W sieci kłamstw - Baron Agnieszka - ebook + audiobook + książka

W sieci kłamstw ebook

Baron Agnieszka

4,1

Opis

Zanim pokochasz, musisz pokonać strach

Życie Amandy w jednej chwili zmienia się w wielką katastrofę. Zdradzona przez męża, zwolniona z pracy i niemająca nic do stracenia, wyjeżdża z bratem, dziennikarzem śledczym, na Mazury. Nieoczekiwany splot wydarzeń rzuca Amandę w sam środek porachunków dwóch wrogich sił, a jej ukrywana przed światem choroba sprawia, że kobieta traci grunt pod nogami. Miotając się między tajemniczym, pociągającym Gregiem a własnym rozsądkiem, stara się za wszelką cenę wyjść na prostą. Na horyzoncie jednak pojawia się wróg z przeszłości, który pragnie osobistej zemsty… Czy uda jej się ostatecznie pokonać najgorszego z demonów?

Greg siedział niewzruszony. Dziewczyna stanęła nad nim w bojowej pozycji, z rękami na biodrach.
– Przepraszam. Nie rozumiesz, jaka jesteś bezbronna w swej naiwności? – Wstał, chcąc się do niej zbliżyć, ale odsunęła się. Zraniona jego słowami pobiegła do sypialni. Usiadła na łóżku. Ruszył za nią.(…)
– Jestem naiwna, bo zadaję się z niewłaściwymi mężczyznami!
– Zapewniam cię, że ja jestem właściwy. – Chciał zażartować, lecz dziewczyna była zawiedziona. Gdyby próbował odwieźć ją od wszystkich domysłów, zaprzeczyć wiedzy, którą o nim miała, wmówiłaby sobie, że przesadza. Ale on brnął w zaparte, nie ułatwiając jej powzięcia stosownych decyzji.


Agnieszka Baron – jakiś czas temu porzuciła pracę na etat i rozpoczęła własną działalność, by móc zacząć spełniać własne marzenia, a nie innych. Jest spełnioną kobietą, mamą i małżonką. Swoje myśli przelewa na papier, tworząc przygody o zabarwieniu sensacyjnym w relacjach damsko-męskich. Uwielbia koty, włoską kulturę, książki i wszystkie odcienie niebieskiego.
„W sieci kłamstw” jest jej debiutem literackim.

Fb: https://www.facebook.com/AgnieszkaBaronAutor
Insta: https://www.instagram.com/agnieszkabaronautor/

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (76 ocen)
33
24
14
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

fajna z mocną akcją i ona potrzebuje pomocy a on jest po to by pomagać zawsze tak jak każda marzy
00

Popularność



Podobne


CZĘŚĆ PIERWSZAKORUPCJA

I

Zimny, styczniowy poranek jawił się za oknem w tych samych szarych barwach jak co dzień. Tak zwana prawdziwa zima jeszcze nie nadeszła, było bezśnieżnie od początku sezonu. Mróz lekko oszronił szyby, malując na nich pojedyncze zawijasy. Na zewnątrz było wietrznie. Nieszczelne kuchenne okno raz po raz obijało się lekko o drewnianą framugę. Amanda Floks spoconą dłonią dotknęła myszki i po raz kolejny kliknęła „start” na ekranie laptopa. Przewinęła do trzeciej minuty, w której Karczoch przesunął swój włochaty ogon sprzed kamerki komputera i zeskoczył z biurka.

– Skurwysyn – powiedziała na głos Amanda, gdy jej oczom ukazała się scena, którą znała już niemal na pamięć. – Skurwysyn! – powtórzyła głośniej. Duża łza, zrodzona z wściekłości i zawodu, spłynęła po jej gładkim policzku. Po chwili kolejne łzy wypełniły jej oczy i Amanda już nic nie widziała. Słyszała za to z głośników laptopa pojękiwania i szepty po osiągniętej rozkoszy dwóch splecionych ciał. Przewinęła o kilka sekund dalej i usłyszała dobrze jej znany głos:

– Masz najbardziej seksowny tyłek, jaki kiedykolwiek widziałem – powiedział. Po chwili dało się słyszeć mieszaninę damsko-męskiego chichotu i szelest pościeli.

Amanda zamknęła laptopa z dosadnym hukiem, wstając od biurka. Podeszła do łóżka, tego samego, na którym działy się gorące sceny na filmie. Przed oczami miała Adama, zazdrosnego o każdego faceta, który pojawił się u jej boku. Adama prężącego dorodne muskuły przed lustrem, łaszącego się do niej co noc, będącego jej ostoją i obrońcą. Adama przysięgającego dozgonną miłość. Ukryła twarz w dłoniach. O jej nogi ocierał się Karczoch, raz po raz pomiaukując. Dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Szok, złość i niedowierzanie ogarnęły jej umysł, a wkrótce ją całą. Poczuła mrowienie na karku i upadła na łóżko. Czuła, jak jej ciało stało się całkowicie bezwładne.

II

– Podaj mi ładowarkę – rzucił z roztargnieniem Max, nie odwracając oczu od monitora. – A, i mogłabyś zrobić świeżej kawy. – Podwinął rękawy flanelowej koszuli i zatopił wzrok w tekście, który właśnie tworzył.

Do pokoju wpadało optymistyczne słoneczne światło. Pierwszy raz od dwóch miesięcy niebo zlitowało się i odsłoniło jasne promienie. Amanda odwróciła się od okna w stronę brata. Taka piękna pogoda na zewnątrz, a w moim sercu burza, pomyślała kwaśno.

– Niestety służąca wzięła dziś wolne! – zawołała. Poczłapała mimo to do kuchni. Włączyła czajnik i wypięła kabel ładowarki. Z pochmurną miną podała ją siedzącemu przy biurku starszemu bratu.

– Podepnij – odezwał się, nadal nie spuszczając wzroku z ekranu.

– A jednak nie wzięła wolnego. – Amanda westchnęła ostentacyjnie, ale zrobiła, o co prosił. Usiadła obok. Nie widziała, co pisze ani co przegląda. Przed oczami miała wczorajszy filmik, przypadkowo nagrany przez jej kota. W jej głowie kotłowały się natrętne myśli typu: „Dlaczego?”, „Co zrobiłam źle?” i „Przecież to JA mam najlepszy tyłek na świecie, jak on mógł to w ogóle komuś powiedzieć?”, a także: „Jak on mógł ZROBIĆ to z kimś?”, a następnie: „Świnia, kutas, pieprzony drań…” i inne epitety, które nigdy nawet nie wydostałyby się z jej gardła. Ale teraz tkwiły w niej, to, co zobaczyła wczoraj, rozdzierało jej serce na milion części.

