Underground - Cindy Lia - ebook + audiobook
BESTSELLER

Underground ebook i audiobook

Cindy Lia

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

62 osoby interesują się tą książką

Opis

Jego praca? Zna się na niej.

Jego demony? Dręczą go.

Od pięciu lat Riley bez mrugnięcia okiem wykonuje brudną robotę dla grubych ryb.

Jego specjalność? Zamknięte drzwi.

Między jednym a drugim kontraktem ten ekspert od uprowadzeń szkoli najlepszych u swego boku.

Jego ulga? Cierpienie.

Mając zmaltretowaną duszę, Riley nie ma nic do stracenia. Nie waha się nawet wtedy, gdy jakaś szycha powierza mu ostateczną misję. Suma jest atrakcyjna, a wyzwanie odpowiednio wymagające. Jeszcze jedno zlecenie do wykonania ze swoją ekipą w piwnicy tego odizolowanego domu na przedmieściu.

Gdyby tylko nie zmieniły się reguły, gdyby tylko dziewczyna nie stawiała oporu, gdyby tylko gra nie zaczęła się… w tej chwili.

Kiedy zwierzyna się buntuje, polowanie czas zacząć!

 

Uwaga: niniejsza książka należy do gatunku dark romance i jest przeznaczona dla czytelników dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 43 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz Mateusz Kwiecień
Oceny
3,9 (220 ocen)
94
48
43
25
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kinia2807

Całkiem niezła

Biorąc pod uwagę kategorię spodziewałam się czegoś mocniejszego. Jak dla mnie średnie.
40
Sandrasikora

Z braku laku…

No nie zachwyciło mnie… czegoś tu zabrakło
30
Achaja1234

Z braku laku…

Ostatnie 100 stron, to absurd nad absurdami. Według mnie zepsuło to całą historię.
30
ksiazkowa_nutka

Nie oderwiesz się od lektury

ale to było świetne! Przeczytałam ekspresem i mam ochotę a więcej powieści spod pióra autorki!!!
42
booksbykiniaa

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wciągająca historia! Uwielbiam takie darki. Tak, tak i jeszcze raz tak!
31

Popularność



Podobne


Under

ground

CINDY LIA

Drodzy czytelnicy,

mam nadzieję, że będziecie tak samo podekscytowani jak Lexie i Riley w piwnicy pełnej tajemnic…

Miłej lektury!

You’ll never know the psychopath sitting next to you.

(Nigdy nie możesz mieć pewności, że osoba siedząca obok ciebie nie jest psychopatą).

Twenty One Pilots – Heathens

1. Riley

– Jesteś śmieciem. Najgorszym z możliwych. Bierz tę spluwę, schowaj, gdzie trzeba, i łap się za swoją pieprzoną robotę!

Czubek ostrza wbija się w moją skórę, krew zaczyna tryskać, lekko kręci mi się w głowie. Zamykam oczy, chcę poczuć ten moment w ciszy. Tylko minuta i będzie po wszystkim. Ta czynność za każdym razem wywołuje u mnie te same uczucia: przyjemność i odkupienie win. Moje dwa filary. Sięgam po watę, dociskam ją do rany, następnie zakrywam rozcięcie bransoletą z czarnej skóry. Poprawiam nieco i gotowe. Odkładam skalpel do pudełka i zamykam je dwoma ruchami.

Szybkie spojrzenie w lustro: doskonale. Moje rysy są bardziej odprężone, skóra nabiera rumieńców. Biorę głęboki wdech i powietrze na nowo zaczyna wypełniać płuca. Czuję się lepiej.

– Ry, zbieramy się!

Budzik po mojej lewej stronie wskazuje północ – godzinę zbrodni. Właściwy moment na ostatnie szlify naszego makiawelicznego planu, który właśnie się ziszcza. Pozostali krzątają się na dole, słyszę szczękanie pistoletów, pałek, a nawet kajdan dla zwierzyny, którą zajmiemy się tej nocy. Podnoszę się, chowam linkę do kieszeni, biorę kaburę i przymocowuję ją do paska. W ciągu pięciu lat moja spluwa jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. To mój najlepszy towarzysz, ufam tylko jej.

Wkładam dżinsy i T-shirt, a następnie akcesoria stosowne do okoliczności: rękawiczki lateksowe, czarną maskę i skórzaną kurtkę. Przemknięcie niezauważonym nie jest tak naprawdę częścią planu. Nawet gdybym bardzo się starał, moje metr dziewięćdziesiąt wzrostu oraz dziewięćdziesiąt pięć kilogramów mięśni skutecznie to uniemożliwiają. Trudno zmienić się w małą myszkę, kiedy jest się dużym kocurem. Dlatego też nikt się mnie tutaj nie czepia.

Słyszę głos Parksa z parteru. Wkładam adidasy i po raz ostatni strzelam karkiem. Jestem w formie. Och, i to jakiej! Wieczór zapowiada się obiecująco.

U stóp schodów czeka na mnie trzech karków ze sprzętami zawieszonymi na ramionach. Jestem szefem operacji, jak zwykle. Prawdę mówiąc, wolałbym działać solo, ale potrzebuję ich dla odwrócenia uwagi i łatwiejszego osiągnięcia celu.

– Kto sprawdził pomieszczenie? – Ruchem podbródka wskazuję drzwi prowadzące do podziemia.

– Ja – odpowiada Tyron, stojąc w cieniu Parksa. – Zamki na swoim miejscu, kajdanki przy szczeblach łóżka i sprawna umywalka. Wszystko okej, szefie!

– Nie nazywaj mnie tak.

Parks wymierza mu ostry cios w brzuch, dzieciak pluje i jęczy z bólu. Toruję sobie drogę do salonu, gdzie na ekranie kontrolnym widać oświetlone pomieszczenie.

– Kamera?

Umieszczenie jej pod właściwym kątem sprawi, że nic nam nie umknie. Chociaż szczerze wątpię, aby zwierzyna próbowała jakichkolwiek sztuczek. Będzie przerażona bandą brutali, którymi jesteśmy.

– Gotowa do pracy, sze… – Dzieciak przełyka ślinę i się poprawia: – Jest okej, Riley.

Tuż przed przejściem przez drzwi odwracam się po raz ostatni.

– Przypominam każdemu jego pozycję: Parks, ty zabezpieczasz mi tyły. Znasz plany budynku. Łowimy dziś grubą rybę, więc nie lekceważ przeciwnika. Glen, ty zajmiesz się służbą, drobnym personelem, który może jeszcze się plątać o tej godzinie. A Tyron… – Zastanawiam się przez chwilę, co mógłbym zlecić dzieciakowi. Pracuje z nami zaledwie od dwóch miesięcy, a jego pierwsza misja mnie nie przekonała. – Ty będziesz stał na czatach, nie robiąc hałasu. Parks do ciebie dołączy, jak zrobi swoje.

– Nie będziesz chyba szedł tam sam? – zatroskał się naiwnie.

Wydaję gniewny pomruk, nie spoglądając na niego. Ten dzieciak nie wie, co mówi. Nie boję się niczego: ani policji, ani swoich ofiar. Ich musza siła nie jest w stanie mi zagrozić. Wręcz przeciwnie, podnieca mnie. A co do więzienia… poznałem już gorsze rzeczy.

Wzdycham i idę do samochodu. Nie ma co więcej gadać, zdecydowanie wolę czyny od pięknych słówek. Wiem z doświadczenia, że zbyt wiele paplaniny może zniweczyć nawet najlepszy plan. Musi być przemyślany, pewny i precyzyjny. Bez tego można zapomnieć o zgarnięciu wielkiej puli.

Wsiadam za kierownicę, naciągam maskę i daję znak kumplom, aby zrobili to samo. Kawałek plastiku zasłania jedynie nasze oczy, ale to wystarczy do tej roboty.

Przejeżdżamy przez miasto bez słowa i to jest moja ulubiona chwila – cisza przed burzą. Każdy powtarza plan w nabożnej ciszy. W momencie gdy samochód przekracza niewidzialną linię oddzielającą zgniłą dzielnicę, w której mieszkamy, od bezczelnego luksusu, który nas wita, skupienie sięga zenitu.

Docieramy do pałacu na wzgórzu po pierwszej w nocy. Zgodnie z umową wszystkie światła są pogaszone. Zatrzymuję auto, a moi kompani czekają, aż postawię stopę na trawniku najzieleńszym z możliwych, po czym również wychodzą na zewnątrz. Zapalam papierosa i rozglądam się wokół. Pieprzona dzielnica. Doskonały remake życia w zamku, którego przedwcześnie mnie pozbawiono. Dwa inne budynki w identycznym stylu wznoszą się nieopodal, ale kilometry zadbanych trawników pomagają zachować rozsądny dystans. Idealny obraz dla złodziei. Można sądzić, że wyższe sfery nie przejmują się tym, co może przydarzyć się miłym sąsiadom. Nikomu niczego tu nie brakuje i wszyscy mają wszystko w dupie.

