Wbrew sobie - Olivia Kage - ebook

Wbrew sobie ebook

Olivia Kage

4,3

Opis

Im bardziej zostałeś zraniony, tym mocniej chcesz znów się zakochać

Siedem lat minęło od tragicznego wypadku, w którym Emily straciła brata. Mimo dręczących ją wyrzutów sumienia i poczucia winy, podsycanego dodatkowo przez matkę, dziewczyna stara się na nowo poukładać swoje życie. Ma jej w tym pomóc posada asystentki w Cole Enterprise, największej w Stanach Zjednoczonych firmie produkującej gry komputerowe. Spełnienie marzeń zawodowych staje się jednocześnie dla Emily źródłem kolejnych zmartwień. Jej przełożony, Jake Cole, okazuje się bowiem aroganckim i cynicznym draniem. Co gorsza, Emily zaczyna darzyć go uczuciem, jakiego zdecydowanie powinna się wystrzegać wobec swojego szefa… Wkrótce dziewczyna odkryje, że łączy ich więcej, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać: Jake, podobnie jak ona, nosi w sobie ślady bolesnych wydarzeń sprzed lat, które sprawiły, że otoczył się murem nieufności. Czy Emily znajdzie sposób, by go skruszyć?

– Ja…
Chciałam przeprosić, ale gdy widzę jego wykrzywioną twarz i oczy pełne gniewu, krew zaczyna buzować mi w żyłach.
– Musiałeś we mnie wjeżdżać? – wypalam szybko.
Zdaję sobie sprawę z tego, że chyba miałam czerwone światło i nie powinnam wbiegać na jezdnię, ale muszę wylać gdzieś całą swoją frustrację, a ten przypadkowy facet to najlepsza okazja. I tak pewnie już go nigdy nie zobaczę.
– Serio? Nagle to moja wina? – Wyrzuca gniewnie ręce w górę. Jego szczęka sztywnieje, a na czole dostrzegam pulsującą niebezpiecznie żyłkę. Zaraz nastąpi niekontrolowany wybuch. Bomba atomowa puszczona na Hiroszimę to przy tym pikuś. Zresztą wygląda na takiego, co nie jest w stanie okazać żadnej innej emocji prócz gniewu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 450

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (188 ocen)
114
32
26
15
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaWiktoria
(edytowany)

Z braku laku…

Naprawdę uwielbiam kiedy bohaterowie książek dla dorosłych zachowują się jak nastolatkowie i jak bohaterka przeżywa pierwszy pocałunek przez sto stron i wypomina ze ja odepchnął 🙄🙄 czasem ich zachowanie było naprawdę żenujące A im dalej w las tym gorsze naciągane scenariusze 🙁 Ogólnie książka nie jest bardzo zła, ale taka która szybko zapomnę
20
Karina94_11
(edytowany)

Całkiem niezła

Książka na poczatku zapowiadała się ciekawie ale później to czytanie już trochę na siłę. Niepotrzebnie przeciągana historia. Beznadziejnie rozwinięty konflikt z matką bohaterki. Dialogi pomiędzy bohaterami bez szału.
10
Ewakotzur86

Całkiem niezła

Byłaby dodatkowa gwiazdka gdyby ilość dram była o połowę mniejsza
00
karaza

Nie oderwiesz się od lektury

4/5 książki to zabawa w kotka i myszkę.
00
Beatka9518wp

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wciągająca książka!! polecam Czekam na inne książki autorki
00

Popularność



Podobne


PROLOG

Nowy Jork, 7 lat wcześniej

Indie chwyta mnie za ramię i ciągnie w stronę drzwi prowadzących do akademika. Niechętnie wlokę się tuż za nią. Nogi mówią stanowczo nie, ale ciało i tak robi swoje. Nie miałam najmniejszej ochoty zjawiać się na tej dziwnej imprezie.

Mogłabym wymyśleć sto powodów, by tutaj nie przychodzić, i może tylko jeden, by finalnie przekroczyć próg tego zapyziałego akademika. Jeden z wielu powodów przeciw? John – chłopak, z którym zerwałam dwa miesiące temu. Ten facet jest tak cholernie upierdliwy, że jeśli jeszcze raz zobaczę jego irytującą gębę, pójdę do sądu i zażądam zakazu zbliżania się. Jeszcze do wczoraj wydzwaniał do mnie i błagał o spotkanie.

Po moim trupie.

– Musimy iść akurat tam? Chodźmy do innego akademika. Przecież to Nowy Jork, tutaj jest imprez od cholery i jeszcze trochę – proszę, bo to jedyna rzecz, jaką teraz mogę zrobić. Ściskam jej rękę, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Mam nadzieję, że gdy dostrzeże, jak bardzo nie chcę tutaj być, zlituje się nade mną i odpuści. Na chwilę zapominam, że ta dziewczyna nie zna słowa kompromis.

Przewróciła oczami.

– Stanowczo nie! Musimy iść właśnie tam. Em, zrób to dla mnie, pięknie proszę. – Ostatni wyraz przeciąga specjalnie tak, by dodać do zdania niepotrzebnego dramatyzmu. Indie to niezaprzeczalna królowa dramatów. Ona je uwielbia. Zawsze tak było. Trzepocze teatralnie rzęsami, a jej policzki nadymają się jak u małego dziecka.

Serio?

Najwidoczniej zapomniała, że jej metody działają na wszyst­­­­kich, tylko nie na mnie. W końcu po tylu latach znajomości uodporniłam się na wszystko, co mówi i robi, i niektóre jej akcje traktuję po prostu z przymrużeniem oka.

– Nie chce mi się oglądać gęby tego irytującego dupka – kwituję szybko niczym błyskawica. Niestety to dla niej wciąż za mało, bo jej lewa brew unosi się zdecydowanie za wysoko.

To znaczy jedno: moja wymówka nie jest wystarczająco dobra.

Nie wiem, co zrobiłam w poprzednim życiu, ale to na pewno było coś strasznego. Może zmasakrowałam jakąś większą wioskę? Inaczej nie stałabym przed tym cuchnącym budynkiem.

– Zobaczysz, że będzie super. Może poznasz jakieś ciacho i w końcu porządnie się zabawisz.

Tak, jasne. Za mało mi dramatów i porypanych związków na jeden miesiąc. Oczywiście muszę znaleźć sobie kolejnego dupka. W sumie tylko takich przyciągam. Emily Stoner – lep na gnojków.

Oto ja.

Indie szarpie mnie za ramię i wciąga do środka. Moim oczom ukazuje się dokładnie to, czego się spodziewałam. Wszędzie jest pełno siwego dymu. Można w nim utonąć. Do nosa dociera zapach marihuany. Tłumię jęk. Właśnie wdepnęłam w największe gówno na ziemi, a najgorsze jest to, że nie mam innego wyjścia, jak tylko zostać i dotrzymać Indie towarzystwa. Zaciskam zęby i ruszam przed siebie. Nie muszę wspominać, że po drodze potykam się o jakąś puszkę po wypitym piwie i prawie zaliczam glebę.

Na szczęście prawie.

Kaszlę i macham ręką, by odgonić dym. Nawet nie chce mi się zerkać w stronę Indie. Chciałabym zwinąć się stąd jak najszybciej.

Oczywiste jest to, że pierwszą znajomą osobą, na którą wpadam, okazuje się ostatnia osoba, którą chciałabym kiedykolwiek ponownie zobaczyć. Gnojek na radarze.

– Emily, przyszłaś.

Z tego, co mi wiadomo, impreza zaczęła się niecałą godzinę temu, ale John zaczął swoją pijacką eskapadę zdecydowanie wcześniej. Ma błyszczące oczy i bełkotliwy głos. To z pewnością nie zwiastuje niczego dobrego. To nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

– No przyszłam – mówię lekceważąco i mijam go, ciągnąc Indie za rękę do kuchni. Muszę coś wypić, bo na trzeźwo nie przeżyję tej imprezy. To jest pewne, potwierdzone info.

– Poczekaj!

Mężczyzna podbiega na tych swoich krótkich nóżkach. Rzucam mu gniewne spojrzenie. W myślach wymierzam sobie kopniaka, bo nie mam pojęcia, co ja kiedykolwiek mogłam w nim widzieć. Nie jest niesamowicie przystojny, wysoki zresztą też nie. Ja mam długie blond włosy i niebieskie oczy. Nie uznaję się za wyjątkową piękność, raczej powiedziałabym, że jestem po prostu ładna. Bez żadnych większych rewelacji.

Mój wzrost?

No cóż. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem wyższa niż przeciętna kobieta, więc dostaję czasami propozycje z różnych agencji modelek. Jestem jednak za leniwa, by zostać jedną z takich dziewczyn. Kto chciałby odmawiać sobie wszystkiego, byleby tylko wylądować na okładce jakiegoś głupiego czasopisma. Na pewno nie ja.

A wracając do mojego irytującego byłego – jesteśmy prawie tego samego wzrostu, co sprawia, że naprawdę zaczynam się zastanawiać, co w nim widziałam. Ja uwielbiam wyższych facetów. Jak większość kobiet. Jego jedyną zaletą było chyba to, że w łóżku wychodziło mu niespodziewanie dobrze. To jednak nie było dla mnie na tyle ważne, by utrzymywać tę dziwną znajomość.

– John, jesteśmy zajęte, więc wiesz… Zjeżdżaj stąd. – Indie macha na niego ręką, mając nadzieję, że załapie, że go nie chcemy.

On jednak nigdy nie był zbytnio pojętny. No patrzcie, kolejny minus. Szanujmy się, dziewczyny.

– Możesz mi przypomnieć, jak mogłaś się z nim umawiać? Nigdy tego nie zrozumiem. – Puka mnie w czoło.

Witaj w klubie, bo ja sama nie potrafię tego zrozumieć.

Wzruszam ramionami, posyłając jej wymuszony uśmiech. Wchodzimy do kuchni i gdy przekraczamy próg pomieszczenia, poznaję powód, dla którego tak bardzo chciała dzisiaj tutaj przyjść. Ten powód mierzy prawie dwa metry wzrostu, jest wysoki, seksowny i gra w uczelnianej drużynie koszy­karskiej. I zaliczył ponad połowę kobiet na uczelni. Świetnie.

Oczy Indie rozjaśniają się na jego widok.

Juhu! Ależ ze mnie szczęściara, że mogłam tutaj z nią przyjść (dla niewtajemniczonych: to jest sarkazm).

Chichoczę jak nawiedzona dziunia i kończę dopiero wtedy, gdy oczy wszystkich zwracają się w moją stronę. Czas się uspokoić i pozbierać fakty do kupy. Wychodzi na to, że mam robić za piąte koło u wozu. Zaiste piękny początek niezapomnianego wieczoru.

Kiwam głową do chłopaka, po czym bez słowa podchodzę do stolika, przy którym nalewam sobie piwo do kubka. Muszę zebrać się w sobie i jakoś przeżyć tę imprezę bez odruchów wymiotnych. Widząc roześmianą twarz Indie, uśmiecham się do niej sztywno. Jest jednak w takiej ekstazie, że nawet tego nie zauważa.

Przynajmniej ona dobrze się bawi.

– Nie przejmujcie się mną. Ja sobie jakoś poradzę. – Głową wskazuję większy stół, na którym znajduje się alkohol mocniejszy niż piwo. Piwo jest za słabe. Klepię ją po plecach, dodając otuchy. – Powodzenia, dziewczyno – szepczę Indie do ucha.

Jej uśmiech wynagradza mi wszystko. Od kiedy po raz pierwszy spotkałyśmy się na placu zabaw, gdy miałyśmy osiem lat, jesteśmy nierozłączne. Wszędzie razem chodzimy, wszystkie kłopoty i problemy rozwiązujemy razem. Zresztą wpakowywanie się w nie też wychodzi nam nie najgorzej. Jesteśmy jak siostry, chociaż nie biologiczne.

– Dziękuję, kocham cię. – Całuje mnie w policzek.

Odpowiadam jej bezgłośnie to samo, po czym każda z nas idzie w swoją stronę.

***

Okay.

To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł, by tutaj przychodzić. Minęły jakieś dwie godziny, a ja czuję się, jakbym wypiła dwa litry wódki zamiast czterech drinków. Moja głowa staje się ciężka. Rozsiadam się wygodnie na kanapie, mając nadzieję, że pozostanie pusta przez jak najdłuższy czas. Pragnę pobyć sama ze sobą i nie chcę, żeby ktoś przerwał mi moją romantyczną randkę.

Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widzę Indie. Wzdycham poirytowana. Dobrze wiedzieć, że chociaż jedna z nas dobrze się tutaj bawi.

Gdy kładę pusty kubeczek na stolik, czuję, że kanapa unosi się na tyle wysoko, że ja aż na niej podskakuję. Odwracam głowę, a po moim ciele przechodzą dreszcze, gdy widzę osobę, która niezdarnie przysuwa się do mnie. Najwyraźniej życie jest mu bardzo niemiłe.

– John.

Moja irytacja sięga zenitu, kiedy spoglądam na jego pijacką gębę. Mimo że jestem już dosyć wstawiona, widzę, że on jest w dużo gorszym stanie. Opiera się plecami o tylną część kanapy i patrzy na mnie, jakbym była smaczną przekąską.

– Kochanie, możemy porozmawiać? – bełkocze tak mało zrozumiale, że nawet nie wiem, co chce mi przekazać. Nie dopominam się, żeby powtórzył, bo tak naprawdę mam to gdzieś. Rzucam mu gniewne spojrzenie, po czym próbuję wstać. „Próbuję” to słowo klucz, bo niestety chwieję się na nogach i upadam z powrotem na swoje miejsce. Nagle okazało się, że ta kanapa ma niespodziewaną zdolność przyciągania.

Wzdycham sfrustrowana. Kątem oka widzę, że mój niezbyt uroczy stalker chce coś powiedzieć, bo otwiera niezgrabnie usta. Gdyby był choć o połowę przystojniejszy i mniej irytujący, może bym go wysłuchała. Teraz jednak nie mam na to ochoty. Właśnie dlatego postanawiam zareagować i uciszyć go już na samym początku.

– Daj sobie spokój.

Zatrzymuję go, wystawiając dłoń w jego stronę, by w końcu przymknął się raz na zawsze. Chodziłam z wieloma chłopakami, ale tak irytującego typa moje oczy jeszcze nigdy nie widziały. Zbieram się w sobie i znowu próbuję wstać. Na szczęście tym razem łapię balans i udaje mi się ruszyć z tego przeklętego miejsca. On jednak jak na złość wstaje za mną i chwyta mnie za nadgarstek.

– Nie! – mówię szorstko. Gdybym wiedziała, że po alkoholu jest tak nieznośny, nigdy bym nie wchodziła w ten durnowaty związek. Niestety nie zdążyłam poznać go od tej strony, więc moje zdziwienie tą sytuacją jest w pełni wytłumaczalne. Tak przynajmniej sobie wmawiam.

– No daj spokój, przecież było nam naprawdę dobrze.

Próbuję wyrwać swoją dłoń z jego uścisku. On jednak jest silniejszy.

Znowu.

– Nie udawaj już takiej niedostępnej. Przecież oboje wiemy, jaka jest prawda, co nie? – Na jego ustach pojawia się szyderczy uśmieszek.

Zaraz wybuchnę niczym bomba atomowa, a jego szczątki porozrzucam po całym Nowym Jorku. Rozglądam się po pomieszczeniu. No super. Niby jest tłoczno, a jednak wszyscy mają mnie gdzieś i nikt nic nie zrobi.

Witamy w amerykańskim akademiku.

Próbuję się bronić. On jednak ciągnie mnie za nadgarstek w ustronniejsze miejsce.

– Zostaw mnie, dupku – warczę przez zaciśnięte zęby.

Niestety (tak jak myślałam) to daje tyle, co zdrapywanie paznokciami farby ze ściany. Jedno wielkie nic. Rzuca mną o ścianę i kładzie ręce po obu stronach mojej głowy.

– Daj spokój, tylko jeden całus. Tęskniłem za tymi usteczkami. – Przysuwa się do mojej twarzy i przeciera opuszką palca moje wargi.

Chce mi się rzygać. Z jego ust cuchnie piwem i wódką. On cały śmierdzi, jakby wychował się w gorzelni. Próbuje mnie pocałować, ale tym razem jestem zarówno szybsza, jak i trzeźwiejsza. Odwracam głowę w drugą stronę. To sprawia, że w nim uruchamia się agresor. Chwyta mnie za nadgarstek. Dosyć mocno. Jego nozdrza zaczynają falować ze złości. Bąka coś pod nosem i ponownie próbuje mnie pocałować. Gdy już przymierzam się do kopnięcia go w klejnoty, kilka metrów dalej słyszę głęboki męski głos.