– …mówię ci, to ma związek z tym prezesem agencji, zresztą mój informator tylko to potwierdził – perorował Max. – Ej! Ama! Siostra?! Nie słuchasz mnie wcale. – Odwrócił się w końcu do niej i przyjrzał uważnie. Roztargnienie na jego twarzy zniknęło w jednej chwili. Zmarszczył jasne brwi i zapytał: – O co chodzi?

– O nic – skłamała. Nie powiedziała mu o tym, co zobaczyła na filmiku wczoraj. Zażenowanie i wrodzona duma nie pozwoliły jej na to. Musi rozmówić się najpierw z Adamem, kiedy… o ile do niego wróci…

– Jasne. – Pokiwał z niedowierzaniem głową i kontynuował swój wcześniejszy wywód. – A więc, te środki dofinansowania nie były przeznaczone na utylizację padłych zwierząt, ale na inną inwestycję. Nie wiem jeszcze na jaką, ale zamierzam się tego dowiedzieć. – To powiedziawszy, zapisał coś w swoim niebieskim notatniku.

– O co chodzi z tym prezesem? Co to za tajemniczy informator? – spytała Amanda, chciała oderwać się od dojmujących myśli, lecz nie było to takie łatwe. W głowie jej się gotowało, nie wiedziała, co zrobi, jakim tonem ma rozmawiać z Adamem, jak postąpić. Uciec? Zniknąć? Czekać na niego z przygotowanym tekstem o jego niewierności? Czuła, że wpadnie zaraz w jakąś zgryzotę.

– No wyprowadzano prawdopodobnie gdzieś te pieniądze. Wszystkie środki z AOLiR, które udało się wyciągnąć na utylizację padłych zwierząt na terenie Lasu Północnego. Podejrzewam, że maczała też w tym palce włoska mafia, ta sama, o której pisałem rok temu.

– Aha – skonstatowała, bo rozumiała tylko co drugie słowo, mając w głowie mały mętlik. – Nie wiem – dodała, udając, że przejmuje się sprawą. – Ci, co korzystają z darmowych dotacji, pewnie mają we krwi przekręty, zwłaszcza Włosi, więc pewnie masz rację.

– Na pewno mam rację, ale nie mogę dojść do sedna… – myślał głośno.

– Jesteś taki mega fachman, wyśledzisz ich – stwierdziła cynicznym tonem i dodała w zamyśleniu: – Swoją drogą mam dosyć Włochów ostatnimi czasy.

– Wielkie dzięki. Wsparłabyś mnie o wiele bardziej, robiąc tę kawę – rzekł nieco już zdenerwowany Max, patrząc na nią z ukosa.

– Uh! – odparowała. – Służąca już działa!

Max pokiwał głową w geście dezaprobaty i wrócił do przeglądania stron. Amanda wolno podreptała w końcu do kuchni. Rzeczywiście nie miała siły mu pomagać, nie dzisiaj. Odkąd straciła pracę jako tłumaczka w międzynarodowym wydawnictwie w Katowicach, starała się przepisywać dla Maksa teksty i redagować to, co potrzebował opublikować „na wczoraj”. Aktualnie żył w biegu, odkąd trafił na grubszą aferę związaną z defraudacją środków z dofinansowania z Agencji Ochrony Lasów i Rezerwatów na utylizację padłych zwierząt gospodarskich i dzikich na terenach Lasu Północnego w północno-wschodniej Polsce. Z tego, co wiedziała, Max był przekonany o grubszej sprawie, ale nie miał wystarczająco wielu dowodów, a nie mógł skończyć tekstu, nie zebrawszy wszystkich faktów. Próbował wdrożyć dzisiaj Amandę w ten temat, ale tylko z jej wiadomych powodów nie udało mu się.

III

O 5:30 nazajutrz nieśmiały promień słońca próbował przedrzeć się przez niedokładnie zasuniętą roletę okienną. Amanda zmrużyła oczy przez ten mały przebłysk, który ją raził, i ręką odnalazła brzęczący telefon. Włączyła drzemkę.

Minął miesiąc, odkąd straciła pracę, i jeszcze nie zdążyła wyłączyć na stałe budzika. Jej skrupulatne tłumaczenia pięły się wzwyż, przekłady poradników w stylu: „jak gospodarować wolnym czasem”, „dieta dla 40-latków” i inne bzdety nie mieściły się już w sypialni, wszystko ułożone pod ścianą w równym rzędzie i wszystko na nic… Była tą myślą totalnie zdołowana. Zakryła głowę poduszką, chcąc wyprzeć przykre wspomnienie ze świadomości. Jej pracodawca, dla którego tłumaczyła z języków romańskich na polski, stał się niewypłacalny i zamknąwszy wydawnictwo niemal z dnia na dzień, udał się na długi wypoczynek do Kenii. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę.

– Musimy się wstrzymać na razie z publikacjami – oznajmił jej wtedy czarującym głosem. – Jesteśmy tymczasowo zawieszeni, nie wiemy, jak potoczy się sprawa naszego italiano1. Odezwę się wkrótce! – Po ostatnim zdaniu wiedziała już, że nie ma co liczyć na dalsze zlecenia. Signor Gagliano, ich główny zleceniodawca, miał problemy finansowe w ostatnim czasie i jak się nieoficjalnie dowiedziała, również z prawem. W tle słyszała chillout’ową muzykę, brzęk kieliszków i szum morza. Być może jednak sobie to wyobraziła… Na pewno sama wolałaby być tam niż w rodzimych Katowicach… Jej rozmyślania przerwał Karczoch, dzięki któremu miała ten kiepski humor od wczoraj, z drugiej strony może dzięki niemu rozpocznie nowe życie, bez kłamstwa i zdrady?

– Chodź tu, mały nicponiu. – Przyciągnęła miękkiego futrzaka do siebie. Karczoch, lekko otyły kot rasy brytyjskiej liliowej, zamiauczał głośno, bo nie należał do przytulasów. Teraz jednak głód zmusił go do skoku na łóżko w celu ponaglenia swojej pani do wstania. Amanda zmierzwiła mu futro na grzbiecie. Zadzwonił telefon.

– Hej, co tam? – odebrała, ziewając.

