Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Zabrał ją w długą, niebezpieczną drogę, którą ona wcale nie chciała iść. Ale nie żałowała ani minuty
To miał być wieczór jakich wiele, spokojny, spędzony na relaksującej lekturze. Taki w każdym razie był plan. Nie przewidywał natomiast grożenia bronią, wtargnięcia do samochodu i ucieczki przed mafią. O pocałunkach też nie było ani słowa. A jednak właśnie to przydarzyło się tamtego dnia Jane, Polce studiującej w Holandii. W dodatku wszystko stało się tak błyskawicznie, że nie miała czasu na myślenie ani tym bardziej na reakcję.
Uzbrojony nieznajomy wiózł Jane w nieznanym kierunku - i w dodatku twierdził, że to dla jej dobra. Dziewczyna wiedziała, że nie powinna mu ufać, z drugiej strony ten człowiek nie sprawiał wrażenia bezwzględnego bandyty. Przeciwnie, gdyby nie okoliczności, można by pomyśleć, że był całkiem miłym, sympatycznym chłopakiem... Z pewnością przystojnym!
Tymczasem niebezpieczeństwo wcale nie minęło, a uzbrojeni, groźni ludzie ścigali teraz już nie jednego, a dwoje uciekinierów. To wszystko było jak ze snu albo z filmu akcji, którego główną bohaterką niespodziewanie stała się Jane.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 223
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 21 min
Karolina Marczewska
Uprowadzona
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Projekt okładki: Justyna Sieprawska Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/uprowa_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1503-9
Copyright © Karolina Marczewska 2024
Wszystkim głodnym przygód
Czytelnikom
Tego wieczora, kiedy wszystko się zmieniło, niczego nie przeczuwałam. Mimo deszczowej pogody byłam w dobrym nastroju, skończyłam wreszcie zajęcia i miałam przed sobą wizję błogiego weekendu, podczas którego zamierzałam odpocząć i upiec coś słodkiego. Marzyłam, by w spokoju oddać się lekturze mojej ulubionej książki. To ostatnie postanowiłam zrealizować od razu po powrocie z uczelni. Odkąd przyjechałam na wymianę studencką do Holandii, miałam zwyczaj przesiadywać wieczorami w kawiarniach lub w parku na świeżym powietrzu, bo choć nie posiadałam współlokatora, nie potrafiłam się skupić. Sąsiedzi głośno puszczali telewizję, szczególnie późną porą, więc skoncentrowanie się na czymkolwiek graniczyło z cudem. Tym razem jednak niespodziewana ulewa popsuła mi plany. Byłam zbyt leniwa, aby zawrócić, dlatego zjechałam na opustoszały parking przed parkiem i zdecydowałam przeczekać deszcz w aucie. Pogratulowałam sobie w myślach za to, że przez ostatni tydzień dzielnie znosiłam wszystkie niepochlebne spojrzenia Holendrów na moją nową hondę, ponieważ większość — zgodnie z popularnym tu ekologicznym stylem bycia — używała roweru lub komunikacji miejskiej, ale przynajmniej teraz miałam gdzie się schronić. Przy cichym, ulicznym szumie mogłam w spokoju zagłębić się w książkę.
A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Rozpięłam pasy bezpieczeństwa, wyjęłam kluczyki ze stacyjki i rzuciłam je na siedzenie obok, by nie powodowały brzęczenia za każdym razem, kiedy dotykałam ich kolanem. Wyciągnęłam pomięte, wypożyczone anglojęzyczne wydanie Igrzysk śmierci, skoro swoje zostawiłam w domu rodzinnym w Warszawie, i jeszcze raz zagłębiłam się w historię Katniss.
Krople deszczu mocno uderzały o przednią szybę srebrnej hondy. Z oddali było słychać głośno przejeżdżające ciężarówki. Lampa uliczna, pod którą zaparkowałam, zaczęła niepokojąco migać. Był środek jesieni, a ta pora roku na obrzeżach Lejdy była przepiękna, jednak pogoda zniechęcała do wychodzenia z domu, szczególnie że każdy dzień stawał się coraz krótszy i już po dziewiętnastej zachodziło słońce. Odruchowo spojrzałam na zegarek na swojej lewej ręce. Dochodziła dwudziesta pierwsza, powinnam już wracać. Dwie godziny czytania minęły jak z bicza strzelił.
Mieszkałam tu od ponad miesiąca. Pod koniec września przeprowadziłam się z Warszawy, która ostatnio wydawała się dość słoneczna, do deszczowej Holandii. Chciałam spróbować czegoś nowego, nauczyć się biegle holenderskiego i angielskiego i oczywiście studiować na jednym z lepszych uniwersytetów. A drugi rok wydawał mi się do tego najlepszym czasem. Zdecydowałam się na medycynę — jedyny kierunek pasujący do żywienia człowieka, które studiowałam na SGGW w stolicy. Nie zamierzałam mieszkać w akademiku (koedukacyjne toalety były ostatnim, o czym marzyłam), a nie miałam tu żadnej rodziny, więc musiałam znaleźć jakąś tanią kawalerkę. Wszystko byłoby idealnie, gdybym tylko nie musiała wychodzić na miasto za każdym razem, gdy chciałam usłyszeć własne myśli. Ale postanowiłam się tym zbytnio nie przejmować. Uznałam to za okazję do tego, aby częściej wychodzić do ludzi. I tak, na samym początku każde popołudnie spędzałam w pobliskiej kawiarni, wydając nieprzyzwoitą ilość pieniędzy na słodkie napoje. Jednak wystarczył mi tydzień, by zdać sobie sprawę, że nie stać mnie na taką rozrzutność, i odkryłam, iż przebywanie na świeżym powietrzu jest całkowicie darmowe. Dodatkowo przestałam czuć na sobie oceniające spojrzenia baristów, które miały uświadomić mi, iż zamówienie jednej kawy nie upoważnia mnie do zajmowania stolika przez następne cztery godziny. Jedyną wadą okazał się fakt, że park znajdował się kilka kilometrów dalej od kawiarni, więc dojazd autobusem zabierał mi dobre pół godziny, a dzięki samochodowi, który miałam dopiero od paru dni, docierałam tutaj dużo szybciej.
Sięgnęłam po torbę leżącą na siedzeniu obok, by znaleźć kluczyki, które musiałam nią wcześniej przygnieść. Nagle dostrzegłam coś kątem oka. Za przednią szybą samochodu mignęło mi coś dużego i czarnego. Przestraszona wypuściłam torbę z rąk, co sprawiło, że wszystkie rzeczy się z niej wysypały. Przeklęłam pod nosem. Już się rzuciłam, by pozbierać swój dobytek, gdy zarejestrowałam kolejny ruch, tym razem po stronie pasażera. Wyłączyłam lampkę sufitową, żeby lepiej widzieć, co się dzieje na zewnątrz. Rozglądałam się przez chwilę, ale widocznie musiało mi się przewidzieć. Był piątkowy wieczór, padał deszcz i byłam zmęczona. Uspokajając w myślach swoją bujną wyobraźnię, kontynuowałam przerwaną czynność, ale właśnie w tym momencie zobaczyłam cień w bocznym lusterku po swojej stronie. Jak na złość żarówka latarni, pod którą stałam, wreszcie się przepaliła, dlatego nie potrafiłam rozpoznać, czy był to cień człowieka, czy zwierzęcia. Wzięłam głęboki wdech na uspokojenie i trzęsącymi się dłońmi zaczęłam szukać kluczyków, aby jak najszybciej stąd odjechać. Kiedy je dojrzałam, wciśnięte w łączenie fotela, ktoś wparował do mojego samochodu, pospiesznie zamknął za sobą drzwi i usiadł obok mnie.
— Wysiadaj! — rozkazał po angielsku mokry od deszczu mężczyzna, kierując wzrok na moją przerażoną twarz.
Zamarłam. Nie miałam pojęcia, co robić. Najpierw chciałam sprawdzić, czy to nie jest ktoś z moich znajomych z uczelni, może ktoś robił sobie ze mnie żarty. Nie znałam jeszcze aż tak dobrze holenderskiego, więc z kolegami i koleżankami z roku rozmawiałam głównie po angielsku. Przyjrzałam się jego twarzy. Młody brunet z kilkudniowym zarostem. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkałam. Dyszał ciężko, musiał tu biec.
— Co?! — jęknęłam wreszcie, również po angielsku, i odsunęłam się od niego. Czułam, jak opanowuje mnie strach. Pod bacznym spojrzeniem mężczyzny zaczęłam szukać kluczyków, kiedy zdałam sobie sprawę, że musiał na nich usiąść.
Chłopak spojrzał przez szybę i przerażony tym, co zobaczył, znów się do mnie odwrócił i przyłożył mi pistolet do brzucha.
— Teraz — powiedział twardo. Znieruchomiałam. Bałam się nawet oddychać, a co dopiero wyjaśniać mu, że nie wiem, gdzie są te przeklęte kluczyki. — Ostatnia szansa — syknął zniecierpliwiony, mocniej wciskając lufę pistoletu. Wciągnęłam powietrze przez nos. Poczułam oblewającą mnie falę gorąca.
Chłopak ponownie rozejrzał się przez szyby samochodu i wyraźnie zmotywowany tym, co tam zobaczył, spojrzał na mnie, jakby właśnie wpadł na jakiś pomysł, a potem jednym ruchem odsunął pistolet od mojego brzucha i schował go za pasek spodni. Wychyliłam się nieco, by dojrzeć coś zza ciemnej szyby, jednak było to trudniejsze, niż sądziłam. Nie wychwyciłam więc nic znaczącego. Ot, słabo oświetlony parking i moknący w deszczu park.
