Uniwersytet Pani Bajki - Agnieszka Rautman-Szczepańska - ebook + audiobook + książka

Uniwersytet Pani Bajki ebook i audiobook

Rautman-Szczepańska Agnieszka

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przenieś się do świata pełnego nieograniczonych możliwości, pasji i fantazji!

Zdominowana przez rodziców, niepewna siebie prymuska Barbara, nie ma czasu na bycie dzieckiem i odkrywanie swoich pasji. Rodzice właśnie wybrali dla niej szkołę z internatem, jednak tuż przed wyjazdem zjawia się tajemnicza Cioteczka, która, jak dobra wróżka, zabiera Basię na Uniwersytet Pani Bajki. Leżący w szczelinie czasoprzestrzennej Uniwersytet to magiczne miejsce pełne nieograniczonych możliwości. Tam ekscentryczna profesorka, Pani Bajka Gwieźdźińska, oraz jej przyjaciel Barnaba Ogrodnik, poprzez baśnie uczą dzieci wiary w siebie. Co da Basi wizyta na Uniwersytecie Pani Bajki i jak wpłynie na jej przyszłość?

Wciągająca, pełna przygód opowieść o sile wyobraźni i znajdowaniu własnego potencjału. Ciekawa propozycja dla fanów Akademii Pana Kleksa i Harry’ego Pottera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 54 min

Lektor: Joanna Brodzik
Oceny
5,0 (5 ocen)
5
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tekst: Agnieszka Raut­man-Szcze­pań­ska
Ilu­stra­cje: Pau­lina Na­chman
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Elż­bieta Wo­ło­szyń­ska-Wi­śniew­ska
Ko­rekta: Syl­wia Cho­jecka, Alek­san­dra Dą­bała
Opra­co­wa­nie gra­ficzne i skład: Mo­nika No­wicka
© Co­py­ri­ght for text by Agnieszka Raut­man-Szcze­pań­ska, 2022 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2022 All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-021-8
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.plwww.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­czą­tek

Mam na imię Ra­bar­bar. Wróć! Co ja wy­ga­duję? Wszy­scy w kla­sie tak na mnie wo­łają, więc już pra­wie za­po­mnia­łam mo­jego praw­dzi­wego imie­nia.

No, to jesz­cze raz. Mam na imię Bar­bara. To wcale nie jest śmieszne. Bar­bara i Ra­bar­bar, na­wet się nie ry­muje. Skąd więc Ra­bar­bar? Bo An­tek, któ­rego szcze­rze za to nie zno­szę, wy­my­ślił, że moja długa i cienka kitka przy­po­mina wła­śnie to dziwne, po­dobne do kija wa­rzywo. (Ja też my­śla­łam, że ra­bar­bar to owoc, ale mniej­sza z tym). Nie, wcale nie jest czer­wona. No do­bra, może tro­chę, przy od­po­wied­nim świe­tle. Ale roz­ma­wiaj tu z chło­pa­kami o ko­lo­rach. Jest ruda i tyle.

Nie lu­bię tego prze­zwi­ska. Nikt nie lubi ra­bar­baru. Jest kwa­śny, ły­ko­waty i do ni­czego się nie na­daje. Tylko do­ro­śli uwa­żają, że ide­al­nie pa­suje do cia­sta albo po­dany pod kru­szonką, bo po­dobno jego smak cu­dow­nie się kom­po­nuje ze sło­dy­czą. Co za bzdury. Nie kom­po­nuje się. Słodka jak miód i piękna jak la­leczka Zuzka wcale nie chce się ze mną ko­le­go­wać. Ma za­wsze wo­kół sie­bie wia­nu­szek po­dob­nych do niej la­le­czek.

No do­bra, ma­cie ra­cję – Ra­bar­bar nie jest taki zły, mo­gło być go­rzej. Na osie­dlu jest chło­pak, który parę razy krzyk­nął za mną „Bar­bara-fan­fara”, ale na szczę­ście się nie przy­jęło. Może dla­tego, że po­łowa po­dwórka nie wie­działa, co to jest ta fan­fara, i na wszelki wy­pa­dek zo­sta­łam po pro­stu Rudą. Wła­ści­wie to nie ro­zu­miem, dla­czego dzie­cia­kom tak ciężko prze­cho­dzi przez gar­dło moje imię. Może nie jest naj­pięk­niej­sze na świe­cie, ale czemu mu­szą wy­my­ślać coś in­nego? Jakby na siłę chcieli prze­ko­nać cały świat, że ja to nie ja.

Do­ro­śli też ro­bią to na każ­dym kroku. Mó­wią mi, że je­stem inna, niż je­stem w rze­czy­wi­sto­ści. Albo że nie je­stem taka, jaka je­stem. Je­steś nie­doj­rzała, Bar­baro. Nie je­steś już ma­łym dziec­kiem, Bar­baro. Czło­wiek może się w tym wszyst­kim po­gu­bić.

Do ku­jonki też już się przy­zwy­cza­iłam. Ro­zu­miem, że nie jest to po­zy­tywne okre­śle­nie. W prze­ci­wień­stwie do pry­mu­ski. Acz­kol­wiek nie je­stem do końca pewna.

No, jak tam, pry­mu­sko, nie wiesz tego?! To jedno z ta­kich zdań, które mają w so­bie coś pod­stęp­nego, aż się traci grunt pod no­gami. Bo czy to zna­czy, że je­stem pry­mu­ską, czy nie je­stem? A gdy cze­goś nie wiem, to już prze­staję nią być? Czyżby pry­mu­ski nie mu­siały się uczyć, bo już wszystko wie­dzą? Tylko skąd?

Inna sprawa, że nie mam pro­blemu, by na­uczyć się wzo­rów i do­stać do­brą ocenę, na przy­kład z ma­te­ma­tyki. Tylko że ja tak bar­dzo tego nie lu­bię. Chcia­ła­bym po­ry­so­wać albo le­pić z gliny, może na­wet pi­sać bajki, ale po tych wszyst­kich od­ro­bio­nych za­da­niach nie mam już siły na co­kol­wiek in­nego. Cza­sami czuję, że to, że je­stem do­bra we wszyst­kich obo­wiąz­ko­wych przed­mio­tach, spra­wia, że tak na­prawdę nie umiem zbyt wiele. Niby naj­lep­sza, ale zu­peł­nie prze­ciętna, bo w ni­czym się nie wy­róż­niam. Chyba głów­nie dla­tego, że nic nie spra­wia mi frajdy.

Kim więc jest Bar­bara? To naj­trud­niej­sze py­ta­nie świata. Bo jak się jest cią­gle za­ję­tym od­ra­bia­niem lek­cji, to trudno się tego do­wie­dzieć. Za to wiem, kim ma być Bar­bara, jak do­ro­śnie – praw­ni­kiem albo le­ka­rzem.

Je­śli nie sprawi wam to więk­szej róż­nicy, mów­cie do mnie Ba­sia. W ten spo­sób zwra­cała się do mnie bab­cia. Ba­siu, Ba­sieńko. To brzmiało tak, jakby mó­wiła do ko­goś cu­dow­nego, aż trudno było uwie­rzyć, że cho­dziło o mnie. Te­raz to jed­nak nie ma zna­cze­nia, bo już nikt tak do mnie nie mówi.

Czę­sto za to sły­szę na przy­kład:

Bar­baro, wy­rzą­dzi­łaś mi ogromną przy­krość. Bar­baro, je­steś nie­wdzięczna. No, Bar­baro, ale czy ja nie mam ra­cji? Wy­obra­żam so­bie wtedy wielką ma­szynę, którą wi­dzia­łam kie­dyś na zło­mo­wi­sku. Na­pie­rała na bla­chę tak mocno, aż ta za­czy­nała się zgi­nać i z jed­nej strony przy­bie­rać formę pła­skiej ściany. Bar­baro, ma­mu­sia przez cie­bie nie mo­gła spać. Bar­baro, nie rób nam wstydu. Jak tak można, Bar­baro? Zni­kąd po­mocy, bo z dru­giej strony zbliża się ko­lejne ra­mię prasy. Oba for­mują ide­alną kostkę, która już nie przy­po­mina sa­mo­chodu. Można by po­my­śleć, że o to cho­dziło, ale ro­dzice i tak nie są za­do­wo­leni z efektu, bo wi­dzą, że zo­stała im mała, ża­ło­śnie zmięta kupka złomu. Więc te­raz wy­my­ślili dla mnie szkołę z in­ter­na­tem. Bar­baro, leży nam na sercu twoja przy­szłość. Ro­bimy wszystko tylko dla cie­bie.

Wła­ści­wie to wszystko mi jedno. I tak moje zda­nie ni­gdy się nie li­czy. Skoro moim je­dy­nym, jak mówi oj­ciec, za­da­niem jest się uczyć, to wła­ści­wie nie ma róż­nicy gdzie. To zna­czy dla nich ma, bo to ja­kaś (ja­kie to było słowo? Ry­mo­wana? A, nie!) re­no­mo­wana szkoła, któ­rej ukoń­cze­nie otwiera po­dobno wszyst­kie drzwi do ka­riery.

Może otwo­rzy też drzwi do serca ro­dzi­ców?

Roz­dział 1

W nocy przed wy­jaz­dem do ry­mo­wa­nej szkoły nie mo­głam zmru­żyć oka. Spod nie­zsu­nię­tej do końca ro­lety są­czyła się de­li­katna strużka świa­tła ze sto­ją­cej przed do­mem la­tarni, któ­rej głowa lśniła do­kład­nie na wy­so­ko­ści okna mo­jego po­koju na pię­trze domu przy ulicy Sza­rej. Za­wsze zo­sta­wia­łam szparę, aby nie było tak ciemno i strasz­nie. Mama ni­gdy nie tu­liła mnie na do­bra­noc, a tata dawno już nie zo­sta­wał przy mnie, aż za­snę. Lu­bi­łam wy­obra­żać so­bie, że la­tar­nia jest cza­ro­dziej­ską kulą, która pew­nego dnia sprawi, że prze­stanę od­czu­wać tę nie­okre­śloną tę­sk­notę. Tę­sk­notę, która sta­wała się co­raz więk­szą czarną dziurą, go­tową po­chło­nąć mnie w ca­ło­ści. Nie umia­łam tego na­zwać, to był taki ro­dzaj pustki, który spra­wiał, że sta­wa­łam się tak bar­dzo nie­pewna sie­bie, że aż prze­zro­czy­sta, a je­dyne, co ze mnie zo­stało, to cienka, ruda kitka.

Gdy pa­trzy­łam w po­światę la­tarni, wy­obra­ża­łam so­bie, że prze­no­szę się gdzieś da­leko, bar­dzo da­leko, gdzie pustkę wy­peł­nia przy­jemne cie­pło.

– Gdyby ist­niała taka ma­giczna szkoła... Taka, gdzie można się do­wie­dzieć, kim jest Ba­sia, i na­uczyć, jak ra­dzić so­bie z czarną dziurą – po­wie­dzia­łam na głos, pa­trząc w okno.

Po chwili po­czu­łam dreszcz i na­cią­gnę­łam koł­drę tak wy­soko, że mo­głam nią obe­trzeć mo­kre po­liczki. Prze­cież ju­tro znajdę się da­leko stąd, a tam bę­dzie jesz­cze zim­niej niż tu. Na­uczy­łam się już, że je­stem nie­po­ważna z tymi mo­imi ma­rze­niami o cu­dzie. Cuda zda­rzają się tylko w baj­kach, a ja za wszelką cenę nie chcia­łam być na­iwna i dzie­cinna, bo dziecko, z ja­kie­goś po­wodu, nie po­winno ta­kie być. Ta­kimi na pewno nie byli do­ro­śli. Oni nie wie­rzyli w bajki. Tylko głupcy wie­rzą w bzdury wy­ssane z palca, czary-mary czy nie­wi­dzialne światy. Co cie­kawe, wie­rzyli w pie­nią­dze, cho­ciaż ich także nie wi­dać. Przy­naj­mniej ja dawno ich nie wi­dzia­łam. To zna­czy wie­dzia­łam, jak wy­glą­dają bank­noty, bo były wy­dru­ko­wane w książce do ćwi­czeń z ma­te­ma­tyki, ale tata nie no­sił ich od dawna w port­felu. Uży­wał do pła­ce­nia cy­fe­rek z te­le­fonu albo ka­wałka pla­stiku.

Od­wró­ci­łam się ple­cami do świa­tła. Wpa­try­wa­łam się w ścianę po­krytą ta­petą w drobne kwiatki, które w ciem­no­ści wy­glą­dały jak iden­tyczne plamki. Wie­dzia­łam jed­nak, że na trze­cim od le­wej pa­śmie ta­pety, w trzy­dzie­stym szó­stym rzę­dzie i siód­mej ko­lum­nie jest kwia­tek, który różni się od reszty, bo ma do­dat­kowy pła­tek. Ot, taki błąd w druku, ale od czasu, gdy go od­kry­łam, zro­biło mi się, nie wie­dzieć czemu, ja­koś odro­binę lżej na sercu.

Kiedy tak te­raz pa­trzy­łam na kwie­ci­ste cie­nie na ścia­nie, za­uwa­ży­łam, że za­czy­nają pul­so­wać, to wy­ła­nia­jąc się z mroku, to gi­nąc w nim po­now­nie. Usły­sza­łam przy tym strzy­ka­jący dźwięk, jaki wy­daje ża­rówka, która za chwilę ma się prze­pa­lić. Od­wró­ci­łam się i zo­ba­czy­łam mi­go­czące świa­tło. Są­czyło się wy­raź­nie od la­tarni za oknem, prze­ci­ska­jąc się jak gę­sta, świe­tli­sta chmura pod dol­nym brze­giem ro­lety. Błysz­czą­cej po­światy przy­by­wało, a roz­ra­sta­jąc się, pul­so­wała w rytm mo­jego serca dud­nią­cego jak bę­be­nek. Roz­dzia­wi­łam bu­zię i już mia­łam krzyk­nąć, gdy mi­go­tliwa chmura za­częła przy­bie­rać ludzki kształt, a jed­no­cze­śnie wy­peł­niać po­kój nie tylko świa­tłem, lecz także cie­płem. Po­stać była nie­na­tu­ral­nie wy­soką pa­nią w błysz­czą­cej, gra­na­to­wej sukni z ga­lak­tycz­nym wzo­rem i bar­dzo dłu­gim tre­nem, któ­rego ko­niec na­dal tkwił za oknem za­plą­tany w noc. We wło­sach, ciem­no­fio­le­to­wych jak ba­kła­żan, skrzyły się srebrne dro­binki, wy­glą­da­jące jak gwiazdy. Schy­liła nieco głowę, by zmie­ścić się pod su­fi­tem.

– Ba­siu, Ba­sieńko. – Bar­dziej po­czu­łam, niż usły­sza­łam ci­chy szept w mo­jej gło­wie.

Przez mo­ment po­my­śla­łam, że to duch babci, ale wtedy po­stać za­częła się po­woli zni­żać, aż wresz­cie usia­dła na brzegu łóżka, nie­mal to­nąc w fał­dach nie­biań­skiej sukni, i ode­zwała się cał­kiem po ludzku:

– Nie je­stem twoją bab­cią, a za­ra­zem je­stem i nią. Je­stem Kraw­cową Ga­lak­tyk, pra­bab­cią gwiazd i opie­kunką ma­rzeń – za­częła, a mnie prze­szło przez myśl, że brzmi to nie­mal jak za­gadka Sfinksa. – Mam na imię Bella, ale mo­żesz mnie na­zy­wać Cio­teczką – po­wie­działa już bar­dziej do rze­czy, a w ciem­no­ści za­błysz­czały jej ogromne szma­rag­dowe oczy. – Mogę za­brać cię do ta­kiej szkoły, o ja­kiej ma­rzysz.

Mu­sia­łam mieć wtedy naj­głup­szą minę na świe­cie. Wy­krztu­si­łam z sie­bie je­dy­nie:

– Skąd wiesz?

– Cza­ro­dziej­ska kula mi po­wie­działa – od­parła Bella, od­wra­ca­jąc głowę w stronę la­tarni.

– I taka ma­giczna szkoła rze­czy­wi­ście ist­nieje? – Nie mo­głam uwie­rzyć.

– Oczy­wi­ście. Przy­znam, że jest tro­chę dziwna, na­wet jak na moje stan­dardy, ale moja sio­stra, Pro­fe­sorka Bajka, robi tam na­prawdę cuda z... – Bella za­wie­siła głos, a ja mia­łam wra­że­nie, jakby chciała po­wie­dzieć: z ta­kich prze­zro­czy­stych dziew­czy­nek jak ty, ale do­koń­czyła: – ...z dzieci, które zbyt wcze­śnie prze­stają być dziećmi, bo do­ro­śli za­brali im całą fan­ta­zję i spon­ta­nicz­ność. Pro­szę, oto Ulotka. – Po­dała mi cie­niutki pro­sto­kąt, przy­po­mi­na­jący prze­zro­czy­sty ekran.

Kiedy go do­tknę­łam, roz­ja­śnił się na­gle trój­wy­mia­ro­wymi, tur­ku­so­wymi li­te­rami.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki