Whiskey - Bogin Nika - ebook + audiobook

Whiskey ebook i audiobook

Bogin Nika

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

„Wystarczył jeden incydent, a zapisałam cię na pierwszym miejscu czarnej listy w pamiętniku”.

 

Dzień, w którym Vivian Johnson nakryła swojego chłopaka na zdradzie, zapadł w jej pamięć na zawsze. Nie dlatego, że ktoś tak ważny dla niej bardzo ją zawiódł, ale dlatego, że w jej obronie stanął wtedy on – Alexander Maximilian Moore.

 

Chłopak uwielbiał wszystko, co niebezpieczne. Jego imię w ustach innych smakowało niczym zakazany owoc. On sam pragnął więcej i więcej, a adrenalina płynęła w jego żyłach zamiast krwi.

 

Vivian nie spodziewała się, że Alexander zabierze ją do świata, o którym nie miała pojęcia i wcale nie chciała mieć. Tam poznała zupełnie innych ludzi i zaczęła robić rzeczy, które w sekundę mogły ją doprowadzić do upadku. Czy Vivian wystarczy sił, aby się zatrzymać, czy przepadnie bezpowrotnie w jego świecie i ramionach?

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                    Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 550

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 22 min

Lektor: Małgorzata Klara
Oceny
3,8 (48 ocen)
19
10
11
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mater0pocztaonetpl

Z braku laku…

Tragiczna historia... Dziewczyna głupia jak but a reszta ...
50
kamimusia

Nie polecam

Typowa młodzieżówka, książka trochę źle dopasowana do kategorii.. "Przyjaciele" głównej bohaterki pokazani są jako niewyżyci nimfomani, którzy ciągle znikają żeby się zabawić, co trochę jest przykre zważając na to, że ignorują główną bohaterkę na rzecz zabawy
40
muckers

Całkiem niezła

Strasznie długie i nużące opisy zwykłych czynności jak ubieranie się , jedzenie ,mycie , czesanie ,można zasnąć z nudów.
30
Nikus05

Nie polecam

Porażka, nie jestem w stanie tego skończyć. Główna bohaterka zachowuje się jak głupia gęś, jej oddzywki zniechęcają do czytania. A po co te długie opisy każdej czynności? Przecież każdy czytelnik wie na czym polega ubieranie się, jedzenie itp
10
Ampi27

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna powieść
00

Popularność



Podobne


Copyright © for the text by Nika Bogin

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak

Korekta: Joanna Błakita, Aga Dubicka, Maria Klimek

Skład i łamanie: Paulina Roamanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-564-5 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

[email protected]

Wydawnictwo NieZwykłe

wydawnictwoniezwykle

Wyd_NieZwykle

wydawnictwoniezwykle

OD AUTORKI

Australia od zawsze była krajem, w którym chciałabym zamieszkać, chociażby na krótki czas. Dlatego też akcja powieści dzieje się na tym kontynencie, głównie w słonecznym Gold Coast, które skradło moje serce już od najmłodszych lat, ale pojawiają się też miejsca nieistniejące w rzeczywistości; wykreowałam je tylko na potrzeby fabuły.

Starałam się jak najwierniej odwzorować różne aspekty dotyczące życia na tym kontynencie, gdyż nieco różni się ono od tego w Europie. Oto kilka z nich, o których musicie pamiętać podczas czytania tej książki: w Australii obowiązuje ruch lewostronny; grudzień, styczeń i luty to jedne z najcieplejszych miesięcy, a wakacje zaczynają się tam w grudniu, natomiast kończą w styczniu. Dlaczego tak jest? Bo to półkula południowa, a na niej zawsze wszystko jest odwrotnie niż na półkuli północnej. Dzikie psy dingo i obrzydliwe pajęczaki? O nich także wspomniałam w tej powieści, bo przychodzą mi na myśl zawsze, gdy usłyszę słowo „Australia”.

Whiskey została podzielona na dwa tomy. W tomie pierwszym wiele wątków rozkwita, więc się nie zniechęcaj, jeśli aż do ostatniej kartki nie uzyskasz odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Więcej wyjaśni się dopiero w tomie drugim.

Sięgając po tę serię, musisz wiedzieć, że porusza ona trudne tematy, dlatego też zalecam tę lekturę osobom, które będą w stanie je emocjonalnie udźwignąć. W tej powieści pojawia się temat zabójstwa i używek: narkotyków oraz alkoholu, a także mocne słownictwo, choć nie jest używane nagminnie.

Bohaterowie tkwią w toksycznej relacji, czego nie pochwalam, ale to książka, więc pamiętaj, że każda sytuacja w niej opisana jest fikcją. W każdym razie w żadnym wypadku nie powinno się brać przykładu z bohaterów, ponieważ ich zachowanie bardzo często jest nieodpowiednie. Podczas czytania miej te ostrzeżenia na uwadze.

Jeśli już zapoznałeś się z powyższymi uwagami, zapraszam cię do słonecznej Australii, która pachnie oceaniczną bryzą i przyjemnym, letnim powietrzem.

Prolog

Trzeba się nauczyć zapominać o cudzych obietnicach.

Mankell Henning – Comédia infantil

Vivian

Byliśmy zupełnie osobnymi światami w dwóch różnych galaktykach. Pasowaliśmy do siebie tak, jak klucz do obcego zamka. Nasza relacja była gorsza niż relacja psa z kotem. Wystarczył jeden incydent, żebym zapisała cię na pierwszym miejscu swojej Czarnej listy w pamiętniku. Ciebie i twoją świtę, którą zawsze masz przy sobie. Unikałam cię jak ognia, a jednocześnie byłam jak ta głupia ćma, która leci do światła. Kilka razy się sparzyłam, ale niczego mnie to nie nauczyło.

W życiu często pojawiają się wydarzenia, na które pod żadnym względem nie mamy wpływu. Dla mnie to ty byłeś tym wydarzeniem i jednocześnie błędem, który notorycznie popełniałam. Próbowałeś owinąć mnie wokół palca jak głupi plasterek na ranę, która w ogóle nie krwawiła ani nie bolała. Mała ranka, która z czasem powinna się zagoić.

Nie stało się nic, co by nam pomogło, chociaż w głębi mnie tliła się iskra nadziei na lepsze jutro. Jak głupia wierzyłam w to, że czas leczy rany. Wierzyłam, że z każdym dniem będzie lepiej. Liczyłam i czekałam na ciebie, bo obiecywałeś…

Obiecywałeś…

Ślepo wierzyłam, że to zbyt często wypowiadane przez ciebie słowo jest przysięgą, której nie da się złamać, ale dla ciebie nie istnieje niemożliwe.

Jedno spotkanie, kilka nieodpowiednich osób, milion niewypowiedzianych słów i ty – zimny jak lód, ponury jak noc i niedostępny jak marzenia, które były dla mnie tak bardzo nieosiągalne. I to tak bardzo, że uległam uczuciom. Poświęciłam wiele, zbyt wiele, aby docenić samą siebie.

Ty jednak zobaczyłeś w moich oczach coś, czego szukałam od dawna.

Byliśmy początkiem i końcem. Byliśmy nicością i życiem. Byliśmy dla siebie, a jednocześnie uciekaliśmy w głąb naszych myśli i serc. Uciekaliśmy się do najbardziej zgubnych rozwiązań. Uciekaliśmy od siebie, mimo że byliśmy tak do siebie podobni.

Mam nadzieję, że kiedyś mi opowiesz o tym, co czułeś.

Kiedyś, kiedy znów będziemy razem.

Rozdział 1

Za co warto zginąć, jeśli nie za miłość?

Lisa Jane Smith – Pamiętniki Wampirów

Vivian

– Po raz ostatni mówię, że macie wstać i w ciągu dziesięciu sekund zejść na śniadanie! – Krzyk mamy wyraźnie dobiega do mojego pokoju, ale go ignoruję i skupiam się na tym, że naprawdę potrzebuję jeszcze dziesięciu minut drzemki.

Wczoraj niepotrzebnie siedziałam do późna i oglądałam Breaking Bad, ale nie mogłam odpuścić sobie ostatnich pięciu odcinków czwartego sezonu. Chemia z tym nauczycielem byłaby o wiele ciekawsza niż chemia z panią Benson, która wiecznie marudzi i nie potrafi nic wytłumaczyć, a później znów narzeka, że mamy oceny takie, jakie mamy. No cóż, może ta kobieta powinna w końcu zmienić zawód?

– No przecież nie śpię! – krzyczę.

Chwytam pamiętnik, który całą noc leżał na poduszce, po czym odchylam wiszący nad łóżkiem obraz z wielkim ciemnym wulkanem na jasnym tle dużego księżyca. Wkładam pamiętnik do dużej szarej koperty przyklejonej do twardej tektury.

Otwieram drzwi od swojego pokoju i w tym samym momencie próbuję zawiązać wstążkę na dekolcie kwiecistej sukienki. Gdy wychodzę na korytarz, spotykam zaspanego Jacoba, który wpatruje się we mnie ledwo co otwartymi oczami.

Nienawidzę takich poranków. Doskonale wiem, że teraz wszystko zależy od tego, kto pierwszy dobiegnie do łazienki. Nieważne, że jest wspólna i że znajdują się w niej dwie umywalki. Wystarczy, że są do niej tylko jedne drzwi, przez co zawsze któreś z nas jest na straconej pozycji. Przeważnie to Jake, bo na całe szczęście ja jestem rannym ptaszkiem i zazwyczaj, kiedy już skończę poranną toaletę, on dopiero wstaje. Wyjątkami są takie poranki jak ten dzisiejszy, kiedy blondyn zaskakuje mnie swoim drygiem do wczesnego budzenia się, a w dodatku wyprzedza w niektórych czynnościach.