— Musisz mi wybaczyć — mruknął, wsunął ręce w moje włosy i przygniótł moje usta swoimi.
Początkowo całkowicie mnie sparaliżowało. Przez krótką chwilę szoku pozwalałam mu się całować, aż odzyskałam świadomość. Z całej siły spróbowałam odepchnąć go od siebie. Ale nawet nie drgnął.
Zrobiło mi się niedobrze. Najpierw chciał ukraść mój samochód, a teraz próbuje mnie zgwałcić. „To psychopata!” — krzyczały moje myśli. Jeszcze raz spróbowałam go od siebie odepchnąć, ale również bez skutku. Całował mnie gwałtownie i z przekonaniem. Dość szybko poczułam, jak mocniej zaciska palce w moich włosach, abym przestała się mu wyrywać. Brakowało mi powietrza. Zręcznie odparł mojego prawego sierpowego, który zresztą odbił się od siedzenia. Miałam na palcach kilka sporych pierścionków świetnie imitujących kastet. Najpierw jednak musiałyby się zetknąć z jego twarzą, aby zadziałały jako broń. Powinnam była użyć lewej ręki, ale byłam praworęczna, a nie myślałam długo nad uderzeniem.
Wreszcie odsunął swoje usta od moich, ale wciąż znajdował się tak blisko, że nawet nie mogłam spojrzeć mu w twarz.
Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle odwagi — a raczej głupoty — żeby uderzyć człowieka, który posiadał broń, ale najwidoczniej zadziałała adrenalina. Mimo to mężczyzna złapał mnie za nadgarstek, tym samym nie pozwalając mi na kolejny atak. Przerażona kopnęłam go kolanem z całej siły, jaką wtedy w sobie znalazłam. Usiłowałam go jakoś zdekoncentrować, żeby zyskać kilka sekund na ucieczkę albo chociaż na znalezienie gazu pieprzowego, który powinien znajdować się gdzieś w aucie.
Mężczyzna zdziwił się moją reakcją, więc puścił mi rękę, ale prawie jednocześnie szybko przeskoczył nad skrzynią biegów i usiadł mi na kolanach, przygniatając przy tym swoim ciężarem moje nogi, co sprawiło, że nie mogłam się już nimi bronić. Postanowiłam wykorzystać fakt, że miałam wolne ręce, i wycelowałam mu pięścią w policzek, ale on niewzruszony, jakby nic nie poczuł, sięgnął tylko szybko do drzwi auta.
Osłupiałam.
„Otwiera je? Boże, on je otwiera! Zaraz będę mogła uciec!” — wołały moje myśli, ale po sekundzie usłyszałam charakterystyczny dźwięk ręcznego blokowania drzwi. „Nie!”. Opadłam z sił. Właśnie straciłam jakąkolwiek szansę na ucieczkę.
Sekundę później chłopak odwrócił się do mnie i w chwili, gdy znów spróbowałam go zaatakować, unieruchomił mi ręce po obu stronach mojego ciała. Kręciłam się na boki, ale sprawiało mi to ból. A on wówczas jeszcze mocniej zaciskał swoje lodowate palce na moich nadgarstkach. Za każdym razem, gdy chciałam się wyrwać, on intensywniej trzymał mi ręce. Był twardy jak stal, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na tak silnego.
Mój napastnik przez pół sekundy spoglądał przez okno. Tym razem udało mi się dostrzec kilku mężczyzn stojących kilka metrów od mojego samochodu. Nie widziałam jednak, jak wyglądali ani w jakim byli wieku. Chcąc wykorzystać ten krótki moment nieuwagi chłopaka, szukałam wzrokiem po aucie dozownika z gazem, ale nie udało mi się go znaleźć. Było zbyt ciemno, żebym go zauważyła, a i tak nie dałabym rady się tak daleko schylić, bo napastnik by to poczuł. Znalazł się tak blisko, że czułam jego przyspieszony oddech. Dalej miałam unieruchomione ręce, więc idiotycznie czekałam na rozwój wydarzeń, przy okazji próbując opanować narastającą panikę. Chłopak wrócił spojrzeniem na mnie i wtedy dostrzegłam niepokój w jego oczach. Tak, teraz byłam pewna, że się czymś martwił. Nie myśląc wiele, zdobyłam się na uderzenie go czołem w nos. Jęknął, na co mu zawtórowałam. Musiałam spróbować, mimo że poczułam silny ból, przechodzący od czoła w głąb czaszki, i dzwonienie w uszach.
