Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emilia Ochojska, jedna z najbardziej utalentowanych pisarek swojego pokolenia, ma wszystko - sławę, majątek i kochającego partnera. Najwyraźniej to jej jednak nie wystarcza, gdyż pewnego dnia ucieka z kościoła niemal sprzed ołtarza, przerywając swój własny ślub z Mateuszem Zdrojewskim. Problem, który skłonił ją do tak radykalnego kroku zdaje się nie mieć rozwiązania. Pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony. Tajemniczy Patryk Krajewski składa jej propozycje nie do odrzucenia.
Chociaż Emilia i Patryk mają zupełnie różne charaktery, to od tej pory będą dzielić ze sobą sekret, który połączy ich już na zawsze lub poróżni na resztę życia. Jak daleko oboje będą w stanie się posunąć w swojej intrydze, by Mateusz nigdy nie poznał prawdy?
„Wprost w Twoje ramiona” to powieść o miłości, trudnych wyborach i tajemnicach, która wciąga czytelnika w świat emocji, gdzie droga do szczęścia jest pełna przeszkód, a labirynt utkany z kłamstw zdaje się być niekończącą się opowieścią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Ewa Sobel, 2023
Redakcja: Ewa Sobel
Korekta: Ewa Sobel
Skład i łamanie: Ewa Sobel
Projekt okładki: Kamila Polańska
Ilustracja na okładce: © Canva Pro
ISBN: 978-83-969308-0-4
Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Chcesz samodzielnie wydać książkę, ebook lub audiobook? Załóż konto w strefie autora na selfpublishing.empik.com i sprzedawaj swoją książkę w Empik.com
Ewentualna zbieżność imion i nazwisk jest kompletnie przypadkowa, a historia zawarta w książce całkowicie fikcyjna.
Dla Carlosa –
Miłości Mojego Życia!
Para Carlos –
El Amor de mi Vida!
– Co ty tutaj robisz, do cholery? – wycedziła przez zęby Emilia Ochojska, nie kryjąc zdenerwowania.
Na widok swojego byłego chłopaka usiłującego dostać się za kurtynę przebieralni, w której przymierzała suknię ślubną, głośno przełknęła ślinę i spróbowała powstrzymać go przed wtargnięciem do środka, kładąc otwartą dłoń na jego klatce piersiowej.
– Ja jutro wychodzę za mąż, zrozum to! – krzyknęła w taki sposób, by nie zwrócić uwagi innych klientów butiku ani tym bardziej obsługi.
Ostatnie czego potrzebowała, dosłownie na dzień przed ślubem, to widowiska.
– Jednak wychodzisz za tego bałwana? – ni to zapytał, ni stwierdził. W jego głosie brzmiała nuta ironii. – Nawet nie masz pojęcia, jak wielki błąd popełniasz, Emila – dodał po chwili już całkiem innym tonem, bardziej poważnym i przejmującym, po czym schował dłoń Emilii pod swoją, a jego dotyk był tak kojący, że niejedna kobieta chciałaby takowego doświadczyć na własnej skórze.
Nienawidziła jak ktokolwiek zwracał się do niej per „Emila”. Sto razy bardziej wolała zdrobnienie „Emilka”, chociaż brzmiało dziecinnie. Mateusz Zdrojewski miał jednak pełne prawo nazywać ją w ten sposób. Pozwoliła mu na to już dawno temu, a co więcej, uwielbiała jak tak do niej mówił. Ale on. Tylko on. Nikt inny.
Mateusz, korzystając z chwilowej nieuwagi byłej dziewczyny, wszedł do przymierzalni. Zawsze ceniła w nim ten spryt i łatwość, z jaką potrafił rozbroić ją w kilka sekund. Teraz jednak miała zwierzęcą wręcz ochotę szczerze go za to znienawidzić. Dlaczego? Bo nie wypchnęła go na zewnątrz. Nie potrafiła, wciąż miała bowiem w pamięci tamtą wiosnę. Wiosnę pełną adrenaliny i miłosnych uniesień. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą, gdy jej dotknął.
Doskonale pamiętała maj ubiegłego roku, kiedy szczęśliwa unosiła się dziesięć metrów nad ziemią. A przynajmniej tak się czuła w chwili, w której Mateusz się jej oświadczył. Z radości mogła wtedy góry przenosić, a nawet iść za nim na koniec świata. Oboje spędzili czas narzeczeństwa na ciągłej zabawie, licznych wypadach weekendowych i przede wszystkim kochając się do szaleństwa. Niestety niedługo potem pojawił się ktoś nieoczekiwany i nieproszony po to, by zburzyć ich idealny związek dla własnych chorych korzyści. Cały świat runął im więc jak niestabilny domek z kart. Z tą tylko różnicą, że to runięcie bolało znacznie bardziej niż rozsypujące się po stole karty do gry.
– Pięknie wyglądasz – sypnął komplementem Mateusz, uśmiechając się szarmancko. – Szkoda tylko, że to nie ja będę ściągał z ciebie to śnieżnobiałe wdzianko w noc poślubną – mówiąc to, przeciągnął palcem wskazującym od dekoltu aż do widocznego rowka między piersiami Emilii, i tam zatrzymał się na kilka dłuższych sekund.
Nadal znał jej słabe punkty, a to nie wróżyło niczego dobrego.
– Od dawna nic nas nie łączy, Mateusz. – Dziewczyna próbowała się jakoś bronić przed rosnącym pożądaniem, ale nawet nie strąciła dłoni Zdrojewskiego, która wędrowała teraz po jej ciele, przesuwając się coraz to niżej, i niżej. – Przestań – zaoponowała w końcu słabym głosem, zupełnie tak jakby słowo to wyrwało się z jej ust przez przypadek.
– Powstrzymaj mnie – rozkazał szeptem, choć tak naprawdę wcale nie chciał, żeby go powstrzymywała przed czymkolwiek. – Gdyby nie to, że jesteśmy w miejscu publicznym, to zdarłbym z ciebie tę suknię tu i teraz – dodał po chwili, brzmiąc przy tym całkiem poważnie.
– Zwariowałeś.
On zwariował, a ona chyba postradała zmysły.
– Tak – potwierdził szybko jej tezę. – Wariuję na samą myśl, że jutro będziesz należeć do innego!
Ostatnie zdanie, Mateusz Zdrojewski, wypowiedział na tyle głośno, że zwrócił tym uwagę właścicielki butiku sukien ślubnych, która akurat w tym momencie ubierała manekina usytuowanego nieopodal przymierzalni. Tuż obok niej stały dwie brunetki i na cały głos bezczelnie debatowały na temat tandetnej falbanki, rzekomo sztucznie przyczepionej u dołu jednej z sukienek, przez co szefowa salonu nie usłyszała wyraźnie, co krzyczał Mateusz. Zaniepokojona podeszła więc nieco bliżej.
– Przepraszam, czy wszystko w porządku? – zapytała przez firankę dzielącą ją od klientki.
A właściwie to dwóch klientów, bo niewielki prześwit przy podłodze mierzący około pięciu centymetrów, przez który widać było dwie pary nóg, nie pozostawiał wątpliwości, że w przymierzalni przebywała więcej niż jedna osoba. Etyka zawodowa nie pozwalała właścicielce przejść obojętnie obok zaistniałej sytuacji.
Ochojska tego właśnie się obawiała.
Co za wścibskie babsko! – przemknęło jej przez myśl. – Niech zajmie się własnym życiem, zamiast zaglądać ludziom do przymierzalni. Chociaż w tym przypadku to istny paradoks, bo w gruncie rzeczy nie zajrzała, tylko zapytała. Zresztą, co za różnica? Mogłabym nawet uprawiać tutaj dziki seks w dowolnej pozycji, a jej nic do tego. Nawet jeśli jest właścicielką, nie może zabronić klientom spełniania głęboko ukrytych fantazji erotycznych.
Fakt, przymierzalnia była w prawdzie częścią jej własności, ale nigdzie przed wejściem nie widniała żadna tabliczka z napisem „Zakaz uprawiania seksu”.
– Tak, wszystko gra – odezwała się Emilka, siląc się na spokojny ton. – Suknia jest przepiękna. Bardzo się cieszę, że krawcowa zdążyła zrobić na dzisiaj poprawki, o które prosiłam. Przełożyliśmy z narzeczonym datę ślubu i już jutro wychodzę za mąż, tak więc…
– Och, to wspaniale – odrzekła kobieta z entuzjazmem. – W takim razie życzę szczęścia na nowej drodze życia.
– Dziękuję – odparła krótko przyszła panna młoda.
Właścicielka oddaliła się od przymierzalni niemal natychmiast, gdyż do butiku weszła nowa klientka, zaś Emilia i Mateusz wrócili do rozmowy, którą brutalnie im przerwano.
– Nie możesz tu być. Musisz stąd iść – poprosiła, chociaż brzmiało to bardziej jak rozkaz.
– Kto tak powiedział? – droczył się z nią.
– Ja tak mówię.
– Doprawdy?
– Mati – zwróciła się do niego tak, jak robiła to za dawnych lat – błagam cię, nie utrudniaj tego i odejdź.
– Wcale tego nie chcesz – kontynuował swoją grę.
– Owszem, chcę – sprostowała. – Chcę, żebyś zniknął z mojego życia raz na zawsze, rozumiesz? – dodała po chwili, patrząc mu prosto w oczy.
– Zamknij oczy, a życzenie może się spełni – powiedział, udając, że go to uraziło. W rzeczywistości właśnie przygotowywał sobie odpowiedni grunt, by wykonać swój mały, niewinny podstęp.
– A proszę cię bardzo, zrobię wszystko, bylebyś tylko przestał mnie nękać. – Dała się nabrać i zamknęła oczy.
– To teraz policz do dziesięciu.
– I potem będę mogła otworzyć oczy?
– Tak, potem tak.
Pytanie brzmi, czy zechcesz je otworzyć – pomyślał chytrze Mateusz, obserwując w milczeniu pulsujące usta Emilii, które wręcz domagały się gorącego pocałunku.
– I nie będzie cię tutaj?
– Sprawdź mnie.
– Jeden… – zaczęła niepewnie – …dwa… trzy… cztery… – kontynuowała z mocno bijącym sercem – …pięć… sześć… siedem… osiem… dziew…
Kobieta nie zdążyła dokończyć odliczania, ponieważ poczuła jak mocne ramiona Mateusza przyparły ją do ścianki przymierzalni, a jego zęby delikatnie przygryzły jej dolną wargę. Emilia zadrżała, rozchylając usta. Spodziewała się, że mężczyzna podejmie próbę sprowokowania jej. Nie przewidziała jedynie tego, że będzie pogrywał tak nieczysto, a zarazem tak cholernie kusząco. Jego postawa sprawiła, że nie potrafiła mu się oprzeć.
Zupełnie świadoma tego, co za chwilę nastąpi, Ochojska sama przejęła inicjatywę i pocałowała Mateusza, a on oczywiście nie pozostał obojętny na jej działania. Odwzajemnił pieszczotę z ogromną tęsknotą.
Tak dawno tego nie robili, że Emilia prawie zapomniała już, jak bosko całował jej były facet. Nogi się pod nią ugięły, a w brzuchu znów poczuła motylki, zupełnie jak dawniej. No, nie tak zupełnie, bo dawniej nie była zaręczona z Patrykiem.
Długi i namiętny pocałunek nagle dobiegł końca i kobieta dostrzegła ogniki dzikiej satysfakcji w spojrzeniu Zdrojewskiego.
– Ty świnio! Zrobiłeś to specjalnie! – krzyknęła, na śmierć zapominając o obsłudze, która tym razem na szczęście nie zainterweniowała.
– Chcesz się targować, kto bardziej oszukiwał? – zaśmiał się pod nosem.
– O czym ty mówisz?
– Emila, czy ty masz mnie za debila? – zapytał rozbawiony jej cudowną grą aktorską.
Spojrzała na niego, unosząc brwi ze zdziwienia.
– Możesz jaśniej?
– A proszę cię bardzo – użył tych samych słów co ona kilka chwil temu. – Jesteś inteligentną i bardzo mądrą kobietą, i chcesz mi wmówić, że ani trochę nie domyślałaś się, co chcę zrobić, tak? – Zbliżył swoje usta do jej ust. – Wcale nie chciałaś, żebym zniknął. Chciałaś po prostu, żebym cię pocałował – wyszeptał czule.
– To jakaś kompletna bzdura – zaprzeczyła szybko i odsunęła się od mężczyzny na bezpieczną odległość.
Miał rację i wiedziała o tym doskonale. Problem był taki, że nie chciała ani nie mogła się do tego przyznać. Nie teraz. Nie dzisiaj. I nie w taki sposób.
Emilia leżała na łóżku w swoim pokoju i myślała. Najbardziej intensywnie wspominała wczorajsze popołudnie w salonie sukien ślubnych, a co za tym idzie, również pewnego bardzo przystojnego szatyna. Jak nietrudno się domyślić, mowa oczywiście o Mateuszu Zdrojewskim. Mężczyźnie, który skradł jej serce już dawno temu, a którego ona rzuciła dla innego.
– Trzy lata, dwa miesiące, jeden tydzień, pięć dni, dwanaście godzin, czterdzieści cztery minuty i dwie cholerne sekundy związku! – Wściekła chwyciła do rąk poduszkę i zaczęła nią brutalnie uderzać o ramę łóżka, zupełnie jakby wpadła w jakiś bliżej nieopisany rodzaj amoku. – Wszystko to psu w dupę! – krzyknęła na koniec i z całej siły cisnęła wspomnianą poduszką w drzwi, przez co materiał pękł, a puch znajdujący się we wnętrzu rozsypał się po całym pomieszczeniu.
Emilia liczyła każdą sekundę spędzoną w ramionach Mateusza. Bez wątpienia trochę przesadzała z podawaniem tak dokładnego czasu, ale zawsze była niepoprawną perfekcjonistką i nic nigdy jej nie umknęło. Chciała uwiecznić ich historię na papierze. I uwieczniła.
Na co dzień zajmowała się pisaniem powieści. W jednej z nich ona i jej ukochany byli głównymi bohaterami – rzecz jasna – ze zmienionymi personaliami. Dla zachowania resztek życia prywatnego wolała, by nikt nie utożsamiał ich osób ze stonowaną Sabiną Fronczak oraz zwariowanym Kamilem Ostrowskim. W prawdzie ich charaktery nieco się różniły od tych opisanych w książce, ale dmuchać na zimne to podstawa.
Jej motto brzmiało: “Kiedy umysłem zawładnie podstępny Alzhaimer i zapomnę połowę życia, kartki wciąż będą pamiętać, jak wielką miłością ciebie darzę”.
Łzy potoczyły się po policzkach Emilii. Kobieta czuła się bezradna. Nie wiedziała, co ma dalej robić. W tym momencie nic nie wydawało się tak proste jak w jej książkach. Musiała zapomnieć o Mateuszu, a on wcale nie ułatwiał jej tego zadania.
Ochojska wróciła myślami do wydarzeń mających miejsce w butiku.
– Wcale nie chciałaś, żebym zniknął. Chciałaś po prostu, żebym cię pocałował – wyszeptał mi czule do ucha.
– To jakaś kompletna bzdura – zaprzeczyłam szybko i odsunęłam się od Mateusza na bezpieczną odległość, po czym zaczęłam szarpać się z suwakiem na plecach, by jak najszybciej wyswobodzić ciało z sukienki i przy okazji uwolnić się od towarzystwa tego natrętnego mężczyzny.
– Może ja ci pomogę – zaproponował i nie czekając na moje przyzwolenie, w mgnieniu oka znalazł się za mną i chwytając zamek błyskawiczny między dwa palce, rozpiął go do samego dołu.
Przytrzymując suknię rękoma na wysokości piersi, spojrzałam na swojego niedoszłego męża przez prawe ramię z lekkim wyrzutem. Jeszcze pół roku temu mieliśmy się pobrać, ale ja uciekłam sprzed ołtarza bez słowa wyjaśnienia.
– Rób tak dalej, a się doigrasz, zobaczysz – rzuciłam naburmuszona i natychmiast zwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, napotykając po drodze na lustro. Przez ułamek sekundy mignęło mi w nim nasze odbicie.
Razem, obok siebie wyglądaliśmy naprawdę uroczo. Nie mogłam się powstrzymać, by nie zerknąć raz jeszcze. Nie umknęło to uwadze Mateusza, który z tej okazji uśmiechnął się szeroko sam do siebie. Ujrzałam to w lustrze.
– A może ja marzę o tym, żeby się doigrać, kochanie – ni to zapytał, ni stwierdził, gładząc opuszkami palców moje na wpół nagie plecy.
Pisnęłam cicho pod wpływem jego dotyku, a me ciało pokryła drobna gęsia skórka.
– Masz zimne ręce. – Odwróciłam się przodem do Mateusza, zmieniając temat. – Mati, posłuchaj – zaczęłam – ja nie chcę dawać ci złudnych nadziei, dlatego lepiej będzie jak nie będziemy się więcej kontaktować.
– Lepiej dla kogo? – żachnął się i delikatnie chwycił mój podbródek, zmuszając jednocześnie, bym ponownie spojrzała w lustro ustawione po naszej prawej stronie, po czym od tyłu objął mnie w pasie. – Spójrz na nas i przyznaj wreszcie, że na całej półkuli ziemskiej nie ma drugiej tak idealnie dopasowanej pary jak my. – Brzmiało jak rozkaz, ale w rzeczywistości było to rozpaczliwe błaganie. Wiedziałam to.
Całą siłą woli próbowałam walczyć ze swoimi prawdziwymi uczuciami, ale przypominało to raczej walkę z wiatrakami. Doskonale zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, jak również z tego, że jeśli zaraz stąd nie wyjdę, to nie wytrzymam napięcia i wykrzyczę mu wszystko prosto w twarz bez żadnego uprzedniego znieczulenia. Nie mogłam sobie pozwolić na taką słabość, a więc szybko wyrwałam się z objęć ukochanego i równie szybko wyślizgnęłam się też z sukni ślubnej. Nie przejęłam się zbytnio tym, że stałam teraz przed swoim eks w samej bieliźnie – i bez niej widział mnie już setki razy, wobec tego nie było sensu się wstydzić.
– Wow, nawet nie każesz mi wyjść? – zdziwił się Mati. – Wiesz – ciągnął dalej – moim skromnym zdaniem to cholernie niestosowne, żeby brat pana młodego oglądał jego przyszłą żonę w takim… hmm… – zamyślił się na krótką chwilę, najwidoczniej próbując znaleźć odpowiednie słowo – stroju – dokończył.
– Nie bądź dzieckiem – skomentowałam, wkładając ręce do krótkich rękawków zwiewnej, czerwonej bluzeczki, a następnie zarzuciłam ją sobie na głowę i naciągnęłam na ciało do pasa. – I tak nic mu nie powiesz.
W moim głosie było słychać cholerną pewność. Znałam Mateusza nie od dziś, więc domyśliłam się, że nie będzie potrafił oprzeć się pokusie, by utrzeć mi nosa. Nie myliłam się.
– Zrobiłaś się strasznie pyskata, wiesz? – Zauważyłam, że obserwował moje nogi, kiedy wkładałam je do nogawek trzy czwartych spodenek w kolorze ciemnego beżu. – Właśnie, że mu powiem – zagroził, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Co wtedy zrobisz? Odwołasz ślub?
– Chciałbyś – zaśmiałam się. – Nie odwołam ślubu – powiedziałam, właściwie chyba tylko po to, żeby wmówić to samej sobie.
– Oczywiście, że tego nie zrobisz – potwierdził moje słowa, a zaraz potem pozbawił mnie złudzeń. – Bo zrobi to on.
– Wiesz co?! – wkurzyłam się nie na żarty. – Odpieprz się!
Po tym dobitnym przekazie wypadłam z przymierzalni jak torpeda, trzymając pod pachą białą suknię. Usłyszałam jeszcze, jak Mateusz zaklął cicho po angielsku, a potem już tylko jego ciężkie kroki jak za mną wybiegał. Zwolnił jednak, a ja zdążyłam dojść do kasy jako pierwsza.
– Kłótnia przedmałżeńska? – odezwała się ekspedientka. – Podziwiam, że nie boi się pani przesądów.
– Słucham? – Uniosłam brwi w geście zdziwienia.
– No, pan młody nie powinien oglądać panny młodej przed ślubem – wyjaśniła kobieta nieco zakłopotana.
– My nie… – zaczęłam, ale ktoś brutalnie wszedł mi w słowo.
– Narzeczona i ja jesteśmy nowocześni i nie wierzymy w takie bzdury – skomentował Mateusz, który dotarł właśnie do kasy. Uśmiechnął się rozbrajająco, a mnie zamurowało.
– Kartą czy gotówką? – zapytała sprzedawczyni, nie wdając się w dalszą dyskusję na ten temat. Chyba zdała sobie sprawę, że nadmierne wścibstwo w tym przypadku byłoby mocno nie na miejscu.
– Zapłacę kartą – oznajmił ochoczo Mateusz.
Zanim zdążyłam zaprotestować i wyjąć z torebki portfel, mój eksnarzeczony podawał już ekspedientce swoją kartę kredytową. Byłam w ogromnym szoku, bo czego jak czego, ale tego na pewno się nie spodziewałam. Zdezorientowana spojrzałam na Mateusza, licząc, że jego wzrok powie mi, co on wyprawia. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego miałam w głowie jeszcze większy mętlik niż do tej pory.
– Mateusz, możesz mi wyjaśnić, co to była za szopka? – zapytałam, gdy oboje znaleźliśmy się już na zewnątrz butiku. – Co ty odwalasz, do jasnej cholery?! – podniosłam głos. – Chcesz mi zepsuć mój ślub?!
– Po pierwsze, uspokój się – powiedział spokojnym tonem, nawiązując ze mną obiecujący kontakt wzrokowy. – A po drugie, TWÓJ ŚLUB… Serio? Mówisz to serio, Emila? – powtórzył pytanie, żeby nadać mu dosadniejsze brzmienie. – Jedyna szopka, która ma tutaj miejsce to właśnie ten twój niedorzeczny ślub z tym złodziejem kobiet.
Pukanie do drzwi wytrąciło Emilię z rozmyślań. Niechętnie i ociężale uniosła się na łóżku, podpierając łokciami o materac.
– Kto tam? – zapytała, choć nie miała najmniejszej ochoty na niczyją wizytę. Zwłaszcza dzisiaj.
Ten dzień miał być niezapomniany i niezwykły, a zarazem najpiękniejszy w jej życiu. Te trzy słowa straciły jednak swą wartość w chwili, w której zdecydowała się zerwać zaręczyny z Mateuszem.
Niezapomnianym to może jeszcze będzie, tyle że co najwyżej koszmarem.
– To ja, słonko – odpowiedział troskliwy damski głos.
Emilia spuściła wzrok i westchnęła ciężko, ukrywając twarz w dłoniach.
– Wejdź, ciociu – odezwała się wreszcie po dłuższej chwili ciszy.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Już dawno miała powiedzieć ojcu, że trzeba naoliwić zawiasy, ale zawsze były ważniejsze sprawy, więc ta automatycznie spoczęła na laurach.
Kobieta o jasnobrązowych, długich włosach stojąca w progu spojrzała z czułością na swoją bratanicę, a zarazem chrześniaczkę. W przeciągu kilku sekund jej oczy posmutniały, gdyż nie potrafiła spokojnie patrzeć na cierpienie „swojej dziewczynki” – tak zawsze nazywała Emilkę, ponieważ praktycznie wychowała ją jak własną córkę. Dziewczyna bowiem nigdy nie poznała matki, bo ta niestety zmarła przy porodzie.
– Emilko, dziecko – zaczęła z przejęciem ciotka – nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz – dodała, przysiadając na rogu łóżka. – Patryk zrozumie… Przecież nie może cię zmusić.
– Nie znasz sytuacji, ciociu. – Emilia intensywnie zamrugała powiekami, by nie dopuścić do wydostania się z jej oczu łez, które powoli się tam gromadziły. – To wszystko jest jak… jak… – próbowała znaleźć odpowiednie słowo, ale nagle coś sobie uświadomiła. – Zaraz, chwileczkę. Skąd wiesz, że nie chcę za niego wychodzić? – Zdała sobie sprawę z tego, że nikomu nie opowiadała ani o swoich obawach, ani tym bardziej o problemach.
– Widać to po tobie jak na dłoni, a poza tym dzwonił Mateusz – odparła Renata, bo tak właśnie miała na imię.
– Do ciebie? – zdziwiła się Emilka i nerwowym ruchem dłoni zaczesała do tyłu swe czarne włosy, poczynając od czoła.
Ciemne kosmyki sięgały dziewczynie do połowy pleców i choć w upalne dni potwornie grzały jej szyję, lubiła je. Wtedy po prostu spinała je w koka lub w inną równie wygodną fryzurę i problem znikał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Szkoda, że w identycznej strukturze nie działało pozbywanie się rozterek sercowych. Gdyby ktoś wynalazł jakąś pożyteczną maszynę, która po zeskanowaniu linii papilarnych usunęłaby z ludzkiego umysłu wszystkie zmartwienia, znacznie ułatwiłby tym życie wielu osobom.
– Do domu, na stacjonarny. Ja tylko odebrałam, ale faktycznie, Mateusz chciał rozmawiać ze mną. Wręcz błagał mnie, żebym nie pozwoliła popełnić ci tego błędu, bo według niego wcale nie kochasz Patryka i moim zdaniem on ma całkowitą rację.
Emilia zdenerwowała się na dźwięk imienia byłego narzeczonego, a jeszcze bardziej wkurzył ją fakt, że Zdrojewski zwrócił się o pomoc do jej ciotki.
– Nie wierzę, znowu Mateusz! – podniosła głos, zrywając się z łóżka na równe nogi. – Kiedy on się w końcu przestanie wpieprzać w moje życie?! Jest w ogóle jakieś miejsce na ziemi, gdzie go nie ma?! – krzyczała, chodząc nerwowo z kąta w kąt i wymachując na boki rękoma.
– Uspokój się, kochanie – powiedziała Renata, wstając z miejsca i usiłując jednocześnie przytulić bratanicę.
Dziewczyna poddała się temu gestowi i automatycznie wtuliła głowę w ramiona ciotki. W jedną mikro sekundę fala spokoju ogarnęła jej duszę, bo przy swojej matce chrzestnej mogła wreszcie odetchnąć z ulgą.
Już od najmłodszych lat Emilii, ciocia stała się dla niej bezpieczną przystanią, bezpiecznym statkiem, stojącym zawsze w tym samym porcie i nigdy nie wypływającym w rejs.
Renata była już w takim wieku, że długie lub zbyt częste podróże mogłyby ją za bardzo męczyć, dlatego nie opuszczała swojego gniazda, by szukać przygód w mniej czy bardziej interesującym miejscu. Zwyczajnie chłonęła życie takim, jakim obdarzył ją los i nie potrzebowała do tego żadnych wakacji. Prawdę mówiąc, to nigdy nie wyjeżdżała z Cieszyna. Była raczej domatorką aniżeli podróżniczką. Kochała swój dom, rodzinę i zwierzęta, które hodowali. Nawet tego denerwującego lokaja, Bartosza, którego zatrudniła właściwie tylko po to, żeby biedaczek nie został bezrobotny.
Kilka dni temu kobiecie stuknęło pięćdziesiąt wiosen, toteż postanowiła zrobić dobry uczynek z okazji swoich okrągłych urodzin i przyjęła do pracy Bartosza Pawlikowskiego, ekscentryka z duszą artysty.
Mężczyzna zjawił się w domu Renaty Ochojskiej – tak, Ochojskiej, ponieważ kobieta nigdy nie wyszła za mąż, a więc siłą rzeczy wciąż nosiła panieńskie nazwisko – i zdesperowany opowiedział jej o swoim pechu zawodowym.
O tym jak grał w zespole rockowym i został z niego wyrzucony za pomylenie melodii podczas pierwszego debiutanckiego występu. O tym jak chciał pomóc iluzjoniście w cyrku połknąć ogień i przez nieuwagę podpalił mu kostium, za co również wyleciał z hukiem. O tym jak pojechał na casting do serialu i zamiast nauczyć się wymaganego fragmentu scenariusza, wykuł na pamięć „Tren X” Jana Kochanowskiego i zaczął go recytować członkom komisji, co również zakończyło się wierutną porażką. I o wielu innych nieudanych próbach uzyskania jakiegokolwiek zatrudnienia.
Renacie zrobiło się go wówczas żal i przyjęła nieszczęśnika do pracy w charakterze lokaja. Do jego obowiązków należało głównie otwieranie drzwi. Wcześniej zajmowali się tym domownicy i żaden z nich nie potrzebował do tego służby. Nikt jednak nie miał serca poinformować Bartosza o braku posady dla niego, dlatego wszyscy zgodnie zdecydowali się znaleźć mu jakieś małe zajęcie i tak oto powstało stanowisko „lokaj”.
– Nie wiem, co mam robić, ciociu – wyszeptała cicho Emilia. – On jest wszędzie.
– I będzie, Emilko – odpowiedziała pięćdziesięciolatka, ciągle tuląc do siebie chrześniaczkę. – Może nie wszędzie, ale w twoim sercu na pewno.
– Ale ja go w nim nie chcę, nie rozumiesz? – skłamała, odsuwając się gwałtownie od ciotki.
– A nie uważasz, że jest już nieco za późno na takie refleksje? – zapytała kobieta, bacznie lustrując, pełne złości i rozgoryczenia, oczy bratanicy, w których, zgodnie z oczekiwaniami, dostrzegła prawdę. – Oj, dziecko, nie oszukuj się – dodała bezradnie.
– Oszukiwanie się to moja jedyna droga ucieczki od niego.
– Nie uciekaj, nie broń się, musisz stawić temu czoła. Całej tej sytuacji.
– Myślisz, że tego nie wiem? – Emilia zrobiła znaczącą pauzę, po czym kontynuowała. – Wiem, że tak powinnam zrobić, ale to nie jest takie proste. Ty tego nie zrozumiesz – dokończyła i w mgnieniu oka zniknęła za drzwiami łazienki, nie chcąc dłużej prowadzić tej konwersacji.
Ciotka faktycznie mogłaby tego nie zrozumieć, bo najpierw musiałaby wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi, a młoda Ochojska nie zamierzała nikogo narażać na żadne dziwne akcje, dlatego wolała milczeć. Dla ich wspólnego dobra.
W głowie Emilii zrodził się jedynie niecny plan rozmówienia się z tym zdrajcą Mateuszem, który bez jej wiedzy i zgody zaczął szukać ratunku u Renaty.
Dziewczyna zrzuciła z siebie satynową, czerwoną koszulkę nocną, którą, mimo późnej pory, wciąż miała na sobie. Od rana nie wychodziła ani z łóżka, ani tym bardziej z pokoju. Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo w najnieszczęśliwszym dniu swojego życia. W dniu, w którym miała wyjść za mąż z zupełnie innych pobudek niż dozgonna miłość.
Zostały zaledwie dwie godziny do ślubu. To za mało nawet na to, żeby wymyślić cokolwiek, jakąkolwiek wymówkę, która byłaby w stanie odwlec, przesunąć lub w ogóle odwołać owo wydarzenie. I to nieodwracalnie.
Pomarzyć można – pomyślała i odkręciwszy kurek od zimnej wody, weszła pod prysznic, a jej ciało zalał lodowaty strumień, który choć na jeden krótki moment zyskał taką władzę, by ostudzić jej umysł i uwolnić go od natrętnych myśli.
Po chwili dało się słyszeć niezbyt wyraźne skrzypnięcie drzwi pokojowych zza ściany łazienki, co niewątpliwie oznaczało, że ciotka postanowiła zostawić bratanicę samą i ewakuowała się do innego pomieszczenia. Woda zagłuszała wszystkie inne szmery czy też głosy, więc nic więcej nie dobiegło już do uszu Emilii.
***
Mateusz czekał niecierpliwie na telefon od ciotki swojej byłej dziewczyny. Miał nadzieję, że kobiecie udało się coś wskórać w rozmowie z Emilią i ta dała się przekonać na odwołanie ceremonii. Złudne były jego marzenia.
Zamiast upragnionej melodii wydobywającej się z jego komórki, usłyszał dzwonek do drzwi. Zawsze lepsze to niż nic. Z drugiej jednak strony, mężczyzna kompletnie nie spodziewał się osoby, jaką ujrzał w progu swojego mieszkania.
Zdrojewski był tak potężnie zaskoczony wizytą, że przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, kogo przed sobą widział. Szybko otrząsnął się jednak z szoku i wciągnął do środka swego nieoczekiwanego, a jednocześnie bardzo miłego gościa. Dotknięcie go tylko upewniło Mateusza w przekonaniu, że osoba ta nie była ani duchem, ani tym bardziej wytworem jego bujnej wyobraźni.
Ona była tu naprawdę! – krzyczały z radości myśli mężczyzny.
Emilia Ochojska, miłość jego życia, stała właśnie naprzeciwko niego, nierówno oddychając i patrząc mu prosto w oczy. Spojrzenie to należało do grupy tych spojrzeń, które jednoznacznie mówiły: „chcę uciec z tobą na koniec świata, kochanie”. Istniała też jednak druga część tego niemego zdania, która ukryła się gdzieś za grubą fasadą spojrzeniowego milczenia i nie chciała się ujawnić.
Mateusz momentalnie zrozumiał aluzję i pochwycił przewagę nad swą towarzyszką, przyszpilając ją całym ciałem do jednej z przeciwległych ścian. Jego wargi nieuchronnie zaczęły zbliżać się do ust eks-dziewczyny, pragnąc namiętnego pocałunku. Czekał jedynie na jej ruch, bo nie chciał robić nic na siłę.
Ochojska poległa z kretesem i poddała się całkowicie temu, co się właśnie działo. Pocałowała byłego narzeczonego z taką żarliwością, z jaką on całował ją tamtego lata na kilka miesięcy przed rozstaniem. Mężczyzna nie był jej dłużny i oddawał każdego buziaka z języczkiem, nie mogąc ani nie chcąc powstrzymać narastającego podniecenia. Czuł, że Emilii też podobały się te pieszczoty, bo nie miała najmniejszego zamiaru porzucić czynności, którą oboje wykonywali.
Zdrojewski coraz bardziej napierał na nią swoim ciałem i coraz zachłanniej całował jej usta, mając doskonałą okazję ku temu, by nacieszyć się tą chwilą bliskości. Szczególnie, że długo ona nie potrwała.
Kobieta zupełnie nieoczekiwanie wystawiła lekko prawą nogę, uniosła kolano i kopnęła Mateusza prosto w przyrodzenie. Mężczyzna jęknął i skulił się z bólu, niczego nie rozumiejąc z jej zachowania.
– Odbiło ci, Emila?! – zapytał, gdy doszedł już do siebie. Wciąż jednak trzymał się za obolałe krocze.
– Wręcz przeciwnie – sprostowała. – To tobie odbiło, że wciągnąłeś moją ciotkę w nasze prywatne sprawy! – krzyknęła pretensjonalnie, nie mogąc opanować złości.
Miała naprawdę serdecznie dość Zdrojewskiego i jego głupich pomysłów.
– Aha, to za to oberwałem, tak? – zaśmiał się pod nosem. – Wybacz, musiałem cię jakoś przekonać, żebyś zrezygnowała z tego śmiesznego ślubu.
– Ślub się odbędzie, Mateusz – odparła, na co mężczyźnie znów zrzedła mina. – I to za niecałe… – spojrzała na zegarek – czterdzieści pięć minut.
– Ale przyszłaś tu… myślałem…
– Źle myślałeś.
– Emila, całowaliśmy się przed chwilą.
– Przecież wiem, i co z tego? – Udała, że nie wie, o co mu chodzi.
– To, że udowodniłaś tym, że nadal mnie kochasz. Że nigdy nie przestałaś.
– Gówno prawda, to była kara za to, że poleciałeś na skargę do mojej chrzestnej.
– Jeśli to była kara – uśmiechnął się – to ja takie kary chcę dostawać codziennie.
– Obrywać po jajach też chcesz codziennie? – odgryzła się.
– Od ciebie mogę obrywać nawet trzy razy dziennie, tylko błagam – złożył dłonie jak do modlitwy i upadł na kolana – nie wychodź za mojego brata.
Mateusz klęczał przed ukochaną i błagał ją, żeby odwołała swój ślub. Emilia była jednak niewzruszona na jego prośby. Przymknęła lekko oczy, usiłując zapanować nad targającymi nią sprzecznymi emocjami, po czym znalazła w sobie dostatecznie dość siły, żeby bez słowa wyjść z mieszkania Zdrojewskiego.
Mężczyzna wybiegł za nią. Niestety, kobieta w ekspresowym tempie zniknęła mu z pola widzenia, bo na korytarzu nigdzie jej już nie było. Nie zdołał też usłyszeć żadnego stukotu damskich szpilek uderzających o kaflowe podłoże. Ochojska niewątpliwie albo gdzieś się schowała, albo zamieniła się w spider-mana. To drugie było raczej niemożliwe, więc najbardziej prawdopodobna mogła być tylko pierwsza opcja.
Zdrojewski nie podjął poszukiwań, bo miał już w zanadrzu inny plan zniweczenia ceremonii zaślubin. Wrócił do mieszkania i wcisnął się w idealnie odprasowany czarny garnitur przygotowany chwilę wcześniej, zanim odwiedziła go Emila.
– Przedstawienie czas zacząć – powiedział sam do siebie, wyciągając z kieszeni marynarki telefon komórkowy i wybierając numer do najlepszego kumpla, który w razie potrzeby miał mu pomóc w zaplanowanej akcji ratunkowej. – Zaczynamy plan B, szykuj się – wydukał do słuchawki, po czym momentalnie przerwał połączenie.
Podszedł do barku z alkoholem, nalał sobie setkę czystej na odwagę i wypił jednym haustem.
Mateusz należał do ludzi, którzy składali broń tylko wówczas, gdy byli całkowicie świadomi tego, że od początku do końca są na straconej pozycji. On wiedział, że w tej walce ma największą możliwą przewagę, jaką tylko można mieć. Miłość Emilii. I to mu w pełni wystarczyło, by odnieść sukces.
Z niepokojem spojrzał na zegarek, którego wskazówki pokazywały nieco ponad kwadrans po jedenastej w południe. Niecała godzina do ślubu to niewiele czasu, ale przecież nie działał w pojedynkę. Piotrek, jego przyjaciel, był już o wszystkim poinformowany, więc do dwunastej powinni zdążyć.
Nagły dźwięk dzwoniącego domofonu, wytrącił Zdrojewskiego z rozmyślań. Zdziwił się, bo nie spodziewał się już dzisiaj niczyjej wizyty. Tym bardziej o tej porze. Każdy z jego znajomych wiedział przecież o zbliżającej się ceremonii, jak również o tym, że on sam też się na nią wybierał. Oczywiście plan B był znany tylko osobom kompletnie wtajemniczonym w sprawę. Większość żyła więc w słodkiej niewiedzy i nie podejrzewała nawet, że obecność Mateusza na ślubie miała mieć podwójne dno.
Kto zatem ośmielił się mu przeszkadzać w tak ważnym momencie?
Był to Kornel Lewiński, detektyw, którego Zdrojewski wynajął jakiś czas temu, by szpiegować poczynania swojego przyrodniego brata, Patryka. Przyrodniego, ponieważ mieli tę samą matkę, lecz innego ojca.
Mateusz chciał się dowiedzieć wszystkiego na temat Patryka Krajewskiego. Łapał się dosłownie każdej najmniejszej wskazówki, która w jakiś sposób mogłaby mu pomóc poznać brata od nowa. Poznać jego słabe punkty. O tak, na tym zależało mu najbardziej, bo jego samego znał dosyć dobrze i miał świadomość, że Krajewski to dziwny gość. Potrzebował tylko na niego jakiegoś haka. Cokolwiek, co okazałoby się użyteczne.
Kiedy Zdrojewski wpuścił detektywa do klatki, a następnie do mieszkania, najpierw zlustrował dokładnie wyraz jego twarzy.
– Zawsze tak masz? – zapytał nagle.
– Jak? – Kornel nie zrozumiał pytania.
– Brak emocji – wyjaśnił Mateusz, zamykając drzwi. – Nic nie da się wyczytać z twojej twarzy, kompletnie nic – uściślił po chwili.
Kornel Lewiński zaśmiał się zdawkowo.
– Zostań detektywem i codziennie odkrywaj nowe sekrety, zdrady i inne takie pierdoły, to wtedy może pogadamy o tych emocjach, których nie widać. Na początku jeszcze mnie to jakoś ruszało, ale tyle lat już w tym siedzę, że chyba nic mnie już nie zdziwi. Potem jest już tylko rutyna i jeśli nie nauczysz się z nią walczyć, to po tobie.
– Dobrze wiedzieć – odpowiedział Zdrojewski, wskazując detektywowi miejsce na kanapie. – Ja jestem prawnikiem, ale rozwody to nie moja działka. Aktualnie mam przerwę od zawodu i rozkręcam sklep internetowy z akcesoriami sportowymi.
Obaj mężczyźni usiedli równocześnie. Lewiński na wspomnianej kanapie, zaś Mateusz usadowił się naprzeciwko niego w wygodnym fotelu. Zwracali się do siebie po imieniu, bo przez dwa miesiące współpracy zdążyli się już nieco zaznajomić.
– No więc zgaduję, że masz jakieś nowe informacje o moim braciszku. Nie mylę się, prawda?
– Cóż, głównie chodzi o twój odwołany ślub z Emilią pół roku temu – odparł Kornel bez ogródek i wyjął z teczki dokumenty. – Mam dowody, że do tej ucieczki sprzed ołtarza zmusił ją właśnie twój brat – dodał, wręczając papiery Mateuszowi.
***
Antoni Ochojski, elegancko ubrany, stał przy oknie w swoim gabinecie, wypatrując w ogrodzie ptaki. Najbardziej uwielbiał śpiew skowronków o poranku, ewentualnie w południe.
Dziś był szczególny dzień dla niego jako ojca. Wydawał za mąż jedyną córkę. Miał cichą nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie dobrze i nic ani nikt nie zdoła przeszkodzić w ceremonii. Wciąż doskonale pamiętał, w jaki sposób zakończyła się historia Emilki z Mateuszem i ich ślubem. Ostatnim czego chciał, to powtórka z rozrywki.
Mężczyzna naprawdę wierzył, że córka wreszcie dokonała właściwego wyboru partnera, który ofiarował jej bezgraniczną miłość oraz dał szczęście, na jakie zasługiwała. Polubił Patryka od pierwszej chwili, w której go poznał. Chłopak zyskał nawet znacznie większą jego sympatię niż Mateusz. Ten drugi jakoś nigdy nie pasował Antoniemu, lecz akceptował go przez wzgląd na Emilię. Teraz jednak nie musiał już udawać, że lubi Zdrojewskiego.
Co prawda, miał też mieszane uczucia. Sytuacja była nieco niezręczna. Jego córka wychodziła za mąż za brata swojego eks-narzeczonego. Początkowo Ochojski nie rozumiał decyzji ani zachowania pierworodnej, lecz wierzył, że dziewczyna miała swoje powody, by wybrać Krajewskiego, dlatego się nie wtrącał. Tym bardziej, że poniekąd cieszył go taki stan rzeczy, choć usilnie próbował to ukryć.
– Tato – usłyszał Antoni za swoimi plecami i natychmiast się odwrócił. – Znowu obserwujesz te swoje ptaki?
Emilia podeszła do okna i zasłoniła kotary. Tego dnia mogła znieść naprawdę wiele. Swoją histerię, kazania ciotki, nawet towarzystwo Mateusza. Ale nie widoku szczęśliwego ojca, który wręcz skakał z radości z powodu jej ślubu.
Antoni uśmiechał się raczej rzadko, gdyż nie był zbyt wylewnym człowiekiem w okazywaniu uczuć. Jak już musiał wyrazić swe zadowolenie w jakiejś sprawie, to zazwyczaj robił to niejednoznacznie. Obserwując i słuchając śpiewające ptaki za oknem. W jego wykonaniu oznaczało to właśnie skakanie z radości.
Ochojski spojrzał gniewnie na córkę, ale nie skomentował jej obcesowego zachowania.
– Tatku, przepraszam – rzekła Emilia i przytuliła ojca. – Znasz mnie i dobrze wiesz jaka potrafię być impulsywna, kiedy zżera mnie stres. Wszystko mnie wtedy denerwuje, nawet te twoje ptaki, które tak kochasz – wytłumaczyła się.
Starszy mężczyzna odwzajemnił uścisk. Nadal jednak nie wydobył z siebie ani jednego słowa.
Wytłumaczenie Emilki nie było do końca zgodne z prawdą. To nie stres ją zżerał tylko rozgoryczenie i paniczny strach. Musiała jednak częściowo okłamać ojca, by pewne fakty nie wyszły na jaw. W przeciwnym wypadku chyba spaliłaby się ze wstydu.
Dziewczyna odsunęła się od ojca i wlepiła w niego błagalny wzrok.
– Poprowadzisz mnie do ołtarza? – zaproponowała, by nieco załagodzić sytuację.
– Nie umiem się długo na ciebie złościć – odezwał się wreszcie Antoni. – Tym bardziej dzisiaj – dodał, ale nawet nie zadrgały mu kąciki ust.
Emilia wysiliła się na promienny uśmiech.
– Więc jak będzie? – spytała.
– Będzie dobrze.
– Wiesz, o co pytam.
– Ech – westchnął Ochojski. – Mam tylko jedną córkę. Jak mógłbym nie zaprowadzić jej do ołtarza? – ni to zapytał, ni stwierdził.
– Czy to znaczy „tak”?
– Tak – odparł sucho. – Aha, zapomniałbym. Ślicznie wyglądasz, córeczko.
Emilię zamurowało. Ostatni raz, kiedy ojciec powiedział jej coś takiego, był jak jeszcze chodziła do podstawówki. A dokładniej w dniu jej pierwszej Komunii Świętej. Wtedy też miała na sobie białą sukienkę, ale dużo mniejszą i brzydszą.
– Dziękuję, tato – odpowiedziała beznamiętnie.
W normalnych okolicznościach ucieszyłby ją ten komplement, a w zaistniałej sytuacji wyłącznie zszokował. Nie chciała się podobać ani ojcu, ani Patrykowi, ani żadnemu innemu mężczyźnie, który nie nazywał się Mateusz Zdrojewski.
***
Wybiła dwunasta. Goście zebrali się w kościele pod wezwaniem Świętego Jerzego, niecierpliwie czekając na przybycie panny młodej. Patryk, z przyklejoną na twarz miną zwycięzcy, stał już przy ołtarzu. Pomimo lekkiego spóźnienia narzeczonej, mężczyzna był w stu procentach pewien, że Emilia nie wystawi go na pośmiewisko i niedługo się zjawi. Zbyt wiele ryzykowała, żeby teraz tak po prostu się nie pojawić.
Długo nie trzeba było czekać, bo już kilka sekund później w drzwiach kościoła stanął Antoni Ochojski pod rękę ze swą piękną córką.
Emilia wzięła głęboki wdech, modląc się w duchu o alarm bombowy, który byłby w stanie zapobiec temu absurdalnemu ślubowi. Właściwie mogło to być cokolwiek, nawet trąba powietrzna czy tsunami, ale to już ostateczność, bo wtedy raczej mało kto uszedłby z życiem. O ile w ogóle ktoś!
Ale tylko niebo płakało zawiedzione decyzją Emilki o zamążpójściu. Nic ponadto.
W tle zabrzmiała pieśń Ave Maria.
Idąc wzdłuż czerwonego dywanu, panna młoda kątem oka dostrzegła w tłumie Mateusza. Serce przyspieszyło tempa w jej piersi o stokroć. Nie spodziewała się, że po tym wszystkim co mu powiedziała, on nadal będzie chciał być świadkiem ceremonii. Przymknęła na chwilę powieki, by spróbować uspokoić niepożądane myśli. Myśli, które w obecnym momencie skupiały się wyłącznie wokół osoby jej eks-faceta i które wcale nie były grzeczne.
Zdrojewski patrzył na Emilkę, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Zresztą, nie chciał tego robić. Uwielbiał ją obserwować. Sytuacja w prawdzie nie była zbyt komfortowa, ale nie przeszkadzało mu to ani trochę. Przynajmniej, dopóki z ust nikogo nie padło jeszcze sakramentalne „tak”.
I nie padnie – pomyślał w duchu.
Emilia wyglądała przepięknie. Oprócz ubranej białej sukni bez ramiączek sięgającej jej do kostek, miała też welon wpięty w kruczoczarne włosy ułożone w gustownego koka. Do tego delikatny makijaż doskonale podkreślał jej urodę. Mateusz uwielbiał w niej dosłownie wszystko, a najbardziej dołeczki w policzkach.
Dziewczyna wraz z ojcem dotarli do ołtarza i mężczyzna oddał córkę przyszłemu zięciowi. Patryk podał narzeczonej dłoń, by pomóc jej wejść na podwyższenie. Dziewczyna, nie chcąc robić scen w Domu Bożym, przyjęła jego pomoc. Domyślała się jednak, że nie był to szczery gest, a jedynie marne przedstawienie dla gości. Krajewski zawsze dbał o dobrą reputację, teraz więc nie mogło być inaczej.
Kościół był ustrojony w rozrzutnym stylu. Pod sufitem wisiały białe wstęgi, zaś przy każdej z ławek stał kryształowy wazon z mnóstwem przeróżnych kwiatów – głównie przeważały lilie oraz frezje. Krzesła dla przyszłych małżonków przywdziane były śnieżnobiałym materiałem z jasnoróżowymi wstążkami po bokach, a czerwony dywan obsypany białymi płatkami róż przypominał mleczną drogę do raju, choć według Emilii w rzeczywistości prowadziła ona do piekła.
Kobieta ukradkiem uśmiechnęła się cynicznie pod nosem.
Mogli kupić czarne róże, wyszłoby wiarygodniej – pomyślała.
Nawet organista wraz z chórem byli wynajęci specjalnie na tę ceremonię. Warto dodać, że najlepsi i najdrożsi w całej Polsce. Patryk postarał się też o nieprzyzwoicie drogie dekoracje. To on finansował całe przedsięwzięcie, lecz nie było mu szkoda ani grosza.
Ksiądz rozpoczął mowę zaraz po tym, jak wszyscy zajęli swoje miejsca.
– Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć świętym węzłem małżeńskim Patryka Krajewskiego i Emilię Ochojską.
Emilia przełknęła ślinę na dźwięk imienia swojego i Patryka w jednym zdaniu. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niej, że za chwilę nie będzie już odwrotu. Mateusz, choć widział ukochaną tylko od tyłu, poczuł jej niepokój na własnej skórze.
– Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest[1] – kontynuował duchowny. – Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bez wstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje.
Zapadła grobowa cisza. W tym momencie panna młoda wpadła w panikę, bo właśnie uświadomiła sobie, że Mateusz może wywinąć jakiś głupi numer. Owszem, nie chciała tego ślubu i modliła się o cud, żeby on się nie odbył, ale ewentualna interwencja Zdrojewskiego była w tym przypadku najgorszą opcją z wszystkich możliwych. Chodziło jej raczej o przeszkody zewnętrzne, a nie o udział osób trzecich. Musiała więc jak najszybciej powstrzymać Mateusza, żeby ochronić go przed poznaniem okrutnej prawdy.
– Proszę kontynuować – odezwała się szybko, ale Zdrojewski nie dał za wygraną.
– Miłość nigdy nie ustaje – powtórzył donośnym głosem, który odbił się echem od ścian kościoła. – Święte słowa, proszę księdza. – Przeżegnał się i wstał z ławki.
O nie, tylko nie to! – przemknęło przez myśl młodej Ochojskiej. – Nie rób mi tego, błagam!
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Mateusza, a on dumnie wynurzył się z tłumu i zaczął maszerować w kierunku ołtarza.
– Ona go nie kocha – oznajmił ze stoickim spokojem, nieelegancko wskazując palcem na brata.
– Wierutna bzdura. – Patryk próbował ratować sytuację, bo dostrzegł, że Emilię jakby sparaliżowało. – Pogódź się wreszcie z przegraną. Nie byłeś nawet zaproszony na tę uroczystość.
Zdrojewski nic już nie odpowiedział. Zatrzymał się tuż przy ukochanej, a ich spojrzenia natychmiast się spotkały. Patrząc wyłącznie na nią, zwrócił się do księdza:
– Ksiądz wybaczy, ale powóz na nas czeka.
Po tych słowach schylił się, objął ręką nogi kobiety i bezpardonowo przerzucił ją sobie przez prawe ramię. Następnie lekkim krokiem ruszył ku wyjściu z kościoła, pozostawiając za sobą brata z otwartymi szeroko ustami. Reszta gości była w niemniejszym szoku niż Patryk.
Emilia nie do końca rozumiała jeszcze, co właściwie się wydarzyło. Zwisała głową w dół i krew szybciej niż zwykle spływała do jej mózgu, więc to tłumaczyłoby chwilowe zaćmienie umysłu. Opamiętała się dopiero, gdy poczuła na skórze krople deszczu.
– Puszczaj mnie, Mateusz! – Uderzyła pięścią w plecy mężczyzny. – Czy ciebie do końca pogięło, człowieku?!
– Jakieś „dziękuję” się należy – odparł spokojnym tonem, dalej podążając przed siebie i nie przejmując się zbytnio nasilającymi opadami.
– Niby za co? – prychnęła, próbując się wyrwać.
– Nie szamocz się, bo cię upuszczę. – Zignorował jej pytanie, bo według niego odpowiedź była oczywista.
– To upuszczaj, może jeszcze uda mi się to odkręcić.
Mateusz zaśmiał się w głos, przechodząc przez pasy. Na szczęście akurat nie jechało żadne auto.
– Nie sądzę, że chcesz tam wracać.
Miał rację, nie chciała. Ale nie mogła się do tego przyznać. Nie przed nim.
– Cholera, już otrząsnęli się z szoku – rzekł Zdrojewski, słysząc za sobą obelgi pod swoim adresem. – Trzymaj się mocno, muszę przyspieszyć – zwrócił się do Emilki i podbiegł do zaparkowanego kilka metrów dalej motocykla, który podstawił jego przyjaciel.
Postawił ukochaną na ziemi i spojrzał w stronę kościoła. Zobaczył, że zbliża się już do nich wściekły Patryk, który najwyraźniej nie zamierzał oddać narzeczonej bez walki.
– Wsiadaj, szybko – powiedział Mateusz do Emilii, wskakując na motor i podając jej kask.
– Chyba żartujesz, nie wsiądę na to coś – zaprotestowała, odpychając rękami hełm ochronny. – Przez ciebie zaraz zmoknę do suchej nitki.
– Emila, nie ma czasu na strzelanie fochów, wsiadaj.
– Zapomnij, Mateusz.
– Chcesz, żeby twój niedoszły mąż mnie zabił? Spójrz, jaki jest wkurwiony.
– Dziwisz mu się?
– Wsiadasz czy nie? – zapytał ostatecznie, wkładając na głowę swój kask. Zapiął go pod brodą i odsłonił wizjer, nogą odpalając silnik.
Krajewski był już zaledwie o kilka kroków od motocykla, którym Mateusz zamierzał porwać w nieznane jego (nie)przyszłą żonę. Emilia, nie zwlekając dłużej, chwyciła za kask, który w ekspresowym tempie znalazł się na jej głowie, i wsiadła na motor, zajmując miejsce pasażerskie za Zdrojewskim. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, choć zdawała sobie sprawę z tego, że ten błąd może ją drogo kosztować.
Mężczyzna natychmiast ruszył i odjechał z piskiem opon.
– Kurwa! – zaklął głośno Patryk, zatrzymując się gwałtownie. Z furią kopnął w stertę małych kamyczków, które miał pod nogami.
Po chwili dołączył do niego nieco zdyszany biegiem Grzesiek, jego wspólnik w interesach, a zarazem przyjaciel oraz świadek.
Deszcz nadal padał.
– Pożycz furę, stary. – Krajewski automatycznie zaczął grzebać w kieszeniach marynarki Grzegorza, nie czekając nawet na odpowiedź mężczyzny.
– Hej, opanuj się – upomniał Patryka, odsuwając się od niego, ale ten zdążył już go obrabować z kluczyków do auta.
– Dzięki – rzucił szybko i użył pilota, by otworzyć samochód.
– Jasne, bo na co komu pozwolenie? – zakpił Grzesiek. – Na co tobie pozwolenie? – poprawił się. – Najlepiej zajumać mi brykę i po problemie, nie?
– Zamknij mordę, przecież oddam, nie?
– Grzeczniej, dobra?
– To mnie nie wkurwiaj.
– Mati uprowadził ci pannę, ale to nie koniec świata. On był pierwszy, a ty znajdziesz inną. Nie kumam problemu. Poza tym ona nawet cię nie kocha.
– Nie wiesz, o czym mówisz! – warknął Patryk.
Po tej szermierce słownej, Krajewski wsiadł do bordowego samochodu marki audi i ruszył w niezapomniany pościg za piekielną maszyną zwaną dalej motocyklem. Pędził niczym gepard goniący swą ofiarę na sawannie. Dodawał coraz więcej gazu, aż wskazówka na tablicy rozdzielczej sięgnęła prawie dwustu kilometrów na godzinę. Mimo że było jasno, to zbite strugi deszczu, skapujące na przednią szybę, znacznie utrudniały widoczność. Wycieraczki raz działały, a raz nie, zupełnie jakby nie chciały współpracować z kierowcą.
Nagle ulewa ustała, lecz w zamian pojawiła się mgła. Dalszy pościg zdawał się być już przegrany, gdyż warunki pogodowe nie pozostawiały nawet cienia złudzeń na powodzenie tej akcji. W końcu jednak po kwadransie nieustannej gonitwy, z gęstej mgły wyłonił się cel Patryka. Honda Blackbird CBR1100XX.
– No, mam was – powiedział sam do siebie i uśmiechnął się pod nosem. – Teraz mi się już nie wymkniecie, gołąbeczki.
Krajewski był gotów na wszystko, żeby odbić Emilkę z rąk Mateusza. Miał coś w zanadrzu, ale musiał dobrze to rozegrać, żeby jej nie spłoszyć.
Emilia natomiast, trzymając kurczowo Mateusza w pasie, odwróciła lekko głowę, by zorientować się w sytuacji na drodze. Przez warkot silnika motocyklowego nie słyszała, czy przypadkiem nie zbliżał się do nich jakiś pojazd, dlatego musiała to ustalić zmysłem wzroku. Niemal natychmiast zauważyła wyłaniający się z mgły samochód Grześka i domyśliła się, że jedzie nim Patryk.
– Mateusz, on nas dogania! – krzyknęła na tyle głośno, by mężczyzna z przodu mógł ją usłyszeć. – Gaz do dechy! – dodała po chwili, przytulając się do niego jeszcze mocniej.
Zdrojewski nie odpowiedział. Bez słowa protestu zrobił to, o co poprosiła go ukochana. Sam zresztą doskonale wiedział, że muszą jakoś zgubić drania, który tak wytrwale podążał ich śladem.
***
Pod kościołem trwała ostra debata pomiędzy gośćmi uroczystości a dwiema rodzinami. Rodziną panny młodej oraz rodziną pana młodego. Nikt nie był w stanie przyjąć do wiadomości faktu, że Mateusz porwał Emilię z jej własnego ślubu.
Najbardziej oburzony całym zajściem okazał się być ktoś najmniej oczekiwany. Ktoś, kto spalił za sobą wszystkie mosty, by w idealnym momencie dotrzeć aż tutaj – na zatłoczony przykościelny plac. Była to czterdziestopięcioletnia szatynka przybywająca prawie z zaświatów. Nikt nie wiedział, co się z nią działo przez ostatnie lata.
Maria Krajewska – matka Mateusza i Patryka – powróciła dziś do Cieszyna po długim czasie nieobecności. Spojrzenia wszystkich dookoła skupiły się wyłącznie na jej osobie. Kobieta spostrzegła w tłumie swojego męża, a zarazem ojca ich starszego syna, którym był niedoszły pan młody. Zignorowała go, ponieważ nawet jej nie zauważył. Powędrowała wzrokiem nieco dalej, gdzie stał, pogrążony we własnych myślach, Antoni Ochojski.
Ojciec Emilii był mocno przygnębiony tym, co się stało, dlatego nawet nie spostrzegł, że ktoś szedł w jego kierunku. Maria zatrzymała się trzy kroki przed nim.
– Witaj, Antek – zwróciła się do niego bardzo grzecznie. – Pamiętasz mnie jeszcze?
Starszy mężczyzna nie miał teraz ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z kimś kto dziwnym trafem był tak dobrze poinformowany w kwestii jego imienia. Podniósł więc tylko głowę i z ukosa spojrzał na nieznajomą, by jej to zakomunikować, ale wtedy zorientował się, że doskonale znał tę kobietę.
– Maria – wyszeptał cicho. – Gdzie ty się podziewałaś przez ostatnie lata? – zapytał, a kąciki jego ust nieznacznie drgnęły w słabym uśmiechu.
– To nie jest teraz aż tak istotne, kiedyś ci opowiem – odparła tajemniczo. – Obecnie interesuje mnie tylko jedno. Co tutaj zaszło? – zapytała, przeczesując ciemne włosy palcami. – Dotarłam tutaj i zobaczyłam Patryka biegnącego za Mateuszem niosącym Emilkę. O co w tym wszystkim chodzi? Powiesz mi, Antek?
– Sam chciałbym to wiedzieć – westchnął bezradnie mężczyzna. – Mateusz po prostu zjawił się w kościele i oznajmił, że nie zgadza się na ten ślub, a potem porwał moją córkę sprzed ołtarza. Ot tak, bez żadnego wyjaśnienia.
– Nie podoba mi się to ani trochę.
– Ani mnie, ale co my możemy?
– W ogóle to, dlaczego Emilka chciała wyjść za Patryka? – Kobieta była tym faktem zaskoczona bardziej niż samym porwaniem. – Pamiętam, że jeszcze dwa lata temu była dziewczyną Mateusza.
Maria i Antek znali się jeszcze z ogólniaka. Chodzi do równoległych klas. W tamtym okresie przyjaźnili się, lecz nigdy nie było między nimi niczego więcej. Później ich drogi rozeszły się, by po latach mogły skrzyżować się ponownie, gdy Emilka poznała Mateusza i zakochała się w nim.
Marysia wielokrotnie znikała i się pojawiała. Nigdy nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu, a tryb życia, który prowadziła, dotkliwie wpłynął na jej relacje z synami. Mati jednak zawsze wybaczał matce, czego nie można było powiedzieć o Patryku.
Dwa lata temu wróciła z kochankiem z Indii. Wtedy właśnie poznała córkę Antka i dowiedziała się, że dziewczyna spotyka się z jej młodszym synem. Później znowu zniknęła, jak miała to w zwyczaju.
– Wiele się zmieniło od tamtej pory, Mario – odrzekł tajemniczo Antoni.