Zaciągam się po raz kolejny i krótkotrwały ból przypomina mi o moim nadgarstku. Zamykam oczy, delektuję się tym… Właśnie tego mi trzeba, by wzmocnić siły przed skokiem. Skinieniem głowy daję znak pozostałym i już kierujemy się do budynku. Światła w ogrodzie są wyłączone, a alarm zdezaktywowany. Nie znam tożsamości faceta przy sterach, ale jak na razie mogę powiedzieć, że mnie nie zawodzi.

Zaryglowane drzwi nie stawiają przede mną oporu, a kiedy wchodzę do środka, staram się nie narobić hałasu. Nikt nas nie goni. Dobrzy ludzie śpią w swoich wygodnych wyrkach.

Parks dołącza do mnie, kiedy docieram do olbrzymich schodów z marmuru.

– Wiesz, co robisz, Ry?

Mimo że mówi szeptem i tak nas naraża.

– Wracaj na czaty, Parks.

– Nie tym razem, chłopie. Nie wystawię cię na pożarcie.

Chwytam go za koszulkę i szarpię, ale on nie reaguje. Poprzestaje na wpatrywaniu się we mnie, nawet nie drgnąwszy. I to właśnie w nim cenię: niewzruszony niczym skała, niezależnie od tego, co się dzieje wokół.

– Za dużo gadasz. Chcesz wszystko spieprzyć?

– Riley, cholera, dziś łowimy naprawdę grubą rybę! Biorę w tym udział, czy chcesz, czy nie.

Zostawiam go i ściskam palcami nasadę nosa, by się opanować. Wcześniej czy później zwariuję przez tych facetów.

Dlatego wolę pracować solo.

– Okej, możesz iść ze mną, ale musisz być cicho. Najmniejszy hałas i policzymy się na pięści za budynkiem, łapiesz?

– Wydaje ci się, że z kim ty rozmawiasz? – Prycha lekceważąco. – Jestem twoją prawą ręką, durniu.

Gówno prawda. On jest po prostu najmniejszym przygłupem z całej tej bandy. To dlatego daję mu co ciekawsze zadania. I dlatego, że trzyma gębę na kłódkę i nie rozpowiada moich brudnych tajemnic. Ale na razie ta rozmowa musi poczekać. Najważniejsza jest misja i na niej trzeba się skupić.

Docieram na pierwsze piętro. Z otrzymanego planu wynika, że nasza ofiara znajduje się jakieś dziesięć metrów na lewo – trzecie z kolei drzwi, białe ze złotą sztukaterią. Z holu, słabo oświetlonego blaskiem miasta wpadającym przez okna, odchodzą dwa korytarze prowadzące do tak zwanych przez burżuazję „skrzydeł”. W jednym urzęduje drobny personel, którym zajmie się Glen. W drugim natomiast zazwyczaj śpią tatuś z mamusią. Oczywiście kiedy powracają do domowych pieleszy, czyli niezbyt często. W każdym razie nie dziś, o ile mogę polegać na otrzymanych informacjach.

Staję przed białymi drzwiami i spoglądam na kumpla, by upewnić się, że jest gotowy. Lepiej nie zagrzebać się tu na długo, bo nigdy nic nie wiadomo. Kładę dłoń na klamce, odliczam, naciskam na „trzy” i…

– Kurwa! – klnie Parks i biegnie przyczaić się wzdłuż ściany.

Puszczam klamkę i robię krok w tył. Kieruję wzrok na smugę światła widoczną przez szparę pod drzwiami.

Zwierzyna zapaliła lampę.

Zwierzyna nie śpi.

Cholera jasna!

Jak dwa gamonie stoimy w miejscu, wstrzymujemy oddechy i czekamy na to, czy ofiara wyjdzie ze swej nory. Ale nic z tych rzeczy. Zero hałasu, zero ruchu.

Przykładam palec do ust, dając mężczyźnie znak, żeby nadal był cicho, i zaczynam działać. Jedną dłonią upewniam się, że spluwa jest na swoim miejscu, drugą chwytam za klamkę i uchylam drzwi. Adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach jak energetyk. Dawno minęły te czasy, kiedy plan spalił na panewce w ostatniej chwili. Nieco zawirowań nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie. A jeśli cel będzie się stawiał, tym lepiej dla nas.

Otwieram szerzej drzwi i widzę puste łoże z baldachimem. Lampka nocna stojąca przy nim oświetla rozmemłaną pościel. Rozglądam się bacznie po pokoju: nikogo nie ma.

Zabawa w chowanego.

Tego też już dawno nie było. Parks zostaje na miejscu, na wypadek gdyby zwierzyna chciała się niepostrzeżenie wymknąć. Mało to prawdopodobne, ale przy planie takim jak ten nie ma co zdawać się na łaskę losu.

Moje zabłocone trepy brudzą miękką, beżową wykładzinę. Choć pokój jest wielkości mojego mieszkania, jeszcze nigdy nie widziałem tak pustego miejsca. Nie ma żadnych dekoracji na różowych ścianach, obrazów mistrzów ani kiczowatych bibelotów. Jedynie łóżko, komoda, rząd szaf wbudowanych w ścianę, okrągły stolik i dwa małe krzesła. Od razu kieruję się ku zabudowie, bo tylko dzieci chowają się pod łóżkami. Dorośli wybierają miejsca zamknięte, tak jakby faceci tacy jak my byli na tyle głupi, by wierzyć, że tam nie można się schować.

Otwieram pierwszą szafę z prawej – pusto. Chociaż nie, jest wypełniona butami aż do samej góry. Zamykam od razu. Podchodzę nieśpiesznie do drugiej i wolno otwieram, aby zbudować napięcie. Mam nadzieję, że małe serduszko ofiary już wyrywa się z jej klatki piersiowej, bo chcę fajerwerków dla ukoronowania tego spektaklu! Ale i tutaj – pudło. Same ubrania na wieszakach. Przy trzeciej nieruchomieję na chwilę. Zostały tylko dwie, zatem moja milutka zwierzyna chowa się w jednej z nich. Nadstawiam uszu. Czasami można usłyszeć czyjś oddech lub stłumiony szloch. Ale ta zwierzyna dobrze sobie radzi, trzeba jej to przyznać. Otwieram więc kolejne drzwi zdecydowanym ruchem i… atakuje mnie ławica pluszaków.

Kurwa!

Szafa pęka od debilnych pluszowych zwierzątek i szmacianych lalek. A mówiliśmy: żadnych dzieci na horyzoncie! Co to za burdel? Kopię w to kłębowisko i zostawiam drzwi otwarte. Nie ma mowy, żebym to sprzątał. Okej, lubię wyzwania, ale mam jedną wadę: brak cierpliwości.

Cholera, w jej interesie jest chować się w ostatniej szafie, w przeciwnym razie rozpieprzę ten pokój w drobny mak.

Łapię kolejny uchwyt, bezlitośnie forsując zawiasy. Drewno pęka na kawałki, robiąc przy tym upiorny hałas, czego przecież chciałem uniknąć. Trudno. Od teraz podkręcamy tempo. Mrużę oczy, aby ujrzeć cokolwiek w tym pyle, aż tu nagle zaskakuje mnie cieniutki głosik.

– Znalazłeś mnie!

Pochylam głowę i dostrzegam błyszczące oczka koloru orzecha, które bacznie mi się przyglądają w ciemności. Nie widzę w nich ani szczypty strachu, jedynie odrobinę rezygnacji. Następnie białe ząbki odsłaniają się w zuchwałym uśmiechu.

– Wygrałeś! Poddaję się.

Moja zwierzyna czeka ze złączonymi rękoma, aż założę jej kajdanki.

Chyba mam zwidy.

Przykładam dłoń do spluwy przytwierdzonej do paska, gotowy użyć jej w każdej chwili.

– Wychodź!

Przekłada nogę przez cały ten pluszowy burdel i staje na baczność naprzeciwko mnie. Zostawiam broń w spokoju, choć ciągle mam ją w zasięgu ręki, i przyglądam się zwierzynie. To drobna blondynka z jedwabistymi włosami do łopatek, pełnymi ustami i nosem z delikatnym garbkiem. Wcale nie jest dzieckiem, lecz dorosłą kobietą o wyglądzie dziecka. Ze swoją bladą cerą i okrągłymi oczami przypomina mi jedną z tych dziwnych, porcelanowych lalek na wystawach sklepów z zabawkami. Zawsze mnie przerażały, gdy byłem młodszy.

Spoglądam niżej, aby dokończyć spis inwentarza, i zatrzymuję się na krągłych piersiach i szczupłej talii. Sięgająca ud biała, jedwabna koszulka nocna baby-doll zdradza ładniutkie kształty. Takiej to można dać komunię nawet bez spowiedzi. Z tym że wydaje się znacznie cwańsza, niż mi powiedziano.

– Wyciągaj ręce.