Oprawca patrzył na mnie zaskoczony. Nie spodziewał się tego, ale wciąż trzymał moje nadgarstki, żebym nie mogła go uderzyć. Już nie próbował mnie całować, tylko ciężko oddychał tuż nad moją głową. Trzymał się na dystans, abym nie mogła go znów zaatakować. Chyba w ten sposób dawał sobie chwilę odpoczynku. Musiał długo biec, był wykończony, ale wciąż na tyle silny, by mnie obezwładnić, i ta myśl bardzo mi ciążyła. Nigdy nie sądziłam, że w momencie, gdy będę musiała użyć siły, to okażę się tak słaba.
Wiedziałam, że muszę wykorzystać jego zmęczenie. Próbowałam się uspokoić i ocenić sytuację, w jakiej się znalazłam. Przez to, że oboje dyszeliśmy, szyby zaczęły parować, i nie podobało mi się to, choć i tak mało kto zaglądałby do środka samotnego samochodu. Co w takiej chwili zrobiłaby moja nauczycielka samoobrony? Byłam jedynie na kilku zajęciach, na których przerabialiśmy uderzenia w krocze, kiedy ktoś cię poddusza albo łapie od tyłu. Nie doszliśmy jeszcze do tak zaawansowanych sytuacji jak napastnik leżący na ofierze. Ale przypomniałam sobie jedną rzecz, którą zawsze praktykują ludzie w horrorach, a przynajmniej Lydia w Teen Wolf.
Zaczęłam krzyczeć najgłośniej, jak potrafiłam. Chciałam wrzasnąć: „Pomocy!”, ale zanim doszłam do „m”, mój oprawca jedną ręką mocno zakrył mi wargi, a drugą boleśnie złapał oba nadgarstki za moimi plecami. Przerażona otworzyłam szeroko oczy i wzięłam płytki wdech przez nos.
— Spróbuj jeszcze raz krzyknąć, a cię uduszę — syknął ostro przez zaciśnięte zęby, ciągle patrząc mi w oczy. Nie znałam go, ale czułam, że w tym momencie nie blefuje. Mój mózg wszczął alarm. „On mnie zabije!”
Nagle puścił moje nadgarstki tylko po to, by móc zdjąć z siebie przemoczoną koszulkę. Zmrużyłam oczy, widząc, jak uderzył się łokciem o klapkę z lusterkiem na suficie, gdy rzucał bluzkę za siebie. Spróbowałam go z siebie zepchnąć, ale był zbyt ciężki. Wyciągnęłam rękę, by sięgnąć drzwi. Po omacku szukałam przycisku otwierającego samochód, ale miałam za mało czasu. Chłopak znów unieruchomił mi dłonie i kolejny raz spojrzał przez przednią szybę. Zaraz potem zdenerwowany przeklął pod nosem, jakby czara goryczy się przelała. Odsunął się ode mnie, tym samym przestając mnie przygniatać, złapał mnie za ramiona i cisnął mną na siedzenie po stronie pasażera, po czym sam szybko usiadł za kierownicą. Spanikowałam i z całej siły go kopnęłam. Moc kopniaka sprawiła, że uderzył tyłem głowy w szybę po stronie kierowcy. Tuż za nim przez ociekające deszczem szkło zobaczyłam zbliżającego się do nas jednego z mężczyzn, którego wcześniej widziałam. Odnalazł mój wzrok. Przez kilka sekund patrzył w moje przerażone oczy. Miałam nadzieję, że mi pomoże, ale on jedynie odwrócił głowę i spojrzał na mojego oprawcę, jakby próbował go rozpoznać.
W tej chwili chłopak sięgnął po kluczyki, które magicznie zmaterializowały się tuż przy moich stopach na podłodze, zapewne w wyniku naszego kotłowania. Odpalił samochód i ruszył szybko, niemal potrącając tamtego mężczyznę, a potem i paru następnych.
Wyraźnie uciekał. Jechał bardzo szybko, ciągle gdzieś skręcając. Mimo to wciąż przekraczał prędkość na każdej ulicy, co sprawiało, że jeszcze bardziej ogarniała mnie panika. Wryta w fotel gdzieś z tyłu głowy wciąż miałam nadzieję, że może jakiś patrol nas zatrzyma i znów będę bezpieczna. Starałam się zapamiętywać drogę, którą jechaliśmy, żeby w razie czego móc wrócić, ale byłam zbyt przerażona, by cokolwiek zapamiętać. Czułam się, jakbym znalazła się pod wodą; czas dla mnie przestał istnieć, byłam jak zawieszona w próżni.
— Widzieli cię?
Usłyszałam niewyraźny niski głos, który źle świadczył o stanie nerwów jego właściciela. Patrzyłam na kierowcę, z początku nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Czy tam, na parkingu… widzieli cię? To, jak wyglądasz? — powtórzył głośniej, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Za to ja dokładnie skanowałam wzrokiem każdy milimetr jego ciała, by później móc go zgłosić policji. Brązowe włosy, prosty nos… Tu spojrzałam na jego nagi tors. Wróć — nagi, umięśniony tors. Mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, miał jasną karnację, był sporo wyższy ode mnie, bo wyraźnie nie mieścił się na maksymalnie podniesionym przeze mnie siedzeniu.
— Nie wiem — odparłam drżącym głosem, więc odchrząknęłam. — Chyba. — To jedyne, co potrafiłam powiedzieć, bałam się stworzyć dłuższe zdanie. Cała się trzęsłam. Pamiętałam, że wciąż posiadał przy sobie broń, której w każdej chwili mógł użyć. Światła z ulicy padały na jego twarz. Zauważyłam zmarszczone, ciemne brwi i krótkie włosy tego samego koloru. Cienie pod oczami, wyostrzone w żółtym świetle latarni, wraz z jego zmarnowaną miną sprawiały, że wyglądał na wykończonego. W pewnej chwili odwróciłam spojrzenie, żeby nie widział, że zapamiętuję jego wygląd. Choć oczywiście nie mógł czytać w myślach, to wolałam go nie prowokować.
— Złapałaś z którymś z nich kontakt wzrokowy? — dopytywał.
— Z jednym z nich… ale nie zapamiętałam nic z jego wyglądu, naprawdę! Nic nie widziałam, przysięgam. — I to właściwie była prawda. — Niczego nie zapamiętałam — powtórzyłam.
Chłopak westchnął wyraźnie zdenerwowany.
— Ale on tak — powiedział do siebie, skręcając ostro w prawo. O mało nie wylądowałam na przedniej szybie, co przypomniało mi, że nie zapięłam pasów bezpieczeństwa. Zrobiłam to bardzo powoli. Bałam się przy nim ruszyć, by mnie nie skrzywdził. To było kompletnie do mnie niepodobne. Zawsze myślałam, że jeśli ktoś by mnie zaatakował, to krzyczałabym z całych sił i skutecznie się broniła, tymczasem bałam się cokolwiek zrobić. On nie był zwykłym napastnikiem. Miał broń, a tego nie przewidziałam w swoich wyobrażeniach.
Po krótkim czasie jazdy zdałam sobie sprawę, że znajdowaliśmy się już w innej dzielnicy. Zwykle dotarcie tu zajmowało mi ponad pół godziny. Jechaliśmy bardzo nieekonomicznie, co w połączeniu z moją marną pensją z księgarni sprawiło, że włączyła się rezerwa.
— Cholera — skomentował to mój porywacz i wściekły uderzył pięścią w kierownicę. Cieszyłam się w duchu, że zaraz nie starczy nam benzyny i będziemy musieli się gdzieś zatrzymać. Wtedy będę miała szansę na ucieczkę! Ponownie zaczęłam szukać wzrokiem swojego gazu pieprzowego, by móc się nim obronić, gdy tylko staniemy. W samochodzie było ciemno, ale migające światło mijanych przez nas ulicznych latarni było dość pomocne. Zauważyłam coś srebrnego tuż przy skrzyni biegów. Zerknęłam na kierowcę, by upewnić się, że na mnie nie patrzy, i z mocno bijącym sercem, bardzo powoli wysunęłam lewą stopę, żeby przybliżyć pojemniczek z gazem do siebie.
— Jeśli masz choć trochę instynktu samozachowawczego, radziłbym ci to zostawić.
Zamurowało mnie, gdy usłyszałam jego słowa. Ten człowiek miał oczy dookoła głowy. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić, po czym zaprzestałam jakiegokolwiek działania.
Jechaliśmy kilka długich minut w ciszy, aż mężczyzna skręcił ostro na zjazd do stacji benzynowej i zatrzymał się obok dystrybutorów. Ku mojej rozpaczy o tej godzinie nikogo już tu nie było. Przeklęci ekologiczni Holendrzy. Wyłączył silnik i zabrał kluczyki.
— Ruszysz się o milimetr, a bez wahania cię zastrzelę — zagroził, nawet się na mnie nie oglądając. Szybkim ruchem włożył koszulkę, która do tej pory leżała na fotelu przy mnie, i otworzył drzwi, żeby wyjść.
Nie rozumiałam, czego on ode mnie chciał. Najpierw chyba próbował ukraść mój samochód, potem okazało się, że ktoś go gonił, ale zamiast uciekać, zaczął mnie całować, a na koniec jednak odjechał ze mną na pokładzie. Nie byłam nikim ważnym, moi rodzice również nie zajmowali jakiegoś wysokiego stanowiska, więc nikt nie miał żadnego powodu, by mnie porwać. Chyba że wywoził mnie na handel ludźmi. Serce zabiło mi jeszcze mocniej na tę myśl, ale rozsądek je uspokoił. Gdyby tak było, to raczej już by mnie nafaszerował jakimiś narkotykami.
— Po co to robisz? — jęknęłam. — Do czego ci jestem potrzebna? — zapytałam. Serce biło mi jak szalone i kręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji. Musiałam głęboko i powoli oddychać, żeby nie stracić przytomności. Jeszcze tego by mi brakowało.
— Im mniej wiesz, tym lepiej — odpowiedział i wysiadł z samochodu. Myślałam, że idzie zatankować, ale podszedł do drzwi z mojej strony i je otworzył. Nachylił się nade mną. Zdrętwiałam, ale on tylko zabrał z podłogi samochodu gaz pieprzowy, a potem wyjął telefon i portfel spod mojego siedzenia. Musiały wypaść z torebki. — To już nie będzie ci potrzebne — powiedział i zanim zamknął drzwi, zapytał: — Dziewięć pięć?
Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, o co mu chodzi, i jak idiotka skinęłam głową. Wtedy zamknął za sobą drzwi. Nie marnując czasu, szybkim krokiem obszedł samochód i zaczął tankować.
Przeszywałam go wzrokiem, robiąc sobie wyrzuty, że straciłam szansę na ucieczkę. Mogłam spróbować się na niego rzucić albo zacząć krzyczeć, gdy otworzył drzwi, ale strach mnie paraliżował. Kiedyś myślałam, że on właśnie popycha mnie do działania, tak jak Tris w Niezgodnej, ale najwyraźniej musiałam się mylić. A może to od czegoś zależy? Na przykład od poziomu kortyzolu w danej chwili? Tak czy inaczej musiałam coś zrobić. Nie mogłam tak bezczynnie siedzieć, musiałam wziąć się w garść, więc kiedy poszedł zapłacić, uprzednio zamknąwszy auto, i byłam pewna, że mnie nie widzi, trzęsącymi się rękami odpięłam pas i zaczęłam naciskać przyciski od strony kierowcy w nadziei, że któryś otworzy samochód i będę mogła uciec. Kupiłam tę hondę niedawno i jeszcze nie znałam jej zbyt dobrze, więc nie miałam pojęcia, jak odblokować zamki.
„Co robić?! Co robić?!” — krzyczałam w myślach. Wyjrzałam przez okno w poszukiwaniu innych ludzi, jednak wciąż nie było tam żywej duszy. „OK, skup się. Jak mogę sobie pomóc? Nie po to oglądałaś tyle filmów akcji, żeby teraz nie wiedzieć, co robić!”
Spojrzałam pod nogi na zawartość swojej torebki walającą się po podłodze auta. Co z tego mogłabym wykorzystać? Książki, piórnik i guma do żucia nie uratują mojego życia. Wróć. Piórnik. Czy to ten, gdzie mam długopis taktyczny, który kupiłam w zestawie z gazem pieprzowym? Błagam, niech on tam będzie!
Sięgnęłam po kosmetyczkę, z której zrobiłam przybornik na moje ulubione przybory, i wysypałam całą zawartość w poszukiwaniu długopisu ze zbijakiem szyb. Gdy tylko go znalazłam, zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak rozbić szybę czymś takim. Z całych sił próbowałam sobie przypomnieć słowa faceta, od którego go dostałam w sklepie militarnym. Nie miałam na to czasu, od razu przystąpiłam do działania. Wybadałam palcem ostrą końcówkę i nacisnęłam w dolną część szyby, wcześniej jednak naciągnęłam rękaw swetra na dłoń, żeby się ochronić. Wydawało mi się, że sprzedawca radził, aby nigdy nie uderzać w środek szyby, chyba najlepiej po przekątnej, i żeby nie robić tego za mocno, bo im silniejsze uderzenie, tym mocniej pokruszy się szkło. Ku mojemu zdziwieniu wystarczyło zwykłe puknięcie w szybę, by pojawiły się pęknięcia w formie dość dużej pajęczyny. Pchnęłam ją ręką owiniętą swetrem i bez większego trudu wyszłam na zewnątrz. Potłukłam sobie przy tym kolana, na które upadłam, ale raczej nie zaliczyłam ani jednego skaleczenia szkłem. Stłumiłam w sobie zadowolenie, gdy zauważyłam chłopaka wychodzącego ze stacji. Od razu mnie zauważył i zaczął biec w moją stronę. Ale nie zamierzałam czekać, aż mnie złapie. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam, minęłam stanowiska z paliwem i zaczęłam pędzić przed siebie wzdłuż jezdni, kiedy usłyszałam strzał. Przerażona hałasem zastygłam i się odwróciłam. Ujrzałam bruneta celującego do mnie z pistoletu. Zatrwożona spojrzałam w dół, żeby sprawdzić, czy spudłował, i dojrzałam bordową plamę na udzie. Od razu dotarł do mnie przeraźliwie ostry ból. Był tak silny, że już nie dałam rady ustać na prawej nodze. Upadłam zszokowana swoim stanem, ale widząc, że napastnik się zbliża, próbowałam się czołgać. Krzyczałam z bólu, kiedy próbowałam się odpychać zdrową nogą, ale już nikt nie mógł mi pomóc.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk zatrzaskiwanych drzwi stacji benzynowej. Moja bujna wyobraźnia skutecznie mnie wystraszyła. OK, chyba jednak bezpieczniej będzie, jeśli zostanę w aucie.
Wlałem do baku samochodu dziewczyny tylko kilka litrów, których potrzebowałem, aby dojechać do swojego auta. Nie marnując więcej czasu, szybkim krokiem pobiegłem zapłacić. Być może powinienem był sobie to darować, mogłem spróbować odjechać i nie dać się złapać, ale uznałem, że nie potrzebowałem powiększać grona osób, które mnie ścigało. Policja szukałaby dziewczyny po tablicach rejestracyjnych jej samochodu, a ona póki co była skazana na mnie.
Na szczęście w środku, podobnie jak na zewnątrz, prawie nikogo nie zastałem. Jedyną żywą duszą była młoda kasjerka siedząca w rogu, całkowicie pochłonięta czymś na swoim telefonie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kamery zamontowano przy wejściu i nad kasą. Schyliłem głowę, żałując, że nie miałem kaptura albo chociaż czapki, by zasłonić twarz. Właśnie. Przydałaby się zmiana ubrań. Od razu skierowałem się w stronę regałów z pamiątkami. Pomiędzy breloczkami i kolorowymi kubkami znalazłem kiczowate bluzy z nadrukiem reklamującym Holandię, ale uznałem, że lepsze to niż nic, więc wziąłem dwie i podszedłem do kasjerki. Blondynka z kolczykiem w wardze spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. W tym momencie przypomniałem sobie, że nie wiedziałem, z którego stanowiska nalałem benzyny. Wychyliłem się, by spojrzeć przez okno i wtedy przy pierwszym dystrybutorze dojrzałem srebrną hondę, a w niej dziewczynę wymachującą rękami. Mogłem się domyślić, że będzie coś kombinować. Jak poparzony wróciłem wzrokiem do pracownicy stacji. Nie powędrowała za moim spojrzeniem i na szczęście nie patrzyła też w ekran nad jej głową, zapewne pokazujący widok z kamer na wszystkie stanowiska. Musiałem sprawić, aby tak zostało. Postanowiłem jakoś odwrócić jej uwagę.
Oparłem się łokciami o blat. Dorównywałem wzrostem wysokości ekranu z monitoringiem stacji, który odwrócony był w stronę kasjerki. Musiałem więc zniżyć się tak, żeby jej spojrzenie nie dosięgało widoku na tankujące samochody, a w tym blondynkę w hondzie, ale by spoczęło na mnie.
— Za jedynkę — powiedziałem po angielsku najspokojniejszym głosem, jaki potrafiłem z siebie w tamtej chwili wykrzesać, i uśmiechnąłem się zachęcająco. Dziewczyna zlustrowała mnie z pokerową twarzą, żując przy tym gumę, ale zauważyłem, że uniósł jej się kącik ust. Miałem szansę.
Na piersi granatowej koszulki polo miała przyczepioną plakietkę z imieniem.
— Tim? — zapytałem szczerze zdziwiony, wskazując na jej identyfikator. Nie znałem się na holenderskich imionach, ale to brzmiało zdecydowanie męsko.
Machnęła ręką rozbawiona.
— To po poprzednim pracowniku. — wyjaśniła. Zaśmiałem się łagodnie i naprężyłem przy tym mięśnie ramion, ale dziewczyna już na mnie nie patrzyła. Zamiast tego wpisywała coś w ekran kasy fiskalnej. Cholera, chyba wyszedłem z wprawy.
— Zbierasz punkty? — zapytała beznamiętnym głosem.
Westchnąłem, przygotowując się na uszczerbek na mojej dumie po palnięciu taniego tekstu, który zaraz miał odwrócić uwagę kasjerki przede mną.
— U ciebie? Nie mam pojęcia, ty mi powiedz. — Nie wierzyłem, że te słowa wyszły z moich ust. Odbiorczyni zresztą też wyglądała, jakby nie dowierzała w to, co usłyszała. Oblizałem nerwowo usta, kiedy ona jednak zachichotała.
Po krótkiej ciszy zrozumiałem, że czekała na normalną odpowiedź. Pokręciłem przecząco głową.
— Faktura czy paragon?
— Paragon, ale nie pogniewałbym się za twoje imię. — Nie poddawałem się. Jeszcze raz mi się przyjrzała, jakby myślała, że może znamy się skądś z widzenia.
— Sara — powiedziała w końcu i już pewnie z przyzwyczajenia miała spojrzeć na ekran nad głową, gdy „nieuważnie” zrzuciłem z półki kilka batonów na podłogę.
— O kurczę, przepraszam! — powiedziałem i zacząłem je zbierać. Na szczęście zadziałało. Dziewczyna wychyliła się w moją stronę, sprawdzając, jakie szkody wyrządziłem. Kiedy po sobie posprzątałem, położyłem czterdzieści euro na blacie. Szuflada z pieniędzmi otworzyła się automatycznie po wydaniu paragonu.
— Hej, ktoś cię chyba woła.
Pomimo moich starań coś — ostrożność kasjerki, mój życiowy pech czy też irytująca blondynka w srebrnym samochodzie — skusiło ją, by spojrzeć w ekran z widokiem na stację. Na pewno chodziło jej o dziewczynę, którą zostawiłem w aucie, a która najwyraźniej nie zrezygnowała ze swoich marnych prób zwrócenia na siebie uwagi.
Wziąłem głęboki oddech, by uspokoić przyspieszające tętno, a następnie, mimo wzbierającej we mnie złości, przywołałem na usta leniwy uśmiech.
Sara wróciła spojrzeniem do ekranu, a potem znowu zerknęła na mnie. Widziałem zmieszanie na jej twarzy.
— To tylko moja siostra się wydurnia — wyjaśniłem, masując kark z przepraszającym uśmiechem.
— Aha — odpowiedziała mi z uśmiechem. Zrozumiałem, że uwierzyła dzięki mojej wyluzowanej postawie. Sięgnąłem po dwie bluzy, umyślnie ignorując paragon. Zauważyłem, że przesuwa w moją stronę kilka monet, więc rzuciłem na odchodne:
— Reszta dla ciebie.
Chłopak wyszedł ze stacji i zaczął biec do samochodu, jakby chcąc uniknąć zmoczenia przez deszcz, choć już i tak był cały mokry. Odblokował zamki, zajął miejsce kierowcy i znów je zamknął.
— Przebierz się — powiedział i rzucił mi jakieś ubranie. W tym momencie zauważyłam, że sam już miał na sobie czarną bluzę z krajobrazami Holandii, którą najwyraźniej dopiero kupił.
— Żartujesz sobie — powiedziałam drżącym głosem, nie wierząc w to, co się dzieje. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Byłam bliska załamania, bo dobrze rozumiałam, po co to robi: chciał utrudnić policji poszukiwania. Chociaż to auto powinno być jego większym zmartwieniem.
— Albo sama to zrobisz, albo ci w tym pomogę — zagroził, odpalając samochód. Na kontrolce zauważyłam, że zapełnił tylko jedną czwartą baku paliwa. Co on zamierzał?
— Dlaczego ja? — zapytałam, patrząc, jak pospiesznie rusza. Po chwili skręcił w kierunku głównej drogi. — Oddam ci samochód, po prostu mnie zostaw! — prosiłam go, dalej trzymając ubranie w rękach. Nie zamierzałam tego wkładać.
— Miałaś już swoją szansę — przypomniał mi i w końcu zerknął na mnie, a potem na koszulkę. — Masz dwie sekundy, by się przebrać.
Mimo że tak bardzo się go bałam, coś nie pozwalało mi jej na siebie włożyć. Wiedziałam, że nie chodziło tu tylko o to, że mam się przebrać przy obcym facecie, ani o to, że policji utrudniłoby to znalezienie mnie. Przede wszystkim problemem była moja duma. Nie chciałam zrobić tego, co mi kazał. Czułam się podobnie, gdy miałam się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłam, i ponieść za to karę. Ogarniała mnie dziwna złość połączona z poczuciem bezsilności. Ale tym razem musiałam to opanować. To nie był rodzic ani nauczyciel mówiący, że muszę ponieść konsekwencje czy wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, tylko człowiek, który jeszcze chwilę temu groził mi bronią.
Wzięłam głęboki wdech i wciąż trzęsącymi się dłońmi podniosłam granatową bluzę z napisem „I love Holland”, leżącą na moich kolanach. Powoli zdjęłam swój sweter, pod którym na szczęście miałam podkoszulek, i włożyłam bluzę.
* * *
Po najdłuższej w moim życiu godzinie jazdy, podczas której zdałam sobie sprawę, jak bardzo mam posiniaczone nadgarstki, nagle się zatrzymaliśmy. Spojrzałam przez szybę. Byliśmy na najwyższym poziomie parkingu niedaleko pierwszej stacji metra.