rzucił na mnie ciężkie oskarżenia i wyrzucił z pracy, a ty jak ostatni tchórz schowałeś głowę w piasek i nie broniłeś mojego honoru. Wziąłeś dar mojej miłości, złamałeś mi serce i poszedłeś swoją drogą. Gdybyś miał wtedy odwagę, dziś tutaj podziękowałabym ci za nią. Ale spóźniłeś się o dziesięć lat…

– Skąd wiesz, że cię nie broniłem?

Angelique milczała.

– Czym według ciebie mieliśmy skończyć? Ślubem? – zapytał.

– Nie – przerwała mu ostrym tonem. – Ale pozwoliłeś, by wylano na mnie wiadro pomyj. Okryłeś mnie hańbą, którą musiałam znosić. Nigdy ci tego nie wybaczę.

– Nie masz pojęcia, co się działo za zamkniętymi drzwiami.

Znów wrócił myślą do wspomnień.

Rozpaczliwie próbował wtedy wziąć winę na siebie. Przekonywał ojca, że Angelique nie jest niczemu winna. Że nie może jej wyrzucić z pracy przy koniach. Na próżno. Król w ogóle go nie słuchał. Ona i jej rodzina dostali dożywotni zakaz wjazdu do kraju.

Najgorzej jednak obszedł się z własnym synem. Kazał go wychłostać. Siepaczy nie powstrzymał nawet widok krwi na plecach młodzieńca. Za karę cztery lata musiał służyć w wojsku.

Ukarano go nie za to, że spał ze stajenną dziewką, jak ją nazywano, lecz za to, że śmiał jej bronić.

Podczas chłosty pękła mu nie tylko skóra, ale i serce. Bo Vallentine zrozumiał, jak bardzo prawdziwe były złowieszcze ostrzeżenia Vali, że ich ojciec jest małostkowym tyranem opętanym żądzą okrucieństwa. Król był obojętny na los poddanych, bo los dał mu władzę nad nimi. Miał do niej prawo z racji urodzenia.

Takie przekonanie podzielał też wtedy i syn.

Angelique mogła nie wiedzieć, ale tego dnia uratowała go właśnie pamięć o niej. Młodziutka dziewczyna zdarła mu klapki z oczu i kazała przemyśleć przywileje, które – podobnie jak ojciec – uważał za dane z racji urodzenia. To dzięki niej książę wszedł na drogą odkrywania siebie na nowo i wyrwał z długiego, okrutnego cienia ojca.

A wciąż miał przed sobą długą drogę.

– Gdy ojciec odkrył nasz romans, dał mi dwa wyjścia: albo ty opuścisz kraj, albo on sam się z tobą prześpi. Dasz mu to, czym mnie tak szczodrze obdarowałaś. Myślisz, że mogłem się zgodzić? On nie znał litości.

Książę patrzył na Angelique i czuł, jak wybucha w nim gniew, który latami nabrzmiewał sercu. Ona i jej rodzina mieli go za wcielonego diabła. Tak samo jego dworscy rówieśnicy. Nawet Theo z trudem ukrywał wtedy krytycyzm. Książę nosił w sercu ciężkie jak głaz poczucie winy za to, co zrobił Angelique. I pragnienie, by podziękować jej za to, co ona zrobiła dla niego.

Może nieświadomie uratowała go przed pójściem w ślady ojca.

Jednak teraz nie chciała słuchać jego podziękowań ani wyznania, że wciąż jej pragnął. Przez wszystkie te lata próbował wyrzucić z siebie pamięć tamtych dni. Wspomnień, jak jej serce biło przy jego sercu, gdy leżeli przytuleni.

I nie potrafił zapomnieć.

Ale gniew, ostry, jak brzytwa i niszczący serce gniew był jego starym i dobrym przyjacielem… Dostał go w spadku po ojcu, choć wcale nie chciał.

– Ciesz się, Angelique, wspaniała miłośniczko koni ze wspaniałego rodu Cordova, że udało ci się uciec z królewskiego dworu Thallasii. Podziękuj swojej szczęśliwej gwieździe, że tak dużo o tobie myślałem, choć mi nie wierzysz. Wiedziałem, że musisz być sobą i wolną kobietą. Mogło być o wiele gorzej. Mogli cię nie wypuścić i ukarać – powiedział z sarkastycznym tonem.

Stuknął obcasami, parodiując żołnierza, który odmeldowuje się po wykonaniu rozkazu.

Uśmiechnął się blado i pożegnał.

Odwrócił głowę, by nie widziała łez w jego oczach.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY