Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Carlotta Mercedes dorasta na Brooklynie. Dorasta jako Dustin i właśnie jako Dustin trafia za kraty. Wyrok: dwadzieścia pięć lat więzienia za udział w napadzie z bronią. W zakładzie karnym, prawdziwym piekle na ziemi, przyjmuje imię Carlotta i zaczyna żyć jako kobieta. Administracja więzienia odmawia jej prawa dodecydowania o sobie, w związku z czymCarrlottasiedzi na bloku z facetami, którzy ją maltretują. Odsiadka zdaje się nie mieć końca, ale po przeszło dwóch dekadach, podczas piątego wystąpienia przed komisją ds. zwolnień warunkowych w końcu dostaje zgodę na opuszczenie zakładu. Po wyjściu czeka na nią nieznane miasto. Brooklyn jest obcy, zgentryfikowany. Nie ma już jej przyjaciół. Nie ma dawnego świata. Carlotta musi zacząćwszystko od nowa. Uporządkowaćrelacje z rodziną, która nie akceptuje jej tożsamości. Pojednać się z synem. Wszystko wydaje się niebezpieczne. Jedno potknięcie i znowu trafi za kraty. Być może tego właśnie chce system, który stworzyła Ameryka.
„Wybuchowa narracja Hannahama zadziwia i wciąga. Carlotta jest nie do zatrzymania. Bez względu na to, jak bardzo system próbuje ją niszczyć – niezależnie od bezdusznych warunków zwolnienia warunkowego – starcza jej odwagi, by pozostać sobą”.
John Irving, „New York Times Book Review”
„Pamiętajmy o Carlottcie, jest skarbem”
Paul Beatty, laureat Bookera
„Powieść ostra jak żyletka, przezabawna, mocna – transpłciowy remiks „Odysei”. Hannaham dał czytelnikom niezapomniany wgląd w niesprawiedliwości, jakie system penitencjarny wyrządza kobietom takim jak Carlotta. Ta postać zasługuje na miejsce w panteonie współczesnej literatury. Czytelnicy będą gotowi towarzyszyć w jej podróży bez względu na wszystko”.
„Los Angeles Times”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Didn’t Nobody Give a Shit What Happened to Carlotta
Copyright © 2022 by James Hannaham
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Cyranka, 2024
Copyright © for the Polish translation by Maciej Świerkocki, 2024
First edition: Little, Brown and Company, 2022
This edition is published by arrangement with Sterling Lord Literistic, USA and Book/lab Literary Agency, Poland.
Wydanie I
Warszawa 2024
Dla Brendana
I ach, gdzie się podziały wszystkie wczorajsze dni?
The Odyssey, Native New Yorker
Po dwóch dychach odsiadki i zmianie zarzutów Carlotta Mercedes szykowała się do swojego piątego przesłuchania przed nowojorską komisją stanową w sprawie o zwolnienie warunkowe. Domyślała się, że dotąd jej starania spełzały na niczym najpewniej z powodu tych wielu długich lat, które spędziła w pojedynczej celi pod ścisłym nadzorem – dwadzieścia trzy godziny na dobę, siedem dni w tygodniu bez telewizora, radia, książek czy dobrego dotyku. Chowali ją do kabaryny tak często, że nie mogła ukończyć żadnego programu odwykowego, a te trepy zwykle chcą zobaczyć zaświadczenie o jego ukończeniu. Jednak to nie nadmiar samotności przysparzał Carlotcie największych cierpień – Skurwisyny mówiły, że się krzywo sprawuję, ale dla nich człowiek krzywo się sprawuje, jak krzyczy, kiedy strażnik robi mu z dupy tatara. – Dlaczego dotąd zawsze ją utrącali? Czasami myślała, że komisja brzydzi się jej sprawą, a czasami, że na przeszkodzie stoi cały szereg jej pozostałych miniwykroczeń – bez przerwy zakładali jej za to czy tamto szlaban na listy, na żarcie, zajęcia rekreacyjne albo odwiedziny. Wiedziała, że cała ta komisja chętnie wstąpiłaby do Ku-Klux-Klanu i zawsze na tych przesłuchaniach dostawała w końcu pierdolca.
– Niech no tylko ci matkojebcy tym razem mie nie wypuszczom – zwróciła się na deptaku do nowego faceta, z którym się prowadzała, Szaleńca, tego dnia, kiedy dostała wiadomość, że ma ponownie stanąć przed komisją. – Za kogo oni się mają, żeby mie sądzić, kurde?
– Zamknij się, dziwko – odparł kojąco Szaleniec. – Myślisz, że jesteś wyjątkowa czy coś? Nie miej żadnej nadziei. Nie czeka cię nic dobrego.
Podniosła zakryte powiekami źrenice ku górze i skrzyżowała gwałtownie ręce na piersi.
– Nauczyłam się już, żeby nigdy i na nic nie mieć żadnej nadziei. Pewnie z pięćdziesiąt milionów matkojebców, kurde, zdążyło mi już powiedzieć, jak dużo niczego dobrego mie nie czeka. No, ale to se jeszcze zobaczymy! Bo niby gdzie ma być to moje nic? I kto w tym pierdlu jest bardziej wyjątkowy ode mie?
Trochę plątał się jej język z obawy, że tak naprawdę wcale się nie podoba Szaleńcowi, a w każdym razie nie za bardzo. Zrozumiała jednak, że sadzi głupoty, jeszcze zanim zamknęła wreszcie jadaczkę.
– Jeżeli naprawdę chcesz stąd wyjść, to lepiej naucz się gadać, jak należy – odparł Szaleniec, błyskając dołeczkiem w policzku. – Ludzie na wolności nawijają raczej ładnie, znaczy się poprawnie.
– Taa? Od kiedy? – Zrobiła głupią minę i odrzuciła włosy w taki sposób, żeby musnęły go w nos.
W 1993 roku kuzyn Carlotty, Kafele, postrzelił starszą facetkę, która sprzedawała miniaturki wina Thunderbird lumpom z Bed-Stuy, i położył ją spać na cały miesiąc. Carlotta była świadkiem tego zajścia, bo zawsze miała talent do zjawiania się nie w porę w nieodpowiednich miejscach. Ranna wybudziła się ze śpiączki, ale kula zredukowała jej IQ do poziomu kotka, teraz więc nie potrafiła się już nawet sama podetrzeć. Kaffy dostał karuzelę i wylądował w Attica, a mama już nie musiała czekać na niego z kolacją. Carlotta zgodziła się być świadkiem oskarżenia, ale kat i tak wlepił jej z brewiarza od dwunastu i pół do dwudziestu dwóch lat. Przydzielona z urzędu pani adwokat stwierdziła, że jej klientka „wykręciła się sianem od wyższego wymiaru kary”, Carlotcie wcale nie wyglądało jednak na to, by wykręciła się od czegokolwiek – przeciwnie, nie wykręciła się od niczego w żaden sposób, w żadnej formie ani w żadnym razie.
– Za rozbój i napad z użyciem śmiercionośnej broni mogłabyś dostać dwa razy po dwadzieścia pięć lat! – wyrzęził sędzia. – Masz szczęście, że będziesz odsiadywać oba wyroki razem.
Jeżeli to ma być szczęście, to jebać je jak najczęściej.
Córka Śpiącej Królewny, Noreen Green, stale przywlekała swoją wściekłą cipę na wszystkie przesłuchania i nie zamierzała zrobić wyjątku także w przypadku piątego odcinka serialu. Lubiła surowe wyroki – najwyraźniej wydawało się jej, że jeżeli ktoś odwali kitę przed końcem odsiadki, służba więzienna nie wywozi zwłok poza teren zakładu karnego, więc kiedy wrzeszczała: „Chcę, żeby ich kości rozsypały się w proch w celi!”, to dosłownie o to jej chodziło. Palnęła całą przemowę na ten temat adwokatce Carlotty, bladej, myszowatej dziewczynie w wielkich okularach, wyglądającej, jak gdyby przygotowywała się do napisania doktoratu z makramy. Biedactwo dostało spazmów i wylało kawę na swoje papiery – Co bynajmniej dowodzi, jak chujowo ogarnięta była w sumie ta dziwka.
Trzymali Carlottę w jedynce nawet i tego dnia, zanim wyszła na wybieg, no i oczywiście chcieli wyciągnąć ją z celi, nim skończy toaletę. Nie zdążyła wysuszyć umytych nad umywalką włosów ani wmasować w skórę głowy przydziałowej margaryny, gdy zaczęli walić w drzwi, poszczekując niczym dobermany i grożąc osadzonej kolejnymi bęckami – A ja na to, tego, hmm, jak to, znowu? Przecie wiedziałam, że przed przesłuchaniem o warunkowe nic mi, kurde, nie zrobiom. Choć może i by zrobili, tylko że chuja mie to obchodziło. – Jakiś głos wewnętrzny podpowiadał jej, żeby mimo wszystko zaryzykować kocówę, ale kiedy zajarzyła, jak to będzie wyglądać – skalpowanie gołymi rękami i kop z martensa w żebra – ogarnął ją zwierzęcy strach. Zrealizowała czek w banku swojej pamięci i poczuła, jak pięści i buciory z dawnych lat ranią delikatne części jej ciała. Raz strażnik rąbnął ją w twarz i o mało nie połknęła wtedy własnego języka – Przez dwa tygodnie gadałam jak Kaczor Daffy, kurwa. – I oczywiście ukarano ją za to, że została ukarana. Mimo woli cofnęła się teraz myślami do najgorszego z najgorszych, do tej szmaty, Dave’a, i nagle coś w niej pękło, jak gdyby zwiotczała pętla, na której jeszcze przed chwilą w swingowym rytmie kołysał się „dziwny owoc”[1].
Wcisnęła łapy w otwór, przez który wsuwano jej do celi szamkę, i dała się skuć strażnikom. Nie skończyła jednak makijażu – niebieską kredą bilardową zdążyła pociągnąć tylko lewą powiekę. Źle to będzie wyglądać. Ba, już źle wygląda! Skoro nie majom frajdy z dawania warunku takim osadzonym jak ona, którą część tych koniobijców nazywa wypacykowaną „chłopobabą”, to centralnie nie dadzą wyklepki na wolkę żadnemu cudakoidalnemu odmieńcowi z tylko jedną niebieską powieką. Przy pierwszej lepszej okazji pochyliła się i przeciągnęła jedynym wciąż niebieskim od kredy palcem po drugiej powiece, starając się nie wcisnąć barwnika do przednich reflektorów, bo wtedy gałki oczne mogłyby jej spuchnąć jak cytryny – Choć może właśnie powinnam se płakać jak bóbr, gdyby dzięki temu komisja stanęła po mojej stronie.
Nie pozwolili jej już też wziąć prysznica. Przebiegając wzdłuż cel po korytarzu z żużlobetonowych pustaków, wyczuwała przez szare kazionne łachy, jak cuchnie jej niemyte ciało, i miała tylko nadzieję, że nie czuje go nikt więcej – W tym pudle wszędzie zajeżdża, więc pewnie i tak normalnie nikt nic nie wyniucha. – Powiedzmy zatem, że zabójczo to ona nie wyglądała, ale galeria i tak zaczęła oklaskiwać Carlottę, zewsząd dobiegały przenikliwe gwizdy, „Hej, mamuśka” albo „Czy do tych dydków mogę dostać frytków?”. W Ithaca kobieta właściwie nie musiała się niczym popisywać, a pochlebstwa złodziei i kanciarzy nie były udawane, o nie, ani trochę. Niektórzy uderzali w drwiący ton, Carlotta wiedziała jednak, że jeśli odbije piłeczkę, bankowo trafi jej się prawdziwy pomyleniec– Och skarbie, na tym etapie odsiadki każdy z tych facetów wyruchałby nawet mopa. – Uśmiechała się promiennie do chłopaków i machała do nich, przebierając palcami, a kajdanki i łańcuchy zastępowały jej klejnoty i błyskotki, które wolałaby teraz mieć na sobie. Nie mogła nazwać tutejszych lachociągów lachociągami, ale dlaczego nie miałaby się upajać ich zachwytem, wiedząc, że punktówka zwolnienia warunkowego nigdy nie oświetli tych podgryzających ją niczym rottweiler zabawki niefartownych gangsterów, podobnych do czepiaków, takich małp. Przekazywali sobie Carlottę z rąk do rąk niczym blanta, dopóki ostatni maleńki rozżarzony węgielek w jej duszy o mało co nie mrugnął i nie zgasł w kłębuszku dymu. Chuj z nimi, tacy jak oni nigdy nie dostaliby zgody na przesłuchanie w sprawie o warunek. A już na pewno nie pięć razy z rzędu! Dlatego w życiu nie wyjdom, za chińskiego boga! Jeżeli któryś z tej załogi dostałby jednak warunek albo i w ogóle wyszedł se na wolkę – Nie, to jest bynajmniej tak samo niemożliwe, jak to, że świnie umiom latać – to najpewniej z mety wróciłby do swoich złodziejstw i kantów, a potem jak bumerang do tej samej celi, pomyślała. Pozdrowienia Carlotty nabierały gorzkiego posmaku drwiny. Do widzenia, Beezusie, który lubisz seks międzyrasowy! Do widzenia, biedny mały Pluskwiaku! Ciao bella, Usterko, ty zimnokrwisty matkojebco! Kto jednak mógł wiedzieć na pewno, czy rzeczywiście tym razem wyklepią jom z pierdla? Wiedziała, jakie jest życie, nie latała już w pampersach – Ale przecież dziwka musi marzyć.
Po całym tym cyrku rodem z Dorwać Smarta[2], czyli po długiej wędrówce przez korytarze, bramy i punkty kontrolne, strażnicy otworzyli zielone drzwi – Zielone jak Frankenstein[3] – a w pokoju siedziało troje sędziów z komisji, co widzą tylko zło, słyszą tylko zło i mówią tylko zło. Opierali paluchy na plastikowych koszulkach wypchanych szczegółowymi opisami wszystkich wykroczeń, z jakich zamierzali skorzystać w sprawie Carlotty – Patrzajcie tylko na zarozumiałe gęby tych dupków, wydaje im się, że som jak jacyś bogowie, co to zasiadajom w trybunale i zaraz będom decydować o moim losie, no ale zdaje się, że chyba niestety tak jest, och, niech mie chuj strzeli.
Gdy tylko osadzona znalazła się na sali, strażnicy zatrzasnęli za nią drzwi i zamknęli je na zamek – chrup! Trzask rozległ się w pokoju tak dźwięcznie, jak gdyby ktoś uderzył metalową rurą w latarnię, ale Carlotta słyszała go na tyle często, że dla niej… no, dla niej brzmiało to raczej jak pierdnięcie motyla. W głębi po lewej stronie, kilka jardów od miejsca, gdzie klawisze z plaśnięciem posadzili Carlottę na zwykłym biurowym krześle, siedziała Noreen Green, przymrużając oczy i wsuwając rękę do pomiętej plastikowej torebki… Czy to są precelki? A może popcorn? Popcorn? Że niby moje cierpienie to dla ciebie jakaś jebana rozrywka, ty głupia dupo? W przeciwieństwie do wielu ofiar przestępstw Noreen dostała widać specjalne pozwolenie, dlatego mogła siedzieć z nimi w tej sali. Wygląda mi chyba na to, że może jest kuzynką jakiegoś sędziego albo coś w tym guście, kurde, no i przyciągła ze sobą niepełnosprawną matkę, tym razem na wózku inwalidzkim – bo pewnie se pomyślała, że trochę dodatkowego wizualnego mięcha pogrzebie Carlottę w więzieniu na zawsze, tak jak sobie tego życzyła. Mama Noreen, Dorothy, siedziała w milczeniu, przechylając głowę z boku na bok i zgrzytając zębami. W każdym razie sprawiała wrażenie szurniętej. W jej łepetynie paliło się jeszcze światło, owszem, ale ktoś zamknął do niej drzwi wejściowe – a tak konkretnie to Kaffy. Wyglądała gorzej niż poprzednio, znaczy w odcinku czwartym. O kurde, znowuż ją tu przywiezła? – Do dupy z tym, kurwa. Po co ja w ogóle tu jestem?
Jedna z pokerowych twarzy członków komisji, w której Carlotta nie poznawała nikogo – To pewnie nowa załoga, może podejdą do moich wyskoków inaczej należała do białego mężczyzny z okrągłą, szorstką glacą jak piłka do koszykówki. – Miał na sobie przyciasny garnitur, chyba z jakiegoś dyskontowego outletu, a rękawy marynarki mało mu nie popękały, rozpychane przez potężne bicepsy. Sztuka krawiecka upada. Pośrodku siedziała jakaś mniej więcej pięćdziesięcioletnia biała kobieta w czarnej bluzce, miała balejaż, nosiła zbyt duże dwuogniskowe okulary i mogłaby uchodzić za prezenterkę porannego tokszołu z lat osiemdziesiątych – Może ona mie puści w zamian za kilka porad w kwestii stylu. – Ciągle kręciła złotymi pierścionkami na palcach jak Gollum czy ktoś w tym rodzaju. Po prawej stronie Carlotta wyczuwała cały potok ocennych, nieżyczliwych spojrzeń czarnej kobiety w garsonce koloru winogronowego lizaka, maleńkich prostokątnych okularach i z konserwatywną fryzurą w kształcie Dzwonu Wolności. Sprawiała bardziej tajemnicze wrażenie niż tamtych dwoje i wzbudziło to w Carlotcie strach – Nie wygląda na kogoś, kto nie da ci szansy ze względu na kolor skóry, tylko na kogoś, kto ci porządnie dokuczy, bo zdaje się jej, że będziesz próbować jakichś murzyńskich sztuczek, które dobrze zna, bo sama jest czarnuchą. Spróbuje cię zdemaskować, chociaż wcale niczego nie udajesz.
Trybunał przystąpił do rzeczy, przedstawiając się: Demodocus Johnson – Demodocus? – Więc ten Okrągły Łeb jest jednak czarny? Jak na czarnego brata ma ciut za jasnom skórę, ale przecież nigdy nic nie wiadomo… Helen Alcinous i Malea Thoon – jednak te nazwiska błyskawicznie wyparowały jej z głowy – Do diabła – nigdy nie potrafię zapamiętać żadnego nazwiska, nawet jeżeli od tego dosłownie zależy moje życie! Widać klawisze już na dobre wybili mi pamięć ze łba. Czasami życzyłabym se nawet, żeby tak było. Brązowawe krzesło ziało rozdartym na środku zielonym siedziskiem, dziurą, która jak każdy otwór wydawała się odpowiednim miejscem, żeby zakitrać mojkę albo dragi. Przesuwając palce rąk pomiędzy swoimi nogami, Carlotta rozwarła szczelinę, sprawdzając, czy ktoś nie dobrał się do tego schowka wcześniej i nie zostawił jej jakiegoś prezentu, dlatego o mały włos nie zapomniała odpowiedzieć, gdy przypominający piłkę do koszykówki Okrągły Łeb zapytał piskliwym głosem:
– Czy zechciałby pan podać swoje imię i nazwisko do protokołu?
