W cieniu winorośli - Eileen Wilks, Kathie DeNosky - ebook

W cieniu winorośli ebook

Kathie DeNosky, Eileen Wilks

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Spencer Ashton nigdy nie dbał o swoje dzieci z kolejnych związków. Nic dziwnego, że oprócz nazwiska i pracy w rodzinnych winnicach łączy je nienawiść do ojca.  

Smak kalifornijskiego wina

Cole Ashton zarządza winnicą Louret w Kalifornii. Choć ich wina były wielokrotnie nagradzane, znają je tylko koneserzy. Cole zamierza sprawić, że staną się sławne. Chce zatrudnić artystę, który stworzy nowe logo firmy i namaluje portrety właścicieli. Ku jego zdumieniu siostra wybiera do tego zadania Dixie McCord, z którą Cole przed jedenastoma laty spędził najpiękniejsze lato w życiu…

Zielone winogrona    

Abigail Ashton przyjeżdża do winnicy Louret, żeby poznać rodzinę, o której istnieniu dowiedziała się niedawno. Wśród wielu osób, jakie tam spotyka, jest również Russ. Abigail od razu polubiła tego małomównego mężczyznę i spędza z nim coraz więcej czasu. Szybko okazuje się, że oprócz trudnego dzieciństwa i podobnych zainteresowań łączy ich coś jeszcze…   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 290

Oceny
4,2 (20 ocen)
11
3
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Eileen Wilks Kathie DeNosky

W cieniu winorośli

Tłumaczenie: Anna Goldschneider

Eileen Wilks

Smak kalifornijskiego wina

Tłumaczenie:

PROLOG

Nikt się nie spodziewał, że kościół będzie pełny. W deszczowy środowy poranek w Crawley w Nebrasce o godzinie jedenastej trzydzieści większość ludzi, jak zazwyczaj o tej porze, była w pracy. Na mszę przyszli jednak i kierowniczka poczty, i aptekarz z aptekarzową, i bankier z małżonką. Licznie przybyli również przedstawiciele rodzin farmerskich z okolicy.

Bliźniaczki Mortimer też siedziały na swoich stałych miejscach – w szóstej ławce w środkowym rzędzie. Flora i Dora nie opuściły żadnego ślubu w tym kościele od pięćdziesięciu lat. Mały deszcz nie był w stanie im przeszkodzić.

– Jaki ten młody Spencer jest przystojny – szepnęła Flora.

– Przystojny, akurat – żachnęła się jej siostra. – Może i przystojny, ale nie mów mi, że ten ogier stałby tutaj, czekając na pannę młodą, gdyby…

Kierowniczka poczty odwróciła się i spojrzała na nie karcąco.

– Nie patrz na mnie w ten sposób, Emmaline Bradley – powiedziała Dora. – Francis wciąż gra hymn. Nie widzę powodu, dla którego nie miałybyśmy sobie jeszcze porozmawiać.

Flora pociągnęła ją za rękaw.

– Patrz, sadzają ojca Spencera – szepnęła. – Nie wygląda na szczęśliwego.

Dora pociągnęła nosem.

– Frederick Ashton nie był szczęśliwy od momentu, kiedy matka odstawiła go od piersi. Ten mężczyzna ma tylko dwa rodzaje nastrojów: zły albo bardzo zły. Gdzie pastor Brown miał głowę, kiedy uczynił go diakonem, naprawdę nie wiem… No, ale to oczywiście nie ma związku ze sprawą.

Lucy Johnson, siedząca po drugiej stronie Flory, pochyliła się w ich stronę.

– Przynajmniej Frederick dopilnował, żeby jego syn postąpił uczciwie wobec biednej Sally.

Flora pokiwała potakująco głową.

– Biedna Sally. Rozumiem, dlaczego uległa pokusie. Ten chłopak Ashtonów jest taki…

– Przystojny – dokończyła za nią sucho Dora. – Nie jestem pewna, czy Frederick zrobił Sally przysługę.

– Och, Spencer jest po prostu młody – powiedziała Lucy. – Mój Charlie był taki sam, zanim się pobraliśmy. I jesteśmy razem już od czterdziestu dwóch lat.

Emmaline Bradley znów odwróciła się w ich stronę.

– Ciii – szepnęła.

Flora zarumieniła się, Lucy zacisnęła usta, ale Dora nawet tego nie zauważyła. Patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na tył głowy Fredericka Ashtona, który siedział trzy rzędy przed nimi. Plotka głosiła, że wychowywał synów ciężką ręką. Zwykł mawiać, że rózga to najlepszy środek wychowawczy.

Francis uderzyła w pierwsze tony „Marsza weselnego”.

Przy wejściu do kościoła Sally Barnett przycisnęła dłoń do żołądka. Satynowy materiał sukienki był zimny i śliski.

– Denerwujesz się, kochanie? – zapytał ją ojciec.

Poczuła mdłości. Ale tata wyglądał na tak zmartwionego… Na pewno mama miała rację. Spencer się ustatkuje, kiedy tylko pojawią się dzieci. Przywołała na twarz uśmiech.

– Tak, tato – szepnęła.

Ojciec poklepał ją po dłoni.

– To całkowicie normalne. Czas na nas, kotku.

Weszli razem do kościoła i w rytmie rozbrzmiewającego marsza ruszyli w stronę ołtarza, gdzie czekał na nich Spencer. Suknia Sally szeleściła, a jej serce biło coraz głośniej i głośniej. Ściskała bukiet tak mocno, że palce jej zdrętwiały.

Spencer wyglądał wspaniale w smokingu. Czy to ważne, że musieli go wypożyczyć? Powtarzała mu tyle razy, że to nie ma dla niej żadnego znaczenia. Dla niego jednak miało. Chciał tak wielu rzeczy. Mogła go zrozumieć – wyrósł, słuchając narzekań swojej matki, że tak mało mają i że o tyle lepiej by im się żyło, gdyby ich ojciec sprzedał farmę wiele lat temu. W końcu uwierzył, że szczęście zależy od rzeczy, nie od ludzi.

Pokaże mu, że jest inaczej, obiecała sobie, kiedy ojciec puścił jej ramię. Będzie dla Spencera tak dobrą żoną, że nigdy nie będzie żałował tego dnia.

Tak jak zawsze jej serce podskoczyło, kiedy Spencer wziął ją za rękę. Wiedziała, że jej nie kocha. Nie w ten głęboki, bolesny sposób, w jaki ona kochała jego. Ale będzie cierpliwa. Nauczy go miłości.

Zapomniawszy o mdłościach, Sally z rozjaśnioną twarzą słuchała pastora wypowiadającego znane słowa. Jej młody wybranek stał obok, wysoki i wyprostowany.

Spencer spojrzał na Sally. Ale ta kretynka się uśmiecha. Myśli pewnie, że mnie złapała… Samolubna krowa, pobiegła z płaczem do tatusia, kiedy się okazało, że jest w ciąży. Kropla zimnego potu spłynęła po plecach Spencera.

– Czy ty, Spencerze Winstonie Ashton, bierzesz tę kobietę za żonę? – zapytał pastor. – Czy przysięgasz ją kochać i szanować…

Frederick Ashton był jedyną osobą na świecie, której Spencer się bał. Mimo że jego ojciec co wieczór czytał Biblię, jego prawdziwym bogiem była pozycja społeczna. Dał Spencerowi jasno do zrozumienia, że nie pozwoli mu zniszczyć opinii, jaką się cieszył w miasteczku.

– …w zdrowiu i w chorobie…

Może na razie Sally wygrała, ale to długo nie potrwa, obiecał sobie. Był przeznaczony do wielkich rzeczy. Zawsze to wiedział.

– …dopóki śmierć was nie rozłączy?

– Tak – powiedział Spencer uroczyście.

Znajdzie jakiś sposób, żeby wyrwać się z tego zapyziałego miasteczka w wielki świat, który na niego czeka.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Napa Valley, Kalifornia, czterdzieści trzy lata później

Kiedy Dixie zjeżdżała z autostrady, jej ręce na kierownicy były wilgotne.

Tu jest zupełnie inaczej, pomyślała, kierując swoją toyotę na małą, wiejską drogę. W Nowym Jorku pory roku zmieniają się gwałtownie, a w Kalifornii następuje to zawsze łagodnie. Zima, zamiast uderzyć nagłym mrozem, stopniowo przychodzi po jesieni.