– Gościu, nie widzisz? Ta dziewczyna nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Ślepy by to zauważył!

Na szczęście w tym tłumie ludzi nieposiadających jakichkolwiek ludzkich odruchów znalazł się ktoś, kto ma choć odrobinę przyzwoitości, by zainterweniować. Chwała mu.

John odsuwa się ode mnie, mierząc nieznajomego pogardliwym wzrokiem.

– A ty jesteś, przepraszam, kim?

– Kimś, kto zaraz połamie ci nos, jeśli nie odejdziesz stąd po dobroci.

Mój natrętny były ewidentnie się peszy, gdy w końcu dostrzega w całości mojego wybawcę. W porównaniu z nim i jego postawną sylwetką, John jest zwykłym chucherkiem. Macha lekceważąco ręką, bełkocze coś w stylu, że nie jestem warta aż takiego zachodu, i odchodzi. Nastaje cisza. Idealnie, bo potrzebuję chwili, by odzyskać równowagę i zmysły.

– Dzięki za ratunek. – Uśmiecham się do mojego obrońcy.

Mrużę oczy, dostrzegając w końcu w całej krasie chłopaka, który uratował mnie niczym książę na białym rumaku. Rzeczony książę okazuje się nieziemski. Wysoki brunet z pięknymi, brązowymi jak czekolada oczami. Pomimo chłopięcej urody jego kości policzkowe są ostro zarysowane, co dodaje mu aury młodego, gniewnego mężczyzny. Jest gładko ogolony. Włosy ma lekko kręcone, seksownie zmierzwione. Jego sylwetka jest boska. Biała koszulka opina się na brzuchu tak, że widać zarys mięśni. Pięknych, twardych mięśni – aż prosi się, by dodać. Widać, że chłopak odwiedza siłownię dosyć regularnie, ale nie jest przesadnie napakowany. Wygląda jak sportowiec.

Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić.

Chyba jeszcze nie wspominałam, że moją słabością są przystojni sportowcy? No to teraz wspominam. Łatwo się zadurzam, ale i szybko mi przechodzi. Na szczęście.

– Nie ma problemu. Uważaj na siebie następnym razem.

Wzrusza ramionami i odchodzi, a ja w dalszym ciągu stoję w tym samym miejscu i nie potrafię ogarnąć swojego ciała. Moje policzki płoną żywym ogniem. Nie jest dobrze. Mija kilka sekund, nim wracam do świata żywych. Potrząsam ramionami i uderzam się lekko w policzki, by oprzytomnieć. Biorę szybki wdech i wydech, po czym wracam do pomieszczenia. Rozglądam się nerwowo po pokoju. Jeżeli zobaczę Johna, to natychmiast stąd spadam. To moje postanowienie nienoworoczne.

Na szczęście nie ma po nim śladu. Może znalazł sobie nową ofiarę.

Mam nadzieję.

Zaciskam dłonie w pięści, przypominając sobie, co stało się kilka minut temu. Mam to gdzieś. Już wystarczająco wycierpiałam. Wyciągam telefon i wybieram numer brata. Tak jak myślałam, odzywa się po trzech sygnałach.

– Co tam, mała?

Wychodzę na zewnątrz, by lepiej go słyszeć. To jednak nic nie daje, bo muzyka jest za głośna. Zatykam sobie lewe ucho.

– Killy, przyjedziesz po mnie? Proszę!

– Gdzie cię znowu wywiało? Przecież mówiłem ci, żebyś dała sobie spokój z tymi durnowatymi imprezami – mówi stanowczo, a ja wzdycham, słysząc rozczarowanie w jego głosie.

Już niejednokrotnie ratował moją dupę i po mnie przyjeżdżał. Nie jestem osobą, która lubi siedzieć całe dnie w domu i czytać książki albo uczyć się. Jestem raczej typem dziewczyny, która lubi się zabawić, napić i poznać nowych ludzi. Dlatego bardzo rzadko spędzam weekendy w domu.

Mieszkam z rodzicami i bratem, więc już nieraz najadłam się wstydu, gdy Kilian przywoził mnie z imprez w stanie bardzo wątpliwym. Wtedy rodzice zawsze na drugi dzień próbowali przemówić mi do rozsądku. Nigdy im się to nie udało, więc w pewnym momencie po prostu przestali mnie pouczać. Wszystko było dobrze, dopóki miałam dobre oceny na studiach. Iście beztroskie wychowanie.

– Wiem, że to było głupie, ale Indie chciała spotkać się na tej imprezie z chłopakiem, którego niedawno poznała. Nie miałam serca jej odmówić. – Odchodzę jeszcze odrobinę od akademika, bo muzyka jest tak głośna, że nie słyszę własnych myśli.

– Teraz nie mogę. Obiecałem Sam romantyczną kolację. Za chwilę wychodzimy.

Odsuwam telefon od ucha i patrzę na wyświetlacz. Cudnie.

Podsumujmy: jest dziesiąta, na dworze jest ciemno jak cholera, co oznacza, że zostaje mi tylko taksówka. Do tego zaczyna lekko pizgać.

Przykładam telefon bliżej ucha, szukając portfela. Akurat w tym samym momencie słyszę grzmot, a kilka sekund później na moją sukienkę spada pierwsza kropla deszczu. Odruchowo wbiegam pod pobliskie drzewo.

Świetnie. Jeszcze tego cholernego deszczu brakowało.

Wyciągam portfel. Wzdycham z jękiem, gdy widzę, że nie wystarczy mi nawet na kromkę chleba, a co dopiero na taxi w samym centrum pieprzonego Manhattanu.

– Braciszku, proszę. Wzięłabym taksówkę, ale nie mam forsy. Zresztą nie chcę tutaj być ani minuty dłużej, bo John zaczął się do mnie dostawiać w ten niefajny sposób. – Wiem, że to zagranie było nie fair, ale właśnie taka jestem. Manipulatorka. Dobrze wiedziałam, że gdy Kilian dowie się o tym incydencie, od razu rzuci się do auta i przyjedzie.

Właśnie taki był.

Skoczyłby za mną w ogień. W końcu był moim starszym braciszkiem. Zawsze bronił mnie przed innymi. Ja to niestety często wykorzystywałam.

– Ten psychol? Mówiłem ci, że będą z nim jeszcze problemy. Zaraz będę, wyślij mi pinezkę – odpowiada bez wahania, a na moje usta wypełza szeroki uśmiech. Dopięłam swego!

– Dziękuję i obiecuję, że kończę z tymi durnymi imprezami – mówię zadowolona z efektu końcowego naszej rozmowy. Rozłączam się, wchodzę w aplikację, po czym wysyłam bratu swoją lokalizację. Wracam w pośpiechu do akademika. Rozglądam się za Indie. Kamień spada mi z serca, gdy widzę ją na drugim końcu pokoju. Bez namysłu zmierzam w jej kierunku.

– Indie, przepraszam, ale ja jadę już do domu – mówię jej do ucha, próbując przekrzyczeć muzykę.

– Coś się stało?

Widzę zaniepokojenie na jej twarzy, więc postanawiam nie opowiadać jej o pijackiej historii związanej z takim jednym dupkiem.

– Nie, nic takiego, ale strasznie boli mnie głowa. Jedziesz ze mną?

– Nie, ja jeszcze chwilę zostanę, jeśli nie masz nic przeciwko – krzyczy, próbując przebić się przez głośną muzykę. Na jej ustach pojawia się zadziorny uśmieszek.

Okay, nie wtrącam się.

Po jej roześmianej, rozanielonej twarzy i zmierzwionych włosach widzę, że w przeciwieństwie do mnie ona bawi się tu wyśmienicie. Poklepuję ją po ramieniu i cmokam szybko w policzek.

– Bawcie się dobrze, dzieciaczki. Tylko pamiętajcie o gumkach. – Puszczam do niej oczko, a ona parska śmiechem.

***

Cała mokra wślizguję się w pośpiechu do auta.

– Dziękuję, braciszku.

Całuję go w policzek i rozsiadam się wygodnie na fotelu pasażera.

– Powiedź, że nie żartowałaś, gdy mówiłaś, że skończysz z tymi durnymi imprezami. Mam nadzieję, że wyciągniesz z dzisiejszej sytuacji jakieś wnioski – mówi ostro. Jest zdenerwowany.

Wzdycham.

Zaczyna się. Po raz kolejny.

Mimo że Kilian jest ode mnie starszy tylko o dwa lata, ciągle mnie poucza. Jest naprawdę kochany, ale nieraz też tak bardzo irytujący. Chyba zapomniał, że ledwo rok temu sam dużo imprezował. Przynajmniej dopóki nie zaczął spotykać się z Samanthą.

– No daj już spokój!

Zapinam pasy. Kilian rusza z miejsca i włącza się do ruchu. Na zewnątrz zaczyna coraz mocniej padać. Tak mocno, że właściwie nic nie widać przez przednią szybę. Deszcz uderza o maskę auta, a po moim ciele przechodzą ciarki. Nagle przed oczami przelatują mi te wszystkie filmowe sceny, w których ktoś umiera w wypadku samochodowym, bo leje jak z cebra. Niedobrze.

– Emily – mówi ostrzegawczo.

Fajnie braciszku, że pamiętasz, jak mam na imię. Ugh!

– To nie moja wina, że trafiam na samych debili – mówię z goryczą w głosie, a w odpowiedzi dostaję jego sarkastyczny śmiech.

– A kogo? Moja? – Odwraca nieznacznie głowę w moim kierunku i mierzy mnie wściekłym spojrzeniem. – Na świecie jest tylu fajnych facetów, a ty uganiasz się za samymi bezmózgami. Nie stać cię na więcej?

Oficjalnie zaczynam gotować się w środku. Wchodzę powoli w fazę trzeźwienia, więc jestem bardziej nerwowa niż zwykle. Przegryzam dolną wargę. Mimo że kocham tego faceta, nieraz mam ochotę go zabić.

– Czy ty możesz w końcu dać mi święty spokój? Zapomniał wół, jak cielęciem był – warczę zirytowana, odwracając głowę w drugą stronę. Zaciskam i rozluźniam dłonie, by się uspokoić. Niestety to nic nie daje, bo z sekundy na sekundę robię się coraz bardziej poddenerwowana. – Możesz zatrzymać się na poboczu, bo leje jak z cebra? Nie chcę mieć wypadku – piszczę przestraszona.

Widzę jego zaciśnięte dłonie na kierownicy i drgającą dolną wargę. No i szykuje się awantura.

Trzy, dwa, jeden… start!

– Ja jestem kierowcą, więc ja decyduję, co robimy – mówi stanowczo podniesionym głosem.

Zaciskam palce na obiciu fotela. Wydaje mi się, że zamiast zwolnić, to przyśpieszamy, a na zewnątrz robi się coraz gorzej.

– Możesz, kochany braciszku, przenieść naszą kłótnię w czasie? Tak najlepiej do chwili, aż będziemy w domu?

Kręci przecząco głową. Moje serce przyśpiesza bicie, a pra­­­­wa dłoń nieznacznie drży. Wjeżdżamy na skrzyżowanie i zatrzymujemy się tuż przed sygnalizacją świetlną. Zapala się czerwone światło.

– Emily, nie możesz zrozumieć, że martwimy się o ciebie? Wszyscy.

Rzucam mu gniewne spojrzenie, parskając z oburzeniem.

– Ta, rodzice na pewno – prycham cicho pod nosem. Tak, rodzice na pewno są mną tak przejęci, że biedni nie mogą spać po nocach. Znam ich już na tyle dobrze, że niestety wiem, jaka jest prawda.

Kilka sekund później włącza się zielone światło. Wjeżdżamy na skrzyżowanie. Mrużę oczy, bo od strony brata zaczynają razić mnie oślepiające światła jakiegoś samochodu. Nie muszę dodawać, że rzeczone auto jedzie prosto na nas. Mimo że z jego strony jest czerwone światło, ono nie zwalnia. Zaczyna ogarniać mnie strach. Na moim czole pojawia się pot.

– Killian, uważaj. – Próbuję ostrzec brata, ale mój głos jest tak cichy i przerażony, że Killian najpewniej mnie nie słyszy.

On dostrzega pędzące auto zdecydowanie za późno. Kilka razy wciska klakson, ale to nic nie daje.

Zamykam odruchowo oczy i przegryzam wewnętrzną stronę policzka. Nigdy nie sądziłam, że dane mi będzie umrzeć tak młodo. Chciałam poznać porządnego chłopaka. Chciałam, by moi rodzice widzieli, jak rektor wręcza mi dyplom ukończenia studiów. Chciałam, by w końcu byli ze mnie dumni. Indie i ja planowałyśmy w następnym roku jechać na nasze wymarzone wakacje do Hiszpanii. Przerażona, zerkam w stronę Kiliana. Przecież on też jest młody, też ma całe życie przed sobą. To sekundy.

Nawet nie wiem, kiedy przestaję oddychać. W momencie gdy słyszę klaksony, głośny hałas i uderzenie, nastaje ciemność. Nic więcej nie pamiętam. Nawet bicia własnego serca.

ROZDZIAŁ 1

Jake

Nowy Jork, obecnie

Przewracam się na drugi bok, mając nadzieję, że znowu zasnę, ale to na nic. Sen jak na złość nie przychodzi. Najwidoczniej nawet on jest przeciwko mnie. Leniwie uchylam powieki. Promienie słońca wdzierające się do sypialni sprawiają, że zaczynam mrużyć oczy. Zakrywam je ręką.

Witaj, kolejny gówniany poranku i kolejny beznadziej­­­ny dniu.

Moje dni od roku są tak do siebie podobne, że zlewają się w jedno. Czysta rutyna. Egzystowanie. Zwał, jak zwał. Kogo zresztą to obchodzi. Wstaję, biorę prysznic, ubieram się do pracy, piję kawę, idę do pracy, tam wkurzam się na wszystkich dookoła, wracam do mieszkania, idę spać. Iście wymarzone życie.

Wzdycham ciężko. Nie wiem, co zrobiłem w poprzednim życiu, ale to z pewnością nie było nic miłego, zważając na fakt, że ostatnio zacząłem podważać sens oddychania. Wstaję powoli z łóżka i wykonuję swoją codzienną rutynę.

Wchodzę do biura. Jest dziewiąta, więc w środku budynku panuje chaos. Wszyscy kiwają mi głową na powitanie.

Krzyczą: „Dzień dobry, panie Cole”, „Jak mija poranek, panie Cole?”.

A ja marzę jedynie o tym, żeby ten cholerny dzień w końcu się skończył. Nie mam zielonego ani nawet fioletowego pojęcia, kto wymyślił te dwa cholerne słowa: „dzień dobry”, ale ten ktoś chyba dużo ćpał i każdy jego dzień był zwyczajnie dobry. Ja najwidoczniej też powinienem zacząć coś brać. Może wtedy zmusiłbym się do odczuwania jakiejkolwiek emocji.

Mijam swoją asystentkę – Molly. Przez ostatni rok miałem chyba z dwadzieścia sekretarek. Każda była albo niezwykle irytująca, albo niezwykle mało pojętna. Niektóre chciały za wszelką cenę wejść mi do łóżka, z niektórymi nawet spałem. Jednak nieważne, jakie były piękne albo jak bardzo wmawiały mi, że żywią do mnie jakiekolwiek uczucia, zostały i tak albo zwolnione, albo same zwalniały się po miesiącu, bo tak uprzykrzałem im życie. Prawdą jest to, że żadnej z tych kobiet nie obchodziłem nawet w najmniejszym stopniu. Bardziej chodziło o mój majątek i firmę. Jestem człowiekiem, z którym ciężko wytrzymać, więc i one nie dawały rady trwać przy moim boku. Nawet pieniądze nie zdołały tego zmienić.

– Dzień dobry, panie Cole.

Mijam ją bez słowa, zastanawiając się nad tym, jak ją zwolnić. Pracuje tu już wystarczająco długo.

Za długo.

Zaczyna robić się niezwykle irytująca.

Wchodzę do gabinetu i rzucam teczkę na kanapę. Rozglądam się za papierami, które z samego rana miały znaleźć się na moim biurku. Pstrykam palcami, tak jakbym wpadł na najbardziej inteligentny plan w swoim życiu, a na moje usta wpełza ironiczny uśmiech. No i mamy dobry pretekst, by pozbyć się tej laluni.

Przywdziewam maskę obojętności na twarz, po czym wychodzę z pomieszczenia, trzaskając przy tym drzwiami. Bardzo teatralnie, muszę dodać.

– Gdzie są dokumenty, o które wczoraj cię prosiłem?

Słysząc mój rozdrażniony głos, Molly aż podskakuje na fotelu. Spogląda na mnie bezradnie.

– Przepraszam, już kończę. Z-z-za chwilę je przyniosę – jąka się. Jej głos zaczyna się łamać. Na czole pojawiają się kropelki potu. Wzrok jest rozbiegany.

No to zaczynamy spektakl, drodzy widzowie.

– Już nie musisz tego robić. Jesteś zwolniona.

Jej oczy zaczynają się szklić. Przygryza dolną wargę. Jak na złość, gdy ona zaczyna żywo gestykulować i prosić mnie o wybaczenie, na korytarzu dostrzegam Petera. Widząc jego zniesmaczoną minę, odwracam wzrok w stronę laluni. Mam go gdzieś. Pogada sobie, ja pokiwam głową, że zgadzam się z jego punktem widzenia i obaj zapomnimy o całej sprawie. Tak właśnie działa nasza przyjaźń.

– Proszę mi tego nie robić. Mam małego synka na utrzymaniu. Bardzo potrzebuję tej pracy. Obiecuję, że zaraz przyniosę panu te dokumenty.

Kątem oka widzę, jak lewa brew Petera unosi się ku górze. Przymykam na chwilę powieki i biorę głęboki wdech.

– Daj. Sobie. Spokój. Molly. – Robię krok w jej stronę. – Raz, dwa, wychodzimy stąd i już nie wracamy.

Najdelikatniej, jak tylko potrafię, kieruję ją ku drzwiom wyjściowym. Chwytam w locie jej płaszcz i torebkę i ściskam mocno. Ona wierzga nogami, próbując zostać na miejscu. Przytrzymuje się biurka i nie chce go puścić. Ja jednak jestem silniejszy, więc w końcu wyprowadzam ją na korytarz. Rzucam w nią płaszczem i torebką i zatrzaskuję drzwi tuż przed jej nosem.

Nie mam zamiaru trzymać tutaj beksy. (Tak, wiem. Jestem dupkiem. Powiedzcie mi coś, czego jeszcze nie wiem). Kiedy tutaj pracowała, nie była najlepszą sekretarką, więc niech idzie szukać sobie innej pracy.

Sayonara.

Krzyżyk na drogę.

Tak jak myślałem, jej płacz wzbudza czystą sensację w części biurowej. Kilka głów unosi się ku górze, by poobserwować scenę wyjętą prosto z jakiegoś taniego serialu. Ci bardziej ogarnięci wpatrują się w monitory komputerów tylko po to, by nie dostać ochrzanu. Wkładam dłonie do kieszeni spodni.

– Koniec przedstawienia. Do roboty! – Posyłam im gniewne spojrzenie, a oni jednocześnie kiwają głowami i bez słowa sprzeciwu wracają do swoich spraw.

Ci, którzy próbują nie zwracać uwagi na moje humorki, zdążyli przyzwyczaić się już do takich akcji. Ci, którzy pracują tutaj dłużej niż pół roku, dobrze wiedzą, że żadna asystentka nie ma na tyle jaj, by przetrwać tu dłużej niż miesiąc. Ba, często zwalniają się po zaledwie tygodniu.

Po wyprowadzeniu rozpłakanej Molly wracam do swojego gabinetu. Widząc otwierające się usta Petera, macham na niego ręką i siadam za biurkiem. Nic nie mówię, bo dobrze wiem, że on zaraz sam się uruchomi. I tak jak się spodziewałem, wchodzi w moją strefę komfortu na trzy, dwa, jeden…

– No i co tym razem się stało? – wybucha, wyrzucając ręce w górę.

Wzruszam ramionami nieszczególnie zainteresowany.

– Nic, była zbyt irytująca.

Rozsiadam się wygodnie na swoim krześle, próbując uciąć temat. Komunikacja z innymi sprawia mi od paru lat coraz większe problemy, więc swoim zachowaniem, zamiast zdusić temat w zarodku, zaogniam rozmowę.

– Ta, pewnie – prycha niezadowolony. – Dobrze wiesz, że musisz mieć kogoś, kto ci pomoże, więc rusz te swoje uparte dupsko i wystaw ogłoszenie, bo poszukujesz właśnie nowej asystentki.

Próbuję coś powiedzieć, ale przerywa mi, wystawiając w moim kierunku palec wskazujący.

– Dobra, nie było tematu. Ja je wystawię. Nie ma co na ciebie liczyć – wypala i wychodzi, zostawiając mnie samego w gabinecie. Oczywiście na pożegnanie trzaska drzwiami na tyle mocno, że zwiewa mi kilka papierów z biurka.

– Ja pierniczę. – Rozdrażniony, przeczesuję włosy ręką. A miałem właśnie powiedzieć, że nie potrzebuję nikogo i sam jestem na tyle zorganizowany, by poradzić sobie bez żadnej pieprzony asystentki. Spoglądam bezradnie przed siebie. Prawdą jest to, że nie chce już mi się wymyślać kolejnych powodów do zwolnień. Wbrew temu, co mówi większość ludzi, moja kreatywność kończy się właśnie teraz.

Emily

Patrzę na zegarek.

Doskonale.

Dochodzi wpół do drugiej. Za pół godziny mam być w pra­­­­cy, a ja nadal jestem w proszku. Byłam już w połowie drogi, gdy przypomniałam sobie, że zapomniałam wziąć tę cholerną spódniczkę i koszulkę, które muszę nosić w pracy. Takim właśnie cudem biegnę teraz po ciuchy do mieszkania. Moje serce wali niespokojnie. Spóźniłam się do pracy już trzy razy w przeciągu miesiąca. Jeśli i tym razem zawalę, to wyleją mnie, a na to nie mogę sobie teraz pozwolić.

Mieszkam z Mikiem od ponad dwóch miesięcy, a parą jesteśmy od przeszło roku. Oboje opłacamy to mieszkanie, ale niestety koszty utrzymania w Nowym Jorku przekraczają wszelkie wyobrażenia, więc tyram na dwie, nieraz trzy zmiany w kawiarni. Szef na początku był bardziej przychylny. Niestety od jakiegoś czasu zdarza mi się nie przyjść na czas, bo albo postanawiam komuś w czymś pomóc, albo o czymś zapominam.

Staję przed blokiem, w którym mieszkamy, i próbuję złapać oddech. Nachylam się, biorę głębokie wdechy i wydechy, po czym wbiegam do środka. W pośpiechu, bez zastanowienia pociągam za klamkę. Ku mojemu zdziwieniu drzwi do mieszkania okazują się otwarte. Moje brwi unoszą się ku górze. Coś jest nie tak.

Mike o tej porze zazwyczaj jest w pracy, a ja doskonale pamiętam, że jak wychodziłam kilka godzin temu, to zamykałam drzwi. Zawsze to robię. Na miłość do wszystkich słodyczy, które kiedykolwiek jadłam – wiem, że Nowy Jork to dosyć niebezpieczne miasto, więc nigdy nie zostawiam otwartych drzwi.

Wchodzę ostrożnie do środka.

– Halo, jest tu ktoś? – krzyczę w głąb pustego pomieszczenia.

Odpowiada mi cisza. Nim przejdę kilka kroków, wzdrygam się, gdy słyszę jakieś dziwne odgłosy. Po cichu, na palcach, podchodzę do miejsca, skąd dochodzą szmery. Uchylam lekko drzwi do sypialni i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Z zaskoczenia przymykam na chwilę oczy.

Kuźwa.

Wpatruję się w swojego własnego, prywatnego faceta, a przed nim klęczy jakaś obca blondyna. Nie widzę jej twarzy, tylko plecy. Oczy Mike’a są przymknięte. Przegryza dolną wargę i jęczy jak zepsuta piła mechaniczna. Ten gnojek tak właśnie wygląda tuż przed tym, gdy dochodzi. Chwilę patrzę na tę beznadziejną scenę. Nie mogę się ruszyć z miejsca. Jakby ktoś przyspawał mnie do podłogi.

Miesiąc temu zaczęłam podejrzewać, że Mike może mieć kogoś na boku, bo zaczął się podejrzanie zachowywać – późno wracał, cały czas wymyślał wymówki, gdy pytałam, dlaczego tak często zostaje po godzinach w pracy. Pewnego dnia przyniósł mi nawet kwiaty, co samo w sobie było bardzo dziwne. Jakiś czas później dałam sobie spokój z podejrzliwością, bo nie znalazłam żadnych dowodów. Podświadomie wolałam chyba przymknąć oko na jego zachowanie. No i mam teraz to, na co zasługuję, przynajmniej według mojej matki. Ona uważa, że nigdy nie powinnam zaznać szczęścia. No i tak jest – od siedmiu lat nie byłam naprawdę szczęśliwa.

Zszokowana, poruszam się w nieodpowiednim kierunku, bo potrącam parasolkę leżącą obok drzwi. Robi hałas, co powoduje, że oczy mojego już prawie eks się otwierają. Na jego twarz wpełza, niczym wąż, zaskoczenie.

– Emily, co ty tutaj robisz? Miałaś być w pracy.

Widzę w jego oczach szok i niedowierzanie. Szybko odpycha od siebie kobietę. Ta upada na tyłek, gdy traci równowagę. Syczy cicho z bólu i rozmasowuje sobie obolałe miejsce.

– Chyba ty tam miałeś być. – Zaciskam pięści. Przegryzam dolną wargę prawdopodobnie do krwi, bo chwilę później czuję posmak czerwonej cieczy w ustach. – Świetnie – mówię z goryczą w głosie, ocieram łzy, po czym wychodzę z sypialni. Pewnie pieprzył ją na łóżku, na którym jeszcze wczoraj kochał się ze mną. Na samo to wyobrażenie czuję, że zaraz zwymiotuję.

– Emily, poczekaj. To nie tak, jak myślisz.

Wybiega za mną, po drodze chwyta biały szlafrok. Odpowiadam mu sarkastycznym śmiechem. Ten koleś chyba naoglądał się za dużo seriali, bo myśli, że ślepo uwierzę w każde jego słowo. Sądzi, że jestem naiwna. Niech się wali, tym razem nie ze mną. Przyśpieszam kroku.

„To nie tak, jak myślisz”.

Stereotypowa gadka faceta zdradzającego swoją kobietę. No tak. Myślałam, że swój limit pecha wyczerpałam siedem lat temu. Jednak to wszystko ciągnie się za mną jak smród w gaciach i chyba tak już zostanie do końca mojego żałosnego życia.

Wybiegam z klatki schodowej na zewnątrz. Gdy czuję czyjąś dłoń na swoim nadgarstku, odruchowo próbuję ją strącić. Niestety Mike jest za silny.

– Daruj sobie i zostaw mnie w spokoju – wybucham. Próbuję wyrwać się z jego uścisku, ale to nic nie daje.

– Kochanie, daj mi to wytłumaczyć. – Zaczyna paradę swoich najbardziej żałosnych argumentów. – Ciągle cię nie było, a ja potrzebuję seksu. Przecież dobrze wiesz, że bardzo go lubię. W końcu jestem mężczyzną.

Prycham ironicznie, odrzucając głowę do tyłu. Już dłużej nie wytrzymam.

Wolną dłonią uderzam go w policzek i zostawiam na jego twarzy czerwony ślad. Niech dupek ma po mnie chociaż jakąś pamiątkę.

– Wynoś się z mojego życia. Nie chcę cię znać – mówię stanowczo. – Jak wrócę z pracy, ciebie i twoich rzeczy ma już nie być w moim mieszkaniu. To koniec. – Akcentuję wyraźnie słowo „moim”, by wiedział, że nie daruję mu, jak zobaczę go po powrocie. Wykorzystuję chwilę jego nieuwagi i wyszarpuję dłoń, uwalniając się z uścisku.

Rok zmarnowanego życia. Na szczęście tylko rok.

Moja mama byłaby zadowolona, widząc mnie teraz. Powiedziałaby, że to jest karma, a karma wraca w najodpowiedniejszym momencie. W końcu zabiłam jej ukochanego synka. Nieważne, że przez kolejne dwa lata siedziałam na wózku i cierpiałam w strasznym bólu. Mam już dosyć takiego traktowania.

Odwracam się na pięcie i odchodzę od tego zdradzieckiego łajdaka.

– Zobaczysz. Jeszcze pożałujesz tego, że ode mnie odeszłaś. – Słyszę za plecami. Już pożałowałam, ale jedynie momentu, w którym go poznałam.

Ocieram resztki łez z policzka i pokazuję mu zza pleców środkowy palec, nawet nie zaszczycając go wzrokiem. Nie zasługuje na mój szacunek.

Siadam na pobliskiej ławce i nie mogę powstrzymać się od płaczu. Kolejne łzy wylewają się ze mnie strumieniami. Mimo to płaczę głównie nie przez Mike’a, ale przez to, jak teraz wygląda moje życie. Jak psie odchody.

Czy na świecie istnieje coś takiego jak limit pecha?

Zaciskam dłonie na ławce, na tyle mocno, że moje knykcie bieleją. Muszę wziąć się w garść. Zerkam na zegar wyświetlany na budynku i zamieram. Jestem już spóźniona.

Z prędkością światła wycieram z policzka pozostałości po łzach, wstaję z ławki i bez namysłu zaczynam biec. Prawdopodobnie zostanę dzisiaj wylana z pracy. Szef ostatnio zakomunikował mi, że jeśli spóźnię się jeszcze choć raz, on nie będzie w stanie mi więcej pomóc.

Rozglądam się po okolicy. Pięć minut szybkiego biegu i powinnam dotrzeć do kawiarni. Przyśpieszam. Bez namysłu wbiegam na przejście dla pieszych. Zatrzymuję się jednak w połowie drogi, gdy słyszę klakson i pisk hamujących kół. Zszokowana, odwracam głowę w stronę hałasu i spanikowana upadam na tyłek, tuż przed samochodem, który z piskiem opon zatrzymuje się metr przed moim nosem. Jeden cholerny metr.

– Chcesz umrzeć, kobieto? – Słyszę donośny, męski, rozgniewany głos wrzeszczący przez otwarte okno, a później moim oczom ukazuje się właściciel tego głosu, który z gracją hipopotama wyłania się z samochodu. Jest piękny. Oczywiście mężczyzna, a nie auto (chociaż auto też nie najgorsze). Wysoki brunet z magnetycznym spojrzeniem brązowych oczu. Jego włosy wyglądają tak, jakby chwilę temu wyszedł z łóżka. Ubrany jest w trzyczęściowy, dopasowany garnitur, który idealnie podkreśla jego mięśnie. Na twarzy ma dwudniowy zarost. Wygląda jak milion dolarów i pewnie jego ubrania i akcesoria kosztują więcej niż całe moje mieszkanie.

Mrugam zawzięcie, by wrócić do rzeczywistości, a on w tym samym czasie staje tuż obok mnie, z założonymi rękami na piersi, tupiąc nogą jak małe, rozpuszczone dziecko. Wstaję szybko z ziemi, przetrzepuję spodnie i podnoszę głowę.

– Ja…

Chciałam przeprosić, ale gdy widzę jego wykrzywioną twarz i oczy pełne gniewu, krew zaczyna buzować mi w żyłach.

– Musiałeś we mnie wjeżdżać? – wypalam szybko.

Zdaję sobie sprawę z tego, że chyba miałam czerwone światło i nie powinnam wbiegać na jezdnię, ale muszę wylać gdzieś całą swoją frustrację, a ten przypadkowy facet to najlepsza ku temu okazja. I tak pewnie już go nigdy nie zobaczę.

– Serio? Nagle to moja wina? – Wyrzuca gniewnie ręce w górę. Jego szczęka sztywnieje, a na czole dostrzegam pulsującą niebezpiecznie żyłkę. Zaraz nastąpi niekontrolowany wybuch. Bomba atomowa puszczona na Hiroszimę to przy tym pikuś. Zresztą wygląda na takiego, co nie jest w stanie okazać żadnej innej emocji prócz gniewu.

– Miałeś czerwone światło. Przeproś i po sprawie – mówię szybko, mając nadzieję, że połknie haczyk, przeprosi i wszystko załatwimy na spokojnie.

Zakładam plecak.

Nie mam ochoty płacić mandatu ani iść na policję, ale jego zaciśnięte szczęki sygnalizują, że mógłby mnie nawet siłą zaciągnąć na posterunek. Mogłabym się spodziewać dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że on nagle wybucha histerycznym śmiechem. Dosłownie. Jego całe ciało trzęsie się z… sama nie wiem czego. Wpatruję się w niego zdezorientowana.

Nie rozumiem.

Czy ja jestem aż tak zabawna?

Mnie samej nie jest zbytnio do śmiechu.

Podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko, nachyla się tuż przed moją twarzą i patrzy na mnie twardo. Jego oczy z bliska wydają się jeszcze piękniejsze.

– Nie przeginaj, mała – wypala.

