Velvet - S. C. Alekto - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Velvet ebook i audiobook

S. C. Alekto

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

80 osób interesuje się tą książką

Opis

Świat pełen jest krwiożerczych potworów, których królem jest czas…

 

Tonny jest martwa dla wampirzej społeczności. Ukrywa swoje istnienie, cierpliwie czekając na dzień, w którym będzie mogła zmartwychwstać.

Staje przed trudną decyzją. Jeśli ponownie chce być częścią życia ukochanego, musi włożyć garnitur i białe rękawiczki, by na nowo wcielić się w rolę Sommeliera.

Pogrążony w rozpaczy Thaddeus przez dziesięć lat żył niczym więzień. Niespodziewane spotkanie z Tonny napawa go nadzieją na przyszłość.

Ich uczucie zostaje wystawione na kolejną próbę. Okazuje się, że przeszkodą na drodze do wspólnego szczęścia nie jest już Charioce de la Gardie, lecz świadomość, że jedno z nich jest śmiertelne, podczas gdy drugie pozostaje wieczne.

 

Śmierć – niosąca wieczność – dla której miłość jest największą przeszkodą.

 

Bo to nie miłość potrzebuje nieśmiertelności, lecz nieśmiertelność żąda miłości…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Mateusz Kwiecień

Oceny
4,3 (51 ocen)
30
11
6
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltal

Dobrze spędzony czas

Druga część troszkę mnie wynudziła. Tonny była wspaniała w pierwszym tomie, w tym mnie rozczarowała, bardzo się zmieniła, tu jest bez charakteru. Za dużo dramaturgii, do tego nie czuję ukojenia w zakończeniu. Mimo wszystko cała historia była interesującą, coś nieszablonowego.
10
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia. Bardzo polecam 🫶
10
marynioka2

Nie oderwiesz się od lektury

Niezla historia
10
zakkfea

Nie oderwiesz się od lektury

👍
10
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna historia, miłość jest cudem
10

Popularność




Velvet

S.C.ALEKTO

ROZDZIAŁ 1

W końcu przestało padać. Dwóch mężczyzn powoli wspinało się na wzgórze, uważając, by przypadkiem nie wpaść w dziury powstałe w asfaltowej drodze.

– Julian? – odezwał się chłopak o naznaczonej młodzieńczym trądzikiem twarzy. – Może chwila przerwy? Już nie daję rady.

Brunet o nieco skośnych oczach spojrzał przez ramię i nie zwalniając kroku, odparł:

– Nie ma mowy. Odpoczniesz, gdy będziemy na miejscu.

– Ale… – Umilkł, widząc, że kumpel go zignorował, i poprawił plecak.

Po dziesięciu minutach dotarli wreszcie na miejsce. Gabriel popatrzył na zardzewiałą bramę pokrytą roślinnością.

– To tu? – spytał, łapiąc oddech.

– Tak! – odpowiedział podniecony Julian, a następnie chwycił dłońmi pręty i zmrużył oczy, próbując dostrzec coś w ciemności po drugiej stronie. – To w tym zamku dokładnie dziesięć lat temu jakiś szaleniec urządził sobie prawdziwą masakrę. Podobno działała tutaj restauracja i feralnego wieczoru wewnątrz przebywało około trzydziestu gości. Wszyscy zostali zamordowani, a sprawcy do tej pory nie zidentyfikowano ani nie zatrzymano.

Gabriel zbliżył się do kumpla i przełknął ślinę, spoglądając na upiorne zamczysko, którego jedna z wież wyraźnie odcinała się na nocnym niebie, oświetlona przez księżyc. Poczuł, jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi mu wzdłuż kręgosłupa.

– Na pewno… Na pewno chcesz tam wejść? – upewnił się.

W odpowiedzi starszy chłopak zmarszczył brwi.

– No jasne, a ciebie co? Strach obleciał? – zakpił.

– Nie – obruszył się nastolatek. – Tylko wiesz, to chyba nielegalne. W końcu ta posiadłość do kogoś należy.

– Gdyby tak było, to… Zobacz. – Julian się odsunął, a potem z całej siły kopnął w bramę, która nieprzyjemnie zaskrzypiała. – Gdyby ktoś dbał o zamek, myślisz, że doprowadziłby to miejsce do takiego stanu? Mówię ci, to porzucona rudera. Dobra, nie traćmy czasu. Wchodzimy!

Bez wahania wspiął się po prętach i przeskoczył na drugą stronę. Następnie odwrócił się do przyjaciela.

– No dalej! Tylko rzuć najpierw plecak. Sprzęt, który pożyczyłem od wujka, jest wart kupę szmalu.

Gabriel postąpił zgodnie z sugestią, a po kilku minutach i niebywałym wysiłku w końcu przekroczył bramę. Chciał odsapnąć, ale podekscytowany Julian ani myślał się teraz zatrzymywać.

Ruszyli wybrukowaną drogą, zarośniętą już przez chwasty. Ogród przed posiadłością jawił się równie upiornie. Krzewy oraz wysoka trawa przysłoniły ozdobne kwiaty, które zwyczajnie uschły, przegrywając bitwę. Pokrytej zielonym nalotem rzeźbie aniołka brakowało ręki.

– Uważaj – ostrzegł starszy nastolatek, zatrzymując się przed kamiennymi schodami. – Tutaj brakuje fragmentu stopnia.

Ominęli przeszkodę i stanęli przed otwartymi dwuskrzydłowymi drzwiami, na których ktoś wymalował graffiti.

– Okej, podaj latarkę i wchodzimy – oznajmił rozemocjonowany chłopak i popatrzył na Gabriela, który grzebał właśnie w plecaku.

– Na pewno to ściema. Nie ma mowy, żeby tu straszyło – zaczął trajkotać młodszy, próbując opanować serce ogarnięte strachem.

– Po to tu przyszliśmy, żeby przekonać się o tym na własnej skórze.

Drogę wskazywał im tylko snop światła. W holu walały się śmieci, puszki i butelki po alkoholu.

– Najpierw sprawdzimy parter, a potem pójdziemy na górę – zarządził Julian i ruszył w lewo.

Przyjaciel, nie protestując, podążył w ślad za nim. Rozglądał się zdenerwowany i mrużył oczy, chcąc dostrzec cokolwiek w ciemności. Nagle o mało nie krzyknął, kiedy przed nim pojawiła się ludzka postać. Julian przystanął i przeniósł źródło światła na starą zbroję rycerską. Uśmiechnął się i zerknął na kumpla z politowaniem. W końcu uderzył pięścią w płatnerz i pokręcił głową.