– Hejka, Ama. Zbieraj dupę, jedziemy do Północnego zaraz, w południe mają mieć konferencję prasową: cwaniaki z utylizacji kontra Agencja. Za godzinę będę u ciebie. Ubierz się ciepło! – rzucił Max jednym tchem i rozłączył się, nie dając siostrze chwili do zastanowienia.

– Ja ciebie też – rzuciła do głuchego telefonu i skierowała się do kuchni w poszukiwaniu puszki kociej karmy.

Godzinę później siedziała już w samochodzie brata, kierowali się z Katowic na północ. Ubrała się w ciepłą bluzę z motywem z filmu Dirty Dancing, puchową kurtkę i ocieplane jeansy, w ręce miała czapkę z pomponem w kolorze wściekłego różu, z którą nie rozstawała się od lat. Max miał na sobie swoją sfatygowaną czerwoną kurtkę z naszywką „Press is the Best”, którą otrzymał na urodziny od swojej dziewczyny i Amandy dwa lata temu, oraz spodnie moro, których miał kilkanaście sztuk w swojej szafie, bo tylko takie nosił. Jego strój dopełniały ciężkie wojskowe buty sznurowane nad kostką.

– Włącz GPS-a – rozkazał dobrze znanym jej tonem. – Jest z tyłu.

– Wolę z komórki z Google, jest dokładniejszy – zaoponowała. Zerknęła na tylną kanapę, gdzie leżał duży aparat fotograficzny, niebieski zeszyt i plecak. Nie zauważyła GPS-a. Pochłonęło ją ustalanie trasy. Subtelny głos nawigatora poinformował ich o odległości, jaka dzieliła ich od miejsca docelowego. Max włączył radio. Samochód wypełniły dźwięki przeboju Andrzeja Piasecznego.

– Nowe życie na śnia-da-nie, sorry, że się nie za-ła-piesz – nucił, żartobliwie zmieniając tekst refrenu. Roześmiał się, zerkając na siostrę, która właśnie wyciągała rękę, by wyłączyć radio. Zapadła dojmująca cisza. Max przerwał ją. Klepnął siostrę w udo i powiedział:

– Ej! Coś taka niemrawa ostatnio? – Badał jej twarz, gdy sytuacja na drodze na to pozwoliła. Ponieważ nie odpowiadała, drążył: – Kiedy Adam wraca? – Zjechali na drogę A1. – Czyżby coś nabroił?

– Daj mi spokój! Wszyscy jesteście tacy sami! – Jej wybuch zdziwił nawet ją samą.

– Uuu, widzę, że jednak nabroił… A pamiętasz, że przestrzegałem cię przed nim nie raz? To śmiałaś się i wzbraniałaś, że „nie każdy instruktor na siłowni robi skoki w bok”. – Ostatnią kwestię wypowiedział parodiującym, kobiecym tonem. – I co, miałem jednak rację? – skwitował bardziej, niż pytał. Prychnął z niesmakiem, zerkając raz po raz na Amandę, która w ciszy płakała, odwracając ze wstydu i złości twarz ku oknu. Poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu, wyrzucając sobie, że jednak nie odwiódł swojej młodszej siostry od tego zgubnego związku, co do którego miał tyle zastrzeżeń.

– Byłam zakochana! – broniła siebie, być może po trosze też Adama.

– Szukałaś bodyguarda, nie miłości – ocenił.

– To też – przyznała. – Przez większość życia musiałam uważać na każdym cholernym rogu, a on chronił mnie i robił to dobrze! Jest silny i wysportowany – tłumaczyła, chlipiąc i jednocześnie zdając sobie sprawę, jakie bzdury wygaduje. Wysmarkała nos do chusteczki.

– Daj spokój. Rozumiem twoje motywy, ale małżeństwo to nie tylko układ ofiara – obrońca. Dlatego właśnie tak to się potem kończy – mruknął pod nosem.

– Bił się o mnie od piątej klasy podstawówki, ufałam mu. Byliśmy ze sobą tyle lat! – burknęła. Głos jej się łamał, a w oczach wezbrała nowa fala łez. Max sapnął, ale nie odezwał się już.

Resztę drogi przebyli w ciszy. Amanda rozmyślała nad swoim położeniem. Z dwojga złego cieszyła się, że Max angażował ją w swoje sprawy. Nie musiała siedzieć sama w domu z kotem na kolanach i wyolbrzymiać swoich problemów. Zastanawiała się, czy tak naprawdę znała swojego męża… Czy zorientowałaby się, co robił, gdyby przypadkowo nie nagrał się na jej laptopie? Ból, który czuła, przeradzał się stopniowo w refleksję. Po niemal sześciu godzinach dotarli do Lasu Północnego za Olsztynkiem.

– „Zrobimy” tę konferencję, a potem zatrzymamy się w Ameryce. Chcę się przez dwa, trzy dni rozejrzeć po okolicy rezerwatu – poinformował siostrę Max. – Zostaniesz ze mną?

– W obecnej sytuacji raczej nie mam na razie do czego wracać… – gorzko skwitowała Amanda.

Max wyłączył silnik. Przed wyjściem z samochodu zastrzegł:

– Jak się ulokujemy w tej Ameryce, wszystko mi wyjaśnisz. – Amanda przytaknęła niemo.

Wyszli z auta. Od razu skierowali się ku tłumom dziennikarzy kłębiącym się na skraju Lasu Północnego. Schodziło się coraz więcej ludzi. Przedstawiciele prasy i telewizji wyróżniali się plakietkami na smyczach uwieszonych na szyjach. Powoli tłum zaczął się mieszać i coraz trudniej było odróżnić akredytowanych dziennikarzy od innych interesantów napływających pod las ze wszystkich stron.

IV

– Szanowni państwo… proszę… proszę o ciszę! – Około pięćdziesięcioletni przedstawiciel Agencji, uczesany na tak zwaną pożyczkę, w burym garniturze i zabłoconych butach, próbował uciszać rozkręcone towarzystwo dziennikarzy. Stał na prowizorycznym podium, trzymając mikrofon w trzęsącej się dłoni. – Bardzo proszę pozwolić dojść do głosu prezesowi!

Do mikrofonu podszedł prezes agencji. Stuknął w mikrofon dwa razy, co odbiło się kilkukrotnym echem. Starszy, szpakowaty pan opanowanym głosem odezwał się do obecnych. Chyba znam go z telewizji, przemknęło przez myśl Amandzie. Szła za bratem obładowanym plecakiem i aparatem fotograficznym.

– Szanowni państwo. Agencja Ochrony Lasów i Rezerwatów, oddział północno-wschodni z tej strony się kłania. Arnold Podróbek, jestem prezesem agencji. Chcąc wyjść naprzeciw wszelkim spekulacjom i doniesieniom na temat niejasnych działań dwóch firm utylizacyjnych w naszym regionie, zdecydowaliśmy się na tę oto konfrontację. – Zakreślił ramieniem łuk i omiótł wzrokiem zgromadzonych.

– Moje świnie znikły w biały dzień! To nie są spekulacyje! – rzucił ktoś z końca, a reszta towarzystwa roześmiała się spontanicznie; ich rechot rozniósł się po całym lesie. Prezes chrząknął do mikrofonu w odpowiedzi na niewygodną uwagę.

– Proszę państwa o spokój! Poproszę przedstawiciela firm Util-Eko i Ekutil do udzielenia odpowiedzi na pytania agencji oraz szanownych państwa. Najpierw prosiłbym o pytania dziennikarzy.

Konfrontacji przysłuchiwali się okoliczni rolnicy, zainteresowani całą sprawą. Jako trzecia strona sporu twierdzili, że agencja nie wypłaca im kwartalnych dofinansowań do prowadzenia gospodarstw z powodu przekrętów firm utylizacyjnych. Niektórzy twierdzili, że firmy te celowo zabierają żywe i zdrowe zwierzęta, aby wykazywać większe zutylizowanie zwierząt padłych z przyczyn naturalnych. W ten sposób zgłaszały do rejestracji w agencji większy tonaż martwych, a w zamian otrzymywały zwrot funduszy za utylizację nadwyżek padłych zwierząt.

– Im więcej zgłaszali padłych, tym większy procent wpadał do ich kieszeni, a rolnik tracił zwierzęta w tajemniczych okolicznościach – tłumaczył siostrze Max.

– To jakim cudem mogli zabierać zdrowe zwierzęta? Ten gospodarz nie widział, co ładują?

– Albo działali w zmowie z pracownikami rolników albo najzwyczajniej kradli. Firma zabierała o świcie zwierzęta przeznaczone do utylizacji spod płotu dosłownie. Więc są tylko dwie powyższe możliwości.

– Ja to bym kamery zainstalowała, ale co ja się tam znam! – skwitowała. Objęła się ramionami, zaczęła marznąć. Naciągnęła ciaśniej czapkę na głowę. – Rozejrzę się za czymś ciepłym do picia, poszukam kawy albo czegoś, spotkajmy się tam – zaproponowała po kilkudziesięciu minutach uciążliwego stania. Max obiecał dotrzeć do niej za parę chwil. Oddaliła się powoli, chcąc wyjść z tego nieprzyjemnego, tłumnego gwaru. Nadepnęła komuś na stopę i natychmiast została zbluzgana jakimś tutejszym slangiem. Cisnęła się między ludźmi, chcąc wyjść na zewnątrz tej ludzkiej czeredy i dziwiła się, ile jeszcze osób przyszło po nich. Olbrzymie zbiorowisko ludzi ustawione było na kształt podkowy, która powiększała się z każdą sekundą. Przez energiczne ruchy czapka zsunęła jej się lekko na oczy. Poprawiła ją, brnąc dalej. Była już w połowie drogi, gdy usłyszała głęboki głos swojego brata. Olbrzymie głośniki z lekkim opóźnieniem transmitowały pytania zadawane przez dociekliwego dziennikarza. Charakterystyczne echo podkreślało dodatkowo znaczenie jego wnikliwych pytań.

Neonoworóżowy pompon przemieszczał się w żółwim tempie. Wśród szarych, brązowych, a nawet łysych głów nie sposób, żeby się nie wyróżniał. Podczas żywo toczonej wielostronnej dyskusji pomiędzy podium a gronem rolników, tylko on zauważył tę osobliwość. Miał przewagę, bo stał na podwyższeniu i nie udzielał się aktualnie w żaden sposób, aczkolwiek gdyby mu tylko pozwolono, nagadałby swemu pracodawcy i władzom agencji, co o nich myśli. Przysłuchiwał się tylko jednym uchem, stanowiąc wsparcie dla swojego zleceniodawcy, w razie, gdyby tamtemu była potrzebna podpora w postaci jakiegoś adekwatnego paragrafu. Tkwił tak, znużony, od jakiegoś czasu. Palce w czarnych, lakierowanych butach Ferragamo zaczęły marznąć. I gdyby nie ten neonowy pompon, zacząłby ziewać z nudów. Ironicznym wzrokiem przyglądał się zebranemu tłumowi, jednocześnie chcąc dojrzeć twarz właścicielki tej zabawnej, różowej kulki na czubku jej głowy.

Amanda przeciskała się przez tych wszystkich ludzi, chcąc nie chcąc, chłonąc ich zapachy. Przeszło jej przez głowę, że dawno już nie była w centrum takiego tłumu jak teraz. Była już na skraju tego ludzkiego zbiegowiska i właśnie sobie uświadomiła, że droga do Maksa została jej na dziś definitywnie odcięta. Ludzi było coraz więcej, schodzili się wokół.

– Trudno! Przywlokłeś mnie tu, to mnie teraz znajdź! – rzuciła sama do siebie. Zaczęła rozglądać się za czymś, co by przypominało stoisko z kawą. Nie musiała długo szukać. Zaraz za podium stał przyczajony mobilny barek z kawą na wynos. Podreptała ku niemu z wywieszonym językiem, po drodze potykając się o kamień.

Puchaty obiekt przemieścił się na zewnątrz tłumu i piękna, niewinna twarz ukazała się Gregowi w swej całej okazałości. Zamrugał czarnymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Anioł… – pomyślał i uśmiechnął się na widok tej osobliwej dziewczyny, która w dodatku gadała sama do siebie. Spod czapki wystawały jej długie, złote włosy, różowy materiał oplatał jej głowę jak aureola. Ze swego miejsca dostrzegł duże oczy zajmujące pół twarzy, drugą połowę stanowiły czerwone, krągłe usta. Obiekt zmienił się w anioła… Greg uniósł czarne brwi i gorączkowo myślał. Obserwował, jak ta mała anielica uśmiecha się na widok budki z kawą i mknie ku niej, a różowy pompon podskakuje w rytm jej zwinnych susów. Lekkie potknięcie tylko dodało jej uroku. Zacisnął odruchowo zęby, ale na szczęście dziewczyna opanowała ciężar ciała i zdołała dotrzeć do serwisu kawowego bez nieszczęsnego upadku.

– Morecki, przygotuj mi podsumowanie z dzisiaj i zdecyduj, czy mamy podpisywać to porozumienie. – Szorstki głos wyrwał go z letargu. Jego zleceniodawca wycierał spocone czoło chusteczką higieniczną.

– Jasne, Rudolf, załatwione. – Podali sobie ręce. – Mamy szczęście, że nie pytali o zagraniczny kapitał, nie doszukali się niczego – szepnął.

– Nie, ale jak zauważyłeś, ten dziennikarz w czerwonym chyba z telewizji był. Nietutejszy, sprawdź go, jeśli możesz. Jego pytania były cholernie niewygodne. Mam wrażenie, że wie więcej, niż powinien. – Prawnik przytaknął mu, szukając wzrokiem faceta w czerwonym. Umówili się na jutro w siedzibie Ekutilu i pożegnali szybkim uściskiem dłoni.

Sto metrów dalej Amanda, zapłaciwszy za dwie grande capuccino, zadowolona ujęła kubki w dłonie i z impetem odwróciła się, by poszukać wzrokiem brata. Czapka opadła jej znów lekko na oczy, a że miała zajęte obie ręce, nie mogła jej porządnie poprawić. Niestety nie dostrzegła też krawężnika u swoich stóp. Uniosła twarz w górę, próbując uniesionymi brwiami podźwignąć jakoś niesforne nakrycie głowy. Robiąc krok naprzód, potknęła się po raz drugi dzisiaj i runęła na asfalt. Połowa zawartości kawy wylądowała na jasnym płaszczu kogoś, kto stał tuż przed nią, druga połowa sięgnęła nosków jego eleganckich butów. Miała oczy na wysokości lakierków i przez ułamek sekundy obserwowała, jak brązowy płyn cienką strużką spływa na bruk.

– Ojej, bardzo pana przepraszam! – Amanda szeroko rozwartymi oczyma rejestrowała dzieło swojego zniszczenia. Nagle różowa wełna całkowicie zasłoniła jej widoczność. Odgarnęła ramieniem czapkę, która teraz gryzła ją w spocone czoło. Dzierżyła w dłoniach dwa tekturowe kubki, próbując wstać. Silne ramię poderwało ją do góry.

– Nic ci nie jest? – Rozległ się ochrypły głos. Nieznajomy prowizorycznie otrzepał drugą ręką brązowy napój. Niepotrzebnie, rzecz jasna, kawa trwale wniknęła we włókna.

– Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro! – Zrobiła zmartwioną minę, taksując go wzrokiem. Zachwiała się. Greg przytrzymał ją za oba łokcie. Amanda odzyskała równowagę i odskoczyła do tyłu.

– Istnieje coś takiego jak pokrywki do kubków – zwrócił jej uwagę poszkodowany. Zmarszczył czoło i ponownie spróbował strzepnąć z siebie plamę. Na błyszczących butach nie było już śladu kawy. Greg zerkał na nią z lekkim wyrazem rozbawienia.

– Jak również czarne płaszcze, a pan musiał mieć akurat taki jasny! – rzuciła bez sensu. Zagryzła wargi. Poprawiła nerwowo czapę.

– Rzeczywiście, gdybym wiedział, co mnie spotka, przyszedłbym w pokrowcu – odpalił z uniesionymi brwiami ze zdziwienia. Zaraz potem uśmiechnął się szeroko. Rząd białych, równych zębów i blizna na policzku zwalały ją niemal z nóg. Jego luźny, śmiały sposób bycia miał w sobie nieodparty urok. Chociaż było kilka stopni na plusie, z jego ust wydobywała się smużka pary. Amanda szybko ochłonęła. Ostatnio nie była w nastroju do żartów z facetami, więc ugryzła się w język.

– Greg – przedstawił się. – W zasadzie to Grzegorz, ale w skrócie może być Greg. – Podał jej dłoń, ale zaraz ją cofnął. Amanda w obu dłoniach trzymała nadal tekturowe kubki.

– Miło mi. – Uśmiechnęła się niezgrabnie, chcąc szybko zakończyć konwersację, zamiast się przedstawić. – Jeszcze raz przepraszam. Do widzenia! – Ponieważ nie schodził jej z drogi, zlustrowała go z góry na dół. Zrobiła to dwukrotnie, za drugim razem bardzo ostentacyjnie, przez co Greg uniósł jeszcze wyżej brwi. Po co tak blisko mnie stawał nadziany gnom? – pomyślała. Zrobiła głupią minę, chcąc go ominąć. Zastąpił jej drogę.

– A ty? – Nie dawał za wygraną. Nie pozwalał jej przejść, wpatrywał się w nią uporczywie, oczekując odpowiedzi.

– A ja nie! – odparowała, bo zaczął ją irytować. Nie chciała przygodnych znajomości, nawet jeżeli z jej winy facet miał wydać fortunę na pralnię. Zresztą widać było, że stać go na zakup całej sieci pralni. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Spojrzała w jego czarne, świdrujące oczy. Onyksowe tęczówki wbiły się w nią, były przeszywające i przenikliwe. Z odrętwienia wyrwał ją głos brata.

– Ama! Gdzieś ty polazła po tę kawę?! – zawołał Max. Zdyszany zbliżył się do obojga.

– Miło było cię poznać – rzekł zadowolony Greg. – Ama! – podkreślił. Skinął uprzejmie Maksowi głową i oddalił się z plamą na wełnianym płaszczu.

– Coś się stało? – spytał Max.

– Nie, ale wiedziałam, że zawsze mogę na ciebie liczyć, braciszku! – Przewróciła oczami i pokręciła głową z nieskrywaną złością. Oddała mu pusty kubek za karę, której nie pojmował, i oddaliła się do samochodu, ukradkiem szukając wzrokiem przystojnego bruneta, który akurat wyjeżdżał z parkingu czarnym bmw.

V

Około trzech kilometrów na północny wschód od Olsztynka leżała mała osada –Ameryka. Max załatwił im dwa pokoje jednoosobowe na dwie doby w przytulnej, wiejskiej zagrodzie przy głównej drodze. Wsiedli do starego megane i skierowali się do Przychówka.

– W lewo – poinformowała brata Amanda. Muskała palcami wyświetlacz telefonu, przybliżając na Google Maps miejsce docelowe.

Wjechali na mało uczęszczaną drogę. Okolica była malownicza, nawet o tej porze roku. Amanda myślała, że imponujący, zimozielony świerkowy Las Północny to cała atrakcja tej części Polski. Jednak im dalej jechali, tym bardziej zaskakiwało ją otoczenie. Małe, spokojne miasteczka, które mijali, miały w sobie nieodparty urok baśniowych osad. Stare, tradycyjne domostwa, schowane za balustradą stożkowatych iglaków i kępami pobladłych miskantów, lekko falujących na wietrze, kryły dawne legendy i tajemnice. Zadbane podwórka nawet teraz, na przełomie stycznia i lutego, zapraszały do posiadłości krętymi dróżkami, wyłożonymi antycznym kamieniem, okalanymi obfitą czerwienią berberysów, zielonymi sosnami kaukaskimi i mieniącymi się w słońcu pióropuszami chińskich traw. Domy stały w znacznej odległości, oddzielone od siebie szerokimi pasami poletek w przytłumionych o tej porze roku kolorach, bądź bylinami posadzonymi kaskadowo. Max zwolnił, przejeżdżając przez drewniany mostek nad płytkim kanałem. Oszroniona poręcz błyszczała dzięki padającym na nią promieniom. Słońce wisiało nisko na niebie, śmiało przedostawało się przez szybę samochodu. Amanda zamknęła na moment oczy, delektując się przyjemnym ciepłem na twarzy.

Dotarli do zagrody Przychówek. Kamienna brama, kryta fantazyjną strzechą, przywitała ich otwartymi kutymi drzwiami. Nieopodal stała drewniana stróżówka psa obronnego, który ujadał na każdego, kto zbliżał się do drzwi zagrody. Amanda czekała, aż Max zaparkuje. Wielki rottweiler z trudem wydostał się przez otwór budki i warcząc, rozejrzał się wokół. Na widok stojącej dziewczyny zaskomlał i padł, prostując przednie łapy. Wielki jęzor wychynął z jego paszczy, pies ciężko dyszał. Amanda podeszła ku niemu.

– Bozenka? – przeczytała napis na jego obroży. Kucnęła i podrapała czworonoga za uszami. Liznął jej dłoń i cicho szczeknął.

– Zwariowałaś? – Usłyszała za plecami zdenerwowanego Maksa. – Zaraz odgryzie ci rękę! Odejdź od niego!

Amanda wstała wolno i skierowała się ku bratu.

– Co ty gadasz?! Zobacz, jaki miły, nazywa się Bozenka, przez „z”! – trajkotała. Max pociągnął ją za rękaw. Rozbawiona Amanda pomachała psu.

– Jesteś gorsza niż dziecko! – Rottweiler zawarczał na jego widok, a gdy zbliżyli się do wyjścia, zaczął wściekle ujadać.

Po zameldowaniu otrzymali klucze do swoich pokoi i skierowali się na pierwsze piętro. Max podał Amandzie jej plecak, umówili się w jadłodajni na dole na obiad za około godzinę. Zmęczona podróżą i wydarzeniami w lesie zamknęła za sobą drzwi na klucz i opadła na miękkie łóżko. Włączyła telefon i zobaczyła na wyświetlaczu powiadomienie o ośmiu próbach połączeń od Adama.

– Pocałuj się w dupę! – powiedziała głośno i zaczęła płakać. Włączyła playlistę na YouTubie i przewinęła ulubiony album Dirty Dancing do Big girls don’t cry. Słuchała przez chwilę, rozmyślając nad tym, jak powinna postąpić wobec Adama. Miała dwadzieścia dziewięć lat, była bez pracy, zdradzona i oszukana. Miała teraz tylko brata i parę koleżanek na Śląsku. Włóczyła się z Maksem po dziewiczych lasach w poszukiwaniu sensacji. Żeby nie popaść w jeszcze większą zgryzotę, postanowiła wziąć długi, odświeżający prysznic.

Obiad w zagrodzie przeciągnął się do kolacji. Ulokowali się w intymnym kącie jadłodajni. Było w niej tak przytulnie, że obojgu udzielił się błogi nastrój. Z głośników sączyła się bluesowa muzyka, kilku odwiedzających miało kowbojskie kapelusze. Amanda już była oczarowana Mazurami, a spędziła tu dopiero kilka godzin. Max przez większość czasu pisał na swoim laptopie, raz po raz zerkając do błękitnego notatnika.

– Piszesz artykuł o tym, co dzisiaj usłyszałeś? – zagadnęła, po czym wzięła łyk gorącej herbaty z imbirem.

– Tak. – Nawet na nią nie zerknął.

– Robiłeś notatki w tym notesie? Przecież to raptem trwało pół godziny – kontynuowała z nudów.

– Tak – odrzekł lakonicznie. Amanda już wiedziała, że póki jest w swoim transie, nie będzie mogła z nim normalnie pogadać.

– Jesteśmy bardziej na Warmii czy Mazurach? – zadała pytanie, żeby sprawdzić, czy jej słucha.

– Tak – odparł.

Uśmiechnęła się w duchu. Przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu. Gospoda sukcesywnie zapełniała się gośćmi, im bliżej było do kolacji, tym więcej osób napływało do ciepłego wnętrza Przychówka. Światła lekko przygasły, na większości stolików migały miękkim płomieniem białe świeczki w tradycyjnych mazurskich świecznikach. Na ścianach wisiały czarno-białe ryciny przedstawiające kilka ogrodzonych miast oraz typowo mazurskie chaty, a na ich tle lud w regionalnych strojach. Wewnątrz jadalni zrobiło się już całkiem przytulnie. Średnio co drugi stolik był zajęty o tej porze. Przyglądając się „kowbojom”, cieszyła się, że nie odróżniała się za bardzo od tutejszych miejscowych, do obiadu bowiem założyła kraciastą koszulę z flaneli i wysokie, wiązane buty. Wzięła do ręki menu i zaczęła studiować.

– Amur, boleń, ukleja? – zastanawiała się głośno, krzywiąc się z niesmakiem. – Dla bezpieczeństwa zamówię pstrągi.

– Dobry wiecór! – Jak na zawołanie zjawiła się kelnerka. – Jestem Stanisława i dziś wiecór obsłuze was ochoco! Co podać? – Po tym eleganckim wstępie przeszła do konkretów.

Ama zamówiła ryby dla siebie i brata, i od razu po dwa grzańce. Kelnerka przyjęła zamówienie, zostawiając im menu. Max na moment oderwał się od swojego artykułu. Miał zmierzwione włosy szalonego naukowca i zmęczone oczy.

– Ciekawy dialekt, nie? – zauważyła.

– To mazurzenie, dziewczynko – dogryzł jej. Rozejrzał się po jadłodajni.

– Wiem, że to mazurzenie. – Przewróciła oczami.

– Czwarta klasa podstawówki się kłania! – wyśmiewał się. Łypnął okiem na menu. Na twarzy miał głupi uśmieszek.

– Ja poszłam od razu do piątej! – wkurzała się.

– Założę się… – kontynuował żarty, lecz siostra szybko je ucięła.

– Bla, bla, bla! – skomentowała jego wywody. Po chwili podjęła jednak: – Ten typ, co go kawą oblałam, miał jakiś inny akcent…

– Może nietutejszy? – to mówiąc, sięgnął po swój telefon i przewijał jakieś krajowe informacje na Twitterze. Amanda, czekając na kolację, z nudów przeglądała kartę, raz po raz wymieniając nazwy ryb, o których w życiu nie słyszała. Zorientowała się, że pstrąg to ryba rzeczna, a byli w krainie jezior… Na wszelki wypadek nie poruszała już „naukowych” tematów. Studiowała menu pieczołowicie, wymawiając pokrętne nazwy, gdy doszły do niej podniesione wesołe głosy. Dochodziły od drzwi, przez które przed momentem weszło kilku mężczyzn pogrążonych w ożywionej dyskusji.

– O nie! – jęknęła cicho. – Znam ten głos. I ten płaszcz… – powiedziała do siebie. Jej brat, pochylony nad laptopem, zdążył znów stracić kontakt ze światem. Uniosła wyżej menu, żeby zakryć twarz, od czasu do czasu szpiegowała zza karty obiekt westchnień wszystkich panien z okolicznych wiosek, jak mniemała. Grupa pięciu osób rozlokowała się przy stoliku dla VIP-ów, na jej nieszczęście naprzeciw niej. Chowając się za kartą dań, odruchowo obniżyła się na ławce. Sąsiedni stolik był w kształcie litery „L” i osłonięty niskim parawanem, jak loża. Greg, którego poznała kilka godzin wcześniej, usiadł dokładnie naprzeciw, skąd miał doskonały widok na całą salę, również na samotny stolik w kącie, przy którym siedziała Amanda z bratem. Dziewczyna zaklęła pod nosem. Zlustrowała nowo przybyłych. Sami czarni faceci, w czarnych ubraniach, z połyskującymi od żelu fryzurami. Wywróciła oczami. Nie przypominała sobie z lekcji podstawówki, żeby ludność mazurska wyróżniała się ciemną karnacją i tak dalej. Wokół też widziała raczej same tradycyjne polskie twarze. A więc Cyganie? Albańczycy? Włosi? Niemożliwe… Choć bardzo jej się tu podobało, nie sądziła, żeby okoliczne miasteczka aż tak przyciągały obcokrajowców z południa. Panowie rozmawiali teraz cicho, lekko nachylając się ku sobie. Pojawiła się pani Stanisława. Podała im kolację, zabrawszy tym razem karty dań, dziewczyna nie mogła już udawać, że jej tam nie ma. Postanowiła wpatrywać się tylko w to, co ma na talerzu. Wyzwanie okazało się trudniejsze, niż przewidywała. Spontanicznie uniosła wzrok i zaczęła ukradkiem przyglądać się facetowi z naprzeciwka.

Był na oko po trzydziestce, przypomniała sobie, że miał męski, chrapowaty głos i przenikliwy wzrok. Kruczoczarne włosy, zaczesane niedbale do tyłu, opadały miękkimi falami prawie do karku. Opalona skóra, prosty nos, pełne usta. Wyglądał jak Włoch… Odszukała małą bliznę na jego prawym policzku. Dziwiło ją, że bardzo spodobała jej się ta mała szrama, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy… Wodziła coraz śmielej po nim wzrokiem, zatracając się w tym widoku. Nęcił ją, nie mogła wprost oderwać od niego oczu. W tym samym momencie mężczyzna, przyciągany przez nią jak magnes, zerknął na nią. Z poziomu ust powiodła oczami ku jego czarnym źrenicom. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Greg wtopił w nią zaabsorbowany wzrok na ułamek sekundy, po czym uśmiechnął się szeroko. Amanda poruszyła się nerwowo na krześle, skinęła mu ledwo głową. Nie odwzajemniając uśmiechu, wróciła do swojego pstrąga.

– Chcesz o tym porozmawiać? – Pytanie Maksa wyrwało ją z zadumy.

– O czym? – Wyjęła ość z ust.

– O Adamie. I o tym, co zrobił.

– Nie. – Pokręciła energicznie głową. Wbiła wzrok w rybę. Wyłupiaste bielmo jej oczu skłoniło ją jednak do skupienia się na swoim rozmówcy.

– Daj spokój. Wywal to z siebie. Skąd wiesz, co zrobił? – Nie dawał za wygraną. W jego oczach krył się błysk ironii.

– Zdradził mnie. Widziałam film. Nagrał się przez przypadek. Podejrzewam, że Karczoch wskoczył na laptopa i kliknął „CTRL+N”, uruchamiając kamerę. Już raz tak kiedyś zrobił. Śmialiśmy się wtedy, że sam się nagrał. – Przerwała na moment, napiła się grzańca. – Zrobili to w moim łóżku. W naszym łóżku! Na szczęście zdążyłam zmienić pościel i wyrzucić ją do śmietnika.

Jakby to miało jakieś znaczenie, pomyślała. Z trudem przełknęła ostatni kęs białego mięsa. Popiła je znów grzańcem. Zerknęła przed siebie, z loży spoglądał na nią „pan blizna”. Zmrużył oczy, jakby próbował zgadnąć, o czym rozmawia. Spuściła oczy. Bielmo oczu czegoś, co jeszcze przed chwilą było rybą, już jej nie przeszkadzało.

– Hm, widziałaś, z kim był? – dopytywał Max, pochłaniając swoją kolację. – Kurde, jakie tu mają mało słone żarcie – skwitował z pełnymi ustami, sięgając po przyprawy.

– Tak, ale nie znam jej. Właścicielka najlepszego tyłka podobno, jak się wyraził. – Prychnęła. Max roześmiał się.

– W redakcji średnio co pięć minut słychać podobne wiersze.

– Ale nie kończą się w łóżku! Faceci to świnie! – podsumowała.

– Też tak myślę – przytaknął i wrócił do swojego pstrąga.

Przychówek zdążył zaludnić się po brzegi. Przy wejściu utworzyła się mała grupka oczekujących na stolik.

– I co teraz? – spytał po chwili.

– Nic. Teraz muszę się wysikać. – Odłożyła widelec z głośnym brzdękiem.

– Miałem na myśli Adama.

– Przecież wiem. Nie wiem, co teraz, nie podjęłam żadnej decyzji. – Była już zmęczona tym tematem.

– Powinnaś z nim jak najszybciej porozmawiać. Bez szczerej rozmowy się nie obędzie. Gdzie on w ogóle jest teraz? – Zerkał to na nią, to na swój obiad.

– Ostatnio był we Frankfurcie w delegacji, jak co miesiąc. Kto wie, czy to nie tam zaczęli z sobą sypiać.

– Możliwe. Ciekawe, ile to już trwa… Musicie koniecznie pogadać – skomentował Max. Pomasował jej ramię pokrzepiająco. Rozdzwoniła się jego komórka.

Amanda nie miała najmniejszej ochoty oglądać Adama, a co dopiero z nim rozmawiać. Była jednak wdzięczna bratu, że ją wspiera.

– Idę do toalety – rzuciła, zrywając się z krzesła, zajęty rozmową Max machnął porozumiewawczo ręką.

Drzwi łazienki były niemal tuż za jej plecami. Wewnątrz była jedna toaleta i na szczęście nie było kolejki. Trochę trwało, zanim pozbyła się wypitej herbaty i grzańca. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Przygładziła rozwichrzone, długie blond włosy. Trochę tuszu do rzęs zdążyło od rana przenieść się na górne powieki. Wytarła je kciukiem. Umyła skrzętnie ręce, niestety zauważyła brak papierowych ręczników i suszarki. Otrzepała mokre dłonie. Wychodząc, przytrzymała je w górze, jak chirurg przed operacją. Wychynęła zza drzwi z impetem. Uniesione ręce przesłoniły jej wysoką postać i raptem wpadła na czyjeś szerokie plecy. Mężczyzna odwrócił się z szybkością pumy, łapiąc ją w ramiona.

– Przepra… – zaczęła, ale ten ktoś jej przerwał.

– Ups! Tym razem przynajmniej bez kawy. – Ułożył wargi w uśmiech. Trzymał ją mocno przed sobą. Amandę zatkało. Górowała nad nią wysoka postać Grega! Rozejrzała się na boki. Wyjąkała coś niewyraźnie. Zrobiło jej się nad wyraz głupio. Zamiast bełkotać nieporadnie kolejne przeprosiny, uśmiechnęła się tylko krzywo, wachlując mokrymi dłońmi. Grzegorz spojrzał na nie, gdy krople dotarły na jego płaszcz.

– Rzeczywiście, na szczęście tym razem to tylko woda – oceniła. Przełknęła ślinę. Tkwiła w mocnym uścisku tego obcego mężczyzny, którego trochę się bała. Stał nieruchomo, cały czas trzymając ją blisko. Przez dłuższy moment wpatrywali się w siebie. Rozchylił nieco nozdrza, wciągając jej zapach. Lekko oszołomiona Amanda zamrugała, przyglądając mu się. Zauważyła, że nadal ma na sobie poplamiony płaszcz. Czuła się niezręcznie. Wzruszyła ramionami.

– No cóż, masz talent do wchodzenia mi w drogę, a jestem tu dopiero od kilku godzin… – wydukała.

– Aż strach pomyśleć, co by było gdybyś siedziała za kółkiem! Albo na koniu – dywagował – już bym pewnie nie żył!

– No, musisz uważać – podjęła żart. – Mam jeszcze ścigacza w garażu, gdybyś był zainteresowany.

– Chyba takiego dla dzieci – kpił. W jego oczach pojawiły się wesołe ogniki.

– Chcesz się przekonać? – Roześmiała się z jego żartu.

– Ok, wierzę, że ciut większy. – Zawtórował śmiechem. Zamilkli. Nastąpiła kłopotliwa chwila.

– Dobrze, możesz mnie już puścić? Póki co jesteś bezpieczny – zapewniła go. Wypuścił ją powoli z ramion.

– W ramach przeprosin zaprosisz mnie na drinka? Ama? – zaakcentował jej imię. Schował ręce w kieszeniach nakrycia. Wpatrywał się w nią przenikliwym wzrokiem.

– Widzę, że pralnia była zamknięta – skomentowała nieelegancko, puszczając mimo uszu jego śmiałe zaproszenie.

– Pół dnia zastanawiałem się, od czego jest ten skrót. Amelia? Amastazja? – Teraz on zignorował jej uwagę.

– Amanda! – pomógł mu Max, który właśnie zjawił się w nieodpowiednim momencie i, niespodziewanie dla niej samej, podał rękę rozmówcy, przedstawiając się. – Max. Wszystko w porządku? – Zerknął na siostrę.

– Grzegorz. – Odwzajemnił uścisk dłoni. – Dochodzimy właśnie do konsensusu – kontynuował grę brunet i zwrócił się do Amandy: – Nie oddam płaszcza do pralni, zostawię go sobie z tą plamą na pamiątkę.

Obdarował ją takim uśmiechem, że kolana ugięłyby się pod nią, gdyby była nastolatką i wpatrywała się w swego idola. Zmieszała się na moment, bo wcale nie chciała, żeby tak na nią działał.

– Zatrzymaliście się tutaj? – spytał Greg, nie odrywając od niej wzroku.

– Tak – przytaknął Max.

– Nie – zaprzeczyła Amanda.

Odpowiedzieli równocześnie. Max ze zdziwieniem obrzucił siostrę karcącym wzrokiem i kontynuował:

– Wybacz, młodsze siostry bywają czasem niewychowane. Planujemy wyjechać najpóźniej pojutrze.

– Siostra – powtórzył z zadowoleniem Greg, unosząc przy tym jedną ze swych ciemnych brwi. – No cóż, może się jeszcze spotkamy, zanim wyjedziecie?

– Chętnie – odparł starszy brat, a Amanda doskonale wiedziała, że ma w tym ukryty cel.

1Italiano (wł.) – Włoch.

W sieci kłamstw

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8219-227-8

 

© Agnieszka Baron i Wydawnictwo Novae Res 2020

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Sylwia Cichocka

KOREKTA: Małgorzata Szymańska

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.