Posłusznie wykonuje polecenie, nie odwracając ode mnie wzroku. Na szczęście maska zasłania mi część twarzy, więc dziewczyna nie może dostrzec, że maluje się na niej zdumienie. Na ogół ofiary spuszczają głowy i zaczynają popłakiwać, a ta dzielnie się trzyma. Ile lat może mieć? Siedemnaście? Osiemnaście? Wyjmuję z kieszeni kawałek linki, a ona nachyla się ku mnie i szepcze:

– Chciałabym tylko pana uprzedzić, że nie zdradzę, gdzie są oszczędności. Nie powiem też, że w garderobie rodziców jest sejf. Nigdy by mi tego wybaczyli! – Uśmiecha się zadziornie i figlarnym tonem dodaje: – W sumie to nie ma ich teraz w domu, ale… nieważne. Ups! Czyżbym popełniła gafę?

Puszcza mi oczko, przygryza wargę białymi ząbkami i kołysze się na bosych stopach jak Lolita z moich… Za dużo tego!

Chwytam ją za gardło i przypieram do szafy. Wydaje z siebie pisk i zaraz grzecznie się zamyka.

– Posłuchaj uważnie, mała gąsko, chcesz się zabawić? – mówię wprost do jej ucha. – To się zabawimy. Ale obawiam się, że moja partia chowanego nie będzie tak dobra jak twoja. – Drugą ręką wyciągam spluwę i przykładam jej do skroni. – Bo u mnie jest tak, że kiedy już złowię zwierzynę, to do niej strzelam.

Blondynka drży, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jestem tak blisko, że moje nozdrza wypełniają się jej perfumami za bezcen.

– Jeżeli wciąż jesteś zainteresowana, idziemy. Masz dziesięć sekund. Wystarczy, prawda? To mniej więcej tyle, ile zmarnowałem przez twoje gierki.

Parks obserwował tę scenę z korytarza, a teraz podchodzi do nas z szyderczym uśmiechem i kajdankami w dłoni. Puszczam dziewczynę, mając ją stale na celowniku. Następnie zaczynam odliczanie:

– Dziesięć, dziewięć, osiem…

Nie rusza się ani o krok.

– Siedem, sześć…

Co tam kontrakt i wykładzina.

– Pięć, cztery, trzy, dwa…

Przyśpieszam tempo, a Parks staje naprzeciwko niej i ostrzega:

– Dobrze się zastanów, on nie żartuje!

Przysięgam sobie w duchu, że jeśli ta dziewczyna się nie podda, załatwię ją na miejscu.

– Jeden…

Wreszcie mnie zatrzymuje:

– Okej! Już dobrze, wygrałeś tę partię!

Jeszcze jedna sekunda i rozwaliłbym jej łeb bez cienia wahania. Zadowolony chowam spluwę na miejsce i wyciągam linę. Szkoda ślicznej buzi, ale reszty mi nie żal. Parks staje między nami, co raczej jest mi na rękę, bo prawie straciłem zimną krew. A wieczór ledwo się zaczął.

– Bez liny i kajdanek – marudzi blondynka, cofając się. – Będę grzeczna.

– To nie ty decydujesz. – Mój kompan śmieje się w najlepsze.

Robi kolejny krok, ale ona go powstrzymuje.

– W takim razie niech on mnie zwiąże! – Wskazuje na mnie nieśmiałym ruchem głowy.

Żeby nie tracić czasu, zgadzam się wyświadczyć tę grzeczność i wyprzedzam swojego towarzysza.

– Najpierw ręce.

Dziewczyna staje do mnie tyłem, a ja jednym sprawnym ruchem łączę jej nadgarstki za plecami, oplatam liną i robię węzeł. Związuję niezbyt mocno, ale wystarczająco, by móc ją upilnować. Znam się na swojej pracy i minimalizuję ryzyko.

Chwytam luźny koniec sznura, po czym odwracam blondynkę twarzą do siebie i przyciskam klatkę piersiową do jej biustu. Na szyi czuję, jak jej oddech przyspiesza. Mam wrażenie, że śnię, kiedy staje na palcach, zbliża usta do mojego ucha i szepcze:

– Czy to nasze pierwsze zbliżenie?

– Uwierz mi, nie chcesz igrać z diabłem.

Napieram na nią mocniej, ale nie rusza się ani o krok, tylko wygina plecy w łuk. Koszulka nocna lepi się do ciała, a zarys biustu jest widoczny poprzez jedwab. Ta dziewczyna być może zachowuje się jak dziecko, ale ma ciało kobiety, bez dwóch zdań. Cofam się i wyrywam taśmę z dłoni Parksa, który reaguje na to grymasem, a następnie zabieram się za zaklejenie ust ofiary. Moje nadwyrężone nerwy kolejny raz są wystawione na próbę, kiedy dostrzegam jej cwany uśmiech. Nie mamy czasu na gierki.

– Jeszcze jedną partyjkę, słoneczko?

Blondynka obserwuje mnie wnikliwie swoimi oczami łasicy. Przed przyklejeniem taśmy pozwalam jej na ostatnią odpowiedź.

– Już w nią gramy – rzuca bez ogródek.

Piorunuję ją wzrokiem, a ona wytrzymuje to spojrzenie. Czyżby chciała mnie sprowokować? Łapię ją jedną ręką za nogi i przerzucam przez ramię jak worek ziemniaków. Wydaje stłumiony okrzyk, ale się nie rzuca. Zbiegam po schodach razem z Parksem, który zamyka pochód. Nie zważając na nic, pokonuję po dwa schody naraz. Głowa dziewczyny uderza o moje plecy, a nogi obijają się o mój tors. Przytrzymuję ją pod pośladkami, do diabła z dobrymi manierami. W dalszym ciągu nie reaguje. Nawet wtedy, kiedy biegnę przez trawnik, a następnie rzucam ją na tylne siedzenie auta. Ani wtedy, gdy ląduje na kolanach Tyrona i Glena, kompletnie bez poczucia przyzwoitości.

– Ej, przyjemna ta paczuszka! – komentuje z uznaniem Tyron.

Wiem, że się nie oprze. Coraz lepiej go znam.

Siadam za kierownicą, odpalam auto i zerkając we wsteczne lusterko, przestrzegam:

– Glen, pilnuj młodego, żadnych lepkich rączek.

– To wsadź ją do bagażnika! Nie kuś losu, kładąc nam ją na kolanach!

– Trzeba być profesjonalistą. Tyron, oto twój test zaliczeniowy: albo się spiszesz, albo wylatujesz.

Młody mruczy z niezadowoleniem i mości się na siedzeniu. Mam to w dupie, wiem, że mam rację. Samochód rusza z impetem. Straciliśmy już dość czasu. Rzucam okiem na dzielnicę, która spokojnie śpi. Nasz kontakt zapewnił, że ta noc będzie bezstresowa, żadnego zbytniego ryzyka.

Nie wiem dlaczego, ale mam dobre przeczucia co do niego. Jego plan trzyma się kupy, wytyczne są jasne, najważniejsze kwestie nakreślone. Widziałem już amatorów lub starych cwaniaków gotowych spłukać się do ostatniego grosza, żeby zlikwidować swoją żoneczkę i zgarnąć pieniądze z polisy. Ale ten zleceniodawca wszystko przewidział. Do ostatniego dolara, do ostatniej kropli krwi. Jego plan bije na głowę wszystkie popełnione przeze mnie dotychczas kurestwa. Nie wiem, czym zasłużyła sobie ta dziewczyna na taki los, ale będzie cierpieć…

W drodze powrotnej kabinę spowija cisza i to mnie nieco odpręża. Otwieram okno, zapalam papierosa i sprawdzam sytuację z tyłu, zerkając w lusterko wsteczne. Ale zamiast zetknąć się wzrokiem z którymś z moich wspólników, napotykam spojrzenie dziewczyny unieruchomionej pomiędzy nimi. Bacznie mnie obserwuje. Znowu.

I już węszę nadchodzące kłopoty.

2. Riley

Wyłączam światła, gdy tylko docieramy na miejsce. Nasz dom niczym się nie wyróżnia, ale czterech karków kręcących się pod nim w samym środku nocy może przyciągnąć niepotrzebną uwagę. Nawet jeżeli sąsiedzi nie są groźni, musimy pozostać czujni. Od czasu do czasu Glen wyświadcza jakąś przysługę staruszce mieszkającej obok, aby mieć ją w razie czego po naszej stronie.

Pozostali sprzedaliby własnych rodziców za parę groszy. Nie sypia się tutaj na pieniądzach, więc donosy są na porządku dziennym. Gdyby gliny postanowiły wywiesić nasze podobizny w supermarketach, ogłaszając nas poszukiwanymi, nasze dni byłyby policzone.

– Zdejmijcie maski.

