40,00 zł
Narcyz… Kimże jest narcyz? Czy to przeglądający się w lustrze piękny i zakochany w sobie młodzieniec? Czy to ktoś, kto ciągle potrzebuje zachwytu, jest nieustannie głodny uwagi innych i stale się chwali, jaki to jest świetny, wyjątkowy, utalentowany i zdolny? A może to ktoś znacznie gorszy niż można by przypuszczać w najśmielszych snach?
W sieci narcyza to swego rodzaju spowiedź Ani, historia kobiety, która (nie) poddała się urokowi Pawła i przez przypadek uwikłała się w niebezpieczną relację z narcyzem.
Anka to błyskotliwa kobieta z pokolenia X, a Paweł to inteligentny narcyz generacji Y. Spotkali się wczesną jesienią. Los sprawił, że tych dwoje tak różnych ludzi stanęło naprzeciw siebie, by jedno mogło brać, a drugie dawać. To spotkanie było grą, ich wspólnym tańcem, do którego on ją „zaprosił”, a ona, jak wiele empatycznych kobiet mierzących ludzi swoją miarą, przyjęła jego zaproszenie, ignorując głos intuicji, która podpowiadała „nie wchodź w to!”.
Ze szczerej rozmowy Ani z przyjaciółką dowiadujemy się, co tak naprawdę znaczy być narcyzem, jak go rozpoznać, jak się zachowuje i postępuje narcyz oraz w jaki sposób wyplątać się z tej toksycznej relacji. Ania w swojej opowieści dotyka istoty narcyzmu, obala mity i demaskuje narcyza ukrytego. Dzięki niej poznasz narcystyczne zaburzenie osobowości i nie ulegniesz narcystycznemu zawłaszczeniu.
Sięgnij po tę książkę i dowiedz się, czy kiedykolwiek na Twojej drodze stanął prawdziwy narcyz.
Karo de Novak urodziła się w małym mieście na zachodzie Polski. Lubi ludzi i zwierzęta, szczególnie psy i konie. Ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W sieci narcyza to jej debiut literacki. Napisała tę książkę, aby opowiedzieć o tym, co przydarzyło się jej przyjaciółce. Utwór adresowany jest do kobiet i mężczyzn w każdym wieku, którzy byli lub nadal są uwikłani w relację z narcyzem
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Ilustracje na okładce: pl.freepik.com
Projekt okładki: EJ Design
Projekt graficzny środka, skład do druku: EJ Design
Redakcja: Magdalena Mieczkowska
Korekta: Kinga Dolczewska
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum
Copyright © by Karo de Novak 2024
Copyright © by Pan Wydawca 2024
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
ISBN 978-83-67910-64-4
wydanie 1
Gdańsk 2024
Pan Wydawca sp. z o.o.
ul. Wały Piastowskie 1/1508
80-855 Gdańsk
PanWydawca.pl
Książkę dedykuję osobom uwikłanym w relację z narcyzem.
Miesiąc temu, kiedy wróciłam do domu z pracy i włączyłam telefon, na ekranie pojawiło się powiadomienie. Dzwoniła Ania. Musiało się coś stać, bo nigdy wcześniej nie telefonowała do mnie przed szesnastą, tylko wieczorem albo w weekend. Po naradzie z szefem zapomniałam ponownie uruchomić komórkę i dlatego nie odebrałam. „Bardzo dawno z nią nie rozmawiałam”, pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Lubiłam tę dziewczynę, znałyśmy się już tak długo. Kiedyś mieszkałyśmy w jednej miejscowości i chodziłyśmy do tej samej klasy w liceum. Bardzo się polubiłyśmy i dużo czasu spędzałyśmy razem, uczyłyśmy się wspólnie do sprawdzianów i klasówek. Zwierzałyśmy się ze swoich najskrytszych marzeń i powierzałyśmy sobie sekrety. Pomiędzy nami nawiązała się przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Po maturze obie dostałyśmy się na studia do Poznania. W trakcie ich trwania spotykałyśmy się dość często, ale po ich ukończeniu nasze drogi się rozeszły. Obie wyszłyśmy za mąż. Ona wróciła do rodzinnej miejscowości, a ja zostałam w Poznaniu.
Ania ma dorosłe dzieci i fantastycznego męża. To pogodny, przyjacielski i bardzo pomocny mężczyzna. Wszystko umie zrobić i naprawić. Często powtarzała, że ją sobie „wychodził”. Przepadła z kretesem w momencie, kiedy wrócili z zabawy sylwestrowej, na którą ją zaprosił. Po powrocie, już w domu, zaczął masować jej zmęczone tańcami stopy i wówczas coś zaiskrzyło. Można by rzec: przez masaż stóp do serca kobiety. Troska i poczucie bezpieczeństwa, które otrzymywała od niego każdego dnia, wpłynęły na podjęcie przez nią decyzji o ślubie, kiedy się jej oświadczył. Są bardzo dobraną parą – optymistyczni, weseli, znający kompromisy, emanujący dobrą energią, przyjaźnie nastawieni do innych. Krótko mówiąc: fajni ludzie. Wszystko, co osiągnęli w życiu, było wyłącznie zasługą ich wytrwałości i własnej pracy.
Ostatnio utrzymywałyśmy jedynie kontakt telefoniczny przy okazji świąt lub uroczystości rodzinnych. Rzadko do siebie dzwoniłyśmy, ale gdy do tego doszło, nie mogłyśmy się nagadać. Nie widziałam jej dwa lata. Koniecznie musiałam zaraz oddzwonić.
– Cześć, Aniu!
– Cześć, Karo – usłyszałam jej ciepły i dziewczęcy głos.
– Przepraszam, że nie odebrałam twojego telefonu, ale wyłączyłam go w pracy, bo miałam ważne spotkanie, i dopiero teraz zobaczyłam, że dzwoniłaś. Coś się stało? – zapytałam, jednocześnie się usprawiedliwiając.
– Wszystko w porządku. Chciałabym z tobą porozmawiać. Może przyjedziesz do mnie? Bardzo mi na tym zależy.
– Aniu, mogę przyjechać dopiero za dwa tygodnie. Wiesz, jak to jest, mam dużo obowiązków w pracy.
– Wiem, wiem. Super, już się cieszę na nasze spotkanie.
Wyczułam radość w jej głosie.
– Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
– Nie mogę. Nie przez telefon. Kupię wino i pogadamy jak dawniej. Wyśpij się przed przyjazdem, bo to będzie długa opowieść. Nockę albo dwie będziemy miały z głowy.
– Dobrze, przyjadę w piątek wieczorem.
– Bardzo się cieszę i dziękuję, Karo. Do zobaczenia.
– Z największą przyjemnością się z tobą spotkam. Pa.
Po dwóch tygodniach od naszej rozmowy wsiadłam do samochodu i pojechałam do Ani. Całą drogę myślałam o tym, co ją skłoniło, by do mnie zadzwonić i zaprosić do siebie. Nic szczególnego nie przychodziło mi do głowy, poza kryzysem małżeńskim albo problemami u córek.
Dotarłam do niej wieczorem. Mocno się wyściskałyśmy. Anka była w ten weekend sama w domu, ponieważ jej mąż wyjechał na szkolenie, a córki już dawno opuściły rodzinne gniazdo.
Zamówiłyśmy pizzę na kolację, a potem otworzyłyśmy wino, nasze ulubione chianti. Ania kupiła dwie butelki, a ja przywiozłam jeszcze jedną, więc na pewno nam wystarczy. Usiadłyśmy wygodnie na dużej kanapie z poduchami. Ania włączyła stojącą obok lampę. W pokoju było słychać cichutko sączący się z radia jazz.
– Aniu, mów, o co chodzi. Bardzo mnie zaintrygował twój telefon.
– Opowiem ci wszystko ze szczegółami. Muszę to komuś powiedzieć i wyrzucić z siebie. Wysłuchaj mnie, proszę, do końca i nie oceniaj. Jeśli nie uwierzysz w to, co usłyszysz, nie będę miała ci tego za złe. Wiem, że jesteś lojalna. Zawsze mogę liczyć na twoje wsparcie i dyskrecję, ale wiem też, że jeśli ktoś nie doświadczył tego, co ja, może mieć problem ze zrozumieniem mojego postępowania. Ta historia jest prawdziwa, choć niewiarygodna. Możesz pomyśleć, że mi odbiło, ale tak nie jest. Wiesz, że jestem odważna i dociekliwa, jeżeli coś mnie zainteresuje.
– Zgadza się. Pamiętam, jak potrafiłaś odpowiedzieć w szkole nauczycielom, którzy czasami nas źle traktowali, i wstawiałaś się za słabszymi. Domyślam się, że musi to być dla ciebie coś bardzo ważnego. Znam cię już tyle lat, ty przecież nie umiesz kłamać i nie dzwonisz z byle powodu, prosząc o rozmowę. Mów więc…
– Karo, słyszałaś zapewne o osobach, które nazywa się narcyzami.
– Oczywiście.
– Gdybyś miała scharakteryzować takiego człowieka, to co byś o nim powiedziała?
– To jest ktoś, kto potrzebuje zachwytu, uwagi, pochlebstw i podziwu od innych ludzi, chwali się swoimi osiągnięciami i je rozdmuchuje. Taki typek „co to nie ja” i „patrzcie wszyscy tylko na mnie, podziwiajcie, bo jestem najważniejszy i najmądrzejszy”.
– Też kiedyś tak to rozumiałam, ale to, co powiedziałaś, to nie wszystko. Narcyzm to zaburzenie, którego nie można wyleczyć. Występuje zarówno u kobiet, jak i mężczyzn, lecz najczęściej dotyka mężczyzn. Człowiek, który je ma, to nie jest człowiek.
– A kto?
– To popapraniec, kat, antyczłowiek, kreatura, potwór przepełniony nienawiścią, zazdrością, złością, wstydem, bólem, zemstą. Jest pusty w środku i martwy za życia. Wydaje mu się, że jest uprawniony do wszystkiego, co robi innym ludziom. Uważa, że jest pępkiem świata. W jego chorej głowie istnieje tylko jedna myśl: że jest doskonały i jest wybrańcem Boga; że otrzymał od niego dar, dlatego może traktować ludzi jak przedmioty, które mają mu służyć. Niszczy swoje ofiary psychicznie, a czasami też znęca się nad nimi fizycznie. To jaszczur, którym kieruje gadzi mózg. Karmi się emocjami. Zarówno dobrymi, jak i złymi. Jest nastawiony na ciągły atak i nieustanną ucieczkę. Żyje w świecie urojeń i fikcji. Zaprzecza faktom i rzeczywistości. To chwast, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć ze swojego życia.
– O kim mówisz?
– O Pawle, którego spotkałam w sanatorium. Na początku wydawał się miły i troskliwy. Nic nie wskazywało na to, że to narcyz. Ten, o którym ci opowiem, nie jest narcyzem jawnym, gwiazdorzącym, a najczystszym w swojej postaci narcyzem ukrytym. Takim właśnie terminem posługuje się psychologia w określeniu typów narcyzów. Narcyz ukryty, wrażliwy, jest najbardziej niebezpieczny z całego spektrum NZO, czyli narcystycznego zaburzenia osobowości. Gromadzi w sobie wszystkie krzywdy, których doznał od ludzi lub które stworzył w swojej wyobraźni. Potem się mści, dyskredytując ich, ubliżając im i umniejszając ich godność. Satysfakcję i energię czerpie z wywoływania w swoich ofiarach różnych reakcji emocjonalnych. Wtedy czuje się zauważony, wydaje mu się, że ma nad nimi władzę i kontrolę. Ten typ narcyza często uchodzi w swoim otoczeniu za bardzo prawego i porządnego człowieka, ale nikt nie zdaje sobie sprawy, jakie piekło funduje najbliższym w domowym zaciszu. W rzeczywistości to arogant, cham, burak, prostak, kłamca i prymityw z rozbuchanym ego, który nigdy się nie zmieni. Uwolnienie się z relacji z kimś takim, a potem uzdrowienie siebie polega na szybkiej ewakuacji i dehumanizacji tego człowieka w swoich myślach.
– Powiedz mi wreszcie, co się wydarzyło! – Przerwałam zniecierpliwiona.
„Super”, pomyślałam, ponieważ córka i zięć zadeklarowali, że zawiozą mnie do sanatorium, więc nie będę musiała jechać autobusem albo pociągiem prawie pięćset kilometrów. Tym bardziej że łączyłoby się to z kilkoma przesiadkami. Nawet zarezerwowali sobie pokój w hotelu obok, by połączyć wyjazd z krótkim zwiedzaniem tego górskiego miasteczka i okolic. Ciekawe, jak tam będzie. Nigdy jeszcze nie byłam w sanatorium ani w tym kurorcie. Myślałam, że dostanę skierowanie do uzdrowiska w innej miejscowości, do której mam godzinę jazdy samochodem, gdzie też leczy się i rehabilituje moje schorzenie. Trudno. Nie ma co grymasić. Dobrze, że w ogóle je otrzymałam po ciężkiej operacji. Jadę i już.
