Umrzesz dla mnie - Węglarz Małgorzata - ebook + audiobook

Umrzesz dla mnie ebook i audiobook

Węglarz Małgorzata

2,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jackie Grimmer, wykładowczyni na Uniwersytecie w Black Oats, zostaje wciągnięta w serię niepokojących zdarzeń. Znaki umieszczone na odnalezionych w auli zwłokach wskazują bowiem na to, że jednym z celów mordercy może być zwrócenie na siebie uwagi młodej wykładowczyni.
Co łączy ze sobą ofiary i czy Jackie może być następną ofiarą?
To zaskakujący kryminał z lekkim czarnym humorem.

Małgorzata Węglarz – urodziła się w Kędzierzynie-Koźlu i obecnie mieszka w Krakowie. Jak sama mówi o sobie, zawsze była nieco inna. Jak się okazało, w karierze pisarskiej było to przydatne.
Wydała także książki "Starzy ludzie nie istnieją" oraz "Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim umrzesz".

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 194

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 10 min

Lektor: Maciej Kowalik
Oceny
2,8 (9 ocen)
2
0
3
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MikoszGrazyna

Nie polecam

Nie wszyscy muszą pisać. Niektorzy powinni wyłącznie czytać. I tutaj mamy taką sytuację. Autorka powinna poszukać sobie innego hobby niż pisanie. Szkoda mojego czasu na "Umrzesz dla mnie" . Inni ewentualni czytelnicy powinni rozważyć spacer zamiast.
00
Moni_Dana

Z braku laku…

W miarę poprawny kryminał, nieco mniej thriller. Zero emocji, a wręcz chwilami wiało nudą
00

Popularność




Małgorzata Węglarz

Umrzesz dla mnie

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Umrzesz dla mnie

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Karandasz

Grafika na okładce:

Nature Peaceful/McCarthys PhotoWorks/Charlie´s/

Photo&Graphic Stock/abf // Adobe stock

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67718-01-1

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Jako pisarka jestem bezgranicznie zakochana w słowach.

A wszystko zaczęło się od tego jednego, najważniejszego.

Tato – ta książka jest dla Ciebie

Ona beztrosko idąca przez życie,

niepomna cieni kładących się na jej ścieżce

ani bezgłośnego ulatywania kruczoskrzydłych godzin.

Berenice! – wypowiadam jej imię. Berenice!

Edgar Allan Poe, Berenice[1]

[1] E.A. Poe, Berenice, w: tegoż, Wybór opowiadań, przeł. S. Studniarz, Warszawa: Świat Książki 2012, s. 6–7.

1

Zakrwawiona pięść po raz kolejny uderzyła w drzwi. Catherine Fowles wiedziała, że musi się wydostać. Jeden błąd może kosztować ją życie.

Kiedy próbowała zapanować nad oddechem, po twarzy spłynął jej pot. Ciemność za plecami zdawała się na nią napierać. Catherine nie była jednak typem ofiary. Wypuściła głośno powietrze. Przez lęk przebiła się furia.

– Bawi cię to, zasrańcu? – Uderzyła otwartą dłonią w drewno. – Podnieca cię to, zboczeńcu? Otwieraj!

Z całych sił natarła na drzwi. Rozległ się trzask, a jej nadgarstek przeszył oszałamiający ból. Zawyła i osunęła się na kolana.

Jedynym źródłem światła w ciemnym pomieszczeniu była wąska strużka sącząca się spod drzwi. Zlepione wilgocią włosy opadały Catherine na twarz, gdy kuląc się, przyciskała do piersi złamaną rękę. To z pewnością jakaś pomyłka, pomyślała. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby ją skrzywdzić?

Pamiętała, że wracając z wykładu, weszła do toalety, żeby poprawić makijaż przed spotkaniem z Davidem. W końcu po miesiącach chodzenia na niedorzecznie wysokich obcasach i śmiania się z jego dowcipów dostrzegł ją w grupie o wiele atrakcyjniejszych dziewczyn. Weszła do łazienki i rozmyślając o tym, na jak dużo powinna mu pozwolić na pierwszej randce, wyjęła z torebki tusz do rzęs. Usłyszała ruch ze strony kabin, ból przeszył jej głowę i zapadła ciemność.

A potem obudziła się tutaj. Bez torebki i telefonu.

Kiedy pierwsza fala paniki ustąpiła, zabrała się do badania pomieszczenia. Błądząc po omacku tak ostrożnie, jakby każdy krok mógł zakończyć się upadkiem w przepaść, zrozumiała, że znajduje się w czymś w rodzaju piwnicy. Zapach pleśni aż drapał w nos, do tego mogłaby przysiąc, że gdzieś w kącie zapiszczała mysz.

Z trudem podniosła się na nogi. Syknęła z bólu, gdy opuściła rękę. Tylko spokojnie. Skup się. Przecież nie może być gorzej, prawda?

W jej głowie pojawił się obraz z filmu z młodziutką Jodie Foster i Anthonym Hopkinsem. Czy to w tym filmie widziała psychola trzymającego dziewczyny w wielkiej dziurze w piwnicy? Gdy przypomniała sobie scenę, w której znaleziono obdarte ze skóry zwłoki, kolana po prostu się pod nią ugięły. Strach wypełnił całe jej gardło niczym gorąca kula.

– Wypuść mnie, proszę!

Zdrową ręką walnęła w drzwi. Raz i drugi, a potem kolejny. Catherine ponownie straciła kontrolę nad sobą. Kopała tak długo, aż po drugiej stronie coś zazgrzytało. Odskoczyła, uderzając głową o ścianę.

Drzwi otworzyły się, światło latarki dosięgło jej twarzy. Kuląc się pod ścianą, zmrużyła oczy, ale widziała jedynie zarys stojącej na progu postaci. Cień, pomyślała. Ten ktoś jest cieniem.

Zanim Catherine zdążyła dostrzec, co trzyma w ręku, jej głowa eksplodowała bólem. Po raz ostatni runęła w ciemność.

2

Jackie

Przyjazd Kita zawsze oznaczał kłopoty.

Odkąd sięgam pamięcią, kiedy wracał do miasta, wydarzenia w taki czy inny sposób przybierały tragiczny obrót. Tak jakby czekały na jego powrót, by jako gość specjalny mógł być ich świadkiem. Bez Kita Ashbury’ego nie wypadało zaczynać.

Stojąc na czerwonym świetle, spojrzałam na śmieci piętrzące się w samochodzie. Gdzieś tam powinien być niedojedzony bajgiel. Planowałam porządne śniadanie z kawą i naleśnikami dopiero po przyjeździe Kita. Niewiele mogłam jednak poradzić na uporczywe burczenie w brzuchu. Zaczęłam już nawet przerzucać papiery na siedzeniu pasażera, kiedy zapaliło się zielone światło.

Wcisnęłam gaz i klnąc pod nosem, wyjechałam na główną drogę. O ile przedmieścia miasteczka uniwersyteckiego Black Oats można było w ogóle zaszczycić tak szumną nazwą. Samo centrum posiadało nowoczesny dworzec, połykający i wypluwający studentów, którzy z jakichś powodów nie zamierzali posmakować wolności akademików. Ponieważ z mojego domu znacznie bliżej było dojechać na malutki peron, na którym zatrzymywał się pociąg wyłącznie na żądanie, ucieszyłam się, że Kitowi nie robi to różnicy.

– Kit – wypowiedziałam jego imię tak, jakbym chciała poczuć jego smak na języku. Nie mogłam bowiem pozbyć się wrażenia, że jakaś paskudna sprawa sprowadza go do domu. Nie sposób było zapomnieć dnia, w którym zjawił się na progu w smokingu i cylindrze tuż po tym, jak dał dyla sprzed kościoła, w którym Judy miała spełnić marzenie swoich rodziców i wyjść za mąż za porządnego lekarza. Chryste, na samo wspomnienie tamtej nocy dostawałam kaca. Innym razem dobijał się do drzwi, bo chciał dopaść go koleś, któremu był winien pieniądze.

Gdy po wyprowadzce do Nowego Jorku przyjeżdżał tylko w odwiedziny, było jeszcze gorzej. Czyjaś babcia umierała na zawał, wandale niszczyli cmentarz, w kogoś trafiał piorun, wykolejał się pociąg. Kit był jak kruk wieszczący nieszczęście. A kiedy spłonęła szkoła, Candice, jego ówczesna dziewczyna, miała nieszczęście znajdować się w środku. Kruk, pieprzony kruk.

Rozmyślałam nad tym przez chwilę, gdy z tyłu samochodu dobiegło brzęczenie telefonu. Starając się patrzeć przed siebie, zaczęłam przeczesywać ręką siedzenie w poszukiwaniu torebki.

Po krótkiej walce, podczas której dotknęłam coś nadgniłego, udało mi się wydobyć telefon. Przekonana, że na usłyszę Kita, bardzo się zdziwiłam, kiedy w aparacie rozległ się inny głos.

– Jesteś podłym człowiekiem, Jacqueline Grimmer!

Westchnęłam.

– A jak tobie mija dzień, Dezzie?

Usłyszałam cmoknięcie.

– Jak mogłaś mi to zrobić? Akurat dzisiaj? Wiesz, że mamy z Jenną rocznicę.

– Wybacz, ale dwa miesiące bez kłótni to żadna rocznica, Dezz.

– Już ja o tym zdecyduję, dziękuję bardzo. A ty mogłaś chociaż uprzedzić, że będę musiała spędzić dziewięćdziesiąt minut w towarzystwie fanatyków literatury. Do diabła, Jackie, co ja mam z nimi robić?

– No, akurat fanatykami bym ich nie nazwała. Ale jeśli ktoś w ogóle pojawi się na zastępstwie, będziemy mogły mówić o sukcesie szkolnictwa wyższego. Kto wie, może nawet zrobię imprezę? Tylko ty, ja i stara Mathilda Rose.

Wprawdzie nie widziałam Desiree, ale byłam pewna, że się uśmiechnęła. Nie zamierzała jednak poddać się bez walki.

– Jestem lingwistką, Jackie. Zupełnie inaczej patrzę na tekst i naprawdę nie interesuje mnie, co autor miał na myśli.

– To może zrób tak. Zadałam im esej. Pozwól im siedzieć przy laptopach i go kończyć. Wejdą na Facebooka, a ty spędzisz ten czas, rozmyślając, jakie przyjemności zgotuje ci w domu Jenna.

Pomysł musiał jej się spodobać, bo Dezzie westchnęła.

– Masz u mnie dług, Jackie.

– Jesteś aniołem.

Usłyszałam pstryknięcie czajnika. Jeśli Desiree ma pozostać dłużej w pracy, zapewne szykuje sobie ogromny kubek kawy.

– A tak w ogóle to czemu cię wywiało?

– Odbieram wieczne dziecko z dworca.

– Słucham?

Parsknęłam śmiechem.

– Mój kuzyn, Kit. Jadę po niego na dworzec.

– To Kit wraca? Wszystko z nim w porządku?

Przygryzłam wargi. Dobre pytanie. Spojrzałam we wsteczne lusterko i powoli zajechałam pod budynek dworca.

– Nie mam pojęcia. Dobra, jestem na miejscu, odezwę się później. Dzięki wielkie i powodzenia z moimi maluszkami!

– Mhm – mruknęła i przerwała połączenie.

Wytarłam wyświetlacz z tłustego śladu po podkładzie i wrzuciłam telefon do torebki. Raz jeszcze przerzuciłam stare opakowania z McDonalda, stos gazet i ulotek uniwersyteckich, ale bajgiel musiał spaść pod siedzenie. Wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki i wyszłam z samochodu, grzechocząc jedynie pustym żołądkiem.

Duży, zapaćkany sprejem zegar dawno temu rozbiły miejscowe nastolatki. Podwinąłem rękaw płaszcza i spojrzałam na zegarek. Pociąg Kita powinien wjechać na peron za dziesięć minut. Rozejrzałam się za automatem z przekąskami, szybko jednak uświadomiłam sobie, że skoro mam za moment zabrać kuzyna na śniadanie, może warto się wstrzymać. Pogrzebałam w kieszeni, ale znalazłam jedynie stary miętowy cukierek, który z całą pewnością przeżył niejedną przepierkę. Niewiele myśląc, wsunęłam go do ust, gryząc łapczywie.

W końcu zza drzew dobiegł gwizd. Czerwony pociąg zwolnił i ze stukotem wjechał na stację. Uśmiechnęłam się. Nawet jeżeli przyjazd Kita oznaczał kłopoty, nie potrafiłam nie cieszyć się z perspektywy spotkania. Odkąd straciłam rodziców, Kit był moją najbliższą rodziną.

Odsunęłam się od krawędzi, śledząc wzrokiem mały tłumek wysypujący się z pociągu i w końcu wyłowiłam grzywę jasnych, poskręcanych włosów. Nie ruszyłam się z miejsca, czekając, aż mnie zauważy. Kilka kobiet obejrzało się za nim, zwłaszcza małolata w krótkiej kurteczce, której pomógł wynieść torbę. Przewróciłam oczami. Cały Kit. Kiedy był w liceum, moje koleżanki traciły dla niego głowę. Mając ponad metr dziewięćdziesiąt, robił wrażenie, chociaż czasami celowo się garbił, żeby, jak to określał, nie rysować łbem o ptasie dupki.

Zauważywszy mnie, uniósł brwi, wskazał na siebie palcem i zerknął przez ramię, jakby nie dowierzając, że do niego macham. Zaśmiałam się. W jeden chwili Kit Ashbury potrafił zmienić mnie w dziewczynkę.

Kit dopadł mnie w dwóch skokach i odrzucając torbę na bok, uścisnął tak, że moje stopy oderwały się od ziemi. Kątem oka dostrzegłam, że torba była zbyt duża, jak na tygodniowy pobyt, o którym mówił. Nie chciałam jednak pytać. Jeszcze nie.

– Jackie Allan Poe! – zawołał, całując mnie w koniuszek zdrętwiałego z zimna nosa.

– Kit Kat we własnej osobie!

Uściskaliśmy się jeszcze raz. Od naszego ostatniego spotkania Kit musiał przybrać na wadze, jego policzki się zaokrągliły, a brzuch pod szarą puchową kurtką był wyraźniej zarysowany. Rozwód zdecydowanie mu nie służył.

Z peronu widać było mojego priusa, dlatego bez słów wskazałam na niego ręką. Podeszliśmy do samochodu, otworzyłam bagażnik. Kit włożył swoją torbę, przerzucił śmieci na tylne siedzenie i zajął miejsce obok kierowcy.

– Chryste, ale zimno – mruknął, naciskając wyświetlacz telefonu i wrzucając go z powrotem do kieszeni.

Zatrzasnęłam drzwiczki.

– Pasy. – Zapięłam już swoje, i czekałam aż kuzyn zrobi to samo.

Kit chuchnął w dłonie i potarł je o siebie. Kiedy ruszałam z parkingu, raz jeszcze wyjął telefon i w końcu spojrzał na mnie, promieniejąc.

– Mój Boże, Jackie! Wyglądasz wspaniale! Ile to się nie widzieliśmy?

Uniosłam brwi.

– Rok? Może trochę więcej.

Pokiwał głową i w zamyśleniu spojrzał przez szybę.

Oboje wiedzieliśmy, co nas czeka. Takich rozmów nie podejmuje się jednak na pusty żołądek, co dla nas, wychowanych na grubych naleśnikach z konfiturą z żurawiny było oczywiste.

Dojechawszy do skrzyżowania Main Street z Cross Roads, skręciłam w lewo, w stronę jedynej czynnej o tak wczesnej porze restauracji. W Macy’s podawali całkiem przyzwoite naleśniki oraz kawę, która chociaż nie grzeszyła jakością, przynajmniej była tania. Gdybym pojechała do samego centrum miasteczka uniwersyteckiego, moglibyśmy skoczyć do McDonalda albo Dunkin’ Donuts. Istniało jednak zbyt duże prawdopodobieństwo, że spotkam tam któregoś z moich studentów. Wolałam tego uniknąć.

Wysiedliśmy z samochodu.

– Na co masz ochotę? – zapytał Kit, rozpinając kurtkę.

– Kawa, naleśniki i bekon. Dużo bekonu.

Uśmiechnął się i odszedł złożyć zamówienie. Zajęłam popękany narożnik w najbardziej oddalonej części restauracji, zsunęłam płaszcz i rzuciłam na krzesło obok. Pomimo wczesnej godziny, na pokrytym starymi plamami obrusie ktoś zostawił dzisiejszą gazetę. Ziewając, rzuciłam okiem na pierwszą stronę, ale zdążyłam jedynie odczytać tytuł o zaginięciu jakiejś dziewczyny, gdy wrócił Kit i opadł na miejsce naprzeciwko.

Popatrzył przez okno, przeczesując włosy ręką pokrytą bliznami po poparzeniu. Nie wyglądał na zmęczonego. Ja po podroży z Nowego Jorku do Black Oats przypominałabym pewnie rozdeptanego ślimaka.

Przez chwilę odprowadzał wzrokiem staruszkę ciągnącą za sobą kulejącego pudla. Zauważyłam kilka zmarszczek wokół brązowych oczu Kita. Nie przypominałam sobie, żeby były tam, gdy całowałam go na pożegnanie ostatnim razem.

– Stare, dobre Black Oats – westchnął.

– Kiedy ostatnio sprawdzałam, było tylko stare.

Jego czoło zmarszczyło się, ale szybko odzyskał wesołość, przenosząc wzrok na Marylin Monroe, uwiecznioną na tanim obrazku nad moją głową. Cały wystrój Macy’s miał zapewne przywodzić na myśl klimat lat pięćdziesiątych i dziewczyn pin-up, jednak poza zdjęciami kobiet w sztucznych pozach cała reszta wyglądała jak typowy bar, w którym każdego ranka starsi ludzie samotnie jedzą śniadania, a wieczorami obściskują się nastolatki.

Przez chwilę rozmawialiśmy o podróży Kita, mojej pracy i ludziach, jakich znaliśmy jeszcze z lat szkolnych. Potem przyniesione śniadanie całkowicie pochłonęło naszą uwagę. W milczeniu dojedliśmy chrupiący bekon. W końcu Kit otarł usta serwetką i oparł się wygodnie. Zamówiłam kolejną kawę i oplotłam dłońmi rozgrzany kubek. Byłam gotowa.

– Mów.

Kit spuścił wzrok, znowu odgarnął włosy. Widziałam jego zakłopotanie, gdy skubnął gazetę, skrzyżował ręce na piersi i westchnął.

– Jestem spłukany, Jackie.

No cóż, to by wyjaśniało sprawę przyjazdu pociągiem. Pociągnęłam łyk kawy, dając sobie trochę czasu na odpowiedź. Teraz gdy nie pochłaniałam jej w pośpiechu, wydawała się paskudnie gorzka. Zresztą źródłem goryczy mogło być coś zgoła innego. Sięgnęłam po cukier. Łyżeczka zazgrzytała w cukiernicze.

– Cassidy? – spytałam, nie podnosząc wzroku znad kubka.

Kiwnął głową i zajął się skubaniem paznokci.

Nie musiałam dalej pytać. Była żona Kita dołożyła wszelkich starań, żeby wycisnąć z niego każdy grosz.

– Potrzebuję gdzieś się zatrzymać, Jacks. Planuję wynająć moje mieszkanie w Nowym Jorku. Szybko się odkuję, znajdę jakąś pracę, może nawet jako asystent w gabinecie.

Uniosłam brew. Pomimo medycznego wykształcenia, Kit nigdy nie zarabiał kokosów. Niewiele placówek chciało go przyjąć po odbyciu stażu. Trudno im się dziwić. Po paru miesiącach każda pielęgniarka wiedziała dokładnie, jaki nosi kolor bokserek. Prywatna praktyka, którą otworzył parę lat temu, szła mu całkiem nieźle do czasu, gdy jakaś dziewczyna oskarżyła go o molestowanie. Proces nie był długi i ani się nie obejrzał, kiedy stracił licencję. Westchnęłam.

Kit zajrzał do swojego kubka, pokręcił zimną już kawą i odstawił na stół.

– A ty masz dom, więc pomyślałem…

Przestałam go słuchać i rozejrzałam się po sali. Zarośnięty kierowca ciężarówki przyciskał swój brzuch do kontuaru, dotykając palcem wybrane pozycje w menu.

– Jackie?

– Przecież wiesz, że możesz zostać. Dom jest duży.

Kit przyglądał mi się, jakby czekał, aż wybuchnę i zacznę domagać się wyjaśnień, ale ja w spokoju dopijałam kawę.

– Jesteś zła?

Nie byłam. Zawiedziona? Też nie. Znałam go na tyle, żeby jakoś się do tego przygotować. Uśmiechnęłam się, jakbym chciała go zapewnić, że nie musi mi oddawać kilku dolców.

– Daj spokój, Kit. Przyjaźnimy się. Zbierałam twój tyłek po tym, jak nawiałeś Judy. Trzymałam twoją głowę, gdy rzygałeś po kradzionym koniaku. Siedziałam z tobą całą noc na cmentarzu po śmierci Candice. Jestem po twojej stronie. Tylko pamiętaj, że twoich brudnych gaci prać nie będę.

Zaśmiał się, na jego twarzy odmalowała się ulga. Zamówił kolejną kawę.

– O to się nie martw, potrafię już nawet obsługiwać zmywarkę. – Znowu wyjął telefon i lekko zmarszczył brwi, jakby wiadomość, której się spodziewał, jeszcze nie nadeszła. – A tak w ogóle to dzięki, że po mnie przyjechałaś, zanim dotarłbym do…

– Kit?

Uniósł wzrok, zdziwiony, że mu przerwałam.

– Co?

– Czy powinnam wiedzieć o czymś jeszcze?

Odłożył telefon na stół. Wzruszenie ramion mnie nie przekonało.

– Dlaczego pytasz?

Teraz to ja wzruszyłam ramionami.

– Tak po prostu.

Kiwnął głową, zgarnął gazetę ze stołu i zacząć czytać. Rozmowa zakończona. Dopiłam kawę, czując na sobie wzrok zaginionej dziewczyny ze zdjęcia.

* * *

Zajechaliśmy na podjazd akurat w momencie, w którym listonosz wsuwał kopertę w moje drzwi. Zauważywszy mnie, skinął głową, obrzucił Kita spojrzeniem i odszedł, pogwizdując cicho. Zaraz, czy jego córka swojego czasu nie wylądowała przypadkiem w łóżku mojego kuzyna?

Kit zatrzasnął drzwiczki, wpatrzony w masywny kwadrat domu, wybudowanego w surowym stylu lat pięćdziesiątych. Praktycznie. Żadnych wykuszów i kolumienek. Taki luksus nie pasował do Cynthii i Roda Ashburych. Zawłaszcza do Cynthii.

Dwie nagie jabłonie prawie opierały się o dom, płot aż prosił się o naprawę. Jedynie dach, teraz błyszczący od topniejącego śniegu, został naprawiony w zeszłym roku. Kit patrzył na dwie dziury ze śladami rdzy nad garażem, pamiątkę po pewnym upalnym lecie, mającym być jego wstępem do kariery koszykarskiej.

Ruszyłam do drzwi, mocując się z torebką. Znalazłam klucze i weszłam do środka. Schyliłam się po leżące na dywanie listy i przeglądając je, przeszłam do kuchni. Serce zaczęło mi szybciej bić. Czekałam na odpowiedź dziekana odnośnie mojej najnowszej pracy. Nic. Znowu. Z małego pliku wysunęła się za to ulotka, która z całą pewnością nie została wrzucona przez listonosza.

Trzymałam w ręku podobiznę dziewczyny z gazety. Napis nad jej głową informował o zaginięciu niejakiej Catherine Fowles. Pod spodem odczytałam datę zaginięcia oraz opis, w co była ubrana tamtego dnia. Najwyraźniej rodzina zaginionej nie poprzestała na wysłaniu zdjęcia dziewczyny do lokalnej prasy. Zmarszczyłam brwi. Patrzyłam na gęste włosy, które spływały falami na trójkątną twarz. Blond, może jasny brąz.

Usłyszałam, jak Kit zamyka drzwi. Podniosłam wzrok, patrząc, jak powoli stawia kroki, rozglądając się, jakby był tu po raz pierwszy od lat i chciał porównać, jak wiele się zmieniło. Odłożyłam koperty, ignorując gorycz, jaką odczuwałam z każdym kolejnym dniem bez wieści od dziekana.

– Na litość boską, Kit. Byłeś tu w zeszłym roku.

Odwiesił kurtkę.

– Ale aż tyle tego tu nie było.

Wychyliłam się z kuchni, domyślając się, na co patrzył.

Praktycznie każda ściana salonu była pokryta elementami puzzli, połączonymi w obrazy tak od siebie różne, że nawet Poirot nie doszukałby się wzoru. W nielicznych wolnych od puzzli miejscach wisiało parę fotografii, głównie mnie z Kitem, parę przedstawiało moich rodziców. Po właścicielach domu nie było ani śladu.

– Matko, Jackie. A już myślałem, że dałaś sobie z tym spokój.

Wyciągnęłam z szafki dwa kubki, wrzuciłam do nich torebki z zieloną herbatą.

– Naprawdę myślisz, że stanowa mistrzyni w układaniu puzzli na czas z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku tak po prostu sobie odpuści?

Kit uśmiechał się, omiatając wzrokiem obrazy.

– Fakt. Zawsze byłaś w tym dobra.

– Najlepsza.

– Powinienem ci jakieś przywieźć. Z Myszką Miki lub Kubusiem Puchatkiem.

– Cieszę się, że mierzysz mnie swoją miarą.

Nastawiłam wodę i krzyżując ręce, oparłam się o ścianę, obserwując wędrówkę Kita po salonie. Pokój w niczym nie przypominał tego z naszego dzieciństwa. Stare dywany zastąpiłam praktyczną wykładziną, na tyle miękką, żeby miło było chodzić po niej bosymi stopami, ale i na tyle krótką, żeby odkurzanie nie było męczące. Duża zielona kanapa znaleziona na pchlim targu była zwrócona przodem do kominka. Ogromny regał, zasłaniający całą ścianę aż stękał od powciskanych na niego tomów, na które Kit jedynie przelotnie zwrócił uwagę. Nigdy specjalnie nie interesowały go książki, a moje prace, dotyczące głównie Edgara Allana Poe, uważał za zbyt „żargonowe”.

W powietrzu wciąż jednak unosił się specyficzny zapach, woń nie do zamaskowania, którą przesiąkły ściany. Czasami miałam wrażenie, że tylko my dwoje jesteśmy w stanie ją wyczuć.

Kit podszedł do okna, wyjrzał na zaniedbane podwórko i w końcu opadł na kanapę z błogą miną, która po sekundzie przerodziła się w grymas bólu.

– Ałć! Co do cholery…? Jackie!

Podeszłam bliżej, domyślając się, co też zaatakowało jego szanowny tyłek. Kit siedział na kanapie z podkurczonymi nogami niczym gotowy do wypchania indyk. W ręce trzymał jedną z moich ozdobnych poduszeczek, sprezentowanych kiedyś przez panią Parker.

Kit podniósł jedną z nich i teraz bacznie jej się przyglądał.

– Dlaczego to mnie zaatakowało?

Wyrwałam mu ją z ręki i ułożyłam z powrotem w róg kanapy.

– Bo jest wypełniona grochem.

– Ale to niewygodne!

– I dobrze, bo na nich się nie leży. To tylko dekoracja. Wiem, że nie najpiękniejsza, ale mam do niej sentyment.

Kit pokręcił głową i usiadł na skraju kanapy, lekko rozdrażniony. Podałam mu kubek herbaty, a sama wróciłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę.

– Będziemy musieli pojechać na małe zakupy. Cały wczorajszy dzień poprawiałam prace, mam jedynie podejrzanie wyglądający ser i puszkę tuńczyka.

Wyprostowałam się, zdziwiona brakiem odpowiedzi. Kit stał z kubkiem w ręku tuż przy schodach. Podeszłam bliżej, zauważając, że wpatruje się w jedyną fotografię swojej matki, jaką zostawiłam. Stanęłam obok.

– Dlaczego ze wszystkich zdjęć powiesiłaś akurat to?

Owalna twarz mojej ciotki była zapadnięta, kępki włosów sterczały jej z głowy, gdy trzymała w wychudzonych rękach bukiet kwiatów oraz baloniki z napisem „Wracaj do zdrowia!”. Zdjęcie zrobiono w ostatniej fazie jej walki z rakiem. Zmarła jakieś dwa tygodnie później, zanim pękł ostatni balon.

– Nie wiem. To jedyne zdjęcie, na którym wygląda na spokojną.

Kit zaniósł rzeczy do swojego dawnego pokoju, zastając go w takim stanie, w jakim zostawił go przed rokiem. Zawsze wychodziłam z założenia, że każdy, kto ma zdrowe ręce, może po sobie posprzątać. Poza tym według Cynthii i tak nie umiałam tego dobrze robić.

Kit zszedł na dół w świeżym T-shircie jakiś kwadrans później, gdy siedziałam przy stole w kuchni, robiąc listę zakupów. Usiadł obok z otwartym laptopem i zapytał:

– Hasło do wi-fi takie samo?

Skinęłam głową i poprawiając okulary, wróciłam do pisania.

– Chcesz coś konkretnego na śniadanie? Jeżeli nie zrobię porządnej listy, to jak zwykle wykupię pół sklepu.

Milczenie Kita zaczęło mnie drażnić. Podniosłam głowę, a Kit w skupieniu wpatrywał się w monitor nowiutkiego Macbooka. Kiedy zorientował się, że mu się przyglądam, wykonał taki ruch, jakby automatycznie chciał go przymknąć. Uśmiechnął się jednak, wymierzając mi kopniaka pod stołem.

Żartobliwie nadepnęłam mu na stopę i wróciłam do mojej listy. W głowie jednak odezwały mi się dzwonki alarmowe. Brak pieniędzy i nowy laptop? Zamiast zapisywać, zaczęłam z namysłem skrobać wzory w rogu kartki. Przyjazd Kita zawsze oznaczał kłopoty.

3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji