Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiedeń, 1889 rok. Klara von Altenburg mieszka z bratem Ottonem i ojcem Alfredem, sławnymkompozytorem. Klara odziedziczyła po nim talent, ojciec jednak zabiera stworzone przez nią dzieła i przedstawia je jako prace syna, aby uczynić zeń wielkiego muzyka. Pewnego wieczoru Otto niespodziewanie znika, a Alfred, nie chcąc angażować w sprawę policji i wywoływać skandalu, każe córce go odnaleźć. W poszukiwaniach pomaga jej Franz Weber, nauczyciel historii, który niedawno stracił posadę i nie stać go na zapłacenie czynszu za mieszkanie w kamienicy Altenburgów. Z racji poglądów nie pałają do siebie sympatią, ale łączy ich wspólny cel, a może nie tylko…
Perfekcyjnie oddany klimat epoki, dynamiczna akcja, koloryt bohaterów sprawiają, że książka ta to idealna podróż w czasie, z której nie chcemy wracać.
Paulina Rabczak – pochodzi z Rzeszowa, obecnie mieszka w Wiedniu, gdzie studiuje na Uniwersytecie Wiedeńskim. Interesuje się historią, szeroko pojętą sztuką i językami obcymi. Pisze odkąd potrafi sobie przypomnieć, a szczególnie bliskie są jej historie osadzone w dawnych czasach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 543
Copyright © Paulina Rabczak, 2024
Projekt okładki
Sylwia Turlejska / Studio Kreacji
Ilustracja na okładce
© Katya Evdokimova/Arcangel
© Nicholas/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Hanka Kowalska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Anna Sidorek
ISBN 978-83-8391-517-3
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
I
NARODOWA TRAGEDIA
Ranek trzydziestego pierwszego stycznia tysiąc osiemset osiemdziesiątego dziewiątego roku był taki jak wszystkie inne zimowe świty, zimny i nieprzyjemny. Klara von Altenburg niechętnie zwlokła się z łóżka. Przerażający chłód przenikał jej kości, jakby chciał przewiercić ją na wylot. Ręce i nogi miała zimne i sztywne jak u trupa. Zarzuciła na ramiona obszyty koronką peniuar i podeszła do pieca. Tak jak przypuszczała, ogień wygasł już jakiś czas temu. Westchnęła ciężko, myśląc o lenistwie służby. Nie znajdowała żadnej przyjemności w besztaniu pokojówek, lecz najwyraźniej uprzejme polecenia i uwagi nie wystarczały, by służące dobrze wykonywały swoją pracę. Zbliżyła się do okna i oparła dłonie na parapecie. Zazwyczaj widziała ze swojego pokoju iglicę katedry Świętego Szczepana i wiedeńskie kamienice, lecz było zbyt ciemno, by mogła dostrzec cokolwiek poza zapalonymi w oknach sąsiednich budynków bladymi płomieniami świec.
Klara uwielbiała wstawać wcześnie i obserwować, jak Wiedeń budzi się do życia, jednak nie miała jeszcze na co patrzeć, bowiem kamienice przy Graben zasnuwał mrok gęsty jak smoła. Wciąż jeszcze niewyspana, ziewnęła i wróciła do łóżka. Wskazówki wiszącego na ścianie zegara wskazywały ledwo czwartą. Nawet ona nie wstawała tak wcześnie.
Nagle za ścianą rozległ się ogłuszający rumor. Klara drgnęła. Wiedziała, że sprawcą zamieszania jest brat, zdumiała ją jednak głośność i gwałtowność poczynionego hałasu. Już miała zignorować Ottona i ułożyć się do snu, kiedy posłyszała jego pełne bólu jęki. Na to już nie dało się nie zwracać uwagi. Wsunęła na stopy ciepłe pantofelki z futerkiem i wyszła z pokoju, złorzecząc bratu. Szybko przemierzyła korytarz, wciąż drżąc z zimna, i szarpnęła za klamkę. Widok, jaki zastała w środku, sprawił, że nie wiedziała, czy wybuchnąć śmiechem, czy wściekłością. Na czerwonym dywanie z orientalnymi ornamentami leżał szczupły, jasnowłosy młodzieniec, na którego zwalił się stos książek ze złoconymi okładkami.
– Będziesz tak stała czy może mi pomożesz? – burknął.
Nic nie mówiąc, schyliła się i zaczęła zbierać książki, które następnie ustawiała po kolei na półce, starając się nie hałasować. Złorzeczyła przy tym cicho na głupotę brata. Kiedy już myślała, że Otto osiągnął szczyt swoich możliwości, on udowadniał, że granice ludzkiej głupoty można wciąż przesuwać.
Po wytężonych wysiłkach Klary okraszonych pełnym boleści sapaniem Ottona ten podniósł się i spojrzał na siostrę z wdzięcznością. Nawet w ciemności widać było jego szeroki uśmiech i błyszczące łobuzersko błękitne oczy. Klara z politowaniem pokręciła głową.
– Gdzie byłeś tym razem? – zapytała.
Otto parsknął śmiechem.
– A jak myślisz, malutka?
– Nie wiem i nie mam zamiaru zgadywać, chociaż wnioskując po tym, jak pachniesz, nie było to miejsce, w którym bywają ludzie przyzwoici.
– Intuicja cię nie zawodzi.
Klara pokręciła głową. Nie rozumiała pociągu brata do tego, co złe i amoralne. Sama lubiła zabawę, ale nie pozwoliłaby nigdy, by niszczyła ją ta degrengolada, która już dawno ogarnęła serce i umysł Ottona.
– Fakt, że się upiłeś, tak cię raduje?
– Też byś się radowała, gdybyś piła taki dobry koniaczek, och, niebiański, niebiański! Musisz kiedyś spróbować, koniecznie. – To rzekłszy, z hukiem upadł na łóżko i zarechotał.
– Podziękuję za taką możliwość. A ty lepiej rozbieraj się i idź spać, bo jeśli ojciec się dowie…
– Już… Mam nadzieję, że nie powiesz staremu papie o moich wyczynach. Zmartwiłby się biedaczek…
– Nie powiem, ale wiedz, że mam już dość ukrywania twoich wybryków – prychnęła.
Nie mogła dłużej patrzeć na rozłożonego na łóżku brata, który wymachiwał rękoma w powietrzu i nucił sprośne piosenki, wpatrując się w sufit. Brudne buty zostawiły brązowe smugi na śnieżnobiałej pościeli, zresztą podobnie jak na dywanie. Klarze aż brakowało słów, by wyrazić swoje zdegustowanie.
– Dobra z ciebie siostrzyczka, Kläri. – Otto wyszczerzył się głupio. – Nawet bardzo.
– Dziękuję. A teraz już śpij, bo ojciec chyba cię udusi, jeśli nie stawisz się wieczorem w operze. Ostatnio nieomal wyszedł z siebie!
– Ej, ej, wtedy tylko się spóźniłem!
– Możesz sobie wmawiać co innego, lecz nie zmienia to faktu, że to nie było spóźnienie. Ono ma prawo trwać do kwadransa po rozpoczęciu spektaklu, a ty przyszedłeś kwadrans przed zakończeniem.
– To tylko szczegół. Nie bądź zrzędliwą babą, za dużo ich na tym świecie.
– Pijaków też za dużo na tym świecie. – Zmierzyła go surowym spojrzeniem.
– Jakich tam pijaków! To, że lubię od czasu do czasu napić się alkoholu, nie czyni jeszcze ze mnie pijaka. Mogłabyś czasem spróbować czegoś się napić, pozwolić sobie na małe szaleństwo. Rozluźniłabyś się i dobrze by ci to zrobiło.
Klara z rezygnacją machnęła dłonią. Wiedziała, że dyskusja z bratem nie ma większego sensu. Lepszym rozwiązaniem było poddać się i wycofać do swojej sypialni, co też skwapliwie uczyniła.
Kiedy wróciła do pokoju, zegar wybijał już piątą. Chciała jeszcze pospać, ale zamiast tego leżała i przewracała się z boku na bok. Opanowało ją niejasne przeczucie, że dzisiaj wydarzy się coś złego. Nie wiedziała, dlaczego tak się czuła, lecz coś zdawało się rozrywać ją od środka. W jej klatce piersiowej zagnieździł się lęk i nie pozwalał swobodnie oddychać. Leżała, biorąc krótkie hausty powietrza w płuca i wmawiając sobie, że przecież nic złego nie może się stać. Nie pomagało.
Gdy wybiła szósta, podniosła się z łóżka i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz wciąż panował mrok, lecz nie była to już gęsta jak smoła czerń, a milsza oku szarówka. Klara przyglądała się nielicznym przemierzającym Graben przechodniom. Podniosła wzrok na katedrę, a wtedy jej dłoń opadła na parapet, strącając z niego wazonik, który spadł na podłogę z głośnym brzękiem. Nad iglicą budynku krążyły trzy wielkie, czarne ptaki. Lęk, do tej pory ściskający klatkę piersiową Klary, powędrował wyżej, do szyi i zacisnął na niej pętlę. Zaczerpnęła powietrza, jakby chciała rozedrzeć krępujący ją strach na pół, lecz on tylko wzmocnił swój uścisk.
Do pokoju weszła służąca z tacą. Ustawiła ją na biureczku i wyszła, Klara jednak nie zwróciła na nią uwagi. Dopiero szczęknięcie klamki przywróciło ją do rzeczywistości. Spojrzała na parujące grzanki, świeże masło oraz dżem i znów popatrzyła na iglicę katedry. Ptaki wciąż nad nią krążyły, sprawiając, że żołądek Klary podchodził do gardła. Czuła, że ze strachu niczego nie przełknie, lecz musiała coś zjeść, by później nie zemdleć. Wzięła pierwszą grzankę i posmarowała ją masłem. Wciąż wbijała wzrok w czarne ptaki, unoszące się w powietrzu. Czuła, że jeszcze tego dnia wydarzy się coś przerażającego.
Klara nigdy nie korzystała z powozu, chyba że akurat padał deszcz, musiał jednak być naprawdę ulewny, bo mżawka zbytnio jej nie przeszkadzała. Tego dnia świeciło słońce, którego promienie odbijały się od śniegu pokrywającego wiedeńskie ulice, oślepiając przechodniów. Solidne buty ślizgały się po oblodzonym bruku. Klara pomyślała, że jednak zdecydowanie lepiej byłoby wziąć powóz, niż iść piechotą. Na szczęście nie miała zbyt daleko.
Po krótkim spacerze przez malowniczy Freyung dotarła do Cafe Landtmann. Z lękiem spojrzała w niebo. Przerażające ptaki już nie krążyły nad Wiedniem, mimo to lęk jej nie opuszczał. Pocieszyła się myślą, że czarne stwory były tylko przywidzeniem, i weszła do kawiarni. Stoliki z ciemnego drewna tworzyły ciepłą domową atmosferę, a złote lampy dodawały miejscu elegancji. Klara w swojej beżowej koronkowej sukni i brązowym futrze idealnie wpasowała się w atmosferę miejsca.
Uśmiechnęła się, widząc towarzystwo zebrane przy jednym ze stolików w głębi lokalu. Poprawiła kapelusz i zajęła miejsce obok pięknej dziewczyny o czarnych jak dwa węgielki oczach. Naprzeciw niej siedział wysoki, przystojny młody człowiek o ciemnych włosach, jakby żywcem wyjęty z obrazu klasycystycznego mistrza. Uśmiechał się do dziewczyny, wpatrzony w jej śliczną twarz.
– Dzień dobry, Heinrichu, witaj, Kato! – powiedziała z radością Klara, lecz żadne z przyjaciół jej nie odpowiedziało.
Rozejrzała się dookoła. Wszyscy goście zdawali się dziwnie smutni i zgaszeni. Nawet obsługujący ich kelner, starszy, zawsze uśmiechnięty, który zazwyczaj wdawał się w rozmowę z grupką przyjaciół, przyjął zamówienie bez słowa. Klara miała wrażenie, że znów czuje zaciskającą się na szyi pętlę strachu, która rozluźniła się, gdy dziewczyna dostrzegła zmierzającego w ich stronę chudego młodzieńca o jasnych kędzierzawych lokach i bystrych, inteligentnych oczach. On także miał minę pełną smutku i niepewności. Zajął miejsce obok Katy i westchnął ciężko.
– Dzień dobry, Aaronie – rzekła Klara, lecz młodzieniec milczał. – Co się dzieje? Heinrichu, gdzie podział się twój uśmiech? – zapytała.
Nikt jej nie odpowiedział. Zamiast tego podsunięto jej egzemplarz „Wiener Zeitung”, który przed chwilą trzymał Heinrich. „Arcyksiążę Rudolf nie żyje” – głosił nagłówek. Niżej umieszczono duże zdjęcie następcy tronu i kilka informacji o zmarłym. Okładka „Wiener Tagblatt” wyglądała niemal identycznie. Klara poczuła, że jej żołądek dziwnie się wykręca. Wiedziała już, co zwiastowały ptaki. Śmierć następcy tronu.
– Jak to się stało?
– Nic nie napisali. Podadzą oficjalny komunikat wieczorem albo jutro – odrzekł Heinrich.
Sprawiał wrażenie najbardziej opanowanego z nich wszystkich.
– To takie koszmarne, kiedy rodzice muszą pogrzebać swoje dziecko… – jęknęła Kata.
– Tak, to tragiczne – przyznała Klara. – Co nie zmienia faktu, że nie przepadam za Franciszkiem Józefem.
– A kto przepada? – zapytał Aaron.
Westchnęli. Żadne z nich nie darzyło sympatią starego cesarza, choć w czasie wystąpień publicznych wydawał się dość przyjemny. Jego decyzje polityczne to jednak zupełnie co innego.
– To kto teraz zostanie następcą tronu? – Kata spojrzała pytająco na Aarona, wymuszając na nim odpowiedź.
– Karol Ludwik, brat Franciszka Józefa. Jeden stary dziad bez inwencji przyjdzie po drugim.
– Chyba że on umrze pierwszy – zauważył przezornie Heinrich. – Wtedy na tronie zasiądzie jego syn, a Karol Ludwik nie jest wiele młodszy od cesarza, więc wszystko możliwe. Trzeba liczyć na rządy Franciszka Ferdynanda.
– Ale Franciszek Ferdynand to nie Rudolf… – westchnęła Kata. – On nie będzie bratał się z Węgrami czy Żydami.
– Może jednak źle go oceniamy – uznała Klara. – Prawie nic przecież nie wiemy o działalności politycznej Franciszka Ferdynanda, a czy tego chcemy, czy nie, jeśli nie umrze, niemal na pewno zostanie cesarzem, skoro jego ojciec jest następcą tronu. Może ta perspektywa zmobilizuje go do działania…
– To naiwne myślenie – rozległ się nagle głos, którego nie znała.
Odwróciła się i dostrzegła wysokiego, szczupłego młodego mężczyznę w starym surducie z lichego materiału. Ciemne, rozwichrzone włosy nadawały mu beztroski wygląd, lecz zacięty wyraz twarzy zdradzał coś innego. Oczy w kolorze mocnej kawy patrzyły na nią z kpiną. Twarz miał pociągłą, z mocno zaznaczonymi kośćmi policzkowymi. Klara chciała mu coś odrzec, lecz nieznajomy ją zignorował, zajęty witaniem się z Heinrichem. Upiła łyk kawy z porcelanowej filiżanki, zła, że została tak potraktowana.
– To mój stary druh, Franz. Byliśmy razem w wojsku. To Klara, Kata i Aaron – wyjaśnił Heinrich, po kolei wskazując wszystkich.
Franz posłał im niechętny uśmiech i zajął miejsce obok Klary. Prychnęła, nic jednak nie odpowiedziała. Przybysz zawołał na kelnera, który po chwili przyniósł mu filiżankę z kawą. Dolał sobie mleka z białego, porcelanowego dzbanuszka ze złotym zdobieniem i uniósł ją do ust. Powoli sączył parujący napój, rozkoszując się jego smakiem i jednocześnie intensywnie wpatrując się w Klarę. Miała wrażenie, że skądś go zna, lecz nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, gdzie mieli sposobność się zobaczyć. Zapewne widziała go kilka razy na ulicy i zapamiętała tę charakterystyczną twarz. Chciała go zapytać, dlaczego uważał jej myślenie za naiwne, lecz Franz zagłębił się w rozmowie z Heinrichem i nie chciała im przeszkadzać.
– Widzę, że nasz znajomy cię zainteresował – odezwała się szeptem Kata.
– Nie wiesz, kto to jest?
– Kolega Heinricha, przecież słyszałaś.
– Tak, ale mam wrażenie, że skądś go kojarzę…
– Może przypadkiem widziałaś go na ulicy? Jest bardzo urodziwy, nie dziwię się, że mógł ci zapaść w pamięć…
– Nie sugeruj mi żadnych romansów, przecież wiesz, że mnie nie interesują! Czy Annelise mówiła coś o kolejnym proteście? Kiedy w końcu coś zorganizują? Dość mam już tej bezczynności.
– Nie, mam wrażenie, że zwątpiła. Uważa, że Austriaczki nie są jeszcze gotowe na taką walkę jak Amerykanki. Nie rozumiem jej, przecież my też wiemy, czego chcemy, i się nie poddamy.
– Ach, to cudowne zwątpienie, które zabija tyle planów… A ja mam dość siedzenia w domu.
– Wiele osób traci wiarę w swoje idee, kiedy napotyka pierwsze przeciwności. Lecz my się nie poddamy – oświadczyła stanowczo Kata.
– Nie ma o tym mowy. Nie możemy się poddać. Lepiej przegrać z kretesem, ale walczyć tak długo, jak długo istnieją szanse, że sprawa się powiedzie, niż zrezygnować, kiedy brak sił, a później czuć żal, że nie doprowadziło się sprawy do końca.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, konwersując o polityce i popijając kawę. Heinricha zupełnie pochłonęła rozmowa z przyjacielem z wojska. Nie zwracał najmniejszej uwagi na przyjaciółki i Aarona, który zajął się zabawianiem dziewcząt. Opowiadał wszelkie dowcipy, jakie tylko zdołał sobie przypomnieć, byle rozweselić nie tylko Klarę i Katę, ale także innych siedzących wokół gości Landtmanna, lecz na nic się to zdało. Śmierć arcyksięcia była tematem numer jeden wśród wszystkich zgromadzonych w kawiarni.
– Och, już późno, muszę lecieć, zaraz otwieram zakład! – rzuciła nerwowo Kata, gdy wskazówki zegara zatrzymały się na kwadransie przed dziewiątą.
– Ja też już znikam, pora iść do fabryki. – Heinrich zaczął wkładać płaszcz.
– A mnie ojciec potrzebuje w banku, w gruncie rzeczy jestem już spóźniony! – wykrzyknął Aaron.
– W takim razie do jutra – powiedziała Klara i włożyła futro.
Posłała ostatnie spojrzenie przyjaciołom i wyszła na ulicę. Ruszyła przed siebie, przyglądając się budynkom skąpanym w świetle styczniowego słońca. Śnieg lśnił na ich dachach, oślepiając przechodniów. Osłaniała oczy dłonią, obawiając się, że później rozboli ją głowa. Wciągnęła chłodne powietrze w płuca, mając nadzieję, że dzięki temu uwolni się od lęku. W istocie ucisk w żołądku nieco zelżał. Pocieszona takim obrotem rzeczy skierowała się w stronę domu.
