Wrócę po ciebie - Huss, J. A. - ebook

Wrócę po ciebie ebook

Huss, J. A.

4,2

Opis

Nazywam się James Fenici, a ty nigdy nie zobaczysz, że nadchodzę. Poruszam się w cieniu, jakbym sam był ciemnością. Ukrywam się tam, gdzie nikt nie spogląda. Nie przestrzegam żadnych zasad, nie znam granic, nie biorę jeńców i nigdy, przenigdy się nie waham. Nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi: jestem twoim najgorszym koszmarem.

Nazywam się James Fenici, a ty jesteś moim celem. Tylko jedno z nas wyjdzie z tego starcia zwycięsko i na pewno nie będziesz to ty. Gdy twoje imię trafia na moją listę, już jesteś martwy. Taką zawarłem umowę ze śmiercią. Kontrakt podpisałem krwią, więc z góry wiadomo, jak to się zakończy – przywyknij.

Nazywam się James Fenici i jestem zły do szpiku kości. A przynajmniej wierzyłem w to aż do dnia, gdy ją zobaczyłem. Wtedy potwór, którym sądziłem, że jestem… Rzeczy, które myślałem, że znam… Każda brudna obietnica, którą odrzuciłem, powróciła, by dać mi w twarz.

Nazywam się James Fenici i chyba się zakochałem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 385

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (53 oceny)
34
8
4
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
48501022027

Z braku laku…

Słaby, naprawdę bardzo słaby dark. Nie czułam ani dominacji, ani przemocy, ani żądzy, ani chemii.. w ogóle nie czułam żadnej ani. Letnie, odgrzewane kotlety. James - morderca - jest potulny jak baranek i zakochany jak małolat, Harper - która ukrywa się od roku - głupia i naiwna. Seks niemalże waniliowy i jest go tyle, że aż się ulewało - na co drugiej stronie. 3/4 książki to wywody i przemyślenia głównej pary, akcji niewiele. Styl autorki taki sobie. Nawet nie sięgam po drugą część, ledwie przemęczyłam tą.
10
IwonaP19884

Nie oderwiesz się od lektury

Książka rewelacyjna. Szkoda że nie wydano pierwszych tomów serii.
10
AGAORZECH

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła, nietuzinkowa i nieprzewidywalna. Wśród powtarzających się tematów mafijnych ta książka jest powiewem świeżości. Gorąco polecam.
10
sybilka

Nie polecam

Dno i wodorosty. Żenujące wypociny, już chyba Grey był lepiej napisany.
11
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ☺️
00

Popularność




SPIS TREŚCI

1 - James

2 - Harper

3 - Harper

4 - James

5 - Harper

6 - James

7 - Harper

8 - James

9 - Harper

10 - Harper

11 - Harper

12 - Harper

13 - Harper

14 - Harper

15 - James

16 - James

17 - Harper

18 - Harper

19 - James

20 - Harper

21 - James

22 - James

23 - Harper

24 - Harper

25 - James

26 - Harper

27 - James

28 - Harper

29 - James

30 - James

31 - Harper

32 - James

33 - Harper

34 - James

35 - James

36 - Harper

37 - James

38 - James

39 - Harper

40 - James

41 - James

42 - James

43 - Harper

44 - James

45 - James

46 - Harper

47 - Harper

48 - Harper

49 - James

50 - Harper

51 - James

52 - James

53 - Harper

54 - Sasha

Wrócę po ciebie

TYTUŁ ORYGINAŁU
Come
Come Back
Copyright © 2014. Come by J.A. Huss Copyright © 2014. Come Back by J.A. HussCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2020 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2020Redakcja: Anna Czyżewska Korekta: Patrycja Siedlecka Fotografia na okładce: © Yakobchuk Olena/Adobe Stock Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2020 ISBN 978-83-66429-73-4Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 GołuskiPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska

J.A. HussWrócę po ciebie

PRZEŁOŻYŁA Agata Polte

SERIA FIRMA

tom 1 WRÓCĘ PO CIEBIE

tom 2 ZNAJDĘ CIĘ

Wrócę po ciebie

1 - James

Nawet gdybym nie szukał…

Nawet gdybym nie obserwował…

Nawet gdybym nie miał obsesji…

Nie było mowy, żebym jej nie dostrzegł.

Plaża jest zatłoczona. Trwa sobotnie popołudnie. I chociaż mamy gorący czerwiec, dzisiejszy dzień w hrabstwie Orange jest idealny. Dwadzieścia pięć stopni Celsjusza o dwudziestej i lekki wiatr, który sprawia, że złote warkocze tańczą wokół jej twarzy w kształcie serca. Fale są wystarczająco wysokie, by zapewnić surferom rozrywkę. Tymczasem ona zjada szybki obiad na schodach Pier Plaza. Zachodzi słońce, czerwień zmieszana z pomarańczem wyznacza horyzont w oddali, ciepłe światło pada na jej opalone ciało.

To perfekcyjny wieczór. Ale ja widzę jedynie tę dziewczynę.

Obserwowałem ją przez trzy miesiące. Przychodzi na plażę dwa razy dziennie. Pierwszy raz wczesnym rankiem, chwilę przed tym, jak molo w Huntington Beach zostaje otwarte. Wykonuje jakieś ćwiczenia, ale wyglądają na tak proste, że pewnie w ogóle nie odbijają się na jej kondycji. Łatwe dla niej, choć nie dla większości osób. Pewnie ćwiczy tak od dziecka.

Później wraca tu jeszcze wieczorem. Objada się fast foodami. Jeśli nie ma surferów, których mogłaby oglądać, obserwuje Ocean Spokojny.

Zwraca uwagę na wszystko. Na każdego, kto przechodzi obok. Nigdy z nikim nie rozmawia. Kiedy skejci zbliżą się za bardzo, odchodzi. Jeżeli ją zaczepiają, odwraca głowę. Czasami wołają za nią, nadając jej jakieś imiona, ale albo jest głucha, albo świetnie udaje.

Nie jest głucha.

Wiem, że nie.

Wiem, gdzie mieszka.

Wiem, że się ukrywa.

Wiem, że jestem ostatnią osobą, którą chce zobaczyć.

Wiem, że śpi w chłopięcej bieliźnie i podkoszulku.

Wiem, że cierpi na zaburzenia lękowe, ponieważ trzyma w łazience butelkę z tabletkami.

Wiem, że ich nie bierze… bo je liczę. Ale za każdym razem gdy sprawdzam, miejsce butelki się zmienia, więc wiem też, że myśli o tych lekach na tyle często, by brać opakowanie do ręki.

Wiem, że ma telefon, którego nie używa. Wiem, ile ma pieniędzy i co trzyma w lodówce. Wiem, że w nocy czasami się dotyka. I jęczy, kiedy dochodzi, wyginając plecy w łuk.

Wiem, że jest smutna i że z tym walczy. Czytałem kilka kartek z jej dziennika, choć to nie taki zwyczajny dziennik. Zapisuje w nim parę stron każdej nocy, później idzie spać, a po przebudzeniu je czyta. Potem pali kartki w kuchennym zlewie i zaczyna swoją poranną rutynę.

Zawsze powtarza te same słowa: „Proszę, pośpiesz się. Proszę, wróć po mnie. Proszę, znajdź mnie. Proszę, nie zapomnij o mnie. Proszę, proszę, proszę, nie zostawiaj mnie tutaj całkiem samej”.

Wiem o niej wiele, ale nie znam jej imienia. Nie wiem, na kogo czeka. Mam pewne podejrzenie, lecz zdaje się ono być tylko pobożnym życzeniem. Nie wiem, dlaczego tutaj jest. Ani czemu ja tu jestem, jeśli już o tym mowa. Nie mam pewności w kwestii tych wszystkich rzeczy. Tak jak ona nie ma pewności, czy jej nieobecny książę przyjedzie ją uratować.

Ale co do jednej kwestii jestem absolutnie przekonany: ta dziewczyna… jest moja. To ja po nią przyszedłem. To ja ją znalazłem. Ja będę tym, który ją zatrzyma.

2 - Harper

– Jak ci na imię?

Czuję się zaskoczona, słysząc pytanie, bo nie miałam pojęcia, że oprócz mnie na końcu molo jest ktoś jeszcze. Tego ranka fale są ogromne i rozbijają się o filary wystarczająco mocno, by stworzyć mgiełkę z morskiej wody. Nie odwracam się do tego, kto zadał pytanie. Ma miękki, ale nieco dudniący tembr głosu, który sprawia, że czuję mrowienie w ciele, i przez chwilę mam wrażenie, jakbym go już kiedyś słyszała. Wyobrażam sobie, jak wygląda mężczyzna posiadający taki głos. Musi być wysoki i młody, ale jednak starszy ode mnie. Nadal obserwuję horyzont, gapiąc się na Ocean Spokojny i czekając na wschód słońca. To rzadki moment, gdy mogę wyjść, więc irytuje mnie, że ktoś mi przeszkadza.

– Halo? Twoje imię? – pyta ponownie nieznajomy.

Brzmi jak ktoś, kto przywykł do otrzymywania odpowiedzi zaraz po tym, jak zadał pytanie. Jak ktoś posiadający autorytet, ale nie glina ani żołnierz. Gliny mają ten swój to-nic-osobistego-a-ty-cholernie-mnie-nudzisz-więc-po-prostu-odpowiedz ton. Natomiast żołnierze, którzy pracowali dla rządu, nie zainteresowaliby się mną, więc to również nie to. Dorastałam, słuchając wypowiedzi wielu autorytetów, robiąc notatki o tych, którzy inspirowali, o tych, którzy podkulali ogony, i o tych, których należało się bać. Głos tego faceta zdradza, że on nigdy nie robi tego drugiego.

Jest jednym z nas. Rozpoznaję to już po tych kilku słowach. Nie zdradzam się jednak i jak gdyby nigdy nic kontynuuję poszukiwania niebieskiej linii, gdzie woda spotyka się z niebem. Wreszcie pojawia się pierwsze światło poranka. Dlaczego ludzie nie mogą po prostu zostawić mnie w spokoju?

– Kobieto – warczy i robi kilka kroków w moim kierunku.

