Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie dzieje się w okamgnieniu. W przestrzeni pomiędzy czasem. Między pierwszym i ostatnim oddechem.
Parker Cruse nienawidzi oszustów. To może mieć coś wspólnego z tym, że jej chłopak sypiał z jej siostrą bliźniaczką…
Pewien żart, tuż po ślubie, zakończył definitywnie relacje między siostrami.
Parker Cruse postanawia zachowywać się jak dojrzała kobieta.
Krok pierwszy: wyprowadzić się z rodzinnego domu.
Krok drugi: znaleźć pracę.
Nadarza się ku temu okazja, gdy Parker poznaje nowego sąsiada - Gusa Westmana. Mężczyzna w dość seksowny sposób wypowiada jej imię…
Krok trzeci: nie oceniać.
Krok czwarty: pamiętać - życie dzieje się w okamgnieniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Loganowi, Carterowi i Asherowi
Kochajcie bezwarunkowo
Wybaczajcie bez przeprosin
Każdy dzień uczyńcie swoim ulubionym
ROZDZIAŁ 1
Najmniejszy pokój należał do największej frajerki. Nie było nic bardziej żałosnego niż niebieska pościel w kropki na białym wysuwanym posłaniu, stojącym w czterech ścianach oklejonych plakatami zespołów rockowych i słynnych siatkarek.
– Zabierz łóżko, Parker. Możesz wstawić je do któregoś z wolnych pomieszczeń.
– Nie chcę go, mamo.
– Dlaczego nie? Spałaś w nim, odkąd skończyłaś cztery lata.
Parker wyłączyła światło i zniosła resztę rzeczy ze schodów.
– Rozumiesz, że odpowiedziałaś na własne pytanie?
Korzystanie z tego łóżka, gdy miała dwadzieścia sześć lat, nie było przyjemne. Tak samo jak trzymanie się szeregu tymczasowych prac i bezużytecznej nauki na studiach. Parker Cruse nie planowała, że dostanie etykietkę bumerangu, ani tego, że chłopak zdradzi ją z Piper – jej bliźniaczką.
– Raz zachowasz się jak podła zdzira i zawsze nią będziesz. – Uśmiechnęła się szatańsko, patrząc na zdjęcie szczęśliwej pary.
W dniu, w którym ci zdrajcy stanęli na ślubnym kobiercu, Parker przestała planować. Przestała również rozmawiać z siostrą. To decyzja Piper, nie jej. Dodanie silnego środka przeczyszczającego do kawy panny młodej rankiem, w dzień jej ślubu, nieodwracalnie zniszczyło ich relację.
– Twoja siostra nie jest zdzirą i nie jest podła. Od ślubu minęły dwa lata. Może już czas, żebyś do niej zadzwoniła.
Parker, ignorując wysiłki matki, która chciała je pogodzić, oraz jej stronniczą ocenę drugiej córki, po raz ostatni spojrzała na zdjęcie, które stało na ciemnym kominku, oprawione w srebrną dużą ramkę. Przeciągnęła palcem po drewnie.
– Kiedy tu ostatnio odkurzałaś?
– Parker.
– Mamo – przedrzeźniała ją, czyszcząc brudny palec.
– Mówię poważnie. Piper to twoja siostra. Nie podoba mi się, że nie potraficie zapomnieć o tym, co było, i zacząć od nowa.
Zdjęcie pokrywał miesięczny kurz.
– Ja też mówię poważnie. Kiedyś karciłaś nas za to, że nie pomagamy ci w domu, a teraz, gdy jestem gotowa pomóc, czujesz się „oceniana” za każdym razem, gdy biorę szmatkę czy chwytam za odkurzacz.
– Przestań zmieniać temat.
Córka ponownie powiodła palcem po kominku, kreśląc na nim litery.
Wstyd.
– Parker! – Janey Cruse klepnęła dziewczynę w tyłek i wymazała napis. – Teraz będę musiała zdjąć wszystko z kominka i odkurzyć. Jesteś gorsza niż ci kretyni piszący „umyj mnie” na szybach brudnych samochodów.
Gorsza? Chyba nie. Była jedną z tych osób, które pisały na upaćkanych autach.
Parker zdjęła fotografię ślubną z kominka i przyjrzała się jasnobrązowym, ułożonym w długie fale, włosom siostry. Wyglądały zupełnie jak u ich matki. Wzgardzona i poniżona Parker obcięła swoje do ramion, ciągle je prostowała i farbowała na ciemniejszy kolor, ponieważ nie zamierzała być dłużej podobna do bliźniaczki.
– Fotograf wykonał kawał dobrej roboty przy tej sukni. – Pokręciła lekko głową i gwizdnęła cicho. – Musiałyśmy pracować ponad godzinę, aby pozbyć się tego całego gówna z satyny i koronki.
– Parker, to nie jest śmieszne.
– Nie. – Obróciła się w kierunku matki, uśmiechając szeroko. – Naprawdę nie jest.
– Zniszczyłaś ślub.
Wzruszyła ramionami i znów przeciągnęła palcem po zakurzonym zdjęciu.
Zdrajczyni.
– Przecież nikt nie umarł.
– Parker.
– Mamo – wypowiedziała przeciągle, ignorując, że kobieta starała się przeprowadzić poważną rozmowę.
Z podjazdu dobiegły trzy szybkie sygnały klaksonu. Janey zmarszczyła brwi, patrząc na fotografię, którą córka odstawiła na miejsce. Parker wzięła szary wiklinowy kosz na bieliznę i przeszła po wysłużonym linoleum do tylnych drzwi.
– Tak mi powiedziała. – Postawiła kosz pod drzwiami, aby tata zapakował go do pick-upa, i ponownie spojrzała na matkę. – Kiedy nakryłam ich nagich w moim łóżku…
– Parker, nie muszę znać…
Śmiech zabrzmiał płasko, był pełen bólu. W tle bulgotała zmywarka, działając dziewczynie na nerwy równie mocno, co próby, jakich podejmowała się matka, by zapanował pokój w rodzinie.
Zdrada bolała nawet po latach.
– Czego? Szczegółów? Nie chcesz wiedzieć, że słodka, niewinna Piper miała usta wokół…
– Parker! – Janey zacisnęła dłoń przy piersi, jakby sięgała do nieistniejącego sznura pereł.
Dziewczyna miała absolutną pewność, że jej rodzice uprawiali seks jedynie raz w życiu. Odkąd sięgała pamięcią, spali w różnych pokojach. Janey nigdy nie rozumiała „o co cały ten szum”, jeśli chodzi o seks. Przy rzadkich okazjach, gdy wypowiadała to słowo, jej twarz wykrzywiała się z obrzydzeniem.
– To też? – zapytał stojący w drzwiach ojciec.
– Tak – odpowiedziała tacie, nie odwracając wzroku od kwaśnej miny matki.
Wziął kosz. Chwilę później wiatr zatrzasnął moskitierę.
– Dobra. Dosyć szczegółów, poza tym jednym. Kiedy powiedziałam Piper, że zniszczyła mi życie, że odrzuciłam dwa siatkarskie stypendia, aby uczęszczać na tę samą uczelnię co Caleb… powiedziała: „Przykro mi, Parker, ale nikt nie umarł”.
– Kochanie… – powiedziała miękko Janey, przechylając głowę na bok. – …to nie był wystarczająco dobry powód, aby zrobić jej coś takiego w dniu ślubu.
Gniew zawrzał w Parker, przez co zapłonęły jej policzki.
– Zrobiłam to przez jej głupi toast na próbie.
– Był uroczy.
– Jak cholera, mamo!
– Parker. – Cmoknęła, z dezaprobatą kręcąc głową. – Jesteś zbyt inteligentna, by używać takiego języka.
Odczuła tłumiony latami gniew. Przeciągnęła palcami po włosach i założyła je za uszy.
– Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Szło to mniej więcej jakoś tak: „Chciałabym podziękować Parker za to, że nie zorientowała się, iż między mną a Calebem rozkwita miłość, po czym troskliwie odsunęła się nam z drogi, byśmy mogli być razem”. To właśnie ten twój uroczy toast. Był jak zawstydzające i poniżające uderzenie w twarz.
Janey przysunęła się i położyła dłoń na policzku córki.
– Piper dzwoniła do mnie wczoraj. Za miesiąc wracają z Calebem do domu. – Uśmiechnęła się ze współczuciem. – Twoja siostra jest w ciąży.
Dadzą dziecku na imię Łatwowierny albo Nieświadomy i powiedzą, że to po cioci.
– To dobrze, że się wynoszę, bo będą mogli was odwiedzać, nie obawiając się, że mnie zastaną. – Zachowanie pewności siebie po tym stwierdzeniu zasługiwało na nagrodę, biorąc pod uwagę, że „wyprowadzała się” na starą farmę dziadków, po drugiej stronie drogi. Imponujący pokaz niezależności dwudziestoparolatki po studiach. Gdyby Piper i Caleb chcieli nazwać dziecko po niej, powinno nosić imię Żałosny Przegryw.
– Jedziesz ze mną czy się przejdziesz? – zapytał tata. – Przyjechałem już Błękitkiem i zaparkowałem w garażu. Kup niedługo automat do bramy. Powinnaś była zrobić to przed zimą.
Obróciła się, wymuszając uśmiech.
– Pojadę. Może dzięki temu poczuję, że to bardziej oficjalne. A jeśli chodzi o automat do bramy, nie stanowi priorytetu. Radzę sobie ręcznie.
– Będę za tobą tęsknić, kochanie.
Bart Cruse przewrócił oczami, kiedy usłyszał uwagę żony.
– Rety, kobiety! Będzie mieszkać po przeciwnej stronie ulicy. Sto metrów stąd.
Kolejne potwierdzenie jej beznadziejnego życia.
– Uchyl okna. Pomalowałaś całe wnętrze i choć w farbie nie było lotnych związków organicznych, to mogły być w barwnikach. I nie zapomnij sprawdzić stanu baterii w czujnikach dymu.
– Tak, mamo. – Uniosła kciuki i poszła za ojcem.
– I w czujniku tlenku węgla! Obawiam się, że o tym zapomnisz, gdy zimą uruchomisz piec.
Bart śmiał się cicho, a żwir chrzęścił pod jego butami.
– Widzisz, z czym muszę się użerać od trzydziestu lat?
Parker zmrużyła oczy, gdy podczas wsiadania nagle powiał wiatr.
– W obawach zawiera uczucia. Ale to nadal miłość. – Trzasnęła drzwiami.
Wymamrotał pod nosem coś, co ciężko nazwać czułym określeniem.
***
Niezależność Parker mogła znajdować się sto metrów od domu jej rodziców, oddzielona żwirowymi podjazdami i wiejską drogą, ale kwalifikowała się jako wolność.
Osobny dom.
Inna działka.
Nowy start.
Remontowała budynek z ojcem przez całą wiosnę. Odnowili podłogi z ciemnego drewna na dwóch kondygnacjach, szafki pomalowali na biało, wymienili laminowane blaty w kuchni i łazience na granitowe. Parker niemal każdą ścianę przemalowała na niebiesko, aby nadać im własny charakter. Być może w powietrzu nadal unosiły się lotne związki organiczne, ale wolała woń świeżej farby niż smród stęchlizny, który przylgnął do każdej powierzchni w budynku.
Parker wydała na remont wszystko, co zaoszczędziła od czasów studiów. Użytkowanie domu będzie wyzwaniem, dopóki nie znajdzie pracy. Termostat ustawiony w zimie na dwadzieścia pięć stopni przykręciła do osiemnastu. Liczyło się tylko to, że nie była bezdomna i nie mieszkała z rodzicami.
Kiedy gotowała pierwszy obiad w swoim domu, ktoś zapukał do drzwi. Miała stuprocentową pewność, że na progu zastanie zawodową cierpiętnicę Janey Cruse.
Mamusia nie potrafiła wytrzymać nawet trzech godzin. Parker nie planowała żadnych imprez czy orgii, jednak chciała mieć swobodę i pewność, że rodzice nie wpadną do niej bez zapowiedzi.
Wyłączyła palnik gazowy, zdjęła grzankę z patelni.
– Gorące! Auć! – Na szczęście tost wylądował na talerzu. Possała oparzone opuszki i podeszła do drzwi, ledwie powstrzymując chichot.
– Tak. Tak. Tak! Daj mi go! Mocniej! Szybciej! O… Boże… liż! – jęczała i krzyczała, nim zakryła usta, by się głośno nie roześmiać. Szatan znał jej imię, tego była pewna.
Żałowała, że nie ma kamery przy drzwiach, żeby móc zobaczyć minę matki. Dołączyła więc ją do listy rzeczy do kupienia zaraz przed automatem do bramy. Zdjęła bluzkę i spodenki, postanawiając zostać w staniku i majtkach. Okrutne, ale Parker lubiła dobre dowcipy. Otworzyła drzwi, aby przyprawić matkę o zawał serca lub udar.
– Przepraszam, ale złapałaś mnie w środku… O cholera! – Wskoczyła za drzwi, gdy stare drewniane schody zaskrzypiały pod cofającym się, wpatrzonym w nią mężczyzną. – Nie jesteś moją mamą. – Skrzywiła się, wyglądając zza drzwi.
Przygryzł wargi, po czym mruknął:
– Chyba powinnaś czuć ulgę, że to nie matka.
Zmarszczyła nos, czerwieniąc się.
– Niestety nie czuję.
– Mój… eee… – Poprawił czerwoną czapkę z daszkiem na głowie, na chwilę odsłaniając zmierzwione, ciemne włosy, nim spojrzał na nią. Był przystojny, wysoki, szczupły, miał na sobie ciemne jeansy i szarą koszulkę. – Pies uciekł z naszego podwórka. Wydaje mi się, że jest za twoją szopą. Nie chciałem wchodzić na twoją działkę, wcześniej o tym nie informując. No wiesz… w razie gdybyś strzegła swojej własności bronią. Ale, eee, wątpię, byś ją miała w tym momencie. – Patrzył pod nogi jak prawdziwy dżentelmen. – Jestem… – Opuścił głowę, obrócił ją w prawo. – Jestem twoim sąsiadem, nasze domy sąsiadują ze sobą. Gus Westman.
– Jasne, pewnie. Daj mi… eee… z powrotem się ubrać, to pomogę ci go poszukać.
Gus pokręcił głową.
– Nie trzeba. Pozwolę ci kontynuować zajęcie.
Puściła drzwi i wzięła ubrania.
– To nie tak, jak to brzmiało. Udawałam orgazm – zawołała zza drzwi. Wciągnęła spodenki i przewróciła oczami. – Nie to miałam na myśli – mruknęła pod nosem, wkładając bluzkę.
– To nie moja sprawa. Idę szukać… Ragsa.
– Już idę! – Wsunęła stopy w znoszone trampki, wzięła grzankę z kuchni i wybiegła. – Rags? Tak ma na imię?
– Tak. – Gus spojrzał przez ramię, gdy biegła, by go dogonić. Zakłopotanie było widoczne w jej nerwowym uśmiechu i trudnościach w nawiązaniu kontaktu wzrokowego.
– Owczarek, prawda?
Gus pokiwał głową. Splątane chwasty i trawa szeleściły i kruszyły się, wydzielając wspaniały zapach, gdy szli do szopy.
– Tak myślałam. Widziałam go u ciebie w ogródku. A tak w ogóle mam na imię Parker.
Znów spojrzał na nią z ukosa.
– Miło mi cię poznać. Rozmawiałem kiedyś z twoim ojcem. Wspominał, że przeprowadzasz się na farmę.
– Tata nic o tobie nie mówił. Za to podziwialiśmy, kiedy w zeszłym roku ekipa budowała twój dom. Widziałam busa Westman Electric, ale nie sądziłam, że jesteś właścicielem. Grzankę? – Rozdarła ją i podała mu połowę.
– Nie, dzięki.
– Z serami havarti i pepper jack. – Z pewnością kęs najwspanialszej mieszaniny serów pomiędzy dwoma kawałkami chleba mógł wymazać wspomnienia nagiej dziewczyny, która otworzyła drzwi.
– Naprawdę dziękuję.
Wzruszyła ramionami i ugryzła kawałek.
– Tam jest! – Wskazała na róg szopy.
– Rags! – zawołał Gus. – Chodź tu!
Biało-szary pies wystawił kudłaty łeb, po czym ruszył w ich kierunku.
– Kurwa – mruknął jego właściciel.
– O rety. Przykro mi. – W razie gdyby bielizna nie dowiodła braku jej manier, zrobiło to mówienie z pełnymi ustami. – Muszę wykopać te rzepienie.
W grubą sierść psiaka nawbijało się przynajmniej ze sto rzepów.
– Zabije nas obu, koleżko. – Gus pociągnął daszek czapki w dół, jakby chciał zasłonić się przed kłopotami.
Rags usiadł przed nim z wyciągniętym językiem, niemal się uśmiechając.
– Twoja żona? – zapytała Parker.
Gus pokiwał głową.
– Będziesz go musiał ostrzyc jak owcę.
– Chyba tak. – Westchnął głęboko i potarł skronie.
– Dziadkowie mieli dwa golden retrievery. Kiedy wpadały w rzepienie, używali maszynki. Chyba nadal jest w szopie.
– Poważnie? – Mężczyzna po raz pierwszy spojrzał na nią brązowymi oczami ze złotymi plamkami i zatrzymał na niej wzrok na dłużej niż kilka sekund. Gus się uśmiechnął. Nie jak obleśny facet, ale raczej jak chłopiec. Posłał jej uśmiech pełen wdzięczności.
Poczuła go w nieodpowiednich miejscach, w których nie powinna odczuwać uśmiechu żonatego mężczyzny.
– Nie chcę przeszkadzać ci w spotkaniu. – Ruchem głowy wskazał na dom.
Parsknęła śmiechem.
– Nie ma żadnego spotkania. Naprawdę myślałam, że to moja mama. To był żart. Matka nie wierzy w seks.
Zmrużył jedno oko.
– To prawda. Nie potrafię inaczej tego opisać.
Odchrząknął, a sceptycyzm zniknął z jego twarzy.
– Miejmy to z głowy, Rags. Inaczej obaj będziemy spać w budzie.
ROZDZIAŁ 2
Zawiasy zaskrzypiały, gdy weszli do szopy, która przylegała do garażu. Parker przeszła w trampkach po brudnej betonowej podłodze. Pachniało tu mieszaniną zaschniętej na kosiarce trawy, zardzewiałych narzędzi i kurzu.
W przeciwieństwie do żony i wszystkich, których znał, Gus uwielbiał woń wsi. Dla niego każdy wdech powietrza w stanie Iowa mówił o ciężkiej pracy, dobrych ludziach i prawdziwym sercu tego kraju.
Parker postukała palcem w dolną wargę, rozglądając się po szopie wypełnionej narzędziami, w tym ogrodowymi, brudnymi doniczkami oraz starym rowerem. Z gwoździ na ścianach zwisały starannie zwinięte przedłużacze, na półkach stały wypełnione drobiazgami puszki po kawie i słoiki po przetworach – było tu wszystko posegregowane.
Lepiej zorganizowane niż jakiekolwiek inne miejsce, które widział Gus. Wymowne, biorąc pod uwagę, że poślubił wybitną perfekcjonistkę.
– Hm… Wydaje mi się… – Parker podeszła do przeciwległej ściany.
Gus nie pamiętał, kiedy po raz ostatni przyjrzał się kobiecie, która nie była jego żoną. Poślubił piękną, filigranową blondynkę, wpisującą się w każdą jego fantazję. Nie musiał patrzeć na inne. Ale jak wszystko w życiu, potrzeby się zmieniają. Nie wiedział, że tego potrzebował, dopóki wzrok nie zawędrował w kierunku długich nóg Parker – opalonych, szczupłych, z kilkoma bliznami, które w jakiś sposób czyniły je bardziej seksowne.
Tego dnia zbyt wiele czasu spędził na zewnątrz. Możliwe, że ponad trzydziestostopniowy żar wypalił mu mózg. To oraz fakt, że jego żona wyjechała służbowo dwa tygodnie temu.
– Tu jest. Mam nadzieję, że działa. – Stanęła na palcach, aby zgarnąć maszynkę z górnej półki.
Oczy, które zdawały się mieć własny umysł, skupiły wzrok na tych nogach, zwłaszcza na łydkach. Gus nie włóczył się z kumplami po klubach ze striptizem, nie jadał w Hootersie. Poza kilkoma razami, kiedy szukał czegoś w Internecie, co wyszło mu kiepsko – albo dobrze, zależy jak na to spojrzeć – nie oglądał nawet porno. Takie właśnie miał szczęście w kwestii seksu.
Ale żywot świętego przez pięć lat małżeństwa najwyraźniej dał mu przepustkę, a przynajmniej tak mu się zdawało.
– Gapisz się na moje nogi.
Uniósł spojrzenie do zmarszczonych brwi Parker, która trzymała maszynkę. Wszystko się zmieniło. Nawet przed ślubem nie pamiętał, by którakolwiek kobieta zwróciła mu uwagę za coś takiego, jak obcinanie wzrokiem jej nóg.
– Nie…
Westchnęła i wykrzywiła usta.
– Brzydkie, co?
Przełknął ślinę, aby nie spłynęła mu na podbródek.
– Siatkówka. Dwukrotnie zerwane więzadło krzyżowe. – Pochyliła się, powiodła palcem po bliźnie. Gus się uśmiechnął. Oczywiście, że umięśnione nogi mogły należeć jedynie do kogoś uprawiającego sport. Gdyby była niższa, uznałby ją za krępą, ale Parker miała z metr osiemdziesiąt i wcale nie wyglądała na przysadzistą.
Zamrugał i przestał się na nią gapić, za to skupił wzrok na podkowie przybitej do ściany nad jej ramieniem.
– Powinnaś ją odwrócić. – Wskazał na ozdobę. – Musi wisieć jak „U”, inaczej szczęście wypłynie.
Wiatr zawył pod dachem, jakby szepnął mu do ucha sam bóg niewinności. Zrób co masz zrobić i zabieraj się stąd!
Parker zmrużyła oczy i spojrzała przez ramię.
– O cholera. To wiele wyjaśnia. – Położyła maszynkę na stole warsztatowym, wzięła młotek z szuflady. Wyjęła gwóźdź podtrzymujący podkowę, obróciła ją i ponownie przybiła do ściany. – Nie jestem zwolenniczką przesądów, ale gdybyś znał moje szczęście… – Westchnęła, odkładając narzędzie do szuflady.
Gus potarł zarośnięty policzek, kręcąc głową. Twarz bolała go od szerokiego uśmiechu. Otworzyła drzwi niemal naga, więc oczywiste jest, że ciągnęło go do jej ciała, ale sąsiadka miała również osobowość, którą uznał za całkiem sympatyczną.
Kiedy ponownie na niego spojrzała, przesunął dłoń na usta, aby zakryć wesołość.
– Skręciłem kostkę, naciągnąłem pachwinę i ścięgno podkolanowe, ale nigdy nie zrobiłem nic, co wymagałoby operacji. – Miał nadzieję, że nie zauważyła nagłej zmiany tematu.
Podłączyła maszynkę.
– W co grałeś?
– We wszystko: football, koszykówkę, baseball, uprawiałem też lekkoatletykę.
Gwizdnęła i poklepała się po nodze.
– Chodź tu, Rags.
Pies cofnął się do kąta.
– Chodź. – Gus złapał go za obrożę, ale uparty gnojek nie chciał się ruszyć.
Parker gwizdnęła ponownie i wyciągnęła rękę. Rags pomknął w jej kierunku.
Uśmiechnęła się szeroko, posyłając Gusowi wymowne spojrzenie.
– Suszony indyk.
– Zawsze masz suszonego indyka w kieszeni?
– Oczywiście. A ty nie? – Włączyła maszynkę. Przystąpiła do strzyżenia sierści, co pół minuty karmiąc psa kawałeczkami suszonego mięsa, by się nie ruszał.
Genialna.
– Właściwie na co dzień nie noszę mięsa po kieszeniach. Zazwyczaj tylko gumy – powiedziała głośno, by usłyszał ją ponad brzękiem maszynki. – Farma Willarda, dwadzieścia pięć kilometrów na południe stąd. Najlepsze wyroby w okolicy. Bierzemy od niego mięso i jajka. A przynajmniej będę brać, gdy znów zacznę pracować. Teraz tak jakby jestem bezrobotna. Po czterech latach studiów najlepsze, co do tej pory udało mi się zdobyć, to kilka tymczasowych zajęć. Ostatnio życie mi sprzyja. – Uniosła głowę z głupkowatym wyrazem twarzy.
Większość kobiet nie traktowała siebie tak niepoważnie, odsuwając pecha i skupiając się na życiu – a przynajmniej Gus miał takie zdanie o babkach odnoszących sukcesy. Nie powinien spodziewać się czegoś takiego po wyluzowanej, półnagiej dziewczynie, która w bieliźnie otworzyła drzwi i tak po prostu miała w kieszeni suszonego indyka.
Rags polizał jej rękę, którą cofnęła, aby prędko dokończyć strzyżenie. Psiak, chcąc dostać więcej smakołyków, polizał jej nogę w pobliżu postrzępionego brzegu jeansowych spodenek. Gus potrzebował, by żona natychmiast wróciła do domu. Widok psa liżącego nogi obcej kobiety wymagał czegoś więcej niż jednorazowej przepustki na patrzenie.
– No i już. – Na jej twarzy malowała się duma, gdy podziwiała dzieło swoich rąk. – Przepraszam… – Pokręciła głową. – …nie mam więcej smakołyków.
Gus chciał smaczka. On również był grzeczny. Kiedy o tym pomyślał, odchrząknął i podszedł do Ragsa.
– Dziękuję, że uratowałaś nas przed gniewem jego pani. Wydawało mi się, że spędzę z nim trochę czasu w budzie.
– Mogę to sobie wyobrazić. – Uśmiechnęła się i puściła do niego oko. Zupełnie swobodnie.
Nie pamiętał, kiedy żona po raz ostatni uśmiechnęła się do niego w niewymuszony sposób. I nigdy nie mrugała do niego flirciarsko.
– Pozwól, że pomogę to posprzątać.
Parker wzięła miotełkę i szufelkę. Rozkoszujący się wesołą naturą dziewczyny Gus czuł się jak kołek w płocie.
– Podaj kosz, tam stoi.
Postawił metalowy pojemnik obok bałaganu na podłodze.
– Nigdy wcześniej nie widziałem tak uporządkowanej szopy.
Parker wrzuciła obciętą sierść do kubła, po czym rozejrzała się po leżących na półkach i zawieszonych na hakach narzędziach.
– Lubię porządek. Dziadek zajmował się tutaj obróbką drewna, ale panował tu wtedy bałagan. Po jego śmierci uprzątnęliśmy z tatą wszystkie jego rzeczy. Daje mi to dziwny haj. Nie mam zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych z powodu lęku przed bakteriami, ale lubię staromodny porządek, wiesz?
Gus powoli pokiwał głową, zahipnotyzowany żywiołowością, jaką promieniała. I ten jej uśmiech… cholernie idealny.
– Macie dzieci? – zapytała, ściągając go do rzeczywistości.
Potrzebował tego zarówno on, jak i jego fiut.
– Nie. Tylko Ragsa.
– O, przepraszam. Nie potrafię odgadnąć twojego wieku przez tę czapkę… – Zmrużyła oczy. – …która może ukrywać siwiznę albo łysinę na czubku głowy.
Żartem kopnęła go w jaja, i zrobiła to z uśmiechem na twarzy i błyskiem w niebezpiecznych niebieskich oczach.
Gus zdjął czapkę i się pochylił.
– Żadnej siwizny jak do tej pory, a także żadnej łysiny. Ale dzięki za sprawienie, że poczułem się staro. Czy chcę wiedzieć, ile ty masz lat?
