Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przenieś się do świata pełnego nieograniczonych możliwości, pasji i fantazji!
Zdominowana przez rodziców, niepewna siebie prymuska Barbara, nie ma czasu na bycie dzieckiem i odkrywanie swoich pasji. Rodzice właśnie wybrali dla niej szkołę z internatem, jednak tuż przed wyjazdem zjawia się tajemnicza Cioteczka, która, jak dobra wróżka, zabiera Basię na Uniwersytet Pani Bajki. Leżący w szczelinie czasoprzestrzennej Uniwersytet to magiczne miejsce pełne nieograniczonych możliwości. Tam ekscentryczna profesorka, Pani Bajka Gwieźdźińska, oraz jej przyjaciel Barnaba Ogrodnik, poprzez baśnie uczą dzieci wiary w siebie. Co da Basi wizyta na Uniwersytecie Pani Bajki i jak wpłynie na jej przyszłość?
Wciągająca, pełna przygód opowieść o sile wyobraźni i znajdowaniu własnego potencjału. Ciekawa propozycja dla fanów Akademii Pana Kleksa i Harry’ego Pottera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 195
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Początek
Mam na imię Rabarbar. Wróć! Co ja wygaduję? Wszyscy w klasie tak na mnie wołają, więc już prawie zapomniałam mojego prawdziwego imienia.
No, to jeszcze raz. Mam na imię Barbara. To wcale nie jest śmieszne. Barbara i Rabarbar, nawet się nie rymuje. Skąd więc Rabarbar? Bo Antek, którego szczerze za to nie znoszę, wymyślił, że moja długa i cienka kitka przypomina właśnie to dziwne, podobne do kija warzywo. (Ja też myślałam, że rabarbar to owoc, ale mniejsza z tym). Nie, wcale nie jest czerwona. No dobra, może trochę, przy odpowiednim świetle. Ale rozmawiaj tu z chłopakami o kolorach. Jest ruda i tyle.
Nie lubię tego przezwiska. Nikt nie lubi rabarbaru. Jest kwaśny, łykowaty i do niczego się nie nadaje. Tylko dorośli uważają, że idealnie pasuje do ciasta albo podany pod kruszonką, bo podobno jego smak cudownie się komponuje ze słodyczą. Co za bzdury. Nie komponuje się. Słodka jak miód i piękna jak laleczka Zuzka wcale nie chce się ze mną kolegować. Ma zawsze wokół siebie wianuszek podobnych do niej laleczek.
No dobra, macie rację – Rabarbar nie jest taki zły, mogło być gorzej. Na osiedlu jest chłopak, który parę razy krzyknął za mną „Barbara-fanfara”, ale na szczęście się nie przyjęło. Może dlatego, że połowa podwórka nie wiedziała, co to jest ta fanfara, i na wszelki wypadek zostałam po prostu Rudą. Właściwie to nie rozumiem, dlaczego dzieciakom tak ciężko przechodzi przez gardło moje imię. Może nie jest najpiękniejsze na świecie, ale czemu muszą wymyślać coś innego? Jakby na siłę chcieli przekonać cały świat, że ja to nie ja.
Dorośli też robią to na każdym kroku. Mówią mi, że jestem inna, niż jestem w rzeczywistości. Albo że nie jestem taka, jaka jestem. Jesteś niedojrzała, Barbaro. Nie jesteś już małym dzieckiem, Barbaro. Człowiek może się w tym wszystkim pogubić.
Do kujonki też już się przyzwyczaiłam. Rozumiem, że nie jest to pozytywne określenie. W przeciwieństwie do prymuski. Aczkolwiek nie jestem do końca pewna.
No, jak tam, prymusko, nie wiesz tego?! To jedno z takich zdań, które mają w sobie coś podstępnego, aż się traci grunt pod nogami. Bo czy to znaczy, że jestem prymuską, czy nie jestem? A gdy czegoś nie wiem, to już przestaję nią być? Czyżby prymuski nie musiały się uczyć, bo już wszystko wiedzą? Tylko skąd?
Inna sprawa, że nie mam problemu, by nauczyć się wzorów i dostać dobrą ocenę, na przykład z matematyki. Tylko że ja tak bardzo tego nie lubię. Chciałabym porysować albo lepić z gliny, może nawet pisać bajki, ale po tych wszystkich odrobionych zadaniach nie mam już siły na cokolwiek innego. Czasami czuję, że to, że jestem dobra we wszystkich obowiązkowych przedmiotach, sprawia, że tak naprawdę nie umiem zbyt wiele. Niby najlepsza, ale zupełnie przeciętna, bo w niczym się nie wyróżniam. Chyba głównie dlatego, że nic nie sprawia mi frajdy.
Kim więc jest Barbara? To najtrudniejsze pytanie świata. Bo jak się jest ciągle zajętym odrabianiem lekcji, to trudno się tego dowiedzieć. Za to wiem, kim ma być Barbara, jak dorośnie – prawnikiem albo lekarzem.
Jeśli nie sprawi wam to większej różnicy, mówcie do mnie Basia. W ten sposób zwracała się do mnie babcia. Basiu, Basieńko. To brzmiało tak, jakby mówiła do kogoś cudownego, aż trudno było uwierzyć, że chodziło o mnie. Teraz to jednak nie ma znaczenia, bo już nikt tak do mnie nie mówi.
Często za to słyszę na przykład:
Barbaro, wyrządziłaś mi ogromną przykrość. Barbaro, jesteś niewdzięczna. No, Barbaro, ale czy ja nie mam racji? Wyobrażam sobie wtedy wielką maszynę, którą widziałam kiedyś na złomowisku. Napierała na blachę tak mocno, aż ta zaczynała się zginać i z jednej strony przybierać formę płaskiej ściany. Barbaro, mamusia przez ciebie nie mogła spać. Barbaro, nie rób nam wstydu. Jak tak można, Barbaro? Znikąd pomocy, bo z drugiej strony zbliża się kolejne ramię prasy. Oba formują idealną kostkę, która już nie przypomina samochodu. Można by pomyśleć, że o to chodziło, ale rodzice i tak nie są zadowoleni z efektu, bo widzą, że została im mała, żałośnie zmięta kupka złomu. Więc teraz wymyślili dla mnie szkołę z internatem. Barbaro, leży nam na sercu twoja przyszłość. Robimy wszystko tylko dla ciebie.
Właściwie to wszystko mi jedno. I tak moje zdanie nigdy się nie liczy. Skoro moim jedynym, jak mówi ojciec, zadaniem jest się uczyć, to właściwie nie ma różnicy gdzie. To znaczy dla nich ma, bo to jakaś (jakie to było słowo? Rymowana? A, nie!) renomowana szkoła, której ukończenie otwiera podobno wszystkie drzwi do kariery.
Może otworzy też drzwi do serca rodziców?
Rozdział 1
W nocy przed wyjazdem do rymowanej szkoły nie mogłam zmrużyć oka. Spod niezsuniętej do końca rolety sączyła się delikatna strużka światła ze stojącej przed domem latarni, której głowa lśniła dokładnie na wysokości okna mojego pokoju na piętrze domu przy ulicy Szarej. Zawsze zostawiałam szparę, aby nie było tak ciemno i strasznie. Mama nigdy nie tuliła mnie na dobranoc, a tata dawno już nie zostawał przy mnie, aż zasnę. Lubiłam wyobrażać sobie, że latarnia jest czarodziejską kulą, która pewnego dnia sprawi, że przestanę odczuwać tę nieokreśloną tęsknotę. Tęsknotę, która stawała się coraz większą czarną dziurą, gotową pochłonąć mnie w całości. Nie umiałam tego nazwać, to był taki rodzaj pustki, który sprawiał, że stawałam się tak bardzo niepewna siebie, że aż przezroczysta, a jedyne, co ze mnie zostało, to cienka, ruda kitka.
Gdy patrzyłam w poświatę latarni, wyobrażałam sobie, że przenoszę się gdzieś daleko, bardzo daleko, gdzie pustkę wypełnia przyjemne ciepło.
– Gdyby istniała taka magiczna szkoła... Taka, gdzie można się dowiedzieć, kim jest Basia, i nauczyć, jak radzić sobie z czarną dziurą – powiedziałam na głos, patrząc w okno.
Po chwili poczułam dreszcz i naciągnęłam kołdrę tak wysoko, że mogłam nią obetrzeć mokre policzki. Przecież jutro znajdę się daleko stąd, a tam będzie jeszcze zimniej niż tu. Nauczyłam się już, że jestem niepoważna z tymi moimi marzeniami o cudzie. Cuda zdarzają się tylko w bajkach, a ja za wszelką cenę nie chciałam być naiwna i dziecinna, bo dziecko, z jakiegoś powodu, nie powinno takie być. Takimi na pewno nie byli dorośli. Oni nie wierzyli w bajki. Tylko głupcy wierzą w bzdury wyssane z palca, czary-mary czy niewidzialne światy. Co ciekawe, wierzyli w pieniądze, chociaż ich także nie widać. Przynajmniej ja dawno ich nie widziałam. To znaczy wiedziałam, jak wyglądają banknoty, bo były wydrukowane w książce do ćwiczeń z matematyki, ale tata nie nosił ich od dawna w portfelu. Używał do płacenia cyferek z telefonu albo kawałka plastiku.
Odwróciłam się plecami do światła. Wpatrywałam się w ścianę pokrytą tapetą w drobne kwiatki, które w ciemności wyglądały jak identyczne plamki. Wiedziałam jednak, że na trzecim od lewej paśmie tapety, w trzydziestym szóstym rzędzie i siódmej kolumnie jest kwiatek, który różni się od reszty, bo ma dodatkowy płatek. Ot, taki błąd w druku, ale od czasu, gdy go odkryłam, zrobiło mi się, nie wiedzieć czemu, jakoś odrobinę lżej na sercu.
Kiedy tak teraz patrzyłam na kwieciste cienie na ścianie, zauważyłam, że zaczynają pulsować, to wyłaniając się z mroku, to ginąc w nim ponownie. Usłyszałam przy tym strzykający dźwięk, jaki wydaje żarówka, która za chwilę ma się przepalić. Odwróciłam się i zobaczyłam migoczące światło. Sączyło się wyraźnie od latarni za oknem, przeciskając się jak gęsta, świetlista chmura pod dolnym brzegiem rolety. Błyszczącej poświaty przybywało, a rozrastając się, pulsowała w rytm mojego serca dudniącego jak bębenek. Rozdziawiłam buzię i już miałam krzyknąć, gdy migotliwa chmura zaczęła przybierać ludzki kształt, a jednocześnie wypełniać pokój nie tylko światłem, lecz także ciepłem. Postać była nienaturalnie wysoką panią w błyszczącej, granatowej sukni z galaktycznym wzorem i bardzo długim trenem, którego koniec nadal tkwił za oknem zaplątany w noc. We włosach, ciemnofioletowych jak bakłażan, skrzyły się srebrne drobinki, wyglądające jak gwiazdy. Schyliła nieco głowę, by zmieścić się pod sufitem.
– Basiu, Basieńko. – Bardziej poczułam, niż usłyszałam cichy szept w mojej głowie.
Przez moment pomyślałam, że to duch babci, ale wtedy postać zaczęła się powoli zniżać, aż wreszcie usiadła na brzegu łóżka, niemal tonąc w fałdach niebiańskiej sukni, i odezwała się całkiem po ludzku:
– Nie jestem twoją babcią, a zarazem jestem i nią. Jestem Krawcową Galaktyk, prababcią gwiazd i opiekunką marzeń – zaczęła, a mnie przeszło przez myśl, że brzmi to niemal jak zagadka Sfinksa. – Mam na imię Bella, ale możesz mnie nazywać Cioteczką – powiedziała już bardziej do rzeczy, a w ciemności zabłyszczały jej ogromne szmaragdowe oczy. – Mogę zabrać cię do takiej szkoły, o jakiej marzysz.
Musiałam mieć wtedy najgłupszą minę na świecie. Wykrztusiłam z siebie jedynie:
– Skąd wiesz?
– Czarodziejska kula mi powiedziała – odparła Bella, odwracając głowę w stronę latarni.
– I taka magiczna szkoła rzeczywiście istnieje? – Nie mogłam uwierzyć.
– Oczywiście. Przyznam, że jest trochę dziwna, nawet jak na moje standardy, ale moja siostra, Profesorka Bajka, robi tam naprawdę cuda z... – Bella zawiesiła głos, a ja miałam wrażenie, jakby chciała powiedzieć: z takich przezroczystych dziewczynek jak ty, ale dokończyła: – ...z dzieci, które zbyt wcześnie przestają być dziećmi, bo dorośli zabrali im całą fantazję i spontaniczność. Proszę, oto Ulotka. – Podała mi cieniutki prostokąt, przypominający przezroczysty ekran.
Kiedy go dotknęłam, rozjaśnił się nagle trójwymiarowymi, turkusowymi literami.