Wygląda tak, jakby zamierzał napluć mi prosto w twarz. Na szczęście kilka sekund później prostuje się i odchyla głowę lekko do tyłu.

– Ale w sumie jesteś blondynką, więc nie dziwię się, że nie zauważyłaś czerwonego światła. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że blondynki nie są zbytnio pojętne – mówi lekceważąco, co sprawia, że krew zaczyna wrzeć w moich żyłach jeszcze bardziej.

Co za palant do kwadratu.

Żaden nieznajomy gnojek nie będzie podważał mojej inteligencji, a zwłaszcza ktoś tak zadufany w sobie jak ten koleś. Gdybym nie uczestniczyła w wypadku siedem lat temu, teraz z pewnością byłabym uznaną panią architekt. Zdenerwowana do granic możliwości podnoszę rękę tak, by uderzyć go w policzek, ale on w ostatniej chwili chwyta mnie za dłoń, tym samym blokując mój atak.

– Chyba sobie żartujesz?! Jeszcze brakuje tego, żeby małe dziewczynki zaczęły mnie bić – prycha ironicznie.

Moje policzki zaczynają płonąć z gniewu. Próbuję wyszarpać dłoń z jego uścisku, ale to na nic. Jeśli byłabym bohaterką w kreskówce, z mojej głowy zaczęłaby buchać para.

Ja pierniczę, co dzisiaj jest ze wszystkimi facetami?

– Ty palancie…

Próbuję wyrwać swoją dłoń, ale on jej nie puszcza, tylko parska śmiechem.

Tak po prostu.

– Widzę, że rodzice nie nauczyli cię używać odpowiedniego słownictwa – mówi, po czym puszcza moją dłoń, która opada.

Wyobraźnia podsuwa mi tysiąc sposobów na to, by go zabić.

Dźgnięcie nożem. Kop z półobrotu w tę głupią twarzyczkę. Postrzał w ten niedorzecznie umięśniony brzuch.

Kuźwa.

Możliwe, że kula odbije się od tych mięśni, poleci jeszcze w moją stronę i zrobi z głowy papkę. Muszę wymyślić inny sposób.

Gdy w końcu moja wyobraźnia sięga swoich granic, wracam do rzeczywistości. Zamykam na chwilę oczy i wypuszczam powietrze z płuc. Gdy orientuję się, że mam coraz mniej czasu na jakiekolwiek głupie rozmowy na środku drogi, próbuję wybrnąć z całej tej sytuacji z twarzą. Moją jedyną opcją jest udawanie, że chcę okazać mężczyźnie miłosierdzie.

– No dobra. Można powiedzieć, że jesteśmy teraz kwita. Ty mnie prawie uderzyłeś swoim autem, a ja prawie uderzyłam twoją twarzyczkę, więc rozstańmy się w pokoju i niech każde pójdzie w swoją stronę. – Gdy odwracam się do niego plecami, by odejść, on niespodziewanie łapie mnie za nadgarstek.

Boże Przenajświętszy. Czemu ja przyciągam samych palantów?

– A gdzie to ślicznotka się wybiera? Jeszcze chwila i przestanę być miły. Wtedy będziesz musiała zapłacić mi odszkodowanie.

Tym razem ja nie wytrzymuję i parskam histerycznym śmiechem.

– Niby za co? Za planowanie zamachu na tę twoją ładną twarzyczkę? Jesteś śmieszny.

Ludzie przechadzający się chodnikiem spoglądają w naszą stronę. Okay, trzeba powoli kończyć to przedstawienie albo będę musiała niedługo wyprowadzić się z tego miasta. Chociaż w sumie jest tak duże i zatłoczone, że pewnie nigdy więcej nie spotkam ani tego palanta, ani tych ludzi.

Widzę, że wyprostowuje się i próbuje zapanować nad sobą i swoją reakcją na moją odpowiedź, ale coś słabo mu wychodzi. Ktoś najwyraźniej ma problemy z panowaniem nad emocjami.

– Za straty psychiczne – mamrocze pod nosem, odwracając wzrok.

Marszczę brwi, zastanawiając się nad sensem jego wypowiedzi. Gdyby nie to, że jest takim skończonym dupkiem, mógłby być nawet uroczy. Jednak ten żart wyszedł mu naprawdę słabo. Nie nadaje się do kabaretu. Zdecydowanie.

– Dobra, kiedyś się tam zdzwonimy. Dzięki wielkie i cześć. Muszę lecieć, bo jestem spóźniona do pracy. – Wyrywam swoją rękę z jego uścisku, odwracam się i przyśpieszam kroku. Nie mam czasu na tak niedorzeczne akcje. Muszę pomyśleć nad wymówką, jakiej użyję, jak zobaczę szefa. Właśnie dlatego nie obchodzi mnie to, że za plecami mężczyzna pewnie rzuca mi pełne nienawiści spojrzenia.

– Wracaj tutaj, natychmiast! Jeszcze nie skończyliśmy! – Słyszę za sobą jego zdenerwowany głos. Owszem, jak dla mnie to skończyliśmy.

Na miejsce docieram w trzy minuty. Na szczęście ten niby wypadek miał miejsce niedaleko kawiarni, więc nie musiałam przebiec maratońskich odległości. Zamaszystym ruchem otwieram drzwi budynku i wbiegam zdyszana do środka. Adeline, która pracuje tutaj ze mną od samego początku, macha głową, a na jej twarzy widnieje grymas niezadowolenia. Pokazuje palcem w stronę zaplecza, co oznacza, że szef czeka tylko na to, aby mnie dorwać i wypatroszyć.

Przełykam nerwowo ślinę, kiwam głową w jej stronę i wbiegam na zaplecze, by przebrać się w mundurek. Mam nadzieję, że przemknę niezauważona, ale…

– A gdzie to? – W drzwiach zatrzymuje mnie wysoki, barczysty mężczyzna z niewielką blizną na policzku. Jego wyraz twarz przepowiada mi moje rychłe zwolnienie.

– Przepraszam, szefie. To już się naprawdę więcej nie wydarzy. Po drodze miałam niewielki wypadek i…

Przerywa mi w połowie zdania. Z reguły to porządny i spokojny mężczyzna, ale jak się zdenerwuje, to lepiej uciekać gdzie pieprz rośnie. Tak jest tym razem. Przeciera zmęczone oczy, wzdychając przeciągle.

– Wylatujesz. Mówiłaś to już ostatnie trzy razy. Wyczerpałaś moją cierpliwość – mówi ponuro, wyszarpując mi mundurek z ręki.

– Szefie, proszę – błagam go.

Łapię go za dłoń, ale on wyrywa się z mojego uścisku. Kamienny wyraz jego twarzy mówi mi, że moja sprawa jest już z góry przesądzona.

– Nie. – Wystawia rękę i zatrzymuje mnie.

Otwiera mi drzwi. Gdy nie ruszam się z miejsca, siłą wypycha mnie na zewnątrz.

– Nie chcę cię tutaj więcej widzieć, zrozumiano? – warczy, zatrzaskując drzwi tuż przed moim nosem. Patrzę zahipnotyzowana na miejsce, w którym przed chwilą stał mężczyzna, a w moich oczach pojawiają się łzy.

Dlaczego? Czym zawiniłam? Co zrobiłam w poprzednim życiu, że teraz jestem tak traktowana?

Nie mogę złapać powietrza. Jest środek stycznia, więc na dworze jest zimno i wietrznie. Ja mam to jednak teraz gdzieś. Osuwam się po ścianie budynku i ląduję na ziemi.

Co ja teraz zrobię?

Z czego się utrzymam?

Zakrywam usta dłonią, a z moich oczu zaczynają spływać perliste łzy. Ludzie przechodzący obok patrzą na mnie jak na wariatkę. Niektórzy pytają, czy wszystko dobrze. Ja ich olewam, bo jestem zbyt skupiona na swoim bólu. Ten dzień zdecydowanie nie stoi po mojej stronie.

Z odrętwienia wyrywają mnie wibracje telefonu. Wyjmuję komórkę z kieszeni i trzęsącymi się z płaczu i zimna palcami naciskam zieloną ikonkę.

– Emily, kiedy kończysz dzisiaj zmianę?

Gdy słyszę radosny głos Indie, wybucham znów niekontrolowanym płaczem.

– Kochanie, co się stało? – Ton głosu mojej przyjaciółki zmienia się w oka mgnieniu. Jest zmartwiony, pełen obaw. Jej oddech przyśpiesza.

– Mogę… mogę do ciebie przyjechać? – szlocham do telefonu. Mimo że jej nie widzę, czuję, że kiwa głową.

– Wpadaj, czekam na ciebie.

Taka właśnie jest Indie. Zwariowana, ale w pełni oddana. Właśnie dlatego jest moją najlepszą przyjaciółką.

***

– Mówiłam ci, że to kretyn. Od samego początku śmierdziało od niego sztucznością.

Uśmiecham się do niej smutno. Indie nachyla się nad stołem, otwiera drugą butelkę wina i nalewa nam do kieliszków. Na zewnątrz jest już ciemno, dochodzi siódma wieczorem, a my jesteśmy już nieźle wstawione.

– Indie, jak może od kogoś śmierdzieć sztucznością? – Przewracam oczami z rozbawieniem. Już nawet nie czuję się smutna. Jestem nawalona i szczęśliwa. Mogę zostać w takim stanie już na zawsze?

– Może. – Wzrusza ramionami, chichocząc. Obie nie mamy zbyt dobrej tolerancji na alkohol, a zmęczenie dniem jeszcze podsyca skutki spożycia wina.

– A to mega seksowne ciacho z audi? – Szturcha mnie żartobliwie.

– Może i ciacho, ale jakbym miała spędzić z nim więcej niż pięć minut w jednym pomieszczeniu, to pewnie bym go zabiła. I siebie przy okazji. – Biorę duży łyk alkoholu i oczywiście krztuszę się, spazmatycznie przy tym kaszląc.

Indie klepie mnie po plecach, histerycznie się przy tym śmieje.

– No weź, ja bym się takim zaopiekowała.

Zduszam jęk.

– Tak, ty byś się zaopiekowała każdym przystojniakiem.

Obejmuje mnie swoim szczupłym ramieniem, przyciąga do sie­­­­­bie i całuje przelotnie w policzek. Wiesza się na mojej szyi.

– Oj, to przecież nie moja wina, że mam słabość do przystojniaków – woła wesoło. – À propos pracy. Jakieś trzy godziny temu przeglądałam z ciekawości oferty pracy i pojawiło się coś idealnego dla ciebie. – Odsuwa się ode mnie i wlewa w siebie pozostałości z kieliszka. Gdy kończy, dopada ją pijacka czkawka.

Próbuję wstać z kanapy, żeby pójść do łazienki, ale padam jak długa, chichocząc jak wariatka. Pokazuję na nią palcem i przedrzeźniam jej miny.

– Co takiego? – bełkoczę ledwo zrozumiale, opierając głowę na oparciu kanapy. Coś mi się wydaje, że jutro dopadnie nas obie kac morderca.

– Praca sekretarki w Cole Enterprise!

Jak na zawołanie przestaję się śmiać. Mimo że jestem pijana, gdy słyszę tę nazwę, po plecach przechodzą mnie dreszcze. Cole Enterprise to jedna z najsławniejszych firm w całej Ameryce, która zajmuje się produkcją gier komputerowych, laptopów i innych takich. Wiele o niej słyszałam, zwłaszcza o prezesie – Jake’u Cole’u.

Gość podobno ma czarną duszę i oczy zimne jak zamrażarka.

Następca Lucyfera – tak przynajmniej nazywany jest w gazetach.

Od razu przypominam sobie przystojniaka, którego spotkałam dzisiaj rano. Patrząc w jego oczy, mogłabym jednocześnie spłonąć i zamarznąć.

Macham głową na boki, próbując odgonić niepotrzebne myśli. Jednak gdybym miała wyobrazić sobie samego Jake’a Cole’a, to wyglądałby zupełnie jak ten przystojniak, który prawie we mnie wjechał. Nigdy go nie widziałam, ale słyszałam, że ma jakieś trzydzieści lat i jest apodyktycznym draniem. Udaję, że trzęsę się z przerażenia, po czym parskam śmiechem, klepiąc niezdarnie Indie po ramieniu.

– Ty tak serio? Przecież ja pasuję do tej firmy jak pięść do nosa. – Spoglądam na nią bezradnie. Byłoby fajnie, ale obie wiemy, że to jest niemożliwe. Demonstracyjnie drapię się po czole, udając, że jednak myślę nad tą propozycją. – Chociaż w sumie… – robię pauzę, dodając całej tej niedorzecznej sytuacji dramaturgii – …jakbym jakimś cudem dostała tę pracę, to byłabym ustawiona i prawie bogata. – Na moich ustach pojawia się krzywy uśmieszek. – Nalej mi jeszcze do kieliszka, a wyślę.

Indie bez słowa sprzeciwu sięga po wino i leje do pełna – tak jak chciałam. Wiem, że na trzeźwo raczej nie wysłałabym tam swojego CV, ale dzisiaj jestem pijana i mam to wszystko gdzieś. Wypijam duszkiem połowę zawartości kieliszka.

– To dawaj, laska. Raz kozie śmierć. – Indie bierze laptop z blatu kuchennego i stawia go przede mną.

Wpisuję do przeglądarki internetowej hasło: sekretarka, praca od zaraz i klikam w link. Od razu pojawia się starannie napisana oferta pracy.

– Dyspozycyjna i wytrwała? – czytam z zaciekawieniem, kiwając się na boki. Ostatnie słowo, „wytrwała” przykuwa moją uwagę.

Ciekawe.

Marszczę nos, odwracając głowę w stronę przyjaciółki. Widząc moją komiczną minę, Indie wybucha niekontrolowanym śmiechem i zwija się w kłębek. Uspokaja się jakieś dwie minuty później. Bierze serię głębokich wdechów i wydechów i klepie mnie zachęcająco po plecach.

– Dasz radę, przynajmniej będziesz miała na co popatrzeć. – Szuka mojego CV w laptopie.

Zaczynam się wahać. Może to nie jest najlepszy moment.

A co, jeśli faktycznie okaże się, że ta praca to piekło na ziemi?

Moja najlepsza przyjaciółka wyczuwa chwilę mojego wahania, więc bez zastanowienia dołącza moje CV do oferty pracy.

– Nie, poczekaj.

Próbuję powstrzymać ją przed wysłaniem, chwytając jej rękę. Na moje nieszczęście, w chwili gdy dostrzegam na jej ustach krzywy uśmieszek, wiem, że jestem już stracona. Demon­­­stracyjnie zbliża dłoń do przycisku Enter.

– Nie… sama nie wiem.

– Emily, zobacz. – Zszokowana pokazuje palcem na okno znajdujące się naprzeciwko kanapy, na której siedzimy. – Tam stoi Mike.

Moje serce przyśpiesza. Odruchowo zabieram dłoń z jej nadgarstka, po czym wstaję i rozglądam się w poszukiwaniu swojego byłego.

– Gdzie?

Moja jakże (nie)najlepsza przyjaciółka wykorzystuje chwilę mojej nieuwagi i naciska Enter.

Wykiwała mnie.

Ta cholerna Indie naprawdę zrobiła mnie na szaro. Wszystko przez mój pieprzony pijacki mózg, który przetwarza wszystko w zwolnionym tempie.

Gdy zdezorientowana patrzę w jej kierunku i widzę ten krzywy uśmieszek, dochodzi do mnie powaga całej tej cholernej sytuacji.

– Nie. – Kiwam głową zdesperowana

– Tak. – Kąciki jej ust jeszcze bardziej unoszą się ku górze.

– Ty… Ty! – Rzucam się na nią i przygniatam ją całym ciałem.

– Jeszcze mi za to podziękujesz, zobaczysz – szepcze, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

Widzę w kącikach jej oczu łzy. Łaskoczę ją jeszcze bardziej, a ona wierzga i miota się raz w prawo, raz w lewo, tak jakby została porażona prądem. Gdy obie uspokaja­­­­my się na tyle, by się nie rzucać, dopijam swoje wino. Co może się stać?

Jestem przekonana, że nie zadzwonią. Pewnie mają mnóstwo innych lepszych kandydatek.

Dobra…

Jestem pewna na sto procent, że nie zadzwonią, a ja za dwa dni zapomnę, że w ogóle wysyłałam to CV.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 2

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 3

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 4

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 5

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 6

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 7

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 8

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 9

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 10

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 11

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 12

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 13

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 14

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 15

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 16

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 17

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 18

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 19

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 20

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 21

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 22

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 23

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 24

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

Wbrew sobie

ISBN: 978-83-8313-534-2

© Olivia Kage i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Weronika May

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk