Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Otwórz oczy, a przekonasz się, że to, czego pragniesz, jest tuż obok…
Jak wygląda życie singielek w wielkim mieście? Zgodnie z popularną opinią singielki są silne, zdecydowane i nie potrzebują mężczyzn. Dążą do samorealizacji i koncentrują się na osiąganiu celów. Prowadzą życie pełne kulturalnych uniesień i inteligentnych dyskusji. Ich codzienność to sukcesy zawodowe, fitness i kolacje w modnych miejscach.
PRAWDA JEST JEDNAK INNA.
Anna od niedawna pracuje w dużej warszawskiej korporacji. Rzucona na głęboką wodę, stara się jak najlepiej podołać swoim nowym obowiązkom. Zakochuje się w Sebastianie, który, jak się wkrótce okazuje, jest niezwykle wrażliwy na kobiece wdzięki. Aby znieczulić stres związany z pracą i zranione serce, Anna coraz częściej imprezuje, a przed snem sięga po butelkę wina. Czy to możliwe, by pogodzić karierę ze szczęściem w życiu osobistym? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista, a Anna będzie musiała przebyć długą drogę, by ją odnaleźć…
Bo kobietom wydaje się, że jeśli są agresywne w łóżku, to facet będzie je bardziej pożądał. Seks to też metoda na utrzymanie związku. Kobiety myślą, że jak będą codziennie zadowalać swoich facetów, to oni wiernie zostaną przy nich na długie lata. Co najgorsze, również jest to sposób na osiągnięcie korzyści. To może być zdobycie i utrzymanie przy sobie bogatego faceta lub tak zwanego gościa zaradnego życiowo. Odsuwam się od tego wszystkiego i staram się unikać wampirzyc.
- Ha, ha! Wampirzyc? Czyli moją największą zaletą jest to, że nie próbowałam cię wyrwać?
- Nie o to chodzi. Widzę w tobie wiele różnych zalet, a w tym szalonym świecie to ja zdecydowanie chcę być drapieżnikiem i polować.
Aleksandra Tabor
Miłośniczka podróży, szczególnie po Azji południowo-wschodniej. Zafascynowana Warszawą. Z uwagą obserwuje kobiety w tym mieście i ich ogromną potrzebę samorealizacji i niezależności. Otwarcie mówi o problemach współczesnych młodych kobiet.
Vir, jej debiut literacki, to portret współczesnej młodej singielki mieszkającej w dużym mieście.
https://www.instagram.com/aleksandra_tabor/
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 482
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prowadziłam w tamtym czasie życie, które zaplanowałam dla siebie kilka lat wcześniej – praca w znanej firmie, życie w dużym mieście, imprezy. Prowadziłam życie, w którym zapomniałam, jak śmiać się w głos z dobrego żartu, dobrze spać, beztrosko nie myśleć o kolejnych dniach bez sprawdzania kalendarza.
***
Sebastiana poznałam na parapetówce u mojej koleżanki ze studiów – Marty. Mieszkała w klimatycznej warszawskiej kamienicy bez windy. Wchodząc po schodach na czwarte piętro, zasapałam się i czułam, że muszę chwilę odpocząć, zanim zapukam do drzwi. Westchnęłam ciężko.
– Brak kondycji? – Odwróciłam się. Za moimi plecami stał jakiś koleś. Trzymał torbę prezentową i wyraźnie czekał, aż nacisnę dzwonek.
– Ty też do Marty? – zapytałam, grając na czas, aby złapać oddech.
– Tak. Sebastian.
– Ania.
Czując jego ponaglający wzrok, zadzwoniłam do mieszkania i wpuściła nas zgrabna postać Marty. Od razu wręczyłam jej upominek; to były cztery duże świece z naturalnego wosku. Marta otworzyła pakunek i dokładnie obejrzała zawartość.
– O, nie spodziewałam się po tobie – stwierdziła z rozbrajającą szczerością.
– Witaj, królowo! – krzyknął za moimi plecami do zadowolonej Marty Sebastian. Podszedł do niej i pocałowali się w policzek na powitanie.
W kawalerce na kredyt były już cztery inne osoby. Koleżanki z pracy i dwóch kolegów. Nikogo z nich nie znałam. Na stoliku w pokoju stało wino i jedzenie. Marta włączyła muzykę. Jak zawsze w piątek byłam zmęczona po całym tygodniu pracy i nie chciało mi się włączać do rozmowy. Popijając czerwone wino, przysłuchiwałam się tylko i rozglądałam po fioletowych ścianach. Jedna z nich, po dokładnym przyjrzeniu się, ukrywała drzwi, za którymi znajdowała się mała garderoba. Wszyscy goście wyrażali zachwyt nad pomysłowością, z jaką Marta zorganizowała małą, lecz funkcjonalną przestrzeń.
– To jak z twoją kondycją? Chyba nie jest najlepsza? – zapytał Sebastian, ten, którego spotkałam na klatce schodowej.
– Zazwyczaj unikam schodów i innych męczących czynności. Po co przemęczać organizm?
Zaśmiał się, po czym pochylił lekko w moją stronę.
– Wiele tracisz, niektóre rzeczy są bardzo przyjemne pomimo wysiłku i potu – niemal szeptał.
Spojrzałam na niego; był wysoki, wysportowany, miał zgrabną sylwetkę. Wyglądał jak rasowy podrywacz, co wtedy mi nie przeszkadzało.
– Dolejesz mi wina? – zaproponowałam.
Wziął kieliszek i zgrabnym ruchem nalał do pełna. Marta opowiadała o nowej drewnianej podłodze, ile to wysiłku ją kosztowało, aby znaleźć dobrze wyglądające deski. Podeszłam do półki z książkami. Po pobieżnym przejrzeniu zawartości nie znalazłam dla siebie nic ciekawego.
– Czytasz? – zainteresował się Sebastian i podał mi kieliszek.
– Tak, każdego wieczoru czytam po dwie strony z siedmiu książek – wycedziłam szyderczo.
– O! Może coś mi polecisz?
– Pewnie, niedawno zaczęłam czytać nową pozycję Jak mieć zgrabne uda i pośladki. Może cię zainteresuje?
– Już mam. A ty nie potrzebujesz takich porad – odparł z uśmiechem.
Sebastian opowiedział mi o książkach, które ostatnio przeczytał i kilku filmach wartych obejrzenia. Wyglądał na gościa, który szukał laski na noc. Trochę mnie to irytowało, ale on nie zwracał uwagi na moje drobne złośliwości. Starał się być miły i zabawny. Trochę mnie to zdziwiło, raczej nie byłam w jego lidze. Po drugim kieliszku poczułam rytm muzyki.
– Chodźmy zatańczyć – krzyknął głośno Sebastian.
Hasło trafiło na podatny grunt. Ktoś z towarzystwa zadzwonił po taksówki. Po kilku minutach zebraliśmy się i wyszliśmy przed blok, aby pojechać na ulicę Mazo-wiecką. „Czemu akurat tam? Są fajniejsze miejsca niż Mazowiecka”, padło po drodze pytanie, ale nie pamiętam, jaka była odpowiedź.
Przed klubem, przy którym się zatrzymaliśmy, stała grupka osób; palili papierosy i śmiali się. Weszliśmy do środka. Muzyka grała tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Marcie humor dopisywał, odczuła wyraźną ulgę po wyprowadzeniu się od rodziców i zakończeniu remontu w kawalerce. Najpierw jeden „Wściekły pies” przy barze, później drugi. W sali, w której tańczyli ludzie, panował spory tłok, i mimo klimatyzacji buchało gorącem. Istny targ próżności. Dziewczyny mocno wymalowane, w krótkich spódnicach lub szortach, biusty wyeksponowane tak, aby nawet te najmniejsze wydawały się kuszące. Kołysały biodrami, odrzucały włosy, śmiały się do siebie. Faceci stali, wyprostowani, przy barze i ze wzrokiem myśliwych wypatrywali swoich zdobyczy. Wielu z nich było już „leśnymi dziadkami”, ale to właśnie taka miastowa „wieczna młodzież” zapełniała wiele warszawskich klubów. Poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę. Sebastian wciągnął nas w tłum bawiących się. Tańczyliśmy obok siebie, obserwując swoje ciała. Było gorąco i czułam, jak włosy lepiły mi się do szyi. Miałam na sobie biały dopasowany top i niebieskie jeansy. Poruszaliśmy się w rytm muzyki, coraz bardziej zmysłowo, coraz bliżej siebie; mój biust ocierał się o jego klatkę piersiową, owiewał mnie jego zapach. Jego ciało kleiło się do mojego; przesuwałam dłońmi po jego ramionach. Trwało to na tyle długo, że straciłam Martę z oczu. Po drugiej w nocy byłam już zmęczona, i co tu dużo mówić, pijana. Zostawiłam Sebastiana i wyszłam z klubu.
– Może cię odwieźć? – zaproponował, gdy czekałam na taksówkę.
Nie byłam gotowa na wspólną noc. Mimo alkoholu we krwi pamiętałam o nieogolonych nogach i wygodnych, lecz podniszczonych figach zamiast seksownych stringów.
– Dam sobie radę.
– To może umówimy się do kina? Albo… do teatru? – zapytał z błyskiem w oku.
Bezwstydnie robił mi nadzieję na coś więcej niż tylko przelotny seks, wykorzystując potrzebę każdej dziewczyny na bycie kuszoną i adorowaną.
– Wiesz, teatr uczy nas żyć, a życie uczy nas udawać… Może jednak nie udawaj, że nie masz ochoty… – Seba bezczelnie zajrzał mi w oczy, wyraźnie dając do zrozumienia, że wie, że mi się podoba.
Zawahałam się, ale po chwili przypomniałam sobie, dlaczego dzisiejsza noc nie należy do najlepszych. Dałam mu numer telefonu i skierowałam się w stronę ubera, który właśnie nadjechał.
W mieszkaniu spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam ciemne blond włosy do ramion, nienaturalne rumieńce na policzkach, które z trudem ukrywałam pod fluidem i żółte zęby od namiętnego picia kawy. Nieudolny makijaż nie był moim przyjacielem na imprezach. Do tego wszystkiego zbyt szczupła sylwetka, prawie kompletny brak biustu i patykowate nogi sprawiały wrażenie osoby nieco zabiedzonej. Mimo wszystko Warszawa to miasto, w którym łatwo o seks. Imprez pod dostatkiem, nie narzekałam też na brak zainteresowania (oczywiście czasem marzył mi się wysportowany i przystojny facet, ale jak to mówią: nie moja liga).
***
Senny poranek, pochmurnie, szaro. Czerwiec w tym roku nie rozpieszczał słońcem. Półprzytomna, niewyprasowana i bez śniadania, wtoczyłam się do firmy. Wjechałam na siódme piętro szklanego biurowca w biznesowej części Warszawy. Usiadłam przy biurku i wyciągnęłam posiłek, kupiony pośpiesznie w kiosku obok przystanku autobusowego. Koleżanki obok mnie spojrzały z mieszanką zazdrości i politowania na mój rogalik z czekoladą. Otaczali mnie ludzie, którzy zdrowo się odżywiali, męczyli się na diecie zasadowej, diecie pudełkowej, poście Dąbrowskiej, popijali czystek, do zielonych shake’ów dodawali chlorellę, spirulinę lub inne wynalazki. W skrytości ducha marzyli o czymś kalorycznym, słodkim i niezdrowym, ale starali się być fit. Mając to wszystko głęboko gdzieś, pochłonęłam rogala i wyrzuciłam opakowanie pod biurko, gdzie zazwyczaj stał kosz. Tym razem nie stał.
– Dbamy o środowisko, teraz kosze są w kuchni i na korytarzu przy windach – poinformowała mnie Agata siedząca przy sąsiednim biurku.
– Aha.
– Ja wyciągnęłam pudełko po papierze z ksero – dodała koleżanka.
Jednym z filarów naszej firmy było dbanie o środowisko, dlatego w ciągu kilku ostatnich dni wszystkie kosze zostały wymienione na praktyczne ekowyspy. Na każdym piętrze znajdowały się trzy takie wyspy z pojemnikami na odpady mieszane, szkło, papier i plastik, co umożliwiało sprawną segregację.
Poszłam za radą Agaty do pomieszczenia z drukarkami. Wyjmując papier z pudełka, usłyszałam:
– O, hej.
Za moimi plecami stal Dawid, chłopak pracujący w dziale wsparcia sprzedaży. Mieliśmy pracować przy jednym z projektów.
– Na naszym piętrze wszyscy już rozebrali pudełka, może coś u was zostało?
– Chyba tak, sam zobacz – odpowiedziałam.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i tak jak ja, sięgnął do szafki z pudełkami papieru. Poznałam go już wcześniej, ale nie widywaliśmy się zbyt często. Od kiedy było wiadomo, że będziemy w tym samym zespole projektowym, zdarzało się nam czasem rozmawiać. Był dużo wyższy, jakieś metr osiemdziesiąt trzy wzrostu, dobrze zbudowany. Krótkie ciemne włosy, skupiona twarz, poważny. Miał na sobie koszulkę Red Bull Racing F1. Wyglądał na fana Formuły 1. Nie, to nie mój typ, pomyślałam.
– Może po prostu nie śmieć, nie będzie ci potrzebne pudełko na śmieci. Koniec z batonikami – próbowałam zażartować.
– Słodycze? Nigdy w życiu, no chyba że po południu.
Uśmiechnęłam się, chwyciłam pudełko i wróciłam do biurka. Tuż obok mnie siedziała Agata; chociaż pracowałam w tej firmie już prawie pół roku, nadal nie wiedziałam, czym ona się zajmuje. Za nią siedział Radek, który pełnił funkcję rzecznika prasowego, oraz Dagmara, zajmująca się komunikacją wewnętrzną, co sprowadzało się do pisania artykułów i wiadomości e-mailowych do pracowników o bieżących sprawach w firmie.
Agata wyraźnie chciała mi coś powiedzieć. Patrzyła na mnie, gdy siadałam przed komputerem, aż w końcu zaproponowała kawę (spóźnienia miały ten minus, że omijały mnie poranne plotki w kuchni, ale Agata okazała się nieoceniona w tym względzie).
– Wiesz, że Magda już nie wróci?
– W jakim sensie nie wróci? Chodzi o to, że nie wróci ze zwolnienia lekarskiego? Dlaczego?
– Rozmawiałam z nią przez telefon. Przedłużyła zwolnienie na kolejne dwa tygodnie i na pewno będzie ciągnąć L4 aż do macierzyńskiego.
Magda była kierownikiem jednej osoby – mnie. Takie małe twory w korporacjach są częste i chociaż stanowiło to przedmiot żartów, ona miała się całkiem dobrze. Miesiąc temu ze wszystkich kierowników w firmie to właśnie ona została mianowana na lidera jednego z ciekawszych projektów – serwisu dla klientów indywidualnych i firmowych. Jak dla mnie była typem korporacyjnej biurwy. Od razu napisałam do Dawida i kilku innych osób. Wydawało mi się wtedy, że jej zwolnienie lekarskie będzie oznaczało dla mnie spokój. Może więcej pracy i zamieszania na początku, ale przede wszystkim liczyłam na spokój. Dawid trzeźwo zapytał, jaki to może mieć wpływ na pracę przy projekcie; aby nie plotkować na służbowych mailach, przeszliśmy na Messengera.
Następnego dnia w pracy odbyło się spotkanie wszystkich pracowników firmy, na którym mieliśmy poznać nowe cele do zrealizowania. Razem z Agatą weszłyśmy do dużej sali konferencyjnej wypełnionej pracownikami. Dyrektor naszego działu, Izabela, rozmawiała z mężczyzną w garniturze; to był prezes. Wyglądali na wyraźnie zadowolonych i zrelaksowanych. Po chwili, gdy wszyscy już się zgromadzili, prezes przerwał pogawędkę z Izą i rozpoczął swoje wystąpienie:
– Każdy żołnierz nosi w swoim plecaku buławę, jak powiedział Napoleon. Każdy z nas jest twórcą naszego wspólnego sukcesu i ma szansę na indywidualny sukces. Waszą ciężką pracę widać po dobrych wynikach naszej firmy. Plany są niezwykle ambitne, ale możliwe do zrealizowania. – Na ogromnym ekranie ukazały się cele sprzedażowe na kolejne pół roku (nie zrozumiałam, co oznaczają wyświetlane liczby, ale z ulgą pomyślałam, że przecież nie zajmuję się sprzedażą). – Wierzę, że z takimi doświadczonymi ludźmi, jak wy, na koniec roku osiągniemy nasze cele – ciągnął dalej prezes. – Chciałbym też wspomnieć o kilku kluczowych inicjatywach, które rozpoczynamy. W księgowości przechodzimy na elektroniczny obieg faktur, a w komunikacji stworzymy serwis dla klientów indywidualnych i firmowych.
W tym momencie Izabela spojrzała na mnie. Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. Prezes mówił i mówił. Po półtorej godzinie stania rozbolały mnie nogi. Z ulgą wróciłam do biurka. Po chwili pojawiła się wiadomość na Messengerze, nawiązująca do przemówienia prezesa:
Dawid: I jak? Jesteś podbudowana i zmotywowana do pracy?
Ja: Jak zawsze. A ty?
Dawid: Nie wiem, czy to dobrze, że prezes o tym wspomniał na forum. Osoba odpowiedzialna za ten projekt będzie miała przejebane.
Ja: Nawet nie chce mi się nad tym zastanawiać. Ważne, że to nie jest mój problem, tylko osoby, która przyjdzie na zastępstwo za Magdę.
Dawid: Jasne, spychologia to jedno z głównych praw w korporacji.
Ja: Nie o to chodzi, po prostu nie znam się na tym i trudno mi coś sensownego powiedzieć w tej sytuacji. Za krótko tutaj pracuję, aby mieć pogląd, przez kogo ten projekt powinien być prowadzony.
Dawid: O, to coś nowego. Szacun! Od dawna nie słyszałem, aby ktoś przyznał się w tej firmie, że czegoś nie wie. Tutaj wszyscy znają się na wszystkim i mają opinię na każdy temat.
Ja: Wiem tyle, ile dowiedziałam się podczas rekrutacji – mam pisać artykuły na firmowym blogu.
Usłyszałam cienki głos:
– Z kim tak piszesz? – To była Agata.
– Z Dawidem, tym ze wsparcia sprzedaży. Pytał mnie, czy wiemy, kto będzie zastępował Magdę.
– Jeszcze nic nie wiadomo, ale przed spotkaniem z prezesem rozmawiałam z Izabelą. Pytała mnie, jakie mam obłożenie. Pewnie mnie wyznaczy na kierownika projektu, ale zobaczymy. To ważny temat, musi zajmować się tym ktoś odpowiedzialny.
– Masz doświadczenie przy takich serwisach? – zapytałam wprost.
– Mam doświadczenie w pracy w tej firmie, znam dużo osób, wiem, z kim rozmawiać.
Agata pracowała w firmie od ośmiu lat, cały czas na stanowisku specjalisty. Wydawało mi się, że już dawno powinna awansować albo zmienić pracę. Wyglądało, że popadła w stagnację, jednak nadal miała ambicje na dopisanie sobie ładnie brzmiącego stanowiska kierownika projektu.
***
Kolejne dni w pracy nie przyniosły nowych newsów; sytuacja trwała jakby w zawieszeniu. Różni ludzie pytali mnie o sprawy związane z projektem. Te pytania zostawały bez odpowiedzi, spisywałam je i przeglądałam całą dokumentację. Wyszło kilka sprzeczności, w kilku tematach brakowało akceptacji działu prawnego, w innych ustaleń ze sprzedażą – jednym słowem niezły bałagan.
Po tygodniu sytuacja była już całkiem napięta. Projekt, choć dopiero w początkowej fazie – stanął. Napisałam obszernego maila do Anety, kierowniczki działu wsparcia sprzedaży, aby wypowiedziała się w tematach związanych z planowanym serwisem klienta. Aneta nie grzeszyła też bystrością. „Piszę do ciebie wolno, bo wiem, że wolno czytasz”. Nie, tak do niej nie napisałam, chociaż bardzo chciałam. Na mojego maila odpowiedziała, że koniecznie trzeba się spotkać. Temat, jak widać, był dla niej superważny.
Na spotkaniu Aneta pojawiła się z Dawidem. Po chwili zorientowałam się, dlaczego przyszła z obstawą. O niczym nie wiedziała, chociaż miał być to dla niej dodatkowy kanał sprzedaży. Cały projekt widziała tylko jako dodatkową pracę. Dostała jednak kategoryczne polecenie od swojego przełożonego, że ma się tym zająć i z przymusu odpowiedziała na moją wiadomość. Spotkanie przebiegło właściwie pomiędzy mną a Dawidem; on przynajmniej był ogarnięty.
– Dobrze, to czy wy już wiecie, co trzeba robić? Jakie są kolejne kroki? – zapytała Aneta pod koniec spotkania.
– Tak, trzeba zebrać i spisać zakres danych z naszej oferty wyświetlanej w strefie klienta. To będzie ważne dla IT, aby zaprojektować połączenia z naszymi systemami – odparł spokojnie Dawid.
– No dobrze, ale ty nie będziesz miał czasu na to wszystko. Masz inne zadania – stwierdziła wyniosłym tonem. – Czy ktoś od was będzie mógł się tym zająć albo chociaż nam pomóc? – Aneta bardzo nie chciała, aby jej zespół przejął to zadanie.
– Póki co jestem sama, Magda przebywa na zwolnieniu lekarskim. Ponieważ oferta naszych produktów to wasz obszar, będziecie najlepiej wiedzieli, jaki zakres danych jest potrzebny.
– Myślę, że będę mógł usiąść do tego w przyszłym tygodniu – stwierdził Dawid.
– No dobrze. Tak zróbmy, bo widzę, że nie ma innego wyjścia – prychnęła wyraźnie niezadowolona Aneta.
Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale rozpoczął się dla mnie najbardziej męczący okres w tej firmie. Za nadgodziny nie płacili, a o „zadaniowym czasie pracy” krążyły żarty na korytarzach. Miałam siedzieć w robocie tak długo, aż skończę swoje zadania. To, że było tego za dużo na jedną osobę, nikogo nie obchodziło. W tym czasie byłam też najmłodsza w zespole i nie miałam doświadczenia w pracy projektowej.
Po kilku kolejnych dniach korespondencji w tematach projektowych Dawid wysłał mi link do remiksu tematu muzycznego z filmu Interstellar. Znakomicie trafił w mój gust. Chwilę rozmawialiśmy na Messengerze, pośmialiśmy się z mody na bycie na diecie i superfood, które ponoć działają cuda, tylko nie zawsze widać efekty. Aż nagle wypalił:
Dawid: Będę biegał, nawet już zacząłem krótkie dystanse… Może nawet pobiegnę w maratonie.
Ja: Nieźle, a co z batonikami o godzinie piętnastej? Będą tęsknić za tobą.
Dawid: Ha, ha. Trudno. To moje zadanie od coucha. Zadanie na najbliższe pół roku i dłużej.
Mało wiedziałam o życiu prywatnym Dawida, ale w trakcie rozmowy okazało się, że couchem nazywał psychologa. Często rzucane przypadkiem słowa odkrywały jego życie osobiste. Chociaż był jeszcze przed trzydziestką, zdążył spłodzić dziecko, ożenić się i rozwieść (szybki z niego facet!). Była żona wyjechała z synkiem do innego miasta i widywał się z nim raz na dwa tygodnie. Być może te przeżycia spowodowały, że zdecydował się na terapię.
– Co robisz wieczorem? – zapytał Dawid.
– Umówiłam się ze współlokatorką. Jeśli chcesz pogadać, to chodźmy teraz na kawę.
– Kawa to trochę za mało. Chciałbym dłużej pogadać, lepiej cię poznać… – Nie byłam pewna, o co chodziło Dawidowi, ale zgodziłam się. – Jasne. Wygospodaruję jakiś wieczór.
***
Po kilku dniach Sebastian napisał do mnie wiadomość: „Nie mogłem przez ciebie spać”. Uśmiechnęłam się na te słowa. Czasami pisywaliśmy do siebie wieczorami, i w końcu umówiliśmy się po pracy do jednego z barów na Nowogrodzkiej. Gdy zobaczyłam go w świetle trwającego jeszcze dnia, aż przygryzłam wargi. Przysięgam, wyglądał jak młody Robert Redford, tylko włosy miał ciemniejsze. I ten uśmiech! Och, trafiło mi się jak pijakowi fucha w gorzelni. Długo gadaliśmy o życiu, pracy, podróżach.
– Co z twoją ostatnią dziewczyną? Jaka była? Rozmawiasz z nią jeszcze? – odważyłam się zapytać po drugim kuflu piwa.
– Tak, jasne. Wysyłamy sobie SMS-y z życzeniami na święta, ale to zamknięty temat.
– Dobrze… Dobrze wiedzieć, że nie masz ogona.
– Zdecydowanie nie mam. Wiesz, jak to jest. Szukałem dziewczyny swoich snów, a przytrafiały mi się koszmary. Nie zrażam się jednak i szukam dalej – powiedział to, patrząc mi w oczy.
– A ty? Czego właściwie chcesz? Szukasz stałego związku?
– Hmm… Nie wiem, niczego nie planuję, płynę z falą. Jestem zbyt zajebista, aby być z kimś na stałe. – Sebastian roześmiał się, słysząc moją odpowiedź.
– Jesteś bardzo naturalna, sprawiasz wrażenie szczerej. To jest rzadkie.
– Staram się być sobą, co w tym dziwnego?
– Nic, ale czasem dziewczyny przesadzają. Paznokcie na dziesięć centymetrów, sztuczne rzęsy, markowe T-shirty od znanych projektantów, które mają imitować luźny styl, a tak naprawdę kosztują miliony monet. Ludzie spędzają kupę czasu na przygotowaniu stylizacji. Żyjemy w klatkach, które sobie sami stworzyliśmy. Wiesz, moda też jest klatką, albo czytanie modnych książek, które przeczytali już wszyscy znajomi i wypada je znać. Teraz wszyscy piją bez słomek, ale w McDonald’s i tak ludzie na potęgę zużywają papierowe serwetki i plastikowe opakowania. Mało kto ma odwagę być naprawdę sobą i mieć to wszystko w dupie. Ja chcę żyć w zgodzie ze sobą.
Nie bardzo wiedziałam, czy dobrze go zrozumiałam. Sam nie odstawał od wystylizowanych kolesi z klubów, ale pasowało mu to.
– Skąd wziąłeś ten tekst? – zapytałam, wyraźnie zaskoczona jego wywodem.
– Z Facebooka! To moje główne źródło mądrości życiowej – odparł, śmiejąc się głośno.
Przysunął się do mnie i obniżył głos. Atmosfera zgęstniała. W pewnym momencie delikatnie musnął dłonią moje włosy i powoli zbliżył się do mojego ramienia; mimo że nie dotknął mnie, czułam wyraźne ciepło jego dłoni. Uważnie mi się przyglądał. Odsunęłam się lekko, aby złapać trochę powietrza, może dystansu, a może chciałam przerwać choć na chwilę jego natrętne spojrzenie. Nie zważając na to, ponownie przysunął się do mnie i tym razem objął mnie na wysokości bioder. Czułam jego delikatny zapach, bez nachalnej przesady w używaniu perfum. Czemu jestem skrępowana? – zastanowiłam się. Z minuty na minutę oswajałam się jednak z jego bliskością, aż moje onieśmielenie minęło. Sprawiał wrażenie takiego spoko gościa, którego wszyscy lubią i który podoba się wielu dziewczynom. A może to tylko moje kompleksy dochodziły do głosu i przesadziłam z tą pozytywną oceną?
– A ty? Jak stoisz z facetami? – zapytał z lekkim wahaniem, przerywając moje rozmyślania.
– Z facetami? Och, zbyt wielu, by zliczyć, zbyt mało, by zarobić…
Roześmialiśmy się i resztę wieczoru spędziliśmy na żartach. Wpatrywałam się w jego twarz, gdy wspominał o swojej ostatniej wyprawie na Hel z kumplami i poszukiwaniach w środku nocy na plaży białych muszelek. Chciałam go słuchać i oglądać. Nie pamiętam, o której zamówiliśmy ubera. Kierowca ze wschodnim akcentem dopytał, od której strony bloku podjechać, nie zważając, że Sebastian trzyma rękę w moim kroku. Byłam już na tyle pijana, że nie odczuwałam pobudzających impulsów jego dotyku. Niemniej ciekawość i przyjemny klimat naszej randki pchał mnie w jego ramiona. Wchodząc po schodach, klepał mnie po tyłku. Raz, drugi, trzeci.
– Poczekaj, aż wejdziemy – powiedziałam, śmiejąc się głośno. Wiedziałam, na co się zanosi. Mogłam go nie zapraszać, mogłam zaproponować, żebyśmy spotkali się za kilka dni. Właściwie lepiej by było bardziej go poznać. Oby tylko nie okazał się jakimś zboczeńcem. Zbyt fajnie wyglądał jak na zboczeńca i bardzo żałowałabym, gdyby nim był. Jeśli dzisiaj nie wyląduję z nim w łóżku, to czy jeszcze w ogóle się spotkamy? Tego nie mogłam przewidzieć. Jego wesoła twarz rozproszyła moje wątpliwości. Mimo mieszanych uczuć wpuściłam go do mieszkania. Zaraz po zamknięciu drzwi zaczął mnie rozbierać; szybko zdjął spódnicę i bluzkę. Chociaż tym razem byłam przygotowana, on nawet nie zauważył czarnego koronkowego biustonosza i stringów – wszystko migiem spadło na podłogę. Natarczywie mnie całował, gorące usta zostawiały mokre ślady na mojej twarzy i szyi. Silnymi dłońmi łapczywie mnie obejmował, aż w końcu wziął mnie na ręce, zaniósł do sypialni i położył na łóżku. Zrobił to z zaskakującą lekkością. Albo ja mało ważyłam, albo jego mięśnie nie były tylko napompowanym białkiem. Światło dostawało się do mojego pokoju tylko z korytarza. To dobrze – pomyślałam przytomnie – przynajmniej nie zauważy bałaganu, jaki zostawiłam. Leżałam na rozrzuconej pościeli, a on się rozbierał. Pomogłam mu rozpiąć koszulę i spodnie. Dobrze wyglądał, a nawet zajebiście dobrze. Klatka piersiowa z wyrobionymi mięśniami, silne ręce i płaski brzuch zaczarowały mnie totalnie. Położył się na mnie i całowaliśmy się intensywnie przez długą chwilę. Byliśmy całkowicie nadzy i lekko spoceni. Pamiętam, jak ręką obejmował moją pierś. Prawie całkowicie chowała się w jego dłoni. Przebiegło mi przez myśl, że są za małe. Nie przeszkadzało mu to jednak ssać moje sutki i lizać skórę wokół nich. Zsunął swój wilgotny język na mój brzuch i zataczał nim kółka wokół pępka. Delikatnie kąsał moją skórę, przesuwając głowę w bok, by wycałować moją talię. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Podniósł głowę i spojrzał na mnie z zawadiackim błyskiem w oku.