Nauczyła się już reagować instynktownie, gdy pytał ją o coś taki czy inny ważniak. Wiedziała, że musi rżnąć głupa, poddawać się jak tresowany niedźwiedź z cyrku Ringling Brothers czy skądś tam, taki, co to jeździ na unicyklu i jednocześnie podtrzymuje piłkę plażową na nosie. Ambicje trzeba było schować w dupę i płaszczyć się przed strażnikami oraz tymi wszystkimi innymi debilami zawsze i wszędzie, zmielić swojom hardość na mączkę i starać się wyglądać delikatnie niczym kruche ciasteczko, pomimo że demony gui[4] ciągle robiły ci piekło pod kopułą i czułaś się strasznie wpieniona, strasznie loca[5] – Czasem siedziały se też w mojej dupie, chociaż jest przecież daleko od mózgownicy. – Wiedziała, że nie może podać mu nazwiska, bo szczera odpowiedź nawet na takie dziecinne pytanie okazałaby się wystarczająco dramatyczna, żeby zatrzymać Carlottę za kratami, aż stuknie jej pół wieku. Połknęła złość i znowu zaczęła filować na Okrągły Łeb. Przypominał jej chińskiego psa z płaską mordą Jakżeż one sie tam nazywajom?
Nie mogła odpowiedzieć, że jej nazwisko brzmi Carlotta Mercedes, dobrze o tym wiedziała. Wcisnęła palce głębiej między nogi, ostrożnie, żeby nie zaniepokoić Señory Problema, i pociągnęła za sprężyny, zwisające po bokach pęknięcia w skaju. Możliwe, że każdy przestępca, który siedział kiedyś na tym krześle, wystrzępiał tę szparę coraz bardziej. Szaleńca odesłali siedem razy, jom na razie tylko cztery, więc znał się na tych sprawach.
– Komisja nie będzie zadawać ci żadnych pytań, na które sama nie ma odpowiedzi w tych tam swoich plastikowych koszulkach – powiedział. – I nie wykłócaj się z nimi o to, że manipulują twoimi zarzutami, dobra? Bo jak im powiesz, że nie mają racji, zwłaszcza jeżeli naprawdę jej nie mają, to z mety cię wykopią i poślą twoją dupę nazad na blok D.
Zapomniała zapytać, czy wpieni ich to, że zmieniła nazwisko, ale teraz wydawało się jej, że tego… Głupia jest. Powiedzieć tak od razu, że ma na imię Carlotta, oznaczałoby dla niej samobójstwo. Zaprowadziłoby ją to z powrotem do Dave’a – a taka myśl Carlottę osłabiała.
Połknęła charcha, starając się nie okazywać za dużo nienawiści do swojego dawnego, martwego już nazwiska, zamknęła oczy, chcąc nimi przewrócić tak, żeby nie widziała tego komisja, po czym wciągnęła dużo powietrza do płuc.
– Dustin Chambers, proszę pana – odparła. Wyciągnęła dłonie spomiędzy ud, wyeksponowała nadgarstki, przechyliła głowę na bok i odgarnęła włosy obiema rękami. Zrobiła to powoli i elegancko, stopniowo rozcapierzając palce, starała się bowiem raz jeszcze zabić Dustina Chambersa i wykrzyczeć „Carlotta Mercedes”, używając jedynie języka ciała.
– Przepraszam, może pan powtórzyć? – poprosił Okrągły Łeb.
Carlotta zastygła, opuściła ręce z powrotem na kolana i zacisnęła szczęki – Wiem, że powiedziałam to, kurde, wystarczająco głośno, i wiem, żeś mie słyszał! – Szaleniec udzielał jej jednak rad i w takich kwestiach.
– Będą cię chcieli wkurzyć – powiedział. – Sprowokować, żeby zobaczyć, czy nie odbije ci szajba i nie spierdolisz wszystkiego, a to ułatwiłoby im tylko robotę, bo natychmiast odesłaliby cię, kurde, z powrotem do mamra. I przed tym absolutnie musisz się bronić. Nie dawaj im żadnego pretekstu, nic.
Techniki radzenia sobie ze złością, pomyślała Carlotta. Dla niej były to jednak tylko puste słowa – bo nigdy nie przeszła żadnej prawdziwej terapii – Techniki radzenia sobie ze złością. – Zacisnęła kolana i zaczęła liczyć w myślach od dziesięciu do jednego – wydawało się jej, że właśnie w ten sposób ratują się przed pierdolcem ludzie w telewizji. W głowie Carlotty górę wzięła teraz jednak piosenka, którą ze swoim kolumbijskim akcentem śpiewała kiedyś jej matka – „Pomyśl, pomyśl, co ty chcesz mi zrobić” – panna Mercedes nie mogła jednak w żaden sposób zdradzić się na zewnątrz z tym, że wewnątrz, w duchu, śpiewa. Mimo to na jej twarz zabłąkał się mały uśmieszek, którego fałszywość parzyła ją niczym warstwa gorącego wosku. Znowu przełknęła ślinę i powtórzyła swoje imię i nazwisko tak głośnym, że nieomal drwiącym głosem. Postanowiła udawać, że facet zapytał ją o nazwisko brata.
– Dustin Chambers.
– No dobrze, panie Chambers – ciągnął Okrągły Łeb. – Mam tu napisane, że odsiedział pan dwadzieścia lat z wyroku opiewającego na od dwunastu i pół roku do dwudziestu dwóch lat więzienia za napad z bronią w ręku i rabunek, czy tak?
Skinęła głową – Nie licząc roku w areszcie przed wyrokiem, ale nie będę dzieliła włosa na czworo – i powiedziała:
– Zgadza się. – Jak udało mi się odsiedzieć całe te dwadzieścia jeden roków z hakiem, nie wiem, jestem chyba, kurwa, jakomś czarownicom.
Okrągły Łeb zarzęził cicho: „Napad z bronią w ręku i rabunek”, przez cały czas notując coś kulkowym długopisem – zapewne to, co sam przed chwilą powiedział.
Pałeczkę przejęła od niego panna Thoon, jak gdyby według scenariusza, którego musiała się trzymać razem z Okrągłym Łbem – Bo zdaje się, że oni majom coś w podobie scenariusza. – Głos panny Thoon brzmiał zaskakująco ostro i soczyście. Szaleniec uczulał Carlottę, że wcale nie trzeba działać w dobrej wierze, aby wejść w skład komisji od warunku, i ta myśl powracała w jej głowie, kiedy słuchała tych ludzi, starając się zrzucić ich wszystkich z piedestału, na którym, jak im się wydawało, stoją – A takim głosem ta panna Lady Day to mogłaby se śpiewać standardy w soboty w miejscowym motelu. – Jej głos jednak brzmiał też zarazem poważnie, niczym prezenterki wiadomości.
– Panie Chambers, czy może nam pan przybliżyć szczegółowo, co stało się tamtego wieczoru, czyli czternastego sierpnia 1993 roku?
To mogłam bynajmniej zrobić. Skupiła się na tym, żeby wyrażać się ładnie i poprawnie.
– Sobota wieczór. Koło zachodu słońca, mniej więcej dwudziesta dwadzieścia dwie, szedłem na przyjęcie urodzinowe do mojej najlepszej kumpeli. Idę tak sobie i przyszło mi do głowy, żeby zrobić jeszcze sklep monopolowy Sippy Sip, znajdujący się na Myrtle Avenue 726, na rogu Walworth Street. – Carlotta urwała. – Kurczę. Znaczy chciałem tam coś kupić, zrobić ten sklep w tym sensie, a nie na niego napaść. Wziąć butelkę André czy czegoś w tym rodzaju, a potem zatrzymać się jeszcze w Gloria’s Thrift Gifts, to taki sklep z upominkami trochę dalej, żeby kupić prezent dla tej mojej kumpeli. Zamykali o dziewiątej, bo w soboty właścicielka zwykle nawet nie pokazywała się wcześniej niż o trzeciej. Pochodzi z Trynidadu. No i kogo ja widzę? Mój kuzyn Kaffy przechodzi sobie właśnie na drugą stronę Myrtle Avenue, a ja mówię, znaczy się, Hej, i tego, Och, więc ty też idziesz na przyjęcie do Doodle? Ta moja kumpela ma na imię Deirdre, ale wszyscy mówią na nią Doodle. A Kaffy na to, że tego, Nie, idę do Sippy Sip, i pokazuje w tamtą stronę, bo jesteśmy zaledwie przecznicę dalej, na Spencer, no więc ja na to, Ja też! – Carlotta powtarzała sobie tę historię na próbę pewnie ze trzysta razy, a adwokatka poradziła jej, żeby wstawiała też takie różne szczegóły, jak dokładny czas i nazwy ulic i knajp albo sklepów, że niby to podniesie jej wiarygodność. Teraz przychodziło jej to już całkiem naturalnie, potrafiła jednak wytrajkotać też to wszystko tak, jak gdyby nauczyła się tej historii na pamięć – Jak gdyby ta chujoza się zdarzyła komuś innemu, a nie mie, kurde.
Panna Thoon przeglądała papiery na swojej podkładce i zaczęła się wpatrywać w coś, co miała tam napisane.
– Panie Chambers, jak wynika z protokołu, miał pan wtedy przy sobie, zdaje się, naładowaną broń. Czy tak faktycznie było?
– To prawda, tak. – „Czy tak faktycznie było”. Ja pierdolę, ten cały ich głupi język! Dlaczego oni wszyscy, kurwa, ciągle tak gadają, jakby se grali w jakiejś sztuce Shakespeare’a? Romeo, Romeo, czemuś jest takim dupkiem?
– Czy należy pan do osób, które zawsze zabierają naładowaną broń na przyjęcia urodzinowe?
Co to za kretyńskie, protekcjonalne pytanie? Czy jest na świecie ktoś tak głupi, żeby odpowiedzieć na nie twierdząco? Znaczy się – Tak, psze pani, jestem taki pieprznięty, że przyniósłbym miotacz ognia na baby shower. W prezencie dla dzieciaka! A teraz weźcie dajcie mi ten warunek albo normalnie odgryzę pani cycek. No co? – Ale Szaleniec krzyczał na nią, żeby zawsze mówiła dokładnie to, co tamci chcą usłyszeć, „w każdej, kurwa, chwili, kiedy tylko możesz”. Przypomniała sobie jego pełne, wilgotne usta. Sugerująca chytrość gęsta bródka Szaleńca pod dolną wargą wiła się jak gąsienica, gdy mówił, i już po chwili oczy wyobraźni Carlotty zaczęły pieścić jego łopatki i znalazły drogę wokół piersi, sięgając aż do więziennego tatuażu feniksa, rozpiętego na całą szerokość pleców.
– Tego dnia, jak stoi w aktach, miałem przy sobie broń, psze pani, ale odkąd odbywam karę pozbawienia wolności, dużo nad sobą pracuję, żeby się zmienić. Uczestniczyłem w programie odwykowym, chociaż nie miałem problemu z nadużywaniem żadnych substancji, i przez długie lata dobrze się sprawowałem, za co dostałem pozwolenie na pracę w pralni i przez krótki czas nawet w bibliotece. A w tamtych latach w Bed-Stuy były właściwie tylko dwa rodzaje ludzi – tacy, co nosili przy sobie gnata, i tacy, co nie nosili, tylko że ci drudzy byli martwi.
Carlotta szerzej otworzyła oczy. Zauważyła, że lewy policzek czarnej kobiety podniósł się lekko do góry. No i spędziłam w sumie pewnie też coś ze sześć roków w kabarynie i ciągle mie wtenczas bili i gwałcili, ale chuj, o tym to już oni nie chcom słuchać. Poza tym gadanie na ten temat, kurna, i tak mi gówno pomaga. Pomogło za to Dave’owi. Znowu zobaczyła i usłyszała w wyobraźni tamte sceny i krew odpłynęła jej z głowy: „Gwałcą! Zostaw mnie, ty sukinsynu! Niech mi ktoś pomoże!”.
– Martwi mnie, że opowiada pan o całej tej sytuacji tak lekceważąco, panie Chambers – burknął Okrągły Łeb, postukując o biurko długopisem, a siedząca na widowni Noreen stęknęła.
Carlotta na moment otrząsnęła się z oszałamiających zawrotów głowy.
– Och, wcale nie ważę jej lekce, proszę się nie martwić.
Pomyślała, że dla Okrągłego Łba jest już stracona, a ponieważ werdykt powinien być jednogłośny, panie będą musiały mocno powalczyć z tym Demodocusem, jeżeli zechcą jednak dać jej warunek – A to nie wydawało się zbyt prawdopodobne. – Kolejny dzień, kolejny cios. Zostało mi już i tak tylko półtora roku w klatce, więc wiecie, chuj z tym, może powinnam po prostu odsiedzieć swoje i gzić się tu dalej ze swoim chłopem. Ręka Carlotty raz jeszcze zaczęła gmerać w szparze w siedzisku krzesła. Ten Okrągły Łeb to ciało ma normalnie jak ceglany mur; czy ta gliniarska postawa czyni go seksownym, czy raczej przeciwnie? Seksowny to może był na przesłuchaniu o warunek z jakąś inną dziwką. Strącił nagle papierzyska ze stołu, złapał jom za ramiona i ostro wyruchał w dupę, a jak już się spuścił, to dał jej warunkowe – Gdzie tam, tak naprawdę nic takiego nie zrobił, to tylko taka moja fantazyjka.
– Niczego nie lekceważę, proszę pana. Po prostu wydawało mi się wtedy, że muszę być gotowy właściwie na wszystko? – Poza tym uwielbiam broń – O w mordę, jak łatwo jest spierdolić takie przesłuchanie. – Nie mogę się jednak poddawać, kurwa, może te kobity staną po mojej stronie. Moje siostry. W pewnym sensie? Biała facetka o lukrowanych kłakach nic nie mówiła, ale się uśmiechała; jej uśmiech nie był zbyt szeroki, za to nieruchomy. Jak u Matki Boskiej. – No więc kuzyn Kaffy i ja wchodzimy razem do sklepu. Zaczynam się rozglądać za alkoholem w dyskontowych cenach, bo Doodle nie jest taka znowu wybredna, i zanim zmiarkowałem, co się dzieje, Kaffy wyciągnął broń i wycelował do tej pani za ladą. Stał tam taki kuloodporny boks dla kasjerów, ale Kaffy zawsze był ładniutki, nie wygląda groźnie, chociaż tak naprawdę jest z niego dosyć niebezpieczny gość. Udawał, że chce się spytać o butelkę rumu malibu czy coś… No bo, znaczy się, specjalnie wybrał jakiś słodki alkohol, żeby facetka nie nabrała podejrzeń, no i wywabił panią Green z tego boksu i dopiero wtenczas wyciągnął klamkę… Znaczy broń. Pani Green próbowała wrócić do kasy, ale Kaffy wywlókł ją z powrotem.
Wszyscy słyszeli, jak Noreen pociąga nosem, a potem go sobie czyści, co zabrzmiało niczym dźwięki puzonu. Wszyscy odwrócili się na chwilę, żeby spojrzeć na nią i jej matkę, aż wreszcie ten obrazek zrobił się zbyt smutny.
– A co pan wtedy robił? – spytała panna Thoon, obciągając fioletowy rękaw.
Wie przecież, co robiłam! Widziała tom cholernom kasetę wideo! To totalne pierdzielenie w bambus. Powiem jej lepiej, co żem powiedziała kuzynowi.
– Powiedziałem mu, Kaffy, co ty, kur… Co ty, kurka siwa, odwalasz? Nie przyszliśmy okradać tego sklepu. Jak potrzebujesz forsy, to ci pożyczę, znajdziemy ci gdzieś pieniądze, ale nie rób tego i mie w to nie wciągaj! Zapytałem też, a nie masz ty przypadkiem zdawać zaocznie matury? Nie chciałeś być inżynierem? Ale on w ogóle nie zwracał na mie uwagi. A potem usłyszałem, że zrobił to, co zrobił, żeby awansować w swoim gangu. No to rozdziawiłem jadaczkę: w gangu? A do jakiego to gangu mógłby wstąpić Kaffy w jego wieku? Do jakichś Małych Nicponi? Wiedział, że mam broń, więc krzyknął do mie, żebym go osłaniał, a sam wszedł do boksu i dobrał się do kasy.
– Osłaniał go pan?
– Nie, psze pani. Ale po części stąd właśnie się wzięły kłopoty. Bo rozumiecie państwo, Kaffy wciągnął panią Green do tego boksu za kark i kazał jej dawać forsę, ale ona jakoś mu się wyrwała i zaczęła uciekać, i dopiero wtedy Kaffy ją postrzelił. Na Boga żywego, nie wiem, co w niego wstąpiło, żeby celować jej w głowę. Miał bardzo trudne dzieciństwo. Jak my wszyscy.
– Mieliście trudne dzieciństwo – wtrąciła srebrzystym głosikiem Matka Boska. – A chłopak odsiaduje teraz dożywocie.
– Tak jest. – I pewnie nigdy nie wyjdzie na warunkowe, biorąc pod uwagę to, co oni robiom tutaj teraz ze mnom.
– Powinien siedzieć jeszcze dłużej! – Noreen z jadowitą złością krzyknęła do nikogo.
Dłużej niż do końca życia? Znaczy się co, zbudują celę więzienną wokół jego grobu? Na litość boską, skarbie, Kaffy już nigdzie nie wyjdzie.
– A w jaki sposób wytłumaczy pan fakt, że na filmie z kamery przemysłowej widać wyraźnie, jak wyciąga pan broń, panie Chambers? – zapytała Matka Boska, już po raz dziewiąty wsuwając se okulary nieco wyżej na nos, żeby spoczęły w takich dwóch dołeczkach jak gdyby w kształcie nerki. Pewnie zrobiła się ostrzejsza, podejrzewała Carlotta, bo jej wcześniejsze komentarze zdawały się łagodne – Ty dwulicowa larwo! Wszyscyście mie wkurzyli, kumacie? Wszyscyście mie, kurwa wasza mać, naprawdę wkurzyli i basta!
– No bo mniej więcej w tym samym momencie wycelowałem ze swojego pistoletu do Kaffy’ego, żeby nie strzelał do tej kobiety, ale było już za późno. Jeśli słyszeliście też dźwięk z kamery wideo, to słyszeliście, jak wołam „Kaffy, nie strzelaj! Odłóż broń!”. Poza tym ja w ogóle nie wystrzeliłem.
Okrągły Łeb rzucił się, żeby mie wykończyć.
– Ale zdaje pan sobie sprawę, że na nagraniu wygląda to tak, że celuje pan prosto do kasjerki?
I znowuż to samo.
– Tak, psze pana, zdaję sobie z tego sprawę. Pani Green stała wtedy dokładnie między nami i dlatego trudno jest to wszystko dobrze zobaczyć. Ale widzieliście państwo nagranie i wiecie, że „robota operatorska” czy jak to się mówi? nie jest zbyt dobrej jakości. – To był mój stary tekst. Kobiety się uśmiechnęły, ale Okrągły Łeb nie. – Analiza balistyczna wykazała też, że ja żem nie… Znaczy że nie strzelałem – Już po mie, w pizdę palec. Jestem załatwiona jak kaczka po pekińsku, wisząca na wystawie najbardziej zasyfionej, zatłuszczonej i zagnojonej knajpy w Chinatown.
Pałeczkę przejęła teraz z kolei Malea Thoon, mówiła aksamitnym i matczynym głosem, niemal czule. Może Carlotta nietrafnie ją oceniła.
– A czy żałuje pan roli, jaką odegrał w przestępstwie?
– Ojej – odpowiedziała Carlotta, korzystając z okazji, żeby okazać wyrzuty sumienia – Bo wyrzuty to mam. Żałuję. I to jak. Gdybyście mi wywiercili dziurę w sercu, bynajmniej w tym miejscu… – Dźgnęła się kciukiem w klatkę piersiową, brzęcząc kajdankami. – …albo właściwie gdziekolwiek, to wszyscy byście państwo zobaczyli, jak ten żal ze mie wypływa, jak gdybym ja normalnie była akwarium, a woda żalem. A jak już wszystkie te żale by się wylały, to całe moje ciało zgięłoby się wpół jak pusta torba na śmieci, bo pokazałoby się, że nic innego właściwie we mie nie ma, tylko ten żal i wyrzuty. Karmię się żalem, śnię żalem i marzę o żalu, odkąd to się stało. Moje życie stało się jak gdyby rozwidloną ścieżką, kiedy do tego doszło, i nie ma nic, czego bym sobie życzył bardziej, niż móc się tam wrócić i pójść tą drugą odnogą, co nie prowadzi do dwudziestu lat w więzieniu ani do niczego w tym rodzaju… – Chyba że mogłabym spiknąć się z Szaleńcem. – Wolałbym nie mieć Kaffy’ego za kuzyna i prawie żałuję też, że moją najlepszą przyjaciółką jest Doodle, zwłaszcza że to przecież ona obchodziła wtedy wieczorem urodziny. Żałuję też, że miałem broń przy sobie… – Znaczy żałuję raczej, że żem jej nie zostawiła w domu, bo to był, kurde, mój ulubiony pistolet, absolutnie przepiękny Llama Micro-Max wykładany masą perłową, dałam za niego półtora tysia i nigdy już go, kurde, nie zobaczę. – Mam w sobie wyłącznie żal. – Szaleniec kazał jej podkręcać emocje, jak ją będą pytać, czy się czuje winna. Obawiała się, czy nie przesadziła, musiała jednak przyznać, że osiemdziesiąt procent z tego, co gadała o tym swoim żalu, to prawda. Wystarczyły słowa, żeby jej oczy wypełniły się prawdziwymi łzami. Jak sławna aktorka, na której cześć przyjęła nowe imię i nazwisko, Carlotta ubiła teraz wspomnienia swojej popierdolonej przeszłości niczym białko na bezę, złożoną głównie z autentycznych emocji.
– Chlip, chlip, chlip – Noreen szyderczo rozpłakała się na niby po drugiej stronie sali.
– Eeech – powiedział Okrągły Łeb, rozciągając samogłoskę i wyraźnie zwracając się w kierunku córki ofiary, próbując nie zakłócić jednak przebiegu spotkania. – A zatem w tym momencie możemy już dopuścić komentarze. Panno Green, wygląda na to, że ma nam pani coś do powiedzenia.
Carlotta zamknęła oczy i zebrała się na odwagę – Mam nadzieję, że się powszczymam i nie wybiję jej ze łba tego ptasiego móżdżku. Wiem, jak to jest, kiedy ktoś, kogo kochasz, doznaje poważnych obrażeń, ale gdzie, do kurwy nędzy, podziała się ludzka litość?
Noreen wstała, zerwała okulary z nosa i odrzuciła torebkę na puste krzesło. Zrobiła niemal piruet, żeby odwrócić się twarzą do komisji. Nie miała żadnych notatek. Wbrew wszelkim stereotypom po zdjęciu okularów wyglądała na najmądrzejszą osobę na sali, a przemawiając bez notatek, dawała do zrozumienia, że każde swoje słowo traktuje serio. Zmrużyła oczy, rozprostowała plecy. Stała w miejscu jak wryta, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Zaczęła mówić prawie szeptem, przez co chyba wszystkim obecnym na sali zaparło dech.
– Moim zdaniem, a szczegółowo się nad tym zastanawiałam, ten osobnik, podobnie jak jego kuzyn, jest wielce niebezpiecznym i zdradzającym skłonności do przemocy przestępcą, dlatego żaden z nich nie powinien ani teraz, ani nigdy wyjść na zwolnienie warunkowe. Ich zbrodnia była wstrząsająca, bezsensowna i niewiarygodnie brutalna. Obaj sprawcy, a nie czynię między nimi żadnej różnicy i państwo też nie powinniście tego robić, nie okazali najmniejszego szacunku dla ludzkiego życia, w szczególności dla życia mojej matki, pani Dorothy Green, siedzącej dzisiaj przed wami w skrajnie złym stanie zdrowia. – Noreen odwróciła się na chwilę, by ruchem głowy wskazać ofiarę na wózku, a potem wymierzyła palec w Carlottę i zaczęła drzeć japę coraz głośniej. – Pan, panie Chambers – wymówiła dawne nazwisko Carlotty z naciskiem, bo pewnie jej się zdawało, że to ją zirytuje – nie zasługuje na nic, co mogłoby chociaż przypominać litość, ponieważ zrujnował pan sklep mojej matki, który przejęła po śmierci mojego ojca, niech Bóg da odpoczywanie jego duszy, i zniszczył pan jej życie, a przy okazji moje, w tej chwili bowiem wydałam już prawie wszystkie oszczędności na opiekę nad chorą, która nie ma ubezpieczenia zdrowotnego ani żadnej pomocy finansowej, jeśli nie liczyć mojej urzędniczej pensji. Dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności! – zawołała drwiąco, ponownie przyglądając się członkom komisji. – Wstyd! Bo nawet dwadzieścia pięć tysięcy lat więzienia to o wiele za mało, żeby pan Chambers zdążył odpokutować i zastanowić się nad ohydną naturą swojej straszliwej zbrodni. Wydaje mi się zatem, że sądząc po jego niestosownej postawie, jaką nam tu dzisiaj zaprezentował, komisja powinna orzec, że nie jest on jeszcze ani trochę gotowy, aby powrócić na łono społeczeństwa, i że nadal potrzebuje bardzo dużo czasu, by spłacić swój dług. Znacznie więcej czasu. – Do diabła, zgrywasz Meryl Streep i gdybym nie była sobom, o mały włos kupiłabym to wszystko, co mi tu teraz szklisz! No, dajcie mi dwajścia pięć tysięcy lat za całą tą chujozę, która mie spotkała, a o której właściwie gówno wiecie! O nie, niedoczekanie, ty larwo!
Carlotta się odwróciła, by spojrzeć na Noreen. Nie powiedziała „Nie masz pojęcia, dziwko, jak naprawdę wygląda u mie niestosowna postawa”, postarała się jednak wyrazić tę myśl bez słów najjaśniej, jak umiała.
Noreen zrobiła przerwę, a następnie ugięła nogi w kolanach, aby wziąć z krzesła torebkę. Wsunąwszy pasek na ramię, otworzyła ją i zaczęła grzebać w środku.
– Jak państwo widzicie, moja mama straciła już zdolność mówienia – ciągnęła – i ma poważne problemy z pisaniem, ale chcę się podzielić z państwem czymś, co napisała, gdy otrzymała wiadomość, że pan Chambers ponownie będzie się ubiegał o zwolnienie warunkowe, i bardzo państwa proszę, abyście również tym razem nie wyrazili na to zgody.
Kurwa jego mać, pomyślała Carlotta. Noreen staje na łbie, żeby dopiąć swego. A z kaleką nie wygram. I w dodatku białą. Mam przejebane. Czy ja już tutaj umrę? Pierdolona śmierć przez bunga-bunga.
Noreen wyciągnęła wyrwaną z dużego zeszytu żółtą, wymiętą kartkę formatu A4 i rozprostowała ją na udzie. Carlotta widziała pod światło, że coś jest na niej napisane, bo czarny atrament przesiąknął na drugą stronę przez papier. Młodsza pani Green przysunęła się do stołu, trzymając kartkę za rogi z obu końców.
– Widzicie państwo? Jesteście to w stanie odczytać?
Carlotta przyglądała się prześwitującym przez kartkę odwróconym słowom, nabazgranym drukowanymi literami prostopadle do bladych niebieskich linii. Niełatwo było odcyfrować to krótkie zdanie. Kiedy wreszcie Carlotcie się to udało, Noreen sama przeczytała tekst na głos.
– Tu jest napisane – oświadczyła, wskazując po kolei każde z trzech słów – że TRZEBA ICH USMAŻYĆ. Mama zjadła Z w „trzeba”. Ale właśnie tak tu jest napisane. TRZEBA. ICH. USMAŻYĆ. – Za drugim razem „usmażyć” wymówiła bardzo przeciągle i w tym momencie starsza pani Green zakołysała się gwałtownie na wózku, po czym stęknęła, dając wszystkim poznać, jak dobrze to zdanie oddaje jej poglądy.
– Dziękuję, pani Green – odezwała się pani Thoon, której oblicze zrobiło się nagle ponure. Noreen popatrzyła gniewnie na Carlottę, przesunęła torebkę i z zadowoloną z siebie miną usiadła.
Zrezygnowana Carlotta zakryła oczy czubkami palców, aż kajdanki dotknęły jej podbródka – Jestem w dupie. Jestem, kurwa, normalnie w czarnej dupie.
Potem, jak gdyby wylewała słodką berbeluchę z plastikowej torebki, pomyślała, że Szaleniec przyjmie te złe wieści z czarującą radością i że Carlotta za swoje niepowodzenie dostanie więcej niż kilka gorących, niedźwiedzich uścisków w jego mocnych i żylastych ramionach. Po chwili jednak w jej myśli wkradło się przerażenie – unikała wszystkich zakamarków pierdla, w których czyhał Dave, a jeżeli wydawało się jej, że nadchodzi, czasami aż traciła przytomność ze strachu. Instynktownie chciała wypierdzielać stamtąd jak najszybciej, a reszta jej uczuć kurczyła się wtedy natychmiast niczym wełniany koc w więziennej pralni. Poza tym fantazjowała o wyjściu na warunkowe od dwudziestu lat, aż w końcu marzenia o raju i opuszczeniu więzienia w Ithaca zlały się w jej głowie w jedno i nie mogłaby się ich już pozbyć dla nikogo. Fotografie jej niektórych bliskich pomarszczyły się przez ten długi czas i podarły, ale czasami późną, naprawdę późną nocą wyciągała je z samego spodu i układała po kawałku na koju niczym puzzle, aż wreszcie była w stanie zobaczyć twarze. Gdyby tylko była w stanie z taką łatwością poukładać na nowo swoje życie! W jej głowie bez przerwy brzęczał jazzujący śpiew Arethy: „Wolność, och, wolność!”.
Po całym tym rabanie i krótkich, przeprowadzonych cichaczem konsultacjach, Okrągły Łeb odezwał się w taki sposób, jak gdyby za chwilę miał wypuścić Carlottę z powrotem na wolny świat – Wolność, akurat. A się zdziwię! – Uśmiechnęła się jak głupia, usiłując ukryć niepewność i wątpliwości – Czy mi się, kurwa, wydaje, czy jednak dobrze poszło? Aż tak zakurwiście potrzebujom wolnych kojów w pierdlu? To dlaczego taki czy inny strażnik po prostu nie dał mi wilczego biletu za to, że napadła na mie cała banda osadzonych? Może załatwiła ich ta moja gadka o żalu. Szaleniec zawsze mówił, że to chcom właśnie usłyszeć, znaczy się, że masz jakieś tam różne „objawienia” po rozmyślaniach nad całym tym swoim życiowym syfem w celi i nie znajdzie się już w tobie nic, tylko żal, nawet jak rozmyślasz se nad gnojem, którego wcale nie ty żeś narobiła. Wiem jednak, że kancelaria gubernatora szybko uwali ich wniosek. – Mimo wszystko strach przed sukcesem sprawiał, że Carlotta o mało nie robiła pod siebie.
Sądząc po ciastowatym obliczu Okrągłego Łba, guzik go to obchodziło, panie uśmiechały się jednak serdecznie. Noreen skapnęła się, że tym razem mimo wszystko mogą Carlottę wypuścić, zrobiła się więc czerwona i zerwała z krzesła, żeby ich obrzucić wyzwiskami – Czerwona prawie jak ten barwnik, co to go używajom do czerwienienia pistacji. – Odwróciła się i chwyciła krzesło, chcąc rzucić nim w komisję, ale strażnicy, przywykli do o wiele gorszych awantur, przyblokowali ją, zanim zdążyła podnieść mebel odpowiednio wysoko albo się nim zamachnąć. W czasie tej nieoczekiwanej scysji Noreen obiecała Carlotcie, że znajdzie jakiś sposób, żeby wywrócić tu wszystko do góry nogami, łącznie z krzesłem, i dała do zrozumienia, że sama byłaby zdolna popełnić przestępstwo. W końcu strażnicy wyciągnęli ją z sali, bez przerwy pomstującą i miotającą się na wszystkie strony. Jeden z mundurowych wrócił po Dorothy, która – kiedy ją wywoził – warczała na komisję.
Komisja rozpatrzy wniosek osadzonej ponownie, oświadczył Okrągły Łeb, a oficjalne zawiadomienie w sprawie miało zostać dostarczone Carlotcie po kilku dniach nerwowego oczekiwania.
Szaleniec niezupełnie skakał i krzyczał z radości, kiedy Carlotta trzy dni później oznajmiła mu, że dostała wypust. Powoli pokiwał tylko swoją lwią głową i pomrugiwał tymi ślicznymi oczkami, ale z jakiegoś powodu nie chciał jej patrzeć w oczy. W pudle wszyscy trzymali karty przy orderach, więc to, że Szaleniec nigdy dotąd nie zabrał jeszcze nikogo na spacer po parku swoich uczuć, nie oznaczało, że ich w ogóle nie ma, Carlotta dostawała jednak świra, bo ilekroć udawało się jej przekroczyć bramę jego serca, kasa sprzedająca bilety na kolejkę górską zawsze była zamknięta.
– Rozłóż skrzydła i leć – wyraził się niczym, kurwa jego mać, wyrocznia. Wyciągnął szyję i przyglądał się pustemu niebu spod przymrużonych powiek. Albo leciał z kitem, albo w gruncie rzeczy chuj go to obchodziło. Obie te możliwości tak bardzo wpieniły Carlottę, że zaczęła walić swoją uczciwością w kraty jego celi – Co z nim w ogóle jest, kurwa?
– Tak po prawdzie – powiedziała – to ja właściwie nie chcę już stąd wychodzić.
Nie była to jednak prawda.
Szaleniec odwrócił się i zmierzył ją groźnym spojrzeniem – Jakbym miała więcej rozumu, to pomyślałabym, że chyba se robi jaja albo coś. Ale może nie mam rozumu za grosz.
– Co ty, dziwko, złącza ci poszły na bańce?
Szaleniec potrafił wygadywać najróżniejsze rzeczy, żeby człowieka wkurzyć, ale przez ten jego aksamitny głos wszystko brzmiało tak jak zaproszenie na masaż z użyciem ciepłego olejku.
Zassała policzki do środka i przesunęła językiem po przednich zębach, nie otwierając ust. Odwzajemniła jego spojrzenie – Powinieneś się spytać, dlaczego zmieniłam zdanie, a ja powinnam odpowiedzieć, że to przez ciebie.
– Nie. A może byś tak się spytał, dlaczego zmieniłam zdanie?
– Aaa, niech to diabli wezmą, ja i tak już wiem. Wy, baby, wszystkie jesteście jednakowe.
Pomyślała, żeby objechać Szaleńca za seksistowski komentarz, potem jednak zdała sobie sprawę, że zaliczył ją do grona kobiet i to uradowało ją na tyle, że postanowiła na razie się z nim nie kłócić – Feminizm odrobię z nim później.
Dalej na dziedzińcu około stu współosadzonych spacerowało ciężkim krokiem w za ciasnych albo za luźnych więziennych łachach, kilku rżnęło w karty przy metalowym stole piknikowym o zabetonowanych w ziemi nogach, a inni podciągali się na drążkach i drabinkach. Szaleniec ostrym ruchem podbródka wskazał liczące sobie już sto dwadzieścia siedem lat więzienie i jego mierzący trzydzieści stóp wysokości płot, udekorowany drutem kolczastym jak przez jakiegoś wariata na Boże Narodzenie. Powoli pokręcił głową.
– Posłuchaj. Gdyby ten burdel był disneyowskim zamkiem, kurwa, a ja byłbym księciem z bajki, jak w tych twoich małych marzeniach czy coś, zrozumiałbym, że mogłabyś chcieć tu zostać. Ale tak naprawdę chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, kurde. Takie miejsce jak to nie nadaje się do tego, żeby kogoś kochać.
– Miłość to miłość. Miejsce nie ma znaczenia.
– To miejsce nie ma znaczenia. Bo tutaj nikt nie ma znaczenia. W więzieniu ludzie są jak martwi. Ktoś normalnie mógłby cię zabić w tym pierdlu, a świat by tylko zapytał: „Czy coś się stało, kurde? A skąd”. Tego chyba nie muszę ci wyjaśniać.
Trzeba trafu, że siedem miesięcy wcześniej Carlotta stała akurat pod prysznicem, kiedy osadzony, na którego wszyscy mówili Usterka, zgwałcił i pochlastał jednego kasztana, od niedawna noszącego ksywkę Brownsville. Na lipku stał Yorkie, ale nikt nie wiedział, że w kabinie jest Carlotta. Usterka wbił Brownsville’owi mojkę w prawe oko i wydłubał mu je. Strażnikom jakoś udało się wytypować sprawcę – chociaż ten jeden raz się nie pomylili. Ale zamiast mieć wąty do Yorkiego, wszyscy więźniowie doszli pochopnie do wniosku, że Usterkę zakapowała Carlotta – Cholera tam, wybiegłam spod prysznica, na długo zanim żem zobaczyła, że ktoś komuś wziął i wykroił ślipie. Ja krzyczę nawet wtedy, jak muszę se wyrwać skórkę przy paznokciu, skarbie, nie będę więc siedziała i czekała, aż jeden więzień wyłupi drugiemu gałę. Ale na takie subtelniejsze tematy nie da się dyskutować z bandą osadzonych. – Pewnego popołudnia w pralni, kiedy Carlotta składała spodnie, Usterka, znaczy się przeklęty sprawca tego okaleczenia, Yorkie, który próbował pewnie odkupić swoje winy, i dwóch innych facetów tak ją skopało po głowie, że o mało sama nie straciła prawego oka, a potem zrobili też normalnie chory numer – wyprasowali żelazkiem podeszwę jej prawej stopy. Strażnicy wiedzieli, kto ją tak urządził, ale jak zwykle nie chciało im się wymierzać sprawiedliwości, nie wsparli więc ofiary – Będą bynajmniej łgać i się wypierać jak zawsze, kurwa ich mać. – Wyglądało na to, że znowu dadzą Carlottę do izolatki „dla jej własnego dobra”, żeby ją niby chronić, ale ona nie chciała takiej ochrony – Chronili mi dupę, sadzając mie jak na patelni, kurwa, z tym przeklętym krzywdzicielem, Dave’em, jako strażnikiem. – W Ithaca nie było osobnego budynku dla takich jak ona – do diabła, dla takich jak ona nie mieli nawet odpowiedniej nazwy – więc wszystko, na co pozwalali strażnicy osadzonym, działo się w gmachu ogólnym. W tym czasie jednak Carlotta zastanawiała się już, czy nie poszukać opieki u Szaleńca, którego właśnie przeniesiono z celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców do bloku D. Gdy siniaki i oparzenia przybladły i znowu mogła chodzić, przez chwilę nawet poczuła się seksownie i wykorzystała sposobność, jeśli można to tak określić, aby dać Szaleńcowi poznać swoje zamiary – Ciągle wyglądam fajnie, kurde, mimo że już jestem po czterdziestce i napastuje mie stado uzbrojonych w ostre kły więziennych wilków, kurde. Blatina[6] nie pęka, skarbie. Poza tym Szaleniec też nie jest żadnym chucherkiem, tylko facetem zbudowanym normalnie jak bankowy sejf.
Trąciła go w ramię, żeby na nią popatrzył.
– Wszystko teraz bardzo się dla mie zmieniło. Wcale nie jestem pewna, czy chcę wrócić na wolkę. Nie, dopóki ty tu jesteś, a teraz musiałabym cię przecież zostawić, mój bojku. – Czy ty mie nie kochasz, matkojebco?
Szaleniec skrzyżował i mocno zacisnął ramiona na piersi, po czym odwrócił wzrok.
– To nie trwa aż tak długo – odpowiedział, kręcąc głową i wskazując na dzielącą ich przestrzeń, a potem doprecyzował – Jak gdybym mogła go krzywo zrozumieć, kurde. – Znaczy chodzi mi o mnie i o ciebie.
– Czasami pięć miesięcy wydaje się bardziej realne niż pięć lat.
– Tyle żeś przeżyła ze swoją żoną?
– Z Jasmine? Och, zamknij się! Nie mieliśmy ślubu, była moją dziewczyną. A może to ja byłam jej dziewczyną, tego nie jestem pewna. Ale technicznie rzecz biorąc… Och, weź daj spokój, nie o to tu, kurde, biega. – W głosie Carlotty wezbrały łzy przygnębienia. – Po co żeś wogle zaczął ten temat? Moja rodzina nic o mie nie wie.
– Mówię ci tylko, Carlo, że życie tutaj i życie na wolności to całkiem co innego.
– Dlatego właśnie nie jestem już taka pewna, czy chcę wyjść. Może zresztą i tak mie nie wypuszczą. Zostało mi się już tylko półtora roku kicia za moje grzeszki. Warunek to głupota.
Szaleniec podniósł palec i dotknął czubka nosa Carlotty jak nożem sprężynowym.
– Nawet mi tu, kurwa w dupę jebana, nie myśl w ten sposób. Masz na wolności syna. Ibego.
Rzucił to hasło i teraz oczy Carlotty zrobiły się mokre jak huragan Sandy, kiedy uderzył w Rockaways. Zgięła się wpół.
– Piszę do niego co tydzień, ale odkąd skończył dziewięć lat, nie odpowiedział ani jeden raz! Na pewno ciągle czeka, aż się do niego odezwę. To jego matka pilnuje, żebym był z dala od niego.
Szaleniec złapał Carlottę za ramię, jak gdyby chciał powiedzieć, żeby się wzięła w garść, ale nie dolewał już oliwy do ognia. Przez chwilę przypatrywał się za to swoim aktywnym teraz współosadzonym, którzy wyciskali ciężary na ławce, robili pompki, spacerowali grupkami, grali w karty i gadali o dupie Maryni. Carlotta w końcu opanowała się i też zaczęła ich obserwować razem z Szaleńcem. B-Forsa miał na neandertalskim czole więzienny tatuaż, przedstawiający drut kolczasty, a Miguel „Śmietnik” Guerrera zaostrzone kły. Bracia Ariańscy, Beezus i Książę Luke byli bladolicymi oszustami o niechlujnych brodach (wstawiali kit, że noszą je niby z powodów religijnych) i nosach pokrytych siecią popękanych żyłek. Duży Deano uwielbiał pokazywać wszystkim bliznę po operacji, którą przeszedł, gdy dostał cztery kulki – wyglądała niczym pełznący mu przez pierś krab królewski – Wszyscy co do jednego to matkojebcy, niektórzy równie obrzydliwi jak ich zbrodnie. – Słodyczka miał jakieś porypane zarzuty – siedział za napad z bronią w ręku i morderstwo i chętnie przyznawał, jakby to było zabawne, że był tak zajęty zabijaniem, że zapomniał obrabować stację benzynową. Ciągle używał określenia „weszłem w szwung”: „weszłem w taki szwung, że żem normalnie zapomniał, po co tam pojechałem”. Przypomnijcie mi, żebym trzymała się najmniej pięćdziesiąt mil od tego jego szwungu. A potem wybuchał naprawdę głośnym śmiechem. Wrzepili mu karuzelę – znaczy dożywocie. Pluskwiak, białas, od czasu do czasu bez ostrzeżenia dostawał ataków wściekłości. Próbował rozwalić żonie głowę kijem golfowym, a potem zamknął ją w garażu, gdzie na jałowym biegu chodził nissan pathfinder. Myślał, że baba udusi się spalinami, ale przeżyła, a on nawet siedząc teraz w więzieniu próbował kogoś wynająć, żeby ją sprzątnął, jak gdyby żył w jakimś innym wymiarze, poza moralnością i rzeczywistością. Może nawet poza śmiertelnością. „On jest jak z tych kreskówek ze Strusiem Pędziwiatrem, kurde”, stwierdziła Carlotta, kiedy po raz pierwszy usłyszała o Pluskwiaku.
Wiedziała, co powinna myśleć na temat więzienia i w niektóre dni, powiedzmy, że w sześćdziesiąt trzy procent z nich, jej cierpienie dochodziło do takiego poziomu, przed jakim ją ostrzegano, zanim poszła siedzieć, a także gdy już siedziała. Ale w pozostałe trzydzieści siedem procent dni gołębica przyszłości srała na jej świątynię i całe to więzienie stawało się dla niej nagle, nie, wcale nie rajem – nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby go tak nazwać – lecz czymś w rodzaju azylu, gdzie tatuaże takie jak drut kolczasty B-Forsy, ospowate czoło oraz policzki Pluskwiaka i blizny na grzbiecie Carlotty były po prostu piękne, gdzie rycerskość Szaleńca i nawet jego zazdrość znaczyły więcej niż nic, a przypływ adrenaliny i testosteronu – Cudzy testosteron, trzymajcie to gówno jak najdalej ode mie – zapewniał jej niezłą jazdę, wręcz dorównywał działaniom innych dragów. To, że pierdel kontrolował twój rozkład dnia, że strażnicy walili w kraty twojego mieszkanka, żebyś zgasiła światło, że inni osadzeni spędzali długie godziny, planując, jak ci rozwalić łeb o betonową podłogę i nie dać się potem złapać – wszystko to znaczyło, że ktoś się tobą interesuje – Ale nie że o mie dba, rozumiesz. – Dla Carlotty więzienne życie zaczęło jednak znaczyć, że ktoś przyjmuje do wiadomości sam fakt jej istnienia – I to jest pewnie bynajmniej najbardziej kuszące – W tym ciasnym świecie wszyscy mieli coś do zaoferowania, chociażby papierosa, i nawet jeśli Carlotta dołączyłaby do grupy najdzikszych i stwarzających największe problemy, najbardziej nieposkromionych więźniów, jakich kiedykolwiek posłano do ula, ktoś musiał tutaj stanąć z nią twarzą w twarz, musiał rozwiązywać jakoś jej problemy, różnymi sposobami, od czułości po morderstwo. Czy właśnie nie tego brakowało większej części osadzonych w tym więzieniu mężczyzn? Chcieli poczuć, że się dla kogoś liczą, że ktoś ma obowiązek się nimi zająć. Tylko że zazwyczaj był to też facet – a faceci są dobrze znani z tego, że wszystko ich gówno obchodzi.
Szaleniec trzymał jadaczkę na kłódkę w kwestii tego, za co go posadzili, lecz do Carlotty, jeszcze zanim go poznała, dotarły plotki, że to właśnie on jest tym straszliwym i osławionym zbrodniarzem, mianowanym „Zabójcą od płatków Cheerios” przez gazetę „New York Daily News”, sprawcą brutalnego gwałtu i zabójstwa Yolandy Willis, młodej kobiety z Harlemu, do którego doszło w 1999 roku. Zgodnie z policyjnym raportem morderca już po wszystkim usiadł w kuchni ofiary i pochłonął miskę płatków śniadaniowych Cheerios, najprawdopodobniej w rękawiczkach, żeby nie zostawiać odcisków palców na naczyniach, pudełku z płatkami czy kartonie mleka. Taka mieszanka wyrachowania i zimnej krwi wzbudziła chyba większy gniew opinii publicznej niż samo morderstwo, jeśli tylko wierzyć tabloidom. Policja grillowała każdego, kto kiedyś chociaż raz spojrzał na pannę Willis. Kombinowali, że tylko kochanek albo ktoś z rodziny miałby takie cojones[7], aby ucztować w kuchni z leżącym obok trupem. Szaleniec i Yolanda pozostawali kiedyś w romantycznym związku, a jego przemocowe zachowania z przeszłości – jako chłopak wciąż wracał do poprawczaka, miał na koncie mnóstwo bójek, dwa rozboje z bronią w ręku i kilka razy został aresztowany – mówiły same za siebie. Wyrok dostał jednak nie za tę sprawę, nie postawiono go bowiem przed sądem w związku z nią, ale za posiadanie jednego grama marychy oraz broni, na którą nie miał pozwolenia. Jak wielu gości w Ithaca, na początku dostał kopa w górę do więzienia o zaostrzonym rygorze dla najbardziej niebezpiecznych przestępców, ponieważ źle się sprawował, a potem kopa w dół, do normalnego pudła, kiedy zaczął się sprawować dobrze. Ta podróż zajęła mu piętnaście lat.
Flirtowali już gdzieś od dwóch miesięcy, a zbliżyli się do siebie z Carlottą ze względu na mieszane pochodzenie. Szaleniec był czarny, lecz w jego żyłach płynęła też krew włoska. To jego nazwisko – Franzi, przypominające angielskie słowo frenzy – i krewki temperament sprawiły, że jakiś wojownik spod celi nadał mu ksywkę Szaleniec, która się potem przyjęła. Carlotta z kolei była czarną Kolumbijką. Szaleniec opuszczał gardę powoli, w końcu jednak zdradził powód, dla którego trafił do więzienia.
– Może i trzeba mnie zamknąć – zwierzył się Carlotcie – ale nie jestem, kurde, „zabójcą od płatków Cheerios”. – Skrzywił się. – Nienawidzę ich! Nigdy nie jem nic innego, tylko Frosted Flakes albo Cinnamon Toast Crunch. Możesz się zapytać mojej mamy. Ale nikt o tym nie wie. A ponieważ nie mogli mnie wsadzić za płatki, wsadzili za posiadanie. Jak gdyby między tymi dwiema sprawami można wziąć i postawić znak równości! Po prostu dla tych facetów logika się chuja liczy. – Twierdził, że system potrzebuje krwi. – Budujesz całą masę więzień high-tech, najmujesz do roboty normalnie pierdylion strażników, no to wiesz, takie nowe więzienia wyposażone w najnowsze technologie nie mogą przecież stać potem puste, co nie? To coś jak w Polumarzeń[8], kurwa, yo. Wzięli i zbudowali tą chujozę, więc ktoś tu musi trafić. A ty i ja wiemy, że będą to właśnie tacy ludzie jak my. Prawdziwi z nas szczęściarze – No więc jebać szczęście jak najczęściej.
Pięć miesięcy później Carlotta opuściła więzienie w Ithaca z szybkością Usaina Bolta. W dniu wyjścia na warunkowe, po wyklepce, jak więźniowie nazywali proces zwolnienia, została wypuszczona na krańcówce autobusowej, gdzie przywiózł osadzoną radiowóz, prowadzony przez wkurzającego brata Dave’a, Darrena, jak gdyby na tym świecie nie było innych dwulicowych fiutów. Wypchnięto ją z pudła w pośpiechu, bo następnego dnia wypadało ważne święto państwowe[9].
Suka zniknęła dalej na ulicy pod galerią handlową, a dla Carlotty rozpoczęła się pierwsza od lat godzina, kiedy nie znajdowała się pod obserwacją. Rozejrzała się na lewo i prawo, a potem puściła w Neutronowy taniec The Pointer Sisters – wymachiwała rękami, kołysała biodrami, klaskała w dłonie, wierciła się, kręciła i lawirowała pomiędzy rzędami futurystycznie wyglądających w jej oczach samochodów – Czyje som te wszystkie bryki? George’a Jetsona z Jetsonów[10]? No, a ja tego, Hop siup łup ach ach, wy matkojebcy! – Zauważyła też dwie blaszane puszki, czyli poobwieszane jak choinki lincolny continentale, którymi w latach siedemdziesiątych jeździłby pewnie jakiś popijający aqua velva poliestrowy król disco – I w jednym z tych wozów naprawdę siedział se dokładnie taki facet! Nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie pokazać palcem jak dzieciak w Parku Jurajskim czy gdzieś tam, kurde, i normalnie opadła mi kopara, znaczy się, tego, aż zrobiłam „aaaaa!”. Dobrze, że gostek mie nie zauważył.
Strażnicy, świnie jedne, nie chcieli jej dać żadnych rzeczy osobistych ani ciuchów, które miała na sobie, kiedy trafiła do pierdla Ale nieważne – to były męskie szmaty, w dodatku niemodne już od dwudziestu lat, więc wyglądałabym w nich jak Kadeem Hardison[11]. Zamiast nich skombinowali mi poplamioną białą koszulę i szorstkie portki khaki, jakie dostawał każdy więzień, znaczy się mężczyzna, ostatniego dnia odsiadki, jeżeli jego ciuchy przestały na niego pasować albo ktoś mu je skroił – Jakimś cudem jednak te portki pasowały. Byli ciasne, ale za to w nogawki zmieściłby się nawet sam Yao Ming[12], kurwa.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] Aluzja do piosenki Strange Fruit, nagranej w 1939 roku przez Billie Holiday. Autorem utworu był Abel Meeropol (pod pseudonimem Lewis Allan, 1903–1986), który w 1937 roku napisał wiersz pod tym samym tytułem, nieco później zmieniony na potrzeby piosenki. „Dziwne owoce”, rodzone przez amerykańskie drzewa, jak głosi tekst, to ciała zlinczowanych i powieszonych Afroamerykanów (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2] Amerykańska komedia kryminalna z 2008 roku w reżyserii Petera Segala ze Steve’em Carellem i Anne Hathaway w rolach głównych. Film powstał na podstawie serialu telewizyjnego z lat 60. (Get Smart), którego pomysłodawcami byli Mel Brooks i Buck Henry. Wśród reżyserów kolejnych odcinków znalazł się m. in. młody Richard Donner.
[3] Carlotta popełnia popularny błąd – doktor Frankenstein był uczonym, który zarówno w powieści Mary Shelley (Frankenstein or the Modern Prometheus, 1818), jak i w jej licznych późniejszych ekranizacjach stworzył bezimiennego „potwora”, często nazywanego mylnie Frankensteinem. Carlotta powtarza później tę pomyłkę raz jeszcze.
[4] Według wierzeń chińskich złe demony, przeciwieństwo shen.
[5]Loca (hiszp.) – szalona, zwariowana.
[6] Czarna osoba o latynoskich korzeniach (zbitka wyrazów „Black” i „Latina”).
[7]Cojones (hiszp.) – jaja; tu: odwaga.
[8] Film z 1989 roku w reżyserii Phila Aldena Robinsona, opowiadający o farmerze z Iowa, który buduje na swoim polu boisko do bejsbola. Główne role zagrali m. in. Kevin Costner, Ray Liotta i Amy Madigan.
[9] Chodzi o 4 lipca, który w roku 2015 wypadał w sobotę, w weekend, święto obchodzono więc oficjalnie w piątek, 3 lipca, dzień po wyjściu Carlotty na zwolnienie warunkowe.
[10]Jetsonowie, amerykański serial animowany, emitowany w latach 1962–1963 i 1984–1987. Jego akcja rozgrywa się mniej więcej w latach 60. XXI wieku, w realiach futurystycznych.
[11] Kadeem Hardison (ur. 1965), czarny aktor, najbardziej znany z serialu dla młodzieży To tylko gra.
[12] Yao Ming (ur. 1980), chiński koszykarz, jeden z najwyższych zawodników w historii NBA (2,29 m).
Projekt okładki Justyna Frąckiewicz
Projekt typograficzny i skład Robert Oleś
Redakcja Karolina Górniak-Prasnal
Korekta d2d.pl
ISBN 9788367121545
Wydanie I
Warszawa 2024
Wydawnictwo Cyranka
al. Promienistych 6, 02-648 Warszawa
wydawnictwocyranka.pl
sprzedaż: [email protected]
redakcja: [email protected]