Lubiła te nagłe nowojorskie zmiany, chociaż brakowało jej światła. Styczniowe światło w Valley łagodnie okalało drzewa i budynki, miękko układało się na drogach i polach. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie będzie mogła to namalować. Po to tutaj przyjechała. Miała pracę do wykonania. Jeśli przy okazji uda jej się pokonać kilka duchów z przeszłości, tym lepiej. Nadszedł czas, żeby wszystko wyjaśnić i żyć dalej swoim życiem.

Łuk nad wjazdem był wysoki i szeroki, zbudowany z kutego żelaza przedstawiającego winorośle, którym posiadłość zawdzięczała swoją nazwę. Była na miejscu. Wzięła głęboki oddech i skręciła na podjazd prowadzący do The Vines.

Dom znajdował się na wprost. Pojechała w lewo, drogą prowadzącą do biur i salonu degustacyjnego, które były umieszczone w jednym, dwupiętrowym budynku. Wjechała na parking, wyłączyła silnik i siedziała przez chwilę, przyglądając się zmianom… i temu, co pozostało takie jak dawniej. Potem wzięła kapelusz i torebkę, sprawdziła, jak się miewa Hulk, i otworzyła drzwi.

Powietrze pachniało ziemią i winogronami. Zapachy przywołały wspomnienia.

Nie były to smutne wspomnienia. Głośne, zabawne, czasami gniewne, ale nigdy smutne. Przymknęła oczy, wzięła głęboki wdech i wysiadła.

– Dixie! – Szczupła młoda kobieta w kremowym kostiumie wyszła na werandę i zbiegła po schodkach. – Spóźniłaś się. Duży był ruch? Czego zapomniałaś? Gdzie twój kot?

Śmiejąc się, Dixie chwyciła przyjaciółkę w objęcia.

– Ruch był okropny, czego zapomniałam, dowiem się, kiedy będę tego potrzebować, a Hulk śpi w swoim koszyku. Boże, ale ty świetnie wyglądasz! – Odsunęła się i przyjrzała się Mercedes. – Chuda jak zwykle. W Nowym Jorku uwielbialiby cię bezgranicznie. I twoje włosy są takie piękne. – Dotknęła jednego z loków wymykających się z koka Mercedes. – Ale strój masz niezbyt ciekawy.

– Nie wszystkie możemy się ubierać jak artystki. – Mercedes potrząsnęła głową. – Zresztą i tak nie potrafiłabym się ubrać tak jak ty.

– Podoba ci się? Nazywam ten strój Plażowa Pin-up Girl. – Dixie zmieniała zdanie i strój pięć razy tego ranka i w końcu wybrała kombinację piaskowej spódnicy retro z dopasowaną górą oraz hawajską koszulą zamiast żakietu. Duże okulary i słomkowy kapelusz bardziej przywodziły na myśl lata sześćdziesiąte niż pięćdziesiąte, ale Dixie nie przywiązywała aż takiej wagi do szczegółów.

Mercedes zaśmiała się i odwróciła w stronę budynku.

– Chyba przesadzasz. Wyglądasz w tym bardzo elegancko.

– Tak czy inaczej, ta epoka nie jest dla ciebie – powiedziała Dixie, podążając za Mercedes. – Ty wyglądałabyś świetnie w powiewnych ciuchach z lat dwudziestych.

– To nie w moim stylu.

– Na litość boską, Merry! Masz na sobie zapinaną na guziki koszulę! Potrzebujesz pomocy.

Mercedes podniosła dłoń, na pół rozbawiona, na pół przejęta.

– Co to, to nie. Nie pomagaj mi. Nie jestem na to teraz gotowa.

– Hmm… – Dixie weszła na werandę i rozejrzała się. Jedenaście lat temu ten budynek był o wiele mniejszy i mniej stylowy. – Pięknie zrobione. Wygląda, jakby zawsze tak było.

– Przejdziemy obok salonu degustacyjnego. Biura są na górze. Eli jest w winnicy, więc zaprowadzę cię do Cole'a. – Mercedes szybkim krokiem skierowała się w stronę drzwi.

Dixie nie ruszyła się z miejsca.

– Dixie? – Mercedes zatrzymała się w otwartych drzwiach i obejrzała przez ramię, marszcząc brwi. – Idziesz?

– Nie, dopóki nie powiesz mi, czemu jesteś taka zdenerwowana.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz, wiesz – stwierdziła Dixie. – O co chodzi? Czy Cole jest na ciebie zły, że wynajęłaś mnie do zrobienia ilustracji? – Na twarzy Mercedes dostrzegła poczucie winy. – On wie o mnie, prawda?

– Niezupełnie…

Dixie zamknęła oczy i przyłożyła dłoń do żołądka.

– Czy zostanę zwolniona, zanim zacznę?

– Nie może cię zwolnić – zapewniła ją Mercedes. – Podpisałyśmy umowę, a on i Eli dali mi pełne upoważnienie do zatrudnienia ciebie. To znaczy nie wiedzieli, że to masz być akurat ty, ale opowiedziałam im, gdzie pokazywano twoje prace, i przystali na to, żeby cię zatrudnić.

– A ja myślałam, że jesteś już za duża na to, żeby lubić ryzyko – wymruczała Dixie, otwierając oczy. – Co ty sobie myślałaś?

– Że winnica Louret potrzebuje ciebie do swojej nowej kampanii reklamowej. Jesteś najlepsza.

– Nie będę się o to spierać – odpowiedziała Dixie, która potrafiła docenić swój talent. – Ale to nie wyjaśnia twoich ślubów milczenia.

– Czy masz pojęcie, jak to jest mieć dwóch starszych braci za szefów? – zapytała Mercedes. – Nie mam ochoty tracić czasu na kłótnie z Cole'em. Daj spokój, Dixie, wiem, że to trochę dziwne, ale przecież ciebie nie poruszyłoby nawet tornado. – Uśmiechnęła się.

To nie do końca była prawda. Szczerze mówiąc, Dixie była trochę przerażona.

– Twarz Cole'a będzie przedstawiać interesujący widok, kiedy stanę w drzwiach.

Mercedes roześmiała się z ulgą.

– Nie mogę się już doczekać. Zaraz potem mam zamiar uciec.

– Dzięki. Naprawdę poprawiłaś mi nastrój.

Za salonem degustacyjnym znajdował się krótki hol z drzwiami wychodzącymi na winnice i schodami prowadzącymi do części biurowej. Żaden wielki luksus, ale urządzone ze smakiem, pomyślała Dixie, wspinając się za Mercedes po schodach. Wyglądało na to, że winnicy dobrze się powodzi.

Jedenaście lat to bardzo długo. Czego się właściwie bała?

Tego, że on jej wciąż nienawidzi, odpowiedziała sobie.

Znów położyła dłoń na brzuchu. Wprawdzie to kawał czasu, ale pamiętała, jaki był Cole. Potrafił błyskawicznie przejść od gorących uczuć do chłodnej rezerwy, chociaż większość ludzi tego nie zauważała. Dobrze się maskował za tą swoją gładką powierzchownością.

Tak, Cole był bardzo przystojny. Ale to było kiedyś. Może od tego czasu przytył? Mercedes nic o tym nie wspominała, ale z drugiej strony Dixie nigdy nie zachęcała jej do rozmów o bracie.

– Hej, Merry – powiedziała, kiedy dotarły na szczyt schodów. – Czy Cole przytył ostatnio?

Mercedes rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.

– Raczej nie. Czemu pytasz?

– Ach, tak sobie. – Jakkolwiek sytuacja się rozwinie, mogła być przekonana, że Cole na pewno jej nie zapomniał. – Masz – powiedziała, szukając czegoś w kieszeni. – Kiedy już uciekniesz, weź Hulka z samochodu i zanieś go do mojego pokoju.

Mercedes wzięła kluczyki, uśmiechnęła się, po czym nagle objęła Dixie ramieniem i uściskała ją.

– Tak się cieszę, że wróciłaś. Dobrze mieć cię znów blisko.

– Ja też się cieszę – powiedziała cicho Dixie, po czym wyprostowała się i poprawiła włosy. – Jak to było? Naprzód, brygado! Prezentuj broń!… w Dolinie Śmierci… Dalej nie pamiętam.

Mercedes uśmiechnęła się.

– Coś o armatach. Ale Cole nie ma w swoim biurze żadnych armat. – Odwróciła się i zapukała do drzwi po prawej.

– Widzę, że z rozmysłem unikasz tematu Doliny Śmierci.

Mercedes nie zareagowała i otworzyła drzwi.

– Cole, jest już nasza artystka. Shannon jest chora, więc muszę być w salonie degustacyjnym za dwadzieścia minut. Może oprowadzisz naszego gościa?

– Z przyjemnością – odpowiedział gładki, niemal zapomniany baryton. – Jak tylko… – Jego głos zamarł, kiedy Dixie weszła za Mercedes do pokoju.

Nie zmienił się. To była jej pierwsza myśl, chociaż za chwilę zorientowała się, że to nie całkiem prawda.

Cole wciąż był szczupły i miał brązowe włosy, które obcinał na krótko, żeby się nie kręciły. Miał silnie zarysowany nos i długie rzęsy. Jednak jego twarz, która jedenaście lat temu była niemal zbyt przystojna, zyskała teraz linie, które nadały jej zupełnie nowy wyraz.

No i nigdy nie siedział tak z otwartymi ustami. To się zdecydowanie zmieniło. Według niej na lepsze.

Dixie uśmiechnęła się powoli, ledwie zauważając, że drzwi zamknęły się za Mercedes.

– Cześć, Cole.

Na twarz Cole'a wypłynął zawodowy uśmiech.

– Witaj w The Vines. Jak już mówiłem, z przyjemnością cię oprowadzę… jak tylko zamorduję moją młodszą siostrę.

Dixie roześmiała się.

– A ja myślałam, że będziesz zimny i profesjonalny.

– Wiem, jak bardzo nie znosisz takiej pozy. Postaram się jej unikać. – Obejrzał ją od stóp do głów. – Zawsze się spóźniałaś, ale jedenaście lat to dużo, nawet jak na ciebie.

Potrząsnęła głową.

– W ten sposób nie zbijesz mnie z tropu.

– Ale mogę próbować.

Czas zmienić temat, zdecydowała i rozejrzała się po biurze, które było bezlitośnie schludne z wyjątkiem dużego biurka z ciemnego drzewa. Nagle zza mebla wychyliła się nakrapiana psia głowa.

– Och… – Pochyliła się z uśmiechem. – Kto to jest?

– Tilly. Raczej nie pozwoli ci się pogłaskać.

– Nie? – Ośmielona wyzwaniem, wyciągnęła rękę w stronę psa, ale ten schował się natychmiast za biurkiem. – Jest nieśmiała, prawda?

– Tak. Oprócz tego jest jeszcze neurotyczna i niezbyt mądra – powiedział, pochylając się, żeby pogładzić zwierzę, które zniknęło Dixie z pola widzenia. – Tilly boi się burzy, innych psów, ptaków, nowych ludzi, hałasu… Właściwie, to chyba boi się wszystkiego.

Dixie podeszła do brzegu biurka, żeby móc zobaczyć psa.

– Czy to jakaś mieszanka z dalmatyńczykiem?

– Chyba tak. Do tego trochę charta i coś jeszcze. Znalazłem ją przy autostradzie rok temu.

– Jak udało ci się ją zabrać, skoro wszystkiego się boi?

Spojrzał na Tilly z rozbawionym uśmiechem i pewną dozą poczucia dumy.

– Wyglądało na to, że na mnie czekała. Zatrzymałem się, otworzyłem drzwi, a ona po prostu wskoczyła.

Dixie potrząsnęła głową.

– Prawdziwa kobieta.

– Ale raczej nie w moim typie. – Jego krzywy uśmiech nie zmienił się. Jeden kącik ust był uniesiony w górę, a drugi wygięty w dół. – No dobrze, Tilly. Połóż się.

Co dziwne, pies wykonał polecenie. Cole spojrzał na Dixie.

– Czekasz na zaproszenie, żeby usiąść? Czego jak czego, ale krzeseł nam nie brakuje.

Dixie pomyślała, że pies jednak zdecydowanie jest w typie Cole'a. Jest posłuszny. Siadając na krześle przy zagraconym biurku, postanowiła jednak o tym nie wspominać.

Na razie wszystko szło dobrze. Ucisk w żołądku należał już do przeszłości, była to tylko reakcja na wspomnienie namiętności. Nie miał nic wspólnego z mężczyzną siedzącym naprzeciw. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyła.

– Dokonałeś cudów z Louret.

– To Eli jest tym magikiem. Ja tylko ciężko pracuję. A co u ciebie? Dobrze wyglądasz.

– Moje życie pełne było upadków i wzlotów, dziękuję. A ty?

– Jestem zapracowany. Twoje nazwisko stało się znane. Gratulacje.

Dixie wyrwał się śmiech.

– Nie uwierzysz, jak wyobrażałam sobie to nasze spotkanie. A my po prostu wymieniamy uprzejme komplementy.

Uniósł brew.

– Rozczarowana?

– Nie. No, może trochę. – Przewróciła oczami. – To znaczy cieszę się, że nie traktujesz mnie z tym okropnym chłodem, jak ludzi, których nie lubisz.

Coś rozbłysło w jego oczach, ale nadal uśmiechał się swobodnie.

– Jestem teraz ciepłym, miłym facetem. Prawdziwym mięczakiem.

Uśmiechnęła się.

– Uwierzę, kiedy sama to zobaczę.

– Z tego, co zrozumiałem, zostaniesz tu kilka dni.

– I będę wsadzać wszędzie swój nos. Tak pracuję.

– Hmm… – Odchylił się na fotelu. – Porównywano cię do Maxwella i Rockwella. Zastanawiam się, jak jest nas na ciebie stać.

Dixie udała zdziwioną, co nie było trudne. Nie miała pojęcia, że śledził jej karierę.

– Nie przeczytałeś umowy?

– Z jakichś tajemniczych powodów Mercedes chciała wszystko załatwić sama – powiedział sucho.

– A więc kupujecie prawa do reprodukcji moich obrazów, a nie do samych obrazów, bo to kosztowałyby was o wiele więcej. – Planowała jeden dać Mercedes, ale w ramach przyjaźni, a nie interesów.

– Czyli nie wyświadczasz Mercedes przysługi?

Wzruszyła ramionami.

– Częściowo.

W końcu wstał.

– Chciałabyś się teraz przejść?

– Chodźmy.

Cole ustąpił Dixie pierwszeństwa na schodach, co dało mu możliwość obserwowania jej głowy z góry. Zawsze fascynowały go jej włosy. Brudny blond – tak je nazywała. Dla niego to był kolor piasku. Jej włosy miały mnóstwo różnych odcieni, były proste i delikatne.

– Mercedes na pewno powiedziała ci z grubsza, o co nam chodzi – powiedział, kiedy znaleźli się w małym korytarzu na dole. – Planujemy serię reklam w najlepszych czasopismach i chcemy, żeby wyglądały jak obrazy. Nic nowoczesnego ani masowego. Chcemy, żeby oddawały charakter naszych win.

– Powiedziała. – Dixie uśmiechnęła się powoli. – Powiedziała też, że przy okazji dałeś jej niezły wycisk.

– No i widzisz, kto wygrał. Jesteś tutaj, nawet pomimo tego, że jest zima, jeden z gorszych okresów na uwiecznianie winnic.

– Ale ja nie będę malować winnic, tylko ludzi.

– Wspominała o tym, chociaż nie wiem, jak obraz przedstawiający Eliego nad winogronami pomoże sprzedać wino.

– Mówiła też, że jej nie słuchasz. – Dixie potrząsnęła głową. Jej włosy zafalowały przy tym. – Są tysiące dobrych win. Twoje mogą być najlepsze, ale jak chcesz to pokazać na obrazie?

– Winogrona, winnice, to są mocne obrazy. Dobry artysta jest w stanie oddać je w sposób, dzięki któremu zostaną zapamiętane.

Uniosła brwi.

– Mogę ci namalować winogrona w taki sposób, że abstynenci będą szlochać z żalu za tym, co tracą. Ale jest dużo ładnych obrazów winogron. Kolejny, bez względu na to, jak będzie piękny, nie pomoże ci pokazać tego, co jest w Louret wyjątkowe. Te obrazy powinny mówić o Louret.

– Wiem, na czym polega kształtowanie marki – powiedział sucho. – Ale dlaczego mają to być obrazy ludzi? – Słyszał już argumenty Mercedes. Były dobre, inaczej nie zgodziłby się na ten pomysł. Chciał jednak usłyszeć, co Dixie ma do powiedzenia.

– Dlatego, że w winnicach chodzi przede wszystkim o ludzi. Twoje pinot noir i merlot są znane. Twój cabernet sauvignon ciągle dostaje nagrody. Ale ludzie powinni też zrozumieć, że kupując butelkę Louret, kupują nie tylko wino, ale nos Eliego i łyk dziedzictwa twojej matki.

Uniósł brwi. Dixie nie przypominała tej niepraktycznej buntowniczki, którą kiedyś znał.

– Brzmi, jakbyś się sama zajmowała winem albo jakbyś się do tego dobrze przygotowała.

– Często rozmawiam z Mercedes o winie. Poza tym, owszem, trochę się przygotowałam. Maluję szybko, ale zanim zacznę, dużo czasu spędzam na zbieraniu informacji.

– A co z twoją sztuką? – spytał, nagle zaciekawiony. – Co z twoimi niekomercyjnymi obrazami?

Wzruszyła ramionami.

– Świat sztuki jest strasznie wąski. Jeśli nie reprezentujesz modnego akurat nurtu, to znaczy, że nie robisz nic znaczącego, czyli nie jesteś częścią dialogu między artystami i krytykami.

– Kiedyś lubiłaś awangardę.

– Nadal ją lubię. Ale sama nie chcę tak malować. Chcę malować sztukę reprezentacyjną. Co jest niewiele lepsze od sztuki komercyjnej, którą zresztą też uprawiam – roześmiała się. – Kiedyś jeden z profesorów powiedział mi, że mam duszę ilustratora. I to nie miał być komplement.

– Niektórym nie powinno się pozwalać na uczenie innych.

– Nie, on miał rację. Ale uważam, że Rembrandt też był świetnym ilustratorem – uśmiechnęła się. – Nigdy nikt mnie nie oskarżał o fałszywą skromność.

Nikt nigdy nie oskarżał jej o skromność w ogóle, pomyślał rozbawiony. Jemu jednak wydawało się to atrakcyjne.

– Nie masz poczucia, że praca nad zleceniami komercyjnymi… ogranicza twoją kreatywność? – zapytał.

– Moja obecna sytuacja pozwala mi na wybieranie spośród różnych zleceń. Mam dużo do powiedzenia w tym, co robię, i nie przyjmuję prac, które mnie nie ekscytują.

A jednak przyjęła ich zlecenie… I to zapewne za mniej pieniędzy, niż zwykła na ogół pracować. Przysługa dla przyjaciółki?

– Wino cię ekscytuje?

Spojrzała na niego długim, intensywnym spojrzeniem.

– Oprowadzisz mnie w końcu czy nie?

– Oczywiście, że tak. – Otworzył najbliższe drzwi. – Tutaj butelkujemy wino. To królestwo Randy'ego.

Dixie nie zmieniła się bardzo. Wciąż miała ciało, które rzucało mężczyzn na kolana, i uśmiech, który mówił, że nie ma nic przeciwko temu. I wciąż przyciągała do siebie ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Przez następną godzinę Cole miał okazję obserwować, jak oczarowywała wszystkich po kolei.

Randy został łatwo pokonany, ale on był młody i był urodzonym flirciarzem. Russ, który zarządzał winnicami, też się długo nie bronił – był wprawdzie starszy, ale był mężczyzną. Prawdziwym wyzwaniem była za to pani McKillup. Zawsze zgryźliwa starsza księgowa przy Dixie szczerze się uśmiechnęła! Do tej pory Cole widział jej uśmiech tylko wtedy, kiedy dostawała nowy program kalkulacyjny.

To wszystko jednak mu nie przeszkadzało. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy patrzył, jak Dixie owija sobie Randy'ego wokół małego palca. Nie był w ogóle zazdrosny. Nie potrzebował już dowodu na to, że się z niej wyleczył. Gdy tylko się dowiedział, że go zostawiła, postanowił zapomnieć o niej i całkiem nieźle mu się to udało. Mógł teraz stać z boku i przyglądać się, jak flirtuje, nie wpadając przy tym w stare bagno.

Może jednak nie zabije swojej siostry.

– Musisz mi pokazać swojego laptopa – mówiła pani McKillup, kiedy zbierali się do odejścia i pozostawienia jej liczbom. – Podejrzewam, że masz za mało pamięci, ale jeśli tak jest, to łatwo będzie ją zainstalować.

– Dziękuję. – Dixie uśmiechnęła się szeroko. – Naprawdę przyda mi się pomoc od kogoś, u kogo dobrze funkcjonuje lewa półkula. Moja chyba poddała się już wiele lat temu.

– Nie ma wątpliwości co do zdrowia lewej półkuli pani McKillup – powiedział Cole, kiedy schodzili schodami w dół. – To stwierdzenie mogło jednak nie wyjść ci na zdrowie.

– Masz rację – uśmiechnęła się, kiedy dotarli na najniższe piętro. – Pani McKillup przypomina mi moją nauczycielkę z podstawówki. Na początku mnie przeraziła.

– Nie widać było tego po tobie.

– Och, już dawno zdałam sobie sprawę z tego, że łatwiej jest lubić ludzi, a wiesz przecież, jak nie lubię marnować energii. Poza tym jest to znacznie bardziej interesujące.

Uświadomił sobie, że właśnie temu zawdzięczała swój urok. Sprawiała, że ludzie ją lubią, dlatego, że ona ich lubiła. I może właśnie to było przyczyną, że między nimi wszystko się popsuło, bo w nim zbyt dużo było tego, czego nie lubiła.

Zaskoczyła go fala nagłego gniewu, stłumił ją jednak. To były dawne czasy.

– Niektórych ludzi trudno jest polubić – powiedział.

– To prawda. Są też tacy, którzy nie są warci wysiłku, ale o tym dowiadujesz się dopiero wtedy, kiedy spróbujesz. – Otworzyła drzwi do pokoju degustacyjnego. – Powinnam chyba rozpakować resztę moich rzeczy. Nie wiem tylko, gdzie mogę je przenieść.

– Matka umieściła cię w małym domku. Na pewno go pamiętasz.

Dixie zatrzymała się w otwartych drzwiach i rzuciła mu spojrzenie przez ramię.

– Tak – powiedziała po chwili. – Pamiętam go.

Mały domek był w pewnym oddaleniu od głównego budynku – niezbyt daleko, ale wystarczająco, żeby zapewnić prywatność. Tamtego lata, wiele lat temu, kiedy on wciąż mieszkał w dużym domu, Dixie wprowadziła się tu z matką. Skończyła właśnie studia i szukała pracy. Pewnego dnia odwiedziła Mercedes, a w nocy ona i Cole zostali kochankami. Często się tam spotykali i kochali się.

Potrząsnęła lekko głową, a na jej usta wypłynął półuśmiech, który nie sięgnął jednak oczu. Nie mógł odczytać ich wyrazu.

– Pomożesz mi przenieść rzeczy czy musisz wracać do pracy? Tylko ostrzegam – mam sporo bagażu.

– Nie ma problemu. Lubię pokazywać mięśnie przed dziewczynami.

Przesunęła spojrzeniem po jego ciele, a w jej oczach pojawiła się psotna iskierka.

– Może wobec tego włożysz obcisły podkoszulek. To będzie piękny widok.

Fala gorąca, która go ogarnęła, wcale go nie zaskoczyła. Dixie była kobietą, która nie pozostawiała mężczyzn obojętnymi. Jednak zdziwiła go siła własnej reakcji.

– Wciąż igrasz z ogniem, Dixie? – zapytał łagodnie.

– Czasami bawię się też nożyczkami.

Była wyraźnie rozbawiona. Na razie puści jej to płazem. Później jednak…

– Chodźmy poćwiczyć moje mięśnie – powiedział lekko, nie wyjaśniając, jaki rodzaj ćwiczeń miał na myśli.

Tytuł oryginału:

Entangled

A Rare Sensation

Pierwsze wydanie:

Silhouette Books, 2005

Opracowanie graficzne okładki:

Kuba Magierowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Nowak

© 2005 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2006, 2012, 2014

Poprzednio opowiadania ukazały sie pod tytułami: Prawdziwe uczucia i W cieniu winorośli.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgoda Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0773-7

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com