Przyjechaliśmy na miejsce o piętnastej. Dzieci wysadziły mnie z bagażami przed budynkiem sanatorium zbudowanym w ubiegłym wieku i pojechały do swojego hotelu. Umówiłam się z nimi, że do nich zadzwonię, kiedy odbiorę klucz do pokoju i załatwię wszystkie formalności.
Na dole w recepcji nie było tłoku. W kolejce stało kilka osób. Recepcjonistka – bardzo miła osoba – szukając dla mnie pokoju, powiedziała:
– Jest pani młoda, więc nie przydzielę pani do pokoju ze starszymi kobietami. Dam ładny pokój trzyosobowy na pierwszym piętrze. Mieszkają w nim już dwie osoby, bo część kuracjuszy kwaterujemy od wczoraj. Pokój numer trzysta trzy. Na końcu korytarza jest winda, może pani z niej skorzystać. Po siedemnastej proszę się udać do lekarza z dokumentacją medyczną w celu ustalenia harmonogramu zabiegów leczniczych.
Miło mi się zrobiło, kiedy pogłaskała moje ego, mówiąc, że jestem młoda. I do tego jeszcze ten numer pokoju – taki sam miałam „sto lat temu” w akademiku i nazywałam go „pokojem dywizjonu”. Ależ to były fajne czasy.
Poszłam z bagażami po schodach. Nie skorzystałam z windy. „Przecież to tylko jedno piętro”, pomyślałam. Zapukałam do drzwi i kiedy usłyszałam „proszę”, nacisnęłam klamkę.
– Dzień dobry. Ania jestem. Przydzielono mi ten pokój w recepcji.
– Alina – przedstawiła się szczupła kobieta, zachowując dystans.
– Ja mam na imię Renia – powiedziała wesoła pani z pięknymi falowanymi blond włosami.
– Miło mi panie poznać.
Chwilkę porozmawiałyśmy. Moje współlokatorki okazały się bardzo kontaktowe i wyjaśniły mi, gdzie przyjmuje lekarz.
Po rozpakowaniu bagaży zeszłam na dół. Do lekarza czekało kilka osób, ale kolejka szła szybko. Po wizycie udałam się do stołówki, by się zaprowiantować. Szukałam intendentki. Akurat była przerwa między posiłkami, więc miałam czas, by się rozejrzeć. Stołówka wyglądała schludnie: z sufitów zwisały duże kryształowe żyrandole, posadzka wyłożona była starymi kaflami, stoły przykryto eleganckimi obrusami, a ściany miały kolor wanilii i wisiały na nich obrazy przedstawiające uzdrowisko – prezentowała przedwojenny charakter.
Po chwili podeszła do mnie kobieta, która w krótkiej rozmowie poinformowała mnie o numerze stolika, przy którym będę jadła posiłki na drugiej zmianie, oraz o możliwości wyboru diety. Oczywiście wybrałam dietę z ograniczoną liczbą kalorii. Spróbuję, może się uda przez te cztery tygodnie zgubić parę kilogramów.
Do kolacji miałam jeszcze godzinę, więc wróciłam do pokoju, który od tej chwili był moim domem na najbliższe cztery tygodnie. Może nie był przytulny, ale wystarczająco duży i miał wszystko, co powinien mieć. Była szafa, trzy wygodne tapczany ze świeżo wypraną pościelą, komoda, stoliki z nocnymi lampkami przy łóżkach, duży stół z krzesłami, mała lodówka i łazienka z prysznicem. Nie miałyśmy jedynie czajnika – w holu był jeden wspólny dla całego piętra. Plusem tego pokoju było duże okno balkonowe, przez które można było wyjść na taras.
Włożyłam płaszcz i udałam się do hotelu, gdzie przez trzy dni będą mieszkać córka z zięciem. Podzieliłam się z nimi swoimi pierwszymi wrażeniami z zakwaterowania i udałam się na krótki rekonesans, aby obejrzeć budynek sanatorium i park zdrojowy. Obiekt uzdrowiskowy był sprzed drugiej wojny światowej – rozległy z licznymi wieżyczkami i ogromnym tarasem na piętrze, łączącym wszystkie pokoje, których okna wychodziły na park. Pokoje po drugiej stronie nie miały takiego ładnego widoku, ich okna skierowane były na spokojną uliczkę od północnej strony. Sanatorium lepiej prezentowało się w środku niż z zewnątrz; wnętrze było bardziej zadbane. Pomimo upływu lat miało jednak swój klimat.
Był początek października, a w parku zdrojowym liście na drzewach zaczynały zmieniać barwy. Letnie kwiaty już przekwitły, a w ich miejsce pojawiły się jesienne. Na ławeczkach siedzieli ludzie. Panował jeszcze spory ruch. Widać było kuracjuszy, turystów i wycieczki szkolne, które przyjechały zobaczyć park, napić się wody zdrojowej w pijalni i zakupić pamiątki.
Godzina osiemnasta. Zeszłam na stołówkę. To mój pierwszy posiłek tutaj.
Poszukałam stolika numer dwadzieścia pięć, znalazłam go bez problemu. Siedziała przy nim starsza pani. Jak się później okazało, pani Zofia była osobą o wysokiej kulturze osobistej, ogromnej wiedzy i doceniającą życie. Był też mężczyzna. Prawdopodobnie w moim wieku. Na imię miał Robert. Nosił wąsy. Dostrzegłam, że ma tatuaż na przedramieniu.
Po tym, jak się przywitałam i przedstawiłam, zajęłam miejsce obok niego. Jedno krzesło, to obok pani Zofii, było wolne.
Po paru minutach przyszedł niewysoki mężczyzna. Nikt szczególny, skromnie ubrany, na ulicy niezauważalny, wyglądał młodo. Mógł mieć trzydzieści siedem lat. Jego twarz była ogolona na gładko, tylko fryzura w stylu „kitka samuraja” mi do niego nie pasowała. Chyba tym uczesaniem za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie uwagę albo dodać sobie wzrostu. Włosy miał zadbane, gęste.
– Dobry wieczór. Smacznego. Mam na imię Paweł.
Ponownie wszyscy się przedstawiliśmy. Rozmawialiśmy i wymienialiśmy się pierwszymi wrażeniami. Kultura i grzeczność współbiesiadników były zachowane. Okazało się, że wszyscy zadeklarowaliśmy tę samą dietę i przyjechaliśmy dzisiaj, dlatego posadzono nas razem.
Posiłki były skromne, ale to mi dobrze zrobi.
Rozmowa zaczęła się toczyć wokół tematu odżywiania. Nagle Paweł wyjął telefon z kieszeni i pokazał nam swoje stare zdjęcie. Naprawdę trudno było go na nim poznać. Był bardzo gruby, miał chyba ze trzydzieści kilogramów więcej. Widać było, że rozpiera go duma, gdy je oglądaliśmy i podziwialiśmy efekt stosowania przez niego diety – zrzucenie wagi. Zapytałam go wówczas, co z jego skórą na brzuchu, skoro tyle schudł. Nic nie odpowiedział.
Wiesz przecież, Karo, że jestem czasami bardzo bezpośrednia. Często pytam ludzi o różne rzeczy, o których opowiadają, ponieważ słucham, co mówią, i nie unikam zadawania pytań. Pawła musiało to zaboleć, gdyż zepsułam całe tak starannie przez niego wyreżyserowane przedstawienie. Teraz już wiem, że bardzo chciał się przejrzeć w naszych oczach, potrzebował podziwu i trochę paliwa, by się zasilić. Już wtedy zastanowiło mnie przez moment jego zachowanie, bo kto na „dzień dobry” pokazuje swoje zdjęcie i domaga się atencji?
To byłapierwsza czerwona flaga, a mój mózg ją od razu odnotował, lecz nie wszedł w tryb „szukaj” i nie próbował znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego Paweł się tak zachował. Jest jeszcze jeden szczegół, który wtedy zwrócił moją uwagę: zawsze patrzę na dłonie nowo poznanych osób.
„Paweł obgryza paznokcie, więc tak rozładowuje napięcie”, pomyślałam.
* * *
Ludziom niskiego wzrostu czasami towarzyszy kompleks Napoleona. Bardzo chcą być zauważeni, lubią dominować, potrzebują uwagi innych osób, robią wokół siebie szum, podkreślają swoje zasługi, chcą być na pierwszym planie, na świeczniku. Robią to, by zrekompensować sobie fizyczne braki i niedoskonałości. Czasem mówią głośno albo w specyficzny sposób. Są dobrymi mówcami, potrafią przemawiać, mają charyzmę i wielu zwolenników. Mogą też uprawiać demagogię, manipulację, są antyspołeczni, amoralni i nie mają empatii, jak: Hitler, Putin, Goebbels, Mussolini. Można ich zaliczyć do tak zwanej mrocznej triady, którą stanowią osobnicy o trzech cechach osobowości: narcystycznej, makiawelicznej i psychopatycznej. Takie osoby wyszukują na swoje ofiary ludzi o światopoglądzie opartym na humanizmie, kantyzmie i wierze w ludzkość, czyli o cechach zaliczanych do jasnej triady.
Byłam jedyną palącą osobą w naszym pokoju, w związku z tym wyszłam przed budynek, gdzie stała popielniczka i można było zapalić.
– Cześć! – usłyszałam za plecami.
– Cześć! – odpowiedziałam Pawłowi i zapytałam: – Z iloma osobami mieszkasz w pokoju?
– Mam jedynkę.
– O, a jak to zrobiłeś?
I nagle w mojej głowie pojawiło się pytanie: dlaczego młody mężczyzna chce przez cztery tygodnie być sam w pokoju? Nie potrzebuje towarzystwa innych ludzi?
– Przydzielono mi pokój w innym budynku, ale poprosiłem o zamianę, ponieważ tutaj odbywają się wszystkie zabiegi i nie trzeba na nie przychodzić ze zewnątrz. Który masz numer pokoju?
– Trzysta trzy, a ty? – odpowiedziałam i pomyślałam: „Dziwne to jego »ze zewnątrz«, ale nich sobie tak mówi”.
– Trzysta sześć.
– W takim razie jesteśmy sąsiadami. To pierwsze piętro i pokój vis--à-vis mojego. – Skończyłam palić i chciałam się pożegnać: – Dobranoc.
– Poczekaj, przecież mieszkamy obok siebie. – Paweł szybko zgasił papierosa i poszliśmy razem na górę.
– Do jutra – powiedziałam, otwierając drzwi od pokoju.
– Dobranoc.
Następnego dnia rozpoczęła się rehabilitacja kuracjuszy. Wszyscy chodzili zdezorientowani po korytarzach, trzymając w rękach karty, na których widniały zlecone zabiegi, i szukali odpowiednich pokoi, a że budynek był zabytkowy i miał pełno zakamarków, to musiało minąć kilka dni, zanim rozeznali się w jego topografii.
Poza tym, że spotykałam się z Pawłem na stołówce podczas posiłków, mijaliśmy się czasem na korytarzu, mówiąc sobie „cześć”. Zauważyłam, że zabiegi zaczynał wcześnie rano i szybko je kończył. Telewizji nie oglądał. Mówił, że nie wykupił abonamentu, więc musiał mieć dużo wolnego czasu. Moje zabiegi z kolei kończyły się około południa.
Zorientowałam się, że dużo kobiet już go poznało i często z nim rozmawiały. Były to nie tylko kuracjuszki, lecz także panie z obsługi z naszego ośrodka. Paweł to, Paweł tamto, a on był wobec nich uprzejmy – proponował wspólne wyjścia w góry albo zorganizowanie ogniska z kiełbaskami. Następna czerwona flaga, którą zobaczyłam i zignorowałam. Pomyślałam, że może dlatego ma takie powodzenie, bo jest najmłodszym mężczyzną na tym turnusie i stąd wynika zainteresowanie pań jego osobą. Zachowanie Pawła było jednak podyktowane zupełnie czymś innym i nikt go o to nie podejrzewał, włącznie ze mną. On potrzebował ciągłego ruchu i zasilania, bez którego nie mógł istnieć, ponieważ szybko się nudził. Był to jeden z powodów, dla których tak łatwo zawierał znajomości, zwłaszcza z kobietami.
Moje współlokatorki były ode mnie starsze. Alina to cicha, skromna, lekko zdystansowana, bardzo inteligentna kobieta znająca języki obce. Miała córkę i syna. Była po rozwodzie. Mąż wymienił ją na młodszy model – tak nam powiedziała. Należała też do zarządu dużej polskiej firmy, dlatego pracowała na komputerze nawet tutaj. W uzdrowisku znalazła się z powodu nogi złamanej na nartach. Utykała na nią. Renia natomiast kiedyś uczyła matematyki w szkole podstawowej. Obecnie emerytka. Bezpośrednia, rozmowna, komunikatywna. Samotnie wychowywała syna. Ma problemy z barkiem.
Alina i Renia przyjechały dzień wcześniej, więc posiłki jadły na pierwszej zmianie. Ja przyjechałam dzień później i byłam przypisana do drugiej zmiany. Po obiedzie jednak miałyśmy dużo wolnego czasu, gdyż zabiegi kończyły się najpóźniej około godziny czternastej.
Zazwyczaj spędzałam czas z Renią, ponieważ Alina pracowała zdalnie w pokoju i miała problem z chodzeniem. Nie przeszkadzałyśmy sobie, panowała u nas dobra atmosfera, w przeciwieństwie do tego, o czym słyszałyśmy, że dzieje się w innych pokojach.
Pogoda nam sprzyjała. Była piękna, złota polska jesień. Często spacerowałyśmy z Renią po parku zdrojowym, chodziłyśmy do pijalni wody zdrojowej, czasem do miasta lub kawiarni czy do sklepu, by zrobić małe zakupy. Cieszyłyśmy oczy bogactwem i różnorodnością mieniących się w słońcu barw i rozmawiałyśmy o życiu. Alina z uwagi na pracę przy komputerze rzadko nam towarzyszyła, ale była superbabeczką, z którą można się pośmiać i porozmawiać o wszystkim.
Po kilku dniach wśród kuracjuszy nawiązały się nowe znajomości; powstały małe grupki. Wszyscy byli dla siebie mili, żartowali i spędzali wspólnie czas po zabiegach. Nie zdawałam sobie sprawy, że wiele osób, które tutaj przyjechało, znało się już z wcześniejszych pobytów w innych uzdrowiskach.
Alina przyjechała do sanatorium samochodem – mimo że lekko utykała, nie przeszkadzało jej to w prowadzeniu auta. Któregoś dnia zaproponowała Reni i mnie wycieczkę do innej miejscowości uzdrowiskowej, znajdującej się niecałe trzydzieści kilometrów od naszej. W drodze powrotnej miałyśmy kupić Pawłowi kebab w przydrożnej knajpce. Poprosił o to Alinę. Nie dostałyśmy go jednak. Zastanowiło mnie wówczas, dlaczego Paweł, pomimo że miał wcześniej problem z wagą, nie przestrzegał zasad diety.
Palarnia przed budynkiem to miejsce, gdzie integrowały się osoby palące obojga płci, które żartowały i wymieniały się różnymi informacjami. Pawła również można było tam spotkać.
Któregoś dnia zaproponował wszystkim obecnym wypad do górskiego schroniska.
– Idziesz jutro z nami? – spytał mnie zaraz po tym, jak przedstawił swój pomysł.
– Nie przygotowałam się na chodzenie po górach. Nie mam kurtki, tylko płaszcz.
– Dam ci swoją.
– A ty w czym pójdziesz?
– Mam jeszcze jedną.
– Okej, ciekawe, czy się w nią zmieszczę – zaśmiałam się.
Paweł przyniósł mi swoją kurtkę do pokoju. Zanim ją przy nim przymierzyłam, powiedziałam, że na pewno w nią nie wejdę, ale nawet się zapięłam.
Jego życzliwość to nic innego jak trzecia czerwona flaga. Podyktowana fałszywym okazaniem troski i zaskarbieniem sobie u mnie wdzięczności, lecz wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
Od tej pory, gdy wybieraliśmy się w góry, wkładałam jego kurtkę.
* * *
Podczas wspólnych posiłków w jadalni każdy z nas coś o sobie opowiadał. Dowiedziałam się, że Robert i Paweł są żonaci. Mąż pani Zofii zmarł pięć lat temu. Byli bezdzietnym małżeństwem. Paweł, choć ma żonę, nie nosił obrączki. Zapomniał i zostawił ją u brata w warsztacie, kiedy mu pomagał przy naprawie samochodu. Nikt go o to nie pytał – sam się z tego tłumaczył. Dlaczego nam to powiedział i czy to była prawda? Wątpię. Znowu czerwona flaga, którą zlekceważyłam. Pomyślałam, że przecież ja też nie noszę obrączki – to nic takiego i żaden powód, by komuś się z tego tłumaczyć.
Pierwszy wspólny wypad do górskiego schroniska zorganizowany przez Pawła należał do udanych. Pogoda była piękna. Nasza grupa liczyła siedem osób: pięć kobiet plus Paweł i Robert. Całą drogę do schroniska Paweł przewodził – szedł z przodu, niewiele się odzywał, czasem się zatrzymywał i sprawdzał, czy dajemy radę iść, czy musi zrobić przerwę.
Kiedy dotarliśmy do celu, Paweł przez dłuższą chwilę przeglądał telefon; Robert robił zdjęcia, a my zamówiłyśmy napoje i usiadłyśmy na zewnątrz, na ławkach stojących przy drewnianym stole. Po chwili dołączyli do nas panowie. Kobiety żartowały, opowiadały o sobie; mężczyźni się nie odzywali, ale przysłuchiwali się rozmowie.
Powrót ze schroniska był dłuższy, lecz przyjemniejszy niż strome wejście. Poszliśmy inną drogą. Schodząc z góry, Paweł wypatrzył kelnerkę z naszego ośrodka, która krzątała się koło nowo wybudowanego domu. Rozpoznał ją i zaczepił. Zapytał, kiedy parapetówka, bo on bardzo chętnie przyjdzie. Za wszelką cenę chciał się do niej wprosić na otwarcie domu. Był w tym bardzo natarczywy i nieustępliwy. Cała nasza grupa się zatrzymała i słuchała ich rozmowy. Pani się wzbraniała od zaproszenia, ale on nie odpuszczał. Przeciągał to widowisko w nieskończoność. Nie spodobało mi się to. Nie mogłam słuchać, gdy kobieta grzecznie odmawiała, a on chciał nam udowodnić, że się zgodzi, bo… jemu przecież nie mówi się „nie”. To była żenada, popis i odegranie sceny przed nami – jego publicznością. Piąta czerwona flaga. Postanowiłam iść do przodu, nie czekając, aż skończy z nią rozmawiać, i dołączyłam do Roberta, który również opuścił to przedstawienie. Szliśmy wolno. Byłam szczęśliwa, zrelaksowana, wystawiałam twarz do słońca i napawałam się górskimi widokami. Po paru minutach dogoniła nas reszta.
* * *
Paweł często nas odwiedzał. Wpadał na kawę. Alina i Renia go polubiły. Któregoś razu przyniósł nam dwie butelki wina, mówiąc, że żona mu je zapakowała, gdyby chciał kogoś poczęstować. Pamiętam minę Aliny, kiedy to usłyszała: zrobiła wielkie oczy, ja zresztą też. To, co powiedział, wydało mi się zabawne, a nawet absurdalne. Która małżonka pakuje swojemu mężowi wino, żeby mógł je wypić w obcym towarzystwie? Przecież można je kupić na miejscu – szósta czerwona flaga.
Innym razem Paweł wpadł wieczorem zdyszany do naszego pokoju. Powiedział, że znalazł jednego z naszych kuracjuszy pijanego i śpiącego na ławce w parku. Zaniósł go więc na swoich plecach do pokoju. Nie mam pojęcia, jak sobie z nim poradził, ponieważ ten mężczyzna był solidnie zbudowany. Paweł przed nami robił z siebie bohatera, a my mu wierzyłyśmy – siódma czerwona flaga. To musiało być kłamstwo, jak wiele innych rzeczy, o których mówił. Narcyz kłamie zawsze – nawet jeśli nie musi, i tak to robi. Jeżeli mu to udowodnisz, zrzuci winę na ciebie i wyprze się wszystkiego.
Karo de Novak urodziła się w małym mieście na zachodzie Polski. Lubi ludzi i zwierzęta, szczególnie psy i konie. Ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W sieci narcyza to jej debiut literacki. Napisała tę książkę, aby opowiedzieć o tym, co przydarzyło się jej przyjaciółce. Utwór adresowany jest do kobiet i mężczyzn w każdym wieku, którzy byli lub nadal są uwikłani w relację z narcyzem.