Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Producentka telewizyjna i ratownik górski.
Ocalił jej życie. A potem je zniszczył.
Nika przez dwanaście lat unikała Tatr - chciała zapomnieć.
W końcu jednak musi tam wrócić, by zmierzyć się z zawodowym wyzwaniem.
Gdy ponownie spotyka Pawła, postanawia się zemścić...
Tajemnice, szalejące emocje i namiętność wbrew rozsądkowi.
Dramatyczna przeszłość i kłamstwa, których nie można wybaczyć.
Czy plan Niki się powiedzie? A może zemsta wcale nie jest tym, czego naprawdę pragnie?
„Uratowana" to hipnotyzująca i buzująca erotycznymi ekscesami historia pewnej Dominiki, która ma zaatakować nie tylko szczyty polskich Tatr na użytek produkcji telewizyjnej, ale i pewnego ratownika górskiego, wyłaniającego się z mroków jej przeszłości... Zemsta miesza się tu z pożądaniem, a Magda Mila kolejny raz udowadnia, że jest najlepszą polską pisarką realistycznych erotyków. Gorąco polecam! - Dominika Matuła, domi-czyta.pl
Producentka telewizyjna i ratownik górski. Tajemnica z przeszłości i namiętność — Magda Mila w szczytowej formie! „Uratowana” porywa, wciąga, zaskakuje i powoduje wypieki na policzkach... Gorąco polecam! - Ewelina Nawara, My fairy book world
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
18+
Książka przeznaczona jest wyłącznie dla dorosłych czytelników, zawiera treści erotyczne
Koniec maja 2019 roku
Tatry.
Tyle usłyszałam. Tylko to udało mi się wyłapać z wielu zdań, które wypadły z ust mojego szefa. To jedno słowo sprawiło, że przestałam słyszeć całą resztę. Pięć pieprzonych liter, które wciąż, mimo upływu tylu lat, mnie paraliżowały. Tatry. Zgubne, wstrząsające, wywołujące dreszcze…
Kotkowski dopiero po dobrej minucie zorientował się, że w ogóle go nie słucham.
– Hej! – Zirytowany zaczął machać ręką przed moją twarzą.
Zamrugałam, ale wciąż byłam myślami gdzie indziej. Oprzytomniałam dopiero, gdy uderzył dłonią w blat biurka.
– Tak… – wymamrotałam nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
– Obudź się, królewno! – powiedział podniesionym głosem. – Bo pożałuję, że to ciebie wybrałem.
Ja już żałuję, i to bardzo – pomyślałam, ale jednocześnie wiedziałam, że muszę się jakoś pozbierać.
– Przepraszam, na moment się rozproszyłam.
– Jasne! – parsknął. – Chyba rozmarzyłam. Piękne widoki, silni górale… ale zapomnij! – znowu podniósł głos. – Jedziesz tam do roboty i masz wrócić z załatwioną umową!
– Oczywiście! – Poprawiłam się na krześle. – Rozumiem, że wszystko jest tutaj? – Nachyliłam się i sięgnęłam po teczkę leżącą na biurku.
– Tak – westchnął i odchylił się. – Zresztą w mailu też już wszystko masz. Pamiętaj, mają chcieć tego serialu! Nie ma być tak, że robią nam łachę. Muszą współpracować, i to chętnie. Inaczej w to nie wchodzimy.
Wciąż nie wiedziałam, o czym mówił. Szybko zerknęłam w dokumenty. Zarys scenariusza, założenia serialu, ratownicy… Cholera! Znowu ogarnęła mnie panika. Gorzej być nie mogło!
Ostrożnie podniosłam głowę i spojrzałam na szefa. Przełknęłam ślinę. Nie, bez szans, nie wywinę się z tego!
– Jadę sama?
– Tak. To znaczy, możesz zabrać operatora, żeby przy okazji też zdokumentować kilka lokalizacji, ale prawny i marketing wyślę, jeśli załatwisz wstępną zgodę.
– A nie mogą jechać od razu? – Jednak podjęłam próbę uniknięcia wyjazdu. – Bo wiesz, skoro już mamy konkrety… – machnęłam papierami – to mogliby od początku sami wszystko załatwiać. A ja pojadę, kiedy umowa będzie podpisana i przypilnuję całej reszty.
Mój szef złośliwie się uśmiechnął.
– Jaja sobie robisz, co? Mam wysłać do górali tych zniewieściałych hipsterów? – Machnął głową w kierunku korytarza. Za przeszkloną ścianą akurat przemykał jeden z nich – w błękitnych rurkach i obcisłej koszulce z dekoltem w serek. Westchnęłam pokonana, a Kotkowski kontynuował. – Kolesi trzeba najpierw podkręcić, i nikt tego nie zrobi lepiej od ciebie. – Przesunął wzrokiem po moim ciele. Świnia!
– Jestem pewna, że masz na myśli wyłącznie moje wieloletnie doświadczenie i dotychczasowe sukcesy jako producentki? – Zmrużyłam oczy.
– Jasne. Choć nie zapomnij zapakować szpilek i jakiejś seksownej kiecki. – Mrugnął do mnie.
Tak, mogłam wybuchnąć. Albo napisać skargę. Lub po prostu dać mu w gębę za takie sugestie. Ale wiedziałam, jak to działa – chamskie teksty były tu na porządku dziennym i żadna kobieta nie próbowała z tym walczyć. Poza tym pewnie byłabym hipokrytką – zdarzało mi się wykorzystywać w pracy to, jak wyglądam, i jakie wrażenie robię na mężczyznach. Być może teraz też spróbuję takiej strategii? Choć najpierw będę musiała poradzić sobie z samą wizją cholernej delegacji w ostatnie miejsce na świecie, w którym chciałabym się znaleźć.
Znowu westchnęłam i powoli się podniosłam.
– Nie pytasz o budżet? Nieograniczony, niech ci będzie – usłyszałam za plecami, gdy ruszyłam w stronę drzwi.
Czyli jest naprawdę źle! Zarządowi musiało bardzo zależeć na powodzeniu mojej misji, skoro w ogóle nie liczyli się z kasą. Cholera!
Po wyjściu z gabinetu poszłam do swojego kąta – wielkiego biurka przy przeszklonej szybie, jednego z dziesiątek w ogromnej otwartej przestrzeni biurowej naszego piętra. Owszem, byłam tu dość ważna, ale poza ścisłym szefostwem nikt nie miał swojego gabinetu. Holendrzy, którzy jakiś czas temu przejęli naszą stację, uważali, że powinniśmy się ze sobą integrować – więc siedzieliśmy całymi dniami w hałasie i chaosie. Przynajmniej wywalczyłam biurko odrobinę odsunięte od innych, z niezłym widokiem na zielone łąki i Wisłę w oddali. Zawsze coś.
Teraz usiadłam i oparłam stopy o szafkę. Przymknęłam oczy. Musiałam się uspokoić. Jego na pewno już tam nie było i nie istniało żadne ryzyko, że się na niego natknę. Tyle lat! Z pewnością zajmuje się już czymś zupełnie innym.
Wzięłam głęboki oddech. Tak, dam radę! Nie będzie łatwo ze wspomnieniami – to z ich powodu unikałam Tatr przez te wszystkie lata – ale poradzę sobie.
– Czym cię Kotek uszczęśliwił?
Otworzyłam oczy i najpierw z obawą zerknęłam na szyby oddzielające nas od szefa.
– Gada przez telefon – powiedział Maciek, operator, z którym pracowaliśmy tu razem od kilku lat.
– Za tego Kotka niejeden już wyleciał – westchnęłam.
– Mnie nie ruszy. Nieważne. Co tam masz? – Kiwnął głową w stronę blatu, na który rzuciłam cholerną teczkę.
– Serial. O kozakach z gór.
– O, czyli jednak to łyknęli? Nieźle!
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– A mieli nie łyknąć?
Cofnął się kilka kroków, wziął krzesło stojące przy sąsiednim biurku, a potem usiadł obok mnie i zaczął mówić przyciszonym głosem:
– Dostali świetny pomysł, już dobrze rozpisany, i w ogóle, ale to parszywie droga produkcja, więc logiczne, że mieli wątpliwości. A przede wszystkim, ci kolesie… – puknął palcem w teczkę z opisem projektu – podobno nie znoszą mediów. Parę razy się przejechali na takich współpracach i teraz nie chcą wchodzić w nic podobnego.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie pieprz… Ciągle gdzieś dudnią o kolejnej akcji ratowniczej.
– Bo ma być głośno, ale na ich warunkach. Nie lubią przekłamań i bzdur, a wiesz, jak to zwykle wygląda. Więc newsy tak, ale jakieś bujdy – absolutnie nie.
Wzięłam głęboki oddech.
– Czyli Kotkowski wpieprzył mnie na minę?
– Może lepiej myśl o sobie jako o wybawcy? Tej od rzeczy niemożliwych? Że jesteś jedyną szansą stacji na załatwienie takiej sprawy? Będzie ci łatwiej. – Cicho się zaśmiał.
– Aż się boję zerknąć w te papiery…
– Wierzę. Na pewno władowali tam jakieś love story i mnóstwo lokowanych produktów.
– Już widzę te ujęcia: ratownik jedną ręką trzyma się skały, a w drugiej ma puszkę energetyka. – Od razu poczułam mdłości. Moja misja była praktycznie niewykonalna.
– Wyluzuj. – Maciek wyprostował się i klepnął mnie w ramię. – Wywalić cię, nie wywalą, najwyżej twoje akcje na chwilę spadną. A przynajmniej posiedzisz sobie trochę na świeżym powietrzu.
– Świeżym? Przecież w Zakopcu jest parszywy smog.
– Marudzisz. – Podniósł się. – Kiedy jedziesz?
– Muszę to przejrzeć. Pewnie po weekendzie.
– Czyli będziesz jutro na imprezce?
– W „Klubie”?
– A gdzie? – Zaśmiał się.
– Może będę – westchnęłam.
Odszedł w kierunku windy, a ja znowu zagapiłam się w przestrzeń za szybą. Mogło być gorzej? Chyba nie. Zawodowa mina w najgorszym z możliwych miejsc. Koszmar!
Wzięłam do ręki teczkę, otworzyłam i spojrzałam na nagłówek pierwszej strony. Tytuł roboczy: „Save me”. O tak! – westchnęłam. Ktoś mógłby mnie od tego uratować. Szkoda, że nikogo takiego nie było.
Godzinę później myślałam już trochę bardziej optymistycznie o całym zadaniu. Pomysł nie był głupi – serial miał być fabularyzowanym dokumentem o pracy ratowników. Wysokie szczyty, bohaterscy mężczyźni, masa emocji… Przekonanie do kooperacji pogotowia górskiego też nie wydawało mi się już tak trudne – produkcja zaplanowana była jako maksymalnie prawdziwa, dokładnie z nimi skonsultowana, a stacja zamierzała zapłacić mnóstwo pieniędzy za współpracę. Powinni to łyknąć.
Odłożyłam papiery i otworzyłam w komputerze stronę wyszukiwarki. Jak sprawdzić, czy on wciąż tam jest? Najpierw namierzyłam listę ratowników, ale, no cóż… nie umieszczono na niej zdjęć, a ja nigdy nie poznałam jego nazwiska, więc w ten sposób niczego się nie dowiedziałam.
Potem zaczęłam przeglądać zdjęcia, które wyszukiwarka wypluła na hasło: „ratownik Zakopane”. Maniakalnie wpatrywałam się w ekran i szukałam hipnotyzujących szarych oczu, które zniszczyły mnie dwanaście lat temu. Bezskutecznie.
W końcu burczenie w żołądku pomogło mi wrócić do rzeczywistości. Spojrzałam na zegar – siedemnasta, więc spokojnie mogłam się już ewakuować do domu. Nastrój miałam znacznie lepszy – nie znalazłam go na żadnym zdjęciu, a to oznaczało, że prawdopodobnie już dawno zrezygnował z pracy w pogotowiu. Nie musiałam obawiać się spotkania z nim. Mogłam znowu zakopać okropne wspomnienia w zakamarkach pamięci i już nigdy do nich nie wracać.
A może tym wyjazdem odczaruję cholerne Tatry? Wrzuciłam dokumenty do torebki i uśmiechnęłam się do siebie. Zawsze kochałam te góry. Spędziłam w nich mnóstwo licealnych weekendów, gdy jako fanka wspinaczki szlifowałam formę i marzyłam o byciu prawdziwą taterniczką. Może rzeczywiście nadeszła pora, by zapomnieć o przeszłości i wrócić do tego, co kiedyś sprawiało mi tak wielką frajdę?
Cały kolejny dzień spędziłam na spotkaniach – przed poniedziałkowym wyjazdem musiałam dopytać o szczegóły i ustalić, jakie mam pole manewru we wstępnych negocjacjach, nie tylko finansowych. Trochę przerażała mnie myśl o tym, jak wielkie ciśnienie ma szefostwo na ten serial, ale w sumie mnie to nie dziwiło – produkcja naprawdę mogła stać się hitem przyszłorocznej ramówki.
Pod koniec dnia zajrzałam do gabinetu Kotkowskiego.
– I jak? Wszystko wiesz? Masz poumawiane spotkania?
Pokręciłam głową.
– Jeszcze się zastanawiam, jak to ugryźć. Czy od razu oficjalnie, czy lepiej mieć dojście, wiesz, przez kogoś. – Mrugnęłam do niego.
– Tylko tego nie spieprz. Bo jak wyrwiesz górala, a ten się potem dowie, że miałaś interes, to może być grubo…
– Jakbyś mnie nie znał! – Zaśmiałam się.
– Znam, znam. Dlatego ty jedziesz. Masz dwa tygodnie, choć wolałbym cię wcześniej zobaczyć z powrotem.
– Postaram się. – Zadowolona, z szerokim uśmiechem na ustach, wyszłam z gabinetu.
Przesunęłam wzrokiem po siedzących przy biurkach współpracownikach i wzięłam głęboki oddech. Wrócę tu jako bohaterka! Teraz naprawdę w to wierzyłam. Zabrałam ze swojego kąta torbę i ruszyłam do windy. Po drodze spotkałam Maćka.
– Będziesz? – upewniał się.
– Jasne – przytaknęłam.
– Już się bałem, że postanowisz sobie trochę odpuścić... No wiesz, przed szaleństwami z góralami.
– Oni chyba… nie bardzo w te klocki. – Skrzywiłam się.
– Fakt, chyba nie bardzo. – Mrugnął do mnie – Przyjechać po ciebie?
– Nie, wezmę taksówkę. Nie wiem jeszcze, o której będę gotowa.
Pożegnałam się z nim przy wyjściu i poszłam w kierunku domu. To było genialne posunięcie – znaleźć mieszkanie tak blisko pracy. Podczas gdy inni dziko kombinowali z dojazdami, albo z parkowaniem w okolicznych uliczkach, bo miejsc przy budynku stacji praktycznie nie było, ja miałam przed sobą kilkuminutowy spacer. Nawet zimą bywał przyjemny, a teraz, w maju, był wręcz rozkoszny.
Wbiegłam na piętro i weszłam do mieszkania. Od razu o moje nogi zaczęły ocierać się trzy stworzenia.
– Już, już – mruknęłam pod nosem i weszłam do kuchni. Wyłożyłam do misek jedzenie z najdroższych saszetek, jakie były dostępne w sklepie zoologicznym – nie, nie było szans, żebym przygotowywała swoim kotom domowe żarcie – i postawiłam je na podłodze. Pogłaskałam po kolei każdą kocicę – najstarszą, którą dostałam od taty na dwudzieste piąte urodziny, i dwie młodsze, wypatrzone rok temu na Facebooku – wtedy były maluchami pilnie szukającymi domu. Wymieniłam jeszcze wodę w pojemnikach, sprzątnęłam blaty po swoim chaotycznym poranku, a potem poszłam do sypialni.
Otworzyłam szafę. Na co dzisiaj miałam ochotę? Powoli przesuwałam wieszaki. Coś raczej subtelnego? Zawahałam się na moment przy wiśniowej, dwuwarstwowej, lekko prześwitującej sukience, ale potem sięgnęłam po pudrowy róż. Kolor miała grzeczny, jednak koronkowe wstawki dodawały jej charakteru. No i wyglądałam w niej bosko.
Godzinę później, po kąpieli i kilkunastu minutach poświęconych na makijaż, byłam gotowa. Obróciłam się przed lustrem i uśmiechnęłam. Wyglądałam rewelacyjnie, i tak się czułam. Drżyjcie, górale! Choć jeszcze dzisiaj swoimi wdziękami miałam obdarzyć kogoś innego.
Taksówka zatrzymała się przed bramą. Odsunęłam szybę, nacisnęłam przycisk domofonu i przedstawiłam się. Metalowe wrota zaczęły się otwierać. Samochód podjechał pod drzwi. Wysiadłam i rozejrzałam się. Na parkingu stało kilka aut, jedno z nich znałam. Już wiedziałam, że będę się dobrze bawić.
W drzwiach skinęłam głową ochroniarzowi i ruszyłam do szatni. Tak naprawdę to słowo nie pasowało do pomieszczenia, które raczej przypominało salonik – piękne kanapy, kilka toaletek z dużymi lustrami, subtelnie rozstawione szafki. Schowałam do jednej z nich torebkę i zablokowałam własnym kodem. Kilkanaście sekund później usłyszałam:
– Ale fajnie, że jesteś!
Odwróciłam się i uściskałam kobietę, która stała w progu.
– Inez! Myślałam, że nie ma cię w mieście!
– Nie było, prawie cały miesiąc. Ale, jak widać, już wróciłam.
– Brakowało tu ciebie.
– Od wszystkich to słyszę! – Zaśmiała się.
– Bo jesteś dobrym duchem tego miejsca.
– W odróżnieniu od tych złych, co? Chodź, sporo z nich już jest. Będzie się działo!
Zatrzymałam się jeszcze przed lustrem i poprawiłam kilka niesfornych ciemnych kosmyków.
– No, chodź! Aleks już pytał: „Gdzie Nika, obiecała mi coś, gdzie Nika?” – przedrzeźniała naszego wspólnego znajomego.
– Cholera, skoro o tym pamięta, to faktycznie może się dziać! – Zachichotałam i ruszyłam za nią.
– No, nareszcie! – usłyszałam, gdy tylko weszłam na piętro. Aleks dopadł mnie już w korytarzu i pocałował w policzek. – Dam ci jeszcze chwilę, ale już nie mogę się doczekać – wyszeptał mi do ucha.
– Zaraz, zaraz. To była tylko luźna koncepcja, nie konkretny plan – żartobliwie się obruszyłam. Tak naprawdę nie byłam pewna, czy mam dzisiaj ochotę na obiecany mu trójkącik. Myśli o wyjeździe w Tatry nadal mnie rozpraszały.
– Gerard już nie może się doczekać. – Powiedział Aleks, a ja od razu poszukałam wzrokiem mężczyzny, z którym ostatnio spędzałam coraz więcej czasu.
– Nie wątpię. – Zaśmiałam się. Jednocześnie już wiedziałam, że rozczaruję Aleksa. Na miłe chwile z Gerardem miałam ochotę, ale na grupowe ekscesy – jednak nie.
Przywitałam się z nim, potem zamieniłam kilka słów z pozostałymi gośćmi. Na razie nie było ich wielu i wszystkich znałam. Czułam, jak się rozluźniam. Lubiłam to miejsce. Piękna willa w zacisznym miejscu, a przede wszystkim – starannie dobrane towarzystwo. Dyskrecja, luz, pełna otwartość. W każdym rozumieniu tych słów.
Usiadłam na jednej z kanap.
– Jesteś. – Maciek podał mi kieliszek z winem i opadł na sofę obok.
– Trudno wysiedzieć w domu, kiedy w Konstancinie jest impreza. – Zachichotałam. – Będzie jeszcze ktoś od nas?
– Ostrzysz ząbki na kogoś konkretnego?
– Nie, wręcz przeciwnie. Obiecałam coś Aleksowi, ale chyba nie jestem w nastroju. Więc pomyślałam, że może Sonia miałaby ochotę? Wydaje mi się, że ma do niego słabość.
– Tak, Sonia będzie. Zależy jej, żeby się tu wkręcić na stałe. – Maciek podniósł się. – Widzimy się później. – Ruszył w kierunku grupki kobiet.
Upiłam łyk wina i patrzyłam na towarzystwo. Niektórzy już znikali w głębi korytarza, obściskując się i zdejmując z siebie ubrania. Inni wciąż rozmawiali; kilka par tańczyło. Pojawiły się też nowe twarze, którym towarzyszyła Inez. Naprawdę była wspaniałą gospodynią – idealnie dbała o gości i ich integrację.
Chwilę obserwowałam mężczyznę, który do niej podszedł. Jonatan, właściciel tego miejsca, zakochany w Inez po uszy. Stanęli na moment z boku. Szeptał coś, a ona się uśmiechała – odrobinę zawstydzona, ale i podniecona. Wiedziałam, że on dominuje w ich relacji, ale teraz jego gesty były tak subtelne i pełne czułości, że aż ścisnęło mnie w żołądku. Przełknęłam ślinę. Miłość się przytrafia. Niestety, wyłącznie innym, nie mnie. Zacisnęłam dłonie. Cóż, nie można mieć wszystkiego, już dawno się z tym pogodziłam. Westchnęłam, znowu rozejrzałam się po sali i podniosłam się.
– Wina? – Obok mnie pojawiła się ręka z kolejnym kieliszkiem.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do Gerarda. Musnęłam wargami jego usta, potem upiłam nieduży łyk i odstawiłam naczynie na stolik. Skinęłam pytająco głową w kierunku parkietu. Uwielbiałam z nim tańczyć.
Już po chwili tonęłam w ramionach Gerarda. Był starszy, po czterdziestce, ale wyglądał lepiej niż niektórzy moi rówieśnicy. Wiek i związane z nim doświadczenie życiowe zdecydowanie dodawały mu seksapilu.
Poznałam go jakiś rok temu. Świetnie nam się rozmawiało na jednej z apartamentówek, a na kolejnej już wylądowaliśmy razem w łóżku. Spotykaliśmy się dość regularnie, nie tylko na wyuzdanych imprezach, choć ja w pewnej chwili miałam moment zawahania – gdy Gerard dołączył do zarządu telewizji, w której pracowałam. Po prostu nie byłam pewna, czy chciałam widywać na gruncie zawodowym faceta, z którym realizowałam swoje fantazje seksualne.
W końcu jednak uznałam, że nie będzie to dla mnie problemem. Skoro nie przeszkadzał mi Maciek i kilku innych znajomych, których nie raz oglądałam w akcji, to tym bardziej z Gerardem nie powinnam mieć dylematu. A spotkania z nim lubiłam– zawsze było intensywnie i miło.
Przesunęłam dłonią po jego plecach i oparłam głowę na ramieniu. Trącił nosem moje ucho i mocniej mnie przytulił. Jego umięśnione ciało dawało mi poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie podniecało. Tańczyliśmy jeszcze chwilę, coraz intensywniej się dotykając, aż przerwał nam Aleks.
– Kochani, nie tak się umawialiśmy.
– Chyba nie mam klimatu, przynajmniej na razie. – Pokręciłam przepraszająco głową. – Może Sonia chciałaby mnie zastąpić? Myślę, że ma na to wielką ochotę. – Przesunęłam wzrokiem między mężczyznami, a potem spojrzałam na salę. – O, jest tam. – Wskazałam dyskretnie grupkę zajmującą jedną z kanap.
– Ja mam ochotę na wieczór z tobą, nieważne jaki. – Gerard odsunął mi włosy z ramienia.
– Niech wam będzie, gołąbeczki. – Aleks się zaśmiał. – Idę w takim razie sprawdzić poziom ochoty Soni.
Odszedł, a ja spojrzałam na Gerarda.
– Możemy po prostu pojechać na drinka, jeśli tutaj nie czujesz się dzisiaj dobrze… – zaczął.
– Nie. Dopadł mnie tylko lekki dołek i jakaś melancholia. – Znowu zahaczyłam wzrokiem o Jonatana i Inez.
– I chcesz ostro, choć niekoniecznie w trójkącie? Czy po prostu mam cię przytulić? – Spojrzał na mnie mrużąc oczy.
Uśmiechnęłam się.
– Może zacznij od tej drugiej części, a potem zobaczymy? – powiedziałam cicho.
Objął mnie mocno. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Kilka minut poruszaliśmy się w rytmie wolnej piosenki. Podniosłam głowę i odszukałam jego usta. Pocałowałam go, najpierw delikatnie i ostrożnie, ale kiedy poczułam dłonie zaciskające się na moich biodrach, wsunęłam ręce w jego włosy i nasz kontakt stał się znacznie bardziej intensywny.
Gdy odsunął mnie, spojrzałam mu w oczy. Błyszczały podnieceniem. Cicho westchnęłam. Też tego chciałam.
– Chodź. – Gerard pociągnął mnie w stronę korytarza.
W niedużej sypialni zamknął drzwi, wieszając wcześniej na klamce specjalną tabliczkę informującą o prywatnym, niedostępnym dla innych, spotkaniu.
Podszedł do mnie. Odwróciłam się i zebrałam włosy z pleców. Powoli rozpiął sukienkę i zsunął ją ze mnie. Poczułam dłonie na biodrach. Przyciągnął mnie do siebie, a twardy penis wbił się w dół moich pleców. Gerard chwilę błądził ustami po szyi i ramieniu, potem zdjął mi bieliznę.
Był delikatny. Uwielbiałam go, bo potrafił doskonale dostosować się do mojego nastroju. Zwykle ostry i władczy, lubiący brutalny i wieloosobowy seks – gdy tego potrzebowałam, stawał się czuły i łagodny.
Teraz subtelnie mnie pieścił – najpierw palcami, potem ustami. Leżałam na łóżku z rozchylonymi nogami i głośno jęczałam.
Język Gerarda tańczył wokół łechtaczki, a dłonie błądziły po skórze. W pewnej chwili przerwał. Podniósł się, rozebrał, a potem przygniótł mnie swoim ciężarem.
Wbił się we mnie, jednocześnie rozgniatając wargami moje usta. Poruszał się powoli, pozwalając mi brać tyle, ile sama chciałam.
Nie miałam wrażenia, że się poświęca – po kilkunastu minutach doszedł bardzo intensywnie; z głośnym jękiem; patrząc mi w oczy.
– Zostawić cię? – zapytał, gdy uspokoiliśmy oddechy.
– Nie.
To jedyny mężczyzna, który znał moją tajemnicę. Nie zwierzyłam mu się z własnej woli. Po prostu był lepszym obserwatorem od innych. Od razu, już po naszym pierwszym wspólnym seksie, zorientował się, że udawałam orgazm. I nie, nie uważał tego za problem.
Nie zamierzał też mi udowadniać, że z nim w końcu dojdę. Akceptował fakt, że przeżywam rozkosz wyłącznie sama ze sobą i zawsze zostawiał mi przestrzeń do przeżycia przyjemności. Dawał mi wyjątkowy komfort, możliwe zresztą, że właśnie dlatego uważałam go za tak niesamowitego kochanka.
Teraz jednak nie chciałam być sama. Czułam się cudownie zaspokojona – emocjonalnie. To wystarczało. Fizyczne spełnienie podaruję sobie w domu.
Przytuliłam się do jego boku i dłuższą chwilę leżeliśmy, wsłuchując się w odgłosy zza ścian. W końcu wstaliśmy. Gerard pomógł mi się ubrać. Przy barku wypiliśmy jeszcze po lampce wina. Było już późno, czułam zmęczenie po całym dniu.
– Będę zmykać. – Dotknęłam jego dłoni.
– Do zobaczenia. – Pocałował mnie. – I powodzenia. Z serialem.
Skinęłam głową.
Kiedy czekałam na taksówkę, uśmiechałam się do siebie. Fajny wieczór. Nie wiem jak, ale Gerard doskonale wyczuwał, czego w danej chwili potrzebuję. I potrafił mi to dać. Facet prawie idealny. Prawie.
Wszelkie osoby oraz wydarzenia przedstawione w książce są wyłącznie tworem wyobraźni autorki i nie mają jakiegokolwiek związku z istniejącymi w rzeczywistości organizacjami oraz instytucjami.
Wydawnictwo HabaneroBooks
Copyright © by HabaneroBooks
Autor: Magda Mila
Redakcja: Anna Zawadzka
Korekta: Iza Labe, Bronka M.
Opracowanie graficzne i projekt okładki:
Petrus Saburov
Zdjęcia na okładce:
stockfilmstudio, Petrus Saburov
Wydanie II
Warszawa 2022
ISBN:
EPUB 978-83-961426-4-1
MOBI 978-83-961426-5-8