Przyszedł boso, mogę to stwierdzić po sposobie, w jaki jego stopy szurają po betonie molo. Moje serce trzepocze przez kilka sekund, a ja zastanawiam się, czy mężczyzna zrobi mi krzywdę. Czy pozwolono by mu mnie skrzywdzić? Wyobrażałam sobie swoje porwanie na milion sposobów, ale nie na ten, który ma miejsce teraz.

Czy jestem gotowa?

Czuję na ramieniu dotyk dłoni. Palce zaciskają się lekko, jakby mężczyzna chciał mnie odwrócić. Wtedy się otrząsam. Nie chcę, by zobaczył moją twarz. Chwytam go obiema rękami za nadgarstek, pochylam się i robię zakrok prawą stopą, a potem podcinam mu nogę. Prostuję się i wykonuję bardzo niechlujny rzut, bo facet jest o wiele cięższy niż ktokolwiek, z kim ćwiczyłam ten układ. W efekcie nieznajomy przekręca się na bok, a nie przelatuje nad moim ramieniem, ale to daje mi dodatkową sekundę, jakiej potrzebowałam.

Wspinam się na poręcz molo i nurkuję we mgle. Wpadam w ciemną toń z cichym pluskiem, a przytłumiony przez wodę dźwięk rozbijających się fal wypełnia moją głowę. Przebijam się przez taflę, łapię haust powietrza i znów daję nura, po czym zawracam, zrzucając przy okazji buty. Wynurzam się pod deskami molo, ale zostaję porwana przez nadchodzącą falę niczym szmaciana lalka i uderzam głową w betonowy filar.

Ból przeszywa mi czaszkę, ciało na chwilę się wyłącza. Mam spowolniony czas reakcji. Jeśli się teraz zawaham, to będzie błąd, którego mogę nie przeżyć. Otwieram usta i biorę wdech, zanim udaje mi się powstrzymać ten odruch. Dławię się, gdy do płuc dostaje się więcej wody, a później ruszam w kierunku małego przebłysku nadchodzącego świtu.

Czyjaś dłoń łapie mnie za kostkę. Połykam wodę, lecz tym razem nie daję jej dotrzeć do płuc. Kopię, ale ból i dezorientacja działają na moją niekorzyść. Poddaję się i pozwalam, by nieznajomy mnie wyciągnął. Jeśli zeskoczył za mną z molo, nie ma mowy, żeby pozwolił mi odejść, a ja nie mam szans pokonać go pod wodą. Utopiłabym się.

Puszcza moją kostkę i chwyta za ramię, a potem wyciąga mnie na powierzchnię. Wynurzam się, krztusząc się morską wodą. Adrenalina buzuje we krwi. Pierwotna reakcja na zagrożenie. Każdy mięsień mrowi, kiedy energia przepływa przez moje ciało. I jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, myślę jedynie o tym, jak bardzo będę wykończona, jeśli uda mi się przeżyć.

Potem wracam do rzeczywistości. Nie pożyję wystarczająco długo, jeżeli nie przechytrzę łowcy. Krzyczę z całych sił. Zakrywa mi ręką usta, mocno, brutalnie, jakbym właśnie porządnie go wkurzyła.

– Cicho – nakazuje tuż przy moim uchu. Przewraca mnie na plecy i zdecydowanym ruchem unieruchamia ramię, a potem przyciska mi je do klatki piersiowej. – Odpręż się, kobieto.

„Kobieto?” Jestem tylko dziewczyną. Czy on tego nie widzi? Nie widzi, że jestem tylko dziewczyną? Płynie w kierunku brzegu, ciągnąc mnie za sobą. Co kilka sekund Pacyfik nabrzmiewa, słona woda wlewa mi się do ust i nosa. Przełykam ją, krztuszę się, a wtedy mężczyzna unosi mnie nieco wyżej nad powierzchnię, bym mogła nabrać trochę powietrza, zanim wszystko zacznie się od nowa. Po kilku minutach walki jego stopy znajdują oparcie w piasku, więc staje, podnosi mnie i tuli w swoich ramionach.

To moja jedyna szansa, dlatego prostuję nogi, kopię i próbuję wykręcić się z uścisku, ale osiągam wyłącznie tyle, że oboje znów wpadamy w fale. Dalej wierzgam, dlatego rozluźnia uścisk, ale gdy już myślę, że uda mi się go odepchnąć i popłynąć z powrotem w morze, ponownie zaciska dłoń na mojej kostce. Szarpie mnie do tyłu, a wtedy w kolanie czuję przeszywający ból. Koszulka unosi mi się do góry i niemal oblepia moją twarz. Czy mogłam mieć dziś większego pecha?

Kaszlę i ciągnę materiał, by mnie nie udusił. Mężczyzna tym razem nie próbuje złagodzić mojego strachu. Przewraca mnie i ciągnie na plażę, dopóki nie jesteśmy już wystarczająco daleko od wody, a później przyciska moje ciało całym swoim ciężarem. Czuję jego gorący oddech na uchu. Falująca klatka piersiowa przyciska się do mojej, a nasze serca synchronizują się we wspólnym rytmie – przepełnionym strachem, adrenaliną lub bólem.

– Proszę! – jęczę, nie mogąc złapać tchu. – Zgnieciesz mnie!

Nie reaguje. Po prostu dalej dyszy. Jego ciało porusza się przy moim w sposób, który nagle wydaje mi się o wiele bardziej intymny, niż powinien. Drapię plecy i twarde mięśnie ramion nieznajomego.

– Przestań – mówi po kilku sekundach. – Krwawisz, a szamotanie się tylko pogorszy sprawę.

– Zejdź ze mnie albo zacznę krzyczeć – warczę.

– Więc krzycz – odpowiada spokojnie, jego oddech nie jest już tak ciężki. – Aresztują cię za zeskoczenie z molo. Powiem, że cię uratowałem. Że chciałaś popełnić samobójstwo. Jeśli zaczniesz krzyczeć, twoje życie bardzo szybko się skomplikuje. Więc śmiało. Powiedz pieprzonemu światu, że jesteś tu ze mną, Motylku. Mam to gdzieś.

Racjonalne słowa w połączeniu ze słodką ksywką, której właśnie użył, są kompletną sprzecznością. Nagle czuję się bardzo niepewnie.

– Czego chcesz? – Tym razem nie warczę, bo ma rację. Musi wiedzieć, że nie mogę sobie pozwolić na zwrócenie czyjejś uwagi, a krzyk zdecydowanie by ją na mnie ściągnął. – Nie uratowałeś mnie. Nie próbowałam się zabić.

Śmieje się, a to sprawia, że jego biodra ocierają się o mnie. Na sekundę gardło mi się zaciska, po czym wydaję z siebie cichy jęk. Ten moment słabości wymusza na nim podparcie górnej części ciała na przedramionach. Wtedy niespodziewanie pojawia się woda, a ja desperacko zaciskam oczy i usta, by się nie zakrztusić.

Silne dłonie wślizgują się pod moją głowę i unoszą ją z dala od zagrożenia, ale jest za późno, uderza we mnie zbyt dużo adrenaliny. Strach bierze górę, zaczynam się trząść i płakać.

– Otwórz oczy.

Nie otwieram ich.

– Złaź ze mnie! – piszczę.

– Otwórz oczy i spójrz na mnie.

– Nie, po prostu to zrób! Jeśli właśnie po to przyszedłeś, do cholery, miejmy to z głowy!

Zaczynam płakać, ponieważ wdałam się w bójkę z naprawdę dużym facetem, zeskoczyłam z molo, uderzyłam o filar, nałykałam się słonej wody, niemal się udusiłam i zostałam złapana.

Przez tego mężczyznę, który… który… który sprawia, że czuję coś, czego nie powinnam czuć.

Nic nie robi. Jego oddech się uspokoił, a ja chciałabym powiedzieć to samo o sobie. Tyle że nie mogę, więc on po prostu czeka, aż wreszcie pogodzę się z sytuacją.

Zamiast tego zaczynam się śmiać. Czy kiedykolwiek przyszło mi do głowy, że mogę umrzeć w ten sposób? Nie w walce, ale po całkowitym poddaniu się? Jestem najsłabszą osobą na świecie. Jestem najsłabszą osobą, która zostanie…

– Coś cię bawi?

Pytanie sprawia, że cichnę, bo nic tu nie jest zabawne.

– Nie – wyduszam cienkim głosem. – Nic mnie nie bawi, czuję się przerażona.

Zęby szczękają mi z zimna, bo lodowata woda nieustannie przypływa i odpływa, obmywając moje coraz bardziej wychłodzone ciało.

Nieznajomy czeka.

Ja też czekam.

Fale przypływają i odpływają.

Mężczyzna przyciska mnie całym sobą, spokojny i opanowany, po czym pochyla się do mojej szyi i bierze wdech, gdy fala się cofa.

– Krwawisz. Boli cię głowa?

Zaprzeczam i nadal staram się zwalczyć panikę. Próbuję wstrzymywać oddech, by szloch nie wydostał mi się z gardła, ale ponoszę sromotną porażkę.

Mężczyzna wciąż trzyma moją głowę ponad wodą. Mija minuta, a serce wreszcie zaczyna mi się uspokajać. Powoli wypuszczam z siebie powietrze.

– Lepiej? – słyszę cichy głos.

Przytakuję.

– Więc otwórz oczy.

Biorę spokojny wdech i wykonuję polecenie, a potem mrugam przez kilka sekund, by pozbyć się wody, aż wreszcie dostrzegam jego twarz.

– Nie wyglądasz na mordercę.

Moje słowa go szokują. Przynajmniej przez chwilę. Później jego twarz znów staje się beznamiętną maską. Przyglądam mu się ciekawie. Ma błyszczące zielone oczy. Jest tak blisko, że mogę nawet dostrzec w nich wszystkie żółte i brązowe drobinki. Z trudem przełykam ślinę, a potem pytam:

– Co teraz?

Odwzajemnia moje spojrzenie. Cisza się przeciąga i robi się niezręcznie. Wreszcie, jakby czytał mi w myślach, pojmuje, że jego dotyk wprawia mnie w nerwowość. Zmienia więc pozycję, jedno kolano opiera przy moim biodrze, później robi to samo z drugim. Zamykam oczy i znów zaczynam płakać, bo do mojej świadomości dobiera wreszcie, że mnie zgwałci, a ja przed chwilą miałam nieczyste myśli na jego temat.

– Dlaczego płaczesz?

Siada na mnie, przytrzymując mi ramiona, ale nie czuję się przytłoczona jego ciężarem. Zaskoczona otwieram oczy. Czemu pyta o coś takiego?

– Co zamierzasz ze mną zrobić? – Choć wcale tego nie chcę, brzmię jak małe dziecko.

Przypatruje mi się przez chwilę.

– A jak myślisz?

– Zabijesz, zgwałcisz, będziesz torturował, zabierzesz mnie z powrotem. Albo wszystko z powyższych, tylko w innej kolejności.

Próbuję odwrócić wzrok, ale nie mogę się powstrzymać. Ma idealne rysy twarzy. Krótkie i ciemne włosy, żadnej brody, jedynie kilkudniowy zarost sugerujący coś w stylu: „Jestem zbyt zajęty atakowaniem dziewczyn na molo, więc nie mam czasu, żeby codziennie się golić”. I jak bardzo oszałamiające nie byłyby jego oczy, mogą nie być najpiękniejszym, co ma do zaoferowania, bo pełne wargi zdają się właśnie mnie wzywać. „Boże, co ze mną nie tak?”.

Zmieniam taktykę.

– Proszę, zejdź ze mnie albo zrób to, po co przyszedłeś.

– Okej – odpowiada z uśmiechem.

I to jest to. Ten uśmiech okazuje się najpiękniejszy. Szeroki i łagodny. W dodatku nieznajomy ma perfekcyjne zęby, idealnie białe.

– Przejdźmy do sedna. Spytałem, jak masz na imię. Chciałbym otrzymać odpowiedź.

„Co?”

– Jak mam na imię? Zeskoczyłeś za mną z molo i zaatakowałeś mnie, bo nie podałam ci imienia?

– Uratowałem cię, kobieto.

Czerwienię się na to słowo. Dlaczego mnie tak nazywa? Na pewno widzi, że jestem bardzo młoda. Żadna ze mnie kobieta. W dodatku w tym momencie czuję się jak małe dziecko.

– Imię, które nadali ci rodzice. Nie próbuj mnie okłamać, bo i tak się zorientuję Założę się, że tak właśnie będzie. Powinnam mu je zdradzić?

Odwracam się i wzdycham. To nie ma teraz znaczenia. Złapał mnie. Jeśli nie wie, kim jestem, czemu tak się mną interesuje?

– Harper.

– Mhmm… – Śmieje się cicho. – Harper – powtarza, jakby moje imię było sekretem, na którego poznanie desperacko czekał. – Podoba mi się.

Pomaga mi usiąść, a potem wstaje i ciągnie mnie za sobą. Zanim zdążę się odwrócić lub wyprowadzić atak, zostaję popchnięta na betonowy filar i do niego przyciśnięta. Mężczyzna opiera dłonie na słupie po obu stronach mojej głowy.

– Sądziłem, że będziesz łatwym celem, ale się myliłem. Masz w sobie małą lwicę. A może jakąś truciznę, z którą trzeba sobie poradzić, co, Motylku1?

Uśmiecha się tak szeroko, że pojawiają się dołeczki, po jednym na każdym policzku. Nieznajomy jest całkiem uroczy jak na zabójcę.

– Ja mam w sobie nieco jadu ośmiornicy2 – dodaje.

„Co?”

– Zwykle niełatwo mnie zaskoczyć, zwłaszcza kobietom. Ale muszę ci przyznać, Harper, że myśl o tym, że wolisz skoczyć z mostu niż zostać zaproszona na randkę… cóż, poważnie nadweręża moje ego.

Śmiech wyrywa mi się z gardła, zanim jestem w stanie go powstrzymać.

– Na randkę?

– Większość kobiet – ciągnie, ignorując moje pytanie – nie zakłada, że facet zamierza je zgwałcić albo zabić, kiedy pyta o ich imię.

Pochyla się, a ja skupiam wzrok na jego wargach. Zamierza mnie pocałować? Gdy jest już wystarczająco blisko, robi unik, a jego oddech ociera się o moje ucho.

– Naprawdę miałem ochotę na seks dzisiejszego wieczoru, gdybyś się zgodziła. – Czuję gorąco między udami. – Ale to wszystko. Kilka lampek wina i tacos na plaży. Albo, jeśli jesteś wybredna, nadmorska restauracja z drogim alkoholem, który podkreśliłby smak owoców morza. Wieczór zakończyłby się miłym, ostrym pieprzeniem w twoim mieszkaniu, po którym mógłbym zniknąć w środku nocy, podczas gdy ty spałabyś spokojnie, zadowolona z wielokrotnych orgazmów, które ci podarowałem.

Z trudem przełykam ślinę. On tymczasem unosi dłoń do mojego gardła i kciukiem zaczyna rysować niewielkie kółka na skórze. Zatrzymuje się na tętnicy, jakby oceniał moją reakcję na podstawie przepływu krwi. Wstrzymuję oddech. Ręka sunie dalej, wzdłuż mojego ramienia, po czym się zatrzymuje.

– Ale tak nie będzie, Harper.

– Nie? – szepczę.

Mój umysł zacina się przez to, co się dzieje.

„Co tu się właściwie wyprawia?”

– Nie – odpowiada, koncentrując na mnie spojrzenie. – Obserwowałem cię cały ranek, kiedy ćwiczyłaś.

Podciągnięcia na poręczy molo. Bieganie po schodach. Brzuszki na piasku. I ostatnie: spokojny marsz na koniec pomostu chwilę przed świtem. Przez cały czas rozglądałaś się po okolicy w poszukiwaniu ludzi. – Nigdy cię nie widziałam – mówię coraz bardziej spanikowanym głosem.

– I dobrze. Nie lubię być zauważany, Harper. Jestem kimś, kto woli obserwować. Zorientowałem się, że zachowujesz ostrożność. Może masz lekką paranoję. Boisz się, że napadnie cię jakiś szurnięty bezdomny w poszukiwaniu prochów. Typowy szajs, Harper.

Boże, jak on wypowiada moje imię. Dlaczego ten mężczyzna wywołuje we mnie taką reakcję?

– Więc jestem ciekawy. Po prostu zwyczajnie ciekawy. Jak wtedy, gdy widzę jakiegoś niezwykłego robaka. Ale zeskoczenie z mostu… swoją drogą w świetnym stylu. Brałaś lekcje nurkowania? – Nie czeka na odpowiedź. – Zeskoczenie z mostu, żeby uniknąć zdradzenia mi swojego imienia? Cóż, Harper… to co najmniej intrygujące.

– Tak?

– Tak. – Jego wargi dotykają mojego ucha. Język porusza się przy mojej skórze. Garbię ramiona i wypuszczam z siebie jęk. – Nadal chcę cię pieprzyć. Ale nie teraz.

– O Boże… – skomlę. – Po prostu powiedz, co chcesz ze mną zrobić.

Odsuwa się. Ręka wraca na moje gardło, ale tam nie zostaje. Mężczyzna unosi mi brodę i zmusza, bym spojrzała mu w oczy. Jestem jak w transie. On mnie w niego wprawił.

– Chcę cię poznać.

A później jego usta opadają na moje. Język naciska, domagając się wstępu. Smakuje solą. Sięga między moje nogi, do miejsca, które od jakiegoś czasu szaleńczo pulsuje. Zaczyna je pocierać, a ja robię się jeszcze bardziej rozpalona. Drugą ręką dotyka mojej piersi. Sutek twardnieje, a skóra mrowi z wyczekiwania, strachu i pragnienia.

Całuje z pasją. Jest jak niebezpieczne, zabójcze, nieprzejednane morze, które może zrobić z moim ciałem, co tylko zechce. Rzucić mną, zakręcić, uwięzić pod powierzchnią, skraść oddech. Sprawić, że będę bezsilna. I taka się właśnie czuję.

Pocałunek staje się bardziej szorstki, gdy mężczyzna ściska moją pierś, stymulując jednocześnie łechtaczkę. Nogi drżą mi tak mocno, że mogę w każdej chwili osunąć się na ziemię. I chociaż nigdy wcześniej żaden facet nie sprawił, że czułam coś takiego, i choć chcę tego bardziej niż czegokolwiek innego – zmuszam się, by to przerwać.

– Przestań! – krzyczę.

I tyle wystarcza.

Jego dotyk znika. Nic mnie już nie przyciska i nie podtrzymuje. Zsuwam się po filarze i wpadam w płytką wodę, a potem podciągam kolana do piersi, by ukryć twarz.

Kiedy jakiś czas później podnoszę wzrok – jego już nie ma. I jest tak, jakby nigdy go nie było.

1. Nawiązanie do skrzydlicy ognistej (ang. lionfish) zwanej również motylem morskim. Drapieżna ryba z rodziny skorpenowatych (przyp. tłum.).
2. Nawiązanie do zamieszkujących Ocean Spokojny ośmiornic z rodzaju Hapalochlaena. Ich jad zawiera m. in. tetrodotoksynę (przyp. tłum.).
3 - Harper

Potrzebuję kilku minut, by zebrać się w sobie. Miasto powoli budzi się do życia. Świt nadszedł i minął, gdy przechodziłam osobisty kryzys. Ulice zapełniły się autami i spacerowiczami. Klaksony trąbią, ludzie się śmieją i rozmawiają, rowery brzęczą dzwonkami. Mimo wczesnej pory pojawiło się nawet kilkoro plażowiczów. Ktoś gra w siatkówkę niedaleko schodów prowadzących do Pier Plaza.

Wstaję i ruszam przed siebie, piasek ociera się o moją skórę pod mokrymi ubraniami. Ściągam koszulkę i zostaję w sportowym staniku.

To nie było podniecające. To był… atak. Właśnie.

„Ale czułam podniecenie. Powiedział kilka bardzo pobudzających rzeczy, a skradł mi tylko pocałunek”. Biorę głęboki wdech i wchodzę boso na cementową drogę. To, że muszę spacerować bez butów ulicami miasta, strasznie mnie obrzydza. Nie mam nic przeciwko temu na piasku, na deskach albo w moim własnym domu. Ale gdziekolwiek indziej – ohyda. Wspinam się po schodach i przystaję na ich szczycie, a potem przez moment spoglądam na Main Street. Przecinam Pacific Coast Highway3 i kieruję się na północ, unikając rowerzystów i porannych biegaczy, a potem skręcam w Fifth Street obok posterunku policji. Mieszkam naprzeciwko. Cóż, nie do końca. Meksykańska restauracja stojąca przed moim budynkiem znajduje się na skos od posterunku policji w Huntington Beach. A gdyby mój brat kiedykolwiek się dowiedział…

Pozwalam sobie na nikły uśmiech. Nawet jeśli mój poranek był do bani, a jakiś gość mnie napadł – „Chociaż to akurat ci się podobało, Harp. Wiesz, że tak!” – na myśl, że mój brat umarłby ze śmiechu na wieść, że mieszkam naprzeciwko glin, poprawia mi się humor. Samochody policyjne mają napis: „Huntington Beach4”, ale przecież to miasto jest czymś więcej niż tylko plażą. Nawet jeżeli gorący policjanci w krótkich spodenkach jeżdżą po niej również na rowerach.

Kilku z nich stoi teraz przed posterunkiem. Popijają kawę. Przechodzę obok, udając brak zainteresowania i licząc na to, że nie przyciągnę niczyjej uwagi. Nie żeby kiedykolwiek ktoś się mną zainteresował. Jestem niewidzialną dziewczyną – dla wszystkich oprócz jednego przystojnego, zielonookiego mężczyzny.

Robię, co się da, by wyglądać jak najmniej atrakcyjnie. Włosy związuję w kucyk. Nigdy się nie maluję. Jestem jednak opalona, a we włosach mam jaśniejsze refleksy, które sprawiają, że wyglądam, jakbym korzystała z usług ekskluzywnych salonów fryzjerskich. Nic na to nie mogę poradzić. Taka się już urodziłam.

Pan Przystojniak z kolei jest typem mężczyzny, który niewątpliwie rzuca się w oczy. Wysoki – sięgałam mu zaledwie do ramienia – i mroczny. Ale przez błyszczące zielone oczy ów mrok zdawał się bardziej intrygujący niż niebezpieczny. Poza tym był twardy.

Wymierzam sobie mentalny policzek za to freudowskie przejęzyczenie. Jego mięśnie były twarde. I wielkie. „Ale był twardy również w ten sposób”.

Wyglądał na silnego, a przez tych kilka chwil, gdy delikatnie podtrzymywał moją głowę, by woda znów nie zalała mi twarzy… był wszystkim, czego potrzebowałam. I wszystkim, przed czym powinnam uciekać.

Przecinam ulicę, mijam meksykańską knajpkę oraz stary płot tuż za nią i zatrzymuję się przed drewnianą furtką. Pociągam za linkę, która otwiera zasuwkę, po czym wchodzę w przejście prowadzące do budynku.

Mieszkają tu jedynie cztery osoby. Dwie mają małe mieszkania na parterze. Drugie piętro w całości zajmuje starszy pan. Ja natomiast mieszkam na poziomie ogrodu. Czyli w piwnicy. Dzielę się przestrzenią z pralnią, więc moje mieszkanie jest niewielkie. Mam jedynie aneks kuchenny, łazienkę i salonik, który służy jednocześnie za sypialnię.

Gdyby Przystojniak dopiął swego, pieprzyłby mnie tu dzisiejszego wieczoru.

Boże. A to skąd mi się wzięło? „Przecież dopiął swego, Harper. Podałaś mu swoje imię”.

Potrząsam głową, wchodząc do budynku, mijam pralnię i docieram do kotłowni, gdzie chowam swój klucz. Nigdy nie zabieram ze sobą żadnych rzeczy osobistych – telefonu, klucza, dowodu tożsamości. Kiedy opuszczam ten budynek, jestem nikim. Nie istnieję.

To jak jeden z tych eksperymentów myślowych – jeśli drzewo przewróci się w lesie… Jeżeli dziewczyna nie zostanie dostrzeżona, czy nadal istnieje?

Wyjmuję klucze zza bojlera i ruszam w kierunku drzwi. Numer mojego mieszkania to zero. Taki mam oficjalny adres. Zero jest moją liczbą w tym świecie. Bycie nikim wydaje mi się właściwe i nie oznacza niczego negatywnego. Lubię być nikim. Nie przeszkadza mi to, ponieważ gdy wracam do mojej niewielkiej przestrzeni, czuję się bezpieczna.

Jestem niewidzialna. Jestem nikim – zerem. I to wydaje mi się okej.

Oczywiście nie jestem do końca bezpieczna. Nikt nigdy nie jest. Ale potrzebuję utrzymywać tę iluzję bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ponieważ po jedenastu miesiącach – jedenastu długich i samotnych miesiącach mieszkania tu z dala od przyjaciół, rodziny i chociażby nadziei na posiadanie normalnego życia – ktoś chce mnie poznać.

Nie pieprzyć, choć tego też chciał. Ale zakończył naszą rozmowę, mówiąc, że chce mnie poznać.

Mieszkanie nie wygląda zbyt elegancko, jednak nie ma w nim karaluchów, więc uważam się za szczęściarę.

Sprawdziłam to, zanim się tu przeprowadziłam, a gdy nie znalazłam ani jednego, zapłaciłam za roczny wynajem z góry. Karaluchy. Fuj. To gorsze niż przejście boso ulicami miasta.

Został mi jeszcze miesiąc w tym mieszkaniu, a potem będę musiała podjąć decyzję, bo zabraknie mi pieniędzy. To miejsce może i jest małe, nie ma widoku na ocean i zupełnie nie przypomina tego, w którym dorastałam, ale znajduje się przecznicę od Pacific Coast Highway i niedaleko Main Street w Huntington Beach. Mam pięć minut piechotą na plażę. Niestety wydaję na nie tysiąc osiemset dolarów miesięcznie. Jedynym sposobem na to, bym mogła tu dłużej zostać, jest obrabowanie banku, ale nie czuję się aż tak zdesperowana. Jeszcze nie.

Mój telefon wibruje na blacie i przerywa mi użalanie się nad sobą. Na moment serce zaczyna szybciej bić. Kto, do cholery…? Podchodzę i podnoszę komórkę, a wibracje cichną.

„Wiem, gdzie mieszkasz”.

Co?!

Serce zaczyna mi łomotać jak oszalałe, a nogi miękną ze strachu. Zataczam się w kierunku krzesła i siadam, z trudem łapiąc powietrze, a potem pochylam się, by umieścić głowę między kolanami.

Telefon odzywa się ponownie.

Nie. Nie. Nie.

Co się dzieje?

Nie mogę jasno myśleć. Jedyne, co słyszę, to staccato wystukiwane przez moje szaleńczo bijące serce. Komórka wibruje znowu i znowu, ale nie potrafię się ruszyć, bo paraliżuje mnie strach. Już nie żyję. Jestem martwą dziewczyną.

Telefon cichnie, lecz zaraz odzywa się brzęczeniem. Myślałam, że Przystojniak był zabójcą, który pozwolił mi odejść. A teraz… to?

Kołyszę się w przód i w tył. Wielkie łzy spływają mi po policzkach. Jeśli mnie znaleźli, już po mnie. Zmuszam się do wstania i ruszam do łazienki, w której trzymam leki. Nie brałam ich od miesięcy. Ale mała biała tabletka woła moje imię. Ta mała biała tabletka to jedyne, co może mnie w tej chwili uratować przed utratą zmysłów.

Butelka się trzęsie, pastylki grzechoczą w środku, lecz udaje mi się wyrzucić kilka na otwartą dłoń. Przełykam, podsuwam usta pod kran i popijam wodą.

Telefon dzwoni i chociaż leki nie zaczęły jeszcze działać, sam fakt, że je wzięłam, działa na mnie uspokajająco. Oddycham głęboko i po jakimś czasie wreszcie odzyskuję spokój.

Na myśl o śnie otrząsam się wreszcie i wracam do pokoju, do mojego łóżka. Po drodze zgarniam ze stołu telefon, po czym padam na zmiętoszoną pościel. Przez chwilę szarpię się z kołdrą, aż wreszcie się pod nią wsuwam i zamykam oczy.

Telefon zaczyna dzwonić, ale uspokoiłam się i mogę się z tym zmierzyć.

– Jestem gotowa, skurwiele – syczę do mikrofonu. – Chodźcie po mnie, jeśli chcecie.

– Co?

Podrywam się do góry, gdy rozpoznaję głos Przystojniaka.

– Skąd masz ten numer?

– Tylko ja po ciebie idę, Harper.

Rozłączam się i przeglądam nieodebrane połączenia. Każde jest od niego! Tego cholernego dupka! To on do mnie dzwonił! Sprawdzam wiadomości i zaczynam je czytać.

„Kolacja o ósmej”.

„Tacos na plaży czy ekskluzywne widoki?”

„Harper, nie lubię być ignorowany”.

„Po prostu przyjdę do ciebie. Jestem niedaleko”.

Ostatnia wiadomość przyszła pięć minut temu. Chwilę przed tym, jak zadzwonił.

Telefon odzywa się ponownie. Odbieram.

– Czego chcesz?

– Zadałem ci pytanie, więc oczekuję odpowiedzi – warczy.

Z roztargnieniem rejestruję napływające z komórki dźwięki ulicy – rozmowy, warkot samochodów, syreny policyjne. Dokładnie to samo mogę usłyszeć ze swojego mieszkania. Naprawdę jest niedaleko. Prawdopodobnie przed budynkiem.

Czy to jeden z nich? Nie mam pewności.

– Nic nie rozumiem – mówię bełkotliwie.

Lek przeciwlękowy zaczął działać i zmusza mnie do wyduszania z siebie tych słów. Bezwładnie opadam na pościel. W głowie mi się kręci, a powieki stają się ciężkie.

– Zupełnie niczego nie rozumiem…

– Harper? – pyta Przystojniak.

Uświadamiam sobie, że jego głos dobiega z telefonu leżącego przy poduszce. Sięgam w tamtą stronę, macam prześcieradło, aż wreszcie znajduję. Unoszę komórkę i próbuję skupić wzrok na rozmywających się klawiszach. – Idź sobie, Przystojniaku – szepczę do gasnącego światła. – Nie możesz mnie zobaczyć… Jestem niewidzialna… Nie chcesz mnie poznać, bo jestem nikim… Jestem zerem.

3. Autostrada ciągnąca się wzdłuż brzegu oceanu przez ponad siedemset kilometrów. Jedna z najpiękniejszych tras widokowych na świecie (przyp. tłum.).
4. Beach (z ang.) – plaża (przyp. tłum.).
4 - James

Zatrzymuję się, słysząc te słowa, choć właśnie wchodziłem do budynku, w którym mieszka Harper.

„Przystojniaku?”

Po trzech krótkich sygnałach połączenie się urywa, a ja odsuwam komórkę i z zaskoczeniem wpatruję się w wyświetlacz. Bełkotała. Czyżby wzięła leki? Musiałem przestraszyć ją jak cholera.

Sięgam po klucz, który dorobiłem jakiś czas temu, wsuwam w zamek i przekręcam. Mieszkanie jest ciche, jeśli nie liczyć buczenia klimatyzacji. Ostrożnie zamykam za sobą drzwi, a potem podchodzę do łóżka Harper. Zwinięta w kłębek przytula poduszkę. W ten sposób śpi przez większość nocy, ale teraz odpłynęła po tabletkach.

Biorę butelkę z łazienki i liczę pastylki. Brakuje siedmiu. Czternaście miligramów. Nie najlepiej, ale mogło być gorzej. Te leki niełatwo przedawkować. Znam się na tym szajsie. W końcu moją specjalnością jest farmakologia. Właśnie tym się zajmuję. Kiedy ktoś ginie od trucizny, moi przełożeni mają pewność, że to ja wykonałem zadanie. Leki przeciwlękowe są przy zabójstwach bezużyteczne, więc Harper nie umrze, ale będzie nieprzytomna przez dłuższy czas.

Odsuwam kołdrę, a ona jęczy. Ma mokre ciuchy i pachnie solą, a z rany na głowie nadal sączy się krew.

– Harper? – Podnoszę ją do pozycji siedzącej i biorę drobną twarz w dłonie. – Harper…

Oczy jej się wywracają i coś mamrocze. Pozwalam Harper położyć się z powrotem, a potem sięgam, by rozpiąć jej spodnie. Przylgnęły do skóry, więc muszę się trochę naszarpać, by ściągnąć je z zaokrąglonych bioder. Razem z nimi w dół wędruje też bielizna. Czarne majtki pasują do sportowego stanika. Przez chwilę wyobrażam sobie Harper ubraną jedynie w to.

Mój kutas od razu robi się twardy.

Jej cipkę pokrywają schludnie przystrzyżone włosy. Na ten widok serce zatrzymuje mi się na sekundę. Boże… pragnę tej dziewczyny od miesięcy. Wyobrażałem ją sobie nagą, rozłożoną na tym łóżku tyle razy, że teraz przeżywam sen na jawie.

Szorty i majtki lądują wreszcie na podłodze, a ja znowu podnoszę ją do pozycji siedzącej.

– Spokojnie – szepczę, a ona znowu jęczy.

Zdejmuję jej stanik przez głowę i rzucam go na podłogę obok szortów, po czym przyciągam ją do siebie. Wyraźnie czuję dotyk piersi Harper. Znów mamrocze coś niewyraźnie i zarzuca mi rękę na kark, a potem chowa twarz w moim ramieniu, jakby chciała się do mnie przytulić.

Kurwa… Pragnę jej tak bardzo.

Jest moja. Czuję, jakby już była moja. Ogarnia mnie przemożna chęć, by dotknąć każdego skrawka tego opalonego, gibkiego ciała. Chcę przycisnąć ją do ściany i brać od tyłu. Chcę pieprzyć jej usta swoim kutasem, a palcami cipkę i tyłek.

Śniłem o tym od miesięcy.

5 - Harper

O Boże… Ból głowy…

Przewracam się na łóżku i dociera do mnie zapach… Co to? Moja pościel pachnie cudownie. Jak letnia łąka. Świeżo.

Biorę wdech.

W następnej sekundzie wraca mi świadomość. Przypominam sobie, że odpadłam po lekach. Momentalnie siadam prosto, a serce zaczyna wybijać dziki rytm. Jak to możliwe, że moje ciuchy nie śmierdzą solą, chociaż zeskoczyłam z molo, zaś łóżko nie jest zasypane piaskiem? Rozglądam się, próbując zrozumieć, co się dzieje… albo co się stało, gdy zasnęłam.

Przez leki ciężko mi zebrać myśli. Zerkam na stolik i dostrzegam butelkę. Ile tabletek połknęłam? Trzy?

Cztery? Więcej? Zbyt wiele jak na tyle miesięcy po odstawieniu. Wystarczająco, by namieszać sobie w pamięci. Ale wzięłam je tylko dlatego, że byłam przerażona. Myślałam…

O czym myślałam?

Próbuję sobie przypomnieć. Molo. Zeskoczyłam z molo. Uderzyłam głową o… Dotykam lewej strony głowy, gdzie czuję tępe pulsowanie. Nie ma krwi, jedynie rozcięcie i… szwy?

Przesuwam palcami po małych pętelkach, a kiedy naruszam delikatną skórę, pojawia się ukłucie bólu. Ktoś zszył mi ranę.

Cofam dłoń.

Przystojniak mnie ocalił. Opatrzył mnie.

„Nie, nie, nie! O mój Boże! To się nie dzieje! On pracuje dla nich! Musi! Jak inaczej zdobyłby mój numer? I dlaczego by mnie śledził?”

Uciszam wewnętrzny głos. Nie mogę go w tej chwili znieść. Musi zniknąć i dać mi chwilę na przetrawienie tego wszystkiego. Jeśli kiedykolwiek powinnam zacząć polegać wyłącznie na swoich instynktach, to właśnie teraz.

Podsumowując: jakiś gość mnie zaatakował, pocałował i oznajmił, że zamierza uprawiać ze mną seks. Pracuje dla nich. Wiem to. Jestem tego pewna. Nie do końca ogarniam, w co sobie pogrywa, ale spotkałam już w życiu kilku łowców. Zdecydowanie jest jednym z nich. Zarozumiały, charyzmatyczny i spokojny. Wydawał się bardzo pewny siebie.

Ale w takim razie czemu mnie nie zabił? Albo nie zabrał z powrotem?

Rozglądam się za telefonem i widzę go na stoliku obok tabletek. Przesuwam się po łóżku, a potem chwytam komórkę, by przejrzeć wiadomości. Ale gdy otwieram skrzynkę odbiorczą, nic w niej nie ma. Jest pusta. Tak jak powinno być. Bo przecież nikt nigdy do mnie nie pisze. Nikt nie ma tego numeru.

Ale… on wysłał mi SMS-y. Zapytał… Cholera. Nie mogę sobie przypomnieć, o co zapytał, ale wiem, że zeskoczyłam z molo, gdy zadał mi pytanie, a potem wróciłam do domu i zaczęłam panikować, bo dostałam wiadomości – te, których już nie ma – więc wzięłam tabletki i poszłam do łóżka, żeby to wszystko przetrwać. Tyle że… Spoglądam na swoje ciuchy. Mam na sobie różowy top i białe chłopięce szorty od piżamy. Wącham swoją skórę. Zupełnie nie czuć oceanu. Pachnę mydłem. Musiałam wziąć prysznic.

I zmienić pościel?!

Bo w łóżku nie ma śladu piasku. Szorty i sportowy stanik, które nosiłam, powinny leżeć na podłodze, bo zwykle tam je rzucam, gdy się rozbieram, ale nigdzie ich nie widzę.

Wstaję, śmiejąc się pod nosem, a potem przechodzę do kuchni, żeby zrobić sobie kawę.

– Powinnam częściej brać ativan. Najwyraźniej naćpana Harper jest schludną dziwaczką.

Albo…

Przystojniak wszedł tu, zafundował mi mycie i założył szwy, potem mnie ubrał, zmienił pościel i zrobił pranie. Taa, jasne.

Albo…

Boże, nienawidzę tego wewnętrznego głosu! Dlaczego się wreszcie nie zamknie?!

Może wyobraziłam sobie to wszystko? Może na molo nie spotkałam żadnego faceta? Może wzięłam tabletki, a to, co rzekomo pamiętam, było majaczeniem naćpanej dziewczyny.

Naprawdę muszę częściej wychodzić. Jak długo człowiek jest w stanie gadać tylko do siebie, zanim zostanie uznany za wariata? Nie mam pojęcia, ale nie chcę się też przekonać. Może ten gość był jedynie snem, kogo to obchodzi? Gdyby pojawił się, żeby mnie zabrać, już by to zrobił. Zdecydowanie nie stałabym teraz półnaga w swojej kuchni, parząc kawę.

Pieprzyć kawę. Muszę gdzieś wyjść. Gdziekolwiek. Patrzę na zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu minęło, odkąd odpłynęłam. Jest dziewiętnasta trzydzieści. Jak na zawołanie odzywa się mój żołądek. Nie jadłam nic przez cały dzień.

Wyciągam z komody szorty, wkładam świeży stanik i wciskam się w biały top. Włosy mam jak zwykle związane w kucyk, więc jedynie trochę go poprawiam.

Znajduję klapki przy drzwiach. Chwytam klucze i wychodzę. Zatrzymuję się, by zostawić je w kotłowni, a potem zabieram stamtąd trochę gotówki. Tylko dziesięć dolców. Nadal mam schowane jakieś osiem stów, ale dycha wystarczy, by zaspokoić głód.

Szansa na to, że spotkam któregoś z pozostałych mieszkańców domu, jest bardzo niska. Uwielbiam to, ponieważ w tej chwili każdy jest moim wrogiem. Doceniam obecność innych wyłącznie wtedy, gdy czegoś potrzebuję. Jak tego gościa z meksykańskiej knajpki, do której właśnie idę. Ofiarowuję mu pieniądze w zamian za pyszne tacos, lecz nie potrzebuję znać jego imienia i nie dążę do tego, by on poznał moje.

Nie chcę mieć z nikim do czynienia. Pragnę jedynie zaszyć się w moim dziwnym stanie zawieszenia i odprężyć. Nigdy nie rozmawiam z sąsiadami. Wiem, jak wyglądają, bo trzymam rękę na pulsie, wypatruję rzeczy, które wydają się nienaturalne. Bo inność jest zła. Lubię przeciętność. Przeciętność jest dobra.

„Ale nie w przypadku mężczyzn”.

Nie było żadnego mężczyzny. Wymyśliłam sobie to wszystko. Zeskoczyłam z molo? Ha! To byłoby idiotyczne! Lecz właśnie takie są sny. W nich możesz skakać do oceanu przez cały czas. A tak serio to poważnie spieprzyłabym sprawę, gdyby facet okazał się prawdziwy, bo przecież podałam mu swoje imię.

Idę chodnikiem przy ścianie mojego domu i otwieram bramę prowadzącą na ulicę.

Restauracja jest zatłoczona, więc ustawiam się w kolejce i udaję, że czytam menu. Rzadko tu jadam. Knajpka znajduje się zbyt blisko mieszkania, żebym mogła się w niej częściej pokazywać. Ale gdy to robię, zawsze biorę to samo. Tacos, ryż i herbatę. Piętnaście minut później trzymam już swoją torbę z jedzeniem, kilkoma serwetkami i plastikowymi sztućcami. Stoły przed lokalem są zajęte, więc idę w kierunku plaży, żeby zjeść na schodach. Przychodzę tu co wieczór, by oglądać zachód słońca. Miasto wybudowało schody przypominające stadionowe trybuny właśnie dla ludzi oglądających zachody oraz dla kibiców siatkówki. Przesiadywanie tu wieczorami oraz oglądanie wschodów na molo to dwie stałe w moim życiu. Dwie rzeczy, które utrzymują mnie przy zdrowych zmysłach.

Jest dopiero dwudziesta, więc muszę chwilę poczekać na zachód. Biorę się za jedzenie, a po pierwszym kęsie nie mogę już przestać. Czuję, jakbym nie jadła od wielu dni.

Mam właśnie wziąć do ust ostatnią porcję ryżu, kiedy wibruje mój telefon. Podskakuję jak oparzona, tym razem jednak udaje mi się uspokoić. Ekran rozświetla się nieznacznie.

„Tacos na plaży”.

Wstaję i rozglądam się nerwowo, akurat kiedy komórka w mojej dłoni ponownie wibruje. Ignoruję SMS, nadal przeszukując okolicę wzrokiem.

Nie ma go na schodach.

Przeskakuję przez barierkę i ponownie się rozglądam.

Jak niby miałabym go dostrzec? Nie rozpoznałabym faceta po budowie ciała ani sposobie, w jaki się porusza. Wiem, jakie ma oczy. I jak smakują jego usta, jak porusza językiem, ale żadne z powyższych nie przyda mi się w rozpoznaniu go.

Telefon zaczyna wibrować, więc wracam na miejsce i zerkam na ekran.

„Zobaczysz mnie tylko wtedy, gdy będę tego chciał”.

„Ale ty możesz mnie obserwować zawsze, kiedy tego chcesz?”, odpisuję.

„Chcę cię poznać, a zawsze dostaję to, czego chcę. Przy okazji, uwielbiam te szorty, Harp”.

Dotykam klatki piersiowej, jak gdybym próbowała ochronić serce przed bólem, który przeszywa je, kiedy widzę to zdrobnienie. „Harp”… Jak ten mężczyzna śmie włazić z butami do mojego życia i udawać, że ma do tego pełne prawo? Jakim prawem burzy moją rutynę i wyciąga mnie z ochronnej bańki, w której się zamknęłam? Zbieram resztki kolacji, zbiegam ze schodów i wyrzucam torbę do śmietnika. Przechodzę przez ulicę, nawet jeśli w tym miejscu jest to niedozwolone, a że trwają godziny szczytu, czuję się trochę jak Frogger5. Później skręcam za róg, żeby dotrzeć do domu.

„Widzisz, Harper? Właśnie dlatego powinnaś, kurwa, zostać w domu”.

Na zmianę biegnę i maszeruję przez całą drogę powrotną. Patrzę na linkę przy bramie. Boże, przecież ten mechanizm nie gwarantuje żadnej ochrony. Każdy może przyjść i za nią pociągnąć. Zabieram z kotłowni klucz i wchodzę do mieszkania, a potem osuwam się na podłogę.

Ten gość to psychol. Prześladuje mnie. Obserwuje, zapamiętuje, co mam na sobie, co jem.

Podskakuję przerażona, bo mój telefon znów wibruje. Będę musiała pójść na policję. Przecież to nie może się dobrze skończyć. Nie ma szans. Muszę iść na policję. A co, jeśli on nie jest jednym z tamtych? Co, jeżeli jest tylko jakimś szalonym gwałcicielem?

Kolejna wibracja.

Podnoszę komórkę, by odczytać wiadomości.

„Jaki mamy dzień?”

Co?

„Wiesz w ogóle?”

Wypuszczam głośno powietrze.

„Środę”, odpisuję.

„Lepiej zajrzyj do kalendarza, Harper”.

Nie użył zdrobnienia. Dlaczego? Dostrzegł moją reakcję na plaży? Jak? Jak mógł się domyślić, że to wywołało u mnie ból?

„Dzień, Harper. Nie podoba mi się, że muszę prosić cię o coś dwa razy”.

Sprawdzam datę w telefonie, ale to w niczym nie pomaga. Nigdy nie mam jej dobrze ustawionej. Więc wchodzę w aplikację kalendarza, a oczy niemal wychodzą mi z orbit.

Piątek.

Cóż, to wyjaśnia długą kolejkę w meksykańskiej knajpce. I to, jak bardzo byłam głodna. Spałam w końcu przez trzy dni.

„Czekam”.

Może sobie czekać, ile chce. Pogrywa ze mną, ale ja właśnie się wycofałam.

„Pamiętasz kąpiel, którą ci zrobiłem po tym, jak wzięłaś tabletki?”

Za cholerę sobie tego nie przypominam, to typowy efekt uboczny zażycia zbyt dużej dawki ativanu. Poza tym ktoś przecież musiał zszyć mi głowę, przebrać mnie, umyć i położyć do łóżka, a potem uprać moje przesiąknięte solą ciuchy i pościel. I tym kimś naprawdę był on.

„Podobało mi się to. Każda jedna sekunda”.

Łzy spływają mi po policzkach, gdy dociera do mnie znaczenie jego słów. Odpisuję:

„Zgłaszam cię na policję za gwałt, dupku!”

5. Bohater komputerowej gry zręcznościowej. Gracz wciela się w żabę, która m. in. próbuje pokonać ruchliwą ulicę (przyp. tłum.).
6 - James

Gwałt.

Musi robić sobie ze mnie jaja. Zaczynam się śmiać, ale serio, ta dziewczyna, po wszystkim, co się stało, ma mnie za gwałciciela?

Jestem już niedaleko wejścia do jej domu, lecz wybieram dłuższą trasę, żeby to przemyśleć.

Gwałciciel. Przetwarzam w myślach kolejne możliwości, ale przychodzi mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie: ona nie ma pojęcia, kim jestem.

Przeczesuję włosy palcami, ciągnę za nie w gniewie. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału, a wszystkie miesiące, przez które ją obserwowałem, stłumione potrzeby i pożądanie sprawiają, że moje myśli mętnieją. Jeśli nie ma pojęcia, kim jestem…

7 - Harper

Pukanie do drzwi sprawia, że aż podrywam się na nogi.

– Harper? – słyszę zza drzwi. – Otwórz, Harp.

– Nie nazywaj mnie tak – odpowiadam. – Nie masz prawa mnie tak nazywać.

– Otwórz drzwi albo przysięgam, że je wyważę.

– Dzwonię po policję.

– Nie, nie dzwonisz. Ukrywasz się. Nietrudno zgadnąć. Otwórz. Muszę ci to wyjaśnić. Teraz.

Milczę.

Kopie w drzwi, a na drewnie wokół zamka zaczynają pojawiać się zadry.

– Przestań!

– Otwórz – rozkazuje.

Wyciągam dłoń i przekręcam klucz. Gdy tylko rozlega się kliknięcie, drzwi otwierają się na oścież, a on staje przede mną, oddychając ciężko jak tamtego dnia pod molo. Tyle że teraz wygląda na wzburzonego, a to mnie przeraża. Wyciągam ręce, by go od siebie odgrodzić, ale nie zwraca na to uwagi. Kopnięciem zamyka drzwi, a potem przyciska mnie do ściany.

– Myślisz, że cię zgwałciłem? – syczy, obrzucając mnie pełnym wściekłości spojrzeniem, jednak nie patrzy mi w oczy. – Odpowiedz!

Podskakuję na dźwięk jego krzyku i momentalnie tracę nad sobą kontrolę, a łzy zaczynają spływać mi po policzkach. Zakrywam twarz.

– Odejdź! Po prostu zostaw mnie w spokoju! – jęczę.

Szarpie za oba nadgarstki i odsuwa mi dłonie, a potem łapie moją twarz i pochyla się nade mną. Jest tak blisko jak wtedy pod molo. Zaczynam się trząść.

– Myślisz – mówi łagodniej – że cię zgwałciłem, Harp?

– Proszę, nie nazywaj mnie tak… Proszę, proszę, proszę… Nie nazywaj mnie tak.

Ze świstem wypuszcza powietrze, uwalnia mnie i odsuwa się na kilka kroków. Znów zakrywam twarz, ale zerkam przez palce niczym dziecko. Obserwuję, jak przeczesuje gęste, falowane włosy. Opięty jasnoniebieski T-shirt uwydatnia jego mięśnie pleców. Wyblakłe dżinsy wydają się stare. Mają nawet dziurę na tyłku, przez którą widać kawałek bokserek w kratkę. Mężczyzna nosi klasyczne vansy wyglądające tak, jakby zostały wyprodukowane w latach osiemdziesiątych. Ta modowa porażka – w zestawieniu z tym, jak bardzo jest niebezpieczny – wywołuje u mnie histeryczny śmiech.

Odwraca się ze zdziwieniem.

– Śmiejesz się? – pyta, unosząc brwi. – To cię bawi?

Teraz jego kolej, żeby się zaśmiać, ale najwyraźniej nie uważa, by ta sytuacja była zabawna.

– Masz dziwne poczucie humoru, Har… per – dodaje ostatnią sylabę i przechyla głowę ciekaw, jak zareaguję. Robi krok w moją stronę, a ja mimowolnie przywieram do ściany. Podchodzi bliżej, lecz tym razem mnie nie dotyka, jedynie opiera dłonie po obu stronach mojej głowy. Biorę wdech i rozglądam się, próbując uniknąć jego spojrzenia.

– Teraz odpowiadaj. Myślisz, że tu wszedłem. Znalazłem cię zaćpaną i nieprzytomną. Krwawiącą z rany na głowie. – Przesuwa palcami po szwach, a ja się krzywię. – Zaopiekowałem się tobą – ścisza głos do szeptu. – Umyłem cię. Założyłem szwy. Ubrałem w najsłodsze rzeczy, jakie znalazłem w twojej skromnej garderobie.

Na samą myśl o tym, co robił, brakuje mi tchu. Z trudem przełykam ślinę i łapię oddech. Jego dłonie na moim ciele… Jego wzrok na moim ciele… Wybieranie mi ciuchów i ubieranie mnie.

– A potem przykryłem cię kołdrą i spałem obok przez czterdzieści osiem godzin, czekając, aż dojdziesz do siebie po tym żałosnym przedawkowaniu…

– Nie przedawkowałam! Po prostu odwykłam od brania tych tabletek!

Kładzie mi dłoń na ustach.

– Pst! To była druga szalona rzecz, którą wtedy zrobiłaś. Więc sądzisz, że przyszedłem i zrobiłem to wszystko, a potem cię zgwałciłem?

Odwracam wzrok, czując zawstydzenie.

– Boli cię pizda?

Wzdrygam się na to wulgarne określenie.

– No powiedz, boli?

Potrząsam głową.

– Cóż, w takim razie możesz być pewna, Harper. Nie pieprzyłem cię. Nie robię niczego na pół gwizdka. Bo gdybym cię pieprzył, uwierz, jeszcze przez tydzień czułabyś to, co robił ci mój kutas, i mogłabyś myśleć jedynie o tym, kiedy wrócę, by zrobić ci to ponownie.

O Boże… Drżę na dźwięk tych słów. Odwracam głowę, żeby ukryć rumieniec, ale mężczyzna przytrzymuje mój policzek.

– Spójrz na mnie.

Unoszę wzrok i biorę drżący oddech. Wpatruje się we mnie przez chwilę, a później się pochyla. Tym razem powoli. Nie ma od razu miażdżącego, szalonego wybuchu gorąca, który czułam wtedy pod molo. Jego wargi stykają się z moimi delikatnie i odsuwają, zanim mogę zareagować.

– Myślałaś o naszym pocałunku pod molo?

Rumienię się i próbuję odwrócić wzrok, ale przytrzymuje mój policzek, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. – Odpowiedz mi, Harper.

– Tak.

– Był dobry?

Nie mogę się powstrzymać. Zaczynam się śmiać. To sprawia, że on się uśmiecha, przez co pojawiają się dołeczki.

– Był wszystkim, o czym marzyłaś? Ponieważ mogę postarać się bardziej. O wiele bardziej, jeśli cię wtedy zawiodłem.

Znów się rumienię.

– Nie, był w porządku.

– W porządku? Całowanie powinno być lepsze niż po prostu „w porządku”.

Zbieram się na odwagę i wreszcie patrzę mu w oczy.

– Był… spektakularny – mówię szczerze.

Po tym wyznaniu dołeczki są jeszcze bardziej widoczne. Nie mogę oderwać wzroku od tego mężczyzny, jestem jak w transie. On… zdaje się mnie hipnotyzować.

– Chciałabym kolejny – szepczę, nie mając nawet pewności dlaczego. Jednak to prawda, więc nie próbuję zaprzeczyć tym słowom.

Pochyla się i przygryza płatek mojego ucha.

– Ach tak? – Czuję na skórze jego oddech.

Tym razem mogę jedynie przytaknąć. Moja zdolność wyrażania myśli słowami zniknęła. Całe ciało drży, ale nie w znany mi okropny sposób. W sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

– Teraz? – szepcze.

– Tak.

– Cóż – mówi głośno, a potem się odsuwa. – Myślę, że masz spotkanie na plaży, więc może wrócimy do tego… cokolwiek to jest, później?

– Co?

Bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi. Sięgam do zamka po klucze, po czym chowam je do kieszeni. Nigdy wcześniej nie wychodziłam z mieszkania z nikim u boku. To wyrywa mnie z rutyny dającej poczucie bezpieczeństwa.

Przystojniak trzyma moją dłoń przez całą drogę do drewnianej bramy, a potem przepuszcza mnie przodem i przy okazji klepie w tyłek. Zamykam oczy i sapię na ten gest, lecz nic nie mówię, ponieważ jego dłoń znika sekundę później. Ponownie łapie mnie za rękę, jakbyśmy byli parą wychodzącą na wieczorny spacer.

– To jest dziwne – mówię.

– Co jest dziwne? – pyta.

Z roztargnieniem chwyta ciemne okulary zawieszone za kołnierzykiem koszulki i wsuwa je na nos. Od razu zaczyna mi brakować jego oczu. Słońce rzuca pomarańczowe refleksy na przystojną twarz, sprawiając, że mężczyzna przypomina teraz jakiegoś starożytnego boga, tyle że we współczesnym podkoszulku i podartych dżinsach.

– Trzymanie się za ręce jest dziwne? – pyta, unosząc nasze dłonie.

– Tak, ale… – milknę, bo stajemy właśnie na światłach. Czekamy razem z tłumem ludzi zmierzających na zachód i wtedy to do mnie dociera. – Mam spotkanie ze słońcem?

Spogląda na mnie i uśmiecha się łagodnie.

– Zawsze mi się wydawało, że ze zmierzchem. A o poranku ze świtem. Ale chodzi o słońce, tak?

– Obserwowałeś mnie – bardziej stwierdzam, niż pytam.

Przytakuje, a tymczasem światła się zmieniają i tłum rusza naprzód, zabierając nas ze sobą.

Gdy docieramy do schodów, niemal nie ma wolnych miejsc do siedzenia. Oglądanie zachodu w letni, piątkowy wieczór to bardzo popularne zajęcie. Dlatego w weekendy zwykle przychodzę tutaj przynajmniej pół godziny wcześniej.

– Spóźniliśmy się – stwierdza mój nowy partner.

Skręca w prawo, ciągnąc mnie za sobą, a potem znajduje dla nas miejsce tuż pod słupem. Siada pierwszy, a ja z powątpiewaniem spoglądam na małą przestrzeń, która została dla mnie. Wtedy poklepuje swoje kolano.

– Klapnij sobie, Harper – proponuje, po czym przyciąga mnie do siebie.

Czy mam jakiś wybór?

Gdy obejmuje mnie ramionami i opiera się o filar, natychmiast się spinam. Po prostu nie jestem pewna, jak powinnam się w tej chwili zachowywać.

Pochyla się do mojej szyi.

– Zrelaksuj się – mówi miękko.

– Nie mogę nic na to poradzić – odpowiadam. – Nawet nie wiem, jak masz na imię, a przytulasz mnie w miejscu publicznym, jakbyśmy byli zaręczeni albo coś w tym stylu.

– Później, Harper. Teraz po prostu obserwuj przedstawienie. Zaraz się zacznie.

Ulegam. On sprawia, że chcę ulec. Niezależna dziewczyna o silnej woli w moim wnętrzu próbuje protestować. Ale ja nie protestuję, bo podoba mi się to. Mam wrażenie, jak gdybym znała tego mężczyznę. Jakby był starym znajomym, a nie kimś obcym. Pierwszy raz od roku czuję się bezpieczna. A jako że jedną z najwcześniejszych lekcji odebranych od życia było uświadomienie sobie, że bezpieczeństwo jest darem, postawiam zaakceptować jego obecność.

Opieram się o twardą klatkę piersiową i czuję bicie serca – mojego, a niedługo potem jego. Po chwili zaczynają uderzać w tym samym rytmie. Ludzie dokoła nas rozmawiają i żartują. Skejci wykonują swoje triki przy ścianie po drugiej stronie ścieżki rowerowej.

Wbrew ogólnemu zgiełkowi milczymy, a nasz świat jest leniwy i satysfakcjonujący.

Pomarańczowa kula słońca znika za horyzontem, pogrążając okolicę w półmroku. Ludzie klaszczą, śmieją się. Robią tak każdego wieczoru. Niektórych z nich nawet rozpoznaję, bo tak regularnie przychodzą oglądać zachody.

Patrzę na starszą kobietę, którą widzę tu niemal codziennie. Odwzajemnia moje spojrzenie i mruga do mnie porozumiewawczo, a ja się rumienię. Myśli, że przyszłam tu z chłopakiem. Dlaczego miałaby uważać inaczej? Siedzę mu na kolanach, on mnie obejmuje, a nasze serca biją w tym samym rytmie.

Ostatecznie zostajemy aż do czasu, kiedy wszyscy ludzie się rozchodzą.

– Teraz? – pytam.

– Chcesz poznać moje prawdziwe imię? Mój kryptonim? Czy fałszywe imię?

– Wszystkie – mówię, ziewając.

– Tylko jedno tego wieczoru. Wybieraj.

Mam bardzo złe przeczucia.

– A kryptonim to…?

– Kod.

Och, po prostu świetnie. Domyślam się, ale na wszelki wypadek pytam, bo muszę być w stu procentach pewna.

– Jakiego rodzaju kod?

– Odnoszący się do tego, czym się zajmuję. Wizytówka, dzięki której wiedzą, że chodzi o mnie.

– Też mam coś takiego.

Czuję, jak zaczyna trząść się ze śmiechu.

– Założę się, że masz.

– Chcesz wiedzieć, jak brzmi?

– Najpierw mój, potem twój. Wybieraj.

– Prawdziwe imię.

– James Fenici.

– James – powtarzam szeptem. – Podoba mi się.

– Mnie podoba się Harper.

– Ile masz lat?

– Dwadzieścia osiem.

– Ja tylko osiemnaście.

– Wiem.

Wie. Hmm… Ale wyraz jego twarzy, gdy mój wiek zawisa między nami, przyciąga moją pełną uwagę.

– Przeszkadza ci to?

Czeka kilka uderzeń serca, co sugeruje, że owszem, nieco go to martwi, dlatego dodaję:

– Bo mnie nie.

Powolnym gestem dotyka mojego policzka i zmusza, żebym odwróciła głowę w jego stronę, a zaraz potem całuje mnie delikatnie. Ciepły język bada moje wargi, prosi, bym je rozchyliła, więc to robię. Wnika do środka, napotyka mój język i zaczyna 45

go pieścić, a to sprawia, że czuję się… tak dobrze.

Jednak wszystko szybko się kończy. Trzymając mnie w ramionach, James podnosi się bez wysiłku, po czym pozwala mi stanąć na nogi.

– Mnie też to nie przeszkadza. Jesteś zmęczona. Odprowadzę cię do domu.

Znów łapie moją dłoń, a gdy docieramy do autostrady, niczym prawdziwy dżentelmen zmienia strony i zajmuje miejsce między mną a ruchliwą ulicą. Aż do mojego mieszkania idziemy w ciszy. Gdy docieramy do drewnianej bramy, pociąga za linkę, by otworzyć zamek.

– Jaki jest twój kryptonim, Harper? – Spogląda na mnie przez ramię, jakby czuł się winny z powodu tego pytania.

Gapię się na niego, nagle niepewna. Czy to pułapka?

– Chcesz wiedzieć, bo masz kogoś na celowniku?

To zuchwałe z mojej strony, ale racjonalne. Jeśli przybył mnie zabić, wolałabym wiedzieć. Nawet jeżeli się waha, czy wypełnić zadanie.

– Nie jesteś moim celem, okej? – Nie patrzy mi w oczy, kiedy to mówi.

– Więc powiedz pierwszy.

Uśmiecha się, przytrzymując mi furtkę, bym mogła przejść, a potem ruszamy ścieżką wzdłuż budynku i schodzimy po schodach. Wyciągam klucz i już mam włożyć go do zamka, gdy dotyka mojej ręki.

– Tet. Mój kryptonim to Tet.

Spoglądam na niego i staram się odgadnąć, o czym myśli.

– Dlaczego mi powiedziałeś?

– Jaki jest twój? – pyta, ignorując moje pytanie.

– Przybyłeś tu po mnie, prawda?

Potrząsa głową.

– Nie, przysięgam. Ale muszę wiedzieć, gdzie przynależysz. Kryptonim?

– Jestem nikim. Czyjąś córką i tyle.

– Kryptonim, Harper.

W jego oczach dostrzegam niepewność, jakby nie chciał pytać, ale nie miał wyboru. Z trudem przełykam ślinę i mówię:

– Przyjdź. Mój kryptonim to Przyjdź.

Wzdycha głęboko, a potem parska śmiechem.

– To dość sprośne imię jak dla takiej słodkiej, małej dziewczynki6.

Ignoruję żart.

– Mogłabym być twoim celem. – Te słowa sprawiają, że zaczynam się denerwować.

– Nie jesteś – mówi surowo. – Nie jesteś i tylko to się liczy.

– Ale czyimś jestem.

Zabiera mi klucz. Tym razem to ja kładę dłoń na jego ręce i powstrzymuję go przed otworzeniem zamka. – Gdzie przynależysz? – pytam.

Nie wierzę, że ciągnę tę rozmowę. To tabu. Moglibyśmy oboje zostać zabici za tych kilka słów. Ale tak samo jak on musi wiedzieć, gdzie mnie wpasować, tak i ja powinnam znać jego miejsce. „Przyjdź” to forma czasownika. Kryptonim odczasownikowy oznacza, że jestem nikim. Ale Tet…? Nie mam pewności, do czego się odnosi. Znam wszystkie rangi, lecz nigdy nie słyszałam o Tecie.

Przypatruje się swoim stopom, jakby nie chciał powiedzieć.

– Numer Sześć – mówi w końcu.

Potrząsam głową i odwracam się, ale łapie mnie w talii i obraca w swoją stronę, szepcząc:

– Proszę, nie rób tego.

– Sześć? – powtarzam. Nie mogę tego ogarnąć. – Sześć…

Organizacja, do której wstąpił mój ojciec – ta sama, której sprzedał swoje dzieci, gdy do niej dołączył, ta sama, która zabierze również moje dzieci, o ile pożyję wystarczająco długo, by je mieć – jest głęboko zhierarchizowana. Każdy ma w niej swoje miejsce. Każdy ma kod. Zrzesza tysiące członków na całym świecie. Większość z nich jest nieszkodliwa.

Czasowniki, jak ja – Przyjdź, Tańcz, Jedź, Miń – są nieskończone. Wyżsi rangą mają kryptonimy rzeczownikowe. Są ich setki. Niedźwiedź. Deska. Pazur. Trawa. Pseudonimy są pozbawione znaczenia, mają jedynie informować o tym, gdzie przynależysz. Mój ojciec ma rangę Admirał. Jest tylko dwunastu członków z rangami.

Ale jedynie dziesięć osób ma numery.

Zabójcy.

6. Come (z ang.) – przyjść, przychodzić, nadchodzić, ale tu w znaczeniu także: dochodzić (przyp. tłum.).
8 - James

– Dlaczego wyglądasz tak znajomo? – pyta. – Nie, czekaj, to nie jest właściwe pytanie. Czemu czuję, jakbym cię znała? Dlatego, że mnie obserwowałeś?

Wpatruje się we mnie, szukając prawdy, lecz jestem pewien, że jednocześnie zastanawia się, czy chce ją poznać.

– Jak brzmi kryptonim twojego brata?

Uderza mnie w twarz, zanim jestem w stanie zareagować, ale szybko przejmuję kontrolę. Wykręcam ręce Harper do tyłu, a potem podcinam jej nogi, by pozbawić równowagi, i przyciskam do podłogi. Próbuje się pode mną szarpać. Zwinnym ruchem wyślizguje się z mojego uścisku i lekko obraca, dzięki czemu udaje jej się wbić mi stopę w brzuch. Łapię ją za kostkę, ale znów się przekręca i uderza mnie łokciem w szyję.

– Kurwa!

Przytrzymuję jej rękę i popycham na ziemię, a gdy upada na brzuch, przyciskam kolanem uda, jednocześnie wzmacniając uchwyt na drobnych nadgarstkach.

– Lepiej złam mi nogę, James – syczy. – Bo jeśli pozwolisz mi wstać, pożałujesz tego.

Robi długie wydechy, takie same jak ja, bo oboje zmęczyliśmy się walką. Pochylam się ku niej nieco bardziej, by mieć pewność, że jest mocno przyciśnięta do podłoża. Nie wiem, czy mówi poważnie, ale na pewno posiada wiedzę i umiejętności. Podobno popełnili błąd i nauczyli ją kilku sztuczek. Wwiercili nam to w czaszki wraz ze słowami: „Jest niebezpieczna. Nie lekceważcie jej. Nie odwracajcie się do niej plecami”.

Obserwowanie jej przez te miesiące sprawiło, że stałem się nieostrożny. Harper nigdy się nie złościła. Nie podniosła na nikogo głosu. Nie wyglądała groźniej niż jakakolwiek inna dziewczyna na plaży. Ale jad, który teraz słyszę w jej głosie, przywołuje wszystkie ostrzeżenia z pełną siłą.

– Harper…

– Nie – warczy przez zaciśnięte zęby. – Chcesz mnie zabić? Zabrać z powrotem? Na co, kurwa, czekasz? No dalej, próbuj.

Szarpie się tak mocno, że mimowolnie rozluźniam uścisk. Obraca się, a jej kolano wystrzela w górę i niemal uderza mnie w szczękę. Robię błyskawiczny unik. W tym momencie Harper wyślizguje mi się i skacze na nogi. Jest szybka, wściekła i przyparta do muru.

Podnoszę się sekundę później, ale muszę się cofnąć i podnieść ręce w poddańczym geście, żeby spróbować ją uspokoić.

– Wyluzuj. Nie zamierzam zrobić niczego takiego.

– Po co o niego pytałeś? Ty…

– Harper, gdybym chciał cię zabić, dawno byłabyś martwa, skarbie. Jestem zabójcą, wykonuję robotę, a potem się zmywam. Nie przybyłem tu, żeby cię skrzywdzić.

Gapi się na mnie, potrząsając głową, po czym mruczy:

– Trenowałeś takie gadki, żeby przekonywać, oszukiwać. By dostać to, czego potrzebujesz. Zostałeś wyszkolony, aby sprawić, że będę wrażliwa, potrzebująca i słaba…

– Tak samo jak ty, Harper – ucinam jej wyrzuty. – Jesteś tak samo bezwzględna, może nawet bardziej, ponieważ planowałaś to latami, prawda? Może to ty mnie próbujesz oszukać?

– Może.

– Mówiłaś, że nazywają cię Przyjdź, co? Ale to nie jest twój kryptonim, więc nie próbuj mi wciskać takiego gówna. Ja przynajmniej byłem szczery. Naprawdę sądzisz, że podałbym ci swój numer, gdybym przyszedł cię zabić?

Nie odpowiada, a ja wiem, że wygrałem.

9 - Harper

Odwracam się szybko, żeby na niego nie patrzeć.

– Harper? – pyta miękko.

Brakuje mi słów. Po prostu brakuje mi słów.

– Harper? – Tym razem dotyka mojego ramienia, ale strzepuję jego dłoń.

– Nie rób tego.

– Przysięgam na Boga, że nie przyszedłem tu po ciebie.

– Gdzie byłeś ostatnim razem?

– Nie mogę powiedzieć.

Już to wiedziałam. Dlatego gładko zmieniam pytanie:

– Gdzie byłeś w zeszłym roku?

Waha się, więc przyglądam mu się, bo chcę widzieć wyraz jego twarzy, gdy będzie podejmował decyzję. Wygląda, jakby intensywnie myślał, może licząc minione miesiące. Ale oni wszyscy zostali wyszkoleni, by się tak zachowywać, prawda?

– Czekam.

Tupię jak rozdrażnione dziecko, a jego spojrzenie przesuwa się na moje klapki. Później patrzy mi w oczy i wygina usta w szerokim uśmiechu. Jak ten mężczyzna może być jednym z nich? Nie rozumiem, jak ktoś, kto ma takie dołeczki, może być zabójcą.

– Spieprzyłem pewną robotę wykonywaną dla przyjaciela w małym, nieznaczącym europejskim kraju. Właśnie od tego zaczęły się moje problemy.

– Nie na południu Pacyfiku? – pytam ostrożnie.

Ta, jasne. Jakby mógł mi powiedzieć.