Utracona korona. Britfield, tom 1 - Stewart C.R. - ebook

Utracona korona. Britfield, tom 1 ebook

Stewart C.R.

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Toma i inne sieroty łączy jedno: nie mają rodziców. Kiedy Tom dowiaduje się, że być może jego rodzice żyją, za wszelką cenę pragnie ich znaleźć…. Wydostanie się z okrutnego sierocińca Weatherly nie będzie jednak łatwe. Nikt nigdy stąd nie uciekł. Dozorca, pan Speckle i jego pies stróż, Wind, są czujni i niezbyt przyjaźni. Tom i Sara potrzebują planu. Ryzyko jest duże. Czy uda im się przeżyć i osiągnąć upragniony cel?

„Britfield i utracona korona” to coś więcej niż zwykła książka, to opowieść, która wciągnie dzieci i rodziców na całym świecie. Po opublikowaniu siedmiu tomów serii Britfield planowany jest cykl adaptacji filmowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 350

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1.

weatherly

– Numer czterdzieści siedem! Przestań gadać z trzydziestką czwórką i wracaj do pracy, natychmiast! – krzyknął Speckle przez całą fabryczną halę.

– Tak jest… wracam do pracy… już – odpowiedział automatycznie Tom, z wprawą wchodząc w rolę posłusznego sługi.

Dobrze wiedział, że rozmawianie narusza święte zasady Regulaminu Weatherly, kodeksu liczącego siedemdziesiąt pięć stron praw i przepisów, które każda sierota musiała wykuć na pamięć po przyjeździe. Pogwałcenie którejkolwiek z reguł miało swoje konsekwencje, a same kary różniły się czasem trwania i stopniem okrucieństwa. Jednak niektóre zasady aż się prosiły o złamanie. Była to jedyna szansa osieroconych dziewcząt i chłopców na przetrwanie w tym strasznym miejscu. Robili, co im kazano, starając się, by to, czego jednak nie zrobili, uchodziło im na sucho.

W tym momencie Speckle zamknął laptop, podszedł do Toma i uderzył swoim kijem w blat stołu. Wszyscy zamarli na dźwięk trzaśnięcia – w hali zapadła cisza.

– Jeszcze jedno słowo, a wyślę cię na zewnątrz! – ryknął Speckle, szukając wzrokiem innych nieposłusznych dzieci. Nikt nawet nie drgnął.

Speckle, nowy wychowawca, przybył dziewięć miesięcy temu. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, siwe falowane włosy, szorstki głos i chwyt pewny jak imadło. W wykonywaniu obowiązków pomagało mu dwóch osiłków: Brewster i Sludge. Byli nieocenieni, jeśli chodziło o utrzymywanie porządku i pilnowanie dyscypliny. Ci krzepcy, aczkolwiek głupkowaci dręczyciele słuchali każdego rozkazu szefa.

Tom chwycił kawał drewna, podszedł do piły stołowej i z łatwością przeciągnął go przez ostrze. Następnie położył deskę na stole warsztatowym i zaczął szlifować papierem ściernym jej ostre krawędzie.

Każdego dnia o szóstej rano wszystkie sieroty musiały stawić się w strefie pracy. Nazywano ją Fabryką, bo funkcjonowała jak zakład przemysłowy. Zadaniem dzieci było składanie przeróżnych, ręcznie wykonywanych przedmiotów: dziewczęta łączyły wiklinowe elementy w koszyki, a chłopcy budowali drewniane krzesła i stoliki. Wszystkie te rzeczy Brewster i Sludge zabierali dużą ciężarówką do pobliskich wiosek, żeby je tam sprzedać.

Tom rozejrzał się po pomieszczeniu i nawiązał kontakt wzrokowy ze swoją przyjaciółką Sarą. Dziewczynka uśmiechnęła się i zrobiła śmieszną minę. Chłopak zaczął chichotać, ale prawie od razu przestał, bo Speckle zaczął człapać w jego stronę.

– Czy coś cię bawi, Tom? – warknął, gotów uderzyć kijem.

– Ach… nie, proszę pana, ja…

– Może masz ochotę postać na zimnie przez pięć–sześć godzin?! Może to cię rozbawi? – zagrzmiał groźnie.

– N-nie, wcale.

Speckle spojrzał w dół i uważnie przyjrzał się chłopcu. Szukał w jego twarzy jakiegokolwiek śladu nieszczerości. Cała hala po raz kolejny pogrążyła się w ciszy. Speckle nie był przekonany. Chwycił Toma za ramię, wyszarpnął go z jego miejsca pracy i wyciągnął na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nimi z łoskotem. Było zimno, silny wiatr typowy dla Yorkshire ochładzał jałową okolicę. Grudzień był tu zawsze najsroższym z miesięcy.

– Nie ruszaj się! – rozkazał wychowawca tonem zdradzającym pogardę.

Tom pokiwał niechętnie głową. Jego szczupłe dwunastoletnie ciało trzęsło się na mrozie.

Wściekły Speckle wrócił do środka, by kontynuować przechadzanie się wśród stanowisk pracy i obrzucanie dzieci groźnym wzrokiem. Codziennie znajdował wadę w jakimś przedmiocie, rozrywał koszyk lub rozbijał krzesło o podłogę. Wszystko notował i nic mu nie umykało. Nikt nie miał odwagi zakwestionować jego słów ani spojrzeć mu prosto w oczy. Ale dzieci wiedziały, że nawet Speckle’a da się przechytrzyć. Sieroty bały się bezwzględnego charakteru tego człowieka, ale robiły wszystko, by wykorzystać jego słabości.

Tom zerkał lśniącymi niebieskimi oczami przez okno do wnętrza hali. Stał w bezruchu, z włosami wilgotnymi od mrozu. Był uwięziony w Weatherly już od sześciu przygnębiających lat. W tym roku w końcu planował uciec.

* * *

Weatherly znajdowało się w Aysgarth, w hrabstwie Yorkshire w Anglii Północnej, około pięciuset kilometrów na północny zachód od Londynu. Mimo dwudziestego pierwszego wieku sierociniec wyglądał jak żywcem wyjęty ze średniowiecza. Budynkiem głównym był wielki szesnastowieczny elżbietański zamek z błękitnoszarego piaskowca. Sięgał siedmiu pięter i zdobiły go cztery ogromne wieże, jedna w każdym rogu. Całą posiadłość okalał trzyipółmetrowy granitowy mur z masywną bramą z kutego żelaza. Blisko piętnaście lat temu nieruchomość została kupiona przez małżeństwo noszące wiele mówiące nazwisko Snob i przekształcona w sierociniec, który był sponsorowany przez rząd, póki zarządzała nim osoba prywatna. Choć Snobowie mieli zapewnić każdemu dziecku nowe ubrania, zdrowe jedzenie, ciepłe pokoje i odpowiednią edukację, zatrzymywali pieniądze dla siebie.

Jak wiele sierot, Tom nie miał pojęcia o swoich rodzicach: ani kim byli, ani co się z nimi stało. Jednak miał nadzieję, że kiedyś się tego dowie.

* * *

Gdy minęła pora lunchu, Tom został wpuszczony do środka. Ostrożnie podszedł do stolika warsztatowego i usiadł obok Patricka, numeru trzydzieści cztery. Szesnastoletniego Patricka dzieci nazywały „nauczycielem”, ponieważ był najstarszym i najmądrzejszym wychowankiem Weatherly. Spędził tu aż dziewięć lat, i jeśli ktoś szukał informacji, on był najlepszym źródłem.

– Masz książkę? – wyszeptał Tom, rozglądając się po hali i próbując namierzyć Speckle’a.

– Tak… gotowy na misję? – zapytał Patrick, a jego głos zdradzał dużą pewność siebie. Oczy miał uważne i skupione.

Tom pokiwał zdecydowanie głową.

– Oczywiście. Planowałem ją cały tydzień.

– Dobrze. Spróbuj znaleźć coś Dickensa lub Hardy’ego, byle nie Szekspira – polecił stanowczo, nachylając się do Toma. – Pamiętaj, bądź wyjątkowo ostrożny. Przenieśli psa do wschodniej części domu.

– Jasna sprawa – skwitował Tom, gotowy na realizację ryzykownej misji.

Patrick delikatnie wyjął zza kurtki egzemplarz „Hrabiego Monte Christo” i zręcznie przekazał go Tomowi pod stołem. Cała sekwencja ruchów odbyła się bardzo płynnie; młodszy chłopiec szybko ukrył książkę pod koszulą.

Speckle odwrócił się, wymamrotał coś pod nosem i wznowił rutynową przechadzkę po warsztacie, wypatrując jakiegokolwiek przejawu nieposłuszeństwa.

Tom wrócił do pracy i zaczął składać kolejne krzesło, a jego serce waliło jak młotem. Był podekscytowany swoim zadaniem.

Gdy tylko dzieci w Weatherly miały wolną chwilę, uwielbiały czytać – to był ich jedyny sposób na ucieczkę do innego świata. W „bibliotece”, czyli małej szafie w piwnicy, znajdowało się osiem książek. Każdą z nich – w tym słownik, encyklopedię i historię imperium brytyjskiego – mieszkańcy sierocińca przeczytali pewnie ze dwadzieścia razy. Ale przy tak niewielu tytułach musieli obmyślić strategię, jak zdobyć więcej książek –w ten sposób narodził się system wymiany. Co miesiąc jedna z sierot wymykała się pod osłoną nocy, przebiegała przez pole, wymijała złego psa o imieniu Zefir i zakradała się przez małe okno do pięknej wiktoriańskiej posiadłości państwa Snobów. Wysłannik zabierał jedną z pozycji z dobrze zaopatrzonej półki w gabinecie i podmieniał ją na książkę z sierocych zasobów.

* * *

Gdy wieczorem zegar w końcu wybił siódmą, sieroty starannie odłożyły narzędzia i uprzątnęły miejsca pracy.

Opuszczały Fabrykę dwójkami, wędrując długim zacienionym korytarzem. Była to jedna z niewielu chwil, kiedy nie były obserwowane ani nadzorowane przez żadnego z Dewiantów – tak dzieci nazywały dorosłych u władzy.

Sarah podbiegła do Toma i energicznie pociągnęła go za koszulkę.

– Czyli idziesz dzisiaj? – szepnęła entuzjastycznie.

– Wyruszę za kilka godzin – odpowiedział Tom nonszalancko, próbując ukryć swój niepokój.

– Boisz się? – dopytywała. – Ja bym się bała… zwłaszcza Zefira.

– Trochę… ale ktoś to musi zrobić, nie?

– Tak – przyznała mu rację, po czym zawahała się. – Chciałabym pójść z tobą.

– Od zawsze jest to misja jednoosobowa, zbyt ryzykowna dla większej liczby osób.

– No dobrze. – W jej głosie dało się słyszeć nutę zawodu.

– Ale też bym wolał, żebyś mogła mi towarzyszyć – zapewnił ją żarliwie.

Sarah uśmiechnęła się, po czym sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła z niej mały złoty wisiorek i wręczyła Tomowi.

– Na co mi to? – Nie rozumiał, przyglądając się delikatnemu przedmiotowi.

– Na szczęście! Będzie ci dzisiaj potrzebne.

– Nie mogę tego przyjąć.

– Jasne, że możesz – odparła życzliwie. – Tylko ciągle miej go przy sobie.

– Ale to jedyna cenna rzecz, jaką masz.

– W życiu chodzi o coś więcej niż przedmioty, Tom – dodała filozoficznie.

Dwunastoletnia Sarah Wallace przyjechała przed dwoma laty z Edynburga w Szkocji. Pochodziła z zamożnej rodziny i zanim jej rodzice zginęli w podejrzanym wypadku samochodowym, prowadziła uprzywilejowane życie. Nie miała żadnych krewnych, nie licząc chciwego wujka, któremu zależało wyłącznie na pieniądzach, więc przenoszono ją z miejsca na miejsce, aż wreszcie trafiła do Weatherly. Sarah miała długie włosy w kolorze piaskowego blondu i hipnotyzujące piwne oczy, a jej śmiech potrafił być zaraźliwy.

Kiedy dotarli do schodów, zza ściany wyłoniła się pani Snob i ruszyła w stronę Toma. Nagle chłopca przeszedł zimny dreszcz.

– Co tam masz? – wycedziła kobieta, akcentując każde słowo, a jej ciemne, złowieszcze oczy skupiły się na zdobyczy.

Tom szybko przełożył wisiorek do drugiej ręki i wsunął go do kieszeni. Sarah cofnęła się i uważnie śledziła jego ruchy, mając nadzieję, że jej cenna własność nie zostanie skonfiskowana.

– Nic. Zupełnie nic – odparł z udawanym zaskoczeniem. – Przy okazji – wtrącił, chcąc szybko zmienić temat – zrobiłem dwa krzesła w warsztacie…

– Pokaż, co trzymasz! – zażądała, chwytając go gwałtownie za ręce i przyciągając je do siebie.

Były puste.

– Widzi pani… nic – podsumował. Odgrywał rolę niewiniątka niczym wytrawny aktor.

– Hm, twoje ręce są brudne! – Klepnęła go lekko po dłoniach i odepchnęła na bok. – Mam na ciebie oko, czterdzieści siedem. Jedna wpadka i koniec. A teraz marsz do łóżka!

– Tak, proszę pani – wymamrotał ozięble, zastanawiając się, czemu ta okropna kobieta w ogóle się urodziła.

Pani Snob miała nadzwyczajną umiejętność pojawiania się od razu, gdy tylko któraś z sierot zrobiła coś nie tak. Miała przeraźliwie bladą cerę i zawsze upięte w kok jaskrawoczerwone włosy. Uparcie nosiła szare flanelowe garnitury. Cechował ją wybuchowy temperament – zdawało się, że w każdej możliwej chwili jest na skraju wytrzymałości nerwowej. Do tego niepokojąco strzykała szczęką. Unikanie jej za wszelką cenę było najwłaściwszą strategią.

Dzieci weszły po schodach i pospiesznie udały się do swoich sypialni. Speckle człapał tuż za nimi, pilnując, by wszystkie pomieszczenia zostały zamknięte, a światła pogaszone. Później, wystając pod drzwiami, nasłuchiwał odgłosów rozmów lub ruchu. Sieroty o tym wiedziały, dlatego odczekiwały około dwudziestu minut, zanim zaczynały dzielić się ze sobą przeżyciami z całego dnia.

W Weatherly było pięćdziesięcioro sześcioro dzieci w wieku od sześciu do szesnastu lat: trzydziestu chłopców i dwadzieścia sześć dziewczynek. Jeśli liczba ta kiedykolwiek spadłaby poniżej pięćdziesięciu sześciu, instytucję przejąłby rząd. Sieroty po cichu na to liczyły, bo nie chciały wierzyć, że ktokolwiek inny przyzwoliłby na to, co się tu działo. Jeśli o nie chodzi, wszystko było lepsze od Snobów.

Chłopcy i dziewczęta spali w oddzielnych salach, piętrowe łóżka były rozstawione co pół metra. Na ścianach ustawicznie tworzyły się nacieki z wody, a z sufitu sypał się tynk. Gdy padało, dach przeciekał i zalewało znaczną część zamkowego budynku. Latem było gorąco i wilgotno, zimą zaś – lodowato i ponuro, mróz przenikał przez nieszczelne kamienne mury i popękane szyby.

Odzież dzieci była poszarpana i skąpa: dziewczęta nosiły ciemnobrązowe sukienki, chłopcom kazano zakładać brązowe spodnie, koszule z długim rękawem, a czasami też ogrodniczki. Te znoszone stroje bardziej przywodziły na myśl więzienne uniformy niż zwykłe ubrania. Większość sierot szczerze ich nienawidziła, i to nawet bardziej od mieszkania w ruinie i paskudnego jedzenia.

Wkrótce wszyscy usnęli, a Tom leżał na dolnej pryczy i cierpliwie wpatrywał się w zegar na ścianie. Minuty pomału mijały, aż wreszcie wybiła jedenasta, idealna pora na wymknięcie się. Dewianci o tej porze z reguły już spali.

Chłopiec cichutko zsunął się ze swojego śmiesznie cienkiego materaca, ubrał się i zabrał książkę spod poduszki. Gdy chował ją pod koszulą, drzwi sypialni otworzyły się z hukiem – stanął w nich Speckle i poświecił latarką prosto w twarz Toma.