Mój rozkaz budzi pogrążoną w drzemce ekipę. Blondynka podnosi głowę i próbuje złowić moje spojrzenie w lusterku wstecznym. Staram się tego uniknąć. Gwiżdżę na to, że widzi nasze facjaty, podobnie jak wszystkie poprzednie dziewczyny, które miały z nami styczność. Szanse na ponowne spotkanie w naszych odrębnych światach są praktycznie zerowe. Nie mam jednak ochoty obdarzać jej swoją uwagą. Czuję, że odkąd ją uprowadziliśmy, próbuje nas rozegrać.

– Mam nieść naszą zwierzynę? – pyta Tyron, zerkając na dziewczynę i najwyraźniej mając mnie za idiotę.

Odwracam się i spoglądam na niego, akurat gdy oblizuje sobie usta. Jemu też się nieźle obrywa tego dnia, ale sam się o to prosi. Kiedy byłem młodszy, zamykałem dziób na kłódkę i wykonywałem rozkazy jak grzeczny piesek. I o to chodzi, to jest sztuka rzemiosła. A rzemiosła trzeba się nauczyć.

– Glen się tym zajmie! – warczę, po czym opuszczam auto i obserwuję okolicę.

Pozostali prosto z samochodu kierują się na schody prowadzące do naszego lokum. Glen okrywa kurtką ramiona dziewczyny i prowadzi ją, obejmując tak, jakby wracał ze wstawioną koleżanką z dyskoteki. Łatwo można się nabrać. Po chwili znikają w środku.

Wchodzę za nimi do domu i zostawiam zgaszone światła. Jeszcze kilka minut i będziemy mogli odetchnąć. Nawet jeśli operacja okaże się łatwiejsza, niż myślałem, potrzebuję chwili przerwy, żeby poukładać myśli. Postawa blondynki wywołuje we mnie mieszane uczucia, a tego nie znoszę. Chyba mam déjà vu, jeśli o nią chodzi: jej twarz nic mi nie mówi, ale jej nonszalancja, o kurwa! Wkurza mnie, że nie panuję w stu procentach nad sprawą. To, jak ta dziewczyna dumnie unosi głowę, wyzywająco spogląda, bawi się słowami… To wszystko w pewien sposób przypomina mi… mnie samego.

Parks wyprzedza grupę, a następnie otwiera wejście prowadzące do podziemia. Na wszelki wypadek Glen z uprowadzoną zostają przed drzwiami, dopóki nie upewnimy się, że w środku nic nas nie zaskoczy, choć to mało prawdopodobne. Korytarz ciągnie się przez dobre dziesięć metrów aż do pomieszczenia przystosowanego dla naszych jeńców. Sam pracowałem nad jego projektem i bezpieczeństwem; jest solidne jak forteca, napakowane ryglami i kamerami, dzięki czemu nic mi tutaj nie umknie. Nawet gdyby elitarny komandos pokusił się o spenetrowanie tego miejsca, nie dałby rady przedostać się przez system. Co do ewentualnego nalotu gliniarzy – na to także jestem przygotowany. Umieszczone w różnych miejscach budynku ładunki wybuchowe zniszczą dowody w kilka sekund.

I nas razem z nimi.

– Szefie, czy mogę zerwać jej taśmę zębami?

Zaraz zabiję tego dzieciaka.

– Zamknij się, Tyron, i stawaj na czatach!

Sytuacja jest pod kontrolą, ale ten kretyn może wszystko zepsuć przez swoją niekompetencję.

– Co? Ale…

Tym razem tracę zimną krew i łapię go za kark. Czas najwyższy, żeby nauczył się chodzić jak po sznurku. Ale – znając go – zaraz po wywaleniu za drzwi znowu odwali jakąś głupotę. Muszę go usadzić, żeby nie schrzanił całej operacji.

– Zbliża się dostawa! – krzyczy Glen, krocząc przez korytarz.

Odwracam się i widzę dziewczynę w jego ramionach, kołyszącą się jak hamak w powietrzu. W następnej sekundzie drobne ciało ląduje bezwładnie na łóżku w celi. Jej koszulka nocna unosi się i odsłania białe, koronkowe majtki, a moi wspólnicy krztuszą się ze śmiechu na ten widok. Dziewczyna nie reaguje. Z głową wciśniętą w poduszkę nieruchomieje na chwilę, po czym przewraca się z trudem na plecy. Sznur wokół nadgarstków spowalnia jej ruchy. Blond włosy zasłaniają część jej twarzy, ale nie na tyle, aby ukryć prowokujące spojrzenie. Jej brązowe oczy wpatrują się w milczeniu w tego, który rzucił nią jak szmatą. Zaraz jednak na jej twarzy maluje się nuta rozbawienia zmieszana z dozą wyzwania. Jakiego? Trudno powiedzieć. Może chodzi o odwagę, aby zmierzyć się z jeszcze większym ryzykiem? Ta zwierzyna ma jaja, bez dwóch zdań.

– Jakiś problem? – zagaduje Glen i pochyla się do twarzy smarkuli, dominując nad nią siłą.

Najwyraźniej wszyscy się zorientowali, że ofiara próbuje z nami pogrywać. Jej prowokacja działa, ale to nie wystarczy. Nie czekając, aż mężczyzna straci zimną krew, zabieram się za przywiązanie rąk blondynki do łóżka. Ta gołąbeczka potrafi być przekonująca, robiąc użytek ze swoich wdzięków, a ma ich pod dostatkiem. Usiłuję nie spoglądać na nią, ale prześwitująca koszula nocna zwraca moją uwagę przy najmniejszym ruchu. Koronka marszczy się, podkreśla jej oszałamiające kształty… Jeżeli trzeba pochwalić ją za coś poza odwagą, to jest to jej jędrne ciało i delikatna skóra. Nie ręczę za swoich kumpli, gdy już się do niej dorwą. Mnie również kusi, ale pozostaję skoncentrowany na zadaniu.

Poprzednią uprowadzoną, która tak na mnie działała, wykorzystałem. I to bardzo brzydko. Miała ten słynny syndrom sztokholmski czy jakiś inny wymysł psychologów. A mówiąc „wykorzystałem”, mam na myśli zaufanie, a nie seks. Pozwoliłem jej wierzyć, że coś jest między nami, aby skutecznie wyciągnąć z niej to, co mnie interesowało. Potem obserwowałem, jak usycha. Wolno, długo. O tak, czerpałem z tego przyjemność. Nawet większą, niż gdybym wykorzystał ją w fizyczny sposób.

Jedną ręką rozwiązuję węzeł z nadgarstków dziewczyny, a drugą przytrzymuję jej gardło i unieruchamiam, na wypadek gdyby przyszedł jej do głowy atak. Blondynka jednak nie reaguje. Nawet kiedy niezbyt delikatnie zakładam jej kajdanki, zadowala ją wpatrywanie się we mnie tymi błyszczącymi oczami. Mocniej dociskam metal do jej nadgarstków i zatrzaskuję. Trochę się przez to krzywi, ale i tak stara się być silna. Dzisiaj jeszcze jestem miły, ale jutro będzie cierpieć.

– Oto twój nowy dom. – Zrywam jej taśmę z ust i zostawiam rękę na gardle, żeby zachować kontrolę. – Możesz płakać, ile wlezie, a nawet wrzeszczeć, jeśli taka wola, bo pomieszczenie jest dźwiękoszczelne.

Dziewczyna wpatruje się we mnie nieustraszona. Łapię palcami jej podbródek i siłą odwracam jej głowę w kierunku kamery.

– Zawsze będziemy mieli na ciebie oko. A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? Zero dźwięku, tylko obraz. Zmęczysz się szybciej niż my.

Jej zaciśnięte usta wykrzywiają się w uśmiechu. Ściskam mocniej, aż na jej skórze pojawiają się odciski moich palców.

– A poza tym będziesz mogła opuścić celę tylko dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Łatwo zapamiętasz. Nie ma potrzeby tłumaczyć ci dlaczego, bo jeśli masz trochę oleju w głowie, sama się domyślisz. Poranna toaleta i czterominutowy prysznic wieczorem powinny wystarczyć. To wszystko.

Potwierdza szybkim ruchem głowy, bo tylko na to pozwala jej mój uchwyt.

– I żadnych spacerów ani wizyt małżeńskich – dodaje Glen, po czym razem z Tyronem śmieją się z tego żartu.

Parks nie podziela wesołości, reaguje przede mną i uderza Glena w tył wytatuowanego czerepu. Ten w odpowiedzi szybko milknie i gładzi dłonią obolałe miejsce. Jeśli będzie odpierdalał jak młody, będę pracował solo przy tym kontrakcie.

– A co z kontaktami? Są dozwolone? – przerywa nam cieniutki głosik.

Zdumiony wracam spojrzeniem do dziewczyny. Z naiwnym wyrazem twarzy, szczerzy do mnie białe ząbki, zadowolona z wywołanego efektu. Jej oczy błyszczą, zaróżowione policzki zdają się rozkwitać pod moimi palcami. Chce się bawić. I wierząc jej spojrzeniu, to mnie zaprasza do gry.

– Kurwa, czemu by nie! – Tyron już zaciera ręce na okazję, którą zwęszył. – Ale będziesz musiała mnie błagać, laleczko.