Nagle ktoś złapał ją za rękę. Krzyknęła przestraszona i odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła za sobą Franza. Odetchnęła z ulgą, że to tylko on, a nie kieszonkowiec. Zdumiał ją jego uśmiech, który wyglądał zupełnie nienaturalnie, jakby został siłą doklejony do ponurej twarzy mężczyzny.
– Wybaczy mi pani, ale chciałbym dokończyć naszą rozmowę – rzekł.
Klara nie miała na to najmniejszej ochoty. Wolała już wrócić do domu i zająć się własnymi sprawami. Z drugiej strony wizja wyłożenia mu swojego zdania i pokonania go w dyskusji była nad wyraz kusząca.
– Dobrze, byle szybko. Czego chce się pan dowiedzieć?
– Pragnę wybadać, skąd w pani taka naiwność. Przecież to oczywiste, że Franciszek Ferdynand, skoro jest synem następcy tronu, nie będzie zajmował się polityką, a jedynie zgnuśnieje.
– Może pan sądzi po sobie – odcięła się urażona posądzeniem jej o naiwność – ale ja wierzę w ludzką dobroć i chęć działania. Skoro jego ojciec awansował, Franciszek znajdzie się wyżej w hierarchii dworskiej, więc będzie dysponował większymi środkami, by coś zdziałać.
– Naiwna… Nie sądzę po sobie, a jedynie po tym, co zdołałem zaobserwować przez ostatni czas. Ale dobrze, jeszcze za wcześnie na wyrok. Poczekajmy na to, co będzie za kilka lat.
– Właśnie, poczekajmy na rozwój sytuacji, zamiast bezpodstawnie osądzać człowieka, który jeszcze nie miał okazji za wiele zrobić. Nie mamy żadnych podstaw, by ocenić, jak będzie wyglądała jego przyszła działalność.
– To prawda, dlatego też uważam, że należy się wstrzymać z nadmiernym optymizmem i spojrzeć na sprawę trzeźwo. Ale czego ja się spodziewam po kobietach…
– W tej chwili pan mnie obraża, a ja nie zamierzam na to pozwalać.
– Niewiele mnie obchodzi, na co pani pozwala. Po prostu wydaję trzeźwy osąd.
– Niech się pan od niego powstrzyma w moim towarzystwie, bo nie skończy się to dla pana dobrze, zaręczam.
Chciała wyrwać dłoń z jego uścisku, ale wciąż ją trzymał. Szła więc tak prędko, jak tylko mogła, w nadziei, że Franz zmęczy się i zostawi ją w spokoju. Ten jednak wytrwale dotrzymywał jej kroku. Nie miała nawet czasu, by dobrze się zastanowić nad wypadkami tego dnia, bo ciągle myślała o nim. Już dawno nikt jej tak nie irytował. W końcu zdołała się uwolnić, lecz nadal za nią podążał.
Zatrzymała się na krótko przy Schottenkirche, chcąc się zastanowić nad dalszą marszrutą, jednak nie miała pojęcia, jak mogłaby wywieść go w pole. Najprościej było po prostu iść dalej wzdłuż Freyungu, licząc na to, że w końcu zniknie mu z oczu w tłumie przechodniów. Podążała więc naprzód, nie zwracając uwagi na to, że na oblodzonym bruku raczej się ślizga, niż idzie, a jej turniura podskakuje komicznie. Odetchnęła z ulgą, dotarłszy do kamienicy. Myślała, że Franz zostawi ją w spokoju, on jednak wszedł za nią do klatki, a potem na schody. Jej serce zabiło mocniej. Niemal biegła, lecz natręt podążał tuż za nią. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami mieszkania Klary.
– Po co pan tu za mną przyszedł? – zapytała ostro. – Będę krzyczeć, jeśli pan się do mnie zbliży!
Z ironią uniósł brew.
– Myślałem, że pani wie, że wynajmuję od pani ojca mieszkanie. Do widzenia – rzucił i pobiegł na górę, pozostawiając Klarę w ogromnym osłupieniu.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI