Wrogowie - Tijan Meyer - ebook
BESTSELLER

Wrogowie ebook

Tijan Meyer

4,4

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Lata temu Stone Reeves i ja byliśmy sąsiadami. W szóstej klasie zaczęłam go nienawidzić. Przystojny i charyzmatyczny chłopak wyrósł na lokalnego boga futbolu, podczas gdy mnie i moją rodzinę mieszkańcy miasteczka przestali zauważać.

Jego dostrzegli łowcy talentów z NFL, a ja podjęłam najgorszą możliwą decyzję. Teraz siedzę w Teksasie i próbuję poskładać swoje życie do kupy. Ale Stone też tu jest. On jest dosłownie wszędzie.

Nieważne, że mój świat znów wywrócił się do góry nogami. Nieważne, że Stone próbuje mnie pocieszyć. Nieważne, że cały kraj oszalał na jego punkcie. Ten człowiek na zawsze pozostanie moim największym wrogiem.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1053 oceny)
674
230
86
48
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa

Całkiem niezła

Fajna, nawet dobrze sie czytało mimo, że Tijan pisze w specyficzny sposób i czytając człowiek wielu rzeczy musi sie domyślać i czasem sie gubi w tym co czyta.
30
Wikawiak

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam książkę jednym tchem. Nie obyło się bez łez i uśmiechu. Moim zdaniem to najlepsza książka tej autorki. Z całego serca polecam ;) oby więcej tak ciekawych pozycji…
30
MizzuAyo

Z braku laku…

Po prostu nuda. Szkoda tylko wolnego czasu. Przez większość książki się nudziłam i rozmyślałam, czy lepiej dać sobie spokój. Zmusiłam się, aby ją jednak dokończyć, ale większość stron po prostu przeleciałam. Za dużo było tej paplaniny pomiędzy, która była nudna. W ogóle styl pisania autorki jest dość ciężki do czytania. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduje się na coś nowego od tej autorki. Możliwe, że miałam za duże wymagania, bo poprzednia książka była naprawdę świetna. Możliwe, że dlatego mi zbrzydła, ale niestety było nudno. Nic ciekawego. Główna bohaterka trochę mnie irytowała.
31
Eprzyrowska

Całkiem niezła

Kto robił korektę tej książki? Często trudno się zorientować czy to wypowiedz, myśli podmiotu, czy już wypowiedz innej osoby! Wszystko zapisane w jednym ciągu, bez myślników, średniaków itd
zuzka24

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy powinien przeczytać tą książkę. Jeśli się wachasz, weź ją. Nie pożałujesz !! Trio, które tworzą Sherry, Stone i Dusty jest tak urocze 😍
20

Popularność



Podobne


SPIS TREŚCI

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

ROZDZIAŁ 37

ROZDZIAŁ 38

ROZDZIAŁ 39

ROZDZIAŁ 40 - STONE

ROZDZIAŁ 41 - STONE

ROZDZIAŁ 42

EPILOG

EPILOG PO EPILOGU

PODZIĘKOWANIA

TYTUŁ ORYGINAŁU
Enemies
Copyright © 2020. ENEMIES by Tijan Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Redaktor prowadząca: Beata BamberRedakcja: Marzena Szymanowska-Pietrzyk Korekta: Patrycja Siedlecka Fotografia na okładce: © 103tnn Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2021 ISBN 978-83-66429-85-7Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska
TIJANPRZEŁOŻYŁA Anna Standowicz-Chojnacka

Jeden z moich kuzynów ma na imię Dusty. W niczym nie przypomina swojej imienniczki, którą uczyniłam bohaterką niniejszej powieści, i nie był dla mnie inspiracją do jej wymyślenia. Mimo to dedykuję mu tę książkę, ponieważ go znam.

Proszę bardzo, teraz możesz usprawiedliwić swoje przechwałki, Dud.

Ale to inny kuzyn zarobił mandat, bo siedział na ogonie gliniarzom.

PROLOG

Usłyszałam, jak szyba w oknie się roztrzaskuje.

Powinnam zareagować na zagrożenie ucieczką lub walką, ale nie zrobiłam nic. Po prostu zamarłam.

Najśmieszniejsze, że gdy zobaczyłam jego sylwetkę zbliżającą się do drzwi sypialni, jakaś część mojego umysłu jakby oddzieliła się od reszty i byłam w stanie myśleć tylko o tym, jak szybko biegłam za pierwszym razem. Wtedy wybrałam ucieczkę.

Teraz przydarzyło się to po raz drugi.

Jeśli kiedykolwiek sytuacja powtórzy się po raz trzeci, może wtedy stanę do walki.

Wszedł, a ja uciekłam wzrokiem.

Opuściłam swoje ciało, swój pokój, ale nie mogłam wyrzucić z myśli przycisku do papieru, który stał na komodzie. Nie przestawałam się w niego wpatrywać.

ROZDZIAŁ 1

To był imprezowy dom. Bez dwóch zdań. Ten budynek służył tylko do tego, by urządzać w nim balangi.

We wszystkich oknach paliło się światło. Ludzie tłoczyli się we frontowym ogródku. Drzwi cały czas to się otwierały, to zamykały. Goście wbiegali i wybiegali. Dziewczyny. Chłopacy. Najrozmaitsi przedstawiciele gatunku homo sapiens trzymający w dłoniach sławetne kubeczki z czerwonego plastiku. Nawet taki wyrzutek społeczeństwa jak ja doskonale wiedział, co w nich było. Piwo. Wódka. Tequila.

Ponownie sprawdziłam maila. No tak. Nie na to się pisałam. Ogłoszenie o pokoju do wynajęcia informowało, że lokatorki są: „NUDNE! SUMIENNE! CICHE!”. Kiedy zadzwoniłam pod podany numer, osoba, która przedstawiła się jako Char, wydawała się aż nazbyt chętna, by mnie poznać. Stwierdziła, że „nadaję się idealnie”. Cała reszta jest historią.

No, może nie całkiem. Była jeszcze kwestia historii kredytowej, w moim przypadku wcale nie takiej świetnej, bo pomagałam rodzinie w utrzymaniu domu. Char nie odpisywała regularnie na maile, ale przecież liczy się efekt końcowy, prawda? Prawda. Sama sobie odpowiedziałam na to pytanie i miałam rację. Wszystko się zgadzało.

Chociaż właściwie nie bardzo. Patrzyłam na dom, który stał pod właściwym adresem i wyglądał dokładnie jak na zdjęciach, a jednak coś tu było nie tak.

Właściwy dom, ale widziany w zupełnie innym kontekście. Na przysłanych fotkach zobaczyłam skromny budynek. Nudny, jak opisano go w ogłoszeniu. Z białymi okiennicami i ścianami świeżo pomalowanymi na czerwono. Ze ślicznymi niebieskimi drzwiami. Może to one przeważyły szalę, a może obietnica, że będę miała osobne wejście. I własne miejsce parkingowe.

Char twierdziła, że lokatorki są ciche, nudne i pilnie się uczą. Nudne? Taaa, jasne! Zakuwają na imprezce, na której drzwi się nie zamykają i aż się roi od ludzi z czerwonymi kubeczkami w dłoni. Żeby to chociaż byli normalni imprezowicze. Przyjrzałam im się z bliska. Potrafię rozpoznać osoby z wyższych sfer, a właśnie z takimi miałam tutaj do czynienia. Nie pasowałam do tego towarzystwa. Zdecydowanie. Miałam kiedyś mały zgrzyt z kimś z tamtego świata i wyszłam z niego, dygocząc na całym ciele. Teraz też drżałam. Ogarnął mnie niepokój.

Zostały mi jeszcze dwa lata. Dwa cholerne lata. Po pewnym wydarzeniu doszłam do wniosku, że życie jest krótkie. Zamierzałam zająć się tym, co tak naprawdę kocham, ale oznaczało to, że musiałam się przeprowadzić o pięć stanów od ojca i macochy.

Podjęłam decyzję, złożyłam dokumenty i kiedy po tygodniu dostałam informację o przyjęciu, chociaż aplikowałam dość późno, rozpoczęłam poszukiwania nowego lokum i pakowanie samochodu. Dom znajdował się cztery przecznice od uczelni. Zmieniłam studia z prawa na biologię morską, więc potrzebowałam cichych, pilnych i nudnych współlokatorów. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak będzie wyglądać kilka kolejnych lat mojego życia – nie będę miała żadnego. Ale nie przeszkadzało mi to. Ani trochę. Właśnie tego chciałam. Westchnęłam i wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki. O to chodziło. Działaj albo giń. No, nie dosłownie. Ta myśl była na tyle makabryczna, że znowu zaczęłam drżeć.

Zadzwonił mój telefon. Gdy udało mi się wyłowić go z torebki, spostrzegłam, że to macocha, i odrzuciłam połączenie. „Gail będzie musiała poczekać”, pomyślałam. Na pewno martwiła się tym, że prowadziłam sama całą drogę. Nie chciałam rozstawać się z moim samochodem. Dawał mi poczucie niezależności, a poza tym nie było mnie stać na opłacenie transportu międzystanowego.

Napisałam do Gail SMS: „Właśnie dotarłam na miejsce. Cała i zdrowa. Dom wygląda uroczo i przytulnie”. Stek kłamstw. Wrzuciłam telefon z powrotem do torebki i chwyciłam plecak. Potrzebowałam chwili, żeby się uspokoić.

Nie znosiłam poznawać nowych ludzi. Naprawdę serdecznie tego nienawidziłam. Byłam typem, który można by nazwać introwertycznym ekstrawertykiem. Rozgadywałam się przy osobach dobrze mi znanych, ale – bądźmy szczerzy – z powodu pewnego wydarzenia z przeszłości nie byłam szczególnie towarzyska.

No i znowu. Zaczynałam dostrzegać pewien wzór. Im mniej interakcji z innymi, tym lepiej. Właśnie dlatego nie chciałam wysiadać z samochodu. Wewnątrz czułam się bezpiecznie, poza nim – już nie. Usiłowałam mentalnie wypchnąć się ze strefy komfortu, musiałam przecież wyjść i stawić czoła rzeczywistości. Musiałam się też wysikać. I to natychmiast. Pół litra kawy zakupione na ostatniej stacji benzynowej, na której się zatrzymałam, wydawało się dobrym pomysłem… wtedy. Teraz już nie tak bardzo.