Jake od zawsze szykuje się dłużej niż ja. Nie mam zielonego pojęcia, co na to wpływa, ale jeśli dzisiaj znów tak się wydarzy, to naprawdę nie zdążymy do szkoły. Ewentualnie ja umyję twarz w kuchni i pognam autem na zajęcia, a on będzie musiał jechać autobusem. Niestety został skazany na jeżdżenie samochodem razem ze mną, bo swój zdążył rozwalić. Nie dziwię się, że to zrobił, bo mimo że jest o dwa lata ode mnie starszy, to jego umiejętność prowadzenia pojazdów jest zerowa, a raczej wiedza na temat znaków zakazu i nakazu. Ile to już minęło, odkąd uzyskał prawo jazdy? Trzy miesiące. A ile minęło od rozwalenia samochodu? Dwa miesiące i dwadzieścia dziewięć dni. Tylko on jest zdolny do tego, aby tak szybko wyrządzić jakąś szkodę. Mama nie była zadowolona, kiedy przyjechała na miejsce zdarzenia i zobaczyła znajome tablice rejestracyjne oraz swojego syna siedzącego na chodniku i odmawiającego ostatni pacierz, w tym modlitwę o łagodne potraktowanie.

– Umyję tylko twarz i łazienka jest twoja – oznajmiam, po czym podchodzę do blondyna z nadzieją, że nijak tego nie skwituje i wpuści mnie do pomieszczenia.

– Nie ma opcji. – Jake łapie za złotą klamkę od drzwi i zagradza mi wejście. – Było wstać wcześniej – odpowiada oschle, a chrypka w jego głosie sprawia, że brzmi bardziej chamsko niż zazwyczaj.

Nie żebym się nie przyzwyczaiła. Jak to brat z siostrą, zawsze musimy sobie dokuczać i tak jest też w tej kwestii.

– Wstałam dobre dwie godziny przed tobą, więc mi tu nie dramatyzuj. – Przewracam oczami i krzyżuję ręce na piersiach. – Daj mi chwilę i będziesz mógł pindrzyć się przez całe czterdzieści minut.

– Nie – odpowiada stanowczo.

I tak stawiam na swoim. Próbuję wejść do łazienki i jakimś cudem strącić jego mocno zaciśniętą dłoń z klamki, ale ta ani drgnie. Na tej pozycji już z nim przegrywam. Odpycha mnie lekkim ruchem, wciąż wpatrując się we mnie z góry, jakbym była dzieckiem, które walczy o lizaka. Nie obchodzi mnie to, że jest ode mnie wyższy o dwie głowy.

– Czterdzieści minut to za mało. Muszę wziąć prysznic – burczy zaspany i odgania mnie ręką jak natrętną muchę.

– Nie wyrobisz się w czterdzieści minut? – Mój głos ewidentnie zdradza to, jak się teraz czuję. Jestem tak samo zrezygnowana jak wczoraj i przedwczoraj czy nawet miesiąc wcześniej. Jest tak, odkąd Jake potrafi mówić. Codziennie zaskakuje mnie nowymi rzeczami, które okazują się dla niego niemożliwe, a dla innego człowieka są wykonalne i trwają maksymalnie kwadrans. – Mam dłuższe włosy od ciebie, a wyrabiam się w dwanaście minut!

– Dlatego wyglądasz, jak wyglądasz. – Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów, a na jego twarzy pojawia się grymas zniechęcenia, jakby to, co właśnie zobaczył, obrzydziło mu dzień.

Przysięgam, że w końcu wyjdę z siebie i zrobię mu taką krzywdę, że nawet mama mu nie pomoże. Od zawsze był jej ulubionym dzieckiem, mimo iż to ja się lepiej uczę, lepiej zachowuję, nie szlajam się po nocach i nie rozwalam samochodu pierwszego dnia po jego zakupie. Ale ulubione dziecko rodzica nie ma gwarancji lepszego traktowania przez młodsze rodzeństwo.

– Pięć minut! – warczę; ton mojego głosu natychmiast się zmienia. – Wiesz, ile to jest? Właśnie tyle samo, ile będziesz szedł na przystanek, jeśli mnie nie wpuścisz. – Zadzieram głowę, aby spojrzeć w jego niebieskie oczy. Czuję, że wygram tę potyczkę, mimo że straciliśmy na nią czas potrzebny mi do przygotowania się.

Jake wyraźnie rozbawiony unosi brwi, jakby wiedział, że to, co teraz powie, wyprowadzi mnie z równowagi.

– Nie jadę z tobą. – Kąciki jego ust się podnoszą, a uśmiech jest tak dumny, że chłopak ukazuje mi swoje równe białe zęby. – Przyjeżdża po mnie Harry i wracamy razem, tak że dzisiaj nie będziesz robić za moją taksówkę. – Prostuje się zadowolony z obrotu sprawy i pstryka mnie palcami w czoło, co podnosi moje ciśnienie w mgnieniu oka.

– Nie mogłeś powiedzieć mi tego wcześniej!? – syczę, uderzając go kilka razy pięściami w klatkę piersiową, lecz to zapewne bardziej bolało mnie niż jego.

Od kiedy Jake się tak wyrobił? Pamiętam go, jak był małym, chudym dzieciakiem, którego jednym ruchem można było połamać. A teraz? Ledwo mieści się w drzwiach, bo tak bardzo rozrosły się mu plecy, a mięśnie ramion nabrały kształtów.

Jake szybko wślizguje się do łazienki i zatrzaskuje za sobą drzwi. Zgrzyt przekręcanego zamka daje mi znać, że przegrałam w najgorszy możliwy sposób.

– Pamiętaj, że mieszkamy pod jednym dachem, więc tak czy siak jeszcze ci nakopię! – oznajmiam i ostatni raz uderzam w drzwi, aby wyładować na nich swoje emocje.

– Brzmisz jak mała chihuahua, która aż trzęsie się z nerwów. Uważaj, żebyś się nie posikała! – dociera do mnie głos brata, który jest stłumiony przez dźwięk wody odbijającej się od kabiny prysznicowej.

– Och, zapamiętaj, że małe psy gryzą najbardziej! – Wystawiam środkowy palec w stronę brązowej orzechowej płyty, którą zamknął mi przed nosem, i odwracam się na pięcie.

Zamaszyście otwieram drzwi do swojego pokoju i sięgam po czarny plecak, do którego wrzucam telefon wraz ze słuchawkami. Wychodząc, zapominam, że mama jest w domu, i zanim o tym pomyślę, drewno trzaska o futrynę, co powoduje, że wiszące na ścianach zdjęcia lekko się kołyszą. Błagam, aby żadne z nich nie spadło, bo za to mama wyśle mnie do piekła, a nie do szkoły.

– Przysięgam, że wyrzucę was z domu, zanim się usamodzielnicie! – Ostry ton jej głosu dobiega do moich uszu i sprawia, że na ciele pojawia mi się gęsia skórka.

Cynthia Johnson od zawsze w każdym budzi respekt i to nie tylko przez to, że jest szeryfem tutejszej policji, ale także dlatego, że była najbardziej wpływowym prawnikiem w okolicy. Decydujący głos należy do niej i do burmistrza, który swoją drogą za bardzo liczy się ze zdaniem mojej matki.

– Przepraszam! To przeciąg! – odkrzykuję i zbiegam po dębowych schodach, trzymając się poręczy wykonanej z tego samego rodzaju drzewa.

– Dziwne, że przeciąg w naszym domu występuje prawie codziennie i nawet wtedy, kiedy żadne okna czy drzwi nie są otwarte. – Stanowczy głos mamy dochodzi z kuchni, do której wchodzę.

Szczupła blondynka stoi przy czarnym blacie, który idealnie współgra z białymi szafkami i złotymi elementami. Kobieta wpatruje się w przestrzeń za oknem, nie zwracając uwagi na to, że stoję tuż za nią.

– Prawie codziennie, a to robi dużą różnicę – kwituję.

Chwytam za dzbanek z ciepłą jeszcze kawą. Wyciągam z szafki swój ulubiony różowy kubek z motywem splotu sweterka, po czym wlewam do niego gorącą ciecz. Staram się nie rozlać ani kropelki, co oczywiście mi nie wychodzi. Nie wiem, dlaczego robią te dzbanki takie niepraktyczne. Jakie mają zastosowanie, skoro wiecznie rozlewa się z nich jakiś napój?

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zaczął się rok szkolny… – wzdycha mama. – Nie będę musiała was tak często słuchać i oglądać. W końcu będzie spokój w tym domu, a ja będę mogła bez obaw popracować – podsumowuje sarkastycznym tonem, po czym zmęczona znowu wzdycha i odwraca się w moją stronę, przykładając pomalowane na czerwono usta do filiżanki.

– Bez obaw? – powtarzam po niej, odrywając od rolki kilka ręczników papierowych i wycieram to, co zdążyłam rozlać. – A czego ty się obawiasz, gdy jesteś w tym domu?

– Nigdy nie wiem, kiedy spodziewać się wybuchu waszych nerwów – oznajmia takim tonem, jakby odpowiadała na pytanie związane z pogodą. – Nie wiem też, kiedy w końcu zabijesz Jake’a albo kiedy on zabije ciebie. Jesteście takim rodzeństwem, że można spodziewać się po was jednocześnie wszystkiego i niczego.

– Już dzisiaj mogę podać ci dzień i godzinę, kiedy skrócę Jake’a o głowę. Zapisz sobie w kalendarzu, żebyś wiedziała, na kiedy musisz się przygotować – mówię pewna siebie, jakbym miała to zaplanowane od dawna. – Ładne czarne sukienki widziałam ostatnio w sklepie U Magnolii. Może to odpowiednia pora, aby do niego zajrzeć. – Wzruszam ramionami z obojętną miną.

– Mam nadzieję, że dzień, w którym to ja was pozabijam z nerwów i braku cierpliwości, będzie pierwszy. – Pokazuje mi język i znów sięga po filiżankę z kawą. – Nie będę musiała kupować dwóch różnych sukienek – oznajmia ironicznie.

– Milusia jak zawsze. – Posyłam jej buziaka, którego ta teatralnie łapie i przykłada do piersi po prawej stronie. Przewracam oczami, bo to była chyba najgłupsza rzecz, jaką mogła zrobić, i siadam przy czarnym marmurowym stole. – Nie wiesz, że serce jest pomiędzy płucami? – Unoszę pytająco brwi, bo naprawdę mnie nurtuje, czy się pomyliła, czy zrobiła to specjalnie.

– Tak, wiem. – Prycha, jakbym właśnie ją obraziła. – Sprawdzam twoją czujność.

– Oczywiście. Zapomniałam, że jesteś demonem z piekła rodem, a one albo nie mają serca, albo mają dwa, po obu stronach. – Wyrzucam ręce w górę, jakby na potwierdzenie tej oczywistej oczywistości.

– Serce po lewej stronie zdążyliście już swoją miłością dobić. Zostało mi jedno, więc uważajcie, bo nie wiem, kto wam będzie robił takie pyszne kolacje. – Posyła mi gromiące spojrzenie, ale zaraz po tym na jej nieskazitelnej twarzy, na której widnieją już zmarszczki, ukazuje się szeroki uśmiech.

– O proszę, nie sądziłam, że Cynthii Johnson trzymają się takie żarciki – odpowiadam, po czym upijam z kubka kolejny łyk kawy.

– Gdybyś pracowała z takimi idiotami jak Nicholas Lamble i Tyler Aird przez dwa lata, trzy razy w tygodniu po dwadzieścia cztery godziny na posterunku lub wspólnym patrolu, to zapewne złapałabyś moje poczucie humoru. – Siada naprzeciwko mnie, a ja dopiero teraz zauważam, w jak wyzywający strój się ubrała.

– Twoje poczucie humoru mam we krwi, więc nie muszę się nawet zastanawiać, co czujesz. – Stukam swoim kubkiem o jej filiżankę i znowu upijam porządny łyk kawy, tym razem opróżniając naczynie do połowy. Dzisiaj potrzebuję kofeiny jak nigdy. – A czemu się tak wystroiłaś? Wydaje mi się, że szeryf policji w Gold Coast nie biega w szpilkach i małej czarnej spódniczce i nie zatrzymuje w ten sposób „przestępców dnia i nocy” – mówię, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu i zachwycając się perfekcją, z jaką wyprasowała swoją białą koszulę. – No… ale mogę ci powiedzieć, że jeśli spotkasz Robina albo Batmana, to na pewno będą zachwyceni taką policjantką. – Kręcę głową z rozbawieniem.

– Akurat tutaj Batmanem jestem ja, a nikt jeszcze nie zasłużył sobie na rolę przystojnego pomocnika. Same grubasy i obżarciuchy – kwituje z przekąsem i unosi na mnie wzrok z politowaniem. – W jaki sposób przechodzą testy sprawnościowe, to nie mam pojęcia. – Opiera się wygodnie o obite złotym zamszem krzesło z czarnego drewna i macha wesoło nogą, na której znajduje się już szpilka w kolorze krwistoczerwonym.

– Dobra, mów, co się kroi, bo nie wierzę, że włożyłaś te buty tylko dlatego, że są ładne. – Unoszę brew, robiąc ciekawską minę, która mówi sama za siebie.

– Daj spokój. To ja powinnam być od przesłuchań – odpowiada z kpiną i lekkim oburzeniem. Wstaje od stołu i wkłada małą filiżankę do zmywarki, jakby nie mogła jej od razu umyć.

Niestety, ale jestem jej biologiczną córką, która posiadła każdą jej najlepszą i najgorszą cechę. Żyję z tą kobietą pod jednym dachem siedemnaście lat, więc niech nie udaje, że nic się nie dzieje. Nie uwolni się ode mnie. Jeśli nie odpowie teraz, to dowiem się wieczorem. Wyprowadzę ją z równowagi tak bardzo, że odpowie na moje pytania bez chwili zawahania, bylebym dała jej święty spokój. To mój sprawdzony sposób, odkąd tylko nauczyłam się mówić.

– Cynthio Johnson – oznajmiam. – Doskonale zdajesz sobie sprawę, że albo mi odpowiesz, albo będziesz totalnie w dupie, bo ja nie dam ci spokoju. – Posyłam jej jeden z tych wścibskich uśmiechów, za którymi nie przepada, bo uważa, że to nie na miejscu, aby kobieta uśmiechała się w ten sposób.

– W dupie to będziesz ty, jeśli jeszcze raz się tak do mnie zwrócisz. – Mama próbuje grać stanowczą i wystawia w moim kierunku palec, tocząc ze mną walkę na spojrzenia.

Myśli, że nie znam tych jej sztuczek. Nigdy nie przegrałam żadnej takiej bitwy, czy to z nią, czy to z bratem, czy z Ivy lub Aidenem. Ta kobieta chyba nie wie, z kim się mierzy.

Mijają sekundy, podczas których pomieszczenie wypełnia krępująca cisza. Nigdy nie odpuszczam w takich potyczkach i zawsze skupiam wzrok na oczach przeciwnika.

– O Boże! – Cynthia w końcu pęka i postanawia się wytłumaczyć. – Burmistrz zaprosił mnie na poranną kawę i rozmowę na temat wyborów Miss Gold State High School. – Wyrzuca ręce w górę, aby pokazać, jak bardzo jest oburzona.

– Dlatego ubrałaś się tak wyzywająco, a nie jak szanowana pani szeryf? – Wskazuję dłonią na jej przykrótką spódniczkę i koszulę z dekoltem, która dobrze podkreśla jej biust.

– Faceci lubią, kiedy kobieta ubiera się wyzywająco. – Obciąga nieco niżej białą koszulę i przegląda się w wypolerowanej marmurowej płycie na ścianie, upewniając się, że nie rozmazała szminki.

– Wyczuwam nutę manipulacji – mruczę i skupiona wpatruję się w blondynkę, która naprawdę dobrze wygląda jak na czterdzieści jeden lat.

– Mała randka czy tam śniadanie z panem Williamsem, jak zwał, tak zwał, nie zaszkodzi. Od dawna wiem, że mu się podobam, tylko ten nieśmiały idiota nie potrafi wziąć się w garść. – Ostatni raz poprawia koszulę i wychodzi z kuchni. Jej czerwone szpilki głośno stukają o białe kafelki. Chwyta za czarną torebkę i bez pożegnania kieruje się w stronę drzwi wyjściowych. – Łazienkę na dole masz wolną, więc nie kłóć się więcej z Jacobem.

– Będę się kłócić, bo mam na górze swoje rzeczy, a ten baran zawsze robi mi na złość. – Powiedziawszy to, wkładam kubek do zmywarki. Teraz myślę o tym, że mogłabym go przecież umyć, ale za bardzo mi się śpieszy, a zmywarka sama się nie załaduje.

– Vivian, to twój brat. Trochę szacunku. – Spogląda na mnie ostatni raz i wychodzi. – Kocham was! – mówi głośniej, zamykając drzwi.

Po chwili słyszę tylko odgłos silnika białego holdena commodore z dwa tysiące piętnastego roku, którym sprawnie i szybko odjeżdża spod bramy.

Tylko moja matka mogła wydać na świat najbardziej denerwującą mnie osobę, jaką jest mój „ukochany” brat. Wolałabym rzucić się pod stado dzikich kangurów, niż być jego siostrą dłużej niż te siedemnaście lat, które niestety skończyłam dziewięć dni temu.

Wchodzę do łazienki na parterze i już po kilku sekundach sprawnie myję zęby. Odkąd zaczęły się te nieszczęsne kłótnie, mam w domu trzy szczoteczki do zębów, z czego jedna znajduje się w łazience mamy, na wypadek gdyby sytuacja była krytyczna i tylko ta łazienka zostałaby wolna. Cynthia nie znosi, kiedy ktoś się w niej panoszy; tyle dobrego, że nie potrzebuję mieć tam swoich kosmetyków. Nie nakładam makijażu, bo jest tak gorąco, że wszystko będzie ze mnie spływać. Jedyne, co robię, to maluję rzęsy czarną maskarą mamy, bo moja jest w łazience na górze.

Gdy wychodzę z pomieszczenia, wpada mi do głowy pomysł, za który na pewno mam już zapewnione miejsce w piekle, ale nie mogę sobie go darować. Podchodzę do poręczy schodów i opieram się o chłodne drewno, które lśni tak bardzo, że mogłabym zobaczyć w nim swoje odbicie.

– Jake! – krzyczę tak, jakbym coś od niego chciała.

Chłopak się nie odzywa, więc krzyczę po raz kolejny, co skutkuje oczekiwaną reakcją.

– Co!? – Stłumiony głos dobiega zza drzwi łazienki.

Stoję przy poręczy i nasłuchuję, co będzie działo się dalej. Szum wody ustaje, po czym ponownie słyszę zachrypnięty głos brata:

– Co chcesz!?

Tym razem Jake krzyczy głośniej.

– Jake! – wołam go ponownie, jakby to było naprawdę coś pilnego. Na moich ustach raptem pojawia się szeroki uśmiech.

– No co chcesz!? – krzyczy po raz kolejny.

Znów czekam cierpliwie w ciszy i udaję, że mnie tu nie ma.

Wydaje mi się, że dobiega mnie zgrzyt zamka w drzwiach, które po chwili gwałtownie się otwierają. Zza nich wychyla się Jake, który na głowie ma masę piany, a woda spływa po jego ciele i kapie na czyste beżowe kafelki, które znajdują się na pierwszym piętrze. Jego zezłoszczona mina napawa mnie cudowną satysfakcją na cały dzień.

– Nic. Miłej kąpieli, braciszku. – Uśmiecham się z arogancją, pokazując mu środkowy palec.

Chwytam za plecak, który leży przy drzwiach, i czym prędzej wkładam czarne trampki. Kwiecista sukienka i takie buty to może niezbyt dobre połączenie, ale najważniejsze, że jest wygodne. Zgarniam z szafki kluczyki od białego forda focusa z tego samego roku co samochód mamy i wybiegam na zewnątrz, nie zważając na to, co zrobi mój brat.

– Lepiej nie wracaj dzisiaj do domu! – krzyczy zezłoszczony, jakby co najmniej stała mu się jakaś krzywda.

– Oj, uważaj, bo posikam się ze strachu! – odpowiadam i zatrzaskuję drzwi, nie czekając na jego bezwartościową odpowiedź.

Nagle uderzam w coś twardego i odbijam się od klatki piersiowej Harry’ego, robiąc krok do tyłu. Spoglądam na jego uśmiechniętą twarz i od razu czuję, że robi mi się gorąco.

– Czyli to tak wyglądają wasze poranki. – Chłopak wsuwa ręce do kieszeni ciemnych jeansowych spodni. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy, a jego wielkie zielone oczy wpatrują się w moje, co powoduje, że czuję się nieswojo.

Harry i Jake znają się, odkąd ten pierwszy skończył sześć, a ten drugi siedem lat. Magnolia wraz z synem przeprowadzili się na tę samą ulicę, na której mieszkamy, tylko że ona kupiła posiadłość osiem domków dalej. Mają ładny i całkiem przestronny dom, ale wiele wścibskich sąsiadów uważa, że jest on za duży jak na ich dwoje; pani Henson często skarży się na niezliczoną ilość obowiązków związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Z tego, co opowiadał mi Jake, wiem tylko tyle, że Magnolia wyrzuciła swojego męża z domu po tym, jak się dowiedziała, że ją zdradził. I to nie z byle kim, tylko z jej najlepszą przyjaciółką. Magnolia nikomu wtedy nie powiedziała, że była w ciąży, a z powodu nagłego i dużego stresu niestety poroniła. Harry dowiedział się o tym niecałe dwa lata temu i bardzo to przeżył. Gdyby nie jego zachłanny i niepohamowany ojciec, to bardzo możliwe, że opiekowałby się teraz siostrzyczką lub braciszkiem. Jake wspierał go najlepiej, jak potrafił, a ja znacznie się wtedy do Harry’ego zbliżyłam. Mimo wszystko po wielu rozmowach doszliśmy do wniosku, że zwykła przyjaźń nam wystarczy. Nie chcieliśmy bawić się w związki i zniszczyć tego, co powstawało między nim a moim bratem, a później między Harrym i mną. W wielu rzeczach w ogóle się nie dogadywaliśmy, a niezgodność lepiej wychodzi w przyjaźni niż w romantycznej relacji.

Przyglądam się chłopakowi zdecydowanie za długo. Szybko poprawiam włosy i zarzucam je na ramię, co może wydawać się głupim gestem w takiej sytuacji.

– Nie należą do najsłodszych momentów w naszym życiu – kwituję, uśmiechając się zakłopotana, i uciekam wzrokiem. Nie chcę myśleć o tym, że kiedyś coś do niego czułam.

– A zasłużył sobie chociaż na takie krzyki?

Jego szerokie barki idealnie zasłaniają promienie słońca, które od najwcześniejszych godzin nie dają mi dzisiaj spać.

– Oczywiście, że tak. Doskonale wiesz, jaki z niego zarozumialec. – Prycham i opieram ręce na biodrach, jakbym była pewna swoich słów, choć nigdy nie jestem, a przy Harrym już w ogóle nie wiem, co wygaduję.

– W takim razie ja też mu dam popalić. Jeszcze nie wiem, o co zrobię mu awanturę, ale coś wymyślę. – Jego uśmiech się poszerza, co powoduje, że kąciki moich ust mimowolnie także się unoszą. – Chcesz jechać z nami? – Chłopak o kręconych krótkich włosach wskazuje na pojazd za sobą.

Wychylam się, aby spojrzeć na samochód, który Harry zasłaniał swoim rozbudowanym ciałem. Szczerze mówiąc, to wolałabym patrzeć na niego niż na stojącą przed moim domem kupę blachy. Co nie znaczy, że auto mi się nie podoba.

– To twój? – Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia i spoglądam to na bruneta, to na czarną bestię.

Dawno nikt na tej ulicy nie zaparkował tak prosto. To wina tych okropnych wysokich i odstających krawężników. Nie pamiętam też, kiedy ostatni raz widziałam taką głęboką czerń. Ciemne szyby nie pozwalają mi zobaczyć, czy ktoś jest w środku, a jest na pewno, bo ani Harry’ego, ani jego mamy nie byłoby stać na taki samochód, nawet za pięćdziesiąt lat. Poza tym jest to jeden z tych pojazdów, za którymi oglądają się dziewczyny żądne przygód, i jeden z tych, za którymi notorycznie gania policja. Zapytałabym Jake’a, czy wie, kto jest jego właścicielem, ale ten zapewne mi nie powie. Mogłabym spróbować z Harrym, ale wtedy wyjdę na wścibską.

– No co ty! – odpowiada z ekscytacją, ale mimo wszystko w jego oczach widzę zazdrość. – Przyjechałem ze znajomym, bo mama potrzebowała naszego samochodu. Obiecałem Jake’owi, że uwolnię go od ciebie chociaż dzisiaj, więc nie mogłem złamać danego mu słowa. – Oblizuje dolną wargę i posyła mi ten swój arogancki uśmiech.

– Jego uratować? – pytam zaskoczona i zaczynam śmiać się wniebogłosy. – Oj, człowieku, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałeś i go zabierasz. Wywieź go jak najdalej stąd, plus dziesięć kilometrów więcej, tak na wszelki wypadek. – Poprawiam plecak na ramieniu i pilotem otwieram swój samochód, po czym ruszam powoli w jego stronę.

– Chyba da się zrobić. – Harry udaje, że się zastanawia.

– Mów tak dalej, a się zakocham – żartuję i wsiadam do białego pojazdu.

– Czyli nie muszę robić za wiele. – Puszcza do mnie oczko.

– Nie schlebiaj sobie. Już dawno mi przeszło – mówię złośliwie, po czym rzucam czarny plecak na siedzenie.

Choć chyba Henson ma rację. Nie potrzebuję dużo, bo nawet taki gest w jego wykonaniu powoduje, że mój żołądek wariuje.

– Dobrze wiesz, że potrafię poznać, kiedy ci się podobam. Nie znamy się od dziś. – Staje pewnie na nogach, a jego umięśnione ramiona krzyżują się na klatce piersiowej.

– Ach, tak? – pytam, jakbym nie miała o tym pojęcia. Doskonale wiem, że zna prawdę, i doskonale wiem, że to po mnie widać. – W takim razie, panie wszystkowiedzący, musisz trochę poćwiczyć nad swoimi umiejętnościami czytania z ludzi, bo zatrzymałeś się w miejscu i ani trochę ci to nie wychodzi. – Zamykam drzwi i powoli wyjeżdżam z podjazdu na ulicę.

Harry z tym swoim specyficznym uśmieszkiem na ustach posyła mi buziaka.

Włączam wycieraczki, bo na przednią szybę tryska płyn, który idealnie zmywa „zabrudzenia”. Opuszczam okno po swojej lewej stronie i opieram się na siedzeniu, aby mieć pewność, że chłopak doskonale mnie usłyszy.

– Widzisz?! – mówię głośniej. – Nie ma na mnie mocnych! – Macham mu na pożegnanie i odjeżdżam, nie czekając na dodatkowy komentarz, na który prawdopodobnie nie potrafiłabym już odpowiedzieć.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to zupełnie nie w porządku wobec Olivera, ale Harry działa na mnie w inny sposób. Oliver Scott to przekochany, przystojny i nieco zbuntowany młodzieniec. Jest kapitanem szkolnej drużyny futbolowej i naprawdę mam szczęście, że jesteśmy razem od dwóch lat. Wiele dziewczyn się za nim ogląda, ale żadnej nie pokazuje, że jest do wzięcia. Harry Henson to mój przyjaciel od bardzo dawna. Przeszliśmy razem wiele pięknych i smutnych chwil. Zawsze mnie wspierał, a kiedy miał gorszy dzień, to ja przy nim byłam. Odkąd jestem z Oliverem, staram się unikać kontaktu z Hensonem, aby nie dokładać sobie zbędnych nieporozumień. Jedyny problem to taki, że moje serce wciąż o nim pamięta i usilnie stara się mi to za każdym razem pokazać. Scott to także ważna część mojego życia i nie pozwolę, aby dawne zauroczenia zniszczyły to, co budowaliśmy razem przez te dwa lata.

Gold Coast o dziesiątej rano zawsze jest okropnie zakorkowane. Przeważnie dotarcie do szkoły zajmuje mi od piętnastu do siedemnastu minut, ale przeczuwam, że dzisiaj mogę nie zdążyć na czas. Korki tutaj zawsze idą jak krew z nosa, więc wątpię w jakiś cud. Niestety pierwszą mam chemię, a pani Benson nienawidzi spóźnień. Patrząc na to, w jakiej dupie jestem w związku z moją oceną z chemii, to powinnam być dziesięć minut przed czasem i najlepiej czekać na nią przed klasą. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie będzie miała miejsca. Nie dlatego, że nienawidzę pani Benson, choć to też ma wpływ na moje zachowanie wobec tej parszywej kobiety, ale dlatego, że skoro wiem, że się spóźnię, to już się nie śpieszę. Bardziej się spóźnić nie można. No, ewentualnie wtedy w ogóle nie pojawiłabym się na jej zajęciach, a Cynthia dostałaby nieprzyjemny telefon od dyrektora. Nie chciałabym psuć jej cudownego śniadania z panem Williamsem, więc nawet gdyby zostało pięć minut zajęć, to i tak wejdę do klasy i podniosę tej okropnej kobiecie ciśnienie.

Po raz dwunasty dzwonię do Ivy Brown, która, jak widać, nie zamierza odebrać. Aiden także ma w poważaniu moje telefony, więc zgaduję, że są razem. Ta para nie opuszcza siebie na krok i zaczęło się to już wtedy, gdy Ivy miała trzynaście, a Aiden czternaście lat. Są ze sobą już cztery lata i przysięgam, że takiej relacji zazdrości im każdy nastolatek. Dochodzą do porozumienia jak najlepsi przyjaciele, czytają sobie w myślach – wystarczy, że ich spojrzenia się skrzyżują i już wiedzą, o co chodzi – i nie przetrwają bez siebie kilku godzin. Ta blondynka w połączeniu z tym rudzielcem to dosłownie zarówno istne niebo, jak i piekło. Nikt nie robi takich akcji na imprezach jak oni i nikt nigdy nie wychodzi z tego cało. Na szczęście Ivy ma trochę oleju w głowie. Niestety olej i ogień wzięte razem są bardzo niebezpieczne.

Aiden to rudowłosy chłopak, który w środowisku naszych znajomych znany jest nie tylko z tego, że ma rodziców, którzy są właścicielami kilku firm na całym świecie, ale także z tego, że jest jedyną osobą w naszym gronie, która ma heterochromię – jego prawe oko jest niebieskie, a lewe zielone. Tym spojrzeniem potrafi urzec każdą dziewczynę, a Ivy zupełnie w nim utonęła. Kiedy chłopak był młodszy, odwiedził wielu lekarzy, bo Tammie, czyli mama Aidena, próbowała na każdy sposób się upewnić, że heterochromia nie jest niczym groźnym i że nie wiążą się z nią przeróżne choroby. Każdy z lekarzy, u których była Tammie z synem, potwierdził, że na heterochromię się nie umiera. Aiden jest zdrowy jak ryba, żyje do dziś i ma się dobrze, a minęło już osiemnaście lat. Tammie jednak od zawsze wolała dmuchać na zimne i ta sytuacja była chyba dla każdego wtedy zrozumiała. Na przykład gdy Jerry, ojciec rudzielca, był za granicą, a jego żona nie mogła sama dostać się do Sydney z synem, to często pomagał im Brad, ojciec Ivy. Jerry bardzo często wyjeżdżał, ponieważ ich rozwijający się interes wymagał zaangażowania – luksusowe zegarki na rękę trzeba było dopracować w najdrobniejszym szczególe, a nieład w papierach i personelu mógł doprowadzić do upadku firmy szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał.

Wjeżdżam na duży parking Gold State High School i szukam wolnego miejsca. Rzadko kiedy mam problem z zaparkowaniem, bo przeważnie do szkoły jeżdżę na ósmą pięćdziesiąt rano, a nie na dziesiątą. To najgorsza z możliwych godzin pod wieloma względami: zakorkowane miasto, brak miejsc parkingowych, tłumy ludzi, które obserwują, jak krążysz po placu, te same tłumy, które obserwują, jak bardzo nie wychodzi ci parkowanie, niesprzyjający gorąc i słońce, które znajduje się zdecydowanie za wysoko. Niestety nie jestem przyzwyczajona, aby nosić okulary przeciwsłoneczne, więc muszę sobie radzić w każdy inny sposób. Pani Bickley, kochana nauczycielka biologii, której Ivy tak bardzo nienawidzi, opowiadała, że niebieskie oczy są pozbawione pigmentu w górnej warstwie tęczówki, przez co są bardziej wrażliwe na jasne światło. Promieniowanie ultrafioletowe może także spowodować uszkodzenia. Cóż, jak widać, nawet ten zdecydowanie dobry argument nie jest w stanie przekonać mnie do tego, aby nosić okulary przeciwsłoneczne. Może gdy oślepnę, to ten świat stanie się piękniejszy.

W końcu udaje mi się zaparkować pod wielkim, starym, fioletowym drzewem zwanym jakaranda mimozolistna. Słońce grzeje niemiłosiernie, więc gdybym mogła, to zostałabym w samochodzie z cudowną klimatyzacją, która w styczniu i lutym jest na wagę złota. To jedne z tych miesięcy, kiedy temperatura jest najwyższa, i jedyne, na co ma się ochotę, to plaża, chłodny ocean i cała masa lodów.

Wysiadam z samochodu, a gorące powietrze bucha we mnie jak stado koni. Sięgam po plecak i zamykam pojazd. Na placu nie spotykam nikogo nowego, a większość tych osób, które znam, zajęta jest rozmowami. Nie widzę nigdzie Ivy i Aidena ani ich samochodów. Jeśli nie spotkam ich w środku, to zgarną ode mnie porządne „dupobicie”, bo nie przyjeżdżam do szkoły po to, aby siedzieć w niej sama.

Wchodzę do budynku i od razu ruszam do sali, w której mamy zajęcia. Pokonuję dwa piętra, a moje lenistwo, którego nabawiłam się podczas wolnego, właśnie teraz daje mi się we znaki. Mam wrażenie, że zaraz złapie mnie skurcz. Przechodzę przez długi korytarz, na którym napotykam znajome mi twarze. Billy Osman, Andrew Carlson, Hugh McCully i Paul Carlin, czyli święta czwórka tego liceum, najprzystojniejsi, najbardziej złośliwi i pożądani uczniowie ostatniej klasy liceum, przyjaciele Olivera i członkowie drużyny futbolowej. Oprócz tych cudnych chłopców widzę także inne osoby ze szkolnej drużyny, odznaczające się koszulkami z logo Gold High School, i innych uczniów, którzy mają przy sobie sprzęt muzyczny, co wskazuje, że pani Lopez udało się stworzyć kącik muzyczny i najprawdopodobniej to ci uczniowie do niego należą. Pozostali nie wyróżniają się niczym szczególnym – ciemne ubrania, mocne makijaże, zaspane twarze. Zwykła australijska młodzież, która myślami wciąż jest na wakacjach.

– Cześć, Billy! – wołam i podchodzę do wysokiego blondyna.

– Kogo moje oczy widzą? – pyta z szerokim uśmiechem na ustach. Nie czekając, podchodzi do mnie szybkim krokiem i mocno mnie obejmuje.

– Poluzuj trochę, bo zaraz mnie udusisz. – Wymawiam tych kilka słów na ostatnim wydechu, a kiedy docierają do barczystego i wysokiego blondyna, ten od razu mnie puszcza.

– Zacznij w końcu więcej jeść i trochę ćwiczyć, to cię nie zmiażdżę. – Lekko szturcha mnie w ramię.

– To ty przestań w końcu rosnąć i tyle trenować, a nie będziesz musiał się obawiać, że połamiesz mi kości. – Posyłam mu szeroki uśmiech.

Naprawdę się cieszę, że go widzę. Odkąd jestem z Oliverem, to Billy Osman stał się moim przyjacielem. Pewnie nie mogę postawić go na tej samej pozycji co Ivy i Aidena, ale jest naprawdę świetnym człowiekiem.

– Viv, jest dziesiąta rano. Nie marudź tyle – zwraca mi uwagę i opiera się o ścianę, zasłaniając swoich kolegów.

– Zastanowię się nad tym – odpowiadam, przykładając palce do brody i robiąc teatralną minę myśliciela, na której widok Osman przewraca zielonymi oczami.

– Jak to możliwe, że Oliver z tobą wytrzymuje? – Zadaje mi pytanie, które słyszę dosyć często.

– Urok osobisty robi swoje. – Wzruszam ramionami i ignoruję jego uwagę. – Widziałeś go gdzieś? Zawsze spotykaliśmy się przy wejściu do szkoły, a dzisiaj go nie było.

– Nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest. – Kręci głową.

Bacznie obserwuję twarz chłopaka, aby mieć pewność, że mówi całą prawdę. Jego mimika jednak nie zdradza mi nic, co wskazywałoby na to, że Osman ściemnia.

– Ivy i Aidena też nie mogę znaleźć. Nie odbierają ode mnie telefonów, nie widziałam, aby któryś z ich samochodów stał na parkingu. – Ponownie rozglądam się po coraz to bardziej zatłoczonym korytarzu.

– Tę dwójkę widziałem w męskiej toalecie. – Billy krzyżuje ręce na torsie, a jego potężne ramiona uwydatniają każdy mięsień.

– Co proszę!? – Przez zdziwienie, które mnie ogarnia, z mojego gardła wydobywa się niekontrolowany krzyk, a oczy wychodzą mi na wierzch.

Mój zachrypnięty głos sprawia, że kilka osób zwraca na mnie i Billy’ego uwagę, ale szybko przestają interesować się sytuacją, kiedy blondyn posyła im zimne spojrzenie. Te zielone oczy też by mnie przeraziły, na szczęście jego nienawiść mi nie grozi. Czasami chłopak kojarzy mi się ze żmiją, ale na szczęście jego jad na mnie nie działa.

– Nie moje zoo, nie moje małpy – kwituje i unosi ręce w geście obronnym, a ja, słysząc jego kolejną kąśliwą uwagę, gromię go wzrokiem.

– Ale Oliver to twoja małpa, więc kiedy go znajdziesz, daj mi znać. – Lekko szturcham go w ramię i odchodzę w stronę rzędu metalowych szafek.

– Do później, Johnson. – Posyła mi szeroki uśmiech i wraca do rozmowy z chłopakami z drużyny.

Otwieram swoją przeklętą i brzydką niebieską szafkę. Po sześciu tygodniach wolnego nie wiem, czego mam się spodziewać po jej zawartości. Zamek ustępuje zaraz po wpisaniu czterocyfrowego kodu, a moim oczom ukazują się same książki i dwie butelki z wodą. Mam głęboką nadzieję, że to jest woda, a nie napój, który stracił kolor po tak długim czasie stania w ciemnościach. Nie mam zamiaru się przekonywać, więc po zajęciach powinnam pamiętać, aby wyrzucić butelki do kosza.

Wyciągam książki od chemii oraz stary zeszyt i od razu pakuję przedmioty do pustego plecaka. Nim zdążę zamknąć szafkę, moich uszu dobiega dźwięk szkolnego dzwonka, który zawsze przyprawia mnie o dreszcze. Jak na zawołanie odnajduję stojącą kilka kroków dalej Ivy, która wpatruje się we mnie pełnym złości wzrokiem.

– Co? – pytam, bo nie mam pojęcia, dlaczego jest taka naburmuszona.

– Czy możesz łaskawie odbierać, kiedy do ciebie dzwonię? – Pokazuje mi ekran telefonu, na którym widnieje pięć nieodebranych połączeń.

Komórkę mam schowaną gdzieś w czeluściach plecaka, więc nawet nie słyszałam, aby wydawała jakieś dźwięki.

Spoglądam na numer widniejący niżej, który także należy do mnie.

– Zacznę od ciebie odbierać, kiedy ty zaczniesz ode mnie. – Wskazuję palcem na dwanaście nieodebranych ode mnie połączeń.

Przyjaciółka szybko chowa telefon do kieszeni jeansowych spodenek, a jej policzki oblewają się rumieńcami.

– Byłam zajętaaa… – Mówiąc to, przeciąga ostatnie słowo, po czym ciągnie mnie za rękę w stronę wyjścia.

– Słyszałam – odpowiadam trochę zniesmaczona. – Moglibyście odpuścić sobie chociaż w szkole. – Przystaję i próbuję uwolnić rękę z uścisku przyjaciółki.

– Zostajesz? – Zadaje krótkie i nic niemówiące mi pytanie.

– Yyy, tak? – odpowiadam zmieszana. – Przecież mamy chemię, a ja już mam ostro przechlapane u pani Benson, więc nie zamierzam zrywać się z lekcji. – Poprawiam plecak, który notorycznie zsuwa się z mojego ramienia.

Tę nauczycielkę znam nie tylko z jedenastej klasy szkoły średniej drugiego stopnia, czyli liceum, ale też ze szkoły średniej pierwszego stopnia – gimnazjum – w której mieliśmy zaczątki tego znienawidzonego przeze mnie przedmiotu. Oczywiście w liceum wybrałam kierunek chemiczno-biologiczny, bo planowałam w przyszłości zostać weterynarzem. Co mnie podkusiło? Prawdopodobnie głupota i chwilowe marzenia.

– Och, to ty nic nie wiesz!? – Na jej ustach pojawia się szeroki uśmiech. – Pani Benson poparzyła się jakimś kwasem na wyjeździe naukowym i na razie jest w szpitalu. – Znów chwyta mnie za rękę. – Mamy wolne do trzynastej dwadzieścia, bo jeszcze nie znaleźli nam zastępstwa, a ja nie zamierzam spędzać tych cennych godzin między murami tego budynku. Później wrócimy tylko na zajęcia sportowe.

– O matko! – odpowiadam zdziwiona i mimowolnie idę za przyjaciółką. – Ale nic jej nie jest? Jak to: się poparzyła? – Pytania wylatują z moich ust jak amunicja z karabinu. – Przecież powinna wiedzieć, jak się obchodzić z chemikaliami.

– Powinna, ale tym razem nie wiedziała. – Ivy obojętnie wzrusza ramionami i otwiera duże szklane drzwi.

Uderza w nas podmuch gorącego powietrza.

– Jak to się w ogóle stało? – pytam po raz kolejny, a zdziwienie wciąż maluje się na mojej twarzy.

– Naprawdę cię to obchodzi? – Ivy przypatruje się mojej minie i niebieskim tęczówkom, kiedy stajemy przed wejściem do szkoły. Przykłada mi chłodną dłoń do czoła i przez chwilę się nie odzywa. – Dobrze się czujesz?

– Tak, a co? Źle wyglądam? – Unoszę pytająco brew.

– Nie, ale zadajesz głupie pytania. – Głośno wypuszcza powietrze i znów ciągnie mnie za sobą, tym razem w stronę mojego samochodu. – Pani Benson chciała cię w tamtym roku udupić, a ty troszczysz się o jej zdrowie?

– Nie troszczę – odpowiadam naburmuszona. – Po prostu jestem ciekawa, co się wydarzyło. – Wzruszam ramionami, udając, że aż tak bardzo nie obchodzi mnie jej stan zdrowia.

– Stało się coś, z czego naprawdę powinnaś się cieszyć, bo nie będziesz musiała oglądać tej okropnej baby przez najbliższy czas – oznajmia i przystaje przy białym fordzie.

– Ale to nie znaczy, że nie będziemy mieć problemów, kiedy zwiejemy ze szkoły już w pierwszym dniu – upominam blondynkę, której nijak nie obchodzą moje słowa.

– Boże, co z ciebie za maruda. – Przewraca dużymi zielonymi oczami i opiera się plecami o mój samochód.

– Po prostu lubię mieć wszystko pod kontrolą, okej? – Krzyżuję ręce na piersiach i wpatruję się w twarz przyjaciółki, mając nadzieję, że ta zmieni zdanie.

Niestety ona robi to samo co ja i także czeka, aż podejmę decyzję. Między nami panuje napięta cisza i już mam się zgodzić, gdy zza moich pleców dociera do mnie znajomy głos, którego mam już na dzisiaj dosyć.

– Co jest, siostrzyczko? – Chłopak mnie obejmuje, a jego ręka wygodnie spoczywa mi na ramieniu. – Nie zdążyłaś zasiąść w szkolnej ławce i już uciekasz? – Cmoka niezadowolony, a na jego twarzy maluje się wścibski uśmiech. – Mama nie będzie dumna z takiego obrotu spraw.

– Spieprzaj stąd, kapusiu! – Ivy gromi wzrokiem mojego brata, a ten tylko zanosi się śmiechem, ignorując jej uwagę.

– Nie macie przypadkiem chemii? – Unosi pytająco swoją ciemną i ładnie wyregulowaną brew.

Niejedna dziewczyna może pozazdrościć mojemu bratu takich ciemnych i gęstych brwi. Ja swoich na starość na pewno nie będę mieć, bo wypadną tak samo szybko jak włosy, które jeszcze mam na głowie.

– Czy ty sprawdzasz mój plan? – Szturcham go łokciem w żebra, aby mnie puścił, ale ten tylko lekko odskakuje w bok, wciąż trzymając na moich barkach swoją ciężką rękę.

– Czasami. – Wzrusza ramionami, jakby to było zupełnie normalne. – Taka rola starszego brata. Muszę wiedzieć, czy wyjdziesz na ludzi.

Nim zdążę się zorientować, jego dłoń ląduje przy mojej twarzy, a dwa chude palce ściskają mój nos, co trochę boli.

– Oj, odwal się, ty zarozumiały gnojku! – Odpycham go zdecydowanym ruchem i łapię się za nos, który pewnie jak nic się zaczerwienił.

– A ty nie masz czasem zajęć? – Ivy przejmuje inicjatywę. Wpatruje się swoim zabójczym i ostrym wzrokiem w mojego brata.

Może to będzie zaskakujące, ale Jake w dzieciństwie podkochiwał się w Ivy. Napisał do niej nawet list, w którym wyznał jej swoje uczucia. Było mi go tak okropnie szkoda, kiedy się dowiedział, że ta piękna dziewczyna interesuje się Aidenem. To była chyba pierwsza osoba, która złamała mu serce. Nienawidzę, kiedy mój brat cierpi przez kogokolwiek innego oprócz mnie. W ten sam dzień, wieczorem podpalił ten list i trzymał go w dłoni, dopóki ogień nie zaczął parzyć jego delikatnej wówczas skóry. To była ta niespełniona miłość, przez którą się zmienił. Stał się oziębły, zrezygnowany i milczący do czasu, aż poznał Hayley Chutcher, kuzynkę Harry’ego. Bardzo długo ze sobą kręcili, jedno owijało drugie wokół palca, aż w końcu się ze sobą przespali. Po tej dziwnej i długiej historii, na której temat krąży wiele teorii, stwierdzili, że związek to nie jest coś, co ich kręci. Spotykali się ze sobą przez jakiś czas, podtrzymywali znajomość czysto przyjacielską z małymi korzyściami, aż w ogóle stracili kontakt. Hayley wróciła do słonecznej Kalifornii i teraz nikt nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Sam Harry dopytywał się kiedyś Jake’a, czy może coś o niej wie. Chutcher zmieniła numer telefonu, a w mediach społecznościowych nie istnieje taka osoba. Dziewczyna zapadła się pod ziemię, a Jake zdążył o niej zapomnieć. Mimo wszystko taka znajomość bardzo dobrze mu zrobiła, nie powiem, że nie. Oczywiście zrobiła mu dobrze pod wieloma względami, a nie tylko tym jednym… Otworzył się na ludzi, mimo naszych codziennych sprzeczek wciąż ma na twarzy uśmiech, który pokazuje innym, i nie jest tak zimny i arogancki wobec innych dziewczyn, które potajemnie się w nim podkochują. Nawet nie muszę się zastanawiać, aby wiedzieć, co siedzi danej lasce w głowie. Oczywiście mój dumny braciszek udaje, że tego nie widzi, ale nie oszukujmy się, jestem dziewczyną, znam te jego zagrywki.

– Mam, ale zawsze spóźniam się te dziesięć minut, aby zwrócić na siebie uwagę koleżanek z klasy. – Rusza znacząco brwiami, a jego uśmiech poszerza się z każdą przemilczaną myślą.

– Oblech. – Wystawiam język i wskazuję na niego palcem, aby pięknie zobrazować to, jak bardzo chce mi się wymiotować.

– Myślę sobie zawsze tak samo, kiedy ślinisz się na widok Harry’ego. – Robi znudzoną minę.

– On mi się nie podoba! – Wykrzykuję każde słowo z naciskiem.

– Jasne – prycha. – A jednorożce istnieją i biegają sobie po chmurkach z waty cukrowej. – Po raz drugi dzisiaj pstryka mnie w nos.

Uderzam go w przedramię, a moja dłoń odbija się tak, jakbym uderzyła w poduszkę wypchaną twardym pierzem.

– Pieprzysz głupoty! – warczę zezłoszczona.

Otwieram pilotem samochód i gwałtownie szarpię za klamkę, która bez żadnych problemów ustępuje. Siadam na czarnym skórzanym fotelu i biorę głęboki wdech. Wolę jechać stąd gdziekolwiek, byleby nie słyszeć jego głupiego gadania.

– Ty też. – Pokazuje mi środkowy palec i uśmiecha się zadowolony z siebie. W końcu wyprowadził mnie z równowagi, zresztą jak zawsze, więc ma się z czego cieszyć. – Nawet sobie nie wyobrażasz, co wygadujesz, kiedy rozmawiasz z Harrym! Po trawce nie pieprzę takich głupot jak ty na trzeźwo. – Odchyla głowę do tyłu i śmieje się wniebowzięty.

Rzucam kluczyki na siedzenie i wybiegam z samochodu. Niestety Jake jest zawsze czujny, przez co udaje mu się uciec kilka metrów dalej, zanim do niego dobiegam.

– Spędź te ostatnie godziny jak najlepiej, bo kiedy twoja noga przekroczy próg domu, nie minie sekunda, jak zetrę ci ten głupi uśmieszek z twarzy – warczę zezłoszczona i wracam do auta.

Jake może jest w ostatniej klasie liceum i jest wyższy ode mnie o dwadzieścia pięć centymetrów, ale to nie znaczy, że poddam się bez walki.

– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz. – Brat macha do mnie, ruszając tylko palcami. Odwraca się bez żadnych obaw, że go dopadnę, i odchodzi w stronę wejścia do szkoły.

Wsiadam do forda i zamykam drzwi z hukiem, przypominając sobie, że właśnie przez takie trzaskanie musiałam ostatnio wydać swoje oszczędności na wymianę zamka.

– Zadam ci pytanie za sto punktów i masz mi odpowiedzieć zupełnie szczerze. – Zielone tęczówki Ivy próbują chyba wywiercić w mojej głowie otwór, przez który mogłaby się wślizgnąć do środka.

Przekręcam kluczyk w stacyjce, a cichy pomruk silnika zagłusza moje myśli. Wyjeżdżam z parkingu sprawniej, niż kiedy tu wjechałam, i powoli dojeżdżam do drogi głównej.

– Ty i Harry… – zaczyna.

– Co? – przerywam jej od razu. – Nie ma nawet takiej opcji! – Swoje myśli wypowiadam na głos szybciej, niżbym tego chciała.

– Więc… o co chodziło Jake’owi? – Dziewczyna zapina pasy i wygodniej rozsiada się na miejscu pasażera po mojej lewej stronie.

– Henson przyjechał dzisiaj po Jake’a, a ja wpadłam na niego, wychodząc z domu. – Głośno wzdycham, bo mam wrażenie, że to, co zaraz powiem, będzie ciężkie do udźwignięcia. – Przypomniał mi, że kiedyś się w nim podkochiwałam, i uważa, że tak jest dalej. Jake pewnie słyszał tę rozmowę i teraz powtarza te brednie. – Wzruszam ramionami i kręcę małą gałką od radia, przez co jego głośność wzrasta.

W aucie wybrzmiewa Midnight City zespołu M83, a to bardzo dobry powód, aby nie oszczędzać swoich uszu.

– A dalej go kochasz? – Brown zadaje pytanie, którego się spodziewałam.

– A kiedykolwiek kochałam? – odpowiadam pytaniem na pytanie, ucinając temat. – Dokąd jedziemy? – Zatrzymuję samochód na światłach; stoimy w niemałym korku.

– Co powiesz na kawę w Bam Bakehouse? – Przyjaciółka zaczyna rytmicznie ruszać się do piosenki.

Zapala się zielone światło, a ja obieram kurs na naszą ulubioną kafejkę. Staram się omijać najbardziej zakorkowane ulice, co nie zawsze mi się udaje. Droga zajmuje nam około dwudziestu minut. Przez ten czas zdążyłyśmy już omówić zaistniałą sytuację i uznałyśmy, że nie wracamy na ostatnią lekcję. Skoro zostały nam tylko zajęcia sportowe, uznałyśmy, że ploteczki przy ulubionej kawie i jakiejś dobrej przekąsce są tym lepszym rozwiązaniem. Bardzo możliwe, że Cynthia za niedługo dowie się o mojej nieobecności i po powrocie do domu będzie czekać mnie rzeź. Możliwe też, że pan Strout, wuefista, nie zauważy naszej nieobecności i ujdzie to nam na sucho. Za tę drugą opcję o wiele mocniej trzymam kciuki i mam nadzieję, że ten okropny wszechświat dzisiaj się nade mną zlituje.

Po znalezieniu całkiem dużego miejsca parkingowego wchodzimy do przyjemnie urządzonej małej kawiarni. Tuż obok nas przechodzi dwóch chłopaków. Znam ich: jeden to kuzyn Aidena, Alex, a ten drugi jest jego przyjacielem. Moore często pojawia się na imprezach u Aidena czy jakichkolwiek innych imprezach, gdzie znajduje się jego kuzyn. Spędzili ze sobą całe dzieciństwo i można powiedzieć, że bliżej im do braci rodzonych niż ciotecznych.

– Cześć, młoda. – Alex, z szerokim uśmiechem wita się z Ivy, a ta szturcha go w ramię i także się z nim wita. – Aiden wie, że zwiałaś? – Przystaje niedaleko nas, uśmiechając się arogancko do mojej przyjaciółki.

– Sam mnie do tego namawiał. – Dziewczyna puszcza do niego oczko i zmierza w stronę jednego ze stolików.

Alex i ja posyłamy sobie krótkie spojrzenia. Znam się z nim od dzieciństwa, ale nie przypadliśmy sobie do gustu. Kiedyś wymieniłam z nim kilka zdań, ale nasza znajomość nie zaczęła układać się zbyt dobrze – ja nie polubiłam go za jego bezczelność oraz arogancję, a on nie polubił mnie za to, że potrafię odpyskować i się bronić. Dlaczego miałabym pozwolić obcemu człowiekowi na złe traktowanie mnie? Ząb za ząb, krew za krew. Alex już wie, co to znaczy.

Razem z Ivy siadamy przy stoliku, który znajduje się zaraz przy lodówce z napojami, tuż przy ladzie. Siadam przodem do wejścia, aby mieć wszystko na widoku. Chwytam za kartę z bogatym menu i szukam wzrokiem swoich ulubionych pozycji. Oczywiście bez zastanowienia stawiam na macchiato, bo kofeina, którą dostarczyłam rano, już dawno przestała działać, i od razu przechodzę do sekcji śniadaniowej, w której pojawia się już większy problem z wyborem. Zastanawiam się nad opiekanymi tostami pokropionymi oliwą z oliwek, z rozgniecionym awokado z nutą limonki, dodatkiem pieprzu i różowej soli himalajskiej oraz nad naleśnikami z jagodami, śmietaną i syropem klonowym. Raczej postawię na coś słodkiego, bo mój organizm nie otrzymał dzisiaj żadnych węglowodanów.

– Co bierzesz? – pytam, po czym odkładam kartę na bok i przyglądam się przyjaciółce, która tak samo jak ja nie potrafi się zdecydować.

– Chyba wezmę tosty z bekonem i mokkę. A ty? – Zabiera ode mnie zalaminowaną kartę i powoli idzie w stronę lady.

– Ja dzisiaj na słodko, więc skuszę się na naleśniki. – Oblizuję usta, już czując smak słodkiego syropu.

Mija kilka minut, podczas których sprawdzam media społecznościowe. Ivy szybkim krokiem podchodzi do stolika i gwałtownie siada na drewnianym krześle, przez co po pomieszczeniu roznosi się nieprzyjemny odgłos szurania po kafelkach.

– A tobie co? – Odkładam telefon i zdziwiona bardziej, niż powinnam, przyglądam się zestresowanej przyjaciółce.

– Może pójdziemy zjeść gdzieś indziej? Znudziło mi się jedzenie tutaj. – Skupia wzrok na oknie znajdującym się na ścianie naprzeciwko nas.

– Żartujesz? Mają tutaj najlepsze śniadania, a ja nie zrezygnuję z naleśników – odpowiadam stanowczo, wciąż nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

– Cóż, mam nadzieję, że będą ci smakować, kiedy zobaczysz pewne osoby. – Siada wygodniej i przysuwa się bliżej stolika. Nerwowo podryguje nogą, a całą swoją uwagę skupia na Instagramie.

Nie drążę tematu i czekam, aż ktoś przyniesie nam nasze zamówienia.

Nie mija pięć minut, a wesoła brunetka stawia przed nami kawę.

– Wasze śniadanie zaraz doniesie drugi kelner. Mamy małą awarię z naleśnikami. – Uśmiecha się zakłopotana. – Ale w zamian za nieoczekiwane opóźnienie dodałam wam ciasteczka. Polecam popijać je kawą. Zakochacie się w tym smaku! – mówi podekscytowana i znów wraca za ladę.

Spoglądamy na siebie z Ivy zaskoczone jej entuzjazmem. Nie czekając dłużej, idziemy za radą brunetki i już po chwili nasze podniebienia rozkoszują się pysznym smakiem ciasteczek.

Jak nic muszę dostać na nie przepis!

Bardzo lubię tę kafejkę, bo zawsze przynoszą dania razem. Nigdy nie było tak, że jedna z nas dostała swój posiłek czy kawę pierwsza, a druga musiała czekać na zamówienie kolejne dziesięć czy piętnaście minut. Moja mama podobno zna właścicielkę tego lokalu. Opowiadała, że chodziły razem do szkoły. Ja niestety uczę się razem z jej córką, Hannah Burrow. Nie lubimy się, ale realia są takie, że Hann ogólnie ma bardzo mało znajomych, nie wspominając o jakichkolwiek przyjaciołach. Nie jest osobą, z którą chce się przebywać. Kontakt mojej mamy z mamą Hann urwał się dosyć szybko, bo podkochiwały się w jednym mężczyźnie. Tym pożądanym przez nie chłopakiem był Ryan, mój ojciec, i to przez niego ich znajomość się rozeszła. Od czasów szkolnych nie wymieniły ze sobą choćby jednego zdania. Prawdopodobnie Taylah Burrow nie ma zielonego pojęcia, że kilka razy w tygodniu do jej kafejki przychodzi córka znienawidzonej koleżanki z czasów szkoły średniej.

– Wasze zamówienie. – Męski i szorstki głos dobiega nas zza moich pleców.

Chłopak ponad moją głową podaje mi naleśniki, a kiedy staje bliżej mojej przyjaciółki i kładzie przed nią talerz z tostami z bekonem, zamieram. Oczy wychodzą mi na wierzch, a oddech grzęźnie w płucach przez dłuższą chwilę. Modlę się w myślach, abym nie zaczęła się dusić, jak zwykle mam to w zwyczaju. Zjedzone przed chwilą ciasteczka chcą wrócić tą samą drogą, którą dopiero co powędrowały do mojego żołądka. Niekontrolowany stres atakuje moje dłonie i te zaczynają się trząść. Głos więźnie mi w gardle i choć chciałabym wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, nie potrafię tego zrobić.

– Oliver? – szepczę po chwili.

Skupiam wzrok na drzwiach wejściowych i mrugam kilka razy, aby upewnić się, że aby na pewno dobrze widzę. Obecność chłopaka odcina mi zmysły.

Dlatego nie było go dzisiaj w szkole. Właśnie dlatego nie raczył dać mi znać, że żyje. Prowadzał się z Grace Lewis, a mnie posłał na wieczny wstyd! Szczerze? Naprawdę wolałabym, żeby nie żył. Wolałabym dostać wiadomość z informacją, że utopił się we własnych kłamstwach.

– Co? – Kelner zadaje pytanie.

W tym samym czasie zielone oczy blondynki od razu śledzą mój wzrok. Kiedy Ivy obraca się w stronę wspomnianego przeze mnie chłopaka, jest już za późno na jakąkolwiek reakcję. Gniew zgromadzony pod moją skórą rozpływa się po całym ciele. Czuję ukłucia na każdym milimetrze wrzącej skóry. I ból kości, zupełnie tak, jakby właśnie ktoś żywcem je łamał. Czuję też konanie swojego serca, które w jednej chwili pęka i rozbryzguje się w drobny mak, i jestem prawie pewna, że można usłyszeć odgłos spadających na podłogę kawałków.

– Jak mogłeś! – Wstaję z krzesła i ruszam w stronę chłopaka.

Jego oczy wyglądają na tak bardzo zmieszane. Ten pieski wzrok, którym błaga o litość.

– Vivian? – Patrzy na mnie zaskoczony. – Co ty tutaj robisz?

No tak, nie spodziewał się mnie tutaj. Powinnam siedzieć teraz na chemii i modlić się o to, aby pani Benson nie wzięła mnie do tablicy.

Chłopak niestety nie doczekuje się odpowiedzi. Talerz z przepysznymi naleśnikami w sekundzie leci w jego stronę, uderza go w głowę i z hukiem roztrzaskuje się na podłodze, a zamówione przeze mnie jedzenie ląduje na jego czarnej, idealnie wyprasowanej koszuli. Oczy wszystkich klientów są zwrócone w naszą stronę. Nie dbam o to. Niech wiedzą, że się nie dam. Niech wiedzą, że Oliver Scott to największa australijska żmija, jaką znam, zaraz po Grace.

– Co, do chuja!? – wrzeszczy zły i unosi na mnie wzrok. – Powaliło cię!?

Kiedy tylko nasze spojrzenia się krzyżują, dostrzegam, co zrobiłam. Strużka krwi spływa z jego łuku brwiowego na zadrapany policzek. Oliver mruży oko, do którego wpływa czerwona ciecz.

– Nie – odpowiadam, zaczerpnąwszy tchu po wybuchu adrenaliny. – Powiedziałeś mi, że Grace to twoja kuzynka, a ty co!? Pieprzysz ją, jakbyś nie był pewien, czy jej reputacja już jest wystarczająco zła jak na wielkie Gold Coast, i liczysz na to, że nie zareaguję, kiedy zobaczę, jak trzyma cię za rękę i ślini się na twój widok? – wyrzucam z siebie.

– Nie pieprzę jej. – Podchodzi do mnie i ze złością lustruje moją twarz. Gdyby mógł, to właśnie by mnie uderzył.

Niespodziewanie u mojego boku pojawia się osoba, której powinnam się obawiać, lecz emocje mi na to nie pozwalają.

– Nie? – Męski i chrapliwy głos dochodzi zza moich pleców. – Ostatnio widziałem, jak pieprzyłeś ją w samochodzie na lotnisku obok nieczynnej wieży kontroli lotów. – Właściciel tego głosu podchodzi krok bliżej, spokojny i opanowany, a do moich nozdrzy wdziera się zapach od Hugo Bossa.

Zawsze po tym zapachu poznaję, że Alex jest w pobliżu.

– Zamknij mordę, Moore. – Oliver również się do mnie przybliża, a ja z tej odległości czuję woń krwi, która przyprawia mnie o mdłości.

Czarnoskóry chłopak siedzący przy stoliku razem ze wspomnianym awanturnikiem w kilka sekund znajduje się u jego boku. Widzę, jak kelner zmierza w naszą stronę, ale Gabriel, przyjaciel Alexa, unosi rękę, aby dać mu znać, że nie ma potrzeby wtrącania się. Pracownik odpuszcza i tylko przypatruje się całej sytuacji, trzymając w dłoni telefon.

– Powiedz to jeszcze raz, a nie tylko brew będą musieli ci zszywać. – Błękitne oczy Alexa, który wtrącił się do naszej „rozmowy”, właśnie mordują mojego byłego. Mięśnie szczęki drgają mu pod idealną skórą, a dłonie są zaciśnięte w pięści.

– Ile to dni minęło, odkąd mnie okłamałeś? Ile to już łżesz? Jak długo już ją pieprzysz, co? – cedzę przez zęby.

Doskonale pamiętam dzień, kiedy mi powiedział, że Grace to jego kuzynka. Już wtedy coś podejrzewałam. Miał głupie wymówki, żeby tylko móc się z nią spotykać.

– Jesteś chora – prycha poirytowany Oliver.

– Nie – mówię pewnie, a jednocześnie biorę jego słowa do siebie. Może to naprawdę moja wina, że tak kłamał. Może nie jestem odpowiednia dla niego. – Wystarczyło mi jedno twoje spojrzenie, kiedy przebywałeś w towarzystwie Grace, aby mieć wątpliwości. Nikt normalny nie patrzy z takim pożądaniem na swoją rodzinę. – Wytykam mu każdy fakt. – To ty jesteś chory, Scott.

– Vivian, idziemy stąd. – Oliver odwraca się w moją stronę i chwyta mnie za rękę.

Gwałtownym gestem wyszarpuję dłoń z jego uścisku i kiedy już mam mu odpowiedzieć, Ivy niespodziewanie szybko reaguje.

– Ty gnoju! – wykrzykuje jakby w geście obronnym, a jej zaciśnięta w pięść dłoń ląduje na jego twarzy.

Spomiędzy ust Olivera wydobywa się kolejny jęk bólu.

– Pojebało was wszystkich! – krzyczy zezłoszczony i wychodzi z kawiarni, nie czekając na swój ogon, którym jest Grace.

Kiedy chłopak opuszcza pomieszczenie, w moich uszach zapada głucha cisza, a przynajmniej tak mi się wydaje, jakby świat się zatrzymał. Wpatruję się przed siebie, odtwarzając wiele pięknych chwil spędzonych z tym zakłamanym człowiekiem. W pomieszczeniu nagle robi się chłodno. Zupełnie tak, jakby właśnie coś umarło. To chyba ja.

Ivy biegnie za Oliverem, ale nie jestem pewna, czy to dlatego, że chce go zabić, czy może dlatego, że chce mu porządnie skopać ten zakłamany tyłek. Tymczasem ja nadal stoję niczym kamienny posąg i próbuję przetrawić to, co się wydarzyło.

Moje ucho otula ciepły oddech, którego się nie spodziewałam, przez co lekko się wzdrygam.

– Na twoim miejscu szukałbym sposobu, aby zabić siebie albo jego. – Słowa wypowiedziane męskim kpiącym głosem wdzierają się do mojej głowy.

Mam ochotę prychnąć mężczyźnie w twarz, ale kiedy się odwracam, mam wrażenie, że jego zimne niebieskie oczy przeszywają moją duszę na wskroś.

– Za kogo się niby uważasz, aby udzielać mi tak radykalnych rad? – wypowiadam i choć bardzo nie chcę, patrzę wprost w te lodowate tęczówki.

– Za kogo się uważam? – Arogancki uśmieszek nie schodzi mu z twarzy. – Za twój największy koszmar, Johnson. – Wypowiada moje nazwisko z tym tryumfalnym uśmiechem na ustach i wraca do stolika, przy którym siedzi jego ciemnoskóry przyjaciel Gabriel.

– Chodźmy! – rzuca zezłoszczona przyjaciółka, która wpada do lokalu. Chwyta mnie pod ramię i wychodzimy z pomieszczenia.

Ciepłe australijskie powietrze owiewa moje ciało i mimo że na zewnątrz panuje wysoka temperatura, to po moim kręgosłupie przebiega lodowaty dreszcz.

– Jedziemy do ciebie – oznajmia i wyciąga z torebki kluczyki do mojego samochodu, powoli prowadząc mnie w jego stronę.

Odwracam się ostatni raz, aby spojrzeć na siedzącego za szybą Alexandra, który tak samo jak ja chciał obić twarz Scotta. Nasze spojrzenia się krzyżują, a jego pełne usta znów posyłają mi arogancki uśmiech.