– To znaczy, czy chcesz wiedzieć, czy powinieneś czuć się jak obleśny staruch za wcześniejsze gapienie się na moje nogi, czy po prostu winny, ponieważ masz żonę?
Przycisnął pięść do ust, by zakryć uśmiech.
– Cholera, potrafisz zniszczyć facetowi jaja.
– Po prostu się droczę. Zabierz psa do domu, wskocz w kraciaste kapcie i dzianinowy sweter, po czym rozkoszuj się sokiem z suszonych śliwek, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak nieodpowiednie patrzenie na nogi nieletniej.
Gus zaśmiał się głębokim, dźwięcznym głosem.
– Niezła jesteś.
Owinęła przewód wokół maszynki i znów stanęła na palcach, aby odłożyć ją na półkę.
– Przestań gapić się na moje nogi i tyłek, staruchu.
– Podziękuj panience, Rags. Chcę wrócić do domu i usadowić się w wygodnym fotelu, nim zacznie się kolejny odcinek Mody na sukces.
Parker, nadal stojąc na palcach, spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się szeroko.
– Dobranoc, panie Westman.
Gus udał się z psem do drzwi.
– Na miłość boską, mów mi Gus. Pan Westman to mój ojciec.
– Ile ma lat… Sto?
Gus obrócił się, rozkoszując prawdziwym uśmiechem na kobiecej twarzy. Już dawno nie widział czegoś takiego.
– Ej?
– Tak? – zatrzymał się, łapiąc drzwi, zanim się zamknęły.
– Muszę przesunąć kilka gniazdek. Zajmujesz się drobnymi zleceniami?
– Niezbyt, ale zrobię to dla ciebie.
Otrzepała bluzkę i spodenki z sierści.
– Dzięki. I bez pośpiechu. Kiedy będziesz miał czas.
– Przyjdę rano.
Parker mu pomachała.
– Nie. Nie w weekend. Wtedy zapewne masz wolne. Poważnie, nie spieszy mi się. Na razie radzę sobie z przedłużaczami.
– Będę o dziewiątej – powiedział i odszedł, by nie miała jak dłużej się z nim spierać.
***
– Poczekaj, koleżko. – Gus złapał za nadgarstek swojego pomocnika, zanim pulchnym małym palcem nacisnął pożółkły dzwonek.
– Dlaczego?
Rozczochrał blond czuprynę opadającą na niewinne brązowe oczy, nieco podobne do tych Ragsa.
– Przyszliśmy wcześniej. Posiedźmy przez chwilę na ganku.
Zajęli miejsce na górnym stopniu i obserwowali przelatujące ptaki oraz skaczące wiewiórki, gdy Parker zaczynała drugą zwrotkę Shake it Off Taylor Swift.
– Lubię tę piosenkę.
Gus się zaśmiał.
– Tak? Ona chyba też.
Zaraz rozpoczęła się Moves Like Jagger zespołu Maroon 5. Parker znała cały tekst także tej piosenki. Gus sprawdził czas na telefonie, uśmiechnął się i lekko pokręcił głową, gdy dziewięciolatek kołysał swoją, wystukując stopą rytm. Za pięć dziewiąta koncert dobiegł końca. Poczekali kilka minut, aby mieć pewność, że nie będzie bisów.
Kiedy poczuli się usatysfakcjonowani, kurtyna opadła. Sceniczne reflektory zgasły na dobre, chłopiec nacisnął dzwonek, a Gus stanął trochę dalej, przyglądając się pustym skrzynkom na kwiaty pod oknami oraz innym wiszącym doniczkom, które czekały na zapełnienie.
– Minutkę!
Zanim Gus powstrzymał malca, ten ochoczo nacisnął dzwonek po raz kolejny.
– Mówiłam „minutkę”, nie „sekundkę”. – Parker otworzyła drzwi zdyszana, spocona i natychmiast uśmiechnęła się do niecierpliwego sprawcy zamieszania. – O, wow! Wydawało mi się, że nie masz dzieci.
Gus próbował nie patrzeć na jej krótką szarą sukienkę, w której można było grać w tenisa, ale poległ.
– Nie mam. To mój siostrzeniec Brady. Brady, to Parker. – Chciał mieć dzieci, kilka maluchów szaleńczo biegających po domu, szykujących się do gry w małej lidze, ale jego żona poświęciła się pracy.
– Cześć, Brady. – Parker pochyliła się ku niemu i uśmiechnęła, aż zmarszczył się jej nos. – Wydaje mi się, że jesteś najprzystojniejszym chłopcem, jakiego poznałam.
Mały wyszczerzył zęby i pokręcił głową, jakby chciał ją lepiej zobaczyć przez swoją długą, potarganą grzywkę.
– Cześć.
– Brak ci tchu. – Gus starał się kontrolować swoje nieustające rozbawienie, pocierając wargami.
Parker odsunęła z twarzy kilka kosmyków, które wymknęły się z wysoko upiętego kucyka.
– Robiłam wygibasy.
Gus zakrył uszy chłopcu.
– Słucham?
Pokręciła głową.
– Przepraszam. Odbijałam się… skakałam… ćwiczyłam na minitrampolinie.
– Ach, rozumiem.
Brady odsunął ręce Gusa.
– Wejdźcie. – Przytrzymała drzwi, więc najpierw wszedł malec, a za nim Gus.
– Masz, koleżko, nieś to. – Gus podał chłopcu pas narzędziowy, sam niósł elegancką torbę.
Na salon składały się nagie niebieskie ściany, kanapa w tym samym kolorze, czerwony puf typu bean bag i minitrampolina stojąca na odświeżonej podłodze z ciemnego drewna. Żadnych bibelotów, obrazów, świec zapachowych ani niczego, co nadałoby wnętrzu przytulnej atmosfery, poza wonią kawy.
– Wzmacnianie męskiej więzi, co? Mam nadzieję, że zaplanowaliście na dziś coś więcej niż przesuwanie gniazdek.
– Mecz małej ligi – odparł Gus.
– Czy tak nazywają baseball staruszków? Bawicie się jak w serialu Parks and Recreation? Co, Gus?
Miała dar zarażania wesołością, przez co warto było się poświęcić jako obiekt jej żartów.
Gus zacisnął usta i podrapał się po policzku.
– Zabawne docinki przy siostrzeńcu. To nie do końca fair, prawda?
– Jak to? – zapytała z psotnym błyskiem w niebieskich oczach.
– Mam być wzorem do naśladowania, przez co nie mogę się odgryźć.
– A co potencjalnie byś mi odpowiedział? – Postukała się palcem po podbródku, unosząc wzrok do sufitu.
– Chyba nic. Może rzuciłbym tylko coś na temat twojego występu karaoke.
Pokiwała powoli głową, przeskakując spojrzeniem pomiędzy Gusem a Bradym.
– Przyszliście wcześniej.
– Troszkę – rzucił Gus.
– Zdefiniuj „troszkę”.
– Trafiliśmy akurat na Taylor Swift.
Zmrużyła oczy, po czym rozszerzyła je ze zdziwienia.
– I… co? Staliście pod drzwiami i podsłuchiwaliście?
– Siedzieliśmy na górnym stopniu. – Brady rozejrzał się po pokoju, nieświadomy napiętej atmosfery. – Wujek powiedział, że jesteśmy za wcześnie.
Parker ściągnęła gumkę z kucyka, założyła ją na nadgarstek i przeczesała palcami ciemne, wciąż mokre od potu włosy.
– Niegrzecznie jest podsłuchiwać.
Gus pod naporem jej wyczekującego spojrzenia wzruszył jedynie ramionami.
– Nie przyciskaliśmy uszu do drzwi. Jestem pewien, że słyszeli cię wszyscy, którzy przejeżdżali tędy z opuszczonymi szybami.
– I? – Spojrzała na Brady’ego. – Jak brzmiałam?
Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
– Naprawdę dobrze. Lubię tę piosenkę.
– Bystrzak. – Wyciągnęła do niego pięść, więc Brady przybił z nią żółwika.
– Gdzie skrzynka z wyłącznikami? Muszę uporać się z robotą, nim Brady stwierdzi, że jesteś ode mnie fajniejsza. – Poczochrał małego po włosach.
– Na dole. – Ruchem głowy wskazała na drzwi po prawej.
– Zaraz wrócę, koleżko. – Poszedł za Parker niestabilnymi starymi schodami. Z chłodnego, wilgotnego pomieszczenia bił stęchły zapach, na podłodze widać było pleśń.
– Woń starej farmy.
– Tak, ale nie planuję tu schodzić, no chyba że pojawi się tornado. – Zmarszczyła nos, zerkając przez ramię.
– Parker. – Zaśmiał się. – To nie są wyłączniki tylko bezpieczniki. – Zerwał z nich kilka pajęczyn.
– A przecież to to samo, prawda?
Zdjął czapkę, po czym nałożył ją daszkiem do tyłu i pochylił się, by z bliska spojrzeć na panel.
– I tak, i nie.
– Nie masz pojęcia co z tym zrobić, prawda? Mogę zadzwonić do taty albo…
Powoli na nią spojrzał, a na jego twarzy odmalował się żartobliwy grymas.
– Albo do kogo? Elektryka? – Nie potrafił odgadnąć, czy rzuciła złośliwym żartem, czy też niewinnie palnęła coś, czego nie przemyślała.
Mimo to podobało mu się, gdy się krzywiła, wpatrując we własne paznokcie.
– Mniej więcej.
– Wyświadcz mi tę przyjemność i udawaj, że jestem prawdziwym elektrykiem.
– Jeśli tego chcesz. – Zwieszając głowę, spojrzała na niego, trzepocząc rzęsami i szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
Gus wiedział, że jakiś facet szaleńczo zakocha się w tej dziewczynie. Poślubi ją i będzie się czuł, jakby stał się właścicielem całego świata. Była piękna, seksowna, zabawna… tak bardzo zabawna. Jednak jej postawa zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przestała flirtować. Nie zamierzała podrywać żonatego faceta. Przynajmniej tak zachowywały się inne zabawne, piękne kobiety. Zarzucały haczyk, po czym się wycofywały.
Skupił się ponownie na bezpiecznikach.
– Dziwię się, że podczas remontu, który wykonałaś z tatą, nie zmieniliście również instalacji. Ta jest stara i niebezpieczna. Ten panel zwiększa ryzyko pożaru przynajmniej trzykrotnie.
– Nie mów mojej mamie. I tak za bardzo się martwi.
– Mówię poważnie.
Westchnęła.
– Dobra. Kiedy tylko znów będę miała pracę, a mam nadzieję, że to już niedługo, zacznę oszczędzać na nową instalację. Możesz kogoś polecić do przeróbki?
– Znam jednego faceta. – Uśmiechnął się, ale nie jak elektryk do klientki, a raczej jak dzieciak, który po raz pierwszy biegnie do bazy domowej. W ciągu ostatniej doby sąsiadka zdołała mu przypomnieć, jak nieszczęśliwy był w małżeństwie, jak miło znów było flirtować i jak wiele kłopotów dziewczyna może wywołać w jego życiu.
– To nie przeniesiesz mi dziś gniazdek?
– Mądrzej byłoby poczekać do wymiany instalacji.
– O jakiej kwocie rozmawiamy? – Skrzyżowała ręce na piersi.
– O kilku tysiącach.
Oczy niemal wyszły jej z orbit.
– Serio? No to inwestycja będzie musiała zaczekać dłuższą chwilę. Na razie może zapłacę ci za przeniesienie gniazdek. Ile bierzesz za godzinę?
– Pięć dych.
– W porządku. – Sztywno skinęła głową. – W zasadzie… przedłużacze sprawdzają się całkiem dobrze.
– Spokojnie, nie powiedziałem, że wystawię ci fakturę. Przeniosę je do czasu, aż znajdziesz fundusze, by po sąsiedzkiej stawce okablować na nowo dom.
– Co to jest „sąsiedzka stawka”?
– To zależy od sąsiada.
Wskazała na niego palcem.
– Wiesz… ostrzygłam ci psa. Może dokonamy równej wymiany usług?
Parsknął śmiechem.
– Równej? A od kiedy to strzyżenie pupila kosztuje kilka tysięcy?
– Nie! Nie to. – Szturchnęła go w ramię.
Chciał jej oddać, przyprzeć ją do ściany. Z trudem przełknął ślinę i zamrugał, by wyzbyć się tego obrazu z myśli. To nie było do niego podobne. To nie był jego umysł. Mimo to wyobrażenie zdawało się być na tyle prawdziwe, że pobudzało do życia pewne partie jego ciała.
– Mówię o przeniesieniu gniazdek, nie o okablowaniu domu. Nie chcę być twoją dłużniczką.
– Uczciwie. – Wrócił wzrokiem do panelu z bezpiecznikami. – Muszę do tego wyłączyć zasilanie w całym domu. Tak będzie najłatwiej. Poradzisz sobie przez chwilę bez prądu?
– Tak. – Weszła na schody. – Ale daj mi otworzyć drzwi. Inaczej zapadną tu egipskie ciemności.
Drzwi skrzypnęły przy otwieraniu.
– Dobra.
Wyłączył zasilanie i udał się w kierunku schodów.
– Tylko przed wyjściem nie zapomnij mnie podłączyć.
Gus trafił czubkiem buta na stopień i zdążył złapać się poręczy, nim upadł. Czytała mu w myślach?
– Przepraszam. – Zakryła dłonią usta, tłumiąc śmiech. – Rety! Ależ to źle zabrzmiało.
– Nie… Chodziło ci o prąd. – Odchrząknął. – Zrozumiałem co chciałaś powiedzieć. – Nadarzyła się idealna okazja, by się z nią podroczyć, a on zadławił się słowami, bo jego fiut zaczął mimowolnie na nią reagować.
– Brady? Weźmy się do roboty, by zdążyć na mecz.
Siedzący na krześle w kuchni dzieciak poderwał się na nogi.
– Panie Brady, dlaczego pracujesz dziś z wujkiem? – Wyjęła ciastko ze starego porcelanowego pojemnika w kształcie kury i uniosła je, jakby pytała Gusa, czy może dać je chłopcu.
Gus pokiwał głową.
– Dziękuję. – Brady wziął ciastko i od razu połowę włożył do ust.
Parker poprowadziła ich po schodach.
– Siostrę wezwano do pracy, a ojciec małego wyjechał z miasta.
– Dziadek jest chory. Boli go tyłek – wyznał rzeczowo malec z pełnymi ustami.
– Brady! – Gus pociągnął siostrzeńca za ucho, a ten zachichotał.
– Babcia tak powiedziała. Stwierdziła, że dopóki nie wyzdrowieje, jest też wrzodem na jej tyłku.
W połowie korytarza Parker obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła półgębkiem. Gus przygryzł górną wargę i przewrócił oczami.
– Tacie odezwały się hemoroidy. A siostra powinna przestać rozmawiać w trybie głośnomówiącym, mając obok siebie te niewinne uszy.
– W porządku. Moja mama cały czas wypowiada niechciane kwestie. – Puściła oko do Brady’ego, po czym wskazała gniazdko przy szafie. – Możesz przenieść je jakieś półtora metra w prawo? – Następnie wskazała na to pod telewizorem, na przeciwległej do łóżka ścianie. – A to ukryć za odbiornikiem?
– Tak i tak. – Gus przyjrzał się gniazdkom.
– Możesz przyjść dziś na mój mecz.
– O… – Dziewczyna przeniosła wzrok pomiędzy Bradym a Gusem.
– Eee… jestem pewien, że Parker jest dziś zajęta, koleżko.
– Tak, mam sporo… do zrobienia… – Pokręciła głową. – Właściwie to wcale nie jestem zajęta.
Gus uniósł wzrok znad torby z narzędziami.
– Cóż, jeśli Brady cię zaprosił i chcesz przyjść… – Wzruszył ramionami. Taka będzie jego wymówka, jeśli ktoś zapyta. Nie zaprosił sąsiadki, zrobił to siostrzeniec. Kimże był, by odmówić kobiecie pobytu w miejscu publicznym, czym były trybuny podczas meczu małej ligi? Będą tam inni mężczyźni i kobiety. To nic takiego.
– Jasne. Uwielbiam baseball.
Oczywiście, że lubiła tę grę. Gusowi również podobał się ten sport. A nieobecnej żonie niezbyt. Zastanawiał się, czy małżonka nadal lubiła jego.
– Świetnie… po prostu… świetnie. – Jego entuzjazm opadł już po pierwszym słowie, zmieniając się w kłujące wyrzuty sumienia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: When Life Happened
Copyright © 2017 by Jewel E. Ann
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie II, Poznań 2022
Projekt okładki: © Sarah Hansen, Okay Creations
Zdjęcie na okładce: © Jacqui Miller/stocksy.com
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-212-2
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: HYPE