– A to na pewno – prycha z pogardą Parks. – Kiedy było twoje ostatnie rodeo, kowboju?

– Nie tak znowu dawno, kolego, nie tak znowu dawno!

Pozwalam im się ośmieszać i zajmuję się blondynką, która zaczyna się ze mną pojedynkować na spojrzenia. Porusza wargami i nagle kładzie delikatną dłoń na moim przedramieniu, a palcem zahacza o skórzaną bransoletę.

– Nie z nimi – szepcze, na co odruchowo wstrzymuję oddech. – Chcę mieć kontakt wyłącznie z tobą.

Zuchwałość, z jaką to zrobiła, pozbawia mnie wszelkiej riposty. Jej uśmiech znika, oczy przeszywają mnie na wylot. To, co odczuwam, nie jest wynikiem jakiegoś durnego oczarowania czy innej bzdury w tym rodzaju. Nie, to przypomina raczej… magnetyzm.

Pozostali kontynuują swoją dyskusję.

– Dmuchane lalki się nie liczą, kretynie.

– Mów za siebie, Parks, spróbuj znaleźć choć jedną w mojej chacie.

– Mam co innego do roboty, niż przeszukiwać twoją chatę.

– Ależ zrób sobie tę przyjemność, nie mam nic do ukrycia.

Gdy kłótnia trwa w najlepsze, ja myślę o tym, że nie sposób spuścić wzroku z ofiary, a jednocześnie nie powinienem sobie na to pozwalać.

Sonduje mnie, doprowadza do granic ostateczności, szuka słabego punktu. Miałem do czynienia z twardzielkami, ale nie z takimi jak ona. Ta dziewczyna jest trochę szalona, ale panuje nad sobą, steruje emocjami jak jakiś pieprzony dyrygent.

– Zamknij się już, Glen, nikt jej nie tknie – warczy Parks, powoli tracąc opanowanie.

– Ach tak?

Od tamtych idiotów oddziela nas niewidzialna ściana. Blondynka wodzi palcem wskazującym po mojej bransolecie. Robi to niespiesznie, jakby tym gestem chciała przekazać coś, co tylko ja mogę zrozumieć. Czuję gwałtowny przypływ adrenaliny.

Ona wie.

– Prawda, Ry?

Przełykam z trudem ślinę i wyszarpuję rękę spod dotyku ofiary. Jeżeli pozwolę jej się przechytrzyć w ten czy inny sposób, już po mnie.

– Prawda? – powtarza Parks, najwyraźniej zauważając to dziwne napięcie między mną a dziewczyną.

Pewnie myśli, że pozwalam się owinąć wokół palca, ale nic z tego. Po prostu próbuję ją rozgryźć. Zawsze należy poświęcić czas na poznanie przeciwnika, zanim się go zaatakuje. Ale po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jestem aż tak zaabsorbowany ofiarą i pytaniem, kim właściwie ona jest?

Informacje zapewne znajdują się gdzieś w jej dokumentach. Zawsze dostajemy teczki z najważniejszymi danymi jeszcze przed uprowadzeniem. Nigdy jednak nie miałem potrzeby poznawać imion i historii ofiar. Wolę chwilę obecną od duchów przeszłości.

Najwyższy czas, by okazać swoją przewagę. Dotychczas nie zrobiliśmy na niej wrażenia? Bardzo dobrze. Będzie bardziej zaskoczona.

Jedną ręką łapię kosmyk jej blond czupryny, pochylam się do jej ucha i pytam:

– Czy to mnie chcesz? – Mój głos jest schrypnięty, a ton surowy.

– Tak.

Wsuwam palce pod jej koszulkę nocną i chwytam za brzeg bielizny. Z ust dziewczyny wydobywa się pisk zdziwienia, oczy się rozszerzają, a policzki rumienią. Oto, co mnie podnieca, oto moje paliwo. Bielizna nie stawia oporów, rwie się pod moimi palcami, więc zdejmuję ją jednym zręcznym ruchem. Pozostali gwiżdżą i biją brawo.

– Uważaj, bo nie znam się na koronkowej robocie.

Wzdryga się, obciąga koszulkę i rzuca spanikowane spojrzenie na trzech krzepkich mężczyzn, którzy stoją naprzeciwko. Z samego wyrazu twarzy jestem w stanie odgadnąć jej myśli: Czy oni mogliby to zrobić? Upokorzyć mnie, rozebrać? Zgwałcić?

O tak, mogliby. Zwłaszcza Glen, który nie ma żadnych hamulców, jeśli chodzi o kobiety. Ale nie tym razem. Kontrakt jest na wagę złota i wytyczne są rygorystyczne. Wiem dokładnie, jakie kary możemy wymierzać i w jakim kierunku działać, by puściła parę z ust.

Nikt się nie sprzeciwi moim regułom.

– Nadal chcesz się bawić, ślicznotko? – Nie kryję satysfakcji z powodzenia tej rozgrywki i wkładam bieliznę do kieszeni.

Próbuje poprawić koszulkę, żeby nie kleiła się tak do skóry, ale jej ruchy sprawiają, że rozciągnięty materiał jeszcze bardziej prześwituje. Wybucham śmiechem i łapię ją za nadgarstek.

– Mam wrażenie, że nasza dzisiejsza ofiara tak naprawdę nie lubi się bawić.

Dziewczyna jest nieustępliwa. Uwalnia się z mojego uchwytu, próbuje wszystkiego, aby zachować niepotrzebną skromność. Parks ma ubaw, a Glen podchodzi bliżej, żeby lepiej przyglądać się spektaklowi. I to jest moment, który wybieram na zakończenie tej małej gierki i pociągnięcie po raz ostatni za blond włosy. Ofiara wydaje zduszony krzyk przez zaciśnięte zęby. Wchodzę na materac i siadam na niej okrakiem. Mam gdzieś innych za naszymi plecami, jesteśmy tylko my dwoje.

– Masz już dość czy chcesz jeszcze?

Gromi mnie wzrokiem. Gdyby mogła, zadałaby mi cios, może i dwa. A ja mógłbym na to pozwolić. Chciałbym doprowadzić ją do granic wytrzymałości tylko po to, aby zrobić szach-mat raz na zawsze.

Zazwyczaj nie mam potrzeby ustawiania swoich ofiar tak szybko do pionu. Zgadzają się, pociągają nosem, udają posłuszne, byle się ocalić. Tylko czasami biją i pokazują pazurki, a to jest ta najlepsza część.

– Uderz mnie.

Ale ona do nich nie należy. Z nieznanego mi jeszcze powodu ta zwierzyna woli udawać narwańca.

– Co powiedziałaś?

– No dalej, uderz. Zniosę nawet najgorsze ciosy. Ale naprawdę zrobisz to tylko po to, aby wywołać erekcję u swoich kumpli? – Prawie pluje mi w twarz. – To nie jest ciebie godne. Ty jesteś twardzielem, przywódcą stada, prawda?

Luzuję uścisk na jej włosach, a ona korzysta z tego, żeby unieść kark i zbliżyć swoją twarz do mojej.

– Dajesz przykład, jesteś wzorem dla swoich kolegów, ale ja ciebie znam, Ry, i wiem, że to nie wszystko.

Jej zapach dociera do moich nozdrzy, alarmując, że wchodzimy w zakazaną strefę.

– Jesteś tym typem mężczyzny, który ukrywa słabe punkty i traumy pod grubą warstwą testosteronu. Co za farsa, nieprawdaż? – Jej usta zbliżają się do mojego ucha. – Wszystkie brzydkie sekrety, które masz, sprawiają… – Bierze głęboki wdech, odsuwa się odrobinę i z pełną premedytacją wpatruje w moją bransoletę. – Sprawiają, że wcale nie jesteś lepszy ode mnie.

Drętwieję i, kurwa, nie wierzę w to, co się dzieje. W zwolnionym tempie rejestruję jej słowa, spojrzenia, gesty i pewną siebie postawę, która aż krzyczy, że mnie rozgryzła. Jeszcze nigdy w swojej karierze nie spotkałem się z takim teatrzykiem.

Zaczyna mi się kręcić w głowie od wspomnień z dzieciństwa, które mnie bombardują, i traum, o których chciałem zapomnieć. Skórzana bransoletka parzy mnie w skórę.

Nie jestem jednak już tym dzieckiem, nie drżę przed nikim.

Serce wali mi jak szalone, a poziom adrenaliny przekracza wszystkie możliwe skale. Rzeczywistość wymierza mi mocny prawy sierpowy, a chęć zemsty buzuje w moich żyłach. Do diabła z kontraktem, wspólnikami, forsą.

Zabiję ją.

Właściwie to już jest martwa. Łapię ją za gardło i ściskam tak mocno, że w końcu spomiędzy jej różowych ust wydobywa się charkot. Będzie cierpieć. Być może nie tak, jak na to zasłużyła, ale wszystko w swoim czasie. Nic mnie nie powstrzyma, nawet Parks, którego odtrącam łokciem.

– Riley, nie! Dostała już za swoje.

Policzki dziewczyny robią się szkarłatne, białka oczu pokrywają się drobnymi żyłkami. Porusza kończynami we wszystkie strony, nie znajdując pomocy. Bo jej nie ma. W tej konkretnej chwili całe jej życie spoczywa w moich rękach, a to niesamowicie ekscytujące uczucie.

– Gdybyś tylko wiedziała, co cię czeka… – Pochylam się i muskam językiem jej rozpaloną skórę. – Błagałabyś, żebym cię dobił.

Pozostali miotają się za moimi plecami, ale nie zwracam na nich uwagi. Wściekłość pompuje moje mięśnie. Prawie siebie nie poznaję, nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego stopnia nienawiści wobec jednej z pojmanych. Co najwyżej mszczę się podczas seansów. W najlepszym razie ich los jest mi obojętny. Ale stracić kontrolę, kiedy ktoś dopiero co postawił stopę w podziemiu? Kurwa, nie pozwolę ani jej, ani żadnej innej zwierzynie próbować ze mną pogrywać. Zemdleje w ciągu dziesięciu sekund. A po kolejnych dziesięciu zakończę jej żywot.

– Chłopie, daj spokój, zmywamy się! – krzyczy Parks i obejmuje moją szyję ramieniem.

Z trudem luzuję uścisk na gardle dziewczyny. Jej głowa opada, płuca łapczywie chwytają powietrze w świszczącym oddechu. Parks wyciąga mnie z pomieszczenia, mimo że się opieram. Pozostali już się ulotnili. Chcę zapisać wszystko w pamięci, aż do ostatniej sekundy, aż do ostatniego szczegółu. Zniszczę ją. Tak jak wszystkie pozostałe, tylko bardziej. Dziś po raz pierwszy, odkąd wykonuję tę robotę, straciłem zimną krew. Ja – mózg i siła tej ekipy. Moja cierpliwość rozprysła się na kawałki z powodu zepsutej smarkuli z wyższych sfer, która myśli, że wie wszystko, i próbuje mnie zdemaskować.

Co gorsza, w obecności innych.

Kiedy udaje jej się unormować oddech, dotyka dłonią szyi. Można by pomyśleć, że wreszcie skapitulowała, ale podnosi rękę i pokazuje mi środkowy palec, po czym szeroko się uśmiecha. I tym triumfalnym gestem każe mi iść się pieprzyć.

3. Lexie

Jeden. Dwa. Trzy. Cztery i…

– Taak, dwanaście punktów!

Drapię ścianę kawałkiem kredy znalezionym na podłodze. A może kawałkiem gipsu? Nieważne. W każdym razie zdobywam kolejny punkt. Te małe linie wyżłobione nad łóżkiem rozweselają moją celę. Jeszcze kilka dni takiej zabawy i zmienię wygląd tej klitki.

– Widziałeś to, Riley? Jestem wielka!

Zrywam się na równe nogi i zaczynam tańczyć przed kamerą, kołysząc się radośnie do wymyślonej muzyki.

Wciąż żadnej reakcji, ale wiem, że mnie widzi. Być może akurat nie w tej chwili, ale widzi. Tylko jak go sprowokować? Zatrzymuję się, znowu spoglądam do kamery i nagle wpadam na świetny pomysł. Z prowokacyjnym uśmieszkiem wolno podnoszę koszulkę i wsuwam pod nią palce. Następnie przygryzam wargę, podnosząc tkaninę jeszcze wyżej, i…

Bingo!

Światło gaśnie. Dzięki za odpowiedź! Nie po raz pierwszy w ciągu dwóch dni szef wycina mi taki numer. Nasz kontakt ogranicza się do tej małej gierki z użyciem światła. Myślę, że rozgryzłam jego osobowość: Riley działa sprowokowany, w sam raz dla mnie, bo jestem w tym mistrzynią. Mrugam szybko, żeby łatwiej przywyknąć do nagłej ciemności. Małe zielone światełko oświetla próg drzwi jak przy wyjściu ewakuacyjnym, którego przecież nie ma. Bo tutaj jestem jak szczur. A dokładnie szczur kanałowy, biorąc pod uwagę odgłosy kanalizacji i panującą wilgoć.

Czasem trochę brakuje mi nieba. A nade wszystko światła dziennego. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ważne jest ono w naszym życiu. Nigdy nie poświęcałam uwagi temu, co mnie otaczało. Prawdę mówiąc, nie trudziłam się odczuwaniem i zauważaniem czegokolwiek. Może więc ten krótki pobyt tutaj sprawi, że zacznę doceniać proste rzeczy? Każda okazja jest dobra, aby się czegoś nauczyć, nawet ta najgorsza.

To już dwa dni, od kiedy mnie uprowadzono, nie licząc przysługujących mi przerw na siusiu i prysznic. Dwa dni odcięcia od świata. Dwa dni kary za moją zuchwałość w wieczór porwania. Riley strzela focha. O tak, nawet niegrzeczni chłopcy czasem tak mają. Jeśli chcą, mogą mnie zamknąć w pudle. Jestem jak królik z czarodziejskiego kapelusza – zawsze się wyzwolę. Siła umysłu, jeżeli potrafimy odpowiednio jej użyć, jest czymś niesamowitym. Dopóki myślę i marzę, dopóty jestem wolna.

Najgorsza rzecz, której się tutaj obawiam, to nuda. Dwa dni z założonymi na nadgarstki kajdankami zaczynają wypompowywać ze mnie powietrze. Dlatego liczę rysy na suficie, rejestruję dźwięk kropli wody, która cieknie z kranu przy starej umywalce.

– Bo przecież bawimy się najlepiej, jak umiemy. – Rzucam się na łóżko.

Jestem również tą wariatką, która krzyczy do swojego porywacza. O ile mam się założyć, że ta kamera jest na podczerwień?

O tak, on wciąż mnie obserwuje.

Czuję go, chociaż nie mogę zobaczyć. Ktoś z tak pochrzanionym rodowodem jak Riley ma wiele brzydkich cech, a niektóre z nich są mi znane. I z jakiegoś dziwnego powodu ta gierka mnie ekscytuje. Ciekawe, jak długo wytrzymamy.

Szczęk zamka przy otwieraniu drzwi staje się znajomy, a postać, która właśnie staje w progu, nie jest już mi obca. Poznaję go nawet w ciemności po samej posturze. To młody entuzjasta swojej pracy, ten sam, który towarzyszy mi podczas dwóch dozwolonych wyjść. Zaświeca światło i wita mnie lubieżnym uśmiechem. Przypuszczam, że jest w moim wieku, może mieć dwadzieścia dwa lata, nie więcej. Kanciastą twarz o prostym podbródku i oczach łasicy okalają długie, lepkie włosy. Jego chuderlawa sylwetka nie robi na mnie wrażenia. Trzej pozostali prezentują się o niebo lepiej.

Podnoszę się i siadam naprzeciwko niego. Daję mu wystarczająco dużo czasu, żeby pozbierał myśli i się napatrzył. Co zresztą czyni z przyjemnością, starając się delektować każdym widocznym skrawkiem mojego ciała. Mogę się założyć, że fantazjuje na temat tego, co kryje się pod moją koszulką.

Lub raczej tego, czego już pod nią nie ma.

– Hejka! – Odwzajemniam się szerokim uśmiechem.

Wie, że nie mam już majtek, więc jego wzrok automatycznie wędruje między moje uda. Jego jabłko Adama szybko się porusza, a usta rozchylają.

No dalej, śmiało, przechodź do akcji… Potrzebuję trochę sportu, a ty jesteś idealną rozgrzewką.

– Cześć.

Bóg obdarzył kobiety wdziękami, aby były w stanie okiełznać bestię drzemiącą w każdym mężczyźnie. Cały dowcip polega na tym, że trzeba to robić umiejętnie. A ja to potrafię. Do diabła z żelazną pięścią w aksamitnej rękawiczce, moją supermocą jest twarz anioła i mocny kop prosto w jaja.

– Wyspałeś się? – pytam niewinnym głosem.

Zaciskam pięści i przypominam sobie techniki krav magi. Chociaż nie trenowałam przez ostatnie tygodnie, moje ciało co nieco pamięta. Trochę wysiłku na pewno mi nie zaszkodzi.

– Tak, tak.

Chudzielec robi krok naprzód. Jego wahanie i niewielka samokontrola wiele mówią o braku doświadczenia.

Jeszcze troszkę…

Rozciąga twarz w uśmiechu, odsłaniając zęby pożółkłe od fajek i prawdopodobnie zbyt dużych ilości kawy. Przełykam nieprzyjemny smak żółci, który podchodzi mi do gardła. Nie mogę niczego dać po sobie poznać. Nigdy.

– Pora na prysznic. – Podchodzi jeszcze bliżej.

Zbliż się, maleńki… Nie zjem cię, obiecuję.

Podnoszę się na kolana, obserwując uważnie jego gesty.

– Będziesz mi towarzyszył?

Pytanie zawiera dwuznaczność o zmysłowym zabarwieniu. Chłopak zatrzymuje się, wybałusza oczy, a jego stopy dotykają żelaznych ram łóżka.

Właśnie o to chodziło. Jeszcze malutki kroczek i…

– Tyron, kurwa, co ty odpierdalasz? – Jego kompan wpada do celi i psuje całą zabawę. A było tak blisko celu! – Powinna być pod prysznicem już od pięciu minut – karci go, prychając z niezadowoleniem.

– Oj tam, to nie są wyścigi!

Glen, o ile dobrze pamiętam, prędko podchodzi do wspólnika.

– Co powiedziałeś?

Facet jest ogromny jak szafa trzydrzwiowa i na pewno tyle też waży. W sumie to ja również mogłabym kupić karnet na siłownię, napompować bicepsy i się z nim zmierzyć. Mając dobrą technikę i potrafiąc jej użyć, z pewnością przewróciłabym go na łopatki raz-dwa. Jedyny problem to komitet powitalny na piętrze i mój przystojny porywacz.

– Nic, Glen, daj spokój.

Młody stoi ze spuszczoną głową, a jego frustracja sięga zenitu. Marszczę brwi jak dziecko, któremu odmówiono zabawki.

– Przykro mi, innym razem… – szepcze, zauważając moje niezadowolenie.

Wstaję i zbliżam się do niego, po czym mruczę, żeby nazywał mnie po imieniu. Lekko się czerwieni na tę propozycję. Na jego szczęście ten drugi nic nie usłyszał, bo już czeka przy drzwiach. Coś mi mówi, że zażyłość między uprowadzoną a porywaczem nie jest mile widziana.

Podczas gdy chudzielec zdejmuje mi kajdanki, Glen zaczyna ze mną pojedynek na spojrzenia. Sfrustrowana, piorunuję go wzrokiem. Między nami nie ma takiej energii, jaka buzuje między Rileyem a mną. Fakt, Glen jest całkiem strawny z tym stylem bezmózgiego mięśniaka, włosami na jeża, brodą przystrzyżoną w literę „V” i bluzą opiętą na kaloryferze, zieloną jak jego oczy. Do tego nosi obcisłe dżinsy i sygnet na palcu prawej dłoni. Stylówka sama w sobie niezła, ale to zdecydowanie nie mój typ. Poza tym czuję, że moja postawa go drażni. Gra takiego, który zdominuje drugą osobę, co oznacza, że mam dwa wyjścia: udawać grzeczną i posłuszną ofiarę lub walczyć do upadłego. Tak czy inaczej, jest na pozycji przegranej, choć jeszcze o tym nie wie.

– Jakiś problem? – Jego groźny i głęboki głos sprowadza mnie na ziemię.

– Gdzie jest Riley?

– Nie twój interes. I dam ci radę: nie nazywaj go po imieniu. Właściwie to wcale go nie nazywaj. Jeśli myślisz, że twoje gierki działają, to jesteś jeszcze bardziej stuknięta, niż się kreujesz.

Co za kretyn.

Z ręką przy czole padam z powrotem na łóżko, wzdychając teatralnie.

– Ach, tyle pustych obietnic! Spodziewałam się tysięcy ciosów z jego rąk, a zamiast tego mój porywacz okazuje się Kacperkiem z bajki o przyjaznym duszku. Nuda! Przynieście mi przynajmniej jakąś książkę, karty, może telefon?

Młody się zaśmiał i z powrotem zamilkł, a Glen zmarszczył brwi.

– W porządku, jaja sobie robiłam, wyluzujcie, chłopcy!

Nie ma nic przyjemniejszego niż widok ich pobladłych gęb i zdezorientowanych min. Lubię mącić im w głowach, prowokując ciałem, odzywkami, a nawet milczeniem. I zastanawiam się, jaką rolę obierały dziewczyny przede mną: uległych czy zbuntowanych? Ja niestety wybieram pierwszą opcję.

– Przymknij się, kretynko!

Leje się potok obelg, ale to broń słabeuszy…

Glen pokonuje dzielącą nas odległość, łapie mnie za ramię i wyciąga gwałtownie z łóżka. Zostaję wywleczona z celi, a chuderlak zamyka za nami drzwi. Idziemy tym samym ciemnym korytarzem prowadzącym do starej łazienki z pordzewiałymi rurami. W pomieszczeniu, nie większym niż moja cela, znajduje się brodzik prysznicowy i stęchła zasłonka. Nad nieczynną umywalką i kiblem wisi stłuczone lustro. Nic ekscytującego, ale przynajmniej nie ma tu kamery. Mięśniak rzuca mnie jak szmatę na mokre kafelki, przez co ląduję na kolanach. Wyrywa mi się krzyk bólu, który natychmiast tłumię.

– Wchodź do środka! – drze się, wskazując ręką na prysznic. – Masz dziesięć sekund na rozebranie się, ani jednej więcej.

– Tylko tyle? Tamten dał mi wczoraj dwadzieścia. – Wskazuję ruchem głowy najmłodszego.

Glen gromi go wzrokiem, ale w końcu odpuszcza i mówi:

– Dobra, piętnaście i ani jednej więcej.

Każda okazja jest dobra, jeśli potrafisz ją wykorzystać. Nie potrzebuję aż piętnastu sekund na zrzucenie jedynej szmatki, która okrywa moje ciało. Ale mięśniak już się odwraca plecami, a najmłodszy za nim.

Okej, muszę działać szybko!

Jednym ruchem zdejmuję ubranie przez głowę. Wzdrygam się od panującego chłodu. Zakrywam jedną ręką piersi, a drugą krocze. Tak na wszelki wypadek, gdyby któryś z nich – wiedziony ciekawością – chciał sobie sprytnie podejrzeć. Jest tak, jak myślałam: żadnego wyjścia awaryjnego. Ale od wczoraj moje myśli zaprząta lustro. Co prawda, z tymi pęknięciami i warstwą kurzu na nic mi się nie zda, ale może skrywa coś, co któraś z poprzednich dziewczyn za nim schowała. Jakąś kartkę, broń, klucz… Wszystko może się przydać. Przemykam do umywalki, a moje palce u stóp podwijają się na białych kafelkach. Jak tu cholernie zimno! Wsuwam rękę pomiędzy lepką ścianę i lustro, macam dookoła: nic.

Cholera!

Nie ma nawet… niczego. Podnoszę głowę i szybko skanuję wzrokiem ściany. Potrzebuję czasu i najlepiej, żebym była sama. To pomieszczenie jest jak na razie moją jedyną opcją.

Glen zaczyna robić półobrót i jest to najwyższy czas, żeby ruszyć sprintem pod prysznic. Nie poślizgnąwszy się przy tym, o ile to możliwe. Mknę jak zając, modląc się jednocześnie, aby dobiec do brodzika, zanim mężczyzna zdąży cokolwiek zauważyć. Ledwie zaciągam zasłonkę, gdy dobiega do mnie głos odbijający się od ściany:

– Nawet nie odkręciłaś kranu. Robisz nas w chuja?

– Och, dajcie spokój. Wasz szef nieźle mnie przedwczoraj poturbował, przez co działam w zwolnionym tempie, chłopcy.

Odkręcam kran, chwytam słuchawkę prysznica i szybko kieruję ją na szyję. Ślad pozostawiony na mojej skórze przez Rileya wciąż jest tam widoczny i ciepły. Nie mam o to do niego pretensji, raczej gratuluję sobie pierwszego starcia. Magnetyzm tego faceta mnie przeraża. To chore, ale także dziwnie znajome.

– Riley nie jest niczyim szefem – wyjaśnia Glen. – A tym bardziej moim – dodaje wyraźnie zirytowany.

– No niby nie, ale jednak trochę tak… – wtrąca młody.

Ciekawe.

– Zamknij się, Tyron!

– A co? Przyznaj, że to on pociąga za sznurki, wszyscy o tym wiedzą. Przestańcie już, do cholery, gadać takie bzdury!

Na brzegu brodzika leży kawałek mydła, więc biorę je i namydlam się pod strumieniem ciepłej wody, delektując najnowszymi plotkami.

– Riley jest pośrednikiem w kontakcie ze zleceniodawcami, to wszystko! Musi być ktoś taki.

– To dlaczego seanse jeszcze się nie zaczęły? Dlaczego tracimy nasz czas z tą laską, nawet się z nią nie zabawiając? Piasku w klepsydrze jest coraz mniej, kolego.

Woda cały czas płynie, ale mimo to delikatnie odchylam brzeg zasłonki, żeby przypatrzeć się scenie. Brakuje tylko fotela i popcornu do pełni szczęścia.

– Siedź cicho, do kurwy nędzy! – Glen dominuje drugiego całą swoją wysoką sylwetką. I myślę, że jego groźny ton ma uciszyć cherlaczka.