– O, łaskotki! Dobrze znać twoje słabe punkty. Wiesz, co usłyszał John Rambo, gdy go torturowali? „Możesz krzyczeć, to żaden wstyd”.
– O nie, nie, nie! Bez takich numerów!
Zaniosłam się śmiechem. Odsunęłam się jednak szybko, aby uniknąć ataku na moje wrażliwe, bynajmniej nie w erotycznym znaczeniu, miejsca. Na szczęście tylko przez moment drapał mój prawy bok od pachy do talii, wywołując mój chichot, i szybko wrócił do całowania brzucha. Zupełnie odpłynęłam. Niewiele pamiętałam z tej naszej pierwszej nocy, ale nie trwała długo. Nawet nie potrafię już teraz powiedzieć, czy finał był na miarę oczekiwań.
Rano nie chciało mi się wstawać, ale stwierdziłam, że Seba i tak pewnie zaraz mnie obudzi. Usiadłam na łóżku; przez chwilę próbowałam się ogarnąć. Bardzo chciało mi się do toalety i pić. Podniosłam kubek z szafki przy łóżku. Na dnie była pleśń. Wokół mnie panował syf, ubrania i buty na podłodze, brudne naczynia i porozwalane papiery na biurku. Nie tak przyjmuje się gości. Nie wiedziałam, z czym mam walczyć: z potrzebą snu czy ze wstydem.
– O, moja królewna już wstała! – stwierdził radośnie Sebastian, wychodząc z łazienki. – Jest szansa na kawę?
– Jasne, możesz mi zrobić – odparłam od niechcenia, ale zwalczyłam lenistwo i grzecznie skierowałam się do kuchni.
– Gościnna jesteś. A śniadanie?
I jeszcze co? – pomyślałam. Otworzyłam lodówkę, mając nadzieję, że coś w niej znajdę. Kiedy ostatni raz robiłam zakupy? Niestety moje półki były prawie puste: resztka masła, trochę musztardy na dnie słoiczka, cytryna strasząca zielonym nalotem. Może znajdę coś w zamrażarce? Nic. Jeszcze raz otworzyłam lodówkę i zauważyłam, że półki mojej współlokatorki były zapełnione. Aż dziwne, bo wiecznie była na diecie i rzeczywiście szczyciła się nienaganną figurą.
– Masz jakieś popisowe danie? Ja robię świetny makaron z krewetkami i czosnkiem – rzucił z pokoju Sebastian.
– Umiem przygotować parówkę z dwoma jajkami. Pasuje?
– To już było w nocy.
Sięgnęłam z półki Karoliny po produkty. Umyłam talerze w zlewie. Zauważyłam, że tylko naczynia, których ja używałam, były brudne. Usmażyłam jajka i podałam Sebastianowi.
– Dobre, całkiem smaczne, jesteś idealną kandydatką na żonę.
– Jasne, taki właśnie był mój zamiar.
– Pycha, chętnie przyjdę na kolację. – Spojrzał na mnie pytająco. Zawahałam się, co odpowiedzieć. Niczego nie planowałam. Chciałam, aby już sobie poszedł. Kac, bałagan w pokoju i potrzeba pójścia do łazienki nie nastrajały do myślenia o kolejnych randkach. Sebastian rozgościł się i zrozumiałam, że to jeszcze potrwa, zanim opuści moje mieszkanie.
– Właściwie to mam coś, co można nazwać daniem popisowym.
– Super, czekam.
Wyciągnęłam z szafki metalową kawiarkę, nalałam do niej wody i postawiłam na ogniu. Zmieliłam w młynku ziarna kawy do odpowiedniej grubości i wsypałam do naczynia. Na dno filiżanki wlałam kieliszek czekoladowego likieru, który od dawna stał w lodówce i nikt nie chciał go pić. Gdy woda zawrzała, dolałam do pełna brązowy napój. Aromat wypełnił całe mieszkanie. Wyciągnęłam z zamrażarki pojemnik z bitą śmietaną, który miałam właśnie do tego rodzaju kawy, i wycisnęłam dużą białą bezę na gorący płyn.
– O, czuję zapach kawy, poproszę z dwiema łyżeczkami cukru – zawołał z pokoju Sebastian. Nie, to mój przepis na kawę i nie było tam miejsca na dodatkowy cukier. Podniosłam ostrożnie filiżankę i podałam Sebastianowi. Wychylił duży łyk i z ustami wysmarowanymi bitą śmietaną prawie krzyknął:
– To jest zajebiste!
Wypił drugi łyk, potem trzeci, prawie całkowicie opróżnił filiżankę i pocałował mnie. Całą śmietana z jego twarzy wylądowała na moich ustach, przerwał jednak pocałunek i stwierdził:
– Idę do łazienki. – Nie czekając na moją odpowiedź, postawił naczynie na stół i poszedł do toalety.
– Jasne. Chcesz jeszcze kawy? – zapytałam, gdy był już w środku.
Odpowiedział mi przez drzwi:
– Może być. Wiesz, to będzie znów taka grubsza sprawa w toalecie.
– Spoko, nie musisz mi się zwierzać ze wszystkiego.
– Może chcesz teraz skorzystać, bo później nie radzę – krzyknął donośnie.
Nie odpowiedziałam. Po wyjściu z toalety Seba pokręcił się jeszcze chwilę po mieszkaniu, pogadaliśmy o pierdołach i wyszedł. Rozstaliśmy się bez żadnych deklaracji. Czy zadzwoni do mnie? Chciałam się z nim znowu spotkać. Sama nie wiedziałam, czy aż tak mi się podoba, czy po prostu dojrzałam do stałego związku. Zdecydowanie Sebastian nadawał się na chłopaka na dłużej. W ogóle to fajnie byłoby mieć kogoś, umawiać się do kina, wyjeżdżać razem na wakacje, spędzać razem czas na przyjemnym nicnierobieniu.
Błądząc wzrokiem po zagraconym pokoju, znalazłam książkę na półce o tym, jak być szczęśliwym oraz czymś, co zostało nazwane afirmacją życia. To był prezent od Karoliny na urodziny (dziwne, że mi ją kupiła, ona nigdy nie czytała książek). Wzięłam ją do ręki i starłam dłonią cienką warstwę kurzu. Już na początku przeczytałam, że trzeba zaczynać dzień od uśmiechu, nawet jeśli ma być udawany – to wystarczy, aby wprawić się w dobry nastrój. Stanęłam przed lustrem w łazience i wykrzywiłam usta w grymasie, który udawał uśmiech. Kolejną radą było uporządkowanie przestrzeni wokół siebie, co miało pomóc w poprawieniu koncentracji i uspokojeniu umysłu. Tak, mój pokój zdecydowanie wymagał uporządkowania. Uznałam, że najlepiej, jeśli przy tej okazji posprzątam całe mieszkanie. To było dobre zajęcie na kaca, nie miałam też planów na weekend (wiem, że to dziwne, żyjąc w mieście stołecznym, ale tak właśnie było). Mieszkając w Warszawie, chyba powinnam spędzać wolny czas w muzeach (wstyd się przyznać, ale jeszcze nie byłam w bardzo popularnym POLIN-ie, Muzeum Historii Żydów Polskich), na wystawach czy w galeriach. Wraz z zakończeniem edukacji skończyły się też moje wyjścia do miejsc ważnych i pięknych w tym mieście. Miałam tak blisko do kulturalnych i wartościowych instytucji, znanych w całym kraju, a jedyne, które odwiedzałam, to te z alkoholem, choć czasami zdarzyło się i kino. Ten cały ciekawy świat omijał mnie na moje własne życzenie (galerie handlowe chyba nie liczą się w tym rozrachunku). Ach, którejś niedzieli z Karoliną wybrałyśmy się na spacer do Łazienek Królewskich i akurat trwał tam recital chopinowski. Ledwo usłyszałyśmy część allegro maestoso koncertu e-moll op. 11, Karola stwierdziła, że przygrzewa ją słońce (unikała promieni słonecznych ze względu na piegi), więc wróciłyśmy do mieszkania.
Czasem patrzyłam na turystów zwiedzających Stare Miasto i zazdrościłam im patrzenia na stolicę z zainteresowaniem godnym miejsc niezwykłych i nowych. Chciałabym zobaczyć to miasto tak, jak oni je widzieli, bez tego spowszednienia, które w moich oczach umniejszało nawet najwspanialszym budowlom. Rozmyślania i pomysły to jedno, a rzeczywistość to coś zupełnie innego. Wróciłam więc do realnego świata i pierwszy raz od dawna zabrałam się za sprzątanie mieszkania (tym razem muzea przegrały z prozą życia, wcześniej przegrywały z lenistwem lub alkoholem). Karolina aż krzyknęła z zadowolenia, gdy zobaczyła, jak zmieniam pościel.
– Aniu, nie poznaję cię!
– Wiem… ja też siebie nie poznaję. Daj mi godzinę, a wszystko będzie lśniło.
Pozbierałam z pokoju opakowania po słodyczach, kanapkach i jogurtach. Zgarnęłam brudne ubrania, poukładałam kosmetyki, porozrzucane buty i drobiazgi. Ze zdziwieniem odkryłam też puste butelki po piwie i winie. Musiały tu zalegać już jakiś czas, bo nie pamiętałam, kiedy ostatnio robiłam u siebie imprezę. Śmieci wpakowałam do ogromnego czarnego worka. Nałożyłam buty i wyszłam, aby wyrzucić je do kontenera.
– Cześć – usłyszałam męski głos na klatce schodowej.
Jakiś koleś minął mnie powoli.
– Cześć – odpowiedziałam.
– Wielkie sprzątanie? - zagadnął mnie w przelocie.
– Tak, wielkie – mruknęłam na odczepkę i przeszłam obok, nawet na niego nie spoglądając.
***
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących jest przypadkowe.
Vir
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-474-6
© Aleksandra Tabor i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Monika Kasperek-Rucińska
Korekta: MAQ PROJECTS
Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek