Więcej niż seks - Ewa Rajter - ebook + audiobook

Więcej niż seks ebook i audiobook

Ewa Rajter

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Seks wyzwala, ale też zniewala. Czy życie bez zobowiązań to recepta na szczęście?

 

Zuzanna, Marta i Anka to młode, piękne i inteligentne mieszkanki współczesnej Warszawy.

Zuzanna pracuje w agencji reklamowej i żyje w przekonaniu, że miłość nie istnieje. Ma wielu kochanków i traktuje seks jak filiżankę dobrego cappuccino. Marta jest stomatolożką, która wolny czas spędza poza stolicą w towarzystwie przypadkowych mężczyzn. Anka to wyjątkowo atrakcyjna archeolożka, która oddana fascynującej ją pracy, nawet nie myśli, by zacząć się z kimś spotykać. Zuzanna i Marta stosują zasadę trzech randek. Każdy z ich romansów kończy się po trzech spotkaniach. Dzięki temu się nie zaangażują i nie pozwalają, by ktoś je zranił.

Wszystko się jednak zmieni, gdy w życie trzech przyjaciółek wkroczy Michał. Randki, kluby, alkohol i przypadkowy seks nagle przestaną mieć znaczenie.

Lekka, zabawna i erotycznie odważna powieść opisuje nocne życie stolicy i kobiet, które będą musiały zmierzyć się z prawdziwym uczuciem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 15 min

Oceny
3,5 (29 ocen)
5
9
11
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gpelc

Z braku laku…

Naiwna sztampowa historia bez polotu i w zasadzie ciężko powiedzieć dla kogo…
00

Popularność



Podobne


Tytuł: Więcej niż seks

Copyright © Ewa Rajter, 2021

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

Korekta: Justyna Kukian

ISBN 978-91-8034-794-5

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Czy ktoś ci kiedyś obiecał, że świat będzie piękny jak w reklamie? Jeśli nawet, to i tak nie dotrzymał słowa. Bilans sukcesów i porażek miłosnych zawsze wygląda tak samo. Szalona noc i zdechły poranek. Facet z marzeń okazuje się nudziarzem. A ten, który nie jest nudziarzem, to cyniczny oszust. I tak co weekend, żeby nie wyjść z wprawy i przypadkiem nie uwierzyć, że może być inaczej. Życie erotyczne tego miasta ma się dobrze, gorzej z uczuciowym. Ale jego chyba nikt nie potrzebuje. Zero zobowiązań, bezpiecznie i bez euforii. Tylko tak daje się przetrwać w tym świecie, który pożre wszystko, a potem z niesmakiem wypluje. Więc bez histerii. I tak w końcu wracasz do żywych.

Zuzanna jest doskonałym wytworem tej rzeczywistości. Idealny materiał na tygodniowy romans. Wie, że miłość nie istnieje, bo gdyby istniała, nie byłoby klubów i tej całej reszty, czyli wolnego seksu. Tańca godowego jednej nocy i szybkiego spełnienia. Wszechobecnego oszustwa i deklarowanej cynicznie uczciwości: Zuzanna traktuje seks jak dobry obiad, i tyle.

Nie chce się z nikim wiązać, bo nikt jej nigdy nie powiedział, że to się może udać. Dlatego ma wielu kochanków. Woli sprawować nad wszystkim kontrolę. Nieraz tylko się denerwuje, gdy ktoś łamie schemat, bo sama wyznaje żelazną zasadę: zniknąć pierwsza z horyzontu. To gra, która nigdy się nie nudzi. Ważne tylko, kto będzie górą. Nagrodą nie jest miłość, lecz satysfakcja. Jej przyjaciółki, Anka i Marta, myślą podobnie. Złudzenia na temat szczęśliwych zakończeń, jeśli się ich szybko pozbędziemy, przestają uwierać i z czasem zaczynają nawet bawić. Jak dobra anegdota o kimś innym. Byle nie o nas.

Przyjaciółki

Zuzanna patrzyła krytycznie na prawą stopę. Malowanie paznokci jest sztuką, a ona, zamiast cierpliwie poczekać, aż wyschnie lakier, rzuciła się w stronę dzwoniącego telefonu, przewracając po drodze wazon z kwiatami stojący na komodzie. Czekała na wiadomość od faceta, którego poprzedniej nocy poznała w klubie. Trzy randki. Na więcej nie mógł liczyć. Trzeba trzymać się zasad.

– Halo? – odezwała się tonem zarezerwowanym dla przyszłych kochanków.

– Dziecko, co ci się stało, przeziębiłaś się? – usłyszała głos matki, która jak zwykle bezbłędnie zinterpretowała jej stan.

– Nie, mamo – westchnęła, wpatrując się w rozmazany na paznokciu czerwony lakier. – Czytam książkę i przebywam w innym świecie, wiesz, jak to jest.

Matka doskonale wiedziała, bo nic innego nie robiła, poza oglądaniem romantycznych seriali. Już dawno Zuzanna obiecała sobie, że nigdy nie będzie taka jak ona. Była świadoma, czym grozi pójście w ślady matki. Życie w świecie iluzji nie jest prawdziwym życiem. Życie je się garściami, najszybciej, jak się da. Dopóki nie ucieknie, a to, jak błyskawicznie ucieka, miała okazję oglądać rok temu, odwiedzając w szpitalu umierającego ojca. Do dziś budzi się w nocy, wyobrażając sobie własną śmierć. I choć zakopała głęboko lęk, on cały czas do niej wraca. Życie nie będzie czekać. Nie traciła więc ani chwili, tylko szalała na zwiększonych obrotach.

– Jak przeczytasz, to mi pożyczysz, dobrze? – poprosiła matka. – A co ty właściwie, Zuza, czytasz? – zainteresowała się nagle.

– Nie powiem! Będziesz miała niespodziankę! Na pewno ci się spodoba – odparła ze sztucznym ożywieniem Zuzanna. – Mamo, nie mogę dłużej gadać. Cześć! – Odłożyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

W domu zapanowała błoga cisza. Zuzannę bolała głowa i na dodatek nie pamiętała połowy tego, co działo się poprzedniego wieczoru. Miała bliski kontakt z podłogą w łazience, to pewne. I dostała histerycznego ataku śmiechu na widok faceta, który przez pół roku wysyłał rozpaczliwe, pełne pretensji SMS-y, dopóki nie zrozumiał, że był jedynie jej trzydniowym epizodem. Uwielbiała sytuacje, kiedy mężczyźni myśleli o niej poważnie. Czy to takie dziwne? Podział na płeć w tej akurat kwestii ma w sobie dokładnie tyle sensu, co wybór czerwonej lub zielonej sukienki. W końcu i tak trzeba coś na siebie włożyć, więc to bez znaczenia. Inteligentne kobiety zajmują się obalaniem stereotypów. Zuzanna była inteligentna.

Najgorsze okazywały się niedzielne poranki. Po pierwsze, pojawiała się bolesna świadomość nadciągającego poniedziałku. Nie lubiła rano myśleć. Pewnie znów, gdy tylko zjawi się jutro w agencji, dowie się, że na piątek trzeba było przygotować briefing, bo kreatywny zapomniał, iż dostali nowy kontrakt. Po drugie, miała kaca, gdyż poprzedniej nocy zdecydowanie za dużo wypiła, w przeciwieństwie do Marty, świeżej jak bułeczka z piekarni i szalejącej pewnie do białego rana. Jak zwykle nic po niej nie będzie widać.

Gdy się wczoraj rozstawały, przyjaciółka zaśmiewała się z dowcipów wspólnego znajomego, którego jedyną zaletą była dobra kondycja. Przez cały wieczór raczył je koszmarnymi kawałkami. Potem Marta poszła w stronę metra, energicznie stukając niebotycznie wysokimi obcasami, jakby tej nocy w ogóle nie było. Całe szczęście, że Zuzanna mieszkała tak blisko ich ulubionego klubu.

Kupienie na kredyt apartamentu w domu przy parku, w samym centrum Warszawy, było jedną z najlepszych decyzji w życiu Zuzanny. Dwa tarasy, cisza, spokój, zieleń, stylowe meble – powód wiecznego zdziwienia jej znajomych – tworzyły miejsce, w którym odnajdywała samą siebie. Uciekała przed sterylnością i za żadne skarby nie przyznałaby się nikomu, że minimalistyczne nowoczesne wnętrza kojarzą jej się z salą operacyjną, w której nigdy nie chciała się znaleźć. Każdy ma w końcu swoje fobie. Nawet Zuzanna, choć wyzwolona ze wszystkich zahamowań, nie była od nich wolna.

Na szczęście nie czuła się samotna. Miała dwie przyjaciółki. Każda z nich w jej oczach była kimś wyjątkowym. Podziwiała Martę za to, że zdecydowała się skończyć stomatologię i od kilku miesięcy pracowała w jednej z najnowocześniejszych klinik w mieście. Pacjenci ustawiali się w kolejce po piękny uśmiech, a perwersyjna pani doktor składała ich w ofierze bóstwu doskonałości. Lądowali w cytrynowym fotelu z wściekle malinowym oparciem, ufni, że ich życie stanie się lepsze. Idealny uśmiech był nieodzownym elementem w tańcu godowym nocnego życia. Uzależnienie ludzi bogatych od perfekcjonizmu oraz ich próżność gwarantowały pani doktor wysokie zarobki.

Marta była twarda. Dlatego czasem porzucała na kilka dni swoich wyznawców i wyjeżdżała możliwie najdalej, by oddać się nurkowaniu. Gorące noce z miejscowymi chłopcami o nienagannym uzębieniu były tym, co przyjaciółka lubiła najbardziej. Pani stomatolog opracowała także perfekcyjny sposób zdobywania pacjentów i znajomych za jednym zamachem.

– Czekaj, czekaj, co się dzieje z twoją jedynką? – szeptała w kącie klubowej łazienki nowo poznanej modelce.

– No nie mów, co z nią?! – odpowiadała przerażona dziewczyna, rzucając się w panice do lustra.

Potem, w ramach rodzącej się przyjaźni, Marta łaskawie zgadzała się przyjąć panienkę już w poniedziałek. W poniedziałki i wtorki pracowała od rana do wieczora. Pochylona cierpliwie nad pacjentami, naprawiała drobne usterki. Była lekarzem i spowiednikiem. Wiedziała, kto, z kim, za ile i dlaczego. Nie wierzyła w miłość, ale w końcu tylko głupcy w nią wierzą. Co innego przyjaźń. Ta miała jeszcze jakieś szanse w świecie, gdzie cynizm okazywał się większą wartością niż szczerość. Szczerość kojarzyła się z nudą i nikogo nie kręciła.

W życiu Zuzanny istniała jeszcze Anka – najbardziej seksowny archeolog w mieście – pałająca niewytłumaczalną miłością do grobowców, kościotrupów, krypt i grot kryjących niezidentyfikowane szczątki.

Zuzanna, Marta i Anka nie rozstawały się od gimnazjum. Obiecały sobie wówczas dozgonną przyjaźń i całkowitą lojalność. Mając po dwadzieścia sześć lat, osiągnęły niezależność finansową, a ich słynne w towarzystwie wypady na miasto nigdy nie kończyły się banalnie. Wiązały się z nimi większe lub mniejsze afery. Dziewczyny, uczestnicząc w życiu nocnym miasta, głosiły wszem wobec, że są żywym dowodem na istnienie w przyrodzie prawdziwej przyjaźni między kobietami i manifestowały ją na każdym kroku. Przygodni kochankowie oraz znajomi mówili o nich: Trzy Gracje i nie starali się nawet zapamiętać imion dziewczyn.

Anka wyłamywała się ze schematu, nie stosując zasady trzech randek. Nie uprawiała seksu z nieznajomymi. Była inna, a nie o to przecież chodzi w tej grze. Nikt jednak nie miał jej za złe dziwacznych zasad, choć wielu starało się je burzyć. Była niezwykle atrakcyjna i na pierwszy rzut oka niczym się od przyjaciółek nie różniła. Dopiero potem okazywało się, że niekoniecznie wyląduje w cudzym łóżku albo w toalecie na szybki numerek.

Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszego monologu seksownej pani archeolog, która, siedząc na śliskim barze w krótkich szortach niepozostawiających zbyt wiele miejsca dla wyobraźni, wygłosiła płomienną mowę w obronie westalek. Ktoś z obecnych określił je mianem lasek hipnotyzowanych, potem wykorzystywanych przez facetów w sukienkach, udających kapłanów.

Anka zazwyczaj wdawała się w dyskusje, które z punktu widzenia przyjaciółek były niepotrzebne i absurdalne. Marta uważała, że ona jest po prostu zboczona, manifestując tak otwarcie swoją miłość do historii. W rezultacie pani archeolog pokłóciła się z cholernie przystojnym facetem i straciła ich zdaniem szansę na udaną noc. No ale, jak powtarzała Zuzanna, różniła się w tej kwestii od nich samych i za nic miała zmarnowaną okazję. Jeśli się obcuje z mumiami, trudno podniecać się żywymi.

Zawsze twierdziły, że Anka nie potrafi korzystać z życia. Choć trzeba uczciwie przyznać, że raz próbowała zaufać mężczyźnie i jej nie wyszło. Dokonała wtedy naukowej analizy zjawiska miłości i stwierdziła, że taki twór w przyrodzie nie występuje. W drobnym ciele Anny krył się najbardziej zatwardziały przeciwnik ckliwych klimatów i uczuciowych deklaracji bez pokrycia.

Zawód miłosny był tym większy, że chłopak, w którym się zakochała, ukradł rewolucyjny artykuł jej autorstwa na temat życia codziennego królowej Hatszepsut i opublikował tekst pod własnym nazwiskiem. Prawdziwy z niego dupek i złodziej. A potem uciekł na jeden z amerykańskich uniwersytetów w glorii chwały, aby kraść tam dalej. Trudno teraz oczekiwać, aby Anka, przy nadarzającej się okazji, rzucała się w ramiona każdemu brodatemu archeologowi lub gładkiemu lalusiowi z klubu. Żaden z tych gatunków facetów jej nie kręcił.

Zuzanna uśmiechnęła się na wspomnienie dzikiej awantury na pewnej premierze filmowej, kiedy drugi reżyser usiłował wepchnąć ich skromnej przyjaciółce rękę pod sukienkę. Znalazł się na ostrym dyżurze, wylądowawszy wcześniej na stole pełnym szkła.

Każda z nich była w pewien sposób wyjątkowa. Trzy przyjaciółki, trzy wyzwania, trzy historie.

Leżące na dywanie kwiaty i woda z wazonu, wsiąkająca w puszystą biel przypomniały Zuzannie, że czas wracać do świata żywych. Pobiegła do kuchni po papierowe ręczniki, aby wytrzeć komodę. Potem, marszcząc śmiesznie nos, zaczęła dokładnie nakładać lakier na ostatnie dwa paznokcie. Miała drobne stopy dziecka, rozmiar trzydzieści pięć, więc czerwony kolor dodawał im powagi i sprawiał, że czuła się pewniej.

Za oknem przejechała polewaczka i rozległo się szczekanie psa, który zaliczył obowiązkowy prysznic. Zuzanna miała przed sobą cały dzień. I nie zamierzała go zmarnować.

Zawsze może zdarzyć się cud i wtedy zacznie dziać się coś wyjątkowego. W końcu świat, nawet jeśli myślisz inaczej, potrafi cię zaskoczyć. Gdy w to wierzysz, masz jeszcze szansę wykraść mu coś dla siebie. Tak, aby tego nie zauważył. Na szczęście nie jesteś dla niego wystarczająco ważna i dlatego czasem może się udać.

Anka

Podobno roztargnienie jest cechą ludzi inteligentnych. Podobno. Tak dużo myślą, że zapominają o wszystkim. Albo szczęśliwych głupców, którzy nie pamiętają swoich porażek i ciągle wszystko zaczynają od nowa. Anka nie miała teraz czasu rozstrzygać, do jakiej kategorii należy, bo była wściekła na samą siebie. Grzebała gorączkowo w biurku, poszukując listu od profesora, który wybrał ją, jako jedyną osobę z grupy polskich specjalistów starających się o pracę przy sensacyjnym znalezisku. Było nim starożytne miejsce pochówku w zachodnim Meksyku, w okolicach Colima. Zawierało szczątki dwudziestu ośmiu osób z okresu od pięćsetnego roku przed naszą erą do pięćsetnych lat naszej ery. Odkrycia dokonali archeolodzy z Narodowego Instytutu Antropologii i Historii Meksyku. Anka była młodym, zdolnym ekspertem od starożytnych mumii, zauważonym w świecie z powodu jej kilku naprawdę ciekawych publikacji.

Niezależnie od porażki w miłości odniosła sukces w życiu naukowym. Dzięki ostatniej wręcz rewolucyjnej pracy posypały się propozycje i teraz miała niepowtarzalną szansę zmarnować jedną z nich. Wracając do roztargnienia, które ją nagle dopadło, Anka przychylała się do tej pierwszej interpretacji, że jest osobą inteligentną, bo na pewno nie zalicza się do szczęśliwych głupców. Poniesie porażkę, jeśli nie znajdzie tego listu. Coraz bardziej wściekła, rozrzucała papiery, gdy rozległ się dzwonek telefonu.

– Anka! Zadzwonił, umówiliśmy się! – Usłyszała zdyszany głos podekscytowanej Zuzanny. – Będzie się działo! – Rozległ się śmiech.

Karuzela kręciła się na nowo i Zuzanna wchodziła na orbitę. Anka wiedziała, co to oznacza. Tydzień prawie bez kontaktu, garść anegdot, kilka trafnych spostrzeżeń na temat potencji kochanka i kolejny numerek odhaczony na liście.

Anka uwielbiała swoje przyjaciółki. Uczestniczyła w większości szaleństw, chyba że akurat nie miała na nie czasu. Gdy nawalała kilka razy z rzędu i spędzała weekendy pochylona nad klawiaturą laptopa, umawiały się na babski wieczór z popcornem i łzawym filmem o miłości lub ostrym erotykiem. Takie wypady i rozmowy potrzebne jej były jak woda spragnionym na pustyni. Równowaga między intelektualnym spełnieniem a lekkomyślnością i brakiem powagi musiała być zachowana, bez niej Anka nie mogłaby normalnie funkcjonować.

Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę w barze z napalonym, cholernie przystojnym facetem. Najpierw dyskutowali o westalkach, a potem o metafizyce uczuć.

– Miłość nie istnieje – dowodził, wymawiając słowo „miłość” tak, jakby miał w ustach coś obrzydliwego – To pojęcie abstrakcyjne, wymyślone przez idiotów, którym się wydaje, że cokolwiek na tym świecie może wiecznie trwać!

– Co się tak czepiasz miłości? – zdziwiła się Anka. – Każdy ma swoją bajkę. Wierzy w nią albo nie. To i tak nie ma większego znaczenia. Ilu ludzi, tyle definicji.

– Na przykład ty! – zaatakował ją niespodziewanie, przy suwając się bliżej. – Niby taka laska, a przychodzisz bez faceta. Po co? Szukasz szczęścia? Masz ochotę na szybki niezobowiązujący numerek? A może wręcz przeciwnie? Jesteś zdesperowaną romantyczką i pragniesz znaleźć tu doskonałego męża? Uwierz mi, tutaj takich nie ma.

– Rozczarowujesz mnie. – Anka założyła nogę na nogę, skupiając na sobie spojrzenia męskiej połowy baru. – Mówisz o ludziach jak o obiektach seksualnych. I zgrywasz cynika. A zdradza cię głód w oczach, głód wcale nie seksu, tego jestem pewna, i jeszcze smutek, którego źródłem nie jest brak, lecz nadmiar uczuć. Nie masz odwagi przyznać się przed samym sobą, że tak naprawdę brakuje ci miłości. Rozglądasz się za laskami, w nadziei, że któraś dostrzeże w tobie coś więcej niż tylko ciacho, którym jesteś, i pokocha takiego palanta, czyli romantyka jak ty. Wiesz, nie chce mi się z tobą gadać. – Westchnęła, czując nagłe zmęczenie rozmową, która wiedzie donikąd. – A poza tym twoja gadka jest żałośnie przewidywalna i, mówiąc szczerze, trochę się nudzę.

Takie dialogi toczą się od początku świata. I zawsze są tak samo banalne. Anka nie miała złudzeń co do dalszego ciągu. Facet bezbłędnie odczytał niewypowiedziane „spłyń” i odsunął się, manifestując pogardę. To gra, którą również prowadzi się od zarania dziejów. Kto kogo pierwszy obrazi. Miała go z głowy i mogła wreszcie wrócić do swoich przyjaciółek.

Wieczór był absolutnie cudowny i nie zamieniłaby go nawet na cały dzień, który mogłaby spędzić na wykopaliskach w Meksyku. Teraz jednak nic nie miało znaczenia. Ani facet z baru, ani nawet przyjaciółki, bo Anka czuła coraz większe zdenerwowanie. Szukała zaproszenia, i to było ważniejsze od szalonego wieczoru i głupiej rozmowy z podobno najprzystojniejszym facetem w mieście.

– Jest! – krzyknęła wreszcie, wyciągając spod łóżka zmiętą kopertę.

Nie znosiła we własnym domu wszechobecnego bałaganu. Nigdy nie mogła nic znaleźć. Ostatnio odkryła za kaloryferem ulubioną koszulkę we wściekle żółtym kolorze. Nie widziała jej od roku.

W pracy, przeciwnie, porządkiem przerażała studentów uczęszczających na jej ćwiczenia. Na biurku pani archeolog leżały w równych rzędach zatemperowane ołówki, obok spoczywały bez śladu kurzu klawiatura, monitor, kilka kartek i nic więcej. W instytucie Anka była perfekcjonistką i pedantką. Nieubłagana w swoim zamiłowaniu do czystości, w oczach przyszłych adeptów sztuki archeologii, którzy od czasu do czasu bywali w jej gabinecie, stawała się przykładem tego, co z człowieka robi obsesyjne dążenie do doskonałości. Była najlepiej rokującą doktorantką na uczelni, z czego świetnie zdawała sobie sprawę. Złośliwi charakteryzowali ją jako seksownego humanoida z przerośniętym ego.

Mieszkanie odziedziczone po ciotce zajmowało powierzchnię dwudziestu pięciu metrów kwadratowych i miało pięć metrów wysokości. Znajdowało się przy alei Wojska Polskiego, w domu z charakterystycznymi czerwonymi dachówkami. Usytuowane na strychu, obok dawnej pralni, stanowiło dowód kompletnego ignorowania podstawowych potrzeb życiowych przez jego właścicielkę. Symbolem tego miejsca były wiecznie pusta lodówka i tysiące zaginionych rzeczy poległych w boju o jedynie słuszny ład.

Co dziwne, pokój mimo bałaganu wydawał się czysty. Liczba przedmiotów zgromadzonych na tak małej przestrzeni wykluczała jednak utrzymanie porządku i Anka całkiem gubiła się w swoim świecie.

Łóżko na antresoli było w mieszkaniu najważniejsze. Niemy świadek perwersji i miłosnych wyczynów przyjaciółek Anki. Gdyby pani archeolog miała tam stale włączoną kamerę i zdecydowała się zostać producentem filmów pornograficznych, zbiłaby na nich majątek. Garsoniera Ani świetnie sprawdzała się w roli ulubionego miejsca schadzek Marty i Zuzanny.

Własny gabinet na wydziale archeologii okazał się z czasem atrakcyjniejszy niż ciasne mieszkanie zawalone niepotrzebnymi rzeczami, które żal było wyrzucić. Połowa z nich należała do ciotki. Absurdalne przedmioty pochodzące jeszcze z czasów PRL, takie jak szklana szafirowa popielniczka w kształcie żaby czy obrzydliwy brązowy dzbanek na herbatę. Nie mogła się zdobyć na ich eksmisję. I tak przebywała na uczelni od rana do wieczora, wracając na strych tylko na noc. W dzień, od czasu do czasu, garsoniera zamieniała się w dom schadzek.

Dzielenie się prywatną przestrzenią jest koronnym dowodem na istnienie szczerej przyjaźni. To tak, jakby pożyczyć komuś swoją szczoteczkę do zębów, ryzykując, że się do niej przywiąże i będzie chciał jej stale używać, by myć zęby przed twoim lustrem. Niewiele jest osób na tej ziemi, którym na to pozwalamy. Z przyjaciółkami miały wspólnie wypracowane zasady korzystania z garsoniery. Dziewczyny pojawiały się w niej w jednym tylko celu. Uprawiały seks. Kochanków uprzedzały, że tutaj się nie wraca.

Oficjalnie mieszkanie należało do brata. Trenował boks, czego dowodem były wiszące na ścianie rękawice, kupione przez Zuzannę na pchlim targu. Stare i zużyte i tak stanowiły wystarczające alibi dla wersji: Uwaga, tu rezyduje mężczyzna! Kochankowie nigdy więc nie wracali. Woleli nie ryzykować. Za bardzo zależało im na zachowaniu dobrego wyglądu i ostatnią rzeczą, o jakiej marzyli, był sparing z bratem kochanki.

Anka westchnęła i spojrzała na łóżko. Potem ściągnęła z niego prześcieradła i wrzuciła zużytą pościel do pralki. Całe szczęście, że miała suszarkę, bo inaczej mieszkanie przypominałoby typowe podwórko włoskiej kamienicy, gdzie między domami rozwiesza się na sznurkach bieliznę. Niemal każde miasto w słonecznej Italii wygląda tak, jakby ciągle trwało w nim święto kalesonów. Brakuje tam tylko upojonych winem linoskoczków błąkających się w świetle księżyca między białymi prześcieradłami.

Anka była już trochę zmęczona potencją przyjaciółek, ale nic nie mówiła, bo w sumie poza koniecznością prania pościeli, która po miłosnych zapasach traciła świeżość, po powrocie do domu nie odkrywała wielu śladów ich obecności. Żadnych niedopałków, przewróconych szklanek, zapachu seksu czy zostawionych przez przypadek stringów bądź bokserek. Szeroko otwarte okno skutecznie wyganiało wszystkie wspomnienia.

W łazience panował idealny porządek. Odkręciła kran i napuściła wodę do wanny, przyglądając się spokojnie, jak się nią stopniowo napełnia. Wyobraziła sobie, że wchodzi do łaźni rzymskiej i gdy wreszcie zanurzyła się w cieple, przymknęła powieki, szukając inspiracji w znanych jej obrazach. Po chwili oddech wyrównał się i Anka zasnęła jak dziecko. Nieszczelny kurek skutecznie chronił ją przez utonięciem, a w wannie jej zdaniem spało się najlepiej.

Obudziła się dwie godziny później z uczuciem, że coś jest nie tak. Leżała w suchej emaliowanej skorupie pozbawionej kropli wody. Gęsia skórka pokrywająca jej ciało była zapowiedzią zbliżającego się nieuchronnie kataru. Znów straciła poczucie czasu i teraz, gdy wychodziła z wanny, owijając się pospiesznie białym miękkim szlafrokiem, wyklinała samą siebie za głupotę i brak wyobraźni. Potem, już spokojniejsza, objęła dłońmi kubek z gorącą herbatą i zapatrzyła się w dachy sąsiednich domów. Na jednym z nich uwijał się kominiarz. Gdy zobaczył, że mu się przygląda, poruszył trzymaną w dłoni szczotką tak, aby nie miała wątpliwości, o co mu chodzi. Odwróciła się plecami, tłumiąc śmiech.

Podobno kominiarz przynosi szczęście, ale kominiarz z wyciorem to zupełnie co innego. Wyglądał jak krasnoludek z baśni o Śnieżce w wersji dla dorosłych. Wolała o tym nie myśleć. I nie wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby zamiast niej była tu którakolwiek z przyjaciółek i zaprosiła kominiarza do domu na farta.

Marta

Wzdychając głęboko, przewróciła się na drugi bok. Wysunęła z pościeli stopę, aby oprzeć ją o znajomą ramę łóżka i trafiła na pustkę. Poruszyła niecierpliwie palcami w poszukiwaniu oparcia i wtedy w jej głowie rozległy się dzwonki alarmowe. Nie była u siebie w domu. Ostrożnie odsunęła się od źródła ciepła, które, jak podejrzewała, miało bezpośredni związek z osobnikiem płci przeciwnej. W akcie odwagi uchyliła nieco powiekę. Nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację. Słyszała jego równy oddech, ale nie miała pewności, czy nie udaje. Na wszelki wypadek znieruchomiała.

Po nocy spędzonej z obcym facetem zawsze istnieją dwa wyjścia. Albo budzisz się i wymykasz, zbierając pod drodze rzeczy, a jeśli masz szczęście, drzwi zatrzaskują się same, albo usiłujesz wyjść jak najszybciej, bo on obudził się pierwszy, odmawiasz więc jedzenia śniadania pod pretekstem porannego spotkania z teściową w centrum handlowym, co skutecznie studzi miłosne zapędy. Teściowa działa bezbłędnie, ale po ten argument sięga się wtedy, gdy jest to facet na jedną noc, a nie na trzy upojne randki w mającym niepowtarzalny klimat mieszkaniu przyjaciółki.

Marta nie wiedziała, jaki scenariusz przyniosło jej życie, bo choć rozstając się wczoraj z Zuzanną, sprawiała wrażenie kompletnie przytomnej, potem wszystko się zmieniło. Znajomi namówili ją na pójście do jeszcze jednego klubu, więc prawdę mówiąc, niewiele pamiętała z dalszej części nocy. Nie miała pojęcia, jak i skąd wzięła się w cudzym mieszkaniu, a ciepłe udo przylegające do jej nóg było tak konkretne jak ból głowy rozsadzający teraz czaszkę.

Musiała stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością niedzielnego poranka.

,,Nie jest dobrze” − pomyślała i gwałtownie otworzyła oczy.

Mężczyzna nie spał. Przyglądał się Marcie. Mierzył ją uważnie niebieskimi oczami. Niepokojąco kogoś przypominał, lecz nie mogła odnaleźć w pamięci osoby, z którą jej się kojarzył. Nie tylko nie spał, ale najwyraźniej nadal był zainteresowany. Dowód zainteresowania dotykał niecierpliwe jej biodra. Nieznajomy przesunął powoli dłoń w stronę prawej piersi i sięgnął po nią leniwym ruchem tak, że Marcie zrobiło się gorąco. Nagle wszystko sobie przypomniała. Facet bez imienia był dobry. Nawet bardzo dobry.

„Trzy randki” − zadecydowała w myśli i uśmiechnęła się do niego, unosząc się na łóżku.

Teraz już obie jej piersi znalazły się w jego dłoniach, bawił się nimi od niechcenia, jakby myślał o czymś zupełnie innym, a potem niespodziewanie przestał i zagłębił w nią palec, nie spuszczając wzroku z wpółotwartych ust. Jęknęła i rozchyliła szeroko uda. Rozszerzone źrenice i przyspieszony oddech, nad którym nie mogła zapanować, najwyraźniej sprawiły mu satysfakcję. Przerzuciła nogi przez biodra nie znajomego i powoli zaczęła unosić się i opadać. Ciężkie piersi tańczyły, uwolnione z uścisku, bo dłonie mężczyzny przeniosły się teraz na talię i kontrolowały tempo, prowadząc Martę prosto do orgazmu. Naraz mężczyzna przerwał i znieruchomiał. Czuła głęboko nieznośne pulsowanie domagające się spełnienia, ale za nim zdążyła zaprotestować, przekręcił ją na plecy i wszedł głębiej, aby narzucić swój rytm. Teraz naprawdę nie mogła oddychać. Wchodził w nią coraz mocniej, nie przestając patrzeć jej w oczy. Było to nieznośnie podniecające. I bezczelne. Po kilku minutach poczuła, że nie jest w stanie zapanować nad potężną falą orgazmu. Krzyknęła i zacisnęła mocno palce na jego ramionach. Poderwała gwałtownie głowę i opadła, wyginając w łuk szyję. Długie ciemne włosy zasłaniały twarz, ale szeroki uśmiech zdradzał, jak bardzo jest zadowolona.

– To było niczym poranne cappuccino – oznajmiła ochrypłym głosem i wysunęła się spod niego, siadając na brzegu materaca.

– To było lepsze – mruknął i wstał, owijając biodra prześcieradłem.

Gdy podszedł do okna, rozejrzała się dyskretnie po pokoju. Materac, gitara, piecyk i czarna skóra przerzucona niedbale przez poręcz krzesła. Nie mogła w to uwierzyć! Przespała się z pieprzonym muzykiem. A obiecywała sobie, że po ostatnim epizodzie nigdy tego błędu nie zrobi.

– Nie będę ściemniał – odezwał się nieznajomy, nadal odwrócony plecami. – Chcę to powtórzyć.

– Zadzwonię – rzuciła zdyszanym głosem, zrywając się z pościeli.

Ubrania same znajdowały do niej drogę. Najpierw majtki, potem rękawy bluzki, nawet spodnie chętnie dawały się włożyć. Biustonosz wepchnęła do torebki. Zatrzymała się na chwilę, nie zapinając na piersiach guzików. Gdzieś położyła kolczyki. Wszystko jedno, kupi następne. Nie patrzyła w jego stronę. Ten rozdział musiał być jak najszybciej zamknięty. Ostatnim razem, gdy przespała się z muzykiem, a on zwariował na jej punkcie, nie mogła się od niego uwolnić. Zadedykował jej nową płytę, na koncercie oznajmił wszem wobec, że choć jest najbardziej wyuzdaną i zepsutą dziwką, jaką spotkał w życiu, mimo wszystko cały czas ma nadzieję, że przestanie go wreszcie unikać i znów się z nim prześpi. Marta oszalała z wściekłości. Potem przez blisko miesiąc była najmodniejszą osobą w towarzystwie.

Teraz chciała jak najdalej uciec od instrumentów i utalentowanych dupków, bo na samo wspomnienie koncertu znów rozbolała ją głowa.

Mężczyzna podszedł bliżej i pochylił się, muskając ustami jej policzek.

– Domyślam się, że nie lubisz muzyków, ale ja w przeciwieństwie do tamtego faceta nie jestem wariatem.

Tego się nie spodziewała. Minęło już pół roku od pamiętnej afery i nie rozumiała, jakim cudem nowy kochanek się o tym dowiedział. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.

– Opowiedziałaś mi wczoraj całe swoje życie.

– Serio? – spytała, postanawiając nigdy więcej tyle nie pić.

– No może nie całe, ale wystarczająco wiele, abym domyślił się, jaki masz problem. Nie jestem muzykiem, jestem psychologiem. To mieszkanie mojego kumpla.

Faceci, którzy zajmują się rozgryzaniem innych i rozkładaniem ich umysłu na czynniki pierwsze, są najbardziej niebezpiecznymi i zarozumiałymi palantami na świecie. Tak samo jak muzycy. Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Marta złapała torebkę i cofnęła się o krok, zasłaniając się nią jak tarczą. Była zbyt mała, aby ukryć nagie piersi. Nienawidziła wieczorowych kopertówek, w których mieściły się tylko komórka, kilka wizytówek i zwitek banknotów.

– Hej! Nie jestem wariatem. Chcesz pogadać?

– Pogadać? O czym pogadać? – Pierwszy raz w życiu ktoś ją tak zaskoczył, bo w przypadku klubowych znajomości obowiązywała żelazna zasada: im mniej słów, tym lepiej dla obu stron. Co innego, gdy oboje byli pijani. Wtedy te zasady nie obowiązywały.

– O tym, skąd się w sumie znamy, bo oboje czujemy od początku, że musieliśmy się wcześniej spotkać i dokładnie tak samo nas to męczy. – Uśmiechnął się czarująco.

A więc się nie myliła.

,,Przecież nie poznaliśmy się w poprzednim wcieleniu” – pomyślała przytomnie.

Przyglądała mu się spokojnie, badając powoli jego rysy twarzy, i nagle odkryła maleńką bliznę w kształcie strzałki w samym kąciku ust. I uderzyło ją wspomnienie. Taką samą bliznę miał Michał, chłopak z gimnazjum, w którym na zabój kochały się z Zuzanną. Potem straciły z nim kontakt, bo wyjechał z matką do Paryża. Minęło dziesięć lat, więc nic dziwnego, że go nie poznała. Przypomniała sobie teraz, jak kiedyś bił się przed szkołą z uczniem z klasy o rok wyżej i choć wyszedł z tej walki zwycięsko, upadł w trakcie szarpaniny na chodnik i trafił ustami na rozbite szkło. Stąd ta blizna.

Zgadzały się oczy, profil, krzywy uśmieszek, tylko zdecydowanie lepiej się teraz prezentował. Wyglądał jak ciacho ze snów małolat, które mają jeszcze nadzieję znaleźć w swoim życiu księcia z bajki, czyli smakołyk życia.

– Masz na imię…? – spytała ostrożnie, chcąc się upewnić.

– Michał – mruknął, ściągając w zastanowieniu brwi.

W życiu czasem nadchodzi taki moment, kiedy świat wywraca się do góry nogami. Nie, nie jest to chwila, kiedy myślisz, że właśnie znalazłaś drugą połowę. Miłość nie istnieje, więc to już masz z głowy. To chwila, kiedy uświadamiasz sobie, że przespałaś się z facetem, z którym jarałaś pierwsze blanty i który sprawiał, że miękły ci kolana. To nie jest dobre. To nigdy nie jest dobre, bo nie wiadomo, co w takiej sytuacji robić.

– Halo, to ja, Marta! – Pomachała niepewnie ręką. – Pierwsza D, tak?

– Rejtan?

– Trzecia ławka pod oknem.

– Nie, czwarta.

Czuła się idiotycznie. Czuła się tak, jakby dopiero co przespała się ze swoim bratem. Najgorsze było to, że znów miała ochotę na seks.

– Co porabiałaś przez te lata? – zainteresował się.

A więc tak to chciał ustawić. Jeden numerek i wracamy do szkolnej przyjaźni. Marta poczuła narastającą frustrację. Zazwyczaj ona pisała scenariusz i dyktowała warunki. Trzy randki to trzy randki. Musiała pomyśleć, jak się zachować w tak nietypowej sytuacji.

– Podobno zdradziłam ci już wszystko na swój temat. – Uśmiechnęła się krzywo. – A poza tym jestem nieprzytomna. Może spotkamy się jakoś w tygodniu i wtedy ty opowiesz mi o sobie.

– Nie ma sprawy, jak wolisz. Wymienimy numery telefonów? – spytał, przyglądając się Marcie uważnie.

A więc wiedział, że jeszcze przed chwilą nie miała zamiaru tego zrobić. Michał miał w szkole opinię chłopaka, którego uwadze nic nie umyka. Zawsze był przenikliwy. Pamiętała kłótnię z nauczycielem historii… Nie chciała jej pamiętać! Chciała znów się z nim kochać i, do cholery, miała do tego prawo! Prawo trzech randek. Zacisnęła palce na torebce i otworzyła ją jednym ruchem. Wyjęła wizytówkę i nie patrząc mu w oczy, podała ją tak ostrożnie, jakby zaraz miała się rozpaść.

– Poczucie winy? – rzucił cicho. – Jesteś na siebie zła?

– A mam się czym przejmować? – zdziwiła się. – To był naprawdę świetny seks z kolegą z gimnazjum. Wtedy to nie wchodziło w grę, teraz tak. Nie będziesz chyba analizował sytuacji?

Michał otworzył przed nią drzwi i ukłonił się z drwiącym uśmieszkiem. Wyraźnie tchórzyła. Domyślał się, że ma problem, bo przespanie się z kumplem z klasy zawsze rodzi komplikacje. Z doświadczenia wiedział, że w takiej sytuacji nie należy wchodzić w dialog. Wypuścił ją na słoneczną klatkę.

Zaatakowana jaskrawym światłem złapała się za skronie. Przyćmiony ból głowy po raz kolejny wrócił, i to ze zdwojoną siłą. Miała jedną zasadę, której nigdy nie złamała. Nie sypiała ze znajomymi, a tym bardziej z przyjaciółmi. Zasada nie obejmowała niewyobrażalnego pecha w postaci miłości z gimnazjum. W dodatku doprowadziła się do takiego stanu, że nawet go nie skojarzyła. Gdyby było inaczej, nigdy nie zdecydowałaby się na seks.

– Ja pierdolę! – krzyknęła w windzie, uderzając dłonią w drzwi.

Poczuła tępe mrowienie w palcach i to pozwoliło jej zebrać myśli. Uspokoiła się i uśmiechnęła się po chwili, wyobrażając sobie, co powie Zuzanna, gdy się dowie, kogo spotkała i co zrobiła. Ile godzin kiedyś przegadały, wymyślając sobie różne scenariusze! Wariant pierwszy to przyjaźń we troje. Wariant drugi – rzut monetą, która z nich ma się z nim spotykać. Wariant trzeci – spotykają się obie i tracą z nim dziewictwo, co cementuje ich przyjaźń. Gimnazjalne marzenia miały się nijak do rzeczywistości.

Nagle poczuła, że wcale nie ma ochoty się nim dzielić. Wiedziała jednak, że w przyjaźni obowiązuje niepisana zasada. Jeśli Zuzanna będzie miała ochotę, też prześpi się z Michałem. Ustalenie było nieważne tylko wtedy, kiedy którejś zaczęłoby zależeć na facecie. Ten wariant był czysto hipotetyczny, bo wykluczyły go już dawno temu. A więc podzieli się i tyle. Seks dla Zuzanny i dla Marty był jak ulubiona kanapka w Subwayu. Uzależniał, ale zawsze można było zmienić menu i zacząć od nowa.

Od początku istnienia świata kobiety i mężczyźni ciągle szukają nowych smaków. W mieście nieskończonych możliwości szans odkrycia nieznanej kompozycji jest więcej, niż mogłoby się zdawać. Marta należała do koneserów i dopóki nie przekonała się, że jej wybór jest dokładnie taki sam jak poprzedni i niczym się nie różni, odczuwała niepokój, na który jedynym lekarstwem było skonsumowanie kanapki do końca. I upewnienie się, że to żadna rewelacja. Dlatego gdy wyszła od Michała, postanowiła zrobić wszystko, aby zapomnieli o okolicznościach, w jakich się kiedyś poznali, i skupili na teraźniejszości.

Michał

Podszedł do lustra i potarł w zastanowieniu podbródek. Bycie psychologiem miało swoje dobre strony. Zaliczył tyle dziewczyn, że nawet gdyby się postarał, nie byłby w stanie wszystkich wymienić. Niektóre nie miały imion, bo nie zdążyły mu się przedstawić. W klubach i pod klubami zdarzały się sytuacje, gdy nie miało to żadnego znaczenia. Podrywał je na Bergsona, na Nietzschego, na kino włoskie, francuskie, na nową falę brytyjską, na Freuda, dowolnie, bo dla kobiety nie ma nic bardziej podniecającego niż uczucie, że jej intelekt kręci faceta na równi z seksem. Odkrył to już dawno temu.

Prawie połowa atrakcyjnych kobiet w mieście go nienawidziła. Musiał się liczyć z sytuacjami, kiedy dziewczyna nie przyjmowała do wiadomości, że to tylko seks. Gdy potem przez przypadek ją spotykał, dochodziło do żenujących scen. Pozostała część damskiej populacji, pozbawiona instynktu posiadania faceta na własność, uwielbiała go jako mistrza seksu bez zobowiązań. Michał nigdy nie spał dwa razy z tą samą dziewczyną. Wiedział, czym to grozi.

Pierwsza zasada, jakiej przestrzegał, to nie kłamać. Dlatego na wstępie informował, że w ogóle nie interesują go związki. Nie wierzył w miłość, wierzył w przyjemność. Był wyznawcą wolności i jako kochanek doskonały nigdy nie zawiódł oczekiwań drugiej strony.

Marta okazała się miłym epizodem, kojarzyła się z gimnazjum i pierwszymi marzeniami rozbudzonego erotycznie piętnastolatka. Już wtedy miała duże piersi i świetną figurę, ale to jej koleżanka była posiadaczką najlepszych w szkole nóg. Męska część klasy zbyt często biegała na dużej przerwie do łazienki, gdy Zuzanna wkładała minispódniczkę, która praktycznie niczego nie zasłaniała. Wystarczało, że schyliła się po upuszczony na korytarzu zeszyt. Był pewien, że robiła to specjalnie. Zrozumiał wtedy, na czym polega siła stringów. Dziewczyny były nierozłączne. Siedziały w jednej ławce, mówiły jednocześnie to samo i w tej samej chwili wybuchały śmiechem, gdy opowiadał jakiś dowcip. W duecie stawały się nie do pokonania. Fantazje sprowadzały się więc czasem do trójkąta, i to wspomnienie sprawiło, że poczuł się jak chłopiec, który dostał nową zabawkę i nie może się doczekać, kiedy wprawi ją w ruch.

Zrzucił na podłogę prześcieradło i powlókł się do łazienki. Czuł przyjemne znużenie, a gdy pomyślał o przeżytej nocy, uśmiechnął się jak ktoś, kto zdecydował się sprawdzić karty i odkrył, że trafił dużego pokera. Michał był z siebie zadowolony. Akceptował swoją seksualność, lubił otwartość i wyznawaną zasadę przyjemności. Pracował jako psychoterapeuta i to dawało mu przewagę nad innymi mężczyznami. Niektórzy wkopywali się w trudne sytuacje, nie przewidując zawczasu niebezpieczeństwa. Zbyt wiele znał historii, które kończyły się dramatycznie – albo śmiertelną nudą i rutyną, albo scenami, gdy obie strony traciły godność i wzajemny szacunek. Rodzice Michała rozwiedli się, kiedy miał czternaście lat. Odtąd zachowywał daleko posuniętą ostrożność.

Wyszedł spod prysznica i wrzucił na siebie koszulkę i dżinsy. Codziennie rano jadł śniadanie w pobliskim bistro. Dzisiaj zasłużył na podwójne. Gdy spojrzał na gitarę, przypomniał sobie niewinne kłamstewko, którym uraczył koleżankę z gimnazjum. Co prawda nie był muzykiem, ale czasem grywał na tym instrumencie. I mieszkanie należało do niego. Nie miał wyrzutów sumienia, że oszukał Martę. Jeśli miało to ją uspokoić, z pewnością zadziałało. A i tak nie będą się u niego spotykać. Do siebie zapraszał tylko raz, na jedną noc, i nigdy tej zasady nie złamał.

Marta i Zuzanna

Miasto budziło się ze snu jak mocno już zużyta kobieta lekkich obyczajów, która pragnie ukryć niedostatki urody, nadmiernie pudrując twarz. Śmieciarze beznamiętnie zbierali ulotki zachęcające do skorzystania z usług agencji towarzyskich. Panienki z papierowych reklam uchwycone przez fotografa w prowokacyjnych pozach miały w świetle dnia smutne twarze, jakby profesja, którą uprawiają, nie gwarantowała im deklarowanej dla obu stron radości. Tony śmieci, butelek i puszek po piwie walały się w bramach, skąd zabierali je niewyspani dozorcy, klnąc i złorzecząc pod nosem, że znów jest weekend, przeklęty czas sodomy i gomory.

Seks zdominował życie nocne i nikt nie miał złudzeń, że wszystkie drogi prowadzą do łóżka. W izbie wytrzeźwień na Kolskiej jak zawsze był komplet, a na komendach policji nieletni zaćpani poszukiwacze mocnych wrażeń czekali na pojawienie się opiekunów.

Niedzielny poranek dawał przedsmak piekła. Jeśli ktoś chciał choć przez chwilę poczuć za plecami oddech diabła, miał szansę doświadczyć tego właśnie o świcie.

Dziewczyna w różowej sukience, oparta o mur kamienicy, była idealną kopią innej, która tego ranka ochrzciła wymiotami chodnik. Teraz i ona, ta druga, pochylona nad koszem na śmieci, wstrząsana konwulsjami, oddawała światu wszystkie złe wspomnienia nocy. W barze Ulubiona kolejne kieliszki wódki, nalewane pewną ręką rudej barmanki, znikały w przełykach niewidzących już na oczy klientów.

Miasto żyło, choć ledwo oddychało.

Marta otworzyła drzwi, czując nagłe zmęczenie. Mieszkanie na Kabatach miało dobre i złe strony. Cisza i spokój, ale też nuda, która wsiąkała powoli w mury nowych apartamentów, skutecznie izolowały od sąsiadów. Sama wybrała to miejsce. Pragnęła odosobnienia, bo w niedzielę ładowała akumulatory na kolejny tydzień. Teraz miała w głowie kompletny chaos. Nie potrafiła uporać się z dziwnym uczuciem, że tym razem przegrała, i choć wyszła z obcego mieszkania, zostawiając tam Michała, nie czuła satysfakcji płynącej z ucieczki. Pragnęła niecierpliwie kolejnego spotkania. Musiała się przekonać, czy nowy kochanek nie różni się od innych, a potem mogła ruszać dalej. Michał wymykał się stereotypom, a poza tym nie znosiła niepewności. Lubiła wiedzieć.

Usiadła w fotelu i zapatrzyła się w okno. Pusty prostokąt nieba nie pomógł jej w zebraniu myśli. Nie zastanawiając się, złapała za słuchawkę, aby podzielić się z Zuzanną najświeższymi newsami.

– Śpisz? – spytała głupio, bo wiedziała, że w przeciwieństwie do niej, przyjaciółka zdążyła się wyspać i już wstała.

– Chyba kpisz? W południe? – Usłyszała zdziwiony głos Zuzanny. – Pijesz od rana czy jeszcze nie skończyłaś? O której wróciłaś?

– W tej chwili – poinformowała ją rzeczowym tonem i dodała: – Spotkałam zajebistego faceta. – I na samo wspomnienie Michała poczuła przyjemne podniecenie.

– Opowiadaj – rzuciła krótko Zuzanna, gotowa jej słuchać do wieczoru.

Nikt nie potrafił lepiej od Marty przedstawiać pikantnych szczegółów. Nie miała konkurencji.

– Ale nie spadnij z krzesła – uprzedziła przyjaciółka.

– Uprawiałaś seks w windzie, nie „w”, ale „na” kabinie? – zgadywała Zuza.

– Nie! Uprawiałam seks z gimnazjalistą! – krzyknęła radośnie Marta.

Cisza po drugiej stronie linii była największą nagrodą. Zuzanna zaniemówiła.

– Nie miałaś pod ręką nikogo w swoim wieku? – zdziwiła się szczerze. – Rozumiem licealista, jednak gimnazjalista to już paragraf.

– Były gimnazjalista – uściśliła Marta i rozsiadła wygodniej w fotelu, zrzucając szpilki ze stóp.

– To już lepiej – przyjaciółka odetchnęła z ulgą. – Ale i tak za młody.

– Był z nami w gimnazjum, Zuza.

– Tylko nie mów, że z…

– Tak, z nim – przerwała jej Marta, ucieszona, że jak zwykle wystarczyło jedno słowo, aby Zuzanna załapała całość.

– Spotkałaś Michała?

– Zgadłaś! I jest teraz tak seksowny, że nadal nie mogę spokojnie usiedzieć w miejscu.

– Trzy dni? Trzy randki?! – upewniła się przyjaciółka.

– No chyba tak – Marta mruknęła bez przekonania.

– Nie gadaj, że dłużej, że się zakochałaś, że… Tylko mi tego nie rób – wyjęczała Zuzanna.

– Zwariowałaś?! To klasyczny, nieodbiegający od normy przypadek. Seks był zajebisty.

– Chętnie sprawdzę – ucieszyła się Zuzanna.

– Poczekaj, daj mi moje trzy randki – zażartowała Marta. – Teraz idę spać, bo jestem padnięta.

– Nie zrobisz mi tego! A poza tym zostały dwie!

– Zrobię! Dwie i pół! – Marta się zaśmiała.

– Ty rozpustnico – oburzyła się przyjaciółka. – Szczegóły, proszę.

– Jutro, jutro mamy wieczór z Anką. Komedia romantyczna albo ostry seks na ekranie i dużo niezdrowych rzeczy do jedzenia, to pogadamy.

– Chcę usłyszeć wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. No dobra, odpuszczam ci – mruknęła Zuzanna. – Śpij dobrze i odpocznij, bo twoi pacjenci stracą szansę na piękny uśmiech.

Marta rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko, prysznic zajął jej dokładnie sześć minut, co było życiowym rekordem. Wskoczyła do łóżka i natychmiast zapadła w sen.

Zuzanna

– Gdzie jest ten cholerny zegarek?! – krzyczała Zuzanna, zbierając w popłochu rozrzucone rzeczy, pod którymi mogła kryć się zguba.

Była spóźniona przeszło pół godziny i znała dokładnie scenariusz wydarzeń od momentu, w którym przekroczy próg agencji. Grafik z jej teamu był już zapewne kłębkiem nerwów, wysłuchując światłych uwag dyrektora kreatywnego – geniusza reklamy, wielkiego wizjonera i totalnie przegranego malkontenta. Szef uważał, że jest stworzony do rzeczy wielkich, urodził się prawdziwym artystą i marnuje potencjał, starając schlebiać maluczkim. I musieli tego wszystkiego wysłuchiwać. Kreatywny był oczywistym produktem obecnej epoki i boleśnie przewidywalnym, najbardziej żałosnym narcyzem wszech czasów.

Prędzej czy później i tak wielkie miasto wyssie z ciebie wszystkie siły. Najbardziej kreatywni po kilku latach stają się kompletnie jałowi. Jedyne, co pozostawało, to rzucić się w wir perwersyjnych uciech i zatracić. Zuzanna nie była jeszcze na tym etapie. Zbliżała się niebezpiecznie do równi pochyłej, ale wyrok został chwilowo odroczony.

Zegarek z zielonym okiem zamiast cyferblatu mrugnął do niej przyjaźnie spod strąconej z poduszki książki, która wylądowała w nocy pod łóżkiem, odrzucona po lekturze wyjątkowo obrzydliwej sceny zabójstwa. Gnębiły ją przez ten krwawy epizod koszmary i kiedy wstała, obiecała sobie, że nie będzie już sięgać po tego autora, bo jest po prostu zboczony i pewnie sam ma na sumieniu kilka zbrodni.

Literatura nie była już piękna. Podkręcała rzeczywistość, a autorzy zachowywali się tak, jakby cały czas utrzymywali się na haju. Im bardziej szokujące sceny, tym książki lepiej się sprzedawały. Im więcej krwi, tym więcej chętnych, by się z nią zetknąć. Chociażby w słowach, na papierze.

To samo dotyczyło reklamy. Kiedyś Zuzanna sądziła, że uzdrowi świat. Chciała robić kampanie na rzecz ocalania planety, głodujących dzieci, prostytucji w krajach Trzeciego Świata. Teraz jedynie nie znosiła, kiedy w jej projekt wtrącali się klienci, czyli dyrektorzy firm, z kompleksem niespełnionych artystów. Wiedziała, że każdy kolejny będzie negocjować w sprawie granic kobiecej nagości. Statystyczny dyrektor korporacji, odpowiedzialny za wizerunek firmy, chciał w swojej reklamie zobaczyć laskę, która różni się pod każdym względem od jego żony.

Zuzanna chwyciła torbę, zarzuciła ją sobie na ramię i wsunęła stopy w sandały, jednocześnie szukając kluczy. Biała prosta sukienka i krótkie ciemne włosy. Zero makijażu, oprócz ust, które pociągnęła bladoróżową szminką. Były pełne i często spotykała się z pytaniami, czy ich nie powiększała, a jeśli tak, to gdzie i za ile. Czasem myślała, aby je zmniejszyć, ale zaraz porzucała ten pomysł, bo wiedziała, że są jej wielkim atutem.

Zbiegła po schodach przeciwpożarowych, rezygnując z korzystania z windy.

Upał był nie do zniesienia. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak jest gorąco. Klimatyzowane mieszkanie odcinało ją od świata, zapewniając cudowne uczucie chłodu. Szła teraz szybkim krokiem. Minęła na parkingu znajome samochody, należące do sąsiadów, z którymi nie utrzymywała żadnych kontaktów. Lepiej niż samych właścicieli rozpoznawała ich pojazdy. Otworzyła drzwiczki swojego auta i wsunęła się gładko na siedzenie kierowcy.

Gdy dojechała na miejsce, zrobiła się godzina jedenasta. Na dziedzińcu przed agencją nikogo nie było. Nikt nie palił, wszyscy siedzieli przy swoich biurkach albo trwało już zebranie, na którym oczywiście brakowało copywritera należącego do zespołu powołanego do nowego projektu.

Zuzanna weszła pewnym krokiem do środka. Nienawidziła poniedziałków, więc nic nie mogło bardziej popsuć jej humoru niż fakt, że właśnie nadszedł ten dzień.

Nienawiść do poniedziałków istnieje, odkąd wynaleziono dni tygodnia. Poniedziałek, przeklęty początek początku, sprawia, że znów tracisz nadzieję i wpadasz w rutynę codzienności i nudy. Poniedziałek jest jak przebudzenie pod prysznicem po nocy pełnej wrażeń. Zuzanna miała prawo go nienawidzić. Dzisiejszy jednak nie musiał być stracony. Zamierzała w największym kotle urwać się na trzy godziny do mieszkania Ani i upewnić się, że wybór nowego kochanka był strzałem w dziesiątkę. Absolwent sinologii, pracujący w międzynarodowej korporacji, wielbiciel długich nóg, znawca wschodnich sztuk miłości, dowcipny, z mocną głową i z tym czymś, bez czego Zuzanna nie zaczynała nawet rozmowy. Wiktor zdecydowanie miał szanse wysoko uplasować się na liście partnerów do seksu bez zobowiązań.

Zebrania nie było, bo klient musiał jeszcze raz przeanalizować warunki. Dobry los zsyłał Zuzannie prezent, bo teraz jej szanse na wyjście stały się całkiem realne. Sprawdziła jeszcze, czy ma w torbie klucze, i uśmiechnęła się do przechodzącej obok jej biurka dziewczyny z produkcji. Miała kwaśną minę, widocznie weekend jej nie wyszedł tak, jak chciała.

Zadzwonił telefon.

– Zuzanna, skończyłam książkę! – rozległ się rozradowany głos matki.

Czyżby matka postanowiła zostać pisarką i chce teraz, aby pomogła jej w reklamie debiutu?

– Własną? – spytała nieprzytomnie.

– Na tę jeszcze musisz poczekać – odpowiedziała wesoło. – Ale przeczytałam Seks w wielkim mieście! „No to koniec – pomyślała Zuzanna. – Jeśli własna matka czyta Seks w wielkim mieście i jest rozbawiona, to znaczy, że wróciła do żywych”.

Z jednej strony, była szczęśliwa, bo nareszcie trzy lata po śmierci męża mama zaczęła żartować, z drugiej zaś trochę się bała wszelkich rewolucji, bo nie wiedziała, co je teraz czeka i jak ułożą się ich wzajemne relacje.

– Poleciła mi ją Barbara – dodała tonem usprawiedliwienia matka, nie dopuszczając córki do głosu. – Ona czyta wszystko!

– Książkę kucharską też? – rzuciła Zuzanna i zaraz ugryzła się w język.

Nie chciała robić matce przykrości, zwłaszcza teraz, kiedy zdała sobie sprawę, że od dawna tak dobrze im się nie rozmawiało.

– Kucharską przede wszystkim! Nie pamiętasz, jak wygląda? – odrzekła matka. – Tę akurat powinno się przed nią schować. No dobrze, pożyczę ci Seks w wielkim mieście. Niech stracę – oznajmiła i rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Teraz dopiero Zuzanna uświadomiła sobie, po kim to ma.

I uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Z czego się śmiejesz? – Wojtek, siedzący przy oknie, zerknął na nią ponuro, zupełnie jak osioł Kłapouchy.

Był wiecznie niezadowolonym pracownikiem kolorowej agencji reklamowej. Proszony o cokolwiek odpowiadał, że i tak nic z tego nie wyjdzie, że to kiepski pomysł, ale ewentualnie postara się pomóc. Jego defetyzm słynny był w firmie i paradoksalnie właśnie dlatego kreatywny najwyżej cenił sobie zdanie Wojtka. Zawsze, zamykając ostateczną wersję projektu, prosił go o opinię. I dowiadywał się, że to, co zrobili, jest beznadziejne i bez polotu. Robił jedną, góra dwie korekty i wtedy w przedziwny sposób stawało się to dobre.

– Śmieję się, bo jestem szczęśliwa. Tak już mam – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na smutny wyraz twarzy swojego rozmówcy. – Mógłbyś kiedyś pójść ze mną w piątek do klubu. Albo na spacer nad Wisłę, wszystko jedno. Zobaczyłbyś, jak wygląda prawdziwe życie.

– Widzę w każdy poniedziałek, gdy zjawiasz się w pracy – odparł ponurym głosem. – Masz sińce pod oczami i wyraz twarzy kotki, która wypiła o jedno mleko za dużo.

– Dobra, nie namawiam – rzuciła, zrywając się z krzesła. – Lecę na spotkanie, gdyby ktoś o mnie pytał, potem mam lunch…

– Tak, tak ważne spotkanie, wiem. I jesteś głodna jak wilk, więc będziesz długo i wolno jadła – mruknął pod nosem i wbił wzrok w monitor.

Zuzanna zignorowała, jak zwykle, jego komentarze i teraz przemykała korytarzem, mijając po drodze boksy. Miała nadzieję nikogo nie spotkać, bo nie chciała się tłumaczyć. Klucze w torbie nie dawały jej zapomnieć o nadchodzącej randce. Myślami była już w mieszkaniu Ani. Przecięła teren parkingu i wsiadła do auta, włączając klimatyzację. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o tym, co ją czeka.

Są kobiety, które deklarowana niezależność zbliża niebezpiecznie do mężczyzn. Są mężczyźni, którzy nie potrafią się z tym pogodzić. Zuzanna była więc kobietą niebezpieczną. I może dlatego tak przyjemne stawało się wszystko, co robiła. Dla obu stron.

Zaparkowała pod domem przyjaciółki i wysiadła z samochodu, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej sylwetki. W pierwszej chwili nie rozpoznała mężczyzny ukrytego w cieniu pod arkadami. Miał na sobie białą rozpiętą pod szyją koszulę i ciemne garniturowe spodnie. Twarz zasłaniały przeciwsłoneczne okulary marki Ray-Ban.

A jednak ciągle był to ten sam chłopak, bo gdy zaczął iść wolnym krokiem w jej stronę, poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia. Wąskie biodra, seksowny uśmiech, którym zapewne czarował wszystkie kobiety. Klasyczny przypadek ciacha bez kompleksów. Podszedł do niej bez słowa i mocno pocałował w usta. Siedząca na ławce staruszka z małym psem spojrzała na nich z naganą, lecz nie dostrzegli tego, przyglądając się sobie z niezwykłą intensywnością.

– Kawa? – spytał, dotykając delikatnie jej ramienia.

– Potem – odpowiedziała szeptem i poprowadziła go w kierunku klatki.

Przed windą stały dwie kobiety z siatkami pełnymi zakupów. Obdrapana ściana wieściła światu prawdy w rodzaju:

„Jak nie będziesz otwierać, ku…wa, to drzwi wyważę” czy: „Spier…laj stąd, ty h…ju”.

– Niezły klimat. – Michał się uśmiechnął i złapał Zuzannę za rękę, badając puls.

To, co poczuł pod palcami, chyba go zadowoliło, bo mruknął coś pod nosem i wykonał ruch, jakby miał zamiar skorzystać ze schodów. Zuzanna nie zareagowała.

– Uwielbiam to miejsce. Jedziemy windą – odpowiedziała, obserwując migające światełka pięter.

Kobiety weszły pierwsze. Jechały na drugie piętro. Nie odzywały się do siebie i gdy wysiadły, Zuzanna odetchnęła z ulgą.

„Jeszcze tylko trzy piętra i będziemy w raju” − pomyślała i poczuła narastające podniecenie.

Nagle winda zatrzymała się gwałtownie, coś szarpnęło, rozległ się zgrzyt i zakołysała się raz jeszcze, aby ostatecznie stanąć.

– Nie wierzę! – Wiktor nacisnął guzik i wtedy zgasło światło.

Stali przez chwilę nieruchomo i nagle jak na komendę rzucili się ku sobie, pospiesznie zdzierając ubrania. Zuzanna zanosiła się śmiechem, mocując się z wąskim spodniami mężczyzny, a on już zsuwał bokserki, uwalniając nabrzmiałą męskość. Piersi, uda złączyły się w łapczywym uścisku, Zuzanna oparła się o ścianę i poczuła, jak członek wsuwa się w nią gładko, uderzając z impetem, raz i jeszcze raz, aż zrobiło jej się słodko w ustach. Mężczyzna narzucił swój rytm, a ona nie protestowała, tylko wysuwała agresywnie biodra, wychodząc mu naprzeciw.

Seks w kabinie windy kołyszącej się w takt uderzeń i bezbłędnych trafień godny był Oscara. Z trudem łapała powietrze, czując, jak nadchodzi orgazm. Teraz tempo było zabójcze, otworzyła się szerzej i krzyknęła, gryząc go w szyję. Potężna fala orgazmu wstrząsnęła obojgiem i dokładnie w tym samym momencie zapaliło się światło, a winda ruszyła w górę.

– Zawsze tak witasz swoich kochanków? Winda na dobry początek? – spytał zdyszanym głosem.

Głęboka czerwień policzków zdradziła stopień jego podniecenia, co sprawiło jej dużą satysfakcję. Wyglądał jak chłopak, który dorwał się do ulubionego deseru i ma ochotę na więcej.

– Nie zawsze, jesteś w mniejszości – odpowiedziała i nie oglądając się za siebie, otworzyła drzwi. Trzymała w ręku ubranie, naga i swobodna.

– To tutaj – poinformowała tonem agenta nieruchomości, wyciągając z torby klucze. – Mam nadzieję, że mieszkanie się panu spodoba.

Marta, Zuzanna i Anka

– Nie żartuj, nie wierzę! – Marta zaśmiewała się, skacząc po kanapie jak mała dziewczynka.

Trwał wieczór, który kiedyś przyjaciółki nazwały Trójkącikiem, i tak zostało. Wspólna noc w pakiecie z chipsami, bakłażanem zapiekanym z mozzarellą i pomidorami, z dużą ilością wina i komedii romantycznych. Nigdy od pięciu lat nie zdarzyło się, aby zrezygnowały z ostatniego piątku miesiąca, rezerwowanego tylko dla nich. To był ich babski czas i mimo że znały się tak długo, zawsze w rozmowach wyłaziły nowe skandale, które potem, gdy wieczór przechodził do historii, wałkowały bez końca, gadając na ich temat przez telefon i dodając nowe szczegóły. Były od tego uzależnione. Zupełnie jak Keira Knightley, która w jednym z wywiadów stwierdziła, że najwyżej ceni sobie wieczory z przyjaciółkami i że nic ich nie może zastąpić.

– Daj spokój, Marta, nie ma się z czego śmiać – obruszyła się Zuzanna.

– A teraz opowiedz, jak spotkałaś pedofila, proszę! Obiecujesz od pół roku! – Przyjaciółka zrobiła zabawną minę i wyszczerzyła zęby w uśmiechu godnym okładki ekskluzywnego magazynu dla panów.

– Byłam w szóstej klasie szkoły podstawowej. Wracałam z Jolą po lekcjach do domu – zaczęła Zuzanna, zerkając na Anię, która udawała, że notuje każde słowo – i szedł za nami jakiś facet.

– Nie żartuj, serio?! – Marta zrobiła okrągłe oczy.

– Gruby czy chudy? Jak wyglądał? – spytała rzeczowo Anka.

– Obleśny. Gapił się na pośladki Joli, co akurat mnie nie dziwiło, bo w końcu był to najbardziej wyrazisty akcent jej urody. Ich seksowny taniec tuż przed jego nosem musiał doprowadzić faceta do białej gorączki.

– Pedofil, wiadomo było, że to pedofil – prychnęła Marta. – Pewnie nie mógł uprawiać seksu z dorosłymi kobietami, bo się ich bał. Typowe pedofilskie zachowanie niedowartościowanych dupków jedynaków. Śledził niewinne dziewczynki. Obrzydliwe!

– Jola posiadała biust. – Zuzanna na poparcie swoich słów wykonała gest pokazujący jego rozmiar. – Imponujący, jak na dwunastolatkę. To był drugi argument. Ale i tak nic go nie usprawiedliwiało. Wsiadł z nami do windy i wjechał na to samo piętro.

– Coś podobnego? – zdziwiła się nieszczerze Ania, która teraz wpychała do ust kolejną porcję chipsów. – A ja myślałam, że pojechał wyżej.

– Anka, przestań! – skarciła ją przyjaciółka. – W windzie nie spuszczał z niej wzroku. A potem przysunął się bliżej i jeszcze bliżej… jak wilk z Czerwonego Kapturka w wersji dla dorosłych. Dyszał jej prosto w szyję. Śmiała się nerwowo, a ja szykowałam się, aby rąbnąć go w łeb plecakiem. Gdy tylko otworzyły się drzwi, zwiałyśmy do mieszkania. Ledwo zatrzasnęłyśmy się w środku, rozległ się dzwonek.

– Bezczelny ten pedofil! – oburzyła się Marta. – Nie wystarczyło mu, że sobie popatrzył?

– No nie, chciał, żebyśmy my popatrzyły – oznajmiła rezolutnie Zuzanna. – Spojrzałam więc przez wizjer.

Dziewczyny wstrzymały oddech. Teraz miało nadejść najlepsze.

– Byłam ciekawa, jak wygląda podniecony facet. W końcu nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się widzieć…

– Nie żartuj – zdziwiła się Marta.

– Na żywo, nie w Internecie – wyjaśniła Zuzanna. – I zobaczyłam. Czerwonego na gębie, obleśnego onanistę. Pracował dłonią tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Nie widziałam zbyt wiele, takie narzucił sobie tempo. Wreszcie zaczął dyszeć i jęczeć. Wtedy pies sąsiadki dostał szału. Najpierw przeraźliwie zaskowyczał, a potem rzucił się do drzwi z jazgotem. W sąsiednim mieszkaniu coś spadło na podłogę i nagle jego fiut stał się malutki, o, tak! – Pokazała mały palec. – I facet zaczął pospiesznie wpychać tę parodię męskości do spodni.

Ania już dawno odłożyła długopis i nawet nie udawała, że notuje. Siedziała na kanapie, trzymając się ze śmiechu za brzuch.

– Mały piesek? Mały niegrzeczny piesek wszystko zepsuł?

– Jakbyś zgadła! W dodatku, gdy palant czekał na windę, sąsiadka wyjrzała na korytarz i pies rzucił się w jego stronę. Wgryzł mu się w tyłek i oderwał kawał spodni.

Pokładały się ze śmiechu. Anka strąciła lampę ze stołu, wychylając się w stronę Zuzanny, która trzymała w ręku butelkę z resztką wina. Lampa potoczyła się po dywanie i zatrzymała, rzucając na ścianę cień do złudzenia przypominający smętnie zwisającego, zwiotczałego penisa. Spojrzały po sobie ze zdumieniem w oczach i znów je złapało.

– Przestańcie! – wykrztusiła wreszcie Marta. – Boli mnie brzuch! A poza tym przyniosłam na dzisiaj bardzo dobre porno. Jeszcze ciepłe. Spod lady.

– Nie, mam dosyć, proszę! – wyjęczała Ania. – Nie chcę oglądać ani słuchać. Nie dzisiaj!

– Zostałaś przegłosowana – oznajmiła Zuzanna. – To materiały szkoleniowe. Może być sentymentalnie, ale też intelektualnie.

– Seks intelektualny? – zainteresowała się Ania. – Nigdy o takim nie słyszałam.

– Intelektualnie, bo takie filmy czegoś nas uczą. A do seksu nie należy podchodzić sentymentalnie – zauważyła Zuzanna.

– Przestań kombinować, tylko dawaj ten film! Jest w torbie w przedpokoju! – zarządziła Marta. – I przynieś jeszcze jedną butelkę wina. Włożyłam do lodówki. Białe.

– No tak, bez wina przez to nie przejdziemy. – Ania westchnęła zrezygnowana.

Plazma Zuzanny zajmowała pół ściany salonu. Film nosił tytuł Niewinne igraszki. Klasyczna fabuła. Kilka par spotyka się w starej posiadłości i odkrywa w zamku należącym do gospodarza lochy z salą tortur. Oczywiście, nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie znaleziony w szufladzie pamiętnik prababki, w którym znajdują pikantne szczegóły dotyczące sposobu korzystania z intrygujących przedmiotów. Służyły one do potęgowania rozkoszy.

– Nie rozumiem, jak możecie oglądać takie żenujące widowisko! – oburzyła się Anka. – Przyniosłabyś kiedyś, Marta, jakieś porządne porno, a nie pseudohistoryczne bzdury.

– Ależ, pani archeolog, przepraszam, zastawa z innej epoki, stroje z innej, meble nie te, co trzeba, nie ma krypt ani grobowca rodzinnego, ani wampirów? – kpiła z niej Zuzanna, która zawsze wyśmiewała słabość przyjaciółki do historycznych erotyków.

– No spójrz na niego, tylko spójrz – upierała się Anka. – Kompletne dno!

Całe towarzystwo przeniosło się teraz do sali tortur. Mężczyzna przywiązywał ofiarę do krzesła, którego siedzenie zamiast poduszki miało otwór. Dziewczyna opierała się, wydając okrzyki, które można było zinterpretować jako strach lub podniecenie. Nie była dobrą aktorką. Krzesło działało jak pompa hydrauliczna i gdy uruchamiało się mechanizm, poruszało się ze zgrzytem, to podnosząc się, to opadając na godną uwagi, jak zauważyła Zuzanna, męskość leżącego na podłodze mężczyzny. Dziewczyna lądowała idealnie na członku, z pupą uwięzioną w konstrukcji fotela. Nie miała wpływu na tempo i głębokość penetracji.

– Obrzydliwe i takie mechaniczne, wyłącz to. – Marta się wykrzywiła. – A ten facet w wypożyczalni tak zachwalał film, jakby co najmniej zdobył kilka Oscarów.

– Na tym polega jego robota. – Ania się zaśmiała. – Albo lubi w taki sposób uprawiać seks i uważa, że sala tortur to najbardziej jarające miejsce na świecie.

Wyłączyły telewizor i zaczęły sączyć wino, nie odzywając się przez dłuższą chwilę. Tylko ze sobą czuły się tak swobodnie. Mogły po prostu milczeć. Zuzanna puściła ich ulubioną płytę, Siestę. Miles Davis i trzy dziewczyny doceniające mistrzostwo jazzowych wariacji.

Seksualność kobiet warunkowana jest ich pierwszymi doświadczeniami. To one decydują potem nie tylko o wyborze partnerów, ale często też o pomyśle na życie. Reżyserem późniejszych epizodów są wrażliwość i pamięć.

Marta w wieku dziesięciu lat po raz pierwszy zetknęła się z seksem. Na plaży podczas wakacji z rodzicami widziała kochającą się namiętnie parę. Nie miało dla nich znaczenia, czy ktoś ich widzi. Uważa więc, że piękno seksu wyraża się w wolności. Obraz ten stał się symbolem jej życiowego credo. Inaczej nie chce i nie potrafi. Dziko, namiętnie i bez zobowiązań. Pierwszym doświadczeniem Zuzanny był kontakt z napalonym przyjacielem ojca, dobierającym się do niej w samochodzie. Miała trzynaście lat i nie potrafiła zareagować. Złapał ją za rękę, którą wepchnął w swój rozpięty rozporek. Powtarzał dziewczynce, że jest piękna i że musi mu pomóc, bo sam nie potrafi sobie poradzić. I wytrysnął prosto w jej dłoń. Był pijany i tak podniecony, że gdy uciekała z samochodu, wyskoczył za nią i upadł, zaplątany we własne spodnie. Zuzanna nie wyobraża sobie romansu z dojrzałym mężczyzną. Tacy faceci są według niej wyjątkowo obrzydliwi.

Anka w wieku szesnastu lat widziała w parku gejów uprawiających seks. Postanowiła napisać referat o erotyce w dialogach Platona. Nauczyciel historii wyrzucił ją z klasy, bo okazało się, że potraktował to jako prowokację. Sam był gejem. Zaczęła zatem badać, jak kochali się ludzie w odległej przeszłości. Podchodziła do sprawy naukowo. W rezultacie została archeologiem. Jej największym estetycznym odkryciem stała się para w miłosnym uścisku, pochłonięta przez lawę Wezuwiusza – obraz miłości, która zawsze kończy się tragicznie. Ania w inną nie wierzy. Ta jest idealna.

Kobiety potrafią wyzwolić się ze wspomnień. Ale tylko do pewnego stopnia. Nawet jeśli nie pamiętają, żyją tak, jakby wspomnienia ciągle im towarzyszyły. Pamięć bowiem budzi się w najmniej spodziewanych momentach i wtedy kobiety muszą być przygotowane na wszystko, co ze sobą niesie. Taka jest cena wrażliwości.

Kolejna butelka wina, wypita w przyjaznym milczeniu, otworzyła pamięć i teraz znów leżały na dywanie, jak w liceum. Przytulone i nieco senne kołysały się w takt muzyki. Takie chwile najlepiej się pamięta. W niemym porozumieniu cofnęły się w czasie i jakimś cudem wierzyły, że wszystko się jeszcze może zdarzyć. Coś więcej, niż jest.

Anka