– To dopuśćcie mnie do waszej tajemnicy, bo nic z tego nie rozumiem! Obiecywano mi silne emocje, a jak do tej pory jedyne wrażenie to ciało tej laski, którego nawet nie mam prawa dotknąć.

Chociaż raz odwaga młodego przynosi mu zaszczyt. To cecha, za którą być może bym go podziwiała, gdyby nie mówił o mnie jak o kawałku mięsa.

– Załatwimy to na zewnątrz. A na razie masz ufać Rileyowi i słuchać poleceń.

Tym razem młody kapituluje. Szkoda. Czekałam na jakąś kłótnię, może małą bijatykę, trochę akcji dla ubarwienia dnia. Zamiast tego mięśniak – zwycięzca tego pojedynku – odwraca się w moją stronę. Ledwie udaje mi się opuścić zasłonkę, gdy ze zniecierpliwieniem krzyczy:

– Wychodź stamtąd natychmiast!

– Co? – Wystawiam głowę na zewnątrz. – Nie miałam nawet czasu, by umyć włosy!

– A co ty myślisz, że to salon piękności? No dalej, bo sam cię stamtąd wyciągnę.

Podchodzi, a jego olbrzymie łapsko wsuwa się za zasłonkę i podaje mi ręcznik. Biorę go z niechęcią i owijam wokół wciąż namydlonego ciała.

Przynajmniej ładnie pachnę.

– Pomóc ci wyjść? – Młody zbliża się i wyciąga do mnie rękę.

Jest tak blisko, że jego obrzydliwy zapach szczypie mnie w nos. Ciekawe, od jak dawna nie brał prysznica.

– Tak, poproszę.

Jestem przyzwyczajona do uprzejmości i bezczelnej kindersztuby mężczyzn z mojego środowiska. Ale pierwszy raz mi się zdarza, aby ktoś brudnymi rękami wyciągał mnie spod prysznica. Wychodzę z brodzika na zimne płytki, pilnując, by ręcznik nie zsunął się z mojego ciała.

– Dziękuję…

– Tyron – szepcze, puszczając do mnie oczko. – I nie ma za co, Lexie.

I oto moja okazja, by zdobyć dodatkowe sekundy w łazience.

– Mmm… Uwielbiam, jak twoje wargi wypowiadają moje imię, Tyron. Powtórzysz?

Wdzięczę się z mokrym kosmykiem owiniętym wokół palca i trzepoczę rzęsami. Jest duża szansa na to, że wpadnie w pułapkę.

Chłopak przełyka ślinę i powtarza śpiewnie:

– Le-xie…

Dzielny chłopiec.

Spoglądam na jego kompana stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Zastygł w osłupieniu, a jego twarz robi się purpurowa.

– Jak ją nazwałeś?

Młody idiota nie zdaje sobie sprawy ze swojej gafy. Zdezorientowany odwraca się do swojego kolegi.

– Po imieniu, a co?

Miarka się przebrała. Glen przemierza pomieszczenie krokiem ciężkim i zdecydowanym, następnie łapie chłopaka za koszulkę, przez co jego stopy odrywają się od podłogi i dyndają w powietrzu.

– Kurwa, co jest z tobą nie tak? Nigdy nie uczysz się na własnych błędach?

Cofam się o krok, z zainteresowaniem obserwując ich potyczkę. Mięśniak wyprowadza Tyrona na zewnątrz, a drzwi się za nim zatrzaskują. Plan się powiódł, więc nie tracę ani chwili. Z prędkością światła odwracam się do lustra i kucam. Następnie wsuwam rękę w szczelinę między umywalką a ścianą, zbierając po drodze pajęczyny. Niczego nie znajduję, więc obieram inny cel i siadam przy muszli. Moje palce przesuwają się po obślizgłych kafelkach, oblepiają brudem i nie chcę wiedzieć, czym jeszcze. Ściany trzęsą się od hałasu. Tyron obrywa za wszystkie czasy. Niewiele mi zostało, aby…

– Cholera!

Skaleczyłam się w rękę. Wyciągam ją, zakrwawioną i oklejoną paprochami. No pięknie, dopiero co wyszłam spod prysznica i już się ubrudziłam! Pochylam głowę, próbując znaleźć winowajcę, i dostrzegam coś odbijającego światło żarówki.

Trafiony, zatopiony!

Za kiblem leży kawałek lustra, szpiczasty i ostry jak należy. Moje serce robi salto z radości. Chwytam zwierciadełko w ostatnim momencie, tuż przed gwałtownym otwarciem drzwi. Mój odruch jest szybszy niż neuron, który go wysłał: chowam broń za plecami, pod fałdą ręcznika. Przy odrobinie szczęścia nikt tego nie zauważy. Masywna sylwetka, która stoi naprzeciw mnie, zajmuje całą przestrzeń w przejściu z łazienki na korytarz. Podnoszę wzrok i napotykam dwa ciemne opale pod zmarszczonymi brwiami.

Riley.

Zimny pot cieknie mi po karku. Nawet z tym wrogim wyrazem twarzy jest bardziej pociągający niż za pierwszym razem. W jego oczach koloru burzy jest taka siła, że zostaję natychmiast rozbrojona. Nie daję niczego po sobie poznać, ale jego milczenie mnie przeraża. Boję się słów, których nie wypowiada, ale które zdradza jego chłodny wyraz twarzy. Nawet jeśli oboje pochodzimy z dwóch różnych światów, w naszych żyłach płynie ta sama krew. Grzeczna i posłuszna Lexie nie istnieje. Ta prawdziwa stawia czoła swojemu porywaczowi, pomimo oczekiwania, które zżera ją od środka. Riley przedłuża tę niekomfortową ciszę i mierzy mnie wzrokiem od dołu do góry. Jego postawa nie wróży niczego dobrego. A słowa, które rzuca mi w twarz, tylko to potwierdzają.

– Ubieraj się, zaraz zaczynamy.

Underground to nowy wymiar dark romansu! Książka pełna mroku, otoczona aurą tajemniczości, która na stałe zagości w waszych myślach! To niezwykle wciągająca i wywołująca gęsią skórkę historia, z całą gamą nieodkrytych sekretów.

Angelika Zajączkowska

@droga_uslana_ksiazkami

Czyż nie jest prawdą, że to najbliższe nam osoby mogą nas zranić najbardziej?

Dowiemy się, dlaczego nie warto oceniać książki po okładce. Z pozoru delikatna postać pokaże nam ogromną siłę, która w niej drzemie. W tej historii nie brakuje mroku, bólu, intryg i zaskoczeń. Czy jesteście gotowi na przygodę bez trzymanki ?

Karolina Stawarz

@pozytyvniezakrecona

Underground to historia przepełniona mrokiem i niebezpieczeństwem, które sama odczuwałam podczas czytania. Od pierwszej strony skradła moje serce. Dzięki świetnej fabule przeczytałam ją w kilka godzin i gwarantuję wam, że póki nie poznacie zakończenia, z pewnością nie oderwiecie się od tej książki. Autorka wciąga nas w mroczny świat, gdzie pewna tajemnica odgrywa dużą rolę. Jeśli lubicie bohaterów z silnymi charakterami, ta historia jest dla was! Nie dość, że Lexie i Riley zapewnią wam dreszczyk emocji, to w dodatku napięcie miedzy nimi jest wyczuwalne niemal od pierwszej strony. Genialna fabuła, ciekawi bohaterowie, mroczny klimat i pewna tajemnica to coś, co znajdziecie właśnie w tej książce!

@kinix.booksss

Underground autorstwa Cindy Lia to powieść, która zawładnie Waszym umysłem. To było moje pierwsze spotkanie z piórem autorki, a po kilku przeczytanych stronach wiedziałam, że książka na długo zapadnie mi w pamięci. Gdy czytałam tę historię, emocje wielokrotnie sięgały zenitu. Było czuć przyciąganie, strach i nienawiść. Autorka fantastycznie zbudowała napięcie, które utrzymuje przez całą historię, oraz potrafi niejednokrotnie namieszać w głowie – niczego nie można być pewnym. Koniecznie sięgnijcie po tę książkę, jeśli również chcecie poczuć te emocje.

Olga Trocińska

@o.l.g.a_books

To historia, od której nie można się oderwać. Wciąga od pierwszego zdania i nie puszcza do ostatniej kropki. Fenomenalnie napisana, poruszająca cały wachlarz emocji, zaskakująca i nieprzewidywalna. To książka, o której będziecie chcieli zapomnieć, żeby móc przeczytać ją jeszcze raz.

Martyna Resterna

@m.resterna

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2024

Original edition published under the title:

UNDERGROUND, © Cindy Lia, 2020

First published in France in 2020 by Editions Plumes du Web.

This translation has been arranged in agreement with Leor Literary Agency.

All rights reserved.

ISBN 978-83-68216-00-4

Wydanie pierwsze

Tłumaczenie

Magdalena Michniewska

Redakcja

Anna Łakuta

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Kinga Litkowiec

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.