– No co? Każdy mógł się pomylić. Myślałem, że to…

Julian, nie mając zamiaru słuchać tych tłumaczeń, przekroczył właśnie próg pokoju. Oprócz zerwanej ze ścian tapety i kilku krzeseł z połamanymi nogami nic więcej tam nie było. Wszystkie bardziej wartościowe meble oraz przedmioty już dawno wyniesiono.

– To nie tutaj. Restauracja musiała znajdować się po drugiej stronie.

Wrócili do holu.

– Kręcisz?

Gabriel posłusznie wyjął z plecaka kamerę i ją włączył. Powoli podążał nią za światłem, które przesuwało się po dosyć dużej przestrzeni. Była w opłakanym stanie, podobnie zresztą jak cały zamek.

– Wow! Czekaj! Chyba coś mam! – zawołał Julian, podbiegając do przewróconego stolika. Pod nim, na podłodze z brakującymi klepkami widniała ciemna plama.

– T-to krew? – zająkał się młodszy chłopak, zerkając na kumpla, gdy ten przykucnął.

– Krew? Po tylu latach? – Popatrzył na niego jak na idiotę, a potem wstał nieco rozczarowany. – To tylko kawałek spróchniałej deski.

– To co teraz robimy?

– Jak to: co? Idziemy na górę. Tutaj… – Rozejrzał się ostatni raz, przesuwając światłem latarki po ścianach. Na moment zatrzymał je na zniszczonym fortepianie. – Nie ma już nic ciekawego.

Gabriel dotknął balustrady, gdy wchodzili po schodach. Skrzywił się z obrzydzeniem, wycierając lepkie od brudu i kurzu palce w spodnie. Wkrótce znaleźli się na korytarzu.

– Lepiej już stąd chodźmy. Nie ma tu przecież nic interesującego. Mówiłem ci, że te pogłoski o nawiedzonym zamku to tylko głupie plotki.

Julian jednak nie zwracał uwagi na kolegę i nad czymś się zastanawiał.

– Jest tu za dużo pokoi. Najlepiej będzie, jak się rozdzielimy. Ty pójdziesz na prawo, ja na lewo. Filmuj wszystko, a jak znajdziesz coś ciekawego, to… – Wyciągnął z kieszeni komórkę. – Daj znać.

– Ale… Ale mamy tylko jedną kamerę. Myślę więc, że lepiej będzie…

– Będę nagrywać telefonem – wszedł mu w słowo, wpatrując się w jasny ekran.

– Ale… – Nastolatek próbował zaprotestować jeszcze raz.

– Widzimy się za paręnaście minut w tym samym miejscu. – Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę.

Gabriel został sam. Przełknął ślinę i spojrzał na schody prowadzące na parter. Zrobił w ich kierunku krok, ale zrezygnował ze swoich zamiarów, wyobrażając sobie, jak to Julian rozpowiada wszystkim w szkole o tym, że jego przyjaciel jest tchórzem. Zebrał w sobie całą odwagę i zaczął iść powoli przed siebie. Światło z kamery oświetlało każdy kąt. Nagle przystanął, gdy coś zapiszczało. Potem niczym strzała między nogami przemknął mu duży, tłusty gryzoń. Mało brakowało, a chłopak upuściłby kamerę. Na szczęście w ostatniej chwili ją przytrzymał.

– Cholerny szczur – mruknął, biorąc głęboki wdech.

Obejrzał sprzęt, aby się upewnić, że nic nie uszkodził. Julian chyba by go wtedy zabił.

Wkrótce z myślą, że im prędzej skończy zadanie, tym szybciej będzie mógł opuścić to miejsce, przyspieszył. Zatrzymywał się przed kolejnymi drzwiami i wstrzymywał oddech za każdym razem, gdy naciskał na klamkę. Dopiero kiedy okazywało się, że w pomieszczeniu nie ma niczego ciekawego, oddychał z ulgą. Tylko w jednym wypadku nie był zdenerwowany, gdyż części rozbitych drzwi spoczywały na korytarzu. Sprawiło to, że zanim wszedł do środka, mógł się upewnić z odległości, iż nie ma tam nic godnego uwagi. Podobnie jak we wszystkich innych pokojach.

– Ostatni raz dałem mu się namówić na te głupie wyprawy – burknął przed kolejną klamką.

Wszedł do przestronnej sypialni i stanął jak wryty. Szok, jakiego doznał, sprawił, że otworzył szeroko usta. Pokój wypełniony był białymi kwiatami, które znajdowały się dosłownie wszędzie, nie tylko w wazonach i koszach. Delikatne płatki pokrywały podłogę, meble oraz ogromne łoże. Mocny, duszący, słodki zapach unosił się w powietrzu, utrudniając oddychanie.

– Co, do cholery? – szepnął pod nosem i powoli zaczął przesuwać kamerą po wnętrzu. Podszedł do łóżka, nad którym się pochylił, aby dotknąć płatków róż. – Są prawdziwe i świeże.

Niespodziewanie z rozmyślań wyrwał go cichy dźwięk. Odwrócił się razem z kamerą, a wtedy snop światła oświetlił siedzącego na fotelu mężczyznę, który odzierał z płatków trzymany w dłoni kwiat róży, a następnie rzucał je na podłogę.

Jego alabastrowa skóra wyglądała naprawdę upiornie na tle śnieżnobiałej koszuli rozpiętej pod szyją. Jasne długie włosy spływały po ramionach, okalając przystojną twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych.

Gabriel początkowo nie wiedział, co powinien robić. Mając pustkę w głowie, zaczął trajkotać:

– Przepraszam. Nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka. To… Nie jesteśmy złodziejami. Razem z kolegą przyszliśmy tutaj, bo… – Urwał, gdy długie, szczupłe palce, które do tej pory zajęte były odrywaniem płatków, zastygły w bezruchu.

Nieznajomy podniósł wzrok, a przerażony nastolatek bez zastanowienia rzucił kamerę i z krzykiem wybiegł z pokoju.

Julian zobaczył nadbiegającego kolegę, miał właśnie zapytać, co zajęło mu tak dużo czasu, ale na widok bladej twarzy zmarszczył brwi.

– A tobie co?

Chłopak gwałtownie chwycił go za ramiona.

– Duch!!! Tam! Widziałem! Miał… Miał czerwone oczy i patrzył prosto na mnie!

– Duch? – powtórzył, patrząc na niego sceptycznie, a później zerknął wzdłuż ciemnego korytarza. – Na pewno ci się nie… – Zamilkł na chwilę. – Gabriel, gdzie kamera?

Chłopak się zmieszał i odwrócił wzrok.

– Zostawiłem ją w pokoju, gdy uciekałem.

Julian westchnął.

– Zostawiłeś? Módl się, żeby była cała. – Zrobił jeden krok do przodu, a następnie spojrzał znacząco na przyjaciela. – No, na co czekasz? Prowadź!

– Ale… – Zmieszał się, gdy napotkał groźny wzrok Juliana. – No… Dobrze.

Wkrótce wrócili do miejsca, z którego Gabriel uciekł w pośpiechu. Zatrzymali się w pewnej odległości, a ten tylko wskazał pokój, unosząc dłoń.

– T-to tutaj.

Starszy chłopak pokręcił głową, gdy dostrzegł, że kumpel w żadnym wypadku nie chce wejść do środka. Natomiast on bez zastanowienia wszedł do sypialni. Kwiaty nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. To leżąca na podłodze rozbita kamera przykuła jego wzrok.

– Gabriel!!! – wrzasnął.

– Julian, mówiłem! Mówiłem ci, że… – Nastolatek wychylił się zza framugi i popatrzył w kierunku fotela, na którym nikogo nie było. Zaskoczony zamrugał kilkukrotnie, a potem, żeby się upewnić, podbiegł do przyjaciela i wyrwał mu latarkę.

– Ej! Co robisz?!

Nie zważał na rzucane w jego stronę pełne złości spojrzenia. Oświetlił miejsce, które jeszcze parę minut temu zajmował nieznajomy mężczyzna.

– Ale… Jeszcze chwilę temu tu był – mruknął. – Widziałem. Na pewno widziałem to upiorne, szkarłatne spojrzenie.

ROZDZIAŁ 2

– Gdzie wczoraj byłeś? – Ostry głos rozległ się w apartamencie, gdy Thaddeus wrócił do mieszkania. – Czekałem osiem godzin.

Lavalier zdjął marynarkę i rzucił ją na kanapę, a potem sam na niej usiadł i założył nogę na nogę. Włączył telewizor i zaczął przeglądać kanały, całkowicie ignorując gościa.

Stojący przy oknie de la Gardie wpatrywał się w ulicę, czując jednak, jak z każdą mijającą sekundą jego cierpliwość topnieje. W końcu się odwrócił i obdarzył groźnym spojrzeniem mężczyznę, który nie zwracał na niego uwagi.

– Thaddeus? O coś zapytałem.

Mięśnie szczęk wampira napięły się do granic możliwości, gdy wreszcie błękitne oczy skupiły się na jego twarzy. Trwało to jednak bardzo krótko.

– Moja odpowiedź tylko pogorszyłaby twój już i tak podły nastrój, więc pozwolę sobie milczeć. I to przecież nie tak, że nie znasz odpowiedzi na własne pytanie.

W okamgnieniu Charioce znalazł się za nim i chwycił go za podbródek, brutalnie wręcz zmuszając do odchylenia głowy. Zajrzeli sobie głęboko w oczy.

– Deus, nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę – odezwał się i złożył przelotny pocałunek na ustach równie zimnych co jego własne.

Wkrótce podszedł do wyspy kuchennej, na której stały wino oraz dwa kieliszki. Podniósł butelkę i zerknął na etykietę, gdzie litera V w słowie Vermillion była aż nazbyt wyraźna.

– Rocznik tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy – powiedział do siebie i zaczął rozlewać trunek. – Osobiście uważam, że to jeden z lepszych, jeśli chodzi o jakość i smak.

Odwrócił się i rozszerzył nieco oczy na widok Thaddeusa, który wstał i pozbywał się właśnie ubrań. Kiedy mężczyzna był już nagi, wyszedł zza kanapy.

De la Gardie podziwiał każdy ruch smukłego ciała, gdy ukochany zbliżał się do niego. Lavalier zatrzymał się tuż przy nim i sięgnął po kieliszek, a potem wypił wszystko do dna. Odstawił naczynie, które nieprzyjemnie zabrzęczało, i spojrzał na mężczyznę lśniącymi oczami w kolorze krwi, jednak te wkrótce zaczęły powoli blednąć, aż odzyskały naturalną barwę.

– Deus – zaczął miękko Charioce i dotknął jego policzka. – Aż tak ci spieszno, kochany?

Wampir się pochylił, by ponownie go pocałować, ale w ostatnim momencie ten odwrócił głowę.

– Im szybciej mnie zerżniesz, tym lepiej. Miejmy to za sobą.

De la Gardie zastygł w bezruchu, słysząc te wulgarne słowa. Wyprostował się, a jego twarz stężała.

– Myślisz, że tylko na tym mi zależy?

Zimne spojrzenie Thaddeusa, w którym nie było nawet iskry uczucia, spoczęło na nim.

– Po to tu przyszedłeś.

Mężczyzna milczał, a po chwili sięgnął po kieliszek i upił łyk.

– Dlaczego psujesz nastrój? – spytał, kołysząc naczyniem. – Przyszedłem się z tobą zobaczyć, mimo iż od dziesięciu lat nie usłyszałem od ciebie ani jednego miłego słowa. Chociaż okazujesz mi wrogość, nigdy nie ustałem w staraniach. Czy moja wytrwałość nie powinna zostać nagrodzona? – zapytał i przeniósł szkarłatne spojrzenie na kochanka.

– Nagrodzona? – prychnął Thaddeus, a potem zacisnął dłoń na kieliszku, który pod wpływem siły pękł. Szkło rozpadło się na malutkie kawałeczki. – Mówiłem ci już. Dziesięć, sto, tysiąc lat… Niech mijają milenia, to niczego nie zmieni. Nic do ciebie nie czuję.

Charioce wsunął dłoń w gęste włosy Lavaliera i się pochylił.

– Więc – zaczął, skupiając się na pełnych ustach. – Dziś postaram się bardziej. Być może dzisiejszej nocy coś poczujesz…

Thaddeus chciał się wyrwać, ale de la Gardie nie pozwolił mu na żaden ruch, mocno zaciskając dłoń na długich włosach. Nie puścił ich i złożył na ustach chłopaka namiętny pocałunek. Objął go w pasie i zacisnął dłoń na pośladku.

– Deus, mój miły… Kocham cię – wyszeptał. – I będę na wieczność. Poczekam, ile trzeba, byś znów oddał mi swe serce.

– Serce? Mówiłem ci już tysiąc razy. Jedyne, co możesz mieć, to to zimne, martwe ciało – syknął, powoli tracąc cierpliwość.

Charioce podniósł wzrok.

– No cóż… W takim razie je sobie wezmę.

Lavalier oparł się dłońmi o blat i zadarł głowę, czując, jak wampir zaczyna obsypywać drobnymi pocałunkami jego klatkę piersiową, brzuch oraz uda. W końcu de la Gardie ukląkł przed nim. Thaddeus zacisnął zęby, gdy poczuł, jak ten bierze do ust jego członka i zaczyna ssać, w tym samym czasie dłonią pieścił jądra. Kiedy doszedł w ustach wampira, ten wstał i otarł wargi.

– Słodka – mruknął. – Jak zawsze…

Oddech Thaddeusa nieco się uspokoił. Chłopak obserwował, jak de la Gardie zdejmuje marynarkę i zaczyna odpinać guziki czarnej koszuli. Materiał się rozchylił, ukazując szeroką, umięśnioną pierś. Charioce chciał ponownie pocałować ukochanego, ale wtedy ten się odezwał:

– Wczoraj minęło dziesięć lat. Nie zapomniałeś chyba o obietnicy?

– Obietnicy?

Lewa brew Lavaliera drgnęła w przypływie irytacji.

– Gdzie jest jej grób? – zapytał niskim głosem. – Tonny… – Wypowiedzenie tego słowa przyszło mu z trudem, ale zanim serce na nowo go rozbolało, szybko się pozbierał, spychając bolesne wspomnienia gdzieś w głąb umysłu. – Gdzie ją pochowano?

Pożądanie, które jeszcze chwilę temu przepełniało de la Gardiego, znacznie przygasło. Uniósł dumnie głowę i odwrócił się, zapinając koszulę.

– To Orsora zajmuje się ciałami, a, jak wiesz, wszystkie kończą tak samo. Zamieniają się w popiół, który wiatr rozwiewa na cztery strony świata.

– Przecież mówiłeś, że…

– Uwierzyłeś? – Spojrzał na niego protekcjonalnie. – Czasami, mój drogi, jesteś bardzo naiwny. Powiedz, jaki jest sens w chowaniu zwykłej śmiertelniczki, skoro nikt o niej nie pamięta?

– Była Sommelierem, a im należy się…

– Była tylko człowiekiem – wszedł mu w słowo. – Istnieniem, które bardzo łatwo zastąpić.

Thaddeus poczuł, jak gniew zaczyna w nim rosnąć do niebotycznych rozmiarów. Nie był już w stanie utrzymać maski obojętności.

– Kłamałeś?!

– Nie, kochany. To ty sam okłamujesz siebie od dziesięciu lat. Wierzyłeś w to, bo chciałeś, chociaż doskonale znasz Etykietę i całą procedurę.

Lavalier pochylił głowę, ponieważ nie chciał już na niego patrzeć.

– Wyjdź.

– Hmm?

– Wynoś się stąd! – wrzasnął.

De la Gardie w okamgnieniu znalazł się przy chłopaku i zmusił go, by się odwrócił. Potem przycisnął jego twarz do blatu. Thaddeus wsparł się dłońmi i próbował przeciwstawić, ale w starciu z kilkusetletnim wampirem nie miał żadnych szans. Różnica w sile była zbyt przytłaczająca.

– Posłuchaj. – Charioce nachylił się i zaczął szeptać mu do ucha: – Nie zapominaj o tym, kim jestem. Może i darzę cię miłością, ale zdajesz się przez to zapominać o moim statusie. To ja rozkazuję tobie, a nie ty mnie.

Lavalier drgnął, gdy poczuł, jak coś ociera się o jego pośladki. Po chwili członek wampira znalazł się między jego udami. Mężczyzna zaczął się poruszać, ocierając o jądra, a on nie mógł zrobić nic, jak tylko zacisnąć dłonie w pięści.

– I o ile się nie mylę… Tyle razy prosiłem cię, byś o niej nie wspominał. Rozkazałem nawet, byś zapomniał. Dlaczego się nie słuchasz?

– Darzysz mnie miłością? – Odwrócił głowę na tyle, na ile był w stanie. – Nie rozśmieszaj mnie. Nie masz pojęcia, co to miłość – odparł, a w reakcji na jego słowa oczy wampira się zwęziły.

– Kocham cię, Deus – powtórzył. – Ale nie mogę cię aż tak rozpieszczać. Nie wpływa to na ciebie zbyt dobrze. – Chwycił swojego członka, a potem wsunął go między pośladki ukochanego. Ten się szarpnął, ale de la Gardie bezlitośnie docisnął jego głowę drugą ręką do blatu. – Potrzebujesz dyscypliny.

– Nienawidzę cię – wysyczał przez zęby, czując, jak penis wsuwa się do jego wnętrza. – Nienawidzę… Bądź przeklęty.

Wampir uśmiechnął się pod nosem i pchnął mocniej, wyczuwając, jak ciało kochanka się spina.

– Widzisz… – Musnął ustami jego małżowinę. – Czyli jednak coś do mnie czujesz.

Thaddeus leżał nagi na podłodze, podczas gdy Charioce doprowadzał się do porządku. Zakładając marynarkę, zerknął ostatni raz na ciało kochanka, które jeszcze parę minut temu miał w swoich objęciach, i się uśmiechnął.

– Za godzinę zacznie świtać. Powinniśmy się udać do mojego grobowca.

Lavalier podniósł się powoli i usiadł, a potem zadarł głowę. Patrzył na niego obojętnym wzrokiem. Nie odezwał się ani słowem.

– Tylko mi nie mów, że znowu zamierzasz spędzić dzień w katakumbach? – Wampir przykucnął i ujął twarz kochanka pod brodę. – Gdybyś odrzucił tę swoją dumę, mógłbyś spać obok mnie w wyłożonej aksamitem trumnie, którą przygotowałem specjalnie dla ciebie. Czy to nie lepsza opcja niż te brudne, oślizgłe tunele pod Paryżem?

Ten nadal milczał, ale zacięty wyraz jego twarzy był jednoznaczną odpowiedzią. Charioce westchnął głęboko i wstał.

– No cóż. Zrobisz, jak będziesz chciał, ale pamiętaj, drzwi mojego grobowca zawsze pozostają dla ciebie otwarte.

Po tych słowach wyszedł.

Lavalier po chwili wstał i pierwsze, co zrobił, to poszedł do łazienki. Miał zamiar jak najszybciej zmyć z siebie zapach de la Gardiego i to, co po sobie pozostawił.

Stojąc pod prysznicem, czuł, jak woda spływa po jego ciele. Oparty dłonią o kafelki próbował zapanować nad tęsknotą, która nagle go ogarnęła.

– Tonny – szepnął i zamknął oczy.

Po chwili strugi wody zabarwiły się na różowo za sprawą krwi, którą jego martwe ciało zaczęło toczyć, kiedy ostre zęby wbiły się w pełne usta.

– Tak bardzo za tobą tęsknię…

Nie zapomniał. Chociaż czasami bardzo tego pragnął.

Przez tych dziesięć długich lat wciąż wyraźnie widział oczami wyobraźni jej twarz. Słyszał głos oraz wspominał, jak wypowiadała jego imię. Mimo iż czas upływał, serce chłopaka co noc krwawiło.

Nie zapomniał…

Bo chociaż jej przy nim nie było, to żyła w jego wspomnieniach i tam mogła istnieć przez wieczność.

Lavalier skulił się i przykucnął, wbijając ostre paznokcie w skórę ramion.

Musiał jednak w końcu wziąć się w garść i skończyć to, co zaczął.

Woda spływała po jego ciele, mieszając się z krwią.

Woda i krew.

ROZDZIAŁ 3

Tegoroczny maj był bardzo gorący. Tonny biegła, ile sił w nogach. Miała na sobie zwiewną sukienkę sięgającą kostek, która podkreślała jej opaleniznę. Długie jasne włosy zaplotła w warkocz. Opadał na ramię i dodawał jej dziewczęcego uroku pomimo skończonych trzydziestu jeden lat.

Poprawiła sobie na ramieniu torbę i westchnęła głęboko, próbując zapanować nad oddechem. Nieco zaniepokojona weszła do budynku niewielkiej publicznej szkoły, która była jedyną taką placówką w promieniu najbliższych osiemdziesięciu kilometrów.

Drogę do gabinetu dyrektorki znała już na pamięć. Chciała jak najszybciej mieć ją już za sobą, ale została na moment zatrzymana przez pewną dziewczynkę.

Kilka minut później zapukała do drzwi. Reagując na zduszone „proszę”, weszła do środka. Jej wzrok prawie od razu skupił się na siedzących pod ścianą chłopcach.

Nie wyglądali zbyt dobrze w wymiętych mundurkach. Ewidentnie brali udział w bójce, o czym świadczyły również ich pokiereszowane twarze. Jeden z nich miał blond włosy, które opadały zmierzwione na czoło. Założone na piersiach ręce i wyraźnie naburmuszony wyraz twarzy sugerowały, że ma już dość czekania.

Błękitne spojrzenie chłopca skupiło się na niej, a drobne ciałko nieco się spięło. Wojowniczy wyraz twarzy zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziecko odwróciło na moment wzrok od matki i zacisnęło dłonie na kolanach.

– Pani Plantagenet, cieszę się, że zjawiła się pani jak najszybciej. Wspomniałam już przez telefon, że Amadeus znowu wdał się w bójkę z kolegą. Niestety musimy zaczekać jeszcze na matkę Sebastiana. Ją również powiadomiłam o tym incydencie.

Tonny oderwała spojrzenie od syna i skruszona posłała przepraszający uśmiech w stronę dyrektorki.

– Bardzo przepraszam – zaczęła. – Nie wiem, co też mogło się stać. W domu nigdy… – Przerwała, gdy bez ostrzeżenia drzwi gabinetu się otworzyły i do środka z impetem wpadła dość tęga kobieta w mocnym makijażu.

– Sebastian! – zawołała.

Odnalazła wzrokiem własną pociechę i od razu do niej podbiegła. Ujęła twarz syna w dłonie, oglądając ją dokładnie z każdej strony.

– O Boże. Mój śliczny… Kto ci to zrobił? – zapytała, a jej rozgniewany wzrok przeniósł się na siedzącego obok chłopca, który pod jego wpływem nieco się skulił. – To ty! To ty zaatakowałeś mojego Bastianka?! – wrzasnęła.

Tonny nie spodobał się ton kobiety. Zareagowała błyskawicznie i podeszła do nich, a potem objęła syna i przycisnęła jego głowę do swojego łona.

– Proszę pani – zwróciła się uprzejmie do kobiety, która zmrużyła oczy i zmierzyła ją od stóp do głów. – Prosiłabym o niewyciąganie wniosków, zanim nie usłyszymy, co się tak naprawdę stało.

– Co się stało?! Nie widzi pani twarzy mojego Bastianka? Ma podbite oko!

Zerkając na chłopca, Tonny rzeczywiście musiała przyznać, że był w dużo gorszym stanie niż Amadeus.

– Drogie panie – wtrąciła się dyrektorka, która uznała, że w końcu przyszła najwyższa pora, by przejąć inicjatywę. – Proszę usiąść, zaraz wszystko wyjaśnimy. – Kobiety posłusznie zajęły miejsca obok dzieci. – Zgodnie z tym, co już ustaliłam, to Amadeus rzucił się na Sebastiana w klasie.

– Wiedziałam, że to ten mały diabeł! – syknęła tęga kobieta i pogłaskała syna po głowie.

– Pani Greco, prosiłabym o pohamowanie emocji – przerwała jej szybko dyrektorka, widząc, że Tonny już miała zamiar się odezwać, oburzona tym, jak został nazwany jej syn.

– To prawda? – zapytała łagodnie Plantagenet, patrząc na Amadeusa.

Chłopiec podniósł wzrok, a potem zmarszczył cieniutkie brwi i odwrócił głowę. Milczał.

– Deus…

– Ha! Od początku same z nim problemy! – zawołała pani Greco. – Rozmawiałam z innymi matkami i też przyznały, że ten dzikus nie powinien przebywać wśród naszych dzieci!

– Pani Greco! – Twardy głos Tonny sprawił, że kobieta umilkła, mrugając kilkukrotnie sztucznymi rzęsami. – Rozmawiam teraz z synem, nie z panią.

Napotykając przeszywające spojrzenie piwnych oczu, kobieta poruszyła się niespokojnie. Odchrząknęła, kładąc dłonie na torebce, którą trzymała na kolanach.

– To prawda? – Tonny spytała ponownie Amadeusa.

– Tak – mruknął w odpowiedzi.

Na moment zapadła cisza. Plantagenet uważnie przyglądała się synowi, a z jej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

– No przyznał się! – Skrzeczący głos pani Greco znowu rozległ się w gabinecie. – To chyba jasne, że…

Niespodziewanie Tonny wstała i podeszła do chłopca, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Jego czerwona od łez twarz nie wyglądała pięknie, ale kobieta przykucnęła i uśmiechając się, zapytała:

– Sebastian, tak?

Dziecko nieśmiało podniosło wzrok i skinęło tylko głową.

– Powiesz mi, co takiego się stało? – Dostrzegła, jak zawstydzony nerwowo splata palce, a zaraz potem jego oczy zaszły łzami, gdy wtulił się w obfite ciało matki.

– No i co pani zrobiła? Nie widzi pani, w jakim szoku jest Bastianek?

Tonny westchnęła głęboko i się wyprostowała. Po chwili pochyliła lekko głowę.

– Bardzo przepraszam za syna.

Pani Greco, zdziwiona nieco obrotem sytuacji, poczuła, że odzyskała właśnie przewagę i uśmiechając się z wyższością, wypaliła:

– Myśli pani, że zwykłe „przepraszam” wystarczy?

– Pokryję wszystkie koszty leczenia.

– Powinnam to zgłosić na policję! – wykrzykiwała, upajając się wręcz uległą postawą Tonny. – Przecież to pobicie! Jeśli w wieku dziewięciu lat tak się zachowuje, to co będzie za cztery, pięć?! Przecież to nie do pomyślenia! Dzieci się wychowuje, a nie pozwala im na wszystko! Co z pani za matka?! – rzucała oskarżeniami raz po raz.

– Pani Greco… – Dyrektorka próbowała jakoś uspokoić kobietę, ale ta nie zwracała na nią najmniejszej uwagi.

– Ale tak to jest! Piszą o tym wszędzie! Tak to jest, gdy nie ma w domu ojca, który byłby przykładem! Samotne matki zwyczajnie sobie nie radzą z wychowaniem, od zawsze to…

– Mama nie jest niczemu winna!!! – wrzasnął nagle wściekły Amadeus.

Poderwał się na równe nogi i zasłonił Tonny, szeroko rozpościerając ramiona. Patrzył groźnie na panią Greco, która zaniemówiła, będąc w szoku. Odwrócił się do Sebastiana, przez co ten drgnął przestraszony.

– No proszę, a nie mówiłam, że…

Amadeus poczuł na ramieniu czuły dotyk. Tonny przesunęła dłonią po jego szyi, pochyliła się i pocałowała go w policzek, szeptając do ucha:

– Skarbie, poczekaj na zewnątrz, dobrze?

W odpowiedzi spojrzał na nią, a gdy uśmiechnęła się do niego, nieco się uspokoił. W końcu skinął tylko głową, zabrał tornister i wyszedł.

W gabinecie zapadła pełna napięcia cisza. Tonny już się nie uśmiechała. Patrzyła na panią Greco zimnym wzrokiem.

– Mój syn nigdy nie zaatakował nikogo bez powodu. A co do kwestii wychowania, to raczej pani powinna się zastanowić nad tym, jak wychowuje własnego syna.

– Co? Jak pani śmie insynuować…

– Gdy tu szłam, podeszła do mnie dziewczynka i powiedziała, co się tak naprawdę wydarzyło. – Obecne w pomieszczeniu kobiety ze zdziwieniem obserwowały Tonny. – Pani syn nazwał Amadeusa bękartem i wyśmiał, sugerując, że jego ojciec nas zostawił.

– Co? – Pani Greco wzięła głęboki oddech. – Ależ to niemożliwe! Mój Bastianek nigdy by czegoś takiego nie powiedział!

– Proszę zapytać syna.

Uwaga wszystkich skupiła się na chłopcu, który przełknął niespokojnie ślinę.

– Sebastian?

– T-to… – zająkał się. – To nie prawda! Nic takiego nie powiedziałem!

Matka poklepała go po dłoni.

– No, już. Wierzę ci, skarbie, tylko…

– Amelie Lorenc. – Tonny zauważyła, że chłopiec drgnął. – To ona powiedziała mi o wszystkim. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko, gdy ją tutaj poprosimy.

Dziecko zbladło, a pani Greco przejęła inicjatywę:

– Ależ proszę bardzo. Niech tutaj przyjdzie i wtedy się okaże, kto tak naprawdę kłamie!

Plantagenet popatrzyła na dyrektorkę, która po krótkim zastanowieniu zgodziła się, chcąc jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę.

Tonny wyszła ze szkoły, zatrzymała się i rozejrzała. Dostrzegła Amadeusa siedzącego na huśtawce na placu zabaw. Powoli ruszyła w tamtym kierunku.

– Deus – zwróciła się do niego, ale chłopiec nie chciał jej spojrzeć w oczy.

Stanęła więc przed nim, przykucnęła i położyła dłonie na jego kolanach. Poczuła, jak serce się jej ścisnęło, gdy dostrzegła, że niebieskie oczy niebezpiecznie się mienią.

– Nie przeproszę go! – zawołał, patrząc na nią gniewnie. – Za nic w świecie!!! Nie będę… – Nie dokończył, gdyż Tonny zamknęła go w uścisku własnych ramion.

– Przepraszam – szepnęła, muskając wargami miękkie włosy. – To ja cię przepraszam. To wszystko moja wina.

Chłopiec zaskoczony rozszerzył oczy, a gdy matka się od niego odsunęła, dostrzegł na jej obliczu smutek, żal oraz bezbrzeżną czułość. Dotknął drobną dłonią pięknej twarzy i otarł z policzka jedną zbłąkaną łzę.

– No i dlaczego płaczesz? – burknął, nie wiedząc, gdzie tak naprawdę ma podziać wzrok. – Mówiłem, żebyś tego nie robiła.

Tonny uśmiechnęła się i szybko przetarła oczy.

– Chodźmy. – Wstała, wyciągając w jego kierunku dłoń. – Emma pewnie czeka na nas już z obiadem.

Amadeus podniósł się z huśtawki i ujął rękę kobiety.

– Mamo – zaczął, wpatrując się w trawę pod stopami.

– Hmm?

– Ja też przepraszam.

Kąciki ust Tonny drgnęły, a chwilę później zabierali ze sobą rower chłopca i ruszyli w drogę powrotną do domu.

Było już bardzo późno. Tonny położyła syna spać i wyszła na zewnątrz niewielkiego domku, w którym razem z Emmą mieszkały od ponad dziewięciu lat. Usiadła na ławeczce pod oknem i wsłuchując się w koncert świerszczy oraz obserwując świetliki, po prostu tak trwała, głęboko pogrążona we własnych myślach.

– Jest coraz bardziej podobny do niego. – Słowa Roux wyrwały ją z zamyślenia. Kobieta usiadła obok i podała jej kubek z gorącą herbatą. – I to nie tylko z wyglądu. Również z charakteru. To cały Thaddeus.

Tonny wygięła lekko usta, ale było coś smutnego w tym, w jaki sposób się uśmiechała. Emma wkrótce pożałowała swoich słów.

– Gdy byłaś w pracy, zjawiła się tu dziś Carla – zaczęła nieco niespokojnie.

– Carla? – powtórzyła głucho Tonny, czując, jak jej ciało sztywnieje.

Girard odwiedzała je kilka razy do roku, więc nie było to dla niej zaskoczeniem, ale nie mogła nic poradzić na to, że za każdym razem, gdy składała im wizytę, iskierka nadziei zaczynała płonąć w jej sercu, czekając tylko na jedno zdanie. Jedno wezwanie.

– Mistrz Orsora zaprasza cię do siebie i… Och, Tonny. – Roux chwyciła ją za rękę i ścisnęła. – Chyba… Chyba nie zmienił zdania, prawda? Nie będzie chciał się nas pozbyć?

– To raczej nie to. Nie miałby powodu. Przez te dziesięć lat nie zrobiłyśmy nic, co łamałoby Etykietę – podtrzymywała rozmowę, myślami będąc daleko.

– No tak. Masz rację, ale… – Przyjaciółka wciąż nie wyglądała na uspokojoną. – I tak mi się to nie podoba.

– Carla mówiła, kiedy mistrz Orsora mnie oczekuje? – spytała, a determinacja na jej twarzy była dla Roux pewnym zaskoczeniem.

– Za trzy dni, przyśle po ciebie samochód.

Plantagenet skinęła głową i upiła łyk herbaty. Nie było to jednak takie łatwe, gdyż jej dłonie z jakiegoś powodu drżały.

– A więc to już dziesięć lat. – Przerwała, kiedy poczuła ukłucie w sercu. Zamknęła oczy, czując, jak pod powiekami zbierają się łzy. – Nareszcie… Tak długo czekałam.

Emma przyglądała się Tonny, ale nie wypowiedziała już ani słowa.

ROZDZIAŁ 4

Dziesięć lat wcześniej…

Gałązki bonsai upadały na ziemię, gdy stojący przy roślinie Orsora, sprawnie posługując się właściwym narzędziem, przycinał drzewko.

– Jak podoba ci się dom? – spytał, zdejmując rękawiczki. Odłożył je razem z nożycami na stolik obok. – Moim zdaniem jest zbyt skromny, ale zgodnie ze wskazówkami Carli ma spory ogród i znajduje się z dala od miejskiego zgiełku. Podobno takie było twoje życzenie.

Podszedł do Tonny stojącej przy namalowanym przez niego obrazie przedstawiającym kwiaty wiśni. Kobieta skłoniła lekko głowę, kiedy do niej dołączył.

– Dziękuję za wszystko, co do tej pory otrzymałam, mistrzu Childebrand.

– Nie musisz dziękować. Adalbert był moim drogim przyjacielem.

Wampir zauważył, jak dziewczyna kładzie dłoń na zaokrąglonym brzuchu.

– Zapewne, gdyby nie… – Nie spuszczał wzroku z widocznej ciąży. – Pewne niespodziewane zdarzenie, nie miałabyś wątpliwości, ale okoliczności się zmieniły. Przemyślałaś moją propozycję?

Dłonie Tonny lekko zadrżały, pochyliła głowę.

– Tak – odpowiedziała w końcu, chociaż wypowiedzenie tego jednego słowa przyszło jej z trudem. – Ukryję się i… pozostanę dla niego martwa.

Orsora dostrzegł w świetle lampy, jak po policzku kobiety spływa łza.

– To dobra decyzja – stwierdził, czując, że musi ją o tym zapewnić. – Tak będzie lepiej zarówno dla niego, jak i dla ciebie. Ujawniając swoją egzystencję, naraziłabyś nie tylko siebie, lecz także i dziecko w twoim łonie. Charioce na pewno nie spocząłby, dopóki nie zgładziłby was obojga, a Thaddeus… – Przerwał, obserwując, jak kolejna łza spływa po jej twarzy na sam dźwięk tego imienia. – Potrzebuje czasu, by zapanować nad własnym instynktem oraz nową mocą, którą posiadł. De la Gardie ma doświadczenie i będzie dobrym nauczycielem. Ze względu na ich zażyłość z pewnością nauczy go wszystkiego, co jest niezbędne do przetrwania.

Dolna warga Tonny zadrżała, ale dziewczyna dzielnie zacisnęła usta, próbując opanować pustoszące jej wnętrze emocje.

– Tak, tak będzie najlepiej – powiedziała słabym głosem. – Tylko… Jak długo mam czekać?

Orsora, patrząc w niewinne oczy, poczuł smutek. Naprawdę nie chciał więcej ranić Tonny, a to, co miał zamiar jej przekazać, przypominało kolejny miecz, który szykował się, aby przebić zbolałe serce.

– Co najmniej dziesięć lat. Wampir rozwija w pełni swoje moce przez dekadę od rytuału przemiany.

Zapadła cisza.

– Dziesięć lat? – powtórzyła głucho Tonny i niespodziewanie zrobiło się jej słabo. W ostatnim momencie podtrzymał ją Childebrand.

– Wszystko w porządku?

– T-tak – zająkała się, dotykając dłonią czoła, po czym przełknęła gęstą ślinę. – Dziękuję, mistrzu. – W pewnym momencie głos się jej załamał. – Dziesięć lat… To… To bardzo długo.

– Wiem, ale to najlepsze, co możesz teraz zrobić. Czekać. Inaczej Thaddeus będzie zagrożeniem nie tylko dla ciebie, lecz także i dla samego siebie. Tonny, gdyby się dowiedział, że żyjesz, na pewno zrobiłby wszystko, żeby do ciebie wrócić. Jeśli wasze uczucie rzeczywiście jest tak silne…

Dziewczyna nie zwróciła uwagi na ostatnie słowa, w których pobrzmiewała zaduma. Zamyślona nieświadomie wbiła palce w ramię wciąż podtrzymującego ją wampira.

– Zaczekam – odparła w końcu z pewnością, której nie mógłby teraz w żaden sposób podważyć, nawet jeśliby chciał. – Bez niego… Bez niego moje życie wydaje się ponownie nie mieć sensu, a przynajmniej tak myślałam.

– Zmieniłaś zdanie?

– Nie jestem sama. – Dotknęła swojego brzucha. – Cząstka jego wciąż jest ze mną, dlatego będę cierpliwa.

Orsora uniósł lekko kąciki ust, gdy dostrzegł w jej oczach iskry determinacji. Nie mógł wręcz uwierzyć, jak w tak krótkim czasie mogła się aż tak bardzo zmienić. W tym momencie wcale nie wyglądała na słabą.

– Wiem, że proszę o wiele, ale tak będzie najlepiej. Obiecuję ci jednak, że gdy odpowiedni czas nadejdzie, pomogę ci się z nim spotkać. Nie mogę natomiast zagwarantować, że nic się nie zmieni. W końcu ty i on nie pochodzicie już z tych samych światów. Tonny, pozwolisz, że zadam ci pewne pytanie?

– Oczywiście, mistrzu.

– Czy myślałaś… Chciałabyś zostać jedną z nas?

Patrzyli sobie prosto w oczy. Plantagenet w końcu delikatnie dała mu do zrozumienia, że nie potrzebuje już pomocy, i wyswobodziła się z jego objęć. Potem skierowała swoją uwagę na kwiaty wiśni.

– Nie. Nigdy nie pragnęłam nieśmiertelności i to się nie zmieni. Nieważne, co się wydarzy – dodała nieco ciszej. – Poza tym mistrz Plantagenet też tego nie chciał. To dlatego podarował mi cukierki.

– Nie mam pojęcia, co myślał Adalbert, ale w istocie chciał cię chronić przed losem gorszym niż śmierć. A za taki uważał swój własny. – Wyraz jej twarzy złagodniał na samo wspomnienie wampira. – Ale czy to nie jest zbyt trudne?

– Trudne?

– Lavalier nie jest już człowiekiem.

– Ale to wciąż Thaddeus – odparła spokojnie.

– Dziesięć lat, Tonny. Nie sądzisz, że po tak długim okresie wiele się może zmienić? W końcu Charioce darzy go silnym uczuciem. Na pewno będzie chciał go odzyskać.

Na moment zapadła głucha cisza, którą wkrótce przerwał cichy, lecz stanowczy głos:

– Jeśli odnajdzie szczęście w ramionach kogoś innego, to postaram się to zaakceptować.

– Słucham? – spytał zdziwiony mężczyzna.

– Chcę tylko, żeby był szczęśliwy. Jeśli odnajdzie szczęście, które będzie dzielił z kimś innym, to… – Urwała, po czym uniosła dłonie i zasłoniła twarz.

Wampir dopiero teraz tak naprawdę zauważył, z jakim trudem przyszło jej wypowiedzenie tych słów oraz jak wielkie przerażenie ogarnęło tę kobietę. Poczuł się winny. W końcu to on zasugerował jej taki rozwój sytuacji.

Miał właśnie dotknąć ramienia Tonny, lecz odwróciła się gwałtownie w jego stronę.

– Będę błagać, żeby do mnie wrócił – wydusiła, porzucając wreszcie tę fałszywą wspaniałomyślność.

– Błagać? A gdy to nie pomoże? – zapytał, czując wewnętrzną potrzebę poznania odpowiedzi.

– Poproszę o to, bym mogła mu służyć. Ważne, że będę mogła na niego patrzeć, chociaż z daleka.

– Ty… – zaczął, nie chcąc niszczyć jej wyobrażeń. Podświadomie musiała przecież wiedzieć, że to, co mówi, nie miało prawa się ziścić. Nie, dopóki Charioce żył. – Naprawdę go kochasz – stwierdził, gdyż nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

– Całym sercem – szepnęła i przycisnęła sobie dłonie do piersi. – Ze wszystkich sił i na wieczność. Nawet jeśli dla wampirów ludzka wieczność jest zbyt krótka.

– A co z miłością, która dopiero się w tobie rodzi?

Zerknął na jej brzuch, z którego do jego wrażliwego słuchu dobiegało bicie maleńkiego serduszka.

– Ona pomoże mi przetrwać.

Childebrand przyjął jej odpowiedź do wiadomości, upewniając się, że odzyskała wolę życia, którą na moment utraciła przez rozdzielenie z Thaddeusem. I tak jak odczuł spokój, patrząc na jej promieniejącą twarz, gdy spoglądała na swój brzuch, tak jednocześnie z tyłu głowy martwił się o Lavaliera.

Czy i on nie stracił powodu do egzystencji? Czy nie zrobi czegoś głupiego? A jeśli jego uczucia nie są tak silne jak te Tonny?

Na te pytania to jednak nie on znał odpowiedź, lecz czas.

Obecnie…

Drzwi do pokoju Amadeusa uchyliły się ostrożnie. Tonny wślizgnęła się do środka i podeszła do niewielkiego stolika, gdzie paliła się lampka nocna. Miała ją właśnie zgasić, lecz się zawahała i spojrzała na syna, który spał odwrócony do niej twarzą. Powoli podeszła do łóżka i się pochyliła. Pocałowała go w czoło, odgarniając jasne kosmyki.

– Deus – szepnęła, nie spuszczając oka z dziecięcej twarzyczki. Sięgnęła do łańcuszka, na którym nieprzerwanie od dziesięciu lat nosiła dwa pierścienie. – Wciąż cię kocham. Nic się nie zmieniło. Zupełnie nic.

Po jakimś czasie odsunęła się od dziecka i zgasiła lampkę, a potem położyła się obok syna. Nie miała zamiaru wracać do własnego pokoju. Przytulona do pleców Amadeusa, pogrążona w ciszy i spokoju nareszcie mogła pozwolić swoim prawdziwym uczuciom przejąć kontrolę.

Chłopiec się przebudził, mimo tego nie ruszył się nawet o centymetr. Czuł ciało matki, które przytulało się do niego za każdym razem, gdy wstrząsał nią spazm płaczu.

– Thaddeus… – usłyszał cichy, przepełniony tęsknotą głos i zacisnął mocniej dłonie na kołdrze.

Mama często płakała, chociaż myślała, że on tego nie widzi. Wiedziała, że tego nie lubi, dlatego zawsze robiła to w ukryciu.

Zdawał sobie sprawę, kto był powodem tych gorzkich łez.

Jego tata.

Człowiek imieniem Thaddeus.

Amadeus niewiele wiedział o własnym ojcu. Nie miał jego zdjęć ani żadnych wspomnień z nim związanych. Osoba, przez którą jego mama tak bardzo cierpiała, była dla niego obca i przez to z roku na rok łatwiej przychodziła mu nienawiść.

Tak. Zaczął nienawidzić ojca. Za to, że ich zostawił, że zranił mamę i że przez niego prawie każdej nocy płakała.

Matka, opowiadając mu o Thaddeusie, nigdy go nie obwiniała. Nigdy nie wypowiedziała nawet jednego złego słowa na jego temat. A wręcz przeciwnie. Gdy go wspominała, uśmiechała się w taki sposób, że Amadeus wręcz czuł się zazdrosny.

Mama należała przecież tylko do niego! Nie miał zamiaru nikomu pozwolić jej sobie odebrać!

Gdy chłopiec wyczuł, że ciało za nim się rozluźniło, a oddech stał się miarowy, powoli odwrócił się w jej kierunku. Uniósł dłoń i dotknął mokrych policzków, a potem odsunął jasne pasmo włosów.

Kobieta przed nim była bardzo ładna, ale odczuwał lekki gniew na sam fakt, że nie odziedziczył po niej koloru oczu. Że nie miał kształtu jej brwi czy też nosa. I również usta miały inne wycięcie. Nawet włosy. Może na pierwszy rzut oka wydawały się takie same, ale były w innym odcieniu – złocistego blondu.

Nie był do niej podobny. A skoro tak, to musiał przypominać JEGO. Raz słyszał, jak Emma mówiła, że są jak dwie krople wody.

Chłopiec położył dłoń na policzku matki i zacisnął wargi.

Nie chciał być do niego podobny! Nie chciał przypominać mamie człowieka, który ich porzucił! Nieważne, co mówiła. On i tak wiedział swoje.

Nie chciał jej przypominać Thaddeusa!!!

Nienawidził go!

© S.C. Alekto

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68216-85-1

Wydanie pierwsze

Redakcja

Justyna Szymkiewicz

Korekta

Anna Łakuta

Danuta Perszewska

Paulina Wójcik

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.