Włosy miałam w nieładzie po podróży. Próbowałam związać je w kucyk, ale część pasm zdecydowanie odmawiała współpracy i wciąż wyślizgiwała się spod gumki. W dodatku pewnie nie pachniałam różami. Z pewnością nimi nie pachniałam. Wyruszyłam o piątej rano, a zapadała już noc. Chciałam po prostu dotrzeć na miejsce, a sześciogodzinny postój w motelu okazał się nie najlepszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjęłam w kwestii odpoczynku. Ale niestety był niezbędny. Niemal zasypiałam za kierownicą, co zmusiło mnie do zjechania z trasy. Byłam prawie pewna, że w pokoju obok mojego kręcono film porno – albo prowadzono do takiego przesłuchania – lecz wyczerpanie sprawiło, że przespałam i to. A potem się obudziłam. O piątej nad ranem. Najwyraźniej mój organizm zdecydował, że pora ruszyć w dalszą drogę. Teraz jednak znów czułam wszechogarniające zmęczenie.

Z plecakiem na ramieniu, torebką zwisającą ze zgięcia łokcia i pudełkiem w dłoni ruszyłam w kierunku domu. Czułam się jak bratnia dusza Baby taszczącej arbuza w Dirty Dancing.

– Hej, stary!

Kiedy truchtałam chodnikiem, parę metrów przede mną zatrzymał się samochód. Grupka chłopaków zaczęła iść w jego kierunku. Znieruchomiałam, przestałam oddychać. Obawiałam się, że będą jakoś dziwnie patrzeć albo powiedzą coś, co zwróci na mnie uwagę wszystkich. Kilku przyjrzało mi się dokładnie, inni rzucili przelotne spojrzenie, w zasadzie jednak potraktowali mnie jak ducha. Albo mgłę. Podeszli do pojazdu i przybili piątkę z dwoma gośćmi, którzy z niego wysiedli. Towarzyszyło im kilka dziewczyn. Przemknęły tuż obok z nieodzownymi czerwonymi kubkami. Jedna z nich prawie na mnie wpadła. Jej koleżanka pisnęła i roześmiała się.

– Uważaj!

– Ojej, przepraszam. – Starałam się zniknąć im z pola widzenia. Obie odeszły, wciąż się śmiejąc i potykając o własne nogi.

Inna żeńska grupka stała blisko budynku, popijając drinki z kubeczków trzymanych tuż przy ustach. Dziewczyny stanęły w kółeczku i popatrywały na chłopaków. Ewidentnie nieczęsto uczestniczyły w takich imprezach. Kilka z nich patrzyło łakomie. Inne – podobnie jak ja – zdradzały wzrokiem objawy paniki. Pozostałe wyglądały na poirytowane. Miały na sobie zwykłe ciuchy: dżinsy, bluzki, sandałki. Na głowach – starannie ułożone burze loków. Żadna z nich nie była ubrana tak skąpo jak te dwie chichoczące, które założyły jedynie góry od bikini i miniówki. Nie dość, że świeciły golizną, to jeszcze strasznie się spiły. Tu, w Teksasie, było gorąco, zwłaszcza pod koniec sierpnia. W skwarze dającym się we znaki nawet wieczorem staniki od kostiumu miały sens. Ale w połączeniu z minispódniczką już niekoniecznie. A ja wciąż miałam na sobie bluzkę z długim rękawem. Przyjechałam z Dakoty Południowej, gdzie upał też dawał się we znaki, chociaż nie aż tak jak tutaj. Mimo wszystko za ciepło na długie rękawy, których głównym zadaniem było dawać mi poczucie bezpieczeństwa.

Przeszłam obok ustawionych w kółeczko dziewczyn. One też ledwie zwróciły na mnie uwagę. Te spanikowane spojrzały nieomal zawistnie. Nie wiedziałam dlaczego, więc spuściłam wzrok. Zatrzymałam się przy wejściu. Nie byłam pewna, czy powinnam użyć dzwonka, zapukać czy po prostu wejść do środka. Drzwi otworzyły się gwałtownie na zewnątrz.

– Ożeż ty! – Udało mi się odskoczyć w tył i uniknąć zderzenia z nimi chwilę przed tym, jak ze środka wypadło dwóch kolejnych kolesi. Jeden był wysoki i muskularny, opalony na złocisty brąz. Przechodząc, rzucił mi przez ramię zimne spojrzenie, ale ani on, ani ten drugi nawet się nie zatrzymali. Tamtemu nie zdążyłam się przyjrzeć. Pobiegł do kumpli, poza zasięg mojego wzroku. Wyglądało na to, że decyzja o tym, czy dzwonić czy pukać, została podjęta za mnie. Weszłam do środka.

– Gdzie polazł Wyatt?

W moim kierunku szła dziewczyna o nogach długich niczym u gazeli, włosach greckiej bogini i najgładszej, najbardziej porcelanowej cerze, jaką kiedykolwiek widziałam. Mówiła do kogoś, kto znajdował się za nią. Ta druga dziewczyna zobaczyła mnie, kiedy jej koleżanka zrobiła krok w bok, chwyciła Grecką Gazelę za ramię i wykrzyknęła:

– Uważaj!

Za późno. Grecka Gazela ruszyła do przodu i wpadła prosto na mnie. A mówiąc konkretniej, nadepnęła na moją stopę. Zesztywniała i obróciła się. Rękoma wytrąciła mi pudełko z dłoni, a tułowiem zderzyła się ze mną. Upadłyśmy obie na podłogę. Ona wrzasnęła, a ja znów zaklęłam pod nosem. I wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam odgłos pękania.

Drzwi z tyłu znów się otworzyły. Leżąc na brzuchu, spojrzałam w górę i napotkałam zimny wzrok opalonego na złoto chłopaka. Gapił się i wykrzywiał wargi w złośliwym uśmieszku. W końcu się odezwał, przeciągając samogłoski:

– Jak zwykle padasz mi do stóp, Mia.

Patrzył wprost na mnie, a jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, kiedy Gazela warknęła:

– Zamknij się, Wyatt. Pomóż mi wstać.

Spełnił jej prośbę. Nagłym ruchem wyciągnął dłoń w moją stronę. Niemal pomyślałam, że najpierw pomoże wstać mnie, on jednak sięgnął gdzieś nade mną, złapał ją za rękę i po prostu dźwignął do góry, jakby podnosił szczeniaka za skórę na karku. Jednak zamiast uroczej, mięciutkiej szyjki trzymał szczupłe ramię. Nie było żadnego słodkiego szczeniaczka, tylko Gazela tocząca pianę z pyska. Gdyby wzrok mógł zabijać, umarłabym, została wskrzeszona i rozkazano by mi, bym ponownie sama się pochowała. Tak, było aż tak źle.

– No, przepraszam! – warknęła, kiedy chłopak postawił ją na nogi i objął ramieniem. Prawie tego nie zauważyła. – To prywatna impreza.

– Hmm… – Jej koleżanka przygryzała wargę i wpatrywała się w rozsypaną zawartość mojego pudełka. Kurwa mać. Cholera. KURWA MAĆ! „No dobra, oddychaj głęboko”, rozkazałam sobie. Udało mi się opanować, zanim zaczęłam zbierać swoją porozwalaną własność.

Dziewczyna, która przygryzała dotąd wargę, uklękła i chwyciła jedną z ramek ze zdjęciem. Podniosła ją i przytrzymała, zanim mi ją wręczyła.

– To twoja mama?

Wyrwałam jej fotografię z ręki i pośpiesznie zabrałam się za zgarnianie reszty szpargałów. Cóż za upokorzenie! Przyjechałam jakieś dwie minuty wcześniej, a już zostałam potrącona, wylądowałam na dupie i podpadłam wrednej dziewusze. Spełniał się mój najgorszy koszmar. No, tak w zasadzie to mój najgorszy koszmar udało mi się przetrwać nieco wcześniej. Z tego powodu zjawiłam się w gorącym niczym samo piekło Teksasie, ale łapiecie, co mam na myśli. Sytuacja, w której się znalazłam, zdecydowanie nie była zabawna.

Nie odpowiedziałam na pytanie, chociaż ta dziewczyna sprawiała wrażenie milszej niż jej towarzyszka. Miała miękki głos i okalające twarz ogromnymi kędziorami włosy w odcieniu blond nieco ciemniejszym niż moje. Była prawie tak samo ładna jak wredna Grecka Gazela. Nieco niższa od koleżanki, chabrowe oczy, kilka piegów na policzkach, twarz w kształcie serca.

Jakiś chłopak wyminął złotą parę, uklęknął i pomógł mi pozbierać resztę papierów z podłogi.

– Trzymaj, mała.

Wręczył moje szkolne dokumenty i kronikę z liceum tej miłej dziewczynie. Nie pytajcie, skąd w pudełku znalazły się moje świadectwa. W pośpiechu chwytałam na chybił trafił i upychałam w nim różności. Wysiadłszy z auta, wzięłam je w ręce tylko dlatego, że trzymanie przed sobą plecaka uznałam za przesadę. A naprawdę potrzebowałam odgrodzić się od tych ludzi jakąś tarczą.

Dziewczyna westchnęła, podała mi moje rzeczy i oparła dłonie o kolana.

– Jesteś Dusty, prawda?

Moja mama miała kiedyś kuzyna o imieniu Dustin. Ciągle pakował się w kłopoty, bo był jedną z tych osób, które non stop piją i wbijają na imprezy, a życie traktują jak niekończącą się zabawę. Jedną z tych osób, którym zdarza się dostać mandat za to, że siedzą na ogonie policjantom. W każdym razie wszystkie te wybryki skończyły się jego przedwczesną śmiercią.

Dustina i moją mamę łączyła szczególna więź. Niejednokrotnie wspólnie pakowali się w kłopoty, a kiedy wyskoczyłam z jej brzucha, zobaczyła, że odziedziczyłam po nim szare oczy i włosy w kolorze przybrudzony blond, więc dała mi na imię Dusty. Nie Dustin. Dusty Gray1. Wciąż powtarzała, że wyglądam zupełnie jak on, choć w przeciwieństwie do niego nie miałam nadwagi. Dustin był wysoki, umięśniony, ale największą uwagę przyciągały jego oczy. Stanowiliśmy bratnie dusze. Dustin był też przystojny. Mama zawsze powtarzała, że i ja odznaczałam się urodą – dzięki długim rzęsom, pełnym ustom i rumianym policzkom. W okresie dorastania nie cieszyłam się jednak szczególną popularnością wśród płci przeciwnej, więc przychylałam się do stwierdzenia, że zaślepiała ją miłość do mnie. Była dobrą matką. Najlepszą na świecie.

– Tak. Cześć.

Przystojniak obok nieznajomej podniósł się z klęczek i pomógł jej wstać, delikatnie podtrzymując za łokieć. Założyłam, że są ze sobą, chociaż w przeciwieństwie do złocistej pary, która nadal stała obok i piorunowała mnie wzrokiem (w przypadku dziewczyny) oraz gapiła się na moją twarz (w przypadku chłopaka), wysyłali przyjazne wibracje. – Char podnajęła mi swój pokój. Wszystko ustaliłyśmy.

– Ja pierdolę! – Gazela wyrzuciła w górę ramiona i odeszła oburzona. – Jebana Char! – rzuciła na odchodnym.

Skrzywiłam się. Jej złocisty męski odpowiednik został na miejscu, a w jego oczach ujrzałam odrobinę zainteresowania, chociaż ironiczny uśmieszek nie zniknął mu z twarzy.

– Rany – powiedział i wyszedł, kiwnąwszy drugiemu chłopakowi brodą.

– Mam na imię Savannah. – Miła dziewczyna wyciągnęła dłoń w moją stronę i założyła loczek za ucho. Jej partner obdarzył mnie leniwym uśmiechem.

– Noel – przedstawił się.

Nawet imiona mieli piękne. No jasne. A ja byłam zakurzona, nie tylko z imienia.

– Cześć. – Zacieśniłam chwyt na pudełku i zaczęłam rozglądać się dookoła. Staliśmy w korytarzu między dwoma pokojami. Po jednej stronie znajdował się salon z ogromnym, sześćdziesięciocalowym telewizorem wiszącym na ścianie. Naprzeciwko stały dwie kanapy. W drugim pomieszczeniu był kolejny telewizor i jeszcze więcej kanap, do których przysunięto krzesła gamingowe. Całość przypominała bliźniacze sale kinowe. Nagle ciszę rozdarł głośny ryk, tuż obok nas.

– REEEEEEEEEEEEEEVES, PRZYŁOŻENIE!

Czterej faceci skoczyli na nogi, wymachiwali tryumfalnie pięściami i wznosili wysoko kubeczki z drinkami. Wyli niczym wilki, z głowami odchylonymi do tyłu. Kilka dziewczyn pisnęło i zaklaskało im do wtóru. Kilka innych, które wykazało się gorszym refleksem, dopiero spoglądało w ich stronę, przerwawszy toczoną rozmowę.

Na obydwu telewizorach leciał ten sam mecz. Widzowie oglądali występ lokalnej zawodowej drużyny futbolowej, Kings, i najwyraźniej kibicowali konkretnemu graczowi.

– Tak! – Jeden z chłopaków zamachał pięścią w powietrzu, rozlewając drinka. Miał to gdzieś. Kumple, z którymi przybijał piątki, też mieli to gdzieś. W przeciwieństwie do oblanej dziewczyny. Ale ją też mieli gdzieś.

– Jebany Stone Reeves. To jest gość!

Stone Reeves. Tak, nawet ja wiedziałam, kim był. Wybrałam studia na Texas C&B, bo uczelnia słynęła z wydziału biologii morskiej, ale o mieście, w którym się znajdowała, zrobiło się głośno z powodu zawodowej drużyny futbolowej od niedawna zdobywającej coraz większą popularność. A my znaleźliśmy się w samym centrum związanych z tym wydarzeń. Wkroczyłam wprost na futbolowe przyjęcie. Nie spuszczając oka z Savannah, spytałam:

– Często urządzacie takie imprezy?

Pudełko zaczęło wyślizgiwać mi się z rąk, więc oparłam je o biodro. Zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Noel pochylił się nad nią i szepnął jej coś do ucha. Pokiwała głową, uśmiechnęła się i odsunęła od niego.

– Później – odszepnęła.

Jej towarzysz obdarzył mnie uśmiechem, po czym skierował się w stronę jednej z kanap. Koledzy zareagowali na przybycie chłopaka, jakby co najmniej zgłoszono jego zaginięcie i zorganizowano akcję poszukiwawczą, taką z plakatami i psami tropiącymi. Wydało mi się to przesadą, ale nikt poza mną nie mrugnął nawet okiem. Najwyraźniej byłam w mniejszości.

– Pokażę ci twój pokój, dobrze? – Savannah machnęła głową, wskazując gdzieś poza dwa salony, w kierunku pomieszczenia, które wyglądało na kuchnię. Podążyłam za nią, wciąż podtrzymując pudełko na biodrze. Chciałam mieć przynajmniej jedną wolną rękę. Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie odepchnąć jakąś Wredną Dziewuchę, żeby cię nie stratowała.

Po kuchni, przylegającej do niej jadalni i po patio, na które można było z niej wyjść, kręciło się kilka kolejnych osób.

Idąc za Savannah, minęłam ludzi stojących przy zlewie. Wśród nich dostrzegłam niskawą dziewczynę o gładkich, brązowych włosach i jasnobrązowych oczach. Uśmiechała się szeroko. Kiedy zobaczyła moją przewodniczkę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ale gdy przeniosła wzrok na mnie, moje pudełko i plecak, uśmiech przygasł. Znacząco. Niemal zupełnie zniknął, kiedy Savannah przeszła obok niej i poklepała ją na powitanie po ramieniu. Dziewczyna rozmawiała z jakimś kolesiem, kolejnym mięśniakiem. Ubrany był w spodnie koloru khaki i koszulkę polo, w dłoni trzymał butelkę piwa. Drugą ręką złapał towarzyszkę w talii, ale ona zesztywniała. Z sykiem przemknęła obok nas niczym burza, rzucając wściekłe spojrzenie. Niemal zahaczyła mnie ramieniem, lecz byłam na to przygotowana. Właśnie na taką ewentualność zostawiłam sobie wolną rękę. Na szczęście w ostatniej chwili udało jej się mnie wyminąć. W przeciwnym wypadku odepchnęłabym ją od siebie, aż wpadłaby na swojego faceta.

Savannah odwróciła się w kierunku, jak mi się zdawało, drzwi garażowych. Mój pokój mieścił się w garażu? Serio? Skinęła na mnie ręką. Teraz jej uśmiech zdawał się wymuszony, jakby przyklejony do twarzy.

– Po schodach w dół – powiedziała.

Zobaczyłam drzwi do piwnicy. Kiedy zeszłyśmy, okazało się, że na dole jest znacznie ciszej. Westchnęłam z ulgą. Nie uszło to uwagi mojej towarzyszki. Zmrużyła oczy.

– Nie jesteś typem imprezowiczki, co?

– Raczej nie przepadam za ludźmi, którzy mnie nie chcą.

Czy ja właśnie…? O, cholera. Oczywiście, że tak. Wolną dłonią zakryłam sobie usta (wiedziałam, że znajdę dla niej jakieś praktyczne zastosowanie). Winą obarczyłam brak snu i żelazną wolę, dzięki której udało mi się przejechać przez pięć stanów w zaledwie dwa dni.

– Przepraszam – wymamrotałam. Rękę wciąż przyciskałam do ust, więc poruszała się idiotycznie wraz z każdym wypowiadanym słowem. – Nie to miałam na myśli.

Prychnęła i odwróciła się w prawo.

– Nie masz za co przepraszać. Ja bym pewnie powiedziała coś gorszego. – Machnęła ręką. – Chodź, pokażę ci twój pokój. Znalazłyśmy się w części piwnicy, którą przerobiono na mieszkanie z aneksem kuchennym. Średniej wielkości lodówka. Malutki zlew. Niewielka kuchenka, jakiej mogłaby używać moja babka w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Dwa stoły. Jeden przyozdobiono ceratą w czerwoną kratę, drugi był po prostu okrągły i brązowy. Dookoła każdego ustawiono po kilka krzeseł. Savannah wskazała na pokój przylegający do kuchni, na prawo od schodów.

– Tu jest pokój Lisy. – Jej wzrok powędrował w górę. – To ta, którą przed chwilą spotkałyśmy.

No świetnie. Z pewnością będziemy zaplatać sobie nawzajem warkocze i wymieniać się wisiorkami z napisem „Najlepsza przyjaciółka”.

Moja przewodniczka kontynuowała oprowadzanie. Przeszłyśmy przez kuchnię i wkroczyłyśmy do kolejnego pomieszczenia. Nie było oddzielone od reszty aneksu ścianą z drzwiami, a jedynie niskim przepierzeniem. Ewidentnie spełniało funkcję pokoju gier. Stał tam stary stół bilardowy, piłkarzyki, w rogu znajdował się bar.

Savannah nie zatrzymała się, podeszła do drzwi po drugiej stronie pokoju. Głęboko w trzewiach poczułam lęk, kiedy je otworzyła i weszła do środka. Dalej nie dało się już pójść.

Nie mogłam mieszkać w tym pokoju. Przecież tuż obok urządzano imprezy. Kurwa mać, mieli tam nawet prawdziwy bar. Przekroczyłam próg i zajrzałam do pomieszczenia. Było niemal puste. W rogu stało łóżko, obok stolik nocny.

– Wejdź.

Spełniłam prośbę, a Savannah zamknęła drzwi. Za nimi zobaczyłam wbudowane w ścianę biurko, a nad nim kilka półek. Obok ustawiono komodę. Na drugim końcu pokoju znajdowały się kolejne drzwi. Założyłam, że to garderoba, ale okazało się, że nie. Moja nowa koleżanka otworzyła je i weszła do środka.

– No dobra, wiem, że ten pokój jest do bani. Naprawdę. Kiedy Char wyjechała, wszyscy pozamieniali się pokojami. Dla ciebie został tylko ten. Chciałabym móc ci powiedzieć, że nigdy nie używamy pomieszczenia obok, ale to nieprawda.

Wiem też, że nie odpowiedziałam na pytanie, które zadałaś mi na górze. Urządzamy imprezy. Często. Jesteśmy wielkimi entuzjastami futbolu. – Zawahała się na moment. Przygryzła wargę, zanim zaczęła mówić dalej. – Ale są też plusy. – Usunęła się z drogi i wskazała ruchem głowy. – Masz własną łazienkę.

Postukała w drzwi po swojej lewej.

– Tutaj jest kotłownia, czyli twoja garderoba. – Otworzyła je na oścież. W środku wisiał drążek na ubrania. Urocza garderoba. No, tak jakby. – Ale… – Zamknęła drzwi i odwróciła się w stronę kolejnych, które dotąd były za jej plecami. Miałam nadzieję, że to już ostatnie. Kiedy je uchyliła, ujrzałam schody. – Zgodnie z obietnicą masz swoje własne wejście, a na górze, tam przy płocie, miejsce parkingowe do wyłącznej dyspozycji. Właścicielem domu jest wujek Nicole, jednej z naszych współlokatorek, której jeszcze nie poznałaś. Mieszkamy tutaj od drugiego semestru pierwszego roku. Wyjazd Char poruszył w nas jakąś czułą strunę. Przyznała się, że nie wraca po wakacjach, dopiero gdy zadzwoniła wczoraj wieczorem.

– Wczoraj wieczorem? – Nie mogłam uwierzyć, że ten przenikliwy pisk to naprawdę mój głos.

Kiwnęła głową. W jej oczach dostrzegłam przygnębienie.

– No tak. Poinformowała nas, że załatwiła nam nową współlokatorkę o imieniu Dusty i że nie powinnyśmy nabijać się z jej imienia, bo wydaje się uroczą osobą. Poprosiła, żebyśmy przesyłały ci wszystkie rachunki. Wygląda na to, że Char postanowiła spędzić najbliższy semestr za granicą, z chłopakiem, o którego istnieniu żadna z nas nie miała zielonego pojęcia.

Przełknęłam głośno ślinę.

– Złożyłam podanie o przyjęcie dwa tygodnie temu.

Twarz Savannah wykrzywił grymas.

– A kiedy poznałaś Char?

No świetnie. Wybaczcie sarkazm.

– W ogóle jej nie poznałam. Odpowiedziałam na ogłoszenie.

Dziewczyna wybałuszyła na mnie oczy.

– Jakie ogłoszenie? – Głos miała nie mniej piskliwy niż ja.

Pokręciłam głową. Niedobrze. Oj, niedobrze.

– Nie miałam pojęcia, że wpakuję się w coś takiego.

Savannah objęła się ramionami, dłońmi złapała za łokcie.

– My też nie. Co się tyczy reakcji Lisy i Mii, to… były najbliższymi przyjaciółkami Char. Nie są na ciebie złe. Nie znają cię. Wściekają się na Char. Rozumiesz?

Rozumiałam. Odstawiłam pudełko i usiadłam na łóżku.

– Posłuchaj. Nie znam tu nikogo. Przeniosłam się od razu na trzeci rok studiów. Łapię, że nie chcecie mnie tutaj, ale stało się i oto jestem. Nie będę zalegać z czynszem, zapłaciłam Char za pierwszy miesiąc z góry.

Zacisnęła usta, a jej policzki poczerwieniały.

– Powiedz mi, że przelała wam pieniądze.

– Niestety nie.

Zabrakło mi słów.

– Więc chcesz mi powiedzieć, że zapłaciłam…

– Nie dostałyśmy od niej żadnej kasy. Okłamała cię. Zgaduję, że zostawiła wszystko dla siebie.

Teraz i ja wściekłam się na Char. Jęknęłam. Czy ja zawsze muszę mieć pecha? Do jasnej cholery! Znowu?

– Hm… – Savannah przesunęła się w kierunku wyjścia. – No tak. Będziesz musiała zapłacić jeszcze raz. A ja, no, zostawię cię teraz… Przyniosę klucze. – Przerwała i spuściła wzrok. – Przykro mi, że Char okazała się taką wredną suką, a na dodatek złodziejką.

Przykro ci. Jasne. W zdobyciu forsy na czynsz za ten miesiąc mi to nie pomoże.

Z góry dobiegł nas kolejny ryk. Usłyszałyśmy wyraźnie, jak rozentuzjazmowani kibice wrzeszczą na całe gardło:

– PRZECHWYCENIE! TAAAK!

Savannah obdarzyła mnie pełnym zażenowania uśmiechem i wskazała palcem na sufit.

– Proszę, nie krępuj się i przychodź, kiedy tylko będziesz miała ochotę. Pizzy i piwa nam nie brakuje.

A potem się ulotniła. Byłam niemal pewna, że widzę, jak z pośpiechu wzbija za sobą tumany kurzu (niezamierzona gra słów). Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Do pewnego stopnia ją rozumiałam. Współczułam jej, ale kiedy wyszła i zamknęła za sobą drzwi, wydałam z siebie najdłuższe westchnienie w moim życiu. Albo przynajmniej drugie co do długości. To chyba i tak lepsze niż płacz.

Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Uczelnia, której nigdy nawet nie odwiedziłam. Dom, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Wspólne mieszkanie z ludźmi, których nigdy wcześniej nie spotkałam. W stanie, którego nigdy wcześniej nie planowałam nawet odwiedzić.

Kuuurwa!

W tym momencie zapiszczał mój telefon.

Gail: „Skoro już tam jesteś, powinnaś odwiedzić Stone’a. Spotkałam jego matkę w supermarkecie i powiedziałam jej, że teraz mieszkacie w tym samym mieście. Nie wydawała się szczególnie zachwycona, ale założę się, że Stone bardzo by się ucieszył z Twoich odwiedzin”.

Ach, no tak. Czy wspominałam już może, że znałam Stone’a Reevesa? Osobiście. Nie? No cóż, to i tak nie miało żadnego znaczenia. W tamtej chwili nienawidziłam go jeszcze bardziej niż Char.

1. Imiona Dusty Gray oznaczają w języku angielskim „przykurzoną szarość” (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 2

To było długie popołudnie, po którym nastąpił jeszcze dłuższy wieczór. Przeparkowałam samochód, usiłując zapamiętać drogę od przydzielonego mi miejsca postojowego do mojego prywatnego wejścia do budynku. Tędy szło się nieco krócej. Oceniłam rozmiary trwającej w najlepsze imprezy futbolowej i zdziwiłam się, że w ogóle dali mi jakieś miejsce parkingowe. W ogródku za domem aż roiło się od ludzi, którzy zbili się w dwie grupki. Na podwórku przed domem było podobnie. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Nie, to nieprawda. Przyglądało mi się dwóch chłopaków. Jeden poderwał się, skory do pomocy, ale Mia – Wredna Gazela – złapała go za ramię i potrząsnęła głową, szybko i gwałtownie. Poddał się, opadł z powrotem na swoje miejsce przy stole piknikowym i ograniczył się do wlepiania we mnie spojrzenia. Za każdym razem, kiedy przechodziłam obok, popijał drinka. Zauważyłam, że to samo robiły pozostałe osoby przy stole. No świetnie, stałam się przedmiotem pijackiej gry. Dopiero wtedy zobaczyłam prawdziwy uśmiech na twarzy Wrednej Gazeli. Radowało ją moje upokorzenie.

Starałam się nie zwracać na nią uwagi. Mozolnie maszerowałam tam i z powrotem, dźwigając pudła i torby. Nie miałam nie wiadomo ile dobytku, ale i tak wystarczyło na pięć takich wycieczek. Gdy skończyłam, zmierzyłam wzrokiem prysznic i łóżko. Byłam rozdarta, ale decyzję pomogło mi podjąć głośne burczenie w brzuchu.

Całe moje śniadanie i lunch ograniczyły się do wypicia kubka kawy, a znałam swój organizm. Gdybym wzięła prysznic lub położyła się, przez dłuższy czas nie chciałoby mi się zwlec z łóżka, a to oznaczałoby cały dzień o pustym żołądku. Westchnęłam, opłukałam twarz, chwyciłam torebkę i wyszłam, żeby kupić sobie coś do jedzenia.

Kilka przecznic od domu znalazłam bar szybkiej obsługi, gdzie napełniłam brzuch. Pomyślałam, że następnego dnia będę musiała poszukać sklepu spożywczego i kupić normalne jedzenie, ale do tego czasu dwie kanapki z kurczakiem utrzymają mnie przy życiu.

Później, przy wtórze dochodzących z góry wiwatów i gwizdów, rozgościłam się w nowym pokoju. Wzięłam prysznic, zjadłam kanapki, pościeliłam łóżko. Zaczęłam się rozpakowywać. Koło dziesiątej wieczorem zasiadłam przy biurku i usłyszałam błogą ciszę, która nastąpiła dopiero po serii wrzasków, tupania, odgłosów otwierania i zamykania drzwi wejściowych, głośnych rozmów na zewnątrz i trzaskania drzwiami samochodów. Budynek opustoszał.

Cóż miałam zrobić? Zostałam w swoim pokoju. Grzeczny, niechciany gość. Wchodzenie na górę i zwiedzanie reszty domu nie wydawało się dobrym pomysłem w sytuacji, gdy wiedziałam, że przynajmniej dwie z pozostałych lokatorek nie chciały mnie w nim widzieć. Zamiast tego wyciągnęłam mapkę uczelni i zaczęłam planować następny dzień.

Był to pierwszy dzień zajęć. Co prawda zostałam już przyjęta, ale wciąż miałam do pozałatwiania wiele rzeczy, jak na przykład wyrobienie sobie legitymacji. Z uwagi na późne zapisanie się na studia wymagano też ode mnie wybrania programu żywieniowego2. Do tego powinnam pofatygować się po podręczniki do księgarni i koniecznie poszukać biblioteki. No i nie zapomnieć o spacerze po kampusie, żeby dowiedzieć się, gdzie będę miała zajęcia.

Miałam studiować biologię morską i wprost nie mogłam się doczekać zajęć w laboratorium. W poprzedniej szkole zaliczyłam zajęcia wstępne i całkiem nieźle opanowałam materiał, ale wiedziałam, że teraz będę musiała radzić sobie z wiedzą na wyższym poziomie. Nie minęło jeszcze zdziwienie faktem, że przyjęto mnie na tak dobrą uczelnię, jednak nie zamierzałam zaglądać w zęby darowanemu koniowi. Byłam tam, gdzie chciałam, i zamierzałam wykorzystać daną mi szansę. Od małego pragnęłam zostać biologiem morskim, a to był najlepszy moment, żeby zacząć realizować dziecięce marzenia. Inne wybrane przeze mnie ścieżki kariery okazały się niewypałem. Doradztwo. Tłumaczenia ustne. Logopedia. Nie to chciałam tak naprawdę robić, a życie było zbyt krótkie, żeby się męczyć. Przekonałam się o tym już kilkakrotnie, więc akceptowałam tę prawdę bez zastrzeżeń i twardo stąpałam po ziemi.

O północy zmęczona, lecz z poczuciem dziwnej satysfakcji wsunęłam się pod kołdrę.

***

Ze snu wyrwał mnie łoskot i jakieś głuche uderzenie.

– Kurwa! – wrzasnął ktoś.

Nade mną zaszurały stopy, rozległ się czyjś śmiech. Wrócili. Zgadywałam, że zrobili sobie tylko przerwę na wizytę na innej imprezie lub w najbliższej knajpie. Przewracałam się z boku na bok, okryta szczelnie kołdrą, lecz z twarzą owiewaną podmuchami wiatraka. Czekałam z nadzieją, że może coś zjedzą, zrobią to, co pijani ludzie zwykle robią, i pójdą wreszcie spać.

Niestety dotarły do mnie kolejne łomoty, ktoś włączył muzykę. Dźwięki basów dudniły przez sufit. Niemal słyszałam, jak grzechocze parkiet na górze. Przewróciłam się na brzuch, wcisnęłam twarz w poduszkę i uczyniłam to, co uczyniłaby każda dziewczyna na moim miejscu – wydałam z siebie przeciągły wrzask. Pościel stłumiła dźwięk, który odczułam jako coś fizycznego. Nawet palce u stóp zaczęły drgać w jego rytm. Desperacko pragnęłam snu. Wydawało mi się, że jeśli zarwę zbyt wiele nocy z rzędu, to się pochoruję. Nie będę teraz wdawać się w szczegóły, dlaczego od tak dawna nie udało mi się wyspać, bo jest to związane z powodami, dla których zdecydowałam się na przeprowadzkę do Teksasu. Niektórzy ludzie twierdzą, że są w stanie funkcjonować po czterech godzinach snu. Ja też, ale nie pięć nocy z rzędu. A ta noc była moją szóstą. Potrzebowałam się w końcu wyspać!

Ale co mogłam zrobić w tej sytuacji? Jako intruz musiałam jakoś to wytrwać. Udało mi się przetrzymać aż do czwartej nad ranem, kiedy muzykę nieco ściszono. Przy akompaniamencie cichszego już dudnienia odpłynęłam w sen. Śniło mi się, że Stone uderza w moją głowę piłką w rytm płynącego z góry techno, aż przez dźwięki muzyki przedarło się dzwonienie budzika.

Obudziłam się obolała, nadal mając w pamięci okropny sen, i usiadłam na łóżku. Na pewno później będę potrzebować drzemki. Bez niej nie wytrzymam długo na nogach. Czułam się oszołomiona.

Zdążyłam się wykąpać i ubrać, kiedy zadzwonił telefon. Gail. Znowu. Tym razem nie odrzuciłam połączenia, choć wiedziałam, że rozmowa trochę potrwa. Usiadłam, bo zdawałam sobie sprawę, że będzie mnie ona kosztować sporo energii.

– Cześć, Gail.

– Kochanie! – usłyszałam głośne powitanie z wymuszonym południowym akcentem. Zastanawiałam się, skąd ten pomysł. Nie pochodziła z Południa i nigdy tak nie mówiła, nigdy nie przeciągała samogłosek. – Jak się miewasz?

Nie musiałam odpowiadać, Gail nie dała mi na to czasu. Natychmiast zadała kolejne pytanie:

– Jak minęła ci podróż? Miałam nadzieję, że nie będziesz szarżować. Przecież to szmat drogi, ogromny wysiłek dla samotnego kierowcy. Twój tata poszedł na kawę z kumplami. Wiesz, jaki on jest. Uwielbia tę swoją poranną kawusię. Jak nastrój? Podekscytowana? Dzisiaj zaczynasz zajęcia. Skontaktowałaś się już ze Stone’em? Wygląda na to, że jest tam lokalną sławą. Mogę się założyć, że z radością ci pokaże, gdzie najlepiej zjeść i takie tam.

Po pierwsze Stone był sławny w całym stanie. Po drugie wcale nie byłby zachwycony, gdyby musiał mi cokolwiek pokazywać. Nienawidził mnie bardziej niż ja jego, a to już o czymś świadczyło. A po trzecie miałam wrażenie, że tata cały czas siedział obok Gail. Nie znosił pić kawy z kolegami niemal tak bardzo, jak ja i Stone nie znosiliśmy siebie nawzajem.

Ale moja relacja z macochą miała też swoje plusy. Nie musiałam zbyt wiele mówić. Nasze rozmowy były z reguły nieco jednostronne, co Gail właśnie udowadniała, nie przestając paplać. Będzie gadać, aż padnie ze zmęczenia, za nas obie, żeby na pewno rozmowa poszła po jej myśli, a kiedy uzna, że czuje się usatysfakcjonowana, to ona ją zakończy. I to właśnie zamierzała zrobić.

– Stone jest takim uroczym chłopcem.

Moim zdaniem był zarozumiałym dupkiem.

– Jego rodzina też przeżywała trudny okres.

Stone pochodził z bogatej rodziny, a jego ojciec zwolnił mojego tylko dlatego, że mógł tak postąpić, tuż po tym, jak przekształcił swój sklep spożywczy we franczyzę.

– Barb wygląda niesamowicie. Jej skóra aż lśni. I chyba nabrała trochę ciała.

Matka Stone’a była wychudzona, bo codziennie paliła papierosy i piła szampana. Co kilka dni wrzucała na ruszt kawałek kurczaka, czasem z dodatkiem sałatki. Wiedziałam o tym, bo zanim musieliśmy sprzedać dom, mieszkaliśmy po sąsiedzku, a dawno temu ja i Stone byliśmy przyjaciółmi. W dzieciństwie często go odwiedzałam. Wszystko się zmieniło, kiedy weszliśmy w okres dojrzewania, a Barb wciąż chudła i wyglądała na coraz bardziej wyniszczoną. A ludzie gadali.

Ale nie Gail, przynajmniej nie tym razem. W tej sytuacji w ogóle nie wdawała się w plotki. Można by nawet rzec, że rozpowiadała coś wręcz przeciwnego, jakby sama chciała w to uwierzyć. I kimże byłam, żeby wyprowadzać ją z błędu? To jej wybór, więc niech tak zostanie.

Zaczęła tracić rozpęd, więc wtrąciłam tylko:

– Brzmi wspaniale, Gail. Muszę już lecieć.

– Och, w porządku. Miłego dnia, kochanie! Tata i ja będziemy o tobie myśleć. Zadzwoń wieczorem. I daj znać, jak się miewa Stone, kiedy się z nim spotkasz.

Nie miałam najmniejszego zamiaru robić żadnej z tych rzeczy, a Gail zdawała sobie z tego sprawę. Tata również. Wiedziałam, że macocha zadzwoni następnego dnia i do znudzenia będzie powtarzać swoje, aż przekona samą siebie, że naprawdę skontaktowałam się ze Stone’em i odnowiłam z nim przyjaźń. I będzie żyła w przeświadczeniu, że wiodę w Teksasie fantastyczne życie.

2. Uczelnie w USA oferują swoim studentom różne opcje tzw. programów żywieniowych, które polegają na wykupieniu określonej liczby „wejściówek” lub „punktów” na określony czas (dzień, tydzień, miesiąc lub semestr). Można je następnie wykorzystać w uczelnianej stołówce lub punktach gastronomicznych współpracujących z uczelnią (położonych zazwyczaj w obrębie kampusu lub niedaleko niego) (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 3

– Powinna pani wybrać bardziej rozbudowany program żywieniowy.

Kobieta siedząca za biurkiem nie chciała przyjąć formularza. Nosiła okulary w czerwonych oprawkach. W odcieniu podobnym do koloru szminki, którą umalowała usta, zaciśnięte teraz w grymasie dezaprobaty. Choć była dopiero dziewiąta rano, sprawiała wrażenie, jakby miała już dość obsługiwania studentów.

Przesunęłam dokument z powrotem w jej stronę.

– Tylko na tyle mnie stać.

Spojrzała spode łba. W jej oczach nie błysnął nawet cień empatii. Odsunęła od siebie kartkę.

– Przyjęto panią na przedostatni rok studiów i mieszka pani poza kampusem. Wszystko pięknie, ale skoro to pani pierwszy semestr na uczelni, musi pani przestrzegać zasad obowiązujących studentów pierwszego roku i wybrać inny plan żywieniowy, nie może pani jadać w uczelnianej stołówce jednego posiłku na miesiąc.

– Ale przecież nie mieszkam w akademiku.

– Zdaję sobie z tego sprawę, mamy tę informację w pani aktach. Jednak została pani przyjęta po terminie i z tego powodu obowiązują panią te same zasady co studentów pierwszego roku. Wykupienie codziennych posiłków na stołówce to pani jedyna opcja.

Kobieta niczego nie rozumiała.

Pochyliłam się w jej stronę, boleśnie świadoma, ilu studentów za mną stoi. Część z nich nie kryła irytacji faktem, że spędziłam w dziekanacie znacznie więcej czasu niż przydziałowe dwie minuty, a reszta podsłuchiwała naszą rozmowę i cieszyła się z mojego upokorzenia. Tak czy siak, nie mogłam wykupić innego programu żywieniowego, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać.

Zniżyłam głos, zacisnęłam dłonie na ramionach plecaka.

– Nie mogę sobie pozwolić na droższy program.

Ona również się pochyliła i zniżyła głos.

– To tylko jeden semestr, potem może pani nie wykupywać żadnego programu.

Zamknęłam oczy. Przez głowę przemykały mi różne obrazy.

– Nie mam tyle pieniędzy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, myśląc gorączkowo o dostępnych mi opcjach. Ogarnęła mnie fala bezsilności, bo wiedziałam, że to, co muszę zrobić, będzie bardzo bolesne. A nawet jeszcze gorsze.

– Nie może pani tu studiować, nie przestrzegając zasad. Może uda się pani pochodzić z tydzień na zajęcia, ale lista studentów jest ciągle aktualizowana, a wykładowcy spotykają się na zebraniach. Będzie pani wyczytywana na każdych zajęciach i proszona o powrót do dziekanatu, żeby wykupić program żywieniowy. Proszę zaznaczyć tutaj. – Postawiła za mnie krzyżyk w odpowiednim polu i wyciągnęła rękę. – I wybrać formę płatności. A potem może pani iść swoją drogą. Będzie bolało. Będzie strasznie bolało. Przełknęłam gulę wielkości sporego głazu, która zalegała mi w gardle, sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam portfel. Miałam przy sobie kartę kredytową. Tylko na nagłe wypadki. Poza tym szczerze nie znosiłam używać takich kart, zbyt dobrze pamiętałam lata życia na kredyt. Stłumiłam jednak dreszcz, wyciągnęłam kawałek plastiku i wręczyłam rozmówczyni.

Wzięła go i zlustrowała mnie.

– Ma pokrycie?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, jedynie kiwnęłam twierdząco głową.

– W porządku. – Zacisnęła mocno usta i przeciągnęła kartę przez czytnik.

Transakcja została zaakceptowana. Usłyszałam piknięcie i zamknęłam oczy, aby powstrzymać wzbierające w nich łzy. Nie mogłam znów się rozpłakać. Miałam przesrane. Musiałam znaleźć drugi etat, żeby opłacić ten rachunek. Moja lista rzeczy do zrobienia na ten dzień właśnie wydłużyła się o jeszcze jedną pozycję.

– W porządku. – Oddała mi kartę i wręczyła nową legitymację. Na szczęście zawczasu udało mi się zrobić zdjęcie. Błysnęłam wymuszonym uśmiechem. – Witamy na uczelni.

Obrzuciłam kobietę gniewnym spojrzeniem. Zaczekałam, aż wyjdę z dziekanatu, zanim wymamrotałam pod nosem:

– Suka.

– Coś ty powiedziała?

Podniosłam wzrok. Przede mną stała Wredna Gazela. Kiedy mnie rozpoznała, w jej oczach zalśnił chłód, ale spuściła z tonu.

– Zresztą nieważne.

Był z nią jej chłopak i kilka innych osób, ale nie rozpoznałam żadnej z dziewczyn. Niby skąd miałabym je kojarzyć? Poznałam tylko Savannah i Lisę. Znacie to uczucie, kiedy idziecie sobie spokojnie, zajmujecie się swoimi sprawami, aż tu nagle przechodzi obok was całe stado pięknych ludzi? Gapią się na was jak na zwierzęta w zoo albo cyrkowe dziwadło na prywatnym pokazie. Tak się właśnie poczułam, a Wredna Gazela przewodziła całemu stadu. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że przynajmniej niektórzy z jego członków brali udział we wczorajszej imprezie. Jeden z chłopaków został nieco w tyle i odwrócił się, żeby mi się przyjrzeć. Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek, jakby znakomicie bawił się moim kosztem, kiedy szedł tyłem za resztą grupy.

– Przeżyłaś starcie z Mią Catanną.

Odwróciłam się i zobaczyłam nieznaną mi dziewczynę, która przypatrywała się całej scenie. Poprawiła plecak zarzucony na ramię i podeszła do mnie. Blond włosy i okulary. Była drobna jak ja i nieumalowana. Niektóre kobiety używają makijażu, żeby podkreślić swoją urodę, tej dziewczynie przydałby się, żeby przestała wyglądać jak dwunastolatka.

– Nazywa się Catanna? Serio? – burknęłam. – Tam, skąd pochodzę, mieści się dom spokojnej starości o tej nazwie.

Usta jej zadrgały.

– Na imię mi Siobhan.

Siobhan. O Jezu.

– Moje imię nie budzi skojarzeń z irlandzkimi modelkami. Jestem Dusty.

– Dusty? – Kolejne drgnięcie warg.

– No. Dusty Phillips gwoli ścisłości.

– Rozumiem. Jeśli poprawi ci to humor, to wiedz, że moje siostry mają na imię Silver, Sinead i Shavonia.

– Shavonia? Nie żartujesz?

W końcu się roześmiała.

– Taaa. Mama brała kokę w połogu. W ciąży nie. Chyba tylko wtedy była czysta. Ale nie martw się, nie potrzebuję litości. Kiedy miałam dwanaście lat, zerwała z nałogami, zamieszkałyśmy wśród hipisów abstynentów i resztę mojego niezwykłego dzieciństwa przeżyłam, żywiąc się głównie pokarmem roślinnym.

– Poważnie? – Tylko tyle udało mi się wydusić.

Pokiwała głową i przysunęła się do mnie, gdy wokół nas zaczęli się tłoczyć inni studenci.

– Jeśli kiedyś będziesz potrzebowała rozpalić ogień przy pomocy spinacza do papieru i zapałki, to jestem odpowiednią osobą do tego zadania.

– Dobrze wiedzieć. Jak następnym razem pojadę pod namiot, będę wiedziała, kogo szukać.

Roześmiała się.

– Często jeździsz pod namiot?

– Nigdy.

– No tak. – Machnęła ręką. – To dobrze, bo kłamałam we wszystkim.

Uniosłam brew.

– Czyli nie masz siostry o imieniu Shavonia?

– Właściwie to mam. Nie kłamałam tylko na temat imion. Naprawdę mam na imię Siobhan. Będziesz studiować biologię morską?

Przechyliłam głowę w bok.

– Wywnioskowałaś to z tego, że tu stoję?

– Nie, słyszałam, bo stałam trzy osoby za tobą w kolejce do dziekanatu. A potem widziałam, jak wychodzisz z biura do spraw żywienia, i pomyślałam, że się przedstawię. Studiuję na tym samym kierunku. – Wyciągnęła ku mnie dłoń i jeszcze raz dokonałyśmy formalnej prezentacji. Pod koniec obie szczerzyłyśmy zęby w uśmiechu.

– Przeniosłam się z innego kierunku, więc nie wiem, czy będę chodzić na te same zajęcia co ty.

Wzruszyła ramionami.

– Na kilka na pewno, poza tym będziemy przebywać w jednym budynku. Zajęcia dla wyższych roczników odbywają się w przystani. Kto jest twoim opiekunem naukowym?

Spojrzałam na plan zajęć.

– Napisali, że Anna Anderson.

– Hmm, straszna z niej zołza. Mam nadzieję, że przeniosłaś się z jakiejś dobrej uczelni.

Straciłam resztki nadziei.

– Niestety.

Twarz Siobhan wykrzywił grymas.

– No cóż, jeśli jesteś niezależna jako studentka, to dobra wiadomość jest taka, że nie będzie jej za bardzo zależało na tym, żeby ci pomóc. Zła wiadomość jest taka, że jeśli potrzebujesz kogoś, kto cię pokieruje, to powinnaś już teraz złożyć podanie o przeniesienie.

– Przeniesienie na inną uczelnię? – Głos mi się załamał. Musiałam się przesłyszeć. Przecież dopiero co tu przyjechałam.

– Nie! – Parsknęła śmiechem. – Do innej grupy prowadzonej przez innego opiekuna naukowego. Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale doktor Anderson należy do tych wykładowców, którzy pomagają tylko najzdolniejszym i najbardziej obiecującym studentom. Jeśli przeniosłaś się tu ze szkoły o niższym poziomie, to uzna cię za trójkową, góra czwórkową studentkę i nie będzie tracić na ciebie swojego cennego czasu.

– Och. – Do bani. – Dobrze wiedzieć. A kto jest twoim opiekunem naukowym?

Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Doktor Anna Anderson. Jestem jej asystentką.

Niemal się zadławiłam.

– Jaja sobie robisz?

– Nie, i stąd wiem, że tak właśnie jest. Będzie się do ciebie uśmiechać i sprawi, że poczujesz się doceniona, a potem odda mi twoją teczkę i poinstruuje mnie, żebym napisała ogólnikową rekomendację dotyczącą wcześniejszego zakończenia studiów. W zeszłym tygodniu napisałam takich osiem dla studentów szkoły letniej.

– Cholera. – Wszechogarniające uczucie bezsilności i beznadziei nie było zbyt budujące. Ale nie po to przeszłam przez wszystko, co los mi zgotował, nie po to dążyłam uparcie do zdobycia wymarzonego zawodu, żeby teraz w osiągnięciu celu przeszkodziły mi zblazowana biurwa od obiadków i nadęta profesorka, ani tym bardziej wredne, wiecznie imprezujące współlokatorki. Przetrwam to. Phillipsowie mieli wytrzymałości aż nadto. Radziliśmy sobie już z gorszymi problemami. To tylko chwila w moim życiorysie.

– No dobra. – Podjęłam decyzję. – Gdzie się składa podanie o zmianę opiekuna naukowego?

– Chodź ze mną. – Kiwnęła głową w stronę budynku, z którego wcześniej wyszłam. – Pokażę ci. Susan Cord jest bardzo miła i ma życzliwy stosunek do słabszych studentów, bo sama zawsze się za taką uważała.

O Boże. Słabsza studentka. Już na starcie przyszyli mi taką łatkę. Chociaż to i tak lepsze niż to, co się działo w mojej poprzedniej szkole. Stłumiłam drżenie. Wszystko będzie lepsze od tego, co tam się wydarzyło.

ROZDZIAŁ 4

Następnego wieczoru usłyszałam, jak ktoś puka do drzwi mojego pokoju. Od razu wiedziałam, kto to. Nie dlatego, że pukanie było delikatne, ani z żadnego innego powodu. Po prostu nikt inny by do mnie nie przyszedł.

Pierwszy dzień zajęć był przytłaczający. Przebrnęłam przez genetykę, biostatystykę, wstęp do cytologii i dogodzono mi jednymi zajęciami ściśle kierunkowymi. Chociaż wstęp do biologii morskiej nie do końca można nazwać „dogadzaniem”. Poziom faktycznie okazał się nieco wyższy niż to, czego się nauczyłam, ale niewiele mi brakowało. A to dużo dla mnie znaczyło.

Poczułam się jeszcze lepiej, kiedy okazało się, że będziemy z Siobhan chodzić razem na genetykę. Umówiłyśmy się na lunch nazajutrz po zajęciach. Co tam, w końcu wykupiłam posiłki, na które nie za bardzo mogłam sobie pozwolić, a towarzystwo z pewnością dobrze mi zrobi. Potem zamierzałam poświęcić się nauce i spędzać czas wyłącznie ze sobą. Kiedy poprzedniego wieczoru wróciłam z zajęć, dom był pogrążony w ciszy. Słyszałam, jak lokatorzy wrócili późno, koło dziesiątej w nocy, ale przed pierwszą wszelkie hałasy ustały. Tego zaś dnia, po zaledwie dwojgu zajęć, ku swojemu zaskoczeniu zastałam Lisę uczącą się w piwnicy – i nikogo więcej.

Siedziała przy stole, a kiedy zobaczyła, że wychodzę ze swojego pokoju, zaklęła i rzuciła podręczniki. Wpadła do własnej sypialni jak burza i zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim zdążyłam dojść do lodówki. No cóż. Nadal nigdzie się nie wybierałam. Pomyślałam właśnie, że powinnam poszukać jakiegoś spożywczaka, kiedy usłyszałam pukanie.

Wstałam, żeby otworzyć drzwi, i przykleiłam na usta najuprzejmiejszy z moich uśmiechów.

– Cześć, Savannah.

Ale to nie była ona. Na progu stała dziewczyna o brązowych, długich do ramion włosach i migdałowych oczach. Niższa od Savannah, ale też znacznie pulchniejsza. Pochyliła głowę i spojrzała na mnie.

– A więc tak wygląda nasza nowa współlokatorka.

Zgadywałam, że to musi być Nicole.

– Cześć. Twój wujek jest właścicielem domu?

Zdawkowe kiwnięcie głową.

– Taaa.

Obserwowałyśmy się nawzajem. Tego wieczoru ubrałam się w niezbyt wyszukany strój. Dżinsy, koszulka na ramiączkach z logo uczelni i japonki. Dziewczyna miała na sobie podobne ubrania i obie starałyśmy się ukryć uśmiech. Nicole rozluźniła mięśnie twarzy, a jej oczy zaczęły się uspokajać, chociaż wydawało mi się, że kosztuje ją to sporo wysiłku.

– Słuchaj, formalnie rzecz biorąc, dom należy do mojego wujka, więc pomyślałam, że powinnam się przedstawić. Sav powiedziała, że przyjechałaś w niedzielę wieczorem. Wczoraj mnie nie było. – Weszła do pokoju i zauważyła książkę leżącą na stole. – Genetyka, co?

– No, tak.

Zostawiłam drzwi otwarte na oścież i usiadłam z powrotem przy biurku. Pokiwała głową i zaczęła tupać nerwowo nogą. – To fajnie. W zeszłym roku Lisa chodziła na zajęcia z genetyki. Studiuje pielęgniarstwo. – Dziewczyna obdarzyła mnie uśmiechem. – Ja nie jestem aż tak ambitna. Wybrałam pedagogikę. Zostanę nauczycielką jak mama. Chociaż może z moją ambicją nie jest tak źle, bo zamierzam uczyć w gimnazjum. Złamię tych dojrzewających młokosów jednego po drugim.

– A Savannah?

– Wybrała medycynę sportową. Tak poznała Noela. Właściwie to dzięki temu poznałyśmy też pozostałych chłopaków.

– Co masz na myśli?

– Noel. – Zawiesiła głos w oczekiwaniu na reakcję z mojej strony, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

– Ach, no tak! Noel.

Wybuchnęła śmiechem.

– Nie masz pojęcia, o czym mówię, prawda?

Bladego. Wzruszyłam tylko ramionami.

– Noel i Savannah wydają się mili.

Prychnęła.

– Są lokalnym odpowiednikiem pary królewskiej. Noela wybrano na rozgrywającego drużyny uniwersyteckiej, a Sav jest uwielbiania przez wszystkich. Uważają ją za uczelnianą księżniczkę. Mia nie może tego znieść, więc pozuje na królową sukę.

Słuchałam uważnie, co Nicole miała do powiedzenia. A więc było gorzej, niż myślałam. Ten dom nie był po prostu pełen fanów futbolu. Jego mieszkańcy mieli bzika na punkcie tego sportu, żyli nim.

– Żartujesz? – Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, i miałam wrażenie, że zaraz zbierze się w kałużę u moich stóp. Narobi bałaganu, przez co współlokatorki jeszcze bardziej mnie znienawidzą i zyskają kolejny powód, żeby chcieć mnie wyrzucić.

Nicole wyszczerzyła się w uśmiechu.

– Nie przepadasz za futbolem? Sav wspominała, że pytałaś, czy organizujemy dużo imprez z nim związanych.

Przeprowadziłam się do domu żywcem wyjętego z moich koszmarów. Będę musiała zacząć rozglądać się za nowym lokum. Na cito.

– Jest w porządku.

Znów parsknęła śmiechem.

– Przynajmniej już wiem, że kiepsko kłamiesz. – Ulitowała się nade mną. – Wyatt jest skrzydłowym, Nacho pomocnikiem, a Dent zamyka linię defensywną.

Zostałam zbombardowana terminami sportowymi.

– Naprawdę? Wow. To imponujące!

Nicole nie przestawała się ze mnie podśmiewać.

– Słuchaj, wiem, że Mia i Lisa to zołzy, ale zamieszkałaś tu, czy im się to podoba czy nie. Char zachowała się jak ostatnia szmata, jakby odpłaciła Mii i Lisie pokazaniem środkowego palca za to, co mówiły przez cały poprzedni semestr. Wydajesz się miła. Jesteś cicha, to już wiem. Jeśli chcesz zostać, to możesz zostać. Czynsz płacimy do pierwszego każdego miesiąca. Na tyłach domu wujek zamontował skrzynkę, do której można wrzucać czeki. – Przerwała na chwilę. – Sav opowiadała, jak Char cię oszukała. Chciałabym powiedzieć, że nie ma sprawy, ale nie damy rady pokryć kosztów twojego pobytu. Mogę cię jedynie zapewnić, że odzyskamy te pieniądze, jak tylko Char tu wróci, bo kiedyś będzie musiała.

– A co z opłatami za media?

– Płacimy tylko za kablówkę i Internet, po prostu będziesz się dorzucać.

– Komu mam dawać pieniądze?

– Mia opłaca rachunki, więc musisz zwrócić się z tym do niej. Z reguły wychodzi około pięćdziesięciu dolarów.

– Do kiedy trzeba uregulować opłatę?

– W tym miesiącu nie musisz nic płacić, dopiero pod koniec następnego.

Kolejne wydatki, ale na te przynajmniej byłam przygotowana. Miałam sumkę odłożoną specjalnie na rachunki.

– W porządku.

– Hmm. – Wstała i w tym samym momencie usłyszałyśmy kroki dochodzące znad sufitu.

– To pewnie nasza grupa. Idziemy na kolację. Masz ochotę wybrać się z nami?

Zastygłam. Nie byłam pewna, czy Nicole nie próbuje wciągnąć mnie w pułapkę. Obserwowałam ich od jakiegoś czasu i zauważyłam, że byli zwierzętami stadnymi, jak orki. Ja w niczym nie przypominałam orki, a raczej skrzydlicę rogatą, chociaż bez jadu i pięknych płetw grzbietowych. Ale byłam tak samo aspołeczna. Zachowywałam się tak celowo i miałam ku temu dobry powód.

– Mia poszła do Wyatta, a Lisa do biblioteki. Będziemy tylko ja, Sav, Noel i kilka innych osób.

Kilka innych osób. Zdążyłam się już zorientować, że „kilka” oznacza pewnie koło dziesięciu. Nie wiedziałam, co zrobić. Wydawało mi się, że Nicole wyciąga do mnie gałązkę oliwną. Tak przynajmniej założyłam. A może żywiłam taką nadzieję. Dwóch dziewczyn, które mnie nie znosiły, nie będzie na obiedzie, ale miałam cholernie dużo nauki. Szlag. Co robić? Współlokatorka znów się nade mną ulitowała.

– Daj spokój, chodź. Jeśli atmosfera ci się nie spodoba, wrócisz Uberem. Ja zapłacę za przejazd. Postaram się, żebyśmy poszli do jakiejś małej knajpki. Wydaje mi się, że chcieli się wybrać do baru w kampusie.

Takiej propozycji nie mogłam odrzucić. Nicole poszła na tyle ustępstw tylko po to, żebym mogła do nich dołączyć. To musiała być zasadzka. Byłam niczym foka płynąca na rzeź, a oni po prostu chcieli trochę się mną pobawić, zanim zostanę przez nich pożarta.

Pokiwałam głową i chwyciłam torebkę.

– Namówiłaś mnie. – Jaki miałam wybór?

– Świetnie.

***

Moja współlokatorka okazała się kłamczuchą. Wiedziałam, że na terenie kampusu znajdował się jakiś bar. Taki mały pub. Zauważyłam go, gdy przechodziłam obok. Ale nie miałam pojęcia, że był też drugi, do którego skierowała swoje kroki grupa Nicole. Słowo „mały” kompletnie do niego nie pasowało, wręcz przeciwnie. Patrzyłam na coś ogromnego. Na ścianach zamontowano szesnaście wielkich telewizorów. Ot, taka uczelniana wersja restauracji Wild Wings3. Ulubione miejsce spędzania czasu wolnego dla fanów sportu. Kiedy weszliśmy do środka, moich towarzyszy powitano jak cudem odnalezionych członków rodziny. Zewsząd rozległy się pozdrowienia, ale przygotowałam się na to. W końcu nasza uczelnia należała do pierwszej ligi4, a Noel był rozgrywającym, wielką szychą. Naprawdę wielką szychą. Savannah nie ustępowała mu popularnością. Nicole przedstawiła mnie Nachowi i Dentowi. Dent okazał się tym chłopakiem, który próbował mi pomóc tuż po moim przyjeździe, zanim Mia go powstrzymała.

Przez cały wieczór obserwował mnie ciemnymi oczami. Usiadł tuż obok, kiedy wszyscy rzuciliśmy się na wielką kanapę w rogu. Jedną z tych, na których może usiąść nawet dwanaście osób. Po lewej miałam Nicole, po prawej Denta. Sięgając po menu, otarł się o mnie ramieniem. Odsunęłam się jak oparzona. Nie chciałam zachować się nieuprzejmie, ale to był odruch.

– Przepraszam – powiedział.

– Nie musisz. Jestem przewrażliwiona na punkcie mojej przestrzeni osobistej.

Zachichotał.

– Nie, nie za to. Przepraszam za wieczór, kiedy przyjechałaś. Powinniśmy ci pomóc pownosić te pudła. Tak należało postąpić. Wybacz.

Ach, o to chodziło. Wzruszyłam ramionami.

– Nie ma sprawy. W porządku.

– Nie no, poważnie. Powinniśmy ci pomóc. Wiesz, nie wszyscy jesteśmy jak Lisa i Mia. Niektórzy z nas są fajni. Można nawet powiedzieć, że przyjacielscy.

Taaa. W tamtej chwili faktycznie zachowywał się przyjaźnie, ale zblazowana część mnie – ta, która wiedziała, że w świecie odgrywało się rolę albo ofiary, albo prześladowcy – zastanawiała się, czy nadal by tak było, gdyby Mia pojawiła się w pobliżu. Sądziłam, że nie.

– Dziewczyny są… – Nie wiedziałam, co powiedzieć. Pieniędzy miałam przy sobie tylko tyle, żeby starczyło na małą porcję skrzydełek, więc nie musiałam się dłużej wpatrywać w menu. Z braku innego zajęcia zaczęłam więc skubać serwetkę. – Są w porządku.

– Zachowują się jak skończone suki.

Chłopak siedzący koło Denta usłyszał ostatnie zdanie i zdławił śmiech.

– Wkurzyłeś się, bo Lisa dała ci wczoraj kosza. I to jakiego.

Słowa kolegi postawiły go w zupełnie nowym świetle. Kiedy znów na mnie spojrzał, wcisnęłam się głębiej w kąt kanapy. Zmarszczył brwi.

– To wcale nie tak.

Ależ tak. Doskonale wiedziałam, o co chodziło.

– Okej.

Kurwa! No naprawdę?! Byłam w stanie zrozumieć postępowanie Nicole i Savannah. Zostałam ich nową współlokatorką. Doszłam do wniosku, że skoro nie wykopały mnie z domu, to najwyraźniej się nade mną ulitowały. Miałam całkiem niezły zmysł obserwacji. Otaczało je mrowie ludzi, kolejni kręcili się w pobliżu. Dziewczyny, które spokojnie mogłyby zająć moje miejsce. Czemu Char postąpiła w taki sposób? Nie zachowała się sportowo. I wobec nich, i wobec mnie. Ale mleko się rozlało. Nie miałam na tyle forsy, aby wynająć coś sama. Bez szans. Musiałam im płacić tylko trzysta dolców miesięcznie, co w tamtej okolicy było naprawdę świetną okazją, tym bardziej że mieszkałam w prawdziwym domu.

Pogodziłam się z faktem znoszenia hałasów i całej tej futbolowej otoczki. Być może było to rozwiązanie tylko na jeden semestr.

No ale ten koleś nie musiał udawać, że jest dla mnie miły. Widziałam, jak się zerwał, żeby mi pomóc, i jak został zastopowany. Przez ułamek sekundy myślałam, że znalazłam kolejnego sojusznika. Osobę, która pomogłaby mi dogadać się ze współlokatorkami. Kogoś, kto jest ich przyjacielem. Jakaż byłam głupia! Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Nie powinnam tu w ogóle siedzieć. Nie w miejscu, gdzie w każdym telewizorze leciały programy sportowe, a na połowie ekranów zachwycano się Stone’em.

Najwyraźniej cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko mnie, bo właśnie w tamtym momencie moja komórka zapiszczała, że dostałam SMS.

Gail: „Przesyłam Ci numer Stone’a. Zmusiłam Twojego tatę, żeby wziął go od Charlesa”.

Telefon wydał kolejny dźwięk, kiedy dostałam wizytówkę z numerem. Trzymałam już kciuk nad przyciskiem „Skasuj”, ale się zawahałam. Nienawidziłam go. Uczucie to wżarło się w każdą kość w moim ciele, ale był – i to dosłownie – jedyną osobą tutaj, którą znałam jeszcze z domu. Z drugiej strony pewnie miał ustawione filtry na połączenia przychodzące. Gdybym zadzwoniła, i tak by nie odebrał. A nawet gdyby jakimś cudem znał mój numer albo miał go wpisanego w pamięci telefonu, to tym bardziej odrzuciłby połączenie. Nienawiść była obopólna i chyba tylko ona nas ze sobą łączyła.

Czemu Gail mi to robiła? Czy tata naprawdę miał zamiar pozwolić jej żyć mrzonkami? Wiedział, że nienawidziłam Stone’a tak bardzo, jak on nienawidził Charlesa i Barb. Nasza czwórka żyła w stanie wzajemnej wrogości. A mimo to nie skasowałam numeru. Mogłabym z niego skorzystać, gdyby coś się wydarzyło. Jakiś nagły, nieprzewidziany wypadek. Gdybym musiała się z nim pilnie skontaktować.

– To nie tak, jak myślisz.

Poderwałam głowę w chwili, gdy Dent zaczął zerkać na mój telefon. Nacisnęłam guzik i wygasiłam ekran. Wstrzymałam oddech i czekałam. Zamarłam w nadziei, że nie zdążył przeczytać nazwiska Stone’a, kiedy Gail przesłała mi numer. Była to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie w tej chwili życzyła.

– Twoja mama?

Słodkie! Założył, że jedyną osobą, która mogłaby wysłać mi wiadomość, jest moja mama.

– Moja mama nie żyje.

Szarpnął się na swoim miejscu i szerzej otworzył oczy. Nie uznałam za stosowne poinformować go, że pisała do mnie macocha. Odłożyłam telefon. Uświadomiłam sobie, że nadszedł czas, by wziąć nogi za pas, zanim wpadnę głębiej w to bagno. Wyobraźcie sobie wyrzuconą ze stada fokę, która nagle zdaje sobie sprawę, że nie powinna się zadawać z orkami. Tak się właśnie poczułam.

– Przepraszam, muszę iść do łazienki.

– Wybacz, że…

Zbyłam jego słowa machnięciem ręki.

– Nic się nie stało. Mama zmarła dawno temu. Możesz mnie stąd wypuścić? Chce mi się siku.

Zawahał się, ale chłopak, który siedział obok niego, już zaczął się przeciskać do wyjścia z boksu. Dent poszedł w jego ślady i byłam wolna. Nie czekali, aż się oddalę. Obaj usiedli z powrotem na kanapie, a ja odeszłam kilka kroków i zaczęłam się przyglądać całej ekipie. Nikt nie zauważył, że wyszłam. Nie zwracali na mnie uwagi.

Kiedy wróciłam z łazienki, przez jakiś czas ociągałam się, zanim w końcu zdecydowałam, czy powinnam po prostu się stamtąd zmyć czy wcześniej poinformować o tym Nicole. Pochylała się w stronę Denta, który położył rękę na oparciu jej siedzenia. Cała grupa zanosiła się śmiechem. Rozejrzałam się po sąsiednich stolikach. Nie tylko ja ich obserwowałam. To był zamknięty krąg, a do mnie właśnie zaczynało docierać, co się działo, gdy gdzieś razem wychodzili. Wszyscy się im przyglądali. Różne osoby podchodziły do ich stolika, po czym – kiedy inni zobaczyli, że z nimi rozmawiają – wracały do swojego, zastępowane przez kolejnych szczęśliwców. Sądząc po swobodzie, z jaką się zachowywali, był to ich chleb powszedni. No tak.

Ostrożnie wycofałam się w kierunku wyjścia. Pewnie i tak nie będą pamiętać, że z nimi przyszłam. Pieniądze wydałam na taksówkę zamiast na jedzenie.

3. Wild Wings – sieć kanadyjskich restauracji franczyzowych specjalizujących się w skrzydełkach kurczaka, daniach typu fast food itp. (przyp. tłum.).
4. NCAA Division I (D-I) (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 5

Reszta tygodnia minęła w miarę spokojnie. Zajęcia okazały się ciężkie, ale tego właśnie się spodziewałam. Na dwoje z nich miałam przygotować krótki referat, a na dwojgu kolejnych pisaliśmy test. Ani Nicole, ani Savannah nie przyszły więcej do mojego pokoju, ale nie winiłam ich za to. Wchodziłam i wychodziłam moim prywatnym wejściem, a poza własnym pokojem odwiedzałam tylko kuchnię w piwnicy, kiedy musiałam wziąć coś do jedzenia. Szybko wyjmowałam z lodówki potrzebne produkty i natychmiast biegłam z powrotem do siebie. Po posiłku wracałam, żeby pozmywać naczynia. I tak w kółko.

Ale non stop je słyszałam. Włóczyły się po całym budynku. Chłopaków też słyszałam. Wyglądało na to, że przychodzili wtedy, kiedy dziewczyny były w domu. W ogóle nie widywałam Lisy, nie licząc tego jednego razu, kiedy wpadłam na nią na dole. Drzwi jej pokoju zawsze pozostawały zamknięte. Gail dzwoniła do mnie jeszcze dwa razy, ale nie odebrałam. Nie musiałam się domyślać, czego chciała. Nagrała się na pocztę głosową i opowiedziała mi o tym. Dwukrotnie. Ze szczegółami. Nie spiesząc się.

Mówiła wyłącznie o Stonie. Czy już do niego dzwoniłam? Czy miałam zamiar oglądać niedzielny mecz, w którym będzie grał? Mogła się założyć, że Stone da mi bilety. I wszystkim moim kolegom również. Podobno Barb powiedziała mu, że tu jestem. Podobno Barb powiedziała mu też, że Charles podał jego numer tacie, który podał go mnie. Podobno Stone czekał, aż do niego zadzwonię. Albo wyślę SMS. Albo przynajmniej napiszę mail, bo macocha podesłała mi wczoraj jego adres. Niekończące się wzmianki o Stonie przyprawiały mnie o pulsujący ból głowy. Tylko dlaczego tata nie interweniował? Przecież wiedział, że to stek bzdur.

Tego wieczoru odsłuchiwałam kolejną wiadomość od Gail, kiedy wchodziłam do swojego pokoju. Ostatnie zajęcia były po prostu straszne. Wstęp do biologii morskiej może i miał słowo „wstęp” w nazwie, co nie zmienia faktu, że wiedza, którą nam przekazywano, okazała się bardzo zaawansowana. W głowie aż mi huczało od różnych klasyfikacji planktonu. Minęła dobra godzina, zanim zdałam sobie sprawę, że jest piątkowy wieczór, a ja nie słyszę żadnych hałasów. Na górze panowała cisza absolutna. Z radości niemal nabrałam ochoty, żeby samej urządzić przyjęcie, bo przez cały tydzień byłam pewna, że w weekend ekipa zaszaleje na całego, ale potem sobie przypomniałam. Drużyna futbolowa miała następnego dnia mecz wyjazdowy. Dlatego nikogo nie było. Najwidoczniej pojechali razem i przenieśli imprezę na trasę. Dzięki Bogu.

Nagle poczułam ukłucie zazdrości, a potem całą gamę innych emocji, uczuć, których nie miałam powodu odczuwać, więc upchnęłam je na sam dół świadomości. Całkowicie je stłamsiłam. Zdeptałam obiema nogami. Jeden, dwa, wykop, potem podskok i znów deptanie. Ukryłam je tak głęboko, jak tylko zdołałam, a gdy już oczyściłam umysł, pomyślałam, że wieczór był wprost wymarzony, by nacieszyć się samotnością. A chipotle5 idealnie się do tego nadawało.

Kiedy rozpakowywałam plecak, zadzwonił telefon. Zamarłam, kiedy na wyświetlaczu zobaczyłam nieznany numer. Przeklęłam samą siebie. Ile ja miałam lat? Dwanaście? Jezu! Jedyną osobą, z którą unikałam rozmów, była moja macocha, więc odebrałam połączenie.

– Słucham?

– Czy rozmawiam z… Dusty?

Wyprostowałam się.

– Siobhan?

– Tak! – usłyszałam pełne ulgi westchnienie. – Wybacz. Nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że cię prześladuję czy coś. Zdobyłam twój numer od doktor Anderson, chociaż ona o tym nie wie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Rozluźniłam się i usiadłam swobodniej.

– Nie, skąd. W sumie powinnyśmy wymienić się numerami przed końcem tygodnia.

Na ostatnich zajęciach pisaliśmy test, a kiedy skończyliśmy, wszyscy wybiegli z sali jak oparzeni. Okazał się bardzo trudny.