Umarli nie składają zeznań, czyli morderstwo po polsku - Jerzy Siewierski - ebook + audiobook

Umarli nie składają zeznań, czyli morderstwo po polsku ebook i audiobook

Jerzy Siewierski

2,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy nagły telefon budzi Piotra Barlicza o trzeciej nad ranem, ten wie, że musiało stać się coś niedobrego.

Porucznik milicji rusza do pracy, by zmierzyć się z tajemniczą sprawą morderstwa. Ofiarą jest Karol Wodnicki, znaleziony martwy we własnej willi. Ślady prowadzą do pogrzebacza od kominka, ale kto mógłby go użyć? Na miejscu zbrodni Barlicz napotyka dawnego przyjaciela ze szkoły, który teraz jest pisarzem powieści kryminalnych. Czy ich spotkanie to przypadek? Zagłębiając się w śledztwo, Barlicz odkrywa, że rzeczywistość jest bardziej zaskakująca niż fikcja.

Ta wciągająca mieszanka tajemnicy i napięcia zachwyci fanki i fanów klasycznych kryminałów PRL w stylu Joanny Chmielewskiej.

PRL kryminalnie

PRL kryminalnie - seria składająca się z powieści milicyjnych najbardziej poczytnych autorek i autorów czasów PRL.

Jerzy Siewierski (1932-2000) – polski pisarz i scenarzysta filmowy. Zasłynął z powieści kryminalnych toczących się w czasach PRL.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 34 min

Lektor: Tomasz Ignaczak
Oceny
2,9 (8 ocen)
0
1
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniasas390

Całkiem niezła

ok
00

Popularność




Jerzy Siewierski

Umarli nie składają zeznań, czyli morderstwo po polsku

Saga

Umarli nie składają zeznań, czyli morderstwo po polsku

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1985, 2021 Jerzy Siewierski i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727202471

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

— Porucznik Piotr Barlicz? — głos w słuchawce był cholernie rześki i rzeczowy.

Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Bezradnie rozglądałem się po pokoju i wierzchem prawej dłoni przecierałem zaspane oczy. Obok na tapczanie leżała Baśka. Na szczęście miała mocny sen i przenikliwy dzwonek telefonu jakoś nie potrafił jej go przerwać.

— Czy porucznik Piotr Barlicz? — głos w słuchawce zaczynał zdradzać akcenty zniecierpliwienia.

Nie było rady. Przyznałem się, że jestem przy telefonie.

— A to świetnie! — ucieszył się nieznajomy. — Chciałem zawiadomić, że pułkownik czeka na porucznika u siebie.

— Teraz? — udałem niepomiernie zdziwionego.

— Właśnie! — ucieszył się mój rozmówca. — Wysłaliśmy wóz po obywatela porucznika. Za kilka minut będzie przed waszym domem.

— W porządku — odpowiedziałem ponuro i odłożyłem słuchawkę.

Potem spojrzałem na ustawiony na krześle budzik. Była godzina 3.30. O tej porze w czerwcu jest już widno, ale story w sypialni były zasunięte i nie mogłem rozkoszować się blaskiem letniego poranka. Mrucząc pod nosem najrozmaitsze brzydkie wyrazy, ostrożnie, aby nie obudzić Baśki, wylazłem z pościeli. Nie umyłem się. Byłem kiedyś harcerzem i poranną toaletę uważałem zawsze za swój święty obowiązek, ale mimo wszystko nie miałem tyle hartu, aby myć się o godzinie 3.30 rano.

Stąpając na palcach położyłem na stoliczku obok śpiącej Baśki nabazgraną pospiesznie kartkę z wyjaśnieniami i pełen najgorszych przeczuć opuściłem mieszkanie.

Zapowiedziany samochód czekał przed bramą.

— O, obywatel porucznik już się wygrzebał! — ucieszył się kierowca, a ja obrzuciłem go wrogim spojrzeniem i bez słowa zająłem miejsce obok. Przez całą drogę bezskutecznie usiłował zabawiać mnie rozmową.

O godzinie 3.50 zameldowałem się w gabinecie starego. Nie wiem, kiedy nasz stary sypia, ale wyglądał całkiem świeżo.

Obrzucił mnie dość sceptycznym spojrzeniem swoich siwych, mądrych oczu.

— Widzę, że nie jesteście ogoleni, poruczniku — zauważył zgryźliwie i sięgnął po na poły opróżnioną szklankę kawy.

Nie uznałem za słuszne podejmować dyskusji na ten temat. To było zupełnie beznadziejne. Stary był równym facetem, ale miał jednego maleńkiego fioła. Uważał, że funkcjonariusz milicji musi być zawsze starannie ogolony. Zawsze. Bez względu na porę dnia i inne okoliczności. Pomilczałem więc dyplomatycznie i spokojnie czekałem na ciąg dalszy.

— Widzicie — powiedział — jest taka jedna sprawa. Obejmijcie ją. Przynajmniej na razie. Zamordowano człowieka...

Tego mogłem się domyślić. Nasz wydział zajmował się wyłącznie zabójstwami. Zebrałem całą odwagę i powiedziałem nieśmiało:

— Ośmielam się przypomnieć, towarzyszu pułkowniku, że od jutra mam urlop... może by więc...

— O? Macie urlop? — zdziwił się pułkownik, jakby sam przed dwoma dniami nie parafował mojego podania w tej sprawie. — Ogromnie się cieszę. Od dawna należy się wam wypoczynek. Wyjeżdżacie gdzieś?

— Mam skierowanie na wczasy rodzinne do Augustowa — wyrąbałem. — Jesteśmy już właściwe spakowani. Więc może by jednak...

Pułkownik odstawił szklankę z kawą i przyjrzał mi się uważnie.

— No tak — powiedział — ciężka sprawa. Urlop wam się oczywiście należy, ale tak się złożyło, że jestem zupełnie bez ludzi. Wszystkim się naraz zachciało urlopować! Ot, co! — sapnął gniewnie. — Naprawdę nie mam ludzi... —Bezradnie rozłożył ręce i uśmiechnął się przeprasza jąco. — Oczywiście — dodał — gdy będziecie się bardzo upierać, to pojedziecie jutro na ten urlop. Macie prawo.

Pomyślałem ze strachem o tym, co usłyszę od Basi, ale wiedziałem, że nie będę się upierać. To nie leżało w stylu pracy naszej komendy. Westchnąłem tylko bezgłośnie i zapytałem:

— Kto został zamordowany?

— Wiedziałem, że można na was liczyć — uśmiechnął się stary. — Nie przejmujcie się. Obiecuję, że jak ktoś tylko wróci z urlopu, wlepię mu tę sprawę. A teraz posłuchajcie...

Samochód zahamował przed furtką w parkanie z drucianej siatki. Stały tu już dwa wozy milicyjne. Polski fiat i nyska z wielkimi białymi literami MO wymalowanymi na burtach. Za siatką, wśród sosen stał niewielki piętrowy drewniak w stylu otwocko-zakopiańskim. Mocny zapach żywicy i igliwia wiercił w nosie. Gdybym nie wiedział, że znajdujemy się w obrębie granic Wielkiej Warszawy, nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Dookoła rozciągał się gęsty sosnowy las, a ziemię pokrywał gruby kożuch zeschłego igliwia. Zbójna Góra jakoś w żaden sposób nie chciała przypominać dzielnicy wielkiego miasta.

Pchnąłem furtkę i ruszyłem w stronę domu. Na drewnianej werandzie stał milicjant. Poznał mnie i natychmiast zasalutował, a kiedy się zbliżyłem, wyrecytował służbiście:

— Sierżant Wyderko melduje swoją obecność na miejscu przestępstwa.

Sierżant Wyderko znany był w komendzie ze służbistości, którą posuwał czasami aż do kłopotliwych granic.

— Możecie zrobić spocznij, sierżancie — powiedziałem. — Nie przyszło wam może do głowy, że godzina czwarta trzydzieści rano nie jest najodpowiedniejszą porą dla demonstrowania znajomości musztry? — dodałem zgryźliwie i zupełnie niesprawiedliwie.

Stężenie postaci sierżanta lekko się zmniejszyło, ale i tak to, co w jego wykonaniu było pozycją na „spocznij”, dla bardzo wielu rekrutów mogłoby być jeszcze niedościgłym wzorem postawy zasadniczej. Nie przejął się zupełnie moją uwagą i przystąpił do dalszego składania meldunku.

— Ciało denata zostało zabezpieczone wraz ze wszystkimi śladami. Ci z techniki — dodał nagle konfidencjonalnym tonem — chcieli się już zabrać do roboty, ale nie pozwoliłem. Kazałem im czekać na przyjazd obywatela porucznika.

Chciałem go jeszcze zapytać, skąd wiedział, że to właśnie ja przyjadę, ale dałem spokój. Sprawa była jasna. Stary widać już w momencie wysyłania tu Wyderki wiedział, że dam się wrobić w ten pasztet.

— Są jakieś ustalenia wstępne? — zapytałem.

— Tak jest, obywatelu poruczniku! — sierżant znowu się wyprężył niby dobrze napięta struna. — Denat leży w pokoju na parterze. W sąsiednim pokoju zgromadziłem wszystkich obecnych. Pilnuje ich kapral Lis. Zabroniłem im szwendać się po domu, żeby nie zatarli jakichś śladów.

— Są ślady włamania? — przerwałem i sięgnąłem po papierosa.

— Nie stwierdziłem — powiedział sierżant. — Coś mi się widzi — w głosie Wyderki zabrzmiały nutki bardziej konfidencjonalne — że to jest